Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szturm straceńców - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 lutego 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

Szturm straceńców - ebook

Wykrwawione polskie armie trwają w beznadziejnym, jak się wydaje, oporze. Na domiar złego sowieckiego najeźdźcę wspierają teraz pancerne zagony Wehrmachtu.

Materialna pomoc sojuszników i brawurowe akcje wywiadu nie mogą zapewnić zwycięstwa. Do rozpaczliwego położenia jednak przywykliśmy, a ze straceńczych szarż uczyniliśmy naszą narodową specjalność.

Marek Bagiński i jego towarzysze muszą zmienić losy tej wojny. Ale czy wystarczy ją wygrać, aby być zwycięzcą?

To czas odwetu, ostatniego zrywu, szturmu straceńców!

Vladimir Wolff powierzył Piotrowi Langenfeldowi zakończenie alternatywnej historii, której akcję rozpoczął w 1941 roku sowiecką inwazją na Polskę.

Jak najbardziej „militarny” pisarz WarBooka poradził sobie z intrygą wymyśloną przez mistrza wojennego thrillera?

W trylogii Odległe rubieże ukazały się: Kryptonim burza, Operacja pętla, Szturm straceńców

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64523-20-5
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Zmie­sza­ny smród spa­le­ni­zny i pro­chu wdzie­rał się do bun­kra każ­dym nie­osło­nię­tym jesz­cze otwo­rem. Ob­sa­da, cią­gle roz­trzę­sio­na od grzmią­cej całą po­tęż­ną siłą ar­ty­le­rii, ga­pi­ła się w otwo­ry strzel­ni­cze. Na ze­wnątrz za wą­skim pa­sem po­trza­ska­nych za­sie­ków i min wi­sia­ła gry­zą­ca chmu­ra. Wiatr ja­koś nie śpie­szył się, żeby prze­gnać ją precz i od­sło­nić kry­ją­cych się wro­gów.

Sier­żant Wa­li­gór­ski i po­zo­sta­li Po­la­cy do­sko­na­le wie­dzie­li, że nie­przy­ja­cie­le tam są. Idą, skra­da­ją się w pół­mro­ku po­ran­ka, kry­jąc się za dy­mem. Tym ra­zem byli ostroż­niej­si, uważ­ni i po­wol­ni.

Spo­dzie­wa­li się opo­ru. Nie tak jak za pierw­szym ra­zem, kie­dy strze­la­li krót­ko i we­szli jak na pa­ra­dę przez roz­bi­ty mur, nie ma­jąc po­ję­cia, co za­sta­ną.

Te­raz też nie wie­dzie­li wszyst­kie­go. Nie do­tar­li wszak na­wet do pierw­szej li­nii tego ma­łe­go cy­pel­ka. Po­sma­ko­wa­li pol­skich ka­ra­bi­nów z kil­ku do­brze umoc­nio­nych punk­tów.

Cała resz­ta, wiel­kim wy­sił­kiem ludz­kiej pra­cy i na­kła­da­mi bu­dże­tu, zmie­ni­ła się przez ostat­nie lata w je­den be­to­no­wy kon­glo­me­rat, skry­ty pod drze­wa­mi przed wścib­ski­mi ocza­mi Niem­ców. Na wro­ga cze­ka­ły ma­ga­zy­ny, szpi­tal i umoc­nie­nia god­ne za­chod­nich mo­carstw.

Nie wie­dzie­li tego. Pcha­li się w pu­łap­kę dru­gi raz, dru­gi raz w cią­gu trzech dni, są­dząc, że po­tęż­ne dzia­ła w czym­kol­wiek po­mo­gą.

Pierw­szy po­ja­wił się wy­so­ki, po­chy­lo­ny szkop w tym swo­im dziw­nym heł­mie.

– Jest – syk­nął Wa­li­gór­ski, od­bez­pie­cza­jąc pół­au­to­ma­tycz­ny ka­ra­bin Ma­rosz­ka. – Cze­kać na roz­kaz – po­wtó­rzył nie wia­do­mo któ­ry raz.

Za Niem­cem wy­szli ko­lej­ni. Stą­pa­li ostroż­nie, szu­ka­jąc w tej sztucz­nej mgle ja­kie­go­kol­wiek celu. Prze­ła­zi­li przez po­wa­lo­ne, po­ła­ma­ne drze­wa, ob­cho­dzi­li głę­bo­kie, dy­mią­ce leje.

Ro­sły ich całe za­stę­py. Ci z tyłu tar­ga­li ręcz­ne ka­ra­bi­ny ma­szy­no­we i moź­dzie­rze. Co po­nie­któ­rzy mie­li po­wty­ka­ne w heł­my li­ście, choć to ma­sko­wa­nie nie­wie­le im po­ma­ga­ło.

Po­la­cy się z nimi ba­wi­li, pod­pusz­cza­li ich bli­żej albo po­rząd­nie do­sta­li – my­ślał pew­nie nie­je­den z nich. Obroń­cy cze­ka­li.

– My pierw­si, za­raz resz­ta… – in­stru­ował Wa­li­gór­ski, choć wszy­scy do­sko­na­le zna­li po­rzą­dek otwie­ra­nia ognia.

Każ­dy ko­lej­ny krok, metr prze­by­tej przez Niem­ców zie­mi przy­pra­wiał wy­stra­szo­nych Po­la­ków o szyb­sze bi­cie ser­ca. Drże­li, ka­sła­li ner­wo­wo, ale nie spusz­cza­li za­mglo­nych syl­we­tek z mu­szek swo­ich ka­ra­bi­nów. Wci­ska­li je nie­mal do bólu w ra­mio­na, jak­by ca­łym cia­łem łak­nąc roz­ka­zu.

Nie­miec­cy strzel­cy, z bły­ska­ją­cy­mi cza­sem ru­na­mi SS, znaj­do­wa­li się na wy­cią­gnię­cie ręki. Już ich było sły­chać. Kle­kot ich opo­rzą­dze­nia, kro­ki, szep­ty.

Pod­ofi­cer przy­su­nął szczer­bin­kę bli­żej oka.

– Ognia! – krzyk­nął i wszyst­ko za­to­nę­ło w ogłu­sza­ją­cym, me­ta­licz­nym huku.

Bły­ski wy­strza­łów roz­ja­śni­ły sza­rość spo­wi­te­go dy­mem świ­tu. Smu­go­we po­ci­ski rwa­ły we wszyst­kie stro­ny, za­mia­ta­jąc po sze­re­gach za­sko­czo­nych Niem­ców, któ­rzy pa­da­li albo kry­li się w świ­ście kul, fon­tan­nach pia­sku i ła­ma­nych ko­na­rów. Ktoś krzy­czał, chy­ba pró­bo­wał wy­da­wać ko­men­dy, ale za­raz zgasł tra­fio­ny se­rią.

Te­raz strze­la­ły już trzy pol­skie schro­ny. Krzy­żo­wy ogień wy­bił głę­bo­ką wy­rwę w ata­ku­ją­cej for­ma­cji i szyb­ko ją roz­pro­szył. Niem­cy też strze­la­li. Ra­czej pró­bo­wa­li, nie bar­dzo wi­dząc, gdzie jest wróg i jak go obejść.

Ja­kaś dziel­na albo sza­lo­na dru­ży­na, czoł­ga­jąc się i ska­cząc od prze­szko­dy do prze­szko­dy, do­tar­ła na­wet do za­sie­ków, ale star­czy­ło kil­ka pol­skich gra­na­tów, wy­strze­lo­nych z pan­cer­nej, za­ma­sko­wa­nej ko­pu­ły, by ich wy­bić, a oca­la­łych od­go­nić.

– Krót­kie se­rie! – in­stru­ował Wa­li­gór­ski, po­wstrzy­mu­jąc swo­ich, któ­rym naj­wy­raź­niej za­czy­na­ło się to wszyst­ko po­do­bać. Krzy­cze­li coś nie­zro­zu­mia­le, klę­li i rzu­ca­li po­gróż­ki po każ­dej se­rii. – Bić do celu, nie mar­no­wać amu­ni­cji!… – wy­krzy­ki­wał pod­ofi­cer. Niem­cy cią­gle szli na­przód. Ci z ty­łów zda­wa­li się nie wie­rzyć w to, co się dzie­je, i pcha­li plu­ton za plu­to­nem, aż ich lu­dzie pa­da­li po­szar­pa­ni, krwa­wiąc w piach.

Sier­żant do­padł te­le­fo­nu i po­krę­cił korb­ką.

– Tu Wa­li­gór­ski. Z for­tu. Daj­cie ogień moź­dzie­rzy na za­sie­ki i da­lej do muru. Ogień hau­bic na bra­mę i da­lej w głąb lasu na dom schu­po. Stam­tąd lezą chy­ba. Szyb­ko! – Odło­żył słu­chaw­kę i wró­cił do strzel­ni­cy.

Zdą­żył wy­strze­lić pół ma­ga­zyn­ka, gdy puk­nę­ło ci­cho i nad bun­krem za­war­cza­ło. Pierw­szy gra­nat padł na wprost. Wy­bił wiel­ką dziu­rę, uniósł tony zie­mi. Ktoś ję­czał prze­raź­li­wie. Pol­ską kon­struk­cją za­trzę­sło od na­stęp­nych ła­dun­ków. Te były cięż­sze, wy­strze­li­wa­ne z be­to­no­wych dzia­ło­bit­ni za­ma­sko­wa­nych opo­dal czwar­tej war­tow­ni.

Zie­mia drża­ła. Drze­wa pa­da­ły z głu­chym trza­skiem. W sze­re­gach na­past­ni­ków za­pa­no­wał roz­gar­diasz. Ucie­ka­li przed ostrza­łem, la­wi­ną go­rą­cych odłam­ków i pod­no­si­li się, co­fa­li. Po­la­cy tyl­ko na to cze­ka­li. Strze­la­li krót­ko, do­brze mie­rzy­li. Co któ­ryś Nie­miec rwą­cy do ruin muru, byle da­lej w dym, zwi­jał się tra­fio­ny, bli­ski już my­śli, że mu się uda­ło.

Pol­skie Brow­nin­gi i Mau­ze­ry strze­la­ły jesz­cze chwi­lę, aż Wa­li­gór­ski uznał, że wy­star­czy.

– Prze­rwij ogień! Prze­rwij ogień! – jak echo roz­kaz sier­żan­ta po­wtó­rzy­li ka­pra­le.

Chwi­la nie­pew­no­ści i za­ło­ga ryk­nę­ła grom­kim, ra­do­snym śmie­chem, za­raz po­tem roz­pa­mię­tu­jąc cią­gle dud­nią­cą echem wy­bu­chów bi­twę.

Sier­żant zła­pał za te­le­fon. Moź­dzie­rze i cięż­sze za­baw­ki mo­gły już umilk­nąć. Zro­bi­ły swo­je. Oni też. Po­pę­dzi­li wro­ga. Bę­dzie moż­na nadać ko­mu­ni­kat: „WE­STER­PLAT­TE BRO­NI SIĘ NA­DAL!”.



Aura, na­wet jak na fiń­skie lato, była bar­dzo przy­jem­na. Na błę­kit­nym nie­bie wi­sia­ło słoń­ce, przy­pie­ka­jąc upo­rczy­wie, i gdy­by nie lek­ki za­chod­ni wie­trzyk, trud­no by­ło­by wy­trzy­mać w tym upa­le. Jed­nak dla po­rucz­ni­ka Mar­ka Ba­giń­skie­go upał nie sta­no­wił pro­ble­mu, na­wet gdy stał na środ­ku tra­wia­ste­go lot­ni­ska wy­stro­jo­ny w nowy, sta­lo­wy mun­dur pol­skie­go lot­ni­ka.

Sta­tus „sze­fa sek­cji lot­ni­czej” at­ta­cha­tu woj­sko­we­go pol­skiej am­ba­sa­dy – jak ofi­cjal­nie na­zwa­no nowe sta­no­wi­sko pol­skie­go „dwój­ka­rza” i pi­lo­ta – a przede wszyst­kim de­ko­ra­cja naj­wyż­szym fiń­skim od­zna­cze­niem da­wa­ły mu moż­ność wci­ska­nia nosa w spra­wy lot­ni­cze tego dziel­ne­go kra­ju.

Spra­wa była po­waż­na. On, zwy­kły lot­nik z Pol­ski, któ­re­go los rzu­cił na tę zie­mię, wraz z do­wód­cą lot­nic­twa Fin­lan­dii, ge­ne­ra­łem po­rucz­ni­kiem Jar­lem Lund­kvi­stem i jego świ­tą, plu­to­nem ho­no­ro­wym i do­wód­ca­mi tego lot­ni­ska, jed­nej z nowo utwo­rzo­nych po­lo­wych baz, miał wi­tać go­ści.

Sam ge­ne­rał, po­staw­ny, wy­so­ki męż­czy­zna o po­cią­głej twa­rzy i za­cze­sa­nych do tyłu wło­sach skry­tych pod czap­ką, wy­glą­dał nie­co ope­ret­ko­wo, po­wierz­chow­no­ścią przy­po­mi­na­jąc gwiaz­do­ra fil­mo­we­go. Tyl­ko pod­krą­żo­ne oczy zdra­dza­ły, jak bar­dzo jest zmę­czo­ny i jak wie­le musi zno­sić, za­rzą­dza­jąc nie­wiel­kim lot­nic­twem sta­wia­ją­cym od­pór so­wiec­kiej na­wa­le. Wpa­try­wał się te­raz w da­le­ki ho­ry­zont za­kry­ty zie­lo­ną nit­ką la­sów. Tam wy­so­ko, w go­rą­cym po­wie­trzu, ma­ja­czy­ły ro­sną­ce punk­ci­ki.

– Lecą – ge­ne­rał po an­giel­sku oznaj­mił oczy­wi­stą rzecz, zer­ka­jąc na Ba­giń­skie­go. Wes­tchnę­li z ulgą. – Są, wresz­cie są! Nie za­wie­dli nas. – Lund­kvist uśmiech­nął się sze­ro­ko, nie mo­gąc opa­no­wać emo­cji. Ba­giń­ski nie śmiał wda­wać się w dys­ku­sję. Praw­da, przy­by­cie dwóch dy­wi­zjo­nów no­wo­cze­snych ma­szyn bry­tyj­skich było waż­nym wy­da­rze­niem, ale na dłuż­szą metę nie zmie­nia­ło wie­le w sy­tu­acji ogól­nej. Choć być może ge­ne­rał wie­dział wię­cej, może to był efekt ja­kichś no­wych usta­leń? On, skrom­ny pi­lot, nie miał nic do ga­da­nia.

Po chwi­li syl­wet­ki ma­szyn przy­sło­ni­ły nie­bo nad lot­ni­skiem w ho­no­ro­wym prze­lo­cie klu­cza­mi. Nowe, po­ma­lo­wa­ne w brą­zo­wo-zie­lo­ny ka­mu­flaż Mo­squ­ito, z ko­kar­da­mi kró­lew­skich sił po­wietrz­nych. Ofi­ce­ro­wie nie wy­trzy­ma­li i gruch­nę­ły bra­wa. Ktoś dał znak i sto­ją­ca nie­co z tyłu, przy pro­wi­zo­rycz­nych, drew­nia­nych ba­ra­kach or­kie­stra za­czę­ła grać ja­kie­goś mar­sza, le­d­wo sły­szal­ne­go w huku lą­du­ją­cych ma­szyn. Sa­mo­lo­ty mięk­ko przy­zie­mi­ły.

Trzy pierw­sze bom­bow­ce ko­ło­wa­ły pod szpa­ler go­spo­da­rzy. Za­raz sia­dać za­czę­ły na­stęp­ne ma­szy­ny. W pierw­szym Mo­squ­ito zga­szo­no sil­nik i gdy tyl­ko śmi­gła prze­sta­ły się ob­ra­cać, z wnę­trza pła­tow­ca wy­sko­czył bar­czy­sty lot­nik. Wą­sa­ty, stroj­ny w skó­rza­ną kurt­kę z koł­nie­rzem, ciem­no­nie­bie­skie spodnie mun­du­ru gar­ni­zo­no­we­go i brą­zo­wą pi­lot­kę z go­gla­mi, ru­szył sprę­ży­stym kro­kiem w stro­nę czło­wie­ka, któ­ry wy­da­wał mu się naj­waż­niej­szy.

Do­pie­ro kie­dy się zbli­żył, dało się do­strzec, jak bar­dzo su­mia­ste ma wą­si­ska. Ni­czym praw­dzi­wy ste­reo­ty­po­wy An­glik. Ba­giń­ski le­d­wo po­wstrzy­mał uśmiech, przy­po­mi­na­jąc so­bie ta­kich je­go­mo­ści ze swe­go po­by­tu na Wy­spach. Tyl­ko że tam pa­ra­do­wa­li w me­lo­ni­kach, dzier­żąc pa­ra­so­le w dro­dze do swo­ich klu­bów.

Z po­zo­sta­łych ma­szyn wy­cho­dzi­ły za­ło­gi, sta­jąc przy sa­mo­lo­tach w po­zy­cji na bacz­ność, jak do prze­glą­du.

Wą­sa­ty An­glik za­trzy­mał się i wy­prę­żył jak naj­le­piej po­tra­fił.

– Sir! – za­sa­lu­to­wał. – Pod­puł­kow­nik Ro­nald H. Young. Mam za­szczyt za­mel­do­wać przy­by­cie pierw­szej bry­tyj­skiej gru­py lot­ni­czej!

Fin od­dał ho­no­ry, uśmiech­nął się sze­ro­ko i ru­szył ści­skać pra­wi­cę go­ścio­wi.

– Bar­dzo, bar­dzo się cie­szę! – Po­trzą­sał dło­nią przy­by­sza, uj­mu­jąc ją w że­la­znym uści­sku. – To prze­ło­mo­wy dzień dla mo­je­go na­ro­du, prze­ło­mo­wy… – An­glik od­po­wie­dział dy­plo­ma­tycz­nym uśmie­chem, ale wą­skie, ciem­ne oczy nie zdra­dza­ły we­so­ło­ści. Wręcz prze­ciw­nie.

Ba­giń­ski do­sko­na­le go ro­zu­miał. Byli w po­dob­nej sy­tu­acji. Da­le­ko od domu, w ob­cym kra­ju. Choć on przy­naj­mniej na swo­jej woj­nie.

Lund­kvist chwy­cił przy­by­sza pod ra­mię i prze­cią­gnął bli­żej or­kie­stry oraz pocz­tów sztan­da­ro­wych, w któ­rych stro­nę cała gru­pa się ob­ró­ci­ła. Sta­nę­li na bacz­ność, cze­ka­jąc na hym­ny. Fin nie wy­trzy­mał i nie zwa­ża­jąc na obec­ność sto­ją­ce­go bli­sko Po­la­ka, uno­sząc się na pal­cach, po­chy­lił się do ucha An­gli­ka.

– Czy wia­do­mo, kie­dy nad­le­cą ko­lej­ni?

Youn­go­wi drgnął su­mia­sty wąs.

– Nie­ba­wem, sir! Nie­ba­wem – od­parł. Za­pew­ne nie znał szcze­gó­łów mię­dzy­rzą­do­wych usta­leń.

Za­brzmia­ły pierw­sze tak­ty God Save the King. Wszy­scy ofi­ce­ro­wie sta­nę­li w po­sta­wie za­sad­ni­czej, uro­czy­ście sa­lu­tu­jąc. Ma­rek słu­chał mu­zy­ki i my­ślał o tym, co przy­szło mu prze­ży­wać.

Wie­le się po­zmie­nia­ło, od­kąd był w Hel­sin­kach i od­kąd Niem­cy włą­czy­ły się do woj­ny. Za­pro­sze­nie z po­przed­nie­go dnia na tę uro­czy­stość było wiel­kim za­sko­cze­niem. Wy­glą­da­ło jed­nak na to, że będą na­stęp­ne. Ba­giń­ski szyb­ko ko­ja­rzył fak­ty.

Je­śli do da­le­kiej Fin­lan­dii przy­by­wa­li nie­mal ofi­cjal­nie Bry­tyj­czy­cy, by jak się wy­da­wa­ło, wal­czyć, a nie tyl­ko do­wieźć ma­szy­ny, to ozna­cza­ło, że była jesz­cze szan­sa do­ko­pać czer­wo­nym. ■
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: