Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szukam właśnie Ciebie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 czerwca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Szukam właśnie Ciebie - ebook

Kim on jest? Skąd przyjechał? I dlaczego patrzy na mnie tak, jak patrzył dotąd tylko jeden mężczyzna?

Kim ona jest? Dlaczego mam wrażenie, że ją znam? I skąd to nieznośne przeświadczenie, że nie mam prawa do jej miłości?

Ona i on. Dwoje samotnych ludzi, których nie oszczędzał los. Czy mogą jeszcze znaleźć szczęście? Czy będą umieli ocalić kruchą bliskość, która narodzi się między nimi?

„Szukam właśnie Ciebie” to powieść o miłości, która nie spada jak grom z jasnego nieba, lecz rodzi się powoli. To historia uczucia, które przezwycięża nawet śmierć.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8075-511-6
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Zaczął się ruch, jak zawsze w końcówce lutego. Pakowanie sadzonek korzeniowych, przeglądanie cebulek i kłączy do wysyłki, katalogowanie nowej dostawy, uaktualnianie oferty wiosennej na witrynie internetowej sklepu… Olga naprawdę miała co robić. I bardzo dobrze. Dzięki temu znów mogła czymś zająć myśli po miesiącach przymusowej zimowej bezczynności, kiedy to jedynie sterczała w sklepie i ścierała kurz z półek. Co jakiś czas zdarzało się jej sprzedać dekoracje do domu, nasiona, pałeczki nawozowe albo, od wielkiego dzwonu, jakiś kwiatek doniczkowy, a robiąc to wszystko – rozmyślała o tym, jak bardzo jest nieszczęśliwa.

Paweł nie dzwonił ani nie zaglądał do niej od kilkunastu dni, a ona, choć rozpaczliwie tęskniła, w głębi duszy cieszyła się z jego nieobecności. Bała się tego, co mógłby jej powiedzieć. Od tak dawna czekała na jego decyzję, że właściwie przestała się spodziewać szczęśliwego zakończenia tej historii. Zresztą nigdy nie wierzyła w happy endy. Nawet filmy i książki zawsze wolała życiowe, z odpowiednią porcją smutku w finale – a przynajmniej z zawieszeniem, niedopowiedzeniem. Bo jakoś, mimo swoich dwudziestu trzech lat, zbyt wielu szczęśliwych zakończeń w życiu nie widziała.

Pan Andrzej, właściciel centrum ogrodniczego, w którym pracowała, twierdził zawsze, że Olga jest malkontentką. Akurat jej życie stanowi dowód na to, że po burzy wychodzi słońce. Cóż, może tak to wyglądało z boku. Ona sama w każdym razie nic takiego nie czuła. Nie użalała się nad sobą, nie łkała wieczorami w poduszkę, ale też nie dziękowała za nic Bogu czy losowi; nie znajdowała najmniejszych nawet powodów do wdzięczności.

Mogło być znacznie gorzej, przekonywał ją pracodawca. Pewnie jest w tym sporo racji, odpowiadała mu w myślach. Moja matka była narkomanką, a mogła być na przykład psychopatyczną morderczynią. Miała nas tylko dwoje, mnie i Kubę, a mogła przecież rodzić rok w rok. Poza tym pociągnęła w sumie dość długo. Gdyby przekręciła się zaraz po wyjeździe ojca, a my z Kubą trafilibyśmy do bidula już wtedy, dzisiaj byłabym pewnie kimś zupełnie innym. I nie sądzę, żeby lepszym.

O latach pobytu w domu dziecka Olga wolała zapomnieć. Nie opowiadała o tamtym okresie nikomu, nawet z Kubą nie rozmawiali o tym, co się wówczas działo. Jedynym śladem ponurej przeszłości pozostał kontakt z panią Niną, emerytowaną wychowawczynią. Olga odwiedzała ją czasem. Przywoziła kruche ciasteczka z cukierni, takie z oczkiem z konfitury, a starsza pani parzyła herbatę i podawała ją w cudnych, maleńkich filiżankach z kremowej porcelany, tak cienkiej, że strach było ująć toto w palce. Miało się wrażenie, że trzyma się motyla za skrzydło. Kiedy po raz pierwszy dawna wychowawczyni postawiła na stole tę zastawę, dziewczyna poczuła się bardzo dorosła.

Poza rzadkimi wizytami u pani Niny życie towarzyskie Olgi ograniczało się do spotkań z pracodawcą i jego żoną. Andrzej Gorgoc był czterdziestoparolatkiem żonatym z dużo młodszą, atrakcyjną kobietą, która początkowo Oldze wydała się zimna i wyniosła. Potem okazało się, że Edyta Gorgoc była po prostu… dziwna. Całymi dniami przesiadywała w domu i oglądała wciąż ten sam serial – „ Downton Abbey”. Miała na płytach wszystkie sezony. Według pana Andrzeja jego żona potrafiła cytować z pamięci całe dialogi, i to w oryginale.

Pani Edyta nie pracowała zawodowo; prowadziła dom i według Olgi robiła to wzorowo – wnętrza lśniły czystością, wszystko było dopieszczone, wysmakowane, nie tylko zresztą w samym domu, także na zewnątrz, na pięknym tarasie, w oranżerii i w altanie. Każda ścieżka, każda roślina w ogrodzie wydawała się idealna, błyszcząca, jakby przetarta ściereczką. Posiadłość stawała się przez to podobna do muzeum, nie było w niej życia.

Po dziewięciu latach małżeństwa Gorgocowie pozostawali bezdzietni. Oczywiście Olga nigdy nie pytała, dlaczego tak się stało – była jednak pewna, że nie z wyboru pana Andrzeja, który wyraźnie uwielbiał dzieci. Ilekroć do ich centrum ogrodniczego wchodził jakiś rodzic z pociechą, szef zagadywał malucha, zadawał zagadki, rozśmieszał, a nawet po kryjomu wciskał cukierki do małej rączki.

Pierwsze święta po tym, jak Olga zamieszkała samodzielnie i ściągnęła do siebie brata, spędzili właśnie u Gorgoców. Pan Andrzej tonem nieznoszącym sprzeciwu orzekł, że absolutnie nie przyjmuje odmowy. Uznał, że Boże Narodzenie ma sens jedynie wtedy, gdy się je spędza radośnie, w większym gronie. Nie dodał nic więcej, ale Olga domyśliła się, że święta w towarzystwie wyłącznie małżonki trudno było zaliczyć do radosnych, dlatego w końcu oboje z Kubą odważyli się i przyszli na wigilię. Żona gospodarza upiła się wprawdzie, ale nie na tyle, żeby zepsuć uroczystość; po prostu od czasu do czasu wtrącała niesmaczne komentarze, na które pan Andrzej nie reagował.

Od tamtej pory Gorgocowie zapraszali Olgę i Kubę od czasu do czasu – a to na grilla, a to na wędzoną rybę, kiedy pan domu wrócił z wakacji na Bornholmie. Właściwie zapraszał Andrzej. Jego żona najwyraźniej nie miała jednak nic przeciwko tym wizytom, pozostawała wprawdzie obojętna i przeważnie była lekko wstawiona, ale zachowywała się poprawnie. Olga przyjmowała więc zaproszenia, choć z biegiem czasu, aby uniknąć ludzkiego gadania (bała się plotek o romansie z szefem), zaczęła się wymawiać randkami. Pan Andrzej śmiał się wtedy: „ To idź już, idź do tego swego tajemniczego wielbiciela. Ale przyślij do nas chociaż Kubę, niech się chłopak rozerwie”.

Kuba „ rozrywał się” rzeczywiście, bo w swoim wielkim ogrodzie pan Andrzej miał altanę, a w niej bilard, tarczę do rzutków, piłkarzyki i całą masę gadżetów mogących zainteresować każdego dorastającego chłopaka. Był to kolejny dowód, że Gorgoc chciał mieć dzieci, zapewne marzył o synu, którego z jakiegoś powodu żona mu nie dała.

Kiedy założę rodzinę, myślała czasem Olga, będę miała wesołą gromadkę. Troje, może nawet czworo. Mój dom wypełni dziecięcy gwar, zapanuje w nim wieczny bałagan. I na przekór wszystkiemu odwrócę zły los. Będę dobrą matką, nawet jeśli nie mam pojęcia, jak właściwie dobra matka wygląda.ROZDZIAŁ 2

Tego dnia Olga wróciła z pracy tak skonana, że od razu wpakowała się do wanny i przez pół godziny po prostu leżała w stygnącej wodzie, pozwalając zmęczonym mięśniom odpocząć. Kuba jeszcze nie przyszedł ze szkoły, nie wpadł nawet, żeby zostawić plecak. Siostra martwiła się o niego. Coraz częściej zdarzało mu się szwendać gdzieś po lekcjach, choć prosiła i groziła, a nawet na dwa tygodnie odebrała mu telefon. Niby zawsze zdawała sobie sprawę, że nadejdzie taki czas, kiedy kumple staną się dla Kuby ważniejsi od niej – ale i tak spadło to na nią zbyt nagle. Chyba wciąż widziała w nim małego braciszka, który trzymał ją kurczowo za rękę i ssał rękawek bluzy, ilekroć działo się coś niedobrego. Tyle wysiłków kosztowało ją wyprowadzenie go na prostą, tak zaciekle walczyła, żeby ochronić go przez złem w domu dziecka – a teraz wymykał się, sam pchał się w gniazdo szerszeni.

Odgrzała wczorajszą zupę jarzynową; zawsze szykowała obiad na dwa dni, żeby sprawniej to wszystko szło. Gotowanie wychodziło jej coraz lepiej. Umiała już przyrządzić większość potraw z Kuchni dla samotnych, którą kupiła sobie, gdy dostała mieszkanie i opuściła dom dziecka. Kuba nie narzekał, a to najważniejsze, czasem tylko mocniej doprawił, ponieważ wolał na ostro. Chłopak w tym wieku je jak lew, jeszcze rośnie, potrzebuje sporo kalorii. W przeciwieństwie do Olgi, bo ona mogłaby się żywić powietrzem. Tylko herbatę piła litrami.

Kiedy minęła dziewiętnasta, a brat nadal nie wracał, zaniepokoiła się nie na żarty. Obiecał, że nie będzie się włóczył po osiedlu, w każdym razie nie po zmroku. Dzwoniła kilka razy, lecz albo ją ignorował, albo wciąż miał wyciszoną komórkę po szkole. Wreszcie założyła kurtkę i poszła go szukać. Najpierw na boisko koło pobliskiej podstawówki; latem często tam grał w piłkę, jednak teraz było pusto. Potem pokręciła się między blokami, a na koniec zajrzała na stary plac zabaw za domem dziecka.

Znalazła go tam. Siedział na smętnie sterczącym szkielecie czegoś, co niegdyś było karuzelą. Olga kątem oka zarejestrowała drugą ciemną sylwetkę. Ktoś wstał z ławki i oddalił się bezszelestnie. To musiał być jeden z jego kumpli.

– Gdzie masz plecak? – zapytała ostro.

Niedbale machnął ręką w stronę huśtawki.

– Umawialiśmy się! – krzyknęła, choć bardzo nie chciała robić mu wyrzutów. – Przecież wiesz, jak się boję, kiedy jestem sama. Chodź do domu.

Posłusznie zszedł z karuzeli, wziął plecak i ruszył za siostrą.

– Trzeba było sobie przygruchać swojego Romea – rzucił. – Może by cię wreszcie przeleciał i byłabyś mniej upierdliwa.

Uderzyła go w twarz, zanim zdążyła się zastanowić, skąd jej brat, do cholery, może wiedzieć o tym, że nigdy nie kochała się z Pawłem.

Kuba roztarł sobie policzek i roześmiał się nieprzyjemnie, ale nic nie powiedział. Do domu dotarli w milczeniu.

Nie mogła zasnąć tej nocy. Wracały do niej obrazy z przeszłości, niechciane, zepchnięte dawno w tę część pamięci, na której widniał napis: „ Do wyrzucenia”, ale która za nic nie chciała dać się wymazać. Zupełnie jakby Olga wpakowała tam zbyt wiele gratów, starych klamotów, śmieci i zepsutych zabawek, i teraz wieko nie mogło się domknąć, choć upychała z całej siły i rozpaczliwie przydeptywała nogą.

Wracał więc obraz ojca w zielonej kurtce, którą nazywał „ stachurką”, i w okularach lenonkach; ojca zamierzającego zostać pisarzem, wiecznie szukającego tematu na powieść swego życia, popijającego, palącego skręty, próbującego wyhodować na ciepłym strychu ich ówczesnego domu marihuanę. Któregoś dnia przyszedł pijany, oświadczył, że stracił pracę w domu kultury i że pies ją trącał, tę pracę, bo była gówniana i za gówniane pieniądze. Teraz wreszcie będzie mógł poświęcić się pisaniu.

Rzecz w tym, że po kilku miesiącach zaczęło im brakować na chleb, bo mama jako nauczycielka plastyki i lokalna malarka niewiele zarabiała. A ponieważ sąsiad wyjeżdżał akurat do Hiszpanii na zbiór truskawek (wtedy jeździło tam wielu Polaków i wracali z pokaźnymi sumkami), tata się z nim zabrał. Wziął ze sobą maszynę do pisania, bo twierdził, że prawdziwą literaturę tworzyć można tylko na maszynie. I tyle go widzieli.

Przestał się odzywać już po czterech miesiącach, więc mama usiłowała – za pośrednictwem żony sąsiada – dowiedzieć się czegoś. Czy pije, czy pracuje, a może rzucił pracę i pisze tę swoją powieść… Co się tam właściwie dzieje!? Ale sąsiad nic nie wiedział albo nie chciał powiedzieć. W każdym razie ostatecznie udało im się poznać tylko fragment prawdy: że w życiu ojca pojawiła się jakaś smukła ciemnoskóra dziewczyna, że któregoś wieczoru upaleni po pachy tańczyli razem na plaży, a potem tata zniknął wraz ze swoją maszyną do pisania i nikt nie wie, gdzie się właściwie podział. Policja wykonała kilka niemrawych ruchów, jednak najwyraźniej nie wierzyła, że coś złego mogłoby mu się stać.

Poszedł w długą, podsumowała wreszcie matka i wydawało się, że wcale jej to nie obeszło. Może nawet Olga by w to uwierzyła, gdyby nie to, że od tamtego dnia nikt nigdy nie widział ich mamy całkiem trzeźwej. Albo piła, albo odurzała się lekami. Zaczynała zaraz po pracy, a w szkole miała niewiele godzin, raptem trzy lekcje dziennie, bo ileż jest tych zajęć plastyki. W środowisku małomiasteczkowych artystów wszyscy się jakoś podkręcali – podobno wraz z używkami przychodzi natchnienie. Żeby mieć z czego żyć (i pić), mama sprzedawała po kolei wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, i staczała się coraz niżej, a dom robił się coraz bardziej przestronny. W salonie Kuba uczył się jeździć na nieco zardzewiałym rowerku po siostrze – było tam dość miejsca, bo zostały jedynie kwiatki na parapetach. Po co nam rzeźbiony kredens, mówiła matka, po co dębowy stół, skoro nikt przy nim nie jada.

Jedno trzeba było jej przyznać: im bardziej była odurzona, tym lepiej malowała. Włączała wtedy jakąś ostrą muzykę. Kubuś cicho bawił się w swoim pokoju, ssąc od czasu do czasu rękaw sweterka, nastoletnia Olga rozpaczliwie obmyślała plany ucieczki do ojca, do tej Hiszpanii (tylko gdzie on, do cholery, mieszka?!), a matka malowała w jakimś transie, po czym, zwykle po kilkunastu dniach, sprzedawała obraz dzięki pośrednictwu swojej koleżanki. Koleżanka też czuła się natchnioną artystką, ale przy tym miała zmysł do interesów, no i komputer, dzięki któremu mogła szukać nabywców przez internet (w domu Olgi komputer już dawno został spieniężony).

Mama przedawkowała leki cztery dni po szóstych urodzinach Kuby. Właściwie „ przedawkowała leki” nie jest dobrym określeniem, bo sugeruje chorobę albo pomyłkę, która doprowadziła do śmierci, a przecież tak nie było. Matka zwyczajnie się na Olgę wypięła. Wzięła oxazepam, który teoretycznie dostawała od lekarza na stany lękowe, ale musiała gromadzić te tabletki od dłuższego czasu, bo podobno połknęła ich kilkanaście. Popiła wszystko koniakiem. Olga doskonale wiedziała, że mama nie znosiła koniaku, natomiast był on ulubionym trunkiem taty, i dlatego właśnie dziewczyna podejrzewała, że to samobójstwo i że matka w ten sposób powiedziała definitywnie ojcu: „ Wal się”. Taki był jej list pożegnalny. Niestety, tylko do niego, bo do Kubusia i Olgi nie skierowała ani jednego słowa, żadnego przesłania, nic. Kompletnie nic na pożegnanie.

Miła pani psycholog tłumaczyła później Oli, że nawet gdyby faktycznie było to samobójstwo, to powinna spróbować mamę zrozumieć. Według niej takie odejście bez słowa wynikało z poczucia winy. Wobec ojca matka czuła gniew, dlatego łatwo było jej się z nim pożegnać. Takie zachowanie przypominało trzaśnięcie drzwiami, kiedy się wychodzi i zostawia za sobą kogoś, kim się gardzi. Z dziećmi tak się nie dało. Wiedziała, że zawiodła na całej linii, że robi największe świństwo, jakie tylko może zrobić przedszkolakowi i dorastającej dziewczynie. Wolała więc udawać, że to był przypadek, bo gdyby zostawiła jakiś list, postawiłaby tym samym kropkę nad i, a ona nie chciała się przyznać, że ucieka przed życiem.

Co do Olgi, od tak dawna była wściekła na rodziców, że nawet nie płakała, kiedy policja zabrała ją ze szkoły, a potem radiowozem pojechali do Kubusia. Koniec końców posadzono ich w gabinecie dyrektorki przedszkola, żeby powiedzieć, że mama nie żyje. Kuba też nie płakał, tylko po swojemu zaczął ssać rękaw. Miał wtedy na sobie niebieską bluzę z jakąś myszką z przodu. Dopiero po dłuższej chwili Olga zauważyła, że posikał się w spodnie.

Ciało znalazła ta sama bogata koleżanka, która pomagała sprzedawać obrazy – podobno mama była cała w wymiocinach i miała wyszczerzone zęby. Olga cieszyła się, że nie padło na nią.ROZDZIAŁ 3

Wstała wcześniej niż Kuba. Poszła do kuchni i po cichu odłączyła od ładowarki jego komórkę. Zamierzała przejrzeć esemesy, ale wykasował wszystkie – zawsze tak robił i to niepokoiło ją bardziej, niż gdyby znalazła jakieś sprośne wiadomości albo nawet linki do filmów pornograficznych. Wyłączyła telefon i po namyśle schowała go pod stertą ubrań do prasowania.

Kiedy Kuba się obudził i zobaczył zwisający smętnie kabel ładowarki, przyszedł do siostry do kuchni. Szykowała właśnie śniadanie. Na kuchence bulgotał rosół na kolejne dwa dni.

– Znowu się, kurwa, bawisz w mamusię? – zapytał. – Gdzie moja komórka?

– Nie klnij.

– Bo co?

Odwróciła się do niego i spojrzała mu w oczy, ale uciekł spojrzeniem w bok. Potem odwrócił się i otworzył lodówkę.

– Kuba, co się dzieje? – zapytała miękko.

Chciała, żeby nie zabrzmiał w tym wyrzut, żeby brat usłyszał, jak bardzo jej na nim zależy i jak usilnie stara się być dla niego nie tylko siostrą, ale i przyjacielem.

– Martwię się – dodała. – Co to za kolega był z tobą wczoraj na placu?

Jego plecy drgnęły nieznacznie, ale wzruszył ramionami i udawał obojętność.

– A, taki jeden… Nie znasz.

Postawiła na stole talerz z kanapkami. Usiadł i zaczął jeść, celowo krusząc na blat.

– Co robisz? Podsuń sobie talerzyk.

Przekornie odsunął jeszcze dalej. Jadł w milczeniu, a potem wstał i poszedł do łazienki.

Ola westchnęła i posprzątała ze stołu. Wiedziała, że powinna być bardziej konsekwentna, twardsza, zresztą sama nie miała już pojęcia, jaka powinna być, zdawała sobie jedynie sprawę, że traci kontrolę nad sytuacją.

Ja też się buntowałam jako nastolatka, pocieszała się w myślach. Tyle że mój bunt miał sens. Kierowałam go przeciwko matce, która mnie zawiodła, przeciwko ojcu, który od nas odszedł. Miałam prawo czuć wściekłość. Nienawidziłam życia w bidulu, obmacywanek, zmuszania do… Stop. Tego nie chciała wspominać. W każdym razie jej gniew miał sensowne podstawy. Jedynym, na czym jej wtedy zależało, była więź z Kubusiem, którego chciała chronić przed tym nadgniłym światem. Jak widać, nie ochroniła.

– Jeśli mi nie oddasz komórki, nie wracam na noc – rzucił, kiedy wyszedł z łazienki.

– Jeszcze czego.

– Mówię poważnie!

– Zawiadomię policję – warknęła Olga. – A kiedy zorientują się, że sobie z tobą nie radzę, pamiętaj, co ci grozi. Zakład opiekuńczy albo powrót do domu dziecka.

Blefowała, bo wcale nie była pewna, co by się stało, gdyby rzeczywiście zgłosiła taki problem, na przykład gdyby któregoś dnia poszła do PCPR i powiedziała: nie umiem wychować brata, nie daję rady. Ale Kuba nie zdawał sobie z tego sprawy. Żył w przekonaniu, że Olga ma z kimś taką umowę: z policją, sądem rodzinnym czy jeszcze kimś straszniejszym. Mimo swoich piętnastu lat był jeszcze nad wyraz dziecinny.

– Gówno – mruknął po krótkim wahaniu. – Nie wrócę tam. Pojadę do taty.

Roześmiała się prawie szczerze.

– Krzyżyk na drogę. Zapewne czeka na ciebie stęskniony. Tyle razy zapraszał kochanego synka…

Urwała, bo wyraz twarzy brata świadczył o tym, że zabolało, a przecież nie chciała, żeby chłopak cierpiał. Podeszła, żeby go przytulić, ale się odsunął.

– Oddaj mi telefon – powiedział nieswoim głosem.

– Nie. Złamałeś zasady. Oddam, kiedy zaczniesz wracać od razu po szkole i odrabiać lekcje.

Odwrócił się, wziął plecak z przedpokoju i wyszedł w milczeniu.

Olga posprzątała po śniadaniu. Sprawdziła, czy mięso w zupie jest już miękkie. Lubiła gotować rosół, bo najmniej z nim było roboty. Zanim wyłączyła gaz pod kuchenką, zadzwonił telefon. Wzięła głęboki wdech. Wiedziała, że Paweł w końcu się odezwie, tylko nie miała pewności, co jej powie.

– Cześć – mówił szeptem, widocznie był w miejscu publicznym.

Chciała odpowiedzieć, ale głos jej się załamał i wydobyło się z niej coś w rodzaju krótkiego szlochu.

– Kochanie – powiedział uspokajająco. Najwyraźniej domyślił się, co się z nią dzieje. – Tęsknię. Strasznie.

– Przyjedź.

– Teraz nie mogę.

Jako dziennikarz miał nienormowany czas pracy. Pod pretekstem zbierania materiałów do artykułu mógł się wyrwać z domu o każdej godzinie. Do tej pory im się udawało, jego żona niczego nie podejrzewała… Ale oboje byli już zmęczeni tą sytuacją. Olga marzyła, że Paweł się rozwiedzie, jednak nie potrafiła się tego domagać. Cierpiała w milczeniu i czekała, jakby to stanowiło jakąś miarę jej miłości.

Nie uprawiali seksu. Ona bardzo chciała, ale Paweł – i to było najwyraźniej dowodem jego miłości – odsuwał się zawsze w tym momencie, kiedy robiło się między nimi tak gorąco, że już niemal płonęli. Potrafił się kontrolować znacznie lepiej niż ona. Może zaspokajał swoje potrzeby z żoną, a Olgę zwyczajnie okłamywał? Nie była pewna. Ona w każdym razie chciała zaspokoić swoje potrzeby właśnie z nim. Wciąż była dziewicą, mimo zepsucia, którego zaznała w bidulu. Nikomu nie udało się jej napocząć. Kiedy jako czternastolatka trafiła do domu dziecka, sporo już wiedziała o sprawach damsko-męskich, zresztą zdarzyło się raz i drugi, że nakryła naćpaną matkę w trakcie kopulacji. Olga wątpiła, żeby mama wiedziała, z kim się gzi, w każdym razie robiła to z takim zapamiętaniem, że obecność córki nie wytrącała jej z rytmu.

Tak czy owak, kiedy Olga stała się obiektem niewyszukanych zalotów starszych chłopaków z bidula, obiecała sobie, że „ to” zachowa dla kogoś, kogo naprawdę będzie kochała. Cała reszta była na sprzedaż – za walutę zwaną świętym spokojem można było przehandlować macanie cycków, gmeranie w majtkach i inne tego rodzaju obrzydliwe czynności. Ale prawdziwy akt płciowy miał pozostać magią. Tak postanowiła. Właśnie dlatego wciąż pozostawała nietknięta.

– Rozmawiałeś z żoną? – zapytała po chwili ciszy w słuchawce. – Obiecałeś, że porozmawiasz.

– Kochanie, próbowałem – szeptał. – Kurwa mać, gdyby to było prostsze.

– Nie przeklinaj.

Nie lubiła wulgaryzmów, raziły ją, bo przypominały o rzeczach, o których bardzo chciała zapomnieć.

– Przepraszam.

– Nie przepraszaj, po prostu nie klnij. Kocham cię, Paweł.

– Tak, wiem. Ja też cię kocham. Bardzo. Jak wariat.

– Dlaczego z nią nie porozmawiasz?

– Naprawdę chciałem. Ale Anita wszystko przekręca. Odwraca kota ogonem, rozumiesz?

– Nie. Nie rozumiem.

Olga powiedziała to bez zniecierpliwienia. Naprawdę nie rozumiała. Wiedziała tylko, że bezwolnie bierze udział w czymś, o czym kręci się gorzkie filmy i pisze smutne książki. Tragedia romantyczna. Farsa zdrady. Uwikłany w dziesiątki zobowiązań mężczyzna i jego głupia, naiwna kochanka, która wciąż wierzy, że on odejdzie od żony. Naiwna? Głupia? Tylko dlaczego, kiedy ją całował, kiedy płakał w jej ramionach, czuła, że on cierpi nawet bardziej niż ona, że jest jeszcze głupszy w tej wierze, że w końcu coś się zdarzy, coś zmieni i będą razem? Jakim cudem udawałoby mu się tak doskonale kłamać? Nie, Olga miała absolutną pewność, że jego miłość była najprawdziwsza. Jedynie złudzenie męskiej siły, stanowczości i gotowości, żeby stawić czoła trudnościom – to okazało się bujdą. Oboje dawali się nabierać, co dzień na nowo.

Anita była dentystką, właścicielką pięknego domu z gabinetem w bocznym skrzydle. Olga czasem się zastanawiała (ale tylko wtedy, gdy miała gorszy dzień spowodowany nadmiarem tęsknoty, rozgoryczeniem z powodu zachowania Kuby i może jeszcze głodem dotyku), czy to właśnie – w połączeniu z jej zarobkami oczywiście – nie stanowi głównej przyczyny, dla której Paweł wciąż tkwi w tym małżeństwie. Wprawdzie sam nieźle zarabiał, ale było to „ nieźle” według jej, Olgi, standardów. Ona mieszkała z Kubą w dwupokojowym mieszkanku na czwartym piętrze starego bloku, miała nieszczelne okna, kaloryfery, które trzeba było odpowietrzać co miesiąc, nieco zapleśniałą łazienkę i kuchnię tak małą, że kiedy próbowała wstawić do niej stół, nie dało się otworzyć dwóch szafek, ponieważ blat blokował drzwiczki.

Nie przyszłoby jej jednak do głowy narzekać – ani na tę ciasną norę, ani na zarobki, bo przecież widywała na mieście koleżanki, które równo z nią zdawały maturę, a nie znalazły pracy i teraz żyły z dnia na dzień bez jakiejkolwiek perspektywy i nadziei na zmianę. Pod tym względem Olga przyznawała rację swemu pracodawcy, panu Andrzejowi – miała sporo szczęścia.

Jednak to, co w zupełności wystarczało jej i bratu, nie wystarczyłoby zapewne Pawłowi. Życie z nią tutaj, w ciasnym mieszkaniu, stałoby się dla niego koszmarem, oboje o tym wiedzieli. Olga nie miała pojęcia, jak wyglądała jego sytuacja od strony prawnej: czy w razie rozwodu dostałby cokolwiek na odchodne. Domu nie dorobili się przecież razem, Anita otrzymała go jako wiano od swoich bogatych rodziców – jej ojciec był największym w województwie przedsiębiorcą, producentem popularnych w całym kraju wafelków.

Kiedy Olga podzieliła się z Pawłem swoimi obawami, roześmiał się sztucznie i przytulił ją.

– Jesteś kompletnie wyprana z romantyzmu – mruknął. – Życie z tobą musi być pełne wzruszeń i uniesień.

Kpił sobie, ale jej nie było do śmiechu. Cóż, kochała go tak, że aż bolało, ale nie umiała udawać, że nie dostrzega, jak bardzo ich związek nie ma szans na szczęśliwe zakończenie.

– Zajrzę dzisiaj do ciebie – wyszeptał teraz w słuchawkę; najwyraźniej nie mógł dłużej rozmawiać. – Tęsknię.

A potem Olga usłyszała w tle brzęk monet oraz pełen niesmaku głos jego żony, która rzuciła: „ Samo badziewie”, po czym ukochany się rozłączył.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: