Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Trzy przyjaciółki - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 czerwca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Trzy przyjaciółki - ebook

Czy można znaleźć prawdziwą miłość? A prawdziwą przyjaźń? „Trzy przyjaciółki” to poruszająca historia o granicach związków i miłości. Poznajemy losy Liv, Katherine oraz Rachel, obserwujemy rozwój ich przyjaźni. To opowieść o snuciu marzeń i bolesnych upadkach, poszukiwaniu miłości, borykaniu się z tragediami, o pogoni za sukcesem i radzeniu sobie z porażką. Romantyczna Liv wybiera karierę uniwersytecką; cyniczna pragmatyczka - Katherine - woli światła wielkiego miasta i jedzie do Londynu, by tam rozpocząć karierę dziennikarską; Rachel wychodzi za swojego pierwszego ukochanego. Magnetyzująca narracja Judith Lennox, a zwłaszcza jej przejmująca szczerość, sprawia, że powieść porusza czytelnika do głębi.

Judith Lennox ma na koncie międzynarodowe bestsellery. Tę wybitną pisarkę już porównuje się do Rosamunde Pilcher oraz Elizabeth Jane Howard.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-261-2
Rozmiar pliku: 771 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Liv szukała wśród kamyków kolorowych szkiełek. Kiedy była mała, wierzyła, że to klejnoty: szmaragdy, szafiry, brylanty i – prawdziwy rarytas – czerwony kamień, przypominający rubin. Fin, jej ojciec, powiedział kiedyś, że to tylko kawałki szkła wyszlifowane przez morze. Liv wyobrażała sobie fale, które zgarniają rozbite butelki i potłuczone szyby, a potem tak długo polerują je szmatką, aż okruchy nabiorą szlachetnego blasku pereł, których sznur mama, Thea, nosiła na szyi.

Przed Liv szli rodzice, a kamyki chrzęściły im pod stopami. Brnęli z pochylonymi głowami wzdłuż plaży. Prochowiec Fina wydymał się jak ciemna peleryna, jedwabna apaszka Thei powiewała na wietrze niczym pastelowy proporzec. W górze mewy pikowały i skrzeczały do wtóru ich gniewnych głosów. Oboje głęboko wbili ręce w kieszenie. Ich drogi się rozchodziły: Fina ciągnęło do morza, Thea minimalnie odbijała w stronę lądu. Liv nie patrzyła ani na rodziców, ani na fale; ze wzrokiem utkwionym w wąskim pasku kamieni szukała rubinów i brylantów.

Rok później opuściły wybrzeże, aby udać się w głąb kraju. Przez całą podróż lało.

Zupełnie jak łzy – pomyślała Thea, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w krople deszczu spływające po szybie autobusu. Zerknęła na siedzącą obok córkę.

– To już niedaleko. – Uśmiechnęła się zachęcająco.

Liv nie odpowiedziała ani uśmiechem, ani słowem. W ciągu ośmiu miesięcy, które upłynęły od odejścia ojca, coraz bardziej ograniczała rozmowy, a z jej ciemnobrązowych oczu coraz mniej dawało się wyczytać. Thea podjęła kolejną próbę podniesienia córki na duchu.

– Nie musimy tam zostać, jeśli nam się nie spodoba.

Ale gdzie się podzieją, jeśli w Fernhill nie wypali? Wolała o tym nie myśleć.

Kiedy wysiadły na przystanku, nadal padało. Z kasztanowej grzywy konia skapywały krople; deszcz pozbijał jedwabiste płatki maków rosnących na poboczu. Koła odjeżdżającego autobusu zmąciły brudne kałuże. Samotne matka i córka stanęły na skraju drogi. Thea powtarzała w myślach wskazówki Diany: „Skręć w prawo za przystankiem, oddalając się od wioski. Mieszkamy niedaleko, po drugiej stronie wzgórza”.

Thea wlokła się ze spuszczoną głową, bolały ją nogi. Nienaturalna energia, która utrzymywała ją przy życiu przez koszmarny ubiegły rok, nagle gdzieś zniknęła. Kiedy ostatni raz widziała Dianę? Oczywiście, była na chrzcie Rachel. Ale od tego wydarzenia minęło dobrych dziesięć lat. Musiały jeszcze kiedyś się spotkać. Wilgotnymi palcami potarła mokre czoło.

Na szczycie przystanęła, bez tchu ogarniając wzrokiem mozaikę pól, strumień i kopiec, zaznaczający granicę między hrabstwami Cambridge i Hertford. Wzdłuż drogi biegł mur, w nim zaś znajdowała się imponująca kuta brama. Thea przeczytała napis na bramie: „Fernhill Grange”, a potem dostrzegła budynek z czerwonej cegły, otoczony wypielęgnowanymi ogrodami.

– Wielkie nieba! – powiedziała zaskoczona.

Nie potrafiła sobie wyobrazić pogodnej, energicznej Diany Marlowe z czasów ich młodości w roli pani tak imponującej rezydencji. Ale przecież – skarciła się w duchu Thea, otwierając furtkę – Diana pochodziła z zamożnej rodziny i dobrze wyszła za mąż. Henry Wyborne zasiadał teraz w parlamencie. Zresztą, Diana zawsze miała w życiu szczęście.

Ruszyły grząską alejką. Przy drzwiach Thea zatrzymała się i spojrzała na córkę.

– Nie spodziewałam się, że to będzie tak przytłaczające.

Wyciągnęła rękę i delikatnie odgarnęła Liv z czoła ciemną długą grzywkę.

– Przyjechałaś na spotkanie klasowe w pięćdziesiątym trzecim – przypomniała Diana przy herbacie i ciastkach. – Wtedy ostatni raz się widziałyśmy.

– Siedem lat temu? Tak dawno?

– Żałuj, że nie przyjechałaś w ubiegłym roku. – Przyjaciółka się uśmiechnęła. – Świetnie się bawiłyśmy. Była Bunty Naylor... Pamiętasz ją, prawda? Zwariowana Bunty. Tym razem...

Diana snuła wspomnienia. Thea słuchała jednym uchem, wodząc wzrokiem po dużym, wygodnym pokoju. Na parapecie wykuszowego okna klęczały dziewczynki: Rachel gawędziła, Liv, jak to ostatnio miała w zwyczaju, milczała. Rachel była starsza od Liv tylko o parę miesięcy. Thea pamiętała jej chrzest: śliczna jak aniołek, ciemnooka Rachel tonąca w morzu starych rodzinnych koronek. Teraz, po dziesięciu latach, dziewczynka nadal wyglądała jak anioł. Wyższa od Liv, była – nie można inaczej jej opisać – po prostu piękna. Gęste, spływające ciężkimi falami kasztanowe włosy; spokojne, czyste brązowe oczy. Promieniowała zdrowiem i pewnością siebie. Thea przeniosła spojrzenie z nowiutkiej, kolorowej, bawełnianej sukienki Rachel na swoją córkę. Sweter pocerowany na łokciach, chmurne, niespokojne oczy, na które opadała za długa grzywka. Thea przełknęła ślinę, bo gardło ścisnęło jej się z miłości i goryczy.

– Theo?

Szybko oderwała oczy od dziewczynek. Diana uważnie jej się przyglądała. Thea próbowała wziąć się w garść.

– Przepraszam, Diano. Po prostu... wierzyć się nie chce, że to już tyle lat. – Zaplotła silne, blade dłonie. – Od wojny. I służby w FANY1.

Tego okropnego miejsca, gdzie nas zakwaterowano.

A naprawdę chciała powiedzieć: „Chyba już nie jestem tamtą dziewczyną. Nawet jej nie pamiętam”.

– Oczywiście – współczująco przytaknęła Diana. – Życie nieźle dało ci w kość. Nie zwracaj na mnie uwagi, ja będę dalej trajkotać. Jak to ja. – Zamyśliła się i spojrzała na dziewczynki. – Nasze ciemnookie córeczki, Theo – dodała cicho.

Thea przygryzła wargę i wbiła paznokcie w dłoń. Jak przez mgłę usłyszała głos przyjaciółki:

– Rachel, pokaż Olivii swój pokój.

Z trudem wytrzymała do chwili, gdy za dziewczynkami zamknęły się drzwi. Z jej piersi wydarł się stłumiony szloch. A kiedy już zaczęła, nie mogła przestać. Wreszcie Diana delikatnie wsunęła jej do ręki szklankę.

– Zawsze uważałam, że to znacznie skuteczniejsze od herbaty.

Thea wypiła haust whisky i odchyliła się w fotelu. Dopiero po dłuższej chwili otworzyła oczy.

– Przepraszam – wyszeptała.

– Nie bądź niemądra, Theo. Miałaś prawo się wypłakać.

– Narzucam ci się...

– Nonsens. Od czego są przyjaciółki?

Zapomniała już, jaka dobra jest Diana. Lubiła się rządzić, czasem bywała niemądra, ale zawsze miała wielkie serce.

– Nie dał znaku życia?

Thea pokręciła głową.

– Upłynęło osiem miesięcy. Zostawił kartkę na stole. Napisał: „Wybacz. Beze mnie będzie Ci lepiej. Nie będę Cię obrażał, próbując się usprawiedliwić albo błagając o przebaczenie. Kochający Fin”. Nie wróci – podjęła. – Moje małżeństwo to przeszłość. Przyjazd tutaj to idealne rozwiązanie. Zacznę od nowa. – Zaczerpnęła tchu. – Opowiedz mi o domku, Diano.

– Okropnie ciasny. – Na twarzy przyjaciółki malował się niepokój. – Ale ma sporo uroku. Są tam salonik, kuchnia i dwie sypialnie, więc powinno wystarczyć... – umilkła.

– Dla nas dwóch – dokończyła za Dianę Thea.

Kiedyś było ich troje, teraz zostały tylko we dwie. Już prawie się z tym oswoiła.

– A łazienka?

Diana się skrzywiła.

– Jest wychodek, ale na zewnątrz, do tego mocno zaniedbany. A Seagrove’owie kąpali się w cebrzyku.

Pani Seagrove, poprzednia lokatorka, była służącą Diany. Niedawno przeprowadziła się do córki w Derby.

– Czynsz...?

Thea z trudem przełknęła dumę. Pokój Wyborne’ów emanował bogactwem.

– Z tego, co wiem, bardzo przystępny.

Kamień spadł jej z serca. Wtedy jednak Diana dorzuciła z wahaniem:

– Może byłoby lepiej, Theo, gdybyś...

– Tak?

– Byłoby ci łatwiej, gdybyś dała do zrozumienia, że jesteś wdową. Fernhill to dziura, pod wieloma względami bardzo staroświecka. A dom należy do parafii. Proboszcz to nasz serdeczny przyjaciel, więc...

Umilkła. Thea sama nie wiedziała, czy gniew, który w niej zapłonął, był skierowany przeciwko przyjaciółce czy Finowi.

– Nie wywołam skandalu – odparła chłodno.

– Nie o to chodziło...

Diana spłonęła rumieńcem. Theę ogarnął wstyd.

– Przepraszam. Nie powinnam była tego mówić. Okazałaś mi tyle serca. I oczywiście masz rację.

Przyjaciółka spojrzała na zegarek.

– Jeśli chcesz, możemy obejrzeć mieszkanie. Pani Nelson przypilnuje dziewcząt. Pojedziemy samochodem. A w ogóle, czemu nie zgodziłaś się, żebym odebrała was ze stacji? Przemokłyście do suchej nitki...

– A to moja kolekcja lalek – powiedziała Rachel, otwierając kolejną szafkę. – Tata z każdej podróży przywozi mi inną.

Liv popatrzyła na lalki: Holenderka, Włoszka i Japonka w różowym kimonie.

– A to najnowsza – pochwaliła się Rachel, podając jej Francuzkę w bretońskim czepku.

Liv ostrożnie musnęła palcami wystrojoną lalkę, starając się nie poruszyć ani fałdki jej szykownego stroju.

– Zagramy w chińczyka? – zaproponowała Rachel.

W jej głosie zabrzmiała desperacja, którą Liv wyraźnie słyszała i rozumiała. Wiedziała, że jest nudna. Nie odezwała się prawie słowem, gdy tamta oprowadzała ją po swoim obszernym pokoju, pokazując zabawki, bibeloty, książki i ubrania. Zdawała sobie sprawę, że jeśli zamieszkają w Fernhill, matka będzie oczekiwać, że zaprzyjaźni się z Rachel. Ale pięknie urządzony, biało-różowy pokój i uroda tej dziewczynki przygniatały ją, pogłębiając uczucie, które nie opuszczało Liv od odejścia ojca: że nieodwracalnie utraciła wszystko, co bliskie, i niczego nie może być pewna.

– A może pobawimy się w ogrodzie? – Rachel wyjrzała przez okno. – Prawie nie pada.

Liv skinęła głową i wyszły z domu. Podreptały przez mokry trawnik, przyklękły przy sadzawce, podziwiając nenufary i utuczone złote rybki. Potem bawiły się na huśtawce i ganiały alejkami wśród róż. Na dużych klombach dumnie unosiły głowy czerwone tulipany; na przystrzyżoną trawę spływały płatki kwiatów magnolii. Liv czuła się jak w położonym tuż przy plaży parku miejskim w Great Yarmouth.

Rachel zaprowadziła ją do swojego kucyka.

– Jeździsz konno? – zapytała.

Liv pokręciła głową.

– Ja to uwielbiam – wyznała Rachel. – Ale nienawidzę pokazów.

– Ze względu na publiczność?

– Publiczność?

– Tak samo jak w nowej szkole. Wchodzisz do klasy... Nikogo nie znasz... Wszyscy się na ciebie gapią... – Liv wreszcie wyrzuciła z siebie zbyt długo tłumione słowa i lęki.

– Będę twoją przyjaciółką – powiedziała łagodnie Rachel. – I Katherine też.

– Jaka Katherine?

– Moja najlepsza przyjaciółka. A jak się nazywa twoja najlepsza przyjaciółka?

– Nie mam przyjaciółki. Ciągle zmieniałam szkoły – wyjaśniła Liv, by nie wyjść na żałosną, nielubianą istotę. – Jedną za drugą. A czasem w ogóle nie chodziłam do szkoły, bo tata uczył mnie w domu.

Rachel spojrzała na nią z podziwem.

– Szczęściara. Nie musiałaś chodzić do budy.

– Teraz to się skończy.

– Bo twój tata odszedł?

Liv smutno skinęła głową.

– Może wróci...

– Jakim cudem, skoro się tu przeprowadzamy? – odparła logicznie. – Nie wiedziałby, gdzie nas szukać.

Rachel zmarszczyła brwi.

– Mogłybyśmy wypowiedzieć zaklęcie.

Liv aż szerzej otworzyła oczy.

– Zaklęcie?

– Tak, żeby wrócił.

– Prawdziwe zaklęcie?

– Katherine się na tym zna. Ma taką książkę. Rzuciłyśmy urok na panią Emblatt, żeby zachorowała, bo wtedy Katherine nie musiałaby pokazywać pracy domowej: okropnej robótki ręcznej. I pani Emblatt skręciła nogę w kostce. A kiedy Katherine marzyła o nowym rowerze, znowu wypowiedziałyśmy zaklęcie.

– Dostała?

– Nie. Musimy spróbować jeszcze raz. Tata mówi, że jeśli za pierwszym razem się nie uda, trzeba próbować aż do skutku. – Rachel parsknęła śmiechem. – Na tym polega problem z pokazami. – Pogładziła kuca po grzywie. – Nie wygrywam, bo nawet mi się nie chce drugi raz próbować. Nagrody, puchary, rozetki... Po co to komu, prawda?

– Na dowód, że jesteś w czymś lepsza od innych.

– Jakbym słyszała tatę. Ale mi na tym nie zależy. Nie muszę być najlepsza. – Rachel nie wyglądała na zatroskaną. – Tata mówi, że liczy się nie tyle wygrana, ile samo uczestnictwo. A potem parska śmiechem i dodaje: „Właściwie, kochanie, liczy się jedynie wygrana”.

Wreszcie zza chmur wyszło słońce, jego promienie odbijały się w rosie na polach i dachach odległych domów. Liv obracała się wolno, ręką osłaniając oczy.

– Czego wypatrujesz?

– Morza. – Zmrużyła powieki. – Próbuję zobaczyć morze.

– Jest strasznie daleko. Raz latem tata zabrał nas nad morze. Jechaliśmy godzinami. Ale jeśli zrobisz tak... – Rachel rozpostarła ramiona – może je zobaczysz. Wszystko wtedy się kołysze.

Zawirowała wokół własnej osi. Liv również rozłożyła szeroko ramiona i zaczęła się obracać. Najpierw wolno, potem coraz szybciej i szybciej. Pola, ogród, dom i drzewa zlały się w całość i przez chwilę wydawało jej się, że gdzieś w oddali dostrzega srebrzysty pasek morza.

Potem, jak potrącone wirujące bąki, straciły równowagę i runęły na ziemię: zadyszana, roześmiana plątanina ramion i nóg.

– I jak? – zapytała Diana. – Tragiczny?

Na szczęście Thea mogła z czystym sumieniem odpowiedzieć, że wcale nie, wręcz przeciwnie. Owszem, domek był niewielki, ale jej to nie przeszkadzało, bo nie wyda dużo na ogrzewanie i nie będzie z Liv obijać się po pustych pomieszczeniach.

Teraz, wreszcie sama (Diana wróciła do Grange po dziewczęta), krążyła po pokojach i oglądała je uważnie, wyobrażając sobie, że należą do niej. W ogródku, tuż obok komórki na węgiel stała sławojka (wyszorowana, niemal każdy centymetr drewnianych ścian pokryty wycinankami z gazet, przedstawiającymi morskie widoki). Studnia na środku niewielkiego trawnika nagrodziła wysiłek pompowania cienkim strumieniem lodowatej wody. Długi i wąski ogród dzięki krętym ścieżkom i maleńkim zaułkom sprawiał wrażenie magicznego zakątka. Thea krążyła wśród chaszczy dzikich róż i wczesnej odmiany kapryfolium. Zamknęła oczy i wdychała ich zapach. Nad jej głową łączyły się wierzchołki wysokich drzew, tworząc ciemnozieloną grotę. U stóp spod ziemi przebijały pierwsze pędy dzwonków i dzikiego czosnku. Granicę ogrodu stanowił rów melioracyjny. Dalej rozciągały się pola.

Wyczerpana podróżą i wybuchem rozpaczy u Diany Thea usiadła na przewróconym pniu, rozkoszując się ciszą i spokojem. Wściekłość, która kipiała w niej od zniknięcia Fina, wreszcie zaczęła ustępować.

Pomyślę o nim ten jeden raz – obiecała sobie – a potem o wszystkim zapomnę. Wspominała dzień, w którym się poznali. Trwała wojna o Anglię, gdy dwudziestojednoletnia Thea wstąpiła do oddziałów kobiecych i otrzymała pierwszy przydział. Po raz pierwszy znalazła się z dala od domu. Podróżowała zatłoczonym pociągiem, znalazła się w środku wagonu, mając nos wciśnięty w guziki mundurów żołnierzy. Wilgotna wełniana tkanina khaki śmierdziała mokrym psem. Podnieconej przygodą, a jednocześnie przerażonej właśnie rozpoczętym nowym życiem Thei zrobiło się słabo. A gdy była o krok od nieuniknionej tragedii, jakieś silne ręce podniosły ją do góry. „Miejsce dla małej” – rozległ się głos i resztę drogi spędziła, siedząc na półce na bagaże.

Powiedział, że nazywa się Finley Fairbrother. „Za dużo sylab i w ogóle za długie – oświadczył. – Mów mi Fin”. Miał ciemne kręcone włosy i oczy czarne jak torfowiska. Tak samo jak reszta mężczyzn w tym wagonie, nosił mundur. Thea do tej pory czuła sznurki siatki na bagaże, wrzynające się w nogi. I do tej pory pamiętała jego hipnotyzujące spojrzenie.

Fin ją zmienił. Wykrył u córki pastora głęboko ukrywane marzenie o ekscytującym życiu i wydobył je na światło dzienne. Thea już nigdy nie wróciła do swojego poprzedniego wcielenia konwencjonalnej panny. Przez całą wojnę ciągle się spotykali. Fin opowiadał o miejscach, które oglądał, o czynach, których dokonał. Jego życie – barwne, pełne przygód i podróży – stanowiło wymarzone antidotum na szarość wojennej Anglii. Straciła dziewictwo w podrzędnym hoteliku koło Paddington. Za oknami były ruiny zbombardowanego Londynu. Oni dwoje stanowili jedyny pewny punkt w rozpadającym się świecie.

Przyjaciółki ostrzegały ją przed Finem.

– Nie można zaprzeczyć, jest rozkoszny i cudowny, ale tacy jak on nigdzie nie zagrzewają miejsca, złotko. Nie nadaje się na męża.

Ale Thea i tak za niego wyszła. W 1947 roku Fin wrócił z Dalekiego Wschodu, a ślub odbył się w następnym roku. Pierwsze lata małżeństwa upłynęły im na nieustannych podróżach, nigdzie nie zagrzewali miejsca dłużej niż na parę miesięcy. To były cudowne i ekscytujące lata. Paśli owce na walijskich wzgórzach, lepili garnki w londyńskiej piwnicy, uczyli w szkole w hrabstwie Lincoln. Żadne z tych zajęć nie trwało dłużej, ale ponieważ nieustannie wzywały ich nowe przygody i nieodkryte horyzonty, więc początkowo Thea się nie niepokoiła. Wszak to właśnie niezwykłość, energia i beztroska Fina ją zauroczyły.

Stopniowo jednak docierało do niej, że czegoś jej brakuje. Domu. Ów niepokój przybrał na sile, gdy uświadomiła sobie, że spodziewa się dziecka. Ogarniało ją przerażenie na samą myśl o włóczeniu niemowlęcia z jednej rudery do drugiej. Wynajęli dom w Oksfordzie i tam przyszła na świat Olivia. Thei podobało się mieszkanie, uwielbiała swoją maleńką, ciemnooką córeczkę. Liczyła, że wraz z przyjściem na świat dziecka mąż się ustatkuje. Tymczasem gdy Liv miała pół roku, zniknął, zostawiając na kuchennym stole kartkę: „Wrócę za parę dni. Całusy”. Nie było go przez dwa tygodnie. Po powrocie błagał o przebaczenie, zmienili dom i zaczęli od nowa. Po roku Fin znowu się ulotnił. Tym razem na miesiąc. Podróżował, wyjaśnił po powrocie. Tylko podróżował.

I tak wyglądało ich małżeństwo: rozstania, pojednania, kolejne prace, kolejne domy. Systematycznie oddalali się od środka Anglii, aż w końcu dotarli na wybrzeże Suffolk, jakby Fin szukał w morzu ucieczki. Wynajęli dom otynkowany na różowo, z drobnymi kamykami wtopionymi w zaprawę i próbowali zamknąć w nim swoją pozbawioną radości egzystencję. Fin wędrował po szarych, kamienistych plażach, wpatrując się w horyzont. Thea wyczuwała jego desperację. Kipiał w niej gniew. „Nie żebym cię nie kochał...” – powiedział. Wrzasnęła i rzuciła się na niego z pięściami. Nie zdziwiła się, gdy następnego ranka po przebudzeniu nie zastała męża. Minął miesiąc... dwa... trzy... Thea nie pamiętała, kiedy pogodziła się z tym, że Fin już nie wróci.

Gniew i niedopuszczanie do świadomości odejścia męża sprawiły, że początkowo nie zdawała sobie sprawy z konkretnych trudności, jakie to za sobą pociąga. Ale kiedy jednego tygodnia otrzymała list z banku oraz wiadomość, że w tym miesiącu wygasa umowa wynajmu domu, musiała szukać rozwiązania. Cygańskie życie, jakie wiodła z Finem, nie sprzyjało utrzymywaniu kontaktów z przyjaciółkami. Rodzice zmarli dziesięć lat temu. Pozostawało paru niechętnych krewniaków, z którymi od lat się nie widziała, ale Thea wolałaby spać pod mostem niż zwrócić się do nich o pomoc. Wtedy pomyślała o Dianie. Dianie, której przyjaźń pomogła jej przetrwać pierwsze miesiące w FANY. Dianie, której życie – armia, miłość, małżeństwo i córka – stanowiło niemal lustrzane odbicie jej własnego. Dianie, która zakochała się w Henrym Wybornie, żołnierzu brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego, ewakuowanego z Dunkierki. Podczas wojny zwierzały się sobie ze swoich nadziei i obaw. Potem regularne listy Diany, opisujące jej zaciszne, domowe życie, przynosiły Thei pociechę. Zdesperowana napisała do przyjaciółki.

Teraz przypomniała sobie ich popołudniową rozmowę.

– Powinnam zapisać Liv do szkoły – odezwała się.

Diana skrzywiła się z niesmakiem:

– Miejscowej? Kibelki na dworze, poza tym nie mają pojęcia o programie. Olivia musi chodzić razem z Rachel, do Lady Margaret w Cambridge. Wszystko już obgadałam z dyrekcją. Dają stypendia.

Decyzją o wyrwaniu siebie i córki ze srebrzystych wybrzeży Wschodniej Anglii i przesadzeniu do nowego środowiska Thea przypieczętowała koniec swojego małżeństwa. Szkoła Lady Margaret – gdzie zapewne królują mundurki i dyscyplina – może dać Liv poczucie stabilności, którego córka tak rozpaczliwie potrzebuje. Może również stanowić przeciwwagę dla impulsywności dziewczynki i jej romantycznej natury, odziedziczonych – jak się obawiała Thea – po ojcu.

Tydzień później zamieszkały w domku. Liv pomyślnie zdała egzamin do szkoły Lady Margaret. Thea z zaciśniętymi zębami podziękowała Dianie, gdy ta podarowała jej używany mundurek dla córki. Wiosną uczennice nosiły sukienki w czerwone paski, a do nich czerwone rozpinane sweterki, w których drobnej, ciemnowłosej Liv było do twarzy.

Thea znalazła zajęcie w miejscowym kiosku. Praca nie była wymagająca i przynosiła jej ukojenie. Thea lubiła słodki zapach landrynek, które ważyła dzieciom. Podobały jej się błyszczące magazyny z przepisami kulinarnymi, wzorami swetrów i pocieszającymi historyjkami o książętach i księżniczkach. Dzięki pracy w kiosku poznała mieszkańców wioski. Raz w tygodniu chodziła na popołudniowe zajęcia w szkole, gdzie lepiła olbrzymie, kolorowe donice w duże wzory. Wszyscy zakładali, że jest wdową. Thei nieraz przychodziło na myśl, że Fin faktycznie może już nie żyć. Nigdy na siebie nie uważał.

Mieszkały w Fernhill od trzech miesięcy, gdy spotkała Richarda Thorneycrofta. Podszedł do kontuaru, dał Thei sześciopensówkę i ogłoszenie.

– Dwa tygodnie – warknął, po czym zniknął.

Pani Jessop, właścicielka kiosku, pokręciła głową.

– Nikogo nie znajdzie, choćby wisiało przez rok. Mabel Bryant próbowała, Dot Pearce też. Wytrzymała zaledwie tydzień, choć ma anielską cierpliwość. – Zniżyła głos. – Stracił żonę i maleństwo podczas nalotu. Oczywiście, straszna tragedia, ale nie usprawiedliwia gburowatości, ot co.

Thea przeczytała ogłoszenie: „Potrzebna gospodyni, trzy godziny dziennie. Koniecznie cicha i pracowita. Idiotki niech sobie darują”.

Jeszcze tego samego dnia zastukała do drzwi pana Thorneycrofta.

– Nazywam się Thea Fairbrother – powiedziała. – Przyszłam w sprawie ogłoszenia.

Przyjrzał jej się uważnie. Był wysoki, chudy, ubrany w podniszczone tweedy. W prawej dłoni ściskał laskę.

– W takim razie proszę.

Weszła za nim do środka. Dom zapewne pochodził z początku XVIII wieku, należał do najładniejszych w okolicy, ale ciche piękno budynku ginęło przytłoczone jego surowością.

– Co należałoby do moich obowiązków?

– Drobne prace domowe. Dwa razy w tygodniu przychodzi dziewczyna do szorowania podłóg. Zakupy. Przedpołudnia, trzy godziny dziennie, cztery szylingi za godzinę.

– Dwie godziny, popołudnia, pięć szylingów za godzinę. Zajęcie u pana nie może kolidować z moją drugą pracą i szkołą córki, panie Thorneycroft.

Zmarszczył brwi.

– Cóż, nie mam większego wyboru.

Przez pierwszy miesiąc Thea co rano po przyjściu do pracy słyszała od pani Jessop: „Wreszcie zostawiłaś starego marudę?”, i nieodmiennie potrząsała głową. „Lubię tam pracować” – odpowiadała i nie kłamała. Podobał jej się cichy, pełen uroku dom, przywodzący na myśl plebanię w Dorset, gdzie się wychowała. Nowy pracodawca wcale nie miał ostrzejszego języka niż jej ojciec ani zwierzchnik w FANY. Thea szanowała pana Thorneycrofta, choćby za upór, którego tak brakowało Finowi. Po wypadku z miną na południu Włoch została mu pamiątka: prawą nogę miał krótszą o pięć centymetrów. Mimo to nigdy nie narzekał, choć Thea podejrzewała, że często musiał odczuwać ból.

Pan Thorneycroft pisał książkę o desancie na Gallipoli. Jego gabinet przypominał mroczną jaskinię skarbów, pełno w nim było książek i notatek. Kiedy Thea pierwszy raz tam sprzątała, jej pracodawca stał w drzwiach, pilnując, by niczego nie przestawiła. Wzięła oprawiony rysunek, by go odkurzyć: szkic, wykonany ołówkiem i tuszem, przedstawiał porośnięte kwiatami urwiska nad turkusowym morzem.

– Co to? – zapytała, spodziewając się tylko burknięcia, ale pan Thorneycroft odpowiedział:

– Kreta. Byłem tam przed wojną.

– Piękne.

– Mnie się wydawało, że trafiłem do raju.

Po czym pokuśtykał, zostawiając ją samą ze sprzątaniem.

To, że Liv szybko zaaklimatyzowała się w szkole, było w dużej mierze zasługą Rachel. Dziewczynka odziedziczyła po Dianie wielkie serce. Thea nadal dostrzegała je u przyjaciółki, dlatego znosiła jej szarogęsienie się i niezręcznie ukrywaną protekcjonalność. Zakrawało na cud, że Rachel, która powinna wyrosnąć na klasyczną rozpuszczoną jedynaczkę, wcale nią nie była. Chodziła na zajęcia z tańca, lekcje muzyki i jazdy konnej z beztroskim, całkowitym brakiem zainteresowania, który w duchu bawił Theę. W szkole całkowicie zadowalała ją pozycja średniaka. Nie brakowało jej inteligencji, tylko ambicji. Thea uznała, że Rachel naprawdę i po prostu niczego nie potrzebuje. Czasem zastanawiała się, co się stanie, jeśli dziewczynka pozna smak tęsknoty za czymś.

Rachel dzieliła się z Liv wszystkim: książkami, ubraniami, rysunkami i kredkami. Również Katherine. Katherine Constant była jej najlepszą przyjaciółką. Wysoka, koścista, energiczna i bystra Katherine miała proste blond włosy, które nieustannie wymykały się z warkoczy, i brązowe oczy koloru toffi. Thea długo zastanawiała się, co połączyło te dwie tak odmienne dziewczynki, w końcu uznała, że Rachel ceniła w Katherine zapał i energię, których jej brakowało. W spojrzeniu Katherine malowały się głód i zniecierpliwienie, co początkowo niepokoiło Theę. Aż pewnego dnia towarzyszyła Liv, gdy ta odwiedziła przyjaciółkę. Katherine mieszkała w sąsiedniej miejscowości, Thea znała duży, brzydki, zaniedbany dom, w którym mieścił się gabinet ojca dziewczynki, tutejszego lekarza. Znała również panią Constant oraz trzech braci Katherine: najstarszego Michaela, średniego – bliźniaka Katherine – Simona i najmłodszego Philipa. Philip był upośledzony umysłowo i fizycznie na skutek powikłań po przebytej w niemowlęctwie odrze. Thea najchętniej poradziłaby dziewczynce: „cierpliwości, a to, czego pragniesz, samo do ciebie przyjdzie”, lecz dostrzegła, że tamta nienawidzi cierpliwości. Marzyła, by ją przytulić, bo domyślała się, że w domu Constantów brakowało czułości. Ale ilekroć to robiła, zauważała, jak Katherine cała się napina. Ta sztywność – choć przelotna – bardzo ją niepokoiła.

Mijały miesiące. Thea i Liv zadomowiły się w miasteczku. Ściany i półki ozdobiły szyszkami i liśćmi uzbieranymi podczas wędrówek po okolicy oraz kolekcją kamyków i muszli jeszcze z czasów, gdy mieszkały nad morzem. Uszyły zasłonki i firanki, a także barwne powłoczki na poduszki i narzuty, by odświeżyć stare kanapy i krzesła. Zasłony w bawialni, uszyte ze skrawków materiałów, stanowiły dla Thei pamiętnik dzieciństwa Olivii: w jednym rogu kwadrat ze śpiochów córeczki, w drugim – z jej letniej sukienki w kwiatki. Przed domem w różowych i pomarańczowych donicach kwitły pelargonie i lobelia; w domu pełno było owoców: jabłek i śliwek, ułożonych na talerzach i misach, na których Thea namalowała postacie bóstw: Pomony, Diany i Apolla.

Dwa lata po przeprowadzce do Fernhill właściciel domu przykleił do budynku przybudówkę z łazienką, a Thea i Liv uroczyście rozebrały wygódkę na podwórku. Postawiły na stole jabłecznik i lemoniadę, po czym rozpaliły ognisko, do którego wrzuciły drewnianą deskę klozetową i zdjęcia tropikalnych plaż. Na przyjęciu zjawili się Diana z Rachel, bliźnięta Constantów, a także znajomi Thei z warsztatów ceramicznych oraz pani Jessop z kiosku.

W 1964 roku konserwatyści przegrali wybory i Thea pocieszała Dianę, ukrywając własną obojętność.

– Grunt, że Henry pozostał w parlamencie.

– Ale rząd laburzystowski... Toż to koszmar...

W głębi ducha Thea podejrzewała, że sprawy będą się toczyły dawnym torem. Podeszła do okna, oparła się o parapet i popatrzyła na trójkę dziewcząt, ręka w rękę przechadzających się po zalanym słońcem trawniku. Usłyszała wybuch śmiechu.

Nieźle sobie poradziłam – pomyślała. Prawda, Fin? Nieważne, gdzie się teraz podziewasz, przyznaj, że nieźle sobie poradziłam. Mamy dom, pracuję. A Olivia się śmieje.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

1 First Aid Nursing Yeomanry, stworzone na początku XX w. oddziały kobiece, zajmujące się opieką nad rannymi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: