Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Teraz - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Teraz - ebook

Intrygujący, poruszający, inny - kryminał metafizyczny. Kilka osób w podejrzanych okolicznościach otrzymuje intratne propozycje. Nie do końca wiedzą, co mają robić, nikt nie wie też, o co może naprawdę chodzić. Ale stany ich kont znacząco się zwiększają, a to jest przecież najważniejsze. Do czasu… Żądze, pragnienia, manipulacja, wewnętrzne konflikty i dramaty - oto materia, z której utkany jest kryminał Aleksandra Wiernego. Powieść częstochowskiego prozaika to oryginalne połączenie tematyki kryminalnej z metafizyczną, każące zastanowić się nad tym, co tak naprawdę kieruje nami w życiu.

Aleksander Wierny - urodził się (w 1973 r.) i mieszka w Częstochowie. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Kiedyś - dziennikarz prasowy i telewizyjny, reżyser i scenarzysta filmów promocyjnych, dziś - urzędnik. Wydał Światło i Matkę mojego dziecka.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62465-54-5
Rozmiar pliku: 488 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nadeszła ta niemal nieuchwytna chwila, kiedy strzelec naciska spust, ale pocisk jeszcze nie dociera do celu. Ofiara czuje pod szczęką obły kształt wylotu lufy, wie, że czeka ją ból i śmierć. Ofiara to rosły, łysawy mężczyzna w średnim wieku, ubrany w brudną, szarą dresową bluzę z kapturem. Klęczy, wznosi wzrok, jakby chciał zobaczyć niebo zasłonięte przez biały sufit. W mocnych dłoniach ściska niklowaną berettę 92 FS, śmierdzący pot nawilża czarne okładziny rękojeści. Kurek właśnie zaczyna wracać na swoje miejsce. Czerwona kropka, która pojawiła się po odciągnięciu bezpiecznika, wygląda jak pierwsza kropla krwi. Masywne ciało mężczyzny drży. Waży 94,736 kg, a ofiara zna tę liczbę, bo zawsze interesowały ją procesy zachodzące w bulgoczącym worze flaków, w tym ułomnym wehikule, który właśnie kończył pełną wybojów i ciasnych zakrętów przejażdżkę.

Ofiara to Tomasz Surykat.

Tomasz Surykat jest także strzelcem.

Za pomocą ulubionej broni amerykańskich i włoskich policjantów odbiera sobie życie, podnosząc zarazem głowę, jakby jednak jeszcze szukał ratunku w niebiosach, jakby próbował spojrzeć w oczy Boga.

WCZEŚNIEJ

Jest mężczyzna, drobny, nerwowy, długociemnowłosy. Zawsze wygląda trochę nieporządnie, jakby nie zdążył się obudzić, ogolić i skompletować garderoby. Edward Leżak, Eddie L. (tylko on o sobie tak mówił, zarazem zadręczając wszystkich, żeby uznali prawomocność przydomku), palił marihuanę i zażywał suplementy dostępne bez recepty w aptekach. Piękne, zielone pastylki z kozłkiem lekarskim, zgrabne, żółtawe pigułki z żeń-szeniem, witaminy i minerały w rozpuszczalnych porcjach, rozsiewające woń waleriany ziołowe środki nasenne oraz dym konopi. Eddie L. łączył je z gracją wirtuoza — pianisty, który precyzyjnie bitymi akordami prowadzi publiczność wprost do estetycznego spełnienia.

Jego myśl wędrowała bocznymi ścieżkami. Zawsze skręcał tam, gdzie inni widzieli tylko szerokopasmową autostradę.

— Zimno — słyszy na przykład od kogokolwiek, przypadkiem, gdziekolwiek. — Mój samochód nie chciał odpalić.

— Zimno? Gdzie zimno? Czujesz zimno? I jaki samochód? W samochodach powinno być ciepło, przecież wystarczy włączyć klimatyzację. Nie wiesz, że klimatyzacja nie tylko obniża, ale też podwyższa temperaturę? Kiedyś byłem nad morzem, latem, w lipcu. Gorąco, duszno, pot lał się ze mnie, zostawiając na skórze ślad jak te nacieki w jaskiniach. Byłeś kiedyś w jaskini? Bo ja nigdy nie wszedłbym do aż tak zamkniętego pomieszczenia. Lubię sytuacje, które nie zmuszają do ostatecznych wyborów. Potrafię pływać, ale przerażają mnie pomosty prowadzące na twardy brzeg. A wiesz, że kiedyś, dawno, bardzo dawno, pracowałem przy budowie mostu? Nabrałem masy, opaliłem się, wzmocniłem mięśnie. Cieszę się, chociaż przecież opalanie podobno postarza i odbiera zdrowie. Nie czujesz tak, stary? Bo ja na przykład codziennie oglądam włosy, sprawdzam, czy nie zamierzają wypaść. Dbam o nie, szczotkuję rankiem, po obiedzie i po kolacji. Wczoraj przyrządziłem sobie na kolację spaghetti, dodałem do sosu dużo mielonego mięsa. Zjadłem je sam, połykałem makaron przejęty myślą o rodzinie, której nigdy nie miałem. A ty? Przejąłeś się czymś ostatnio? Oprócz, oczywiście, zmrożonego samochodu?

Jeśli go nie powstrzymasz albo nie uciekniesz, utoniesz w powodzi skojarzeń.

Jest też Bartłomiej Menz. Miękkie, krowie wymię w miejscu twarzy, miękki pojemnik z budyniem zamiast ciała, miękki, akceptujący umysł. Uśmiech połączony z cichym, bardzo cichym, niemal niesłyszalnym „tak”, zawsze „tak”. Jeśli spotkasz Bartłomieja, masz pewność, że zawsze możesz się do niego odwrócić, a gdybyś był psem, mógłbyś położyć się na grzbiecie i odsłonić brzuch. Zrobi dla ciebie wszystko, jeśli będziesz dla niego miły, ale jest gotów zabić, jeżeli ktoś natarczywie narusza jego spokój i dobre samopoczucie, bo nienawidzi niepokoju i awantur.

Ciepłe ciało, okrągłe, ale nie otyłe, przyjazne i jędrne. Jeśli akurat wspiąłeś się na grzbiet fali, ugiąłeś kolana, napiąłeś mięśnie na bulwiastych udach i pędzisz na swojej desce, z uśmiechem zamawiając whiskey dla wszystkich, przy każdym stoliku, a potem wychodzisz, zostawiając na blacie plik banknotów i prawie pełną szklankę — bądź pewien, że podąży za tobą przez mrok, przez mgłę, przez brudne ulice. Magdalena Miller, złotowłosa, miodoskóra, wiarołomna, pachnąca świeżymi kwiatami. Obietnica, która nigdy się nie spełni, ale w którą zawsze będziesz wierzył.

Sylwester Kloc z łysą głową, niewiarygodną nadwagą i mądrą mantrą: „Unikaj problemów, mnóż zyski”. Wybiera najkrótszą drogę, żeby nie tracić energii. Nigdy nie zapomina o minimalizowaniu kosztów. Dokonuje korzystnych transakcji, poprzedzonych długim namysłem. Dorobił się mrocznego biura z depresyjną sekretarką, która chowa obgryzione paznokcie pod blat szarego biurka, ilekroć ktoś staje w drzwiach, ale nie musi tego robić zbyt często, bo Sylwester jeszcze nie zrobił wielkiego interesu, więc nie ma wielu gości.

Jest wreszcie Częstochowa, dymiąca kominami huty, wpisana w krzyż Alej Najświętszej Maryi Panny i drogi krajowej numer 1, leżąca z rękami splecionymi pod głową na skraju skalistej Jury Krakowsko-Częstochowskiej — miasto niezwykłe, Częstochowa pełna narzekających ludzi, zwykłych ludzi, zwieńczona Jasną Górą, klasztorem z kilkusetletnim obrazem Czarnej Madonny, ciemnym i cudownym, wabiącym co roku miliony pątników, którzy wierzą, że ich uzdrowi.

Jest też ktoś (starszy mężczyzna z bakami Elvisa Presleya), kto przebrał się w teatralny kostium wilka z oklapłymi uszami i zbyt długim pyskiem, mogący z daleka nieco upodobnić go do wiewiórki. Ale nikt nigdy nie popełni tej pomyłki, bo właściciel przebrania korzysta z niego tylko w małym pokoju na poddaszu, ukryty przed wszystkimi. Wyciąga plastikowy flet, włącza nagranie zawodzącej, bałkańskiej śpiewaczki ludowej, siada na zasłanym szarą pościelą łóżku i zaskakująco wprawnie akompaniuje rzewnej piosence. Wilczy zad okrywają ogromne, wyszywane cekinami spodnie z obciętymi nogawkami.

POCZĄTEK

Sylwester Kloc jeszcze przed chwilą miał przed sobą złotą tabliczkę z napisem „Usługi — Pośrednictwo — Konsulting”, ale ponieważ już znalazł się za progiem swojego biura, zniknęła mu z oczu. Sekretarka wyciągnęła dłonie spod biurka i spojrzała na szefa.

— Kawy? — zapytała. — Herbaty?

Sylwester pokręcił przecząco głową, minął kobietę i wszedł do swojego gabinetu. Milczał. Sekretarka rozpoczęła ponurą przemowę, patrząc tępo przed siebie.

— Żadnego „Dzień dobry”. Żadnego „Jak się czujesz?”. Żadnego „Co słychać?”. Nie jestem biurkiem, nie jestem krzesłem ani komputerem. Jestem człowiekiem.

— Będziemy mieli gości — odpowiedział Sylwester. — Bądź miła.

Nie czekając na odpowiedź, zamknął się w gabinecie.

W tej samej chwili otworzyły się drzwi wejściowe, stanął w nich Tomasz Surykat i ze zdziwieniem spojrzał na kobietę, która w popłochu schowała dłonie.

— Przyszedłem na spotkanie z Sylwestrem Klocem.

— Kawy? Herbaty? — zapytała.

— Kawy — odparł.

Sekretarka wprowadziła go do gabinetu. Kiedy zamykała drzwi, w wejściu stanęli Edward Leżak i Magdalena Miller.

— Eddie L. — przedstawił się mężczyzna, przekroczył próg, natychmiast się cofnął, wskazał kobiecie drogę okrągłym gestem, przepuścił i znów wyprzedził. — Eddie L. — przedstawił się jeszcze raz i wyciągnął lekko drżącą dłoń w geście powitania.

— Kawy — zażądała Magdalena Miller, patrząc na sekretarkę i ignorując zachętę Leżaka.

Sekretarka schowała dłonie za plecy, kiwnęła głową i wskazała drzwi gabinetu Kloca. Ledwo się zamknęły, zjawił się Bartłomiej Menz. Z szerokim uśmiechem podszedł do kobiety, chwycił za ramię, przyciągnął dłoń do ust i w staroświeckim powitaniu złożył na niej delikatny pocałunek. Sekretarka wyszarpnęła rękę ze stłumionym skowytem.

— Zaraz podam kawę — powiedziała.

— Dziękuję, dziękuję — powiedział Menz. — Bardzo dziękuję.

Wszedł do gabinetu, usiadł między Leżakiem i Surykatem, naprzeciw wielkiego biurka, za którym rozparł się Kloc. Magdalena usadowiła się nieco z boku, bliżej węższego brzegu mebla. Sylwester patrzył im po kolei w oczy, milczał, czekał. Sekretarka rozstawiła dzwoniące filiżanki i wyszła z opuszczoną głową.

— Nie znacie się, ale ja znam wszystkich, bo spotykaliście mnie w różnych miejscach, w różnym czasie. Jestem aktywny i towarzyski, bo to sprzyja robieniu biznesu — powiedział Sylwester. — Jeśli przyjmiecie moją propozycję… — zawiesił głos; delikatnie, kolistym ruchem zamieszał kawę i przełknął mały łyk. — Poznacie się nieco lepiej. Ale to będzie tylko efekt uboczny. Przede wszystkim staniecie się bogaci.

Kloc zamilkł. Uderzał językiem o podniebienie, potem jeszcze raz podniósł filiżankę i ostrożnie zanurzył w niej usta.

— Ty jesteś normalny, więc budzisz zaufanie — wskazał po chwili Surykata.

— Ty jesteś nienormalny, więc nie budzisz zaufania — powiedział do Leżaka.

— Ty jesteś bezwolny i bezradny, ale dobry, więc budzisz ograniczone zaufanie — palec powędrował w stronę Menza.

— A ty… — mężczyźni spojrzeli na Magdalenę Miller, która odchyliła się nieco, prawym udem nieznacznie pomasowała lewe i Kloc nie musiał kończyć myśli. Otaczała ją niemal namacalna czarna dziura, bezwzględnie zasysająca ciała, umysły i portfele, rozum i rozeznanie.

1894–1907. Kamienica Kupiecka powstawała przez trzynaście długich lat, niczym egipska piramida. Zagnieździło się w niej Częstochowskie Towarzystwo Pożyczkowo-Oszczędnościowe, potem Spółdzielczy Bank Ludowy, które kredytowały lokalnych przedsiębiorców. Następnie budynek skomunalizowano, zamieszkali w nim lokatorzy. Kamienica gniła i przerastała powietrzem. Pod jej oknami pojawiły się szyny tramwajowe, drogi zaroiły się od samochodów. Mijali ją pielgrzymi zmierzający na Jasną Górę, bo stoi przy skrzyżowaniu Alei Najświętszej Maryi Panny i alei Kościuszki, czyli na pątniczym finiszu. Potem okazało się, że konstrukcję nadwątliło sąsiedztwo linii tramwajowej, drgania i wstrząsy przejeżdżających potężnych pojazdów, więc władze miejskie zdecydowały, że lokatorów należy wyprowadzić, a budynek wyremontować od dachu po piwnice. Modernizacja pochłonęła mnóstwo pieniędzy. Mieszkańcy odeszli, a do kamienicy wrócili ludzie biznesu, pojawiły się biura i siedziby samorządów gospodarczych.

— A kilka dni temu wprowadziła się kolejna firma — wyjaśnił swoim gościom Kloc. — No a jutro wy trzej — półkolistym gestem wskazał Edwarda, Bartłomieja i Tomasza — wy trzej pójdziecie do jej siedziby, żeby porozmawiać o pracy. Będziecie jedynymi kandydatami.

Nie chciał zdradzić, jak udało mu się ustawić rekrutację. Zbył pytania krótkim „Jestem w biznesie, znam ludzi, poproszono mnie o pomoc w znalezieniu właściwych osób”. „Reputacja to kwestia cierpliwości i wiedzy, kiedy z nią skończyć” — podsumował.

Eddie L. wymknął się do łazienki; wrócił spowity słodko-mdlącym zapachem palonych konopi. Menz kiwał aprobująco głową, a jego miękka twarz falowała. Magdalena patrzyła gniewnie w okno, kręcąc powolne koła stopą w szpilce. Surykat cierpliwe drążył, pytał o przyczyny, przebieg i cel, Sylwester cierpliwie odpowiadał.

A potem było tak, jak zapowiedział Kloc.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: