Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnica kryształowych czaszek - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Grudzień 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Tajemnica kryształowych czaszek - ebook

Klucz do sekretów przeszłości, teraźniejszości i przyszłości

Prastara indiańska legenda mówi o trzynastu zaginionych kryształowych czaszkach, w których zawarta jest wiedza o przeszłych i przyszłych losach ludzkości. Pewnego dnia zostaną odnalezione. Lecz objawią nam swoje  przesłanie  dopiero  wtedy,  gdy  będziemy  na  to  gotowi...

Dawne podanie nabrało nowego znaczenia, gdy na początku XX wieku w ruinach starożytnego miasta Majów natrafiono na kryształową czaszkę.  Potem  znaleziono  siedem  następnych.

• Czym są kryształowe czaszki: wytworem zapomnianej cywilizacji czy współczesnymi falsyfikatami?

• Jakie było ich przeznaczenie?

• Czy mają moc przepowiadania przyszłości?

• Do jakich zdumiewających wniosków doszli naukowcy z laboratorium krystalograficznego firmy Hewlett-Packard?

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6164-5
Rozmiar pliku: 11 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Legenda

Jeszcze przed świtem znaleźliśmy się w głębi dżungli. Przedzieraliśmy się przez gęste podszycie do ruin wspaniałego niegdyś miasta Majów, które podobno były gdzieś w tej głuszy. W mroku tropikalnych lasów umysł niekiedy płata figle. Zaczynasz widzieć i słyszeć różne dziwne rzeczy – jakieś nieznane stworzenia, duchy i cienie. Nagle doszedł nas przerażający ryk jaguara. W ułamku sekundy dźwięk ten przeniknął poprzez zwyczajne odgłosy dżungli. Ten głos, sprawiający wrażenie, jakby dobiegał z najbliższego sąsiedztwa, zburzył naszą pewność siebie i uświadomił nam, jak kruchą istotą jest człowiek. Zatrzymaliśmy się na chwilę zdrętwiali ze strachu, po czym w popłochu, najszybciej jak się dało, pognaliśmy w nieprzeniknioną ciemność lasu.

Wakacje naszego życia spędzaliśmy w jednym z najpiękniejszych rejonów świata, w Ameryce Środkowej, zwiedzając starożytne ruiny budowli Majów w Tikal w Gwatemali. Staraliśmy się docierać do rozpadających się świątyń, pałaców i piramid przed świtem. Potem czekaliśmy, aż poprzez gęstwę liści promienie wschodzącego słońca obleją żółtozłocistą poświatą szczątki potężnej niegdyś cywilizacji, jakby przywracając je do życia. Baldachim koron drzew wznosił się 60 metrów ponad naszymi głowami. Wierzchołki zrujnowanych piramid, niekiedy wciąż porośniętych pnączami i winną latoroślą, wystrzelały aż do samego nieba. Ze szczytu jednego z owych wspaniałych pomników ludzkiego geniuszu widać było podzwrotnikową dżunglę, która rozpościerała się jak okiem sięgnąć. Wyglądało to jak morze chmur albo niezmierzony, cudowny ocean zieleni. Ponad nim szybowały jaskrawo ubarwione ary, a tukany krążyły między złotymi piramidami, wynurzającymi się z zielonej kipieli jak przybrzeżne skały.

To w takim właśnie zapomnianym mieście ujrzeliśmy naszą pierwszą czaszkę. Ów symbol śmierci w sercu współczesnego człowieka budzi zazwyczaj lęk. Była to czaszka wyryta na ścianie jednej z piramid. Nam wydawała się potworna. Ale nasz przewodnik Carlos wyjaśnił, że dla jej starożytnych twórców czaszka miała zgoła odmienne znaczenie. Majowie i inne plemiona Ameryki Środkowej zupełnie inaczej niż my pojmowali śmierć. Dla nich nie oznaczała ona końca drogi. Nie była czymś, czego należało się bać. Należało traktować ją jako szansę przeniesienia się w inny wymiar, połączenia się ze światem duchów i przodków. Dla tych starodawnych kultur śmierć stanowiła element równowagi w przyrodzie, oddanie Matce Ziemi życia, którym nas obdarzyła. Czaszka zatem była symbolem tej koncepcji. A potem Carlos opowiedział nam legendę kryształowych czaszek…

Według indiańskich podań istnieje 13 starożytnych kryształowych czaszek naturalnej wielkości, z ruchomą żuchwą. Wszystkie ponoć mówią lub śpiewają. Są jakoby nośnikami ważnych informacji o pochodzeniu, celach i przeznaczeniu rodzaju ludzkiego, odkrywają też niektóre największe tajemnice życia i wszechświata. Informacje te mają istotne znaczenie nie tylko dla przyszłości planety, lecz również dla przetrwania ludzkości. Według owych starodawnych legend pewnego dnia wszystkie kryształowe czaszki zostaną odkryte i zebrane w jednym miejscu. Dzięki temu uzyskamy dostęp do ich zbiorowej mądrości. Aby to jednak nastąpiło, ludzkość musi osiągnąć określony poziom rozwoju moralnego i duchowego, w przeciwnym bowiem razie owa wielka wiedza ulegnie wypaczeniu.

Carlos powiada, że legenda ta jest przekazywana wśród Indian z pokolenia na pokolenie od tysięcy lat. Istotnie, jak potem się przekonaliśmy, przetrwała ona w różnych odmianach wśród wielu plemion tubylczych, począwszy od potomków Majów i Azteków w Ameryce Środkowej po Indian Pueblo i Navajo w południowo-zachodnich rejonach Stanów Zjednoczonych, a nawet wśród Czirokezów i Indian Seneca na północnym wschodzie USA. Wersja tej legendy rozpowszechniona wśród Czirokezów głosi, że w kosmosie istnieje 12 planet zamieszkanych przez ludzi i że każda czaszka odpowiada jednej z nich, 13. zaś ma istotne znaczenie dla tych wszystkich światów.

Kiedy Carlos, stojąc na stopniu jednej z piramid w Tikal, po raz pierwszy pokrótce przedstawił nam tę legendę, wydała się nam fascynującym starodawnym mitem, cudowną, barwną bajką, ale tylko bajką i niczym więcej. Ciekawostką, o której opowiemy przyjaciołom po powrocie do domu. Żadne z nas nie wiedziało, że wkrótce odkryjemy coś, co gruntownie zmieni nasze podejście do tej legendy, wprowadzi nas w świat przygody, tajemnic i cudowności. To coś każe nam uganiać się przez dwa kontynenty, od dżungli i starożytnych ruin Ameryki Środkowej po odległe, przypominające rozcapierzoną dłoń wyspy Belize, od mroźnych i śnieżystych terenów Kanady po pustynie Stanów Zjednoczonych. Była to podróż rozpoczynająca się od korytarzy British Museum i laboratoriów jednej z największych na świecie firm komputerowych w Kalifornii, a kończąca się na świętych zgromadzeniach w tajemnych zakamarkach gór Gwatemali. W trakcie tych wędrówek zetknęliśmy się z wieloma światowej sławy naukowcami i archeologami, badaczami UFO, mediami i mistykami, słuchaliśmy mądrości płynących z ust starych Indian, czarowników i szamanów. Odkrywaliśmy dziwne fakty, dowiadywaliśmy się o nowych koncepcjach, wywracających całą dotychczas uznawaną naukę do góry nogami. Poznawaliśmy starożytną mądrość od tysięcy lat trzymaną w głębokiej tajemnicy. W trakcie naszych peregrynacji dowiedzieliśmy się, że nie wszystko jest takie, jakim się na pozór jawi, i że prawda może być bardziej niewiarygodna niż fikcja. Była to także odkrywcza podróż w głąb siebie. Podczas niej poznawaliśmy nasz stosunek do życia i śmierci, nasze miejsce we wszechświecie. Ta podróż wiodła do najmroczniejszych zakamarków ludzkiej duszy.

Tymczasem jednak, zanim opuściliśmy ruiny Tikal, Carlos opowiadał nam o starożytnej cywilizacji Majów, której dziełem było wielkie miasto leżące u naszych stóp. Cywilizacja ta obejmowała ogromne połacie Ameryki Środkowej, od współczesnego południowego Meksyku na północy po Honduras na południu, od wód Pacyfiku, obmywających wybrzeża Gwatemali na zachodzie, po atlantyckie i karaibskie wybrzeża Belize na wschodzie. W granicach imperium znajdowały się tropikalne lasy Chiapas, góry i parne doliny Gwatemali oraz rozległe tereny nisko położonej sawanny, spływającej aż do wybrzeży Atlantyku, znanej jako półwysep Jukatan.

Carlos powiedział, że starożytni Majowie stworzyli jedną z najbardziej rozwiniętych i wyrafinowanych cywilizacji świata. Wśród pozostałych po nich ruin znajduje się potężna, zuchwała twierdza Chichen Itzá; Uxmal słynny z monumentalnej architektury, rzeźbionych węży i tajemniczych figurek chac-mool; Palenque odznaczające się subtelnością i pięknem proporcji; Tulum wzniesione ponad piaszczystymi plażami i błękitnymi wodami Morza Karaibskiego, a także kwitnąca niegdyś metropolia Tikal, której żałosne ruiny mieliśmy przed sobą. W dawnych czasach mieszkało tu ponad 50 000 ludzi.

Aż do zmroku wędrowaliśmy po ruinach Tikal, zadziwieni osiągnięciami niemal zapomnianego ludu. Nasz przewodnik i grupka innych turystów powoli znikali w lesie, gdzie znajdowały się domki kempingowe. Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, okazało się, że zostaliśmy sami na Wielkim Rynku starożytnego miasta. Sam rynek jest miejscem niezwykłym i trochę niesamowitym, usytuowanym na niewielkiej polanie pośrodku tropikalnej dżungli. Na północy położone są ruiny 12 świątyń Północnego Akropolu, na południu pałac Centralnego Akropolu. Na wschodzie i na zachodzie wznoszą się dwie ogromne piramidy, znane jako Świątynia Jaguara i Świątynia Masek (fot. 3).

Najbardziej uderzyła mnie stromizna piramid. Architektonicznie przypominają dobrze znane piramidy egipskie, są jednak mniejsze niż słynne piramidy w Gizie, o wiele bardziej strome i nie mają gładkich ścian. Tworzą je ogromne płaszczyzny ułożone jedna na drugiej, stąd owe gigantyczne stopnie. Na szczycie każdej budowli znajduje się świątynia.

Wszystkie elementy konstrukcji miały dla ich budowniczych symboliczne znaczenie. Dziewięć pierwszych warstw, albo stopni, reprezentuje „niższy świat”, a ściany i zwieńczenia świątyni na szczycie dają w sumie liczbę 13. Tylu było bogów w „wyższym świecie” Majów. Rzeźby na zwieńczającym każdą ze świątyń kamieniu stanowią 13. i ostatnią warstwę. Ludzie mogą dostać się do tych ogromnych świątyń znacznie mniej stromymi schodami wykutymi po jednej tylko stronie. Liczba stopni przystosowanych do ludzkich nóg także jest symboliczna. W tym wypadku było ich 52. Podobnie jak trzynastka, liczba ta ma wielkie znaczenie w skomplikowanym, uświęconym, boskim kalendarzu Majów.

Patrząc na świątynie w szybko gasnących promieniach słońca, poczułem nagle pragnienie wejścia wschodnią stroną Świątyni Jaguara. Podczas gdy Ceri robiła zdjęcia znajdującego się poniżej rynku, dotarłem bez tchu na szczyt piramidy właśnie w chwili, gdy wieczorne słońce lśniło złociście. Spoglądając ze świątynnej bramy, tuż poniżej 13. warstwy ujrzałem jak w lustrzanym odbiciu Świątynię Masek, położoną na wprost po drugiej stronie rynku. Oblewały ją złociste promienie słońca, a za nią lśniła tafla zielonego morza, ostro odcinająca się od szybko ciemniejącego nieba. Piękniejszego widoku nigdy nie oglądałem.

Wtem w moim umyśle pojawił się inny obraz, jakby przenikając doń z otoczenia. Była to rzecz jasna gra wyobraźni, ale zupełnie niezależna od świadomości. I choć wyraźnie odczułem obecność innych ludzi wstępujących po schodach i stających u mego boku, nie spostrzegłem nikogo. Miałem wrażenie, że otacza mnie grupa pradawnych kapłanów w uroczystych szatach, długich powiewnych kaftanach i wymyślnych kołpakach z piór. Przybyli, aby odprawić jakąś ceremonię, podobnie jak to czynili wcześniej wiele razy. Ceremonia miała odbyć się ku czci jakiejś wyższej potęgi, lecz jej celem było także przepowiadanie przyszłości. Wydawało mi się, że słyszę dwa dźwięki – wysoki i niski. Wtem wizja zniknęła równie nagle, jak się ukazała.

W świetle dnia przeżycie to wydało mi się po prostu grą wyobraźni, ale wspomnienie o nim towarzyszyło mi w dalszych wędrówkach.

Nazajutrz stłoczyliśmy się w rozklekotanym szkolnym autobusie i wyruszyliśmy do sąsiadującego z Gwatemalą Belize, nie zważając na ostrzeżenia przed bandytami grasującymi na wybrzeżu.

Belize jest małym państwem, wciśniętym między Gwatemalę a Morze Karaibskie. Odznacza się niezwykle urozmaiconym krajobrazem – od ciągnących się wzdłuż wybrzeży turkusowych raf koralowych i maleńkich atoli poprzez porośnięte mangrowcami i palmami wybrzeża po górzysty, pokryty tropikalnym lasem interior. Kraj ten zamieszkują ludzie rozmaitych ras. Wielu z nich to potomkowie uchodźców przybyłych tu w różnym czasie, z różnych części świata. Do niedawna Belize było także schronieniem wszelkiej maści piratów.

Siedzieliśmy w jednym z licznych barów na małej wysepce Caye Caulker, a nasz gospodarz za ladą z wielką ochotą opowiadał przerażające dzieje tej części Belize. Nie dość, że wiedział wszystko o piratach, to opowiadając o raju, jakim niegdyś był dla nich ten kraj, sprawiał wrażenie, jakby sam do niedawna uprawiał piracki proceder. W pobliżu przebiegał stary szlak morski łączący Afrykę z Nowym Światem, ale wybrzeża Belize miały także inne zalety. W dawnych czasach koralowa rafa stanowiła poważne zagrożenie dla statków. Wiele z nich rozbijało się o nią i stawało się łatwym łupem. Można ją było co prawda ominąć, ale mogli tego dokonać tylko ci, którzy potrafili żeglować po tych wodach z zamkniętymi oczami. Oznaczało to, że piraci czuli się tu jak u pana Boga za piecem. Chronieni przez rafę śmiali się w nos wszelkim władzom.

Wielu z nich żyło w pobliżu tubylczych siedzib i nawet przejęło niektóre zwyczaje Indian. Najlepszym przykładem jest bandera pirackich okrętów – czaszka ze skrzyżowanymi pod nią piszczelami. Przypuszczalnie był to religijny symbol szczęścia Majów. U innych żeglarzy symbol ów budził strach i piraci z pewnością używali go w tym właśnie celu, nie mówiąc już o tym, że czaszka niedwuznacznie kojarzyła się przecież z ich działalnością.

Ale wróćmy do baru. Rozmowa naturalną koleją rzeczy zeszła na ukryte skarby. Czy kiedykolwiek je znaleziono? Nasz barman nigdy nie słyszał o żadnym kufrze z drogocennymi przedmiotami wyrzuconym na brzeg morza. Powiedział jednak, że podczas wykopalisk archeologicznych prowadzonych w latach 20. XX wieku znaleziono coś, co można by nazwać ukrytym skarbem. Okazało się, że była nim kryształowa czaszka. Barman twierdził, że znaleziono ją w zagubionych w belizejskiej puszczy ruinach starożytnego miasta Lubaantun, co w języku Majów oznacza Miasto Spadających Kamieni. Ta wiadomość wprawiła nas w oszołomienie. Myśleliśmy, że czaszki istnieją tylko w legendzie. Fakt, że jakąś naprawdę znaleziono, wydawał się wprost niewiarygodny. Chcieliśmy się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat.

Spytaliśmy naszego gospodarza, czy ta czaszka ma coś wspólnego z legendą. Nie miał pojęcia. Wiedział natomiast, że od chwili odkrycia opowiadano o niej nieprawdopodobne historie. Ludzie przebywający w jej pobliżu słyszeli i widzieli różne rzeczy. Czaszka lśniła szczególnym blaskiem, jakby otaczała ją aura, a gdy wejrzało się w jej głąb, można było dostrzec jakieś obrazy. Wiele osób twierdziło, że ujrzało w niej przeszłość lub przyszłość i że ma ona nawet zdolność wpływania na przyszłe zdarzenia.

Inni słyszeli dźwięki, jakby śpiewne ludzkie głosy dobywające się z kryształowej czaszki. Doświadczenie to stało się udziałem tak wielu ludzi, że obecnie mówi się powszechnie o mówiącej lub śpiewającej czaszce – dokładnie tak samo, jak w starodawnej legendzie.

Nieznane jest pochodzenie czaszki. Barman powiedział, że na ten temat istnieje wiele teorii, między innymi i ta, że została przywieziona przez istoty pozaziemskie. Twierdził, że są nawet zdjęcia dowodzące, że to prawda. Nie umiał powiedzieć, czy czaszka ma jakiś związek ze starymi indiańskimi legendami. Ale słyszał, że jest ona jednym z największych na Ziemi drogich kamieni. Jako klejnot warta jest miliony dolarów!

Co za fantastyczna historia dla filmowców! Uznaliśmy, że warto nakręcić o tym film dokumentalny. Spytaliśmy więc barmana, czy wie coś więcej. Kto znalazł kryształową czaszkę? Gdzie się ona obecnie znajduje? Czy pozwolą nam ją sfilmować?

Odpowiedział, że czaszka została znaleziona przez młodą kobietę podczas prac wykopaliskowych w latach 20., lecz obecnie znajduje się w Kanadzie. Tyle tylko mógł nam powiedzieć. Dodał jednak, że jeśli naprawdę jesteśmy zainteresowani znalezieniem czegoś więcej, może zorganizować wyprawę do miejsca, gdzie odkryto czaszkę. Przypadkiem zna kogoś, kto mógłby nas tam zaprowadzić, ale to oczywiście będzie kosztowało kilka dolców.

Chociaż niektóre z informacji o kryształowej czaszce wydawały się nam mało prawdopodobne, przynajmniej wiadomo było, że rzeczywiście ją odkopano. Już to samo w sobie było wystarczająco intrygujące. Potargowaliśmy się więc dla zasady o cenę i w końcu uzgodniliśmy z barmanem, że przygotuje wyprawę na następny dzień.

I tak oto zaczęła się nasza odkrywcza podróż w poszukiwaniu prawdy o kryształowych czaszkach. Choć wówczas jeszcze tego nie wiedzieliśmy, nasze badania powiodły nas od współczesnej nauki w krainę starodawnej tradycji, której prapoczątki toną w mrokach dziejów. W miarę upływu czasu poznawaliśmy prawdy i koncepcje całkowicie sprzeczne z wieloma pojęciami o zamierzchłej historii planety oraz ewolucji rodzaju ludzkiego. Wszystko, czego dowiedzieliśmy się podczas wyprawy, stawiało pod znakiem zapytania nasze rozumienie świata, kosmosu i naszego w nim miejsca. Musieliśmy na nowo zastanowić się nad tym, skąd my, jako jednostki i jako społeczeństwo, przybywamy, do jakiego świata należymy i dokąd zmierzamy. Uległ radykalnej przemianie nasz sposób widzenia świata. I wreszcie usłyszeliśmy wstrząsające przepowiednie o najbliższej przyszłości rodzaju ludzkiego na tej malutkiej planecie. Dowiedzieliśmy się od starszyzny indiańskiej, że skoro teraz mamy klucz do przyszłości, powinniśmy powiedzieć o tym całemu światu.

Tymczasem jednak zrobiliśmy pierwszy krok na długiej drodze do zbadania tajemnicy zagadkowych kryształowych czaszek.2 . Odkrycie

O świcie następnego dnia wyruszyliśmy w drogę do zaginionego miasta Lubaantun. Podróż rozpoczęliśmy w małej motorówce, przemykającej się błotnistym wybrzeżem Belize. Po 2-godzinnym oczekiwaniu przy molo plantacji bananów na samochód ruszyliśmy wyboistym leśnym duktem w głąb dżungli. Mijane po drodze wioski Majów sprawiały wrażenie, jakby czas stanął w miejscu. Chaty były drewniane, kury gdakały w obejściach, dzieci bawiły się i śmiały, a kobiety prały odzież w rzece. Mieliśmy wrażenie, jakbyśmy znaleźli się w innym świecie.

Do celu dotarliśmy wczesnym popołudniem, a naszym oczom ukazały się tylko opuszczone stanowiska archeologiczne. Jedyną osobą był tam przewodnik, Indianin z plemienia Majów, zwany Catarino Cal. Ubrany w beżowy kombinezon i wysokie gumiaki, podszedł do nas i ciepło powitał w doskonałej angielszczyźnie. Okazało się, że byliśmy pierwszymi turystami, którzy zawitali w tę odległą okolicę od dłuższego czasu.

Catarino oprowadził nas po terenie wykopalisk. Wyjaśnił, że prace archeologiczne zapoczątkował w 1924 roku brytyjski badacz Frederick Mitchell-Hedges. Mimo że wówczas oczyszczono ruiny, to jednak po kilku dziesiątkach lat zaniedbań dżungla jęła odzyskiwać dawną własność i prawie zupełnie zarosła starodawne piramidy. Ale zwróciliśmy uwagę na to, że pojedyncze kamienie tworzące te budowle nie miały kształtu prostopadłościanów jak w Tikal. Każdy kamień był obrobiony w taki sposób, aby pasować do sąsiednich. Nigdzie zatem nie zaobserwowaliśmy linii prostych ani poziomych czy pionowych warstw. Wszystkie obiekty miały płynne, zaokrąglone ściany, każda stanowiła swego rodzaju dzieło sztuki. W niektórych miejscach widać było wklęśnięcia lub wybrzuszenia, jakby cała konstrukcja oddychała. Każda została zbudowana jako organiczna całość, jak gdyby budowniczowie nie potrzebowali cementu lub innego spoiwa.

Obecnie te cudownie piękne piramidy się rozsypywały. Według Catarina działo się tak dlatego, że jedna grupa archeologów w latach 30. postanowiła dostać się do wnętrza za pomocą najskuteczniejszego środka, czyli dynamitu. Nadała tym samym całkowicie nowe znaczenie nazwie metropolii – Miasto Spadających Kamieni! W wyniku tego przestało ono być przykładem osiągnięć cywilizacji starożytnych Majów, o których zresztą Catarino trochę nam opowiedział. Wszystko wskazuje na to, że była to cywilizacja wysoko rozwinięta. Według naszych kryteriów lud ten należał do epoki kamiennej i utrzymywał się przede wszystkim z uprawy roli. Mimo ubóstwa i braku skomplikowanych narzędzi wydał jednak wspaniałych architektów, astronomów, uczonych i matematyków. Stworzył też bogaty alfabet hieroglificzny i system liczbowy. Budowniczowie Majów wznieśli na rozległym terytorium wiele niezależnych miast-państw połączonych drogami. Ich metropolie górowały nad resztą kraju wspaniałymi piramidami, przepysznymi pałacami i świątyniami ozdobionymi pięknie rzeźbionymi kamiennymi stelami. Każde miasto było dziełem sztuki, rozplanowanym, zaprojektowanym i wybudowanym z niespotykanym kunsztem. Znajdowały się tam budowle takie jak obserwatoria astronomiczne, których struktura doskonale była zsynchronizowana z położeniem Słońca, Księżyca, planet i gwiazd.

Wszystkie miasta-państwa miały swój odrębny rząd i administrację, prowadziły również własną politykę. Nauka opierała się na obserwacji ruchów gwiazd i planet, a fundamentem systemów religijnych był rytm przyrody. Starożytni Majowie stworzyli panteon bóstw i herosów, ku czci których odprawiano obrzędy i rytuały, a niekiedy składano ofiary z ludzi. Majowie wierzyli w jasnowidztwo i przepowiednie. Obserwowali uważnie niebo i ruchy ciał niebieskich, byli dumni z własnych zdolności prorokowania i przewidywania przyszłości. Dzięki niezwykle drobiazgowo opracowanemu kalendarzowi potrafili nawet dokładnie przepowiadać zaćmienia Słońca.

Cywilizacja Majów kwitła przez ponad tysiąc lat, jej początki datowano na mniej więcej 300 rok p.n.e. Powstawały dynastie władców, królowie stroili się w wymyślne szaty, kapłani sprawowali władzę nad wiernymi i odprawiali uroczyste ceremonie, wybuchały wojny, negocjowano warunki rozejmu i pokoju. I nagle miasta opustoszały. Około 830 roku n.e., na długo przed przybyciem Europejczyków, Majowie po prostu opuścili swoje siedziby, zostawiając na pastwę dżungli wspaniałe miasta, które wkrótce obróciły się w proch. Jak można wywnioskować z tego, co po nich zostało, przyczyną gwałtownego wyludnienia nie był ani głód, ani susza, ani epidemia, ani wojna. Zagadkowa sprawa – po trwającym ponad 1000 lat rozkwicie kultury materialnej i duchowej nie pozostało nic… bez żadnego logicznego wytłumaczenia.

W istocie nie wiadomo nawet, skąd Majowie naprawdę przyszli, gdzie zdobyli wiedzę niezbędną do stworzenia wspaniałej cywilizacji w tak krótkim czasie. Historia starożytnych Majów zawiera jeszcze wiele tajemnic.

Kiedy tak błądziliśmy po ruinach piramid, zastanawiając się nad przyczynami nagłego zniknięcia cywilizacji Majów, Catarino powiedział:

– Jedną z najdziwniejszych pozostałości po Majach znaleziono właśnie tutaj, w Lubaantun.

Sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął stare czarno-białe zdjęcie, mocno już zniszczone.

– Tego odkrycia dokonała w latach 20. córka pana Mitchella-Hedgesa, Anna. Miała wówczas siedemnaście lat.

Podał nam pogiętą fotografię. To, co przedstawiała, natychmiast przyciągnęło moją uwagę. Bez wątpienia zdjęcie ukazywało prawdziwą kryształową czaszkę. Był to niezwykły przedmiot, przerażający i zarazem piękny. Nawet na wyblakłej starej fotografii czaszka emanowała jakąś niezwykłą mocą. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w jej puste oczodoły.

Gdy Chris oddał Catarinowi zdjęcie, chciałam się koniecznie dowiedzieć czegoś więcej o tym znalezisku. Wizerunek czaszki pochłonął całkowicie naszą uwagę, do głowy cisnęły się nam dziesiątki pytań. Kto ją zrobił i dlaczego? Gdzie znajduje się obecnie? Czy znaleziono podobne obiekty, a jeśli tak, to gdzie są? Czy czaszka ta jest jedną z 13, o których mówi legenda? Miałam jeszcze wiele innych pytań. Teraz, kiedy wiedzieliśmy już, że istnieje prawdziwa kryształowa czaszka, czuliśmy potrzebę dowiedzenia się o niej wszystkiego.

Po pierwsze, skąd Catarino miał zdjęcie? Byliśmy trochę zaskoczeni, gdy okazało się, że Anna Mitchell-Hedges dała mu je osobiście. Przecież znalazła kryształową czaszkę w latach 20., jak więc to możliwe, że zdjęcie pochodzi od niej?

Przewodnik wyjaśnił, że Anna Mitchell-Hedges kilkakrotnie powracała na miejsce wykopalisk, a ostatnio była tu w 1987 roku. Obliczyliśmy, że skoro Anna odkryła czaszkę w latach 20. jako nastolatka, obecnie dobiegałaby dziewięćdziesiątki. Czy jeszcze żyje?

Catarino powiedział, że podczas ostatniej podróży sprawiała wrażenie osoby mocno wiekowej. Odniósł wrażenie, że chciała po raz ostatni zobaczyć to miejsce przed śmiercią. Biorąc to pod uwagę, mało było prawdopodobne, że zdołamy jeszcze dowiedzieć się czegoś od niej samej.

W trakcie rozmowy z Indianinem zauważyliśmy, że cienie ruin zaczynają się wydłużać i że zbliża się pora powrotu. Podziękowaliśmy mu za cierpliwe i szczegółowe odpowiedzi na nasze pytania, po czym ruszyliśmy do samochodu. Cały czas myśleliśmy, w jaki sposób odnaleźć starszą panią. Kiedy już wsiedliśmy, nagle podbiegł do nas Catarino, wołając:

– Poczekajcie! Poczekajcie! Przypomniało mi się. Anna Mitchell-Hedges dała mi swój adres, ale to było dawno temu i nie wiem, czy go jeszcze mam.

Musieliśmy jednak już wracać. Nasz kierowca zaczął się niecierpliwić. Wymieniliśmy więc adresy z Catarinem, który zapewniał, że przyśle nam adres Anny, jeśli go w ogóle znajdzie.

Kiedy wracaliśmy na wybrzeże, gdzie zamierzaliśmy spędzić ostatnie dni wakacji, cała ta historia wydawała się nam coraz mniej realna. Fakt, iż młoda dziewczyna znalazła podczas wyprawy archeologicznej zabytek znany jedynie z legend, wydał się nam nieprawdopodobny, niewiarygodnie romantyczny. Nie spodziewaliśmy się też, że Catarino kiedykolwiek do nas napisze. Tak więc w miarę upływu czasu zarys kryształowej czaszki coraz bardziej rozpływał się w naszej pamięci, a my powróciliśmy do codziennego życia w Wielkiej Brytanii.

Lecz po zaledwie kilku tygodniach od naszego powrotu z Belize nadszedł list. Od Catarina. Znalazł adres Anny Mitchell-Hedges. Mieszkała w Kanadzie. Uszczęśliwieni, choć pełni wątpliwości, napisaliśmy do niej. Nie byliśmy pewni, czy otrzymamy odpowiedź, braliśmy też pod uwagę ewentualność, że będzie ona zawierała informację o śmierci Anny. Kiedy więc nadszedł list z Kanady, otwieraliśmy go drżącymi rękoma. Okazało się, że Anna, obecnie licząca sobie 88 lat, żyje i jest zdrowa, i nadal ma swoją kryształową czaszkę. Co więcej, chętnie opowie nam o swoim odkryciu.

Do listu Anna załączyła egzemplarz biografii ojca, Danger, My Ally (Niebezpieczeństwo, mój sprzymierzeniec)¹. Na tej podstawie, oraz dzięki informacjom uzyskanym podczas rozmów telefonicznych z Anną, powstała ta fascynująca opowieść.

Początek dał jej w latach 20. w Wielkiej Brytanii ojciec Anny, Frederick Albert lub – jak go powszechnie nazywano – „Mike” Mitchell-Hedges (1882–1959), typ Indiany Jonesa, który adoptował małą Annę. Przez wiele lat jej życie było nierozerwalnie związane z ojcem. Nigdy nie wyszła za mąż, towarzyszyła mu w wielu podróżach.

Mój ojciec był rozkochany w archeologii – pisała. – Miał bardzo dociekliwy umysł. Pragnął wiedzieć więcej o przeszłości i należał do ludzi, którzy sami chcą tę wiedzę zdobywać. Wszystkie ustalone prawdy podawał w wątpliwość, nie przyjmował bezkrytycznie tego, co mu mówili inni ludzie.

Frederick Mitchell-Hedges już za życia stał się niemal legendarną postacią. Był typowym brytyjskim badaczem i podróżnikiem, pragnącym zapisać swoje imię w kronikach chylącego się ku upadkowi imperium. Był osobowością barwną, charyzmatyczną i cokolwiek ekscentryczną. Nie chciał wieść mdłego życia w sennych siedzibach angielskiej klasy średniej, nie była jego celem kariera urzędnika odsiadującego w biurze od dziewiątej rano do piątej po południu. Znudziły go banki i giełda, choć tam właśnie zaczynał życie zawodowe.

Pociągał go świat przygód i odkryć. Jego motto brzmiało: „Życie bez emocji i przygód nie jest życiem”. Organizował wyprawy na inne kontynenty, „bo chciał zobaczyć te zakątki świata, których nie tknęła jeszcze stopa białego człowieka”. Finansował je, handlując srebrem i wygłaszając wykłady. Uwielbiał hazard, a podróżując statkiem, oddawał się swojej pasji: wędkowaniu na otwartym morzu. Zdawało się, że z rozmysłem szuka niebezpiecznych sytuacji. Raz nawet został wzięty do niewoli przez słynnego bandytę Pancha Villę, który stał się narodowym bohaterem Meksyku po tym, jak został schwytany podczas wypadu przez granicę ze Stanami Zjednoczonymi. Mitchell-Hedges dużo podróżował, a jego pasja przygód znalazła zaspokojenie w odkrywczych wyprawach do odległych miejsc w poszukiwaniu skarbów zaginionych cywilizacji.

Frederick Mitchell-Hedges należał do Komitetu Majów przy British Museum. Wierzył, że kolebką cywilizacji nie był wcale Bliski Wschód – jak powszechnie mniemano – lecz legendarny zaginiony kontynent – Atlantyda. Według niego cywilizacja ta istniała naprawdę i zniknęła wskutek katastrofy, a jej pozostałości znajdują się w Ameryce Środkowej. Co więcej, postanowił to udowodnić.

W tym celu zebrał grupkę badaczy, która odpłynęła z Liverpoolu w 1924 roku², kierując się do Brytyjskiego Hondurasu (obecnie Belize). Po dopłynięciu do Ameryki zacumowali w małym porcie Punta Gorda, skąd dochodziły pogłoski o zaginionym w dżungli starożytnym mieście. Próbowali, na początku bez rezultatu, dostać się w głąb kraju przez pełną krokodyli rzekę Rio Grande. Wyprawa ta skończyła się nieszczęśliwie, stracili bowiem jedną z łodzi dłubanek, wypełnioną lekami. Dlatego zmarł jeden z członków wyprawy, który zapadł na malarię. Tylko dzięki pomocy tubylców z plemienia Kekchi Maya, w prostej linii potomków starożytnych Majów, wyprawa zdołała przebrnąć przez gęste lasy tropikalne i kontynuować poszukiwania.

Pewnego dnia natknęli się w dżungli na hałdy omszałych kamieni obrośniętych krzewami i korzeniami drzew. To był poszukiwany znak. Frederick Mitchell-Hedges zakrzyknął: „Gdzieś w pobliżu musi być zaginione miasto!”

Wyprawa nabrała tempa, jej członkowie i towarzyszący im Majowie w obezwładniającym upale dżungli mozolnie odsłaniali fragmenty ruin. Ta mordercza, pozornie syzyfowa praca polegała na wyrywaniu podszycia i ścinaniu ogromnych drzew, które przez stulecia zdążyły wrosnąć w kamienne ruiny starożytnego miasta. Zajęło im to ponad rok. Kiedy skończyli, wokół piętrzyły się splątane gałęzie powalonych drzew i krzewów. Resztki puszczy należało teraz zniszczyć ogniem. Płonął wysoko przez kilka dni, wzmagając jeszcze bardziej żar lejący się z nieba. Pogorzelisko wyglądało „jak gigantyczny piec hutniczy”, rozsiewając białe, gorące popioły, a tu i ówdzie żarzyły się czerwono kupki zwęglonego drewna. Ludziom zasychało w ustach, oczy mieli zaczerwienione, brakowało im tchu. Lecz gdy płomienie zaczęły przygasać, spod dymu i rozpalonego popiołu jęły z wolna wyłaniać się ruiny ongiś wspaniałego miasta. W autobiografii, opublikowanej w 1954 roku, Frederick Mitchell-Hedges wspomina:

Ogrom tych budowli wprawił nas w zadziwienie. W miarę jak pożar ustępował, ukazywały się potężne mury i tarasy (…), a w środku stała ogromna twierdza.

(…) Twierdza wznosiła się wysoko ponad otaczającymi ją budowlami, zapewne kiedy ją zbudowano, górowała nad krainą jak lśniąca śnieżnobiała wyspa, wysoka na ponad 400 metrów. Wokół niej rozmieszczone były mniejsze budowle, kurhany grobowe zwykłych ludzi, a dalej tysiące hektarów zielonych, falujących łanów kukurydzy, która zapewne musiała wyżywić ogromną populację³.

Kiedy żar wygasł, Mitchell-Hedges i jego towarzysze mogli wreszcie zacząć odkrywać miasto:

Zajmowało w sumie 21 kilometrów kwadratowych. Były tam piramidy, pałace, tarasy, kopce, mury, domy, podziemne komnaty, a nawet ogromny amfiteatr, który mógł pomieścić 10 000 ludzi. Prowadziły doń znajdujące się z dwu stron szerokie schody. Twierdza była zbudowana na powierzchni 4 hektarów, a pierwotnie wszystko było pokryte białym kamieniem⁴.

Odkrywca nie mógł się nadziwić kunsztowi, z jakim wzniesiono tę konstrukcję:

Ogrom pracy był niewyobrażalny, jeśli wziąć pod uwagę, że dysponowali jedynie kamiennymi siekierami i rylcami. Próbowałem wykuć podobny blok za pomocą jednego z narzędzi, których mnóstwo znaleźliśmy w okolicy. Zadanie to zajęło mi cały dzień⁵.

Frederick Mitchell-Hedges poświęcił kilka lat na odkrywanie tajemnic ukrytych w zagubionym mieście. W trakcie długotrwałych prac wykopaliskowych dołączyła doń Anna albo – jak ją czule nazywał – „Sammy” (fot. 24 i 25). Od razu przystosowała się do życia w dżungli, jakby się w niej urodziła. Odznaczała się takim samym buntowniczym i awanturniczym duchem, jak ojciec i była ciekawa wszystkiego. Dzięki tym właśnie cechom dokonała wspaniałego odkrycia.

Ten dzień był wyjątkowo gorący, popołudniowe powietrze stało przesycone wilgotnym żarem. W obozowisku archeologów, zazwyczaj tak ożywionym, teraz panował niecodzienny spokój. Anna wspomina: „Wszyscy spali, wykończeni upałem”. Za kilka tygodni przypadały jej 17. urodziny. Była w chacie sama i odczuwała podniecenie. Nagle uświadomiła sobie, że coś chciała zrobić:

Chciałam się przekonać, jak daleko sięgnę wzrokiem z najwyższej budowli. Zakazano mi rzecz jasna wspinać się tam, ponieważ kamienie były obluzowane i mogłam spaść. Słyszałam jednak, że z samego wierzchołka jednej z piramid można widzieć okolicę w odległości wielu kilometrów, i to mi nie dawało spokoju.

Tak więc Anna udała się na teren wykopalisk. Wiedziała, że reszta ekipy śpi twardo w łóżkach.

Jęła się wspinać na najwyższą piramidę. W odległej kępie drzew skrzeczały małpy, a owady bzyczały wokół niej, kiedy mozolnie i bardzo ostrożnie stąpała po chybotliwych głazach, aby w końcu dotrzeć na wierzchołek. To, co zobaczyła, warte było trudu:

Kiedy już tam dobrnęłam, ujrzałam przepiękne widoki w promieniu wielu kilometrów. Mogłabym tam tak stać bardzo długo. Ale słońce bardzo przypiekało, a poza tym coś nagle błysnęło mi w oczy. Gdzieś w dole w rozpadlinie dojrzałam jakiś lśniący przedmiot i poczułam wielkie podniecenie. Nie wiem, jakim cudem udało mi się zejść z tej budowli w takim tempie, ale po powrocie obudziłam ojca i powiedziałam mu, że coś zobaczyłam. Zbeształ mnie rzecz jasna za to, że wlazłam na szczyt piramidy.

Ojciec Anny nie uwierzył, że cokolwiek widziała.

– Wymyśliłaś to sobie – powiedział. Jednakże nazajutrz zwołał całą grupę. Zanim wstałam, wszyscy zabrali się do usuwania kamieni z wierzchołka piramidy, ponieważ nie sposób było do niej wejść u podstawy. Trzeba było przez kilka tygodni ostrożnie zdejmować kamienie, aż powstał dostatecznie szeroki otwór.

W dzień swoich urodzin Anna podjęła się wejść do piramidy na ochotnika. Ojciec i kilka innych osób pomogli jej spuścić się przez wąski otwór między kamieniami:

Moje ciało opasano dwiema linami, do głowy przyczepiono mi latarkę i spuszczono w otwór. W miarę opuszczania się coraz głębiej odczuwałam niepokój, bo mogły tam być węże i skorpiony. Kiedy znalazłam się na dole, wciąż widziałam coś lśniącego światłem odbitym od latarki. Schwyciłam ten przedmiot i owinęłam w koszulę, żeby go nie uszkodzić, po czym zawołałam, żeby mnie jak najszybciej wyciągnięto.

Kiedy Anna wydostała się ze świątyni na światło dzienne, otarła pył z powierzchni wyniesionego przedmiotu i przyglądała mu się ze zdumieniem: „Była to najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam” – wspomina. A obiekt ten okazał się naprawdę niezwykły. Była to naturalnej wielkości czaszka, taka sama, jak ludzka, ale całkowicie przezroczysta. Prawdziwa kryształowa czaszka. Podniosła ją pod światło. Została wyrzeźbiona z ogromnego kawałka czystego kryształu górskiego, chwytała i odbijała światło słoneczne, rozsiewając wokół kaskadę rozbłysków i lśnień. I co dziwniejsze, nie była ani trochę uszkodzona.

Wśród archeologów, w zadziwieniu wpatrzonych w połyskującą bryłę kryształu, zapanowała cisza. Urzekło ich to zjawisko, ten klejnot pochłaniający słoneczne światło i rozszczepiający je na miriady oślepiających iskier. Ojciec Anny wziął od niej czaszkę i uniósł wysoko, żeby wszyscy mogli ją zobaczyć. I nagle w tym tłumie zapanowała niepomierna radość. Anna tak o tym mówiła: „Wszyscy nasi pomocnicy Majowie śmiali się i płakali na przemian. Całowali ziemię, padali sobie w ramiona”. Ta chwila, przepojona jakimś mistycznym przeżyciem, była najpiękniejszym zdarzeniem w jej długim życiu. Zdawało się, że „jakaś pradawna, niezmierzona potęga powróciła do życia obecnych tam ludzi”.

O zmierzchu, gdy na niebie zapłonęły pierwsze gwiazdy, Frederick Mitchell‑Hedges umieścił uroczyście czaszkę na zaimprowizowanym ołtarzu, który zbudowali Majowie. Gdy oboje z Anną wpatrywali się w czaszkę, dostrzegali wokół niej rozbłyski ognia, a w świetle płomieni ognisk widzieli Majów oddających cześć znalezisku. Potem zaś rozległy się uderzenia bębna. Z cienia wyszli indiańscy tancerze w barwnych strojach z ptasich piór i skór jaguarów. Zwinnie i z nieopisanym wdziękiem poruszali się w rytm nadawany przez bębny, nucąc przy tym i śpiewając. Była to noc świętowania. Anna wspomina: „W blasku ogniska odprawiali ceremonie, rytuały i tańce przed i ku czci czaszki”.

Z głębi dżungli zaczęli napływać ludzie, jakby wieść niosła się wśród lasu:

Tak jakby radosna wieść obiegała kraj Majów. Pojawili się członkowie plemienia, o których istnieniu nawet nie wiedzieliśmy. Przybyli tak szybko i z tak odległych stron, że nie mogłam sobie wyobrazić, aby usłyszeli o odkopaniu czaszki w tak krótkim czasie. Oni jednak wiedzieli.

Uroczystości wokół czaszki trwały przez kilka dni, a wśród nowo przybyłych był pewien bardzo stary Maj z pobliskiej wioski. Popatrzył na czaszkę, a potem powiedział Annie i jej ojcu, że jest ona „bardzo, bardzo stara”.

Kapłani Majów twierdzą, że liczy ponad 100 000 lat. Majowie powiadają, że została wyrzeźbiona według kształtu głowy pewnego najwyższego kapłana przed wieloma tysiącami lat, ponieważ kapłan ten cieszył się miłością ludzi. Pragnęli oni w ten sposób na zawsze zachować swoje prawdy i mądrość. Ów starzec twierdził, że można sprawić, aby czaszka przemówiła, ale nie powiedział, jak to zrobić.

Anna i jej ojciec byli zaintrygowani znaleziskiem. Wówczas nie wiedzieli jeszcze, że czaszka okaże się jednym z najbardziej tajemniczych odkryć archeologicznych, że zmieni życie zarówno Anny, jak i wielu innych ludzi, którzy się z nią zetkną. Niektórzy uważają bowiem, iż czaszka ma jakąś magiczną, tajemniczą moc. Twierdzą, że podobnie jak to głosi legenda, zakodowana jest w niej święta wiedza, dzięki której możemy poznać tajniki odległej przeszłości, a nawet przyszłość. Wielu innych uważa po prostu, że czaszka wywiera głęboki wpływ na sposób myślenia i odczuwania ludzi.

Aczkolwiek w owym czasie Frederick Mitchell-Hedges nie mógł przewidzieć, jakie mity będą otaczać czaszkę w przyszłości, to cześć, jaką darzyli ją tubylcy, wywarła na nim ogromne wrażenie. Martwił się też, że odtąd indiańscy robotnicy nie będą już spędzać całego dnia na kopaniu. Dużo o tym myślał, dzieląc się swymi obawami z doktorem Thomasem Gannem, antropologiem wyprawy. Anna wspomina: „Ojciec uznał, że czaszka jest przedmiotem kultu tak ważnym dla Majów, że nie powinniśmy jej zatrzymywać dla siebie. Powiedział: »Nie możemy jej odebrać tym biednym ludziom«”.

Tak więc Frederick Mitchell-Hedges, z typową dla siebie wielkodusznością, przekazał czaszkę Majom. Anna, która nie była zbyt zachwycona tym gestem, bo to przecież ona narażała się na niebezpieczeństwo, schodząc w głąb piramidy, wspomina: „Byli ogromnie zadowoleni. Natomiast ja byłam zła, ponieważ ryzykowałam życie, żeby ją zdobyć”.

Ale po uroczystym wręczeniu Indianom czaszki wznowiono prace wykopaliskowe. Piramida, w której Anna ją odnalazła, stanowiła zaledwie część starodawnego miasta i po trzech miesiącach pod ołtarzem w głównej komnacie piramidy natknięto się na żuchwę czaszki. Anna bowiem znalazła tylko górną jej część. Kiedy Majowie połączyli żuchwę z resztą, dzieło sztuki było kompletne. Anna wspomina: „Potem przez prawie trzy lata znajdowała się u Majów, a oni palili wokół niej ogień”.

W 1927 roku prace wykopaliskowe w Lubaantun dobiegały końca. Skatalogowano i wysłano do muzeów ostatnie zabytki znalezione w piramidach. Mitchell-Hedges i jego zespół wykopali setki rzadkich i pięknych przedmiotów, ale żaden z nich nie równał się urodą z kryształową czaszką.

Kiedy członkowie wyprawy przygotowywali się do powrotu, Annie zrobiło się smutno. Mieszkała z rodziną Majów, którzy traktowali ją „jak własną córkę”, ona zaś „przez te wszystkie lata dzieliła z nimi radości i smutki”. Gdy Anna i jej ojciec żegnali się z indiańskimi przyjaciółmi, przywódca wioski wystąpił i wręczył Frederickowi Mitchellowi-Hedgesowi tobołek. Gdy go rozwinęli, z radością stwierdzili, że zawierał kryształową czaszkę:

Majowie podarowali ojcu czaszkę w podzięce za wszystko, co dla nich uczynił, za opiekę medyczną, pracę i narzędzia. Dlatego zwrócili nam ją. Była darem od ludu Majów.

Tak więc zrządzeniem losu kryształowa czaszka towarzyszyła Frederickowi Mitchellowi-Hedgesowi w drodze z Lubaantun do Anglii.

Po licznych przygodach na różnych kontynentach Mitchell-Hedges osiadł na stałe w Anglii. W 1951 roku zamieszkał we wspaniałej XVII-wiecznej rezydencji Farley Castle w Berkshire. Odwiedzającym go gościom opowiadał o swoich wyprawach i prezentował jedyną w swoim rodzaju kolekcję antyków. Zapraszanym na wytworne kolacje brytyjskim arystokratom pokazywał w ogromnej, oświetlonej świecami jadalni kryształową czaszkę.

Frederick Mitchell-Hedges lubił informować gości, że zwano ją Czaszką Przeznaczenia. Powiadał: „Mówiono o niej, że ucieleśnia wszelkie zło, a według legendy za jej pośrednictwem najwyższy kapłan Majów przywoływał śmierć, która wówczas była nieunikniona” ⁶. Zdaniem Anny wiele z tych powiedzeń ojca trzeba uznać za żart. Z drugiej strony jednak prawdą jest, że najwyższy kapłan Majów powiedział, iż jeśli czaszka znajdzie się w niepowołanych rękach, może zostać użyta do niecnych celów.

Mitchell-Hedges lubił obserwować reakcje ludzi na ten niezwykły obiekt. Lęk, jaki w nich budziła czaszka, był całkowitym przeciwieństwem zachwytu, jaki wzbudziła u Majów w chwili wydobycia jej z ciemnego lochu. Bogaci i wyrafinowani Europejczycy bali się tego, co dla „biednych, niewykształconych” Indian było okazją do świętowania i radości. Czyżby działo się tak dlatego, że w schyłkowym okresie brytyjskiego imperium czaszka przypominała ludziom, że nikt nie uniknie swego losu? Przed śmiercią nie uchronią nas bowiem ani dumne tytuły, ani doczesne bogactwa.

Jednakże po tej pierwszej reakcji wszyscy goście Mitchella-Hedgesa popadali w zachwyt. Podziwiali niezwykłą precyzję wykonania i urzekające piękno czaszki. Zachwyt budziły doskonale wymodelowane zęby, łagodne kontury kości policzkowych i perfekcyjne dopasowanie żuchwy do górnej szczęki. I wszyscy zadawali to samo pytanie: jak to możliwe, aby „prosty”, „prymitywny” lud, żyjący wiele lat temu w nieprzebytej dżungli, mógł stworzyć dzieło tak doskonałe?

Przez te wszystkie lata największy podziw wzbudzał sposób, w jaki czaszka pochłaniała i odbijała światło. Światło z dołu jest bowiem rozszczepiane z przodu czaszki. Jeśli więc umieści się ją w zaciemnionym pomieszczeniu i oświetli od spodu, światło tryska z oczodołów.

Inni zauważyli, że w podstawie czaszki znajdują się dwie małe dziurki rozmieszczone symetrycznie po obu jej stronach. Dzięki nim można czaszkę umieścić na dwu prętach i ustawić nad ogniem świecy lub innym źródłem światła, a także zmieniać pozycję górnej części w stosunku do żuchwy. Poruszając górną częścią lub żuchwą za pomocą sznurka lub jelita zwierzęcia, można uzyskać wrażenie, że czaszka mówi⁷.

Traktując dosłownie to, co Mitchell-Hedges usłyszał od Indian o „mówiącej czaszce”, niektórzy przypuszczali, że starożytni Majowie do tego właśnie celu ją wykorzystywali. Prawdopodobnie umieszczano ją na ołtarzu na szczycie jednej z wielkich piramid i podświetlano ogniem niewidocznym od dołu. Wówczas oczodoły płonęły czerwonym światłem, a szczęki poruszały się synchronicznie do donośnego głosu najwyższego kapłana. Z góry płynęły przepowiednie, może imiona kolejnych ofiar poświęconych na ołtarzu bóstwa. Spektakl ten z pewnością wywierał ogromne wrażenie na tłumie wiernych zgromadzonych pod piramidą. Tak więc przed tysiącami lat czaszka jawiła się jako przerażająca głowa bóstwa, służąc kapłanom do utrzymywania w posłuszeństwie przerażonych ludzi⁸.

Można przyjąć takie założenie, pod warunkiem że powiedzenie starego Indianina o „mówiącej czaszce” potraktujemy dosłownie. Natomiast koncepcja, że była ona instrumentem służącym do wzbudzania strachu u wiernych, kłóci się z autentyczną radością, jaką Majowie okazali na jej widok.

Sibley Morrill należy do grona osób szczególnie zainteresowanych rolą i symboliką kryształowych czaszek. Uważa, że określenie „mówiąca czaszka” należy traktować raczej metaforycznie. Uderzyła go jej anatomiczna precyzja, zauważył, że prawie niczym nie różni się od autentycznej ludzkiej czaszki. Dostrzegł wszelako brak jednego elementu. Na ludzkiej czaszce widać wyraźnie szwy. Są to spojenia, które powstają w miarę rozrastania się poszczególnych płytek kostnych. Morrill zwraca uwagę, że gdyby na powierzchni kryształu zaznaczono szwy, czaszka zyskałaby na realizmie. Jego zdaniem oznacza to, że nie wykonano jej dla upamiętnienia jakiejś konkretnej osoby.

Brak szwów intrygował Morrilla. Doszedł do dość zaskakującego wniosku, że nie zaznaczono ich celowo, ponieważ ten, kto rzeźbił czaszkę, dostał takie polecenie, albo że „wykonanie tego skądinąd łatwego elementu byłoby nie do przyjęcia”⁹. A stało się tak dlatego, że szwy mogły przeszkadzać w istotnych funkcjach czaszki. Morrill uważa, że jej podstawowym celem było „przewidywanie przyszłości i wpływanie na bieg zdarzeń”. Pisze: „Szwy (…) naruszałyby gładką powierzchnię kryształowej kuli”¹⁰. Następnie tak rozwija swoją hipotezę:

Przepowiadanie przyszłości należało do kapłana, który po przygotowaniu polegającym na poście lub stosowaniu środków halucynogennych, albo jednego i drugiego, a także po odprawieniu stosownych rytuałów, wpatrywał się w kryształ, starając się wyczytać z jego wnętrza i struktury zapowiedź przyszłych zdarzeń¹¹.

Nie wiadomo, w jakim stopniu kryształowa czaszka pomagała w przepowiadaniu przyszłości. Na pewno wiadomo jedynie, iż była ona najdoskonalszą kryształową kulą stosowaną przez wróżbitów i wielce prawdopodobne, że przez wiele stuleci dobrze służyła temu celowi¹².

Do jakich zatem celów służyła kryształowa czaszka? Czy ucieleśniała głowę bóstwa, czy też symbolizowała wyrocznię? Czy może była niezwykle wymyślną kryształową kulą pozwalającą poznać przeszłość, teraźniejszość i przyszłość? Czy upamiętniała głowę jakiegoś starożytnego kapłana? Co oznacza twierdzenie starego Indianina, że „zrobiono ją, aby mówiła”? Czy w jej wypolerowanej powierzchni ukryte są wskazówki co do jej roli w świecie starożytnych Majów? Jakie tajemnice kryją się w przenikliwym spojrzeniu oczodołów? Powstało wiele hipotez i spekulacji na ten temat, lecz, jak dotąd, nie mamy niepodważalnych dowodów, aby któraś z nich była tą właściwą.

Frederick Mitchell-Hedges zmarł w 1959 roku, a czaszkę pozostawił w spadku swojej córce. Anna nie rozstawała się z nią ani na chwilę, pozwalała jednak, aby każdy, kto tego pragnął, doświadczał „mocy płynącej z czaszki”. Kontakt z nią był kolejnym etapem naszej przygody.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: