Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Twoim śladem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 czerwca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Twoim śladem - ebook

Gdy miłość staje się wyzwaniem, przekleństwem i spełnieniem.


Aubrey, studentka psychologii, jest koordynatorką w grupie uzależnień. Mieszka z koleżanką w wynajętym mieszkaniu. Pewnego razu koleżanka trafia do "latającego" klubu Kompulsja, oferującego narkotyki i alkohol. Prymuska Aubrey nigdy by się tam nie wybrała, ale trzeba było ratować przyjaciółkę. Miejsce wydało jej się odpychające i magnetycznie przyciągające zarazem… Poznaje tam tajemniczego Maxxa Demelo, który wzbudza jej zachwyt nieprzeciętną urodą i charyzmą. Aburey nic nie wie o drugim życiu Maxxa. Czy podąży jego śladem?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-3278-1
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog -Maxx-

„Tylko ten jeden raz” ‒ przyrzekłem sobie, czując dotyk igły na skórze. Skrzywiłem się, kiedy ostry koniec wślizgnął się pod nią i przebił nabrzmiałą w oczekiwaniu żyłę. Ukłucie zabolało, tak że aż mnie zemdliło.

Niczego nie pragnąłem równie mocno jak uczucia ulgi, lecz reagowałem niemal komicznie nadwrażliwie na metody, jakie sobie wybrałem, żeby zaspokoić głód narkotykowy.

Nie chciałem tego.

Gdyby to tylko była prawda. Szkoda, że chęć i potrzeba jakoś nie szły w parze.

Jasne, że tego nie chciałem. Ale moje ciało cholernie tego potrzebowało. Czułem, jak płonie, kiedy wstrzykiwałem w nie narkotyk. Czekając na odjazd, zacząłem obgryzać skórki wokół paznokci.

Nigdy dotąd nie posunąłem się tak daleko. Zbliżałem się niebezpiecznie do granicy, ale nigdy jej nie przekroczyłem.

Tym razem było inaczej.

Bo ja byłem już inny.

Potrzeba uciszenia panującego w mojej głowie chaosu przeważyła nad wrodzonym strachem przed igłą zwisającą teraz w moich bezwładnych palcach.

Byłem zwykłym ścierwem. Siedziałem w kucki w kabinie najobrzydliwszej publicznej toalety, w jakiej kiedykolwiek dane mi było się znaleźć, a przecież mogłem być zupełnie gdzie indziej, robić cokolwiek innego ‒ byle nie to.

Co, do kurwy nędzy, było ze mną nie tak?

Telefon zawibrował w kieszeni, ale nawet nie chciało mi się spojrzeć, kto dzwoni. Bo już wiedziałem, że to na pewno ona.

Aubrey.

W chwili słabości zadzwoniłem do niej. Pozwoliłem, by znów owładnęła mną obsesja na jej punkcie. A teraz się martwiła.

Wolałbym, żeby, do cholery, przestała się ciągle martwić.

Chryste Panie, teraz czułem się winny. I słusznie. Powinienem czuć się winny za to, co jej robiłem.

Zacisnąłem dłoń na piersi, czekając, aż ustąpi dręczący ból. Zerknąłem na zegarek. Pięć minut.

Pięć parszywych minut. A miałem wrażenie, jakby to było pięć zasranych lat.

Jeszcze chwila i o wszystkim zapomnę.

Telefon ponownie zawibrował. Tym razem wyciągnąłem go i wbiłem wzrok w ekran. W półmroku rozbłyskiwało imię Aubrey.

Jak latarnia morska.

Albo wybawienie.

I zanim błogosławiony haj rozwiał wszystkie moje troski, poczułem strach.

Przenikający do szpiku kości lęk, z którego nie sposób się było otrząsnąć. To wszystko wiązało się z nią.

Z Aubrey.

Z wpływem moich egoistycznych wyborów na nas oboje.

W nagłym przypływie jasności umysłu pożałowałem z całej duszy, że nie mogę odwrócić biegu zdarzeń i cofnąć się do momentu, w którym pozwoliłem, żeby żałosne zamroczenie znaczyło więcej niż spokój odnaleziony w jej ramionach. Chciałem sobie wyssać truciznę z żył i powrócić do chwili, w której zrezygnowałem z życia za obietnicę narkotykowej nirwany.

Bo to ona była moją nirwaną. Moją ciszą wśród burz. I to, co do niej czułem, było o niebo bardziej realne niż jakiekolwiek doświadczenie, jakie mogły mi sprezentować ostra końcówka igły albo tabletki drapiące w gardle kredowym posmakiem.

Ale było już za późno. Wkrótce to wszystko przestanie mnie obchodzić. Po raz pierwszy w życiu naprawdę tego nienawidziłem. Nienawidziłem narkotykowego tripu. Nienawidziłem ulgi, jaką dawał. Nienawidziłem siebie.

I wtedy wreszcie poczułem, że moje ręce i nogi stają się coraz cięższe, puls spowalnia, a myśli, które ledwie sekundę wcześniej krążyły wokół tego, czy mam pozwolić jej, by mnie ocaliła, spowija mgła.

Komu było potrzebne ocalenie, kiedy miałem… to?

Telefon zawibrował jeszcze raz, a ja w przypływie złości cisnąłem nim o ścianę kabiny i patrzyłem z rosnącą obojętnością, jak roztrzaskane kawałki spadają na podłogę.

Powieki mi opadły, kolana się pode mną ugięły. Osunąłem się po ścianie na zalaną szczynami podłogę, a powietrze wokół mnie zadrżało basami muzyki granej w klubie tuż za drzwiami.

Otworzyłem usta, czując już tylko przepełniającą mnie euforię. Przewróciłem się na bok i przycisnąłem policzek do zasyfionej podłogi, czując, jak kawałki telefonu kaleczą mi twarz.

Wyrzuty sumienia. Strach. Przerażenie. Nawet miłość… Wszystko zniknęło.

Nie miałem nic oprócz… tego.

Na razie to zupełnie wystarczyło.Rozdział pierwszy -Aubrey-

‒ To są daty i godziny odbywających się na terenie kampusu spotkań grupy wsparcia dla osób uzależnionych. Dwunastotygodniowy program prowadzimy we współpracy z miejscowym ośrodkiem terapii uzależnień. Warunkiem uzyskania licencjatu z psychologii na LU jest dobrowolne przepracowanie pięćdziesięciu godzin w ramach certyfikowanego programu.

Doktor Lowell podała mi listę, a ja wzięłam ją od niej z uśmiechem.

Odwzajemniła uśmiech. Była drobną, krótko obciętą brunetką spoglądającą poważnie zza okularów w metalowych oprawkach. Sprawiała wrażenie osoby bardzo rzeczowej i dlatego tak do niej lgnęłam już od pierwszych zajęć na Uniwersytecie Longwood. Chyba miałam nadzieję, że jej surowość zrównoważy panujący w mojej głowie chaos.

‒ Aubrey, wiem, może być ci ciężko, ale myślę, że to, jak korzystasz z własnych doświadczeń, by pomóc innym, dowodzi niezwykłej odwagi i zwyczajnie budzi podziw. Twoja obecność będzie dla tej grupy prawdziwym darem losu.

Zaczerwieniłam się i wcisnęłam kartkę do torby. Komplementy zawsze wprawiały mnie w zakłopotanie, bo nie miałam żadnych wątpliwości, że na nie nie zasłużyłam.

‒ Dziękuję, pani doktor. Spojrzę na godziny i sprawdzę swój rozkład zajęć. Dam znać, które dni mi pasują.

Wstałam i przerzuciłam torbę przez ramię. Doktor Lowell wyszła zza biurka i odprowadziła mnie do drzwi gabinetu.

‒ Dałam już znać Kristie, że będziesz pomagać przy pracy z grupą. Wyślę ci e-mailem jej namiary, żebyś mogła się z nią kontaktować już bezpośrednio ‒ powiedziała, przytrzymując mi otwarte drzwi. ‒ Pamiętaj, że nie będziesz tak po prostu siedzieć sobie na spotkaniu grupy, przysłuchiwać się i robić notatek. Powinnaś brać aktywny udział w spotkaniach. Do kolejnych sesji przygotuje cię Kristie, która poprosi cię też o poprowadzenie dyskusji. Myślisz, że jesteś na to gotowa?

Wiedziałam, do czego pije. Chociaż miałam średnią pięć zero i harowałam jak wół, żeby zachować stypendium na LU, doktor Lowell była jedną z niewielu osób na uniwersytecie, które znały moją paskudną, ściskającą za serce historię.

Była również jedyną osobą, która nie dawała mi z tego powodu żadnej taryfy ulgowej. Nie miała pojęcia, jak nieskończenie byłam jej za to wdzięczna. Jej pytanie nie rozsierdziło mnie więc tak jak wówczas, gdyby zadał je ktokolwiek inny.

‒ Absolutnie jestem na to gotowa, pani doktor ‒ odparłam, wlewając w swój głos tyle zdecydowania, na ile tylko potrafiłam się zdobyć.

Może jeśli doktor Lowell mi uwierzy, to i ja nabiorę wiary w siebie.

Doktor Lowell uśmiechnęła się nieco zbyt zdawkowo, co upewniło mnie nieomal, że ta drobna kobieta czyta w myślach. Jakimś cudem potrafiła zajrzeć mi do głowy i przekonać się o mojej nikłej ufności we własne siły.

Bo badanie psychologicznych skutków uzależnienia to jedno: treść podręczników mogłam recytować obudzona w środku nocy, rozumiałam schematy i uwarunkowania, potrafiłam czytać ze zrozumieniem studia przypadków i udawać, że opisani w nich ludzie nigdy nie istnieli.

Czymś zupełnie innym było jednak siedzenie w kółku i słuchanie historii z czyichś ust. Słuchanie, jak wywnętrzają się zupełnie obcy mi ludzie, opisujący, jak bliscy byli utraty wszystkiego. Wiedziałam, że wszystko stanie się przez to bardzo, bardzo rzeczywiste.

A cała ta rzeczywistość była czymś przerażającym dla umysłu bardzo jeszcze rozchwianego po przeżytej trzy lata wcześniej traumie.

‒ Miłego wieczoru, Aubrey ‒ rzuciła za mną doktor Lowell, gdy ruszyłam korytarzem budynku psychologii. Zmierzchało już, kiedy wyszłam na zewnątrz i ruszyłam przez dziedziniec uniwersytetu w kierunku studenckiego parkingu. Styczniowe powietrze było zimne i pachniało śniegiem.

Telefon w tylnej kieszeni zaćwierkał, więc sięgnęłam po niego i zobaczyłam wiadomość od koleżanki z pokoju, Renee Alston. Po przeczytaniu ogólnikowego esemesa poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku.

„Wychodzę. Widzimy się jutro”.

Myślałam przez chwilę, żeby jej odpisać, domagać się więcej szczegółów. Kiedyś nie było bardziej imprezowej dziewczyny od Renee. Zawsze pierwsza, żeby dać czadu i zalać się w pestkę.

Dawniej pod każdym możliwym względem była moim kompletnym przeciwieństwem. Dziką dziewczyną o złotym sercu. Totalną ekstrawertyczką będącą duszą każdej imprezy. Seksbombą, której faceci ścielili się u stóp. Te długie rude włosy spływające zabójczymi lokami… Potrafiła uwieść każdego i cieszyła się każdą chwilą.

Dopóki na horyzoncie nie pojawił się Devon Keeton.

Ścisnęłam telefon w garści i zmusiłam się, by wetknąć go z powrotem do kieszeni. Odpisując w jakikolwiek sposób, zraziłabym do siebie jeszcze bardziej ten cień człowieka noszący ubrania mojej przyjaciółki.

Kiedyś nasza przyjaźń była lekiem na moją splątaną, poranioną psyche. Otworzyłam się przed Renee tak, jak nie sądziłam, że będzie mi jeszcze kiedykolwiek dane.

Dlatego poczucie, że tracę kogoś, na kim przyzwyczaiłam się polegać, sprawiło, że zrobiłam się niespokojna i odrobinę zgorzkniała.

I bardziej niż odrobinę wściekła.

Jak na piątkowy wieczór, było zaskakująco gwarno. Zazwyczaj kampus wyludniał się już o czwartej. Uczelnia była niewielka, więc większość weekendowych rozrywek odbywała się z dala od wypielęgnowanych trawników i nieskazitelnych ceglanych budynków.

Wsunęłam ręce głębiej do kieszeni i skuliłam ramiona, czując przeszywający mnie chłód. Snułam jakieś skandaliczne i ekstrawaganckie weekendowe plany odkopania reszty moich zimowych swetrów i skategoryzowania ich według tkanin i kolorów. Miejcie się na baczności, Aubrey Duncan bierze się do sprzątania!

Pod ceglanym murem ciągnącym się wzdłuż północnego krańca kampusu zauważyłam grupę studentów. Pokazywali sobie coś i gapili się w podnieceniu, całkowicie tym pochłonięci.

Ciekawość wzięła górę i ruszyłam w kierunku grupy. Przepchnęłam się przez tłum i stanęłam zdumiona na widok tego, co zobaczyłam.

Przekrzywiłam głowę, próbując dostrzec szczegóły rysunku wymalowanego sprejem na cegłach. Potężna dłoń trzymała w uścisku jakieś postaci, które miały być ludźmi. Niektóre krzyczały, inne jakby się śmiały, a jeszcze inne, wyrwawszy się z uścisku nadludzkich palców, spadały na ziemię, bezładnie młócąc rękoma powietrze. Rysunek został wymalowany w jaskrawych czerwieniach i oranżach, ludzkie sylwetki nakreślono grubymi pociągnięciami czerni.

Poniżej imponującymi drukowanymi literami napisano słowo „Compulsion” i ciąg cyfr.

Graffiti zdecydowanie robiło wrażenie. Nie mogłam tylko zrozumieć, dlaczego wszyscy wpatrują się w nie, jakby mieściło się w nim przesłanie całego parszywego wszechświata.

Odwróciłam się do dwóch stojących obok dziewczyn. Rozmawiały podekscytowanym szeptem, wskazując na rysunek.

‒ Nie łapię ‒ powiedziałam bez ogródek, unosząc pytająco brwi.

Dziewczyna stojąca najbliżej wyglądała na wstrząśniętą.

‒ X to namalował ‒ rzuciła, jakby to wszystko tłumaczyło.

‒ X? ‒ zapytałam, czując się tak, jakbym przegapiła jakąś istotną lekcję uniwersyteckiej subkultury.

Wnosząc ze sposobu, w jaki dwie dziewczyny wybałuszyły na mnie oczy, równie dobrze mogłabym sobie wytatuować na czole: „Patrzcie na mnie! Jestem frajerką, która nie potrafi docenić street artu!”.

‒ No tak ‒ powiedziała druga dziewczyna, wymawiając słowa tak wyraźnie, jakby mówiła do kompletnej kretynki. Najwyraźniej okazałam się kretynką. ‒ Maluje te rysunki, żeby ludzie się dowiedzieli, no wiesz, żeby mogli się zorientować, gdzie w dany weekend znajdą Compulsion. Wiadomo, że to on. Widzisz tę linię malutkich iksów na rysunku? Na grzbiecie dłoni? ‒ wyjaśniła mi dziewczyna numer jeden tonem tak zjadliwym, że miałam ochotę ją uderzyć.

Ciekawość wzięła jednak znów górę, więc zlekceważyłam ten wyraźny objaw suczości.

‒ A czym, do diabła, jest Compulsion? ‒ zapytałam, podszywając to pytanie odrobiną własnej suczości.

‒ Żarty sobie robisz? Gdzie ty żyłaś przez ostatnie lata? W jaskini? ‒ prychnął jakiś gość za mną.

Suka numer jeden i suka numer dwa wykrzywiły się drwiąco, a na widok mojego spojrzenia, które miało im zamknąć paszcze, jeszcze na dokładkę przewróciły oczami.

Spojrzałam przez ramię, próbując spiorunować wzrokiem mojego nowego prześmiewcę.

Miał na tyle przyzwoitości, by cofnąć się o krok i przestać się szczerzyć.

‒ No dobra, Compulsion jest po prostu największym undergroundowym klubem w tym stanie. Znalezienie po rysunku jego lokalizacji jest częścią zagadki. To coś w rodzaju autentycznej legendy miejskiej ‒ wyjaśnił chłopak.

Spojrzałam jeszcze raz na rysunek, ale nie potrafiłam dostrzec tego, co miałam zobaczyć. Żałowałam, że nie umiem podzielać entuzjazmu całej reszty. Ich wyczekiwanie było wręcz namacalne.

Dziewczyny wyciągnęły telefony i zaczęły wpisywać cyfry do aplikacji nawigacyjnych. W miarę jak kolejni ludzie odkrywali supersekretną lokalizację, co i rusz słychać było piski i okrzyki podniecenia.

Zazwyczaj nie rozmyślałam zbyt często o tym, co tracę, koncentrując się bez reszty na tym, by stać się Aubrey Duncan: superstudentką. Teraz jednak, otoczona ludźmi, których życie było najwyraźniej znacznie bardziej emocjonujące niż moje, miałam poczucie, jakbym w całym tym dorastaniu i doświadczaniu życia pominęła kilka istotnych kroków.

No nie, to było za głębokie jak na piątkowy wieczór. Wzywały mnie powtórki Sędzi Judy na TiVo.

‒ Powodzenia ‒ rzuciłam mało przyjaznej grupie, po czym przepchnęłam się z powrotem przez tłum.

Opuściłam teren uniwersytetu i przeszłam dwie przecznice do swojego pustego mieszkania. Samotność, która mnie powitała, była dobitniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Po raz pierwszy od lat szczerze jej nienawidziłam.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: