Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Twoje drugie życie zaczyna się, kiedy zrozumiesz, że życie masz tylko jedno - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 czerwca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Twoje drugie życie zaczyna się, kiedy zrozumiesz, że życie masz tylko jedno - ebook

Wydaje się, że trzydziestoośmioletnia Camille ma wszystko, czego trzeba do szczęścia: męża, dzieci, dobrą pracę. Dlaczego więc ciągle ma wrażenie, że szczęście wymyka się jej z rąk? Pragnie tylko jednego: odnaleźć  tę właściwą drogę i cieszyć się życiem. Kiedy poznany przypadkowo rutynolog Claude proponuje jej nietypową pomoc  w osiągnięciu tego celu, przyjmuje ją bez wahania. Uczy się bycia kreatywną, krok po kroku odmienia swoje życie, zrywa z nużącą rutyną i rusza na podbój świata, by spełnić swe marzenia…

Poradnik w nowatorskiej formie.

Raphaëlle Giordano wskazuje, jak odnaleźć swoją drogę i zacząć żyć pełnią życia. Jesteśmy na tak!

Madame Figaro

Fenomen wydawniczy we Francji. W rok sprzedało się tam pół miliona egzemplarzy książki. A prawa do wydań zagranicznych kupiło 21 wydawców.

Raphaëlle Giordano – trenerka rozwoju osobistego, propagatorka kreatywności w  życiu, pokazuje jak odnaleźć drogę do szczęścia i samospełnienia. Stworzyła zawód rutynologa łączący elementy psychologii i coachingu. Rutynolog to ekspert wspierający osoby, które uczą się, jak pozbyć się chronicznego znużenia i odnaleźć utracone szczęście.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-0730-6
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Gorąco dziękuję Stéphanie Ricordel i Élodie Dusseaux z wydawnictwa Eyrolles za wiarę w mój pomysł i pomoc w jego realizacji.

Z całego serca dziękuję Stéphanie, mojej siostrze bliźniaczce, a także mojej mamie, które ogromnie mi pomogły i wspierały życzliwymi, konstruktywnymi uwagami, kiedy pisałam tę książkę.

Dziękuję Régisowi, mojemu pełnemu pomysłów ukochanemu, który podpowiedział mi, jak ją zatytułować.

I wreszcie, dziękuję mojemu synowi Vadimowi, za to, że jest taki, jaki jest i że daje mi tyle szczęścia.1

CORAZ WIĘKSZE KROPLE DESZCZU rozbijały się o przednią szybę samochodu. Wycieraczki piszczały, a ja, zaciskając ręce na kierownicy, zgrzytałam zębami… Wkrótce strumienie wody stały się tak potężne, że instynktownie zmniejszyłam nacisk na pedał gazu. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby zdarzył mi się teraz wypadek! Czy żywioły sprzysięgły się przeciwko mnie? Puk, puk, Noe! Co ma znaczyć ten potop?

Żeby uniknąć korków w ten piątkowy wieczór, postanowiłam jechać bocznymi drogami. Wszystko wydawało mi się lepsze od udręki zatłoczonych węzłów komunikacyjnych i tańca po pasach bardziej przypominającego grę na akordeonie niż jazdę! Ani mi się śniło bawić w Yvette Horner autostrad! Moje oczy na próżno usiłowały dojrzeć tablice informacyjne, kiedy tam w górze gromada bogów doskonale się bawiła, dmuchając na szyby samochodu parą, żeby kompletnie mnie pogrążyć. A jak by tego było mało, w środku ciemnego lasu GPS postanowił nagle, że dalej nie będzie ze mną podróżował. To był rozwód technologiczny ze skutkiem natychmiastowym – jechałam prosto, a on kręcił się w kółko. Albo raczej coś mu się pokręciło!

Trzeba przyznać, że stamtąd, skąd jechałam, GPS-y nie wracały. Albo wracały pokiereszowane. Miejsce, z którego wracałam, było swego rodzaju białą plamą na mapach, a być tam, oznaczało nie być nigdzie. A jednak… Funkcjonował tam niewielki kompleks przedsiębiorstw, nieprawdopodobne skupisko SARL (Spółek Arcyrzadko Lukratywnych), najwyraźniej stanowiący w oczach mojego szefa potencjał handlowy wart tyle, by mnie tam wydelegować. Być może szef kierował się jeszcze jakimś mniej racjonalnym względem. Odkąd zgodził się, żebym wyrabiała tygodniowy czas pracy w cztery dni, miałam przykre wrażenie, że każe mi płacić za tę łaskę i powierza zadania, których inni nie chcieli się podjąć. To wyjaśniało, dlaczego znalazłam się w tej szafie na kółkach i tłukłam się po paryskich przedmieściach, wykonując drobne zlecenia.

Daj spokój, Camille… Przestań się nad sobą użalać i skup się na drodze!

Nagle coś strzeliło… To był przerażający huk, który sprawił, że serce uderzało mi ze sto dwadzieścia razy na minutę i że straciłam kontrolę nad samochodem. Uderzyłam głową o przednią szybę i ze zdumieniem stwierdziłam, że opowieści o życiu, które w ułamku sekundy przewija się przed oczyma, to nie bajki. Po krótkim zamroczeniu otrząsnęłam się i dotknęłam czoła… Nic lepkiego. Tylko potężny guz. Błyskawiczny przegląd – nie, nic innego mnie nie bolało. Na szczęście tylko najadłam się strachu!

Wysiadłam z auta, okrywając się płaszczem nieprzemakalnym, i zabrałam się do oględzin: przebita opona i wgniecenie na drzwiach. Kiedy minęła już początkowa panika, w miejsce strachu pojawiła się złość. Przeklęty wieczór! Ile może spaść na człowieka w ciągu jednego jedynego dnia? Chwyciłam za telefon, jakby był kołem ratunkowym. No jasne, brak zasięgu! Właściwie mnie to nie zaskoczyło, bo jak pech, to pech!

Minuty mijały, a na drodze wciąż nie było żywego ducha. Zostałam zupełnie sama, zagubiona pośród lasów. Znów ogarniał mnie lęk, czułam suchość w gardle, już nie tylko z pragnienia.

Rusz się, zamiast panikować! W pobliżu muszą być jakieś domy…

Zdecydowałam się opuścić bezpieczną kabinę, żeby odważnie zmierzyć się z żywiołami, wystrojona w niezwykle twarzową kamizelkę odblaskową. Na wojnie jak na wojnie! Zresztą, szczerze mówiąc, w tych okolicznościach niewiele mnie obchodziło, w jakim stopniu spełniam wymogi glamour…

Po dziesięciu minutach, które wydawały mi się wiecznością, zobaczyłam przed sobą ogrodzenie posesji. Wcisnęłam guzik wideofonu, jakbym wybierała numer sto dwanaście.

Na mój sygnał odpowiedział zdystansowany męski głos, w którym pobrzmiewało to, co zwykle przeznaczamy dla natrętów.

– Tak? O co chodzi?

Zaciskałam kciuki – oby mieszkańcy tego domu okazali się gościnni i choć trochę życzliwi!

– Dobry wieczór panu… Przepraszam, że przeszkadzam, ale miałam wypadek samochodowy w lesie, niedaleko stąd… Złapałam gumę, a mój telefon nie ma tu zasięgu, więc nie mogłam wezwać pomocy…

Drgnęłam, zaskoczona metalicznym zgrzytem otwierającej się bramy. Nie wiem, czy to moja mina zrozpaczonego spaniela, czy wygląd rozbitka sprawiły, że pan domu postanowił udzielić mi azylu. To bez znaczenia. Uszczęśliwiona, wśliznęłam się przez bramę i ujrzałam wspaniały, nietuzinkowy dom otoczony ogrodem, który nie tylko starannie zaprojektowano, ale i troskliwie pielęgnowano. Istna perła na tym morzu błota!2

NA GANKU ZAPALIŁO SIĘ ŚWIATŁO, potem otworzyły się drzwi, do których zmierzałam alejką. Postawny mężczyzna zbliżał się do mnie pod ogromnym parasolem. Kiedy podszedł, zobaczyłam jego pociągłą, harmonijną twarz o wyrazistych rysach. Należał do tych, którym zmarszczki nie szkodzą. Francuski Sean Connery. Moją uwagę zwróciły dwa dołki w kształcie przecinków po obu stronach ust, które – co zdradzał układ ich kącików – musiały się często uśmiechać. Wszystko to nadawało jego fizjonomii sympatyczny wyraz, jakby zachęcający do rozmowy. Prawdopodobnie szedł przez życie do sześćdziesiątki, jakby grał w klasy: wesoło, skacząc na złączonych nogach. Piękne, jasnoszare oczy – przenikliwe i ciekawe świata – lśniły jak szklane kulki, które przed chwilą wypolerował mały chłopiec. Szpakowate włosy były zadziwiająco bujne jak na ten wiek i tylko tuż nad czołem nieco się cofnęły. Bardzo krótka broda, przystrzyżona równie starannie jak krzewy w ogrodzie, była kwintesencją stylu tego zadbanego człowieka.

Zaprosił mnie do domu. Cóż, mój wygląd nie wymagał komentarza.

– Niech pani wejdzie! Przemokła pani do suchej nitki!

– Dzię… Dziękuję! To bardzo miłe z pana strony. I jeszcze raz przepraszam za kłopot.

– Nie ma za co. To żaden kłopot. Proszę, niech pani usiądzie, przyniosę ręcznik, żeby się pani trochę osuszyła.

W tej chwili elegancka kobieta, jak się domyśliłam, jego żona, podeszła do nas. Wdzięk jej ładnej twarzy na krótką chwilę przygasł, gdy zmarszczyła brwi, jednak widząc mnie w progu, odprężyła się.

– Wszystko w porządku, kochanie?

– Tak, tak. Pani miała wypadek samochodowy, a w lesie nie mogła chwycić zasięgu. Musi zadzwonić po pomoc i trochę się rozgrzać.

– No tak, oczywiście…

Widząc, że jestem zziębnięta, uprzejmie zaproponowała mi filiżankę herbaty. Nie dałam się długo prosić.

Kiedy zniknęła w kuchni, jej mąż schodził już po schodach z ręcznikiem.

– Bardzo panu dziękuję.

– Claude. Mam na imię Claude.

– Tak… A ja Camille.

– Proszę, Camille. Jeśli pani chce zadzwonić, to telefon jest tam.

– Tak, ale załatwię to szybko.

– Proszę się nie krępować.

Podeszłam do aparatu stojącego na eleganckim meblu z drewna, nad którym królowało dzieło sztuki współczesnej. Właściciele tego domu, niewątpliwie zamożni, byli też ludźmi o wyrobionych gustach. To wielka ulga trafić w takie miejsce, a nie do jaskini ogra – pożeracza zdesperowanych gospodyń domowych!

Podniosłam słuchawkę i wybrałam numer serwisu mojego ubezpieczyciela. Nie byłam w stanie dokładnie wskazać miejsca, w którym pozostawiłam samochód, zaproponowałam więc, żeby pomoc drogowa najpierw podjechała po mnie do domu moich wybawców – oczywiście zapytawszy ich o zgodę. Usłyszałam, że czas oczekiwania wyniesie około godziny. Odetchnęłam z ulgą – wreszcie wszystko zaczynało się układać. Potem zadzwoniłam do domu. Claude taktownie się oddalił i zajął podsycaniem ognia płonącego w kominku na drugim końcu pokoju. Mój mąż odebrał dopiero po ośmiu przeciągłych sygnałach. Słysząc jego głos, domyśliłam się, że zdrzemnął się przed telewizorem. Mimo wszystko nie sprawiał wrażenia zaskoczonego czy zaniepokojonego moim telefonem. Przywykł do moich późnych powrotów. Opowiedziałam mu o swoich kłopotach. Każde moje zdanie kwitował pełnymi znużenia onomatopejami i dezaprobatą wyrażoną mlaśnięciami. Potem zadał mi kilka technicznych pytań. Jak długo muszę czekać na pomoc? Ile to będzie kosztowało? Byłam u kresu wytrzymałości nerwowej, a jego zachowanie doprowadzało mnie do furii! Czy naprawdę choć raz nie mógł okazać mi odrobiny empatii? Wściekła, zakończyłam rozmowę, mówiąc mu, że jakoś sobie poradzę, a on może spokojnie iść spać.

Chociaż starałam się nad sobą panować, drżały mi ręce, a łzy cisnęły się do oczu. Nie usłyszałam, jak Claude do mnie podszedł, więc drgnęłam, kiedy położył mi rękę na ramieniu.

– Wszystko w porządku? Dobrze się pani czuje? – zapytał życzliwie, tonem, jakiego przed chwilą oczekiwałam od męża.

Przykucnął, żeby spojrzeć mi w oczy, i powtórzył:

– Dobrze się pani czuje?

I wtedy coś we mnie pękło – drżały mi usta, nie mogłam dłużej hamować łez cisnących się do oczu. Makijaż rozpłynął mi się po policzkach, kiedy dałam upust frustracji nagromadzonej przez ostatnie godziny, ostatnie tygodnie, a może nawet miesiące.3

POCZĄTKOWO MILCZAŁ. Po prostu był obok – nieruchomy, z ciepłą dłonią na moim ramieniu, okazywał mi empatię.

Kiedy już się wypłakałam, jego żona, która przed chwilą postawiła przede mną filiżankę gorącej herbaty i przyniosła chusteczki, poszła na górę, uznając zapewne, że jej obecność mogłaby zakłócić zbawienną spowiedź.

– Prze… przepraszam, to żałosne! Nie wiem, co się ze mną dzieje… Nie panuję już nad nerwami, a ten potworny dzień przelał czarę goryczy!

Claude usiadł w fotelu naprzeciwko mnie i uważnie słuchał. Miał w sobie coś, co skłaniało do zwierzeń. Patrzył mi w oczy, ale ani nachalnie, ani jakby chciał przeniknąć moje myśli. Po prostu otulił mnie życzliwym spojrzeniem jak uściskiem ramion.

Wpatrując się w niego, czułam, że nie muszę oszukiwać. Że mogę zrzucić maskę. Kłódki, którymi zamykałam się przed światem, spadały jedna po drugiej. Trudno. A może: nareszcie?

Opisałam mu swoje główne rozterki, wyjaśniłam, jak nawarstwiające się drobne frustracje zaczęły zatruwać we mnie radość życia, chociaż w zasadzie miałam wszystko, czego trzeba do spełnienia…

– Nie wiem, czy pan rozumie – nie twierdzę, że jestem nieszczęśliwa, ale też nie czuję się naprawdę szczęśliwa… A wrażenie, że szczęście wymknęło mi się z rąk, jest okropne! Nie mam najmniejszej ochoty zasięgać porady lekarza, bo jeszcze uznałby, że cierpię na depresję i faszerowałby mnie lekami! Nie, to tylko rodzaj znużenia, nic poważnego, ale jednak… Wydaje mi się, że nie mam już serca do pewnych spraw i sama nie wiem, czy to wszystko ma sens!

Moje słowa chyba bardzo go poruszyły i przyszło mi nawet na myśl, że przypomniały mu o jakichś osobistych przeżyciach. Chociaż znaliśmy się od niespełna godziny, nawiązała się między nami zadziwiająca więź porozumienia. Jeszcze przed chwilą byłam mu obca, a teraz pokonywałam błyskawicznie kolejne szczeble zażyłości, zwierzając mu się i nieco pochopnie doszukiwałam się wspólnoty naszych doświadczeń.

To, co powiedziałam o sobie, wyraźnie trąciło w nim czułą strunę i zmobilizowało go, by mi pomóc.

– „Racja bytu potrzebna jest nam tak samo jak środki do życia”, twierdził ojciec Piotr. Nie wolno nam mówić, że to nie ma znaczenia. Wręcz przeciwnie, ma, i to wielkie! Cierpień duchowych nie można lekceważyć. Słuchając pani, odniosłem nawet wrażenie, że wiem, na co pani cierpi…

– Tak, naprawdę?! – zapytałam, pociągając nosem.

– Tak.

Zawiesił głos, niepewny, czy powinien mówić dalej, jakby próbował rozpoznać, czy jestem skłonna go wysłuchać. Chyba uznał, że tak, ponieważ podjął cicho:

– Prawdopodobnie dotknął panią pewien rodzaj ostrego rutynizmu.

– Czego?

– Ostrego rutynizmu. To choroba duszy, dręcząca coraz więcej ludzi, zwłaszcza w cywilizacji Zachodu. Symptomy prawie zawsze są takie same: spadek motywacji, chroniczne zniechęcenie, utrata punktów odniesienia i poczucia sensu życia, trudność w osiąganiu szczęścia mimo dostatku dóbr materialnych, rozczarowanie, znużenie…

– Ale… skąd pan to wszystko wie?

– Jestem rutynologiem.

– Rutyno… kim?

To wszystko było surrealistyczne!

Musiał być przyzwyczajony do takich reakcji, ponieważ z cechującą go flegmą i pogodnym dystansem wyjaśnił mi w kilku zdaniach, czym jest rutynologia, nowatorska i wciąż jeszcze słabo znana we Francji dyscyplina naukowa, która zyskała już popularność w innych regionach świata. Mówił, jak praktycy i naukowcy stwierdzili, że ten syndrom dotyka coraz liczniejsze rzesze ludzi. Jak, nie popadając w depresję, można się zmagać jednak z poczuciem pustki, z potężną falą, która zalewa duszę i wzbudza przykre wrażenie, że mamy wszystko, czego trzeba do szczęścia, ale brakuje nam klucza, by otworzyć temu szczęściu drzwi.

Słuchałam z wytrzeszczonymi oczyma, spijając słowa z jego ust, bo tak trafnie opisywał to, co czułam, a on, widząc moją reakcję, kontynuował:

– Widzi pani, rutynizm na pierwszy rzut oka wydaje się łagodną dolegliwością, a tymczasem może czynić wielkie szkody społeczne, wywołując epidemie ponuractwa i istne tsunami dusz, katastrofalne huragany wisielczego humoru. Wkrótce uśmiech będzie zjawiskiem zanikającym! Proszę się nie śmiać, to szczera prawda. Nie wspomnę nawet o efekcie motyla! Im bardziej szerzy się to zjawisko, tym liczniejsza jest populacja, którą ogarnia. Źle leczony rutynizm może odbić się negatywnie na nastroju całego państwa!

Wyraźnie wyczuwałam, że przybrał tak patetyczny ton, żeby wywołać uśmiech na mojej twarzy.

– Mam wrażenie, że troszeczkę pan to wyolbrzymia…

– Jeśli tak, to tylko troszeczkę. Nawet sobie pani nie wyobraża, jak wielu jest wśród nas analfabetów szczęścia. Nie wspomnę już o ignorancji emocjonalnej. To istna plaga. Nie sądzi pani, że nie ma nic gorszego od poczucia, że człowiek przechodzi obok własnego życia tylko dlatego, że zabrakło mu odwagi, żeby kształtować je zgodnie ze swymi pragnieniami, że nie pozostał wierny wartościom, które były dla niego ważne, dziecku, jakim był, swoim marzeniom?

– Hm… Oczywiście…

– Niestety, rozwijanie umiejętności osiągania szczęścia nie jest czymś, czego uczymy się w szkole. A przecież znane są pewne techniki… Można mieć mnóstwo pieniędzy i być najnieszczęśliwszym człowiekiem świata, albo przeciwnie – mieć ich mało, ale umieć cieszyć się każdą chwilą życia. Zdolność przeżywania szczęścia można w sobie rozwijać, ćwiczyć ją dzień za dniem. Wystarczy przyjrzeć się swojemu systemowi wartości, zrewidować podejście do życia i zdarzeń, jakie niesie.

Wstał i wziął ze stołu miseczkę ze słodyczami, a potem zaproponował, żebym wybrała coś do herbaty. Sam też zajadał, kontynuując rozmowę, w którą mocno się zaangażował. Słuchając, jak mówi o znaczeniu powrotu do własnego ja, pokochania siebie po to, żeby móc odnaleźć swoją drogę i szczęście i roztaczać je wokół, zastanawiałam się, co musiał przeżyć, żeby podchodzić do tego z taką powagą.

Widziałam, jak się zapala, starając się mnie przekonać do swoich poglądów. Nagle zawiesił głos, zwrócił na mnie badawcze spojrzenie życzliwych oczu, które zdawały się czytać jak z otwartej książki.

– Widzi pani, Camille, większość tego, co spotyka panią w życiu, zależy od tego, co dzieje się na górze – ciągnął, wskazując palcem czoło. – W pani głowie. Potęga myśli jest zdumiewająca! Nawet pani sobie nie wyobraża, jak bardzo myśli wpływają na rzeczywistość… To zjawisko przypomina opisane przez Platona w Jaskini – uwięzieni w grocie ludzie wyrabiają sobie fałszywy obraz rzeczywistości, ponieważ znają tylko jej zdeformowane odbicie, jakie widzą na ścianie, w blasku płonącego za nimi ogniska.

W milczeniu delektowałam się urokami tej chwili. Muszę bowiem przyznać, że nie spodziewałam się filozoficznych dyskusji w przytulnym salonie, kiedy przed godziną opuściłam uszkodzony samochód!

– Dostrzega pan paralele między platońską Jaskinią a sposobem funkcjonowania naszego umysłu? No, no…

Skwitował moją reakcję uśmiechem.

– Oczywiście! Dostrzegam tu podobieństwo do myśli tworzących filtr między rzeczywistością a nami i przekształcających ją zależnie od wierzeń, przekonań i osądów. A kto to wszystko tworzy? Nasz umysł! Tylko i wyłącznie nasz umysł! Nazywam to „fabryką myśli”. To potężna wytwórnia! Dobra wiadomość jest taka, że mamy moc odmieniania tych myśli. To, czy patrzymy na świat przez różowe, czy przez czarne okulary, nie jest niezależne od naszej woli… Można pracować nad mentalnością, aby nie robiła nam kawałów – wystarczą odrobina wytrwałości, inteligencji i dobra metoda…

Byłam oszołomiona. Nie wiedziałam już, czy uznać go za szaleńca, czy też bić mu gorące brawa za ten wykład. Nie zrobiłam ani jednego, ani drugiego, poprzestając na kiwaniu głową na znak pełnej zgody.

Chyba wyczuł, że na razie otrzymałam wystarczającą porcję informacji i muszę je przetrawić.

– Ale przepraszam, może zanudzam panią tymi teoriami?

– Skądże znowu! Przeciwnie, bardzo mnie pan zainteresował. Po prostu jestem trochę zmęczona, ale to nic…

– To zrozumiałe. Jeżeli pani zechce, kiedyś z przyjemnością przedstawię pani tę metodę… Naprawdę doskonale się sprawdza i pomogła już wielu ludziom w odnalezieniu sensu i realizacji planu rozwoju życiowego.

Wstał i podszedł do uroczego sekretarzyka z wiśniowego drewna. Wyjął z niego wizytówkę i wręczył mi ją.

– Proszę mnie kiedyś odwiedzić – powiedział z łagodnym uśmiechem na twarzy.

Przeczytałam:

Claude DUPONTEL

Rutynolog

Rue de la Boétie 15

75008 Paryż

0678475018

* * *

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: