Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

To tylko dziecko - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
21 maja 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

To tylko dziecko - ebook

Siedmioletni Alex Andersson bezustannie sprawia problemy w szkole. Agresywny wobec kolegów i nauczycieli, to wdaje się w bójki, to znów popada w apatię. Pewnego dnia jego wychowawczyni uświadamia sobie, co kryje się za dziwnym zachowaniem dziecka.

Sprawą zajmują się pomoc społeczna oraz policja, jednak to Sophia Weber, sztokholmska prawniczka wyznaczona na kuratorkę Alexa, zdaje się najbardziej przejmować losem chłopca. Podważając zasadność systemowych rozwiązań w opiece nad małoletnimi, stara się chronić swojego małego klienta. Czy uda jej się pomóc Alexowi i wyjaśnić jego rodzinne tajemnice?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7554-795-5
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

II

8

SĄD REJONOWY W SZTOKHOLMIE w środku wyglądał nieco bardziej zachęcająco niż na zewnątrz. Budynku z rzędami malutkich okien nie sposób było zapamiętać, choćby nie wiadomo ile razy stało się przed jego szarą fasadą. Wnętrze było nieco lepsze. Wypełniała je sztuka pod różnymi postaciami: zasysające energię szklane instalacje, jasne tkaniny artystyczne, obrazy olejne i fotografie w ramach. Słowem, przyjazna przestrzeń, będąca prostym dowodem na to, że pieniądze publiczne wykorzystano wyjątkowo na coś innego niż budowanie kraju przyjaznego przedsiębiorcom.

Jednym z droższych eksponatów była rzeźba z brązu przedstawiająca zgiętą wpół dziewczynkę, a może młodą drobną kobietę. Postać wyglądała, jakby opierała głowę na kolanach, żeby się rozpłakać. Całkiem adekwatna scena, pomyślała Sophia, której klienci bywali smutni, zwłaszcza tutaj.

Minęło już niemal sześć tygodni, odkąd rodzicom Alexa Anderssona odebrano opiekę nad dzieckiem. Sąd Rejonowy miał zweryfikować decyzję kolegium pomocy społecznej, dlatego zarządzono przesłuchania. Sophia przyszła pół godziny za wcześnie, przywitała się ze strażnikiem i ruszyła prosto na półpiętro, gdzie na wprost gabinetu rzecznika stała rzeźba na piedestale. W gabinecie Sophia odstawiła teczkę i zdjęła płaszcz. Ubranie było wilgotne, a włosy pokrywała pajęczynka kropelek.

Rozprawę wyznaczono na dziesiątą. Sophia wymachiwała teczką, czekając, żeby strażnik otworzył salę. W chwilach zastoju, oczekiwania, zawsze robiła się trochę nerwowa. Przecież przez ten czas mogłaby załatwić coś innego.

Za dwadzieścia dziesiąta strażnik otworzył drzwi. Sala była duża. Owalny stół z dziesięcioma krzesłami stał naprzeciwko ławy sędziowskiej ustawionej na podium. W głębi znajdowało się wysokie okno z cienkimi płóciennymi firankami.

Sophia jak zwykle zajęła miejsce naprzeciwko ławy sędziowskiej. Obok niej na czas przesłuchania mogli zasiąść ewentualni świadkowie. Jeśli nie zostali wezwani, Sophia będzie siedziała sama. Alex był za mały, żeby brać udział w rozprawie.

Na lewo od Sophii swoje miejsca mieli Lisa Zeiger z pomocy społecznej i zatrudniony przez miasto radca prawny. Z prawej strony siedział przedstawiciel rodziców. Czekał na swoich klientów. Dla innych rozprawa była zamknięta. Podczas posiedzeń tego typu miejsca dla publiczności były z reguły puste. Nikt nie mógł się przysłuchiwać postępowaniu, nie wyłączając producentów telenowel dokumentalnych, mimo ich wyraźnie okazywanego zaangażowania w kwestie związane z wychowaniem dzieci oraz inne problemy społeczne.

Dwie minuty po wyznaczonej godzinie do sali wpadła zziajana kobieta w czarnych traperach, z ogromną torbą sportową na ramieniu.

Sędzia przewodniczący Stieg Jahve rzucił jej przeciągłe spojrzenie znad dokumentów.

– Witamy – powiedział z kwaśną miną. – Jak to miło z pani strony, pani Andersson, że jednak się pani pojawiła.

Linda Medner Andersson wyglądała na zdezorientowaną. Nie zdążyła zdjąć kurtki. Jej przedstawiciel skinął na nią ręką i odsunął krzesło najbliżej ławy sędziowskiej.

– Bardzo przepraszam za spóźnienie – powiedziała. – Naprawdę nie chciałam.

– Dobrze, dobrze. Nazywam się Stieg Jahve i jestem sędzią. To moi koledzy – odburknął sędzia, nieudobruchany jej przeprosinami, wskazując na boki. Był znany z braku pobłażliwości dla osób, które się spóźniały lub przychodziły w ostatniej chwili na prowadzone przez niego rozprawy.

– Przedstawicielka pomocy społecznej – wskazał Lisę Zeiger siedzącą naprzeciwko Lindy – która zajmuje się sprawą pani syna, siedzi tam. Zresztą domyślam się, że już ją pani zna.

Linda rozejrzała się po sali, potem spuściła wzrok. Usiadła. Stieg Jahve mówił dalej:

– Wolałbym, żebyśmy zaczęli przed przerwą na lunch. Gdzie jest ojciec dziecka?

Odchrząknął młody mężczyzna w garniturze i ciasno zawiązanym krawacie. Zaczął mówić szybko, zupełnie jakby czytał z kartki:

– Wyznaczono mnie na przedstawiciela Christera Anderssona. Niestety muszę poinformować sąd, że nie udało mi się skontaktować z moim klientem. W oczekiwaniu na taki kontakt muszę więc powstrzymać się przed wygłoszeniem jakiegokolwiek oświadczenia.

– No proszę. – Sędzia Jahve był też znany z antypatii do adwokatów, zwłaszcza tych w garniturach od krawca. – Wprost niesamowite. Czy pomoc społeczna się z nim kontaktowała?

– Nie. Nadal go poszukujemy, ale w chwili obecnej nikt nie wie, gdzie jest.

Lisa Zeiger odpowiedziała, nie podnosząc wzroku znad papierów:

– Nie wiemy zatem, jak ojciec ustosunkowuje się do zaproponowanych przez was środków zaradczych?

– Zgadza się, nie wiemy.

– Jest jednak zameldowany pod tym samym adresem co druga osoba sprawująca opiekę nad dzieckiem?

– Według naszych ustaleń mieszka w tym samym miejscu. Rodzice są małżeństwem, mieszkają razem i wspólnie sprawowali opiekę nad dzieckiem.

– Nie wie pani, czy pani mąż ma zamiar się dziś pojawić? – zwrócił się sędzia do Lindy Medner Andersson.

Kobieta pokręciła głową i przez chwilę patrzyła na niego. Potem położyła łokcie na stole, podparła rękoma głowę i się rozpłakała.

– Nie możecie mi zabrać Alexa. Nie możecie. Nie pragnę niczego innego, chcę tylko jego. Jeśli pozwolicie mu do mnie wrócić, zrobię, co tylko chcecie. Ale go nie zabierajcie.

Linda Andersson przepłakała całą rozprawę. Jej przedstawiciel podtykał jej kolejne chusteczki do nosa.

Na świadka powołano lekarza, który badał Alexa. Zazwyczaj lekarze nie byli przesłuchiwani podczas takich rozpraw, jednak tym razem zrobiono wyjątek. Zapewne dlatego, że był to świetny świadek. Taki, jakich lubił sędzia Jahve.

Najpierw lekarz powiedział, że badał Alexa tego samego dnia, kiedy przewodniczący kolegium Ośrodka Pomocy Społecznej podjął decyzję o natychmiastowym przejęciu opieki nad chłopcem.

Kiedy chłopiec trafił do szpitala, miał złamane trzy żebra. Niewielkie, okrągłe ślady na ciele były najprawdopodobniej pozostałościami po przypalaniu papierosami. Ponadto zdjęcia rentgenowskie wykazały cztery dawne pęknięcia kości: dwa palca środkowego prawej ręki, jedno żebra oraz jedno lewego przedramienia.

Dalsze badania pozwoliły stwierdzić, że poza przypaleniami, złamaniami, oszpecającymi bliznami oraz siniakami Alex cierpi na niedosłuch w lewym uchu oraz na zaburzenia zmysłu równowagi.

– Istnieje ryzyko, że pacjent doznał trwałego uszkodzenia układu słuchowego spowodowanego obrażeniami nerwu przedsionkowego. Według moich ustaleń nie można wykluczyć, że owe obrażenia powstały na skutek wielokrotnego bicia w policzek oraz okolice szczęki. Podobne obrażenia spotkać można u pacjentów poddawanych torturom. Są dość częste wśród osób ubiegających się o azyl. Pozwoliłem sobie przynieść zdjęcia na wypadek, gdyby sąd uznał, że okażą się przydatne. Mogę je pokazać.

– Nie ma takiej potrzeby – odparł sędzia.

Adwokat wyciągnął kolejną chusteczkę i podał swojej klientce. Stieg Jahve pochylił się nad ławą.

– Czy są jakieś jaśniejsze punkty w tej ponurej historii?

– Wątpię. Chyba że… – Lekarz przez chwilę się zastanawiał. – Na podstawie przeprowadzonych badań mogę stwierdzić, że wydaje się mało prawdopodobne, by dziecko było wykorzystywane seksualnie. Oczywiście nie ośmieliłbym się tego nazwać jaśniejszym punktem, niemniej jednak to pewna ulga, pozwolę sobie zauważyć. Z drugiej strony skutki tego typu przemocy nie zawsze da się zauważyć naocznie.

– Czy chłopiec mógł się sam okaleczyć? Może na przykład upadł?

– Pęknięcia mogą być skutkiem różnego rodzaju wypadków. Dzieci często się przewracają podczas zabawy. Nie moją rolą jest spekulowanie, czy istnieje jakieś inne wyjaśnienie. Jednakże według mnie można wykluczyć, że chłopiec sam spowodował u siebie takie obrażenia.

Sędzia z zadowoleniem skinął głową. On też wątpił, że Alex sam złamał sobie żebra i przypalił skórę na plecach. Chciał jednak, aby takie stwierdzenie zostało zaprotokołowane.

– Czy chciałby pan coś dodać? – zapytał.

– Chętnie skorzystam z okazji i zwrócę uwagę sądu na moim zdaniem niepokojącą okoliczność. Według mnie… a przeprowadziłem mały rekonesans, wykonałem kilka telefonów… wygląda na to, że służba zdrowia nigdy wcześniej nie była informowana o poważnych obrażeniach, jakich doznawało dziecko. Zatem… Wydaje się… To znaczy… Otóż przyznaję, że dla mnie to nieco dziwne, że siedmioletni chłopiec nigdy nie był w szpitalu. – Lekarz schował okulary do wąskiego skórzanego etui. – Zwłaszcza dziecko tak dziwnie podatne na wypadki jak Alex Andersson.

Jedna z kobiet siedzących w radzie sędziowskiej przyłożyła dłoń do ust.

– Chce więc pan powiedzieć, że obrażenia, których doznał chłopiec, leczono na własną rękę? – Między brwiami sędziego pojawiła się głęboka bruzda. – Że żadnego ze złamań nie badał lekarz?

Świadek przytaknął.

– Na to wygląda. Dziwne, nieprawdaż?

Adwokat położył pozostałe chusteczki na stole przed Lindą Medner Andersson. Uznał, że łatwiej będzie, jeśli sama się obsłuży.

Kiedy lekarz opuścił salę, Lisa Zeiger przedstawiła pokrótce ustalenia przeprowadzonego przez opiekę społeczną wywiadu środowiskowego dotyczącego rodziców Alexa.

– Zarówno matka, jak i ojciec wykazują tendencje do nadużywania alkoholu. Oboje są też znani policji. Lindę Medner Andersson zatrzymano dwukrotnie za zakłócanie porządku publicznego, jednak kilka lat po urodzeniu chłopca jej nazwisko przestało się pojawiać w kartotekach. Ojciec, Christian Andersson, jako nastolatek był wielokrotnie pozywany za przestępstwa z użyciem siły. Tuż po skończeniu osiemnastu lat został skazany na miesiąc więzienia za pobicie. Cztery lata później zatrzymano go za posiadanie miękkich narkotyków, nie wniesiono jednak aktu oskarżenia. Także w jego przypadku po narodzinach dziecka nie odnotowano poważniejszych incydentów kryminalnych.

Christiana Anderssona jednak nie można było znaleźć. Ślad po nim zaginął, w związku z czym policji trudno było zbadać okoliczności maltretowania Alexa.

Linda Medner Andersson też nie sprawowała się lepiej. Dotąd odmawiała wszelkiej współpracy, a gdy wyjątkowo przyszła na ustalone przez pomoc społeczną spotkanie, była pijana i wściekła. Według Lisy Zeiger nie ulegało wątpliwości, że w obecnej sytuacji Alex nie może mieszkać z rodzicami.

Pod koniec rozprawy przyszła kolej na Sophię, która przedstawiła swoje stanowisko. Nie trwało to długo.

– Mój klient nie chciał się wypowiadać. Spotkałam go dwa razy. Nie chciał rozmawiać. Wydaje mi się jednak, że ośrodek, w którym przebywa obecnie, się sprawdza. Po Alexie widać już, że czuje się lepiej i że mieszkanie w stabilnym i spokojnym otoczeniu ma na niego pozytywny wpływ. Dopóki rodzice nie wyrażą zgody na przejęcie opieki przez pomoc społeczną i dopóki Alexowi nie będzie można zapewnić bezpieczeństwa w domu rodzinnym, zmuszona jestem podtrzymać wniosek. Tak jak pomoc społeczna wnioskuję o przejęcie opieki.

Sędzia Stieg Jahve był człowiekiem, który jeśli chciał strzelić, robił to szybko. Zakończył rozprawę, mówiąc, że uczestnicy zostaną bezzwłocznie poinformowani o jej wyniku. Adwokaci i pozostali obecni czekali na korytarzu zaledwie kwadrans, a tymczasem rada sędziowska się naradzała. Potem wezwano wszystkich do sali, gdzie zajęli miejsca.

Odczytując decyzję, sędzia patrzył prosto na Lisę Zeiger. Podtrzymano wniosek pomocy społecznej. W oparciu o ustawę o opiece nad małoletnimi zarządzono przejęcie kurateli nad Alexem Anderssonem. Decyzja miała wejść w życie natychmiast. Skinąwszy głową w stronę adwokatów, sędzia upewnił się, że nie mają oni żadnych uwag, po czym odwrócił się do Lindy Medner Andersson.

Jahve uważał się za osobę o zdolnościach pedagogicznych, dlatego postanowił skierować do niej kilka słów wyjaśnienia, dlaczego Alex nie będzie mógł jeszcze przez jakiś czas wrócić do domu.

– W naaaszej oceeenie – powiedział – małoletni Alex Andersson, to znaczy pani syn, ewidentnie wymaga przejęcia opieki przez państwo. – Odchrząknął i zrobił pauzę. – Potrzeby Alexa nie mogą zostać zaspokojone w domu. Z uwagi zaś na niewystarczającą opiekę istnieje wyraźne… tak, wy-raź-ne ryzyko, że zdrowie i rozwój Alexa są zagrożone. Jak to pani dziś powiedziała, zrobiłaby pani wszystko, miło mi to słyszeć, jednak musimy się najpierw upewnić, że sytuacja jest wystarczająco stabilna i że wytrwa pani w swoim postanowieniu. Zatem w chwili obecnej uznajemy pani zapewnienie za niewystarczające, jako że nie gwarantuje pani dziecku należnej opieki.

Stieg Jahve zrobił wydech. Twarz mieniła mu się na czerwono. Zmęczyło go wyjaśnianie za pomocą prostych słów. Linda Medner Andersson chyba nie rozumiała, że jest prostaczką. Płakała. Łzy same ciekły jej z oczu.

– Zrobię wszystko – wyszeptała. – Wszystko. – Ochrypła od długiego płaczu.

– Zatem postanowione – powiedział sędzia. Jego cierpliwość się wyczerpała. Już od godziny trwała przerwa na lunch. – Wyrok na piśmie będzie wydany w ciągu najbliższego tygodnia. Kopie zostaną wysłane do wszystkich pod wskazane adresy. No i cóż, życzę powodzenia.

Stieg Jahve wstał, skinął głową na wszystkie strony i wyszedł z sali. Jego koledzy ruszyli za nim.

Kiedy drzwi stuknęły po raz kolejny, Sophia zebrała papiery i wetknęła je do teczki. Mocowała się trochę z prawym zamkiem, ale wreszcie się udało.

To była dobra rozprawa. Nie za długa, bez świadków plotących, co im ślina na język przyniesie. Poza tym Sophia była zadowolona ze swojego oświadczenia. Na ogół nie trzeba się rozgadywać, gdy człowiek zgadza się z pomocą społeczną.

Lisa Zeiger i prawnik stali kilka metrów dalej. Oni też pakowali swoje rzeczy. Lisa świetnie się spisała. Sophia zapisała nazwisko lekarza w komórce. Dwaj adwokaci reprezentujący Lindę i jej męża niemal w tym samym momencie unieśli dłonie, żeby pomachać Sophii na pożegnanie.

Tuż za nimi stała matka jej klienta oraz jego była opiekunka Linda Medner Andersson. Wstała z krzesła, łzy zdążyły już obeschnąć.

Sophia pokręciła głową. Dzięki Bogu sąd nie uległ jej zapewnieniom, że „zrobi wszystko”. Niektórzy sędziowie nabierali się na takie numery, wierzyli słodkim, zapłakanym mamusiom.

A Linda Medner Andersson była ładna, to nie ulegało wątpliwości. Torba, z którą weszła do sali rozpraw, leżała teraz na podłodze. Kobieta jeszcze jej nie podniosła, czekała najwyraźniej na swojego adwokata. Tymczasem rozglądała się po sali.

Nagle spojrzała wprost na Sophię. Oczy miała zielone, policzki rozpalone od płaczu. Powieki nawet jej nie drgnęły. Sophia odwzajemniła spojrzenie. Po plecach spłynęła jej zimna kropla potu. Odwróciła więc wzrok i wyszła.

Przystanęła przy posągu przedstawiającym załamaną dziewczynę. Pogładziła gładką powierzchnię i przeciągnęła palcem wskazującym po konturach rzeźby.

Właściwie dziewczyna wcale nie płakała. Dzieło nosiło tytuł Medytacja.

Sophia nie wiedziała, dlaczego Linda Medner Andersson zanosiła się płaczem. Wiedziała tylko, że ją to irytuje. Być może kobieta nie rozumiała, co znaczy „ewidentnie”, może nie rozumiała też, dlaczego jej „niewystarczające zapewnienia” nie wpłyną na to, kto będzie kładł Alexa do snu, dawał mu śniadanie i prał jego brudne ubrania. Może płakała dlatego, że do tej pory tak rzadko robiła to sama. Bez względu na jej pobudki Sophia się wściekła.

Półbiegiem pokonała schody i wyszła przez szklane drzwi. Portier rozmawiał przez telefon. Na zewnątrz kwietniowe niebo wisiało nisko, niemal na wysokości kolan, deszcz zaś padał z uporem godnym sumiennego biurokraty. Drzwi zamknęły się za nią ze zgrzytem. Na chłodnym powietrzu złość wreszcie zelżała.

Kolejna rozprawa w Sądzie Rejonowym, w zupełnie innej sprawie, czekała ją dopiero za ponad tydzień.

Sophia ciaśniej otuliła się płaszczem.

Może autor tej rzeźby chciał zmusić widzów do refleksji, pomyślała. Sprawić, by zastanowili się, dlaczego wszystko poszło nie tak.

Medytacja. Tego właśnie trzeba było Lindzie Medner Andersson. Ludzie jednak nie są skłonni do medytacji i refleksji nad tym, co już zrobili. Tak było i jest. Wszyscy myślą tylko o sobie.

Nie ma mnie. Tak właśnie się czuję.

Dali mi adwokata. Nie muszę mu płacić, ale przecież mi pomoże. Spotkaliśmy się raz przed rozprawą. Powiedziałam mu, że chcę odzyskać Alexa.

– Ach tak – odparł. – Oczywiście, to jasne. Rozumiem.

Wyglądał na cholernie zestresowanego. Po piętnastu minutach musiałam wyjść. Miał kolejne spotkanie.

– Zrobię, co w mojej mocy – obiecał.

Ale nic nie zrobił. Powiedział mi tylko, że mam się podporządkować pomocy społecznej. Że mam ich słuchać, chodzić na wszystkie spotkania i robić to, co mówią. Jakbym sama nie umiała na to wpaść.

Nie ma mnie. Nie ma.

9

SOPHIA NIE MIAŁA żadnych zastrzeżeń do decyzji Sądu Rejonowego ani do planu przejęcia opieki nad chłopcem. Opieka zastępcza nad dzieckiem miała trwać sześć miesięcy. Sophia nie miała już nic do zrobienia, przynajmniej na razie. Mimo wszystko nie mogła się skupić na tym, co zaplanowała, a więc na czytaniu innych akt ani nawet na myśleniu o przyjemnych rzeczach.

Bolał ją kark. Leżała na kanapie, z laptopem na kolanach. Jedno dochodzenie, dwanaście spraw w Sądzie Okręgowym oraz opinia Rady Prawniczej¹ – chciała to przejrzeć, zanim włączy telewizję. Lubiła być na bieżąco. Jednak tego wieczoru umysł odmawiał współpracy.

Odkąd zaczęła studiować prawo, rzadko sięgała po literaturę piękną. W dzieciństwie było zupełnie inaczej. Anna kilka razy próbowała wciągnąć ją do kółka czytelniczego, ale Sophia za każdym razem odmawiała. Dostawała mdłości na samą myśl o tym, że miałaby opowiadać, dlaczego ta czy inna książka przypadły jej do gustu, i siorbać przy tym domową minestrone.

Za to Peter czytał bez przerwy: w wannie, trzymając duży palec u nogi na kurku z ciepłą wodą, na kanapie z ręką zwieszoną luźno nad rogiem poduszki i rano przy stole w kuchni. Kryminały i lirykę, cykle i powieści reportażowe, grube cegły o ludziach prowadzących wojny przed wiekami i cieńsze książki w kremowych okładkach, z nierównymi marginesami, których autorzy na dwudziestu stronach rozpisywali się o wzorze tapety w przedpokoju, zanim w jakimś zdaniu podrzędnym zdradzili wreszcie, że tuż obok, na dywanie, leży ktoś, kto podciął sobie gardło grawerowanym japońskim nożem o dwóch ostrzach.

Jako dziecko Sophia też czytała. Siedziała z książką w szafie babci, czując zapach lasu, oczyma wyobraźni widziała inne światy, czarownice i słabe światło magicznych latarni. Często przesuwała dłonią po grzbietach książek w regale rodziców i dziadków. Po oprawionych częściowo w skórę okładkach z tłoczonymi literami. Czasami zabierała książki do szkoły. Chowała je w kurtce i szła tam, gdzie nikt jej nie przeszkadzał. Najchętniej zamykała się w toalecie. Jednak nie zawsze dało się tam wytrzymać aż do dzwonka na lekcje, bo niektórzy z dyżurujących na korytarzu nauczycieli sprawdzali, jak długo kogoś nie ma, po czym pukali do drzwi i pytali, czy wszystko w porządku. Żałosne – w takich okolicznościach odpowiadać na pytanie o samopoczucie.

Książki składały się na jej dzieciństwo. Żyła przygodami bohaterów. Jeśli od czasu do czasu się od nich odrywała, to tylko kiedy pojawiała się Anna.

Z sypialni rozległo się chrapanie Petera. Jak zwykle zasnął szybko, a teraz charczał, wydychając powietrze.

Sophia zamknęła drzwi do salonu. Wieczorna narkolepsja Petera ją irytowała. W pewnym sensie był uroczy. Owsianka, dbałość o właściwe ciśnienie krwi, jogging w getrach à la faceci w rajtuzach i w podkoszulku bez rękawów.

Co z nią jest nie tak? Przecież ma chłopaka. Lekarza, który lubi ją przytulać, jest przystojny i wysportowany. Dobrze się im razem żyje. A jednak najlepiej czuła się wtedy, kiedy Peter spał, czytał, wychodził z kumplami albo emocjonował się, oglądając mecz na dużym ekranie. Z nią na pewno coś jest nie w porządku.

Powinnam się bardziej starać, pomyślała, otwierając kolejny plik w komputerze. Powinniśmy częściej ze sobą rozmawiać. Tak na serio, o tym, o czym myślimy.

W rzeczywistości Sophia uważała, że faceci, którzy gadają, są nie do zniesienia. Tacy, co to oczekują, że człowiek będzie wysłuchiwał gadania o zarządzie, skokach olimpijskich, kursach doszkalających i restrukturyzacji firmy. Taki facet milkł tylko wtedy, gdy rozsiadał się na jej kanapie, ściskając pilota. Z reguły w takich momentach związek się rozpadał. Wszystko miało przecież swoje granice.

Pod tym względem Peter był w porządku. Nie interesował go jej telewizor.

Kiedy Sophia była młodsza, spotykała się z facetami w innym typie: pełnymi pasji łobuzami, dzięki którym czuła ból duszy i miała otarcia na wewnętrznych stronach ud. Z takimi, którzy uważali, że dobry kochanek się nie śpieszy. Którzy recytowali rosyjską poezję, mówili o pragnieniu zespolenia się z własnym losem, o znaczeniu pieniędzy wobec śmierci i o tym, że chcą być postrzegani takimi, jacy są. Wyrosła już z tego.

Sophia podciągnęła się na kanapie i sięgnęła po poduszkę z fotela, żeby móc się ułożyć nieco wyżej. Trzeci raz w ciągu ostatnich dziesięciu minut zaczęła czytać o tym samym dochodzeniu, ale nie mogła się skupić. Postanowiła, że nazajutrz zadzwoni do pomocy społecznej i zapyta, czy nie można zorganizować Alexowi jakiegoś transportu do jego poprzedniej szkoły. Powinien uczyć się w znanym sobie środowisku. Chyba nie zaszkodzi, jeśli im o tym napomknie.

Wcześniej tego dnia sprawdziła, czy wśród bliskich Alexa nie ma kogoś, z kim można by współpracować i kontaktować się w jego sprawie. Czasami tak postępowano. Szukano osoby, którą dziecko już zna i lubi, i wciągano ją do grupy. Nie chodziło zresztą o samego Alexa, ale też o to, żeby odciążyć jego rodziców.

Najlepiej, gdyby znaleźli jakiegoś krewnego, który prowadzi normalne, spokojne, uporządkowane życie. Mogliby go zaangażować w sprawę. Jednak Lisa Zeiger wyjaśniła Sophii, że w rodzinie Alexa brakuje nie tyle krewnych o ustatkowanym trybie życia, ile krewnych w ogóle, nie licząc cierpiącego na demencję dziadka i wujka, który siedział za kratkami za kradzież. Żaden z nich nie wydawał się odpowiednim kandydatem. Lisa Zeiger obiecała, że porozmawia z poprzednią nauczycielką Alexa, która może zechce im pomóc.

Sophia zamknęła oczy. Pomysł, żeby tego wieczoru się doszkalać, okazał się nietrafiony. Uznała, że musi się zająć czymś innym niż praca. W tej sprawie zrobiła, co mogła. Jeśli pomoc społeczna będzie jej potrzebować, to sami się z nią skontaktują.

Z sypialni dobiegało coraz głośniejsze chrapanie. Sophia wyłączyła komputer i sięgnęła po pilota. Z pewnością wszystko ułożyłoby się lepiej, gdyby ona i Peter wybrali się na wspólny urlop. Dla niej ten związek był dobry, miewała już gorszych facetów.

Pogłośniła telewizor i przeskoczyła przez wszystkie kanały ze dwa, trzy razy. W końcu wybrała angielski kryminał. Starszy korpulentny komisarz w cywilu próbował schwytać seryjnego zabójcę, który podczas polowania na lisy uśmiercił ze dwudziestu arystokratów. Miejscem zbrodni był osiemnastowieczny zamek należący do głównego podejrzanego oraz jego przemiłej zezowatej matki. Z pozoru bezmyślny policjant krążył po lesie przystrojonym jesiennymi barwami i rozmawiał z podejrzanymi. Nie używał notatnika, miał za to asystenta, który wiecznie się spóźniał. Między jednym blokiem reklamowym a drugim komisarz natrafiał na kolejne ukryte w suchych liściach zwłoki ubrane w lodenowe marynarki, przez co nudne jak flaki z olejem śledztwo rozkręcało się na nowo. Jednak spotkania ze śmiercią sprawiały, że komisarza dopadała melancholia. Wówczas siadał w miejscowym pubie nad kuflem spienionego piwa.

Sophia włączyła opis filmu. Zostało pół godziny do zdemaskowania miłej mamusi, bo to ona okazała się mściwą zabójczynią. Kiedy piękna barmanka podała komisarzowi kolejne piwo, Sophia odłożyła pilota, obróciła się twarzą do oparcia kanapy i zamknęła oczy. Zasnęła od razu. Film leciał dalej.

Obudziła się w nocy. Wyłączyła telewizor i doczłapała do sypialni. Udało się jej jeszcze zdjąć sweter i spodnie, po czym runęła na łóżko obok Petera. Ułożyła się dość blisko niego. Ostrożnie położyła dłoń na jego biodrze i zasnęła.

Śniły jej się piwo, mokre liście, bluszcz i uciekający przed pogonią lis. Rzucił się jej w objęcia, a ona, zupełnie naga, zacisnęła ramiona na jego szorstkim futrze. Zwierzę oddychało szybko, czerwone serce przeświecało mu przez biały tułów. Mrucząc niczym zadowolony kot, lis drapał ją w piersi i lizał w szyję chropowatym językiem. Zaciskał łapki i raz po raz chował pazury. Sophia nie chciała trzymać zwierzęcia, ledwo mogła oddychać, jednak nie miała odwagi go wypuścić.

Kiedy Alex się urodził, wydawało mi się, że wszystko będzie inaczej. Że będzie lepiej. Ale na porodówce było po prostu strasznie.

Tego było już za dużo. Te jego paznokcie i lepkie dłonie, które nie zwalniały uścisku. Ssał, drapał, jęczał, wymachiwał rączkami i popychał mnie głową. Szukał mnie. Rozglądał się za mną pustymi oczkami, wyglądał jak pijany. Szczęki ruszały się w górę i w dół. Gryzł mnie w sutki. Otwierał i zamykał usta, rozdziawiał je, przełykał. Nie miał zębów, tylko te cholernie twarde dziąsła.

I bez przerwy ryczał. Budził mnie. Czegoś chciał. Bez przerwy. Karmiłam go, nosiłam, zmieniałam pieluchy, kołysałam i znów karmiłam. Ja, ja, ja. Myślałam, że to się skończy, ale nie.

Wszystko mnie bolało. Pociłam się na samą myśl o pójściu do toalety. A pielęgniarka nazywała mnie mamusią.

– Jak się dziś czuje nasza mamusia?

I co niby miałam odpowiedzieć?

– Dziękuję. Mamusia chciała się dziś umyć pod prysznicem, ale krwawiła brunatnymi skrzepami, które zniknęły w odpływie. A potem mamusia poczuła, że coś zwisa jej między nogami. Chciałaby się więc dowiedzieć, kiedy odzyska swoje ciało. Bo mamusia czuje się beznadziejnie. Dziękuję jednak, miło, że siostra pyta.

10

CAŁA KLASA SŁYSZAŁA, kiedy Karin Lidstrand upuściła długopis na podłogę. Dźwięk nie był zbyt donośny, ale dziecięce spojrzenia zwróciły się na sekundę w jej stronę, po czym skierowały z powrotem na zeszyty.

Minęło siedem tygodni, odkąd Karin i Mia zgłosiły sprawę do pomocy społecznej i Alexa zabrano z domu. Nad Sztokholmem przeszła już ostatnia śnieżyca. Przez kilka dni było tak zimno, że nawet ptaki, które wróciły już z ciepłych krajów, gdzieś się pochowały. Potem nadeszło ocieplenie, zakwitł podbiał i wróciły błotniste kałuże, jednak na lekcjach wciąż było cicho jak makiem zasiał.

Karin jak najostrożniej podniosła długopis i odłożyła go na biurko. Nikt nie zareagował. Jej uczniowie zachowywali się wzorowo. Odkąd Alex odszedł, Karin miała mnóstwo czasu na pracę pedagogiczną. Teraz uczyła Lovego, jak prawidłowo trzymać długopis, i pomagała Sannie liczyć na palcach. Opracowała też zajęcia tematyczne o epoce lodowcowej i zorganizowała wycieczkę do Muzeum Historii Naturalnej. Dzieciaki czytały wszystkie opisy i szemrały między sobą zaaferowane. Cztery krokusy, które rozkwitły na szkolnych rabatkach, trafiły potem do wazonu na pulpicie.

Dwadzieścioro siedmioro siedmio- i ośmiolatków zamkniętych w klasie, a atmosfera jak w domu spokojnej starości. Dziewczynki wyciągały ręce do góry i aż popiskiwały, żeby je wybrać do odpowiedzi bez względu na to, czego dotyczyło pytanie. Jedynym przejawem rozrabiania było rzucanie kulką z papieru przez kilku chłopców z ostatniego rzędu, próbujących trafić którąś dziewczynkę w szyję. Dzieci uczyły się tego, co trzeba, i to w odpowiednim tempie. Jedynie brak wypolerowanych jabłek, krynolin i grającego na skrzypcach farmera różnił klasę Karin od tej z Domku na prerii.

Z nudów niemal odchodziła od zmysłów.

Podniosła długopis z biurka i zaczęła go obracać między palcami niczym batutę. Potem zebrała włosy na czubku głowy i wpięła długopis w kok.

Może jednak ta przyprawiająca o obłęd idylla kiedyś się skończy. W każdym razie poprzedniego dnia w Karin zrodziła się słaba nadzieja na normalniejsze nauczycielskie życie. Późnym popołudniem zadzwoniła do niej Lisa Zeiger z pomocy społecznej i powiedziała, że opracowali pewien plan w sprawie Alexa. Za pół roku, a niewykluczone że wcześniej, chłopiec miał zostać przeniesiony z powrotem do domu. Wtedy też wróciłby do klasy Karin.

Lisa zapytała, czy Karin nie zechciałaby spotykać się z Alexem i dopilnować, aby nie narobił sobie za dużo zaległości. Dla niego najlepszym rozwiązaniem byłby powrót do znanego otoczenia. Karin tak ucieszyło to pytanie, że zaczęła się śmiać.

Tęskniła za Alexem. Prawdopodobnie jako jedyna w klasie żywiła takie uczucie. Kiedy go nie było, o wiele rzadziej zdarzały się rozmowy z zaniepokojonymi rodzicami innych dzieci. Mimo wszystko chciała go mieć w swojej klasie. Chciała Alexa Anderssona wraz ze wszystkimi jego problemami i awanturami, które wszczynał.

Karin powoli wstała zza pulpitu, żeby okrążyć salę. Krzesło zaszurało po podłodze. Kiedy tylko skończy dziś pracę, zadzwoni do domu dziecka, w którym jest Alex, i zapyta, czy może go odwiedzić, choćby jutro. Zarówno jej, jak i jej uczniom wyjdzie na dobre to, że Karin zajmie się na moment czymś innym i nie będzie poprawiać ćwiczeń z surowością godną trenera chińskiej reprezentacji gimnastycznej.

Przykucnęła przy ławce Linusa. Leżał przed nim zeszyt w linie. Literki, które skrupulatnie wypisywał, robiły się coraz większe. Zaczynały się na środku, potem przeskoczyły o pół linii wyżej, a potem o całą. Kiedy Linus doszedł do końca kartki, zamiast ćwiczeniem małego „t” zajął się łamaniem kredek kolegi z ławki.

Karin zabrała mu kredki, zgarnęła okruchy z blatu i otworzyła jego zeszyt na czystej kartce. Potem dała mu do ręki ołówek. Pierwsze litery napisała, prowadząc jego dłoń. Resztę miał zrobić sam.

Karin podniosła się, założyła ręce do tyłu i powoli ruszyła dalej wzdłuż ławek. Wszystkie dzieci siedziały pochylone nad książkami. Ktoś wydmuchał nos, Sanna wyrwała kartkę z zeszytu, zgniotła ją i rzuciła na podłogę.

Karin spojrzała na kulkę, która poturlała się pod jej lewą nogę. Nie mogła oderwać od niej wzroku. Plecy oblał jej zimny pot. Pokój jakby się skurczył, ściany zbliżyły się do siebie, a podłoga się kołysała.

Lisa Zeiger z opieki społecznej liczyła na jej pomoc.

Alex Andersson, siedmioletni chłopiec, który – tak długo maltretowany – siedział w tej klasie i rzucał czym popadnie, a ona powtarzała, żeby się uspokoił… ten chłopiec znów się tutaj pojawi. Karin powoli zacisnęła pięści, spojrzała na palce, po czym je rozluźniła. Stawy miała zastygłe, krew była gęsta i płynęła niemrawo.

Nie chodziło o to, czy jego powrót będzie korzystny dla Karin, ale o to, czy jemu samemu wyjdzie to na dobre. Czy Karin będzie umiała go chronić, mimo że wcześniej jej się to nie udało?

Miesiącami tkwiła w niej myśl, że Alex potrzebuje pomocy, próbowała rozmawiać z innymi nauczycielami, ale nikt poza pielęgniarką jej nie słuchał. Jeszcze przed Bożym Narodzeniem omówiła tę sprawę z dyrektorem.

Wsparta ręką o ławkę, Karin odliczyła do dziesięciu. Powoli ściany klasy wróciły na swoje miejsce. Sanna popatrzyła na nią ze zmarszczonym czołem. Karin poklepała ją po dłoni i w miarę stabilnym krokiem wróciła na katedrę.

– Rozumiesz chyba, że nie możemy się domagać, aby opieka społeczna przejmowała kuratelę nad każdym dzieckiem, które rozrabia na szkolnym boisku – odpowiedział dyrektor, kiedy zapytała go, co powinni zrobić.

Karin czuła się osamotniona. Czy naprawdę była jedyną osobą na świecie, która troszczy się o Alexa? Mimo to minęło wiele miesięcy, zanim wreszcie zareagowała. Tak długo powstrzymywała się przed wszczęciem alarmu. Wmawiała sobie, że nie wie na pewno, że ścisk w żołądku i bezsenne noce to skutek zbyt wielu seriali obyczajowych, których się naoglądała po dziesiątej wieczorem.

W głębi duszy Karin wiedziała, że to nie dzięki niej, a dzięki przypadkowi i odważnej pielęgniarce Alexowi wreszcie ktoś pomógł.

Ja byłam za dużym tchórzem. Zdecydowanie za dużym.

Kiedy Karin siadała za pulpitem, miała miękkie kolana. Dłonie położyła na blacie, żeby nie drżały.

I ciągle jestem tchórzem.

Czasami bawimy się razem, Alex i ja. Robimy sobie zawody. Jest fajnie.

– Ja się nie boję – mówię. Wtedy on wie. Zaczyna się cieszyć. Lubi, kiedy się z nim bawię.

– A ja nie boję się jeszcze bardziej niż ty – odpowiada.

Robimy różne straszne rzeczy. Wspinamy się po nadmorskiej skale za domem. Siadamy tuż nad krawędzią. Alex też, choć widzę, że się boi. Lubi jednak tam siedzieć, trzymając mnie za rękę. Dłoń mi się poci, robi się śliska. Kiedy go puszczam, żeby ją wytrzeć, protestuje i łapie mnie za ubranie.

Wypłynąć na głęboką wodę, wejść do lasu po ciemku. Zupełnie jak Ronja, córka zbójnika, która skakała przez Diabelską Czeluść. Choć ja zawsze mu towarzyszę. Chronię go. On tego chce. Bo tak naprawdę jest dość bojaźliwy.

Albo na przykład w metrze. Kto odważy się podejść najbliżej krawędzi? Ja się nie boję, staję tak blisko, że palce sterczą mi za rant. Wymachuję rękami, tak na niby. Nie ma w tym nic niebezpiecznego, zawsze zdążam cofnąć się w porę.

Jednak Alex tego nie lubi. Raz się rozpłakał, odciągnął mnie do tyłu, chociaż pociąg jeszcze nie nadjeżdżał. Potem nie chciał mnie puścić. Głupio mi było, ludzie się gapili. Musiałam wziąć go na kolana i uspokoić. Boże, ależ się wtedy wystraszył.

Właściwie jako dziecko też się bałam metra. Często, czasami nawet kilka razy w tygodniu, śniło mi się, że spadam na tor. Ktoś mnie popycha, ale nie widzę kto. A potem leżę na dole i krzyczę, wiem, że zginę. Nie mogę ruszyć nogami, nie mogę wstać, tylko tkwię na środku toru, między szynami. We śnie wydawało mi się, że upiekę się na śmierć. Jak poćwiartowany kurczak z rożna, pochowany w kawałkach. Jednak zawsze budziłam się, kiedy pociąg był tuż-tuż.

Alex nie lubi, kiedy bawimy się w „nie boję się” w metrze. Może odziedziczył po mnie te sny. A może wszystkie dzieci to tchórze?

Kiedy spotkamy się następnym razem, powiem mu, żeby przestał się przejmować takimi rzeczami. Człowiek musi się tego nauczyć. Tak to już jest.

11

– PODPISUJECIE LISTĘ obecności?

Lisa Zeiger przesunęła kartkę w stronę siedzącej obok Sophii. Sophia podpisała ją i podała dalej.

W mieszczącej się w Sollentunie placówce do przesłuchiwania dzieci odbywało się drugie zebranie od rozpoczęcia sprawy. Najpierw przesłuchano Alexa. To znaczy formalnie było to przesłuchanie, bo w praktyce Alex się nie odzywał. Próbował z nim porozmawiać psycholog. Alexa zaproszono do jednego z pokojów zabaw, żeby czuł się wystarczająco bezpiecznie, aby mówić. Na próżno. Alex Andersson nie powiedział ani słowa i nie narysował nic, co nadawałoby się do analizy psychologicznej. Nie narysował na przykład podobizny chłopca, którego bije tata i któremu łzy spływają po policzkach. Gwałtownych piorunów i ciemnych chmur też nie. Udało mu się za to rozerwać jedną z przytulanek, odnotowano więc, że dziecko wykazuje skłonność do przemocy.

Już wcześniej ustalono, że po przesłuchaniu odbędzie się krótkie zebranie, podczas którego będzie można wymienić informacje dotyczące postępowania prowadzonego przez policję i pomoc społeczną. W tym czasie Alex siedział w kuchni z praktykantem z pedagogiki i popijał sok. Prokurator musiał wyjść na inne spotkanie.

– Wczoraj po raz pierwszy udało się skontaktować z ojcem.

Przedstawiciel policji, inspektor Adam Sahla, rozejrzał się po zgromadzonych przy stole. Siedział okrakiem na odwróconym tyłem do przodu krześle, jedną rękę trzymając na oparciu. Poza tym odsunął krzesło daleko od stołu, przez co wyglądał, jakby się śpieszył i już zbierał do wyjścia.

– Zadekował się u kolegi. Wydawał się dość trzeźwy. Sam do nas zadzwonił.

– Coś z tego wynikło? – Sophia w zamyśleniu bazgrała w notatniku rozłożonym przed sobą.

– Cóż… – Adam Sahla westchnął i zakasał rękawy koszuli. – Nie wiem, co odpowiedzieć. Ustaliliśmy termin przesłuchania, ale się nie pojawił. Ustaliliśmy kolejny. Jeśli znów nie przyjdzie, pojedziemy go zgarnąć.

Sahla położył też drugą rękę na oparciu i nachylił się do przodu, przechylając krzesło.

– A powiedział coś przez telefon? – Sophia zaczęła rysować świnię z ryjkiem.

– No tak, oczywiście. To samo co zwykle. Z tym nie było problemu.

– Czyli co powiedział?

– Stara śpiewka: jego żona jest szalona, chce się za coś zemścić, nie wiadomo dokładnie, za co, jest mitomanką, chorą, zwłaszcza psychicznie, za dużo pije, jest na niego zła, też nie wiadomo dlaczego, do tego zmyśla setki bzdur, chce nastawić dziecko przeciwko niemu, nie jest normalna itp. itd. Ta sama historia co zawsze. Znam ten typ.

Wszyscy pokiwali głowami. Sophia dalej rysowała. Świnia w jednej racicy trzymała policyjną pałkę, a wokół tułowia miała pas z kaburą.

My name is Bond, Adam Bond, pomyślała.

– Co w takim razie robimy? – Spojrzała na psycholog dziecięcą, Anneli Lind, która siedziała naprzeciwko i mieszała kawę w plastikowym kubeczku. – Macie jakiś plan?

Anneli najpierw zerknęła na Lisę Zeiger, która najwidoczniej uznała, że to świetny moment na porządki w torebce, po czym powoli odłożyła łyżeczkę na stół. Anneli miała ciemne oczy i połyskliwe włosy splecione w gruby warkocz skośnie przewieszony przez ramię.

– Umówiliśmy dwa kolejne spotkania. Porozmawiamy też z matką i wyjaśnimy jej, jak może ćwiczyć z nim opanowywanie agresji.

– To wystarczy?

– Miejmy nadzieję. Nie stać nas na robienie wszystkiego, co byśmy chcieli. W naszych poradniach psychologicznych dla dzieci i młodzieży mamy osiemnaście tysięcy pacjentów, co daje sto dwadzieścia tysięcy wizyt rocznie, gdybyś chciała wiedzieć. I może jeszcze nie słyszałaś, że naszych szesnaście placówek przyjmuje co dwudziestego małoletniego w Sztokholmie. Przychodzi do nas jeden dzieciak na dwadzieścioro. A wiesz, ilu pracowników się nimi zajmuje? Tymi wszystkimi dziećmi i nastolatkami, które się tną, głodzą i próbują odebrać sobie życie? – Anneli gwałtownie odgarnęła warkocz na plecy. – Szczerze mówiąc… O ile chcesz, żebym wyłożyła kawę na ławę.

1. Rada Prawnicza (Lagrådet) – rada złożona z sędziów Sądu Najwyższego, której zadaniem jest opiniowanie propozycji ustaw mających trafić pod głosowanie parlamentu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: