Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Urodzić dziecko - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Urodzić dziecko - ebook

Powieść Sandberg jest wybitna, jest hołdem złożonym każdej kobiecie. 

Szwecja, lata trzydzieste XX wieku. Maj, dwudziestoletnia dziewczyna, pragnie się wyrwać z rodzinnego domu na prowincji. W pobliskim mieście wynajmuje pokój i zatrudnia się w cukierni. O jej dalszym życiu przesądza niedzielna wycieczka nad morze. Poznaje dużo starszego Tomasa, który jest nią zauroczony. Ona kocha swojego byłego chłopaka Erika, ale wszystko się zmienia, kiedy ten rzuca ją po raz drugi. W dodatku okazuje się, że Maj jest w ciąży. Dziewczyna decyduje się na małżeństwo z Tomasem. Wejście do rodziny Berglundów oznacza dla niej awans społeczny, ale Maj nie wie, jak wysoką cenę przyjdzie jej za to zapłacić...

Wkrótce nakładem Prószyński Media ukażą się kolejne tomy trylogii o Maj: „Być rodziną” i „Żyć za wszelką cenę”.

Opowieść Sandberg wręcz zasysa czytelnika do środka. Jej wrażliwość, talent obserwacji, jej umiejętność pisania o sprawach najważniejszych, delikatnych i nieoczywistych potwierdzają pozycję Sandberg jako jednej z najbardziej wrażliwych  pisarek współczesnej literatury.

„Svenska Dagbladet”

 Z precyzją psychologa, bardzo realistycznie  Kristina Sandberg opisuje codzienne nieszczęśliwe życie kobiety. Wybitne!

„Dagens Nyheter”

Przenikliwość tekstu Sandberg jest imponująca!

„Aftonbladet”

To wielka powieść, mądra, przenikliwie opisująca problemy kobiet i napisana wyjątkowo pięknym językiem.

„Tidningen Kulturen”

Jest to bardzo ważna powieść, po jej przeczytaniu człowiek czuje się zły, oburzony, ale też znacznie więcej rozumie…

„Göteborgs Posten”

Śmietana na blacie. Co Maj ma z nią zrobić?

Po raz pierwszy będzie podejmować obiadem swoją nową rodzinę. Jak to się stało, że wylądowała tu z mężczyzną, którego prawie nie zna? Nagłe uderzenie gdzieś w jej wnętrzu przynosi odpowiedź. Dziecko. Którego przecież miało nie być. Powoli podejmuje decyzję: będzie kobietą, której nikt nie będzie mógł nic zarzucić, o nic oskarżyć. Dobra żona i gospodyni.

Fragment książki

Kristina Sandberg zadebiutowała w 1997 roku, ale rozgłos przyniosła jej trylogia o Maj. Na przykładzie młodej, prostej dziewczyny ze szwedzkiej prowincji, która wżenia się w rodzinę bogatego fabrykanta i którą życie szybko zmusza do wzięcia spraw w swoje ręce, autorka pokazuje, jak na przestrzeni kilku dziesięcioleci zmieniła się pozycja kobiet w społeczeństwie szwedzkim. Za ostatnią część trylogii, „Żyć za wszelką cenę”, Kristina Sandberg otrzymała w 2014 roku prestiżową nagrodę literacką Szwedzkiego Stowarzyszenia Wydawców, Augustpriset.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-291-9
Rozmiar pliku: 959 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SZELESZCZĄCY ODDECH po drugiej stronie słuchawki. Ale przecież spytałam tylko, dlaczego nie ma zaproszeń… Przerywa milczenie, pyta, czy piszę książkę. Nie, odpowiadam, jestem w ciąży i pomyślałam, że… Ach, tak. Kończymy, rozłączamy się.

I jeszcze jedna rozmowa. Tak, istotna. Ostatnia. Ale że to wie się dopiero, kiedy jest już po wszystkim. A może miałyśmy jakieś przeczucia. Otwiera się przede mną, bez wahania odpowiada na moje pytania, co odbieram jako niechętną, ale jednak obietnicę. Żadnej szalonej radości, tylko krótka zgoda: dobrze, napisz o tym, skoro to dla ciebie takie ważne.1

MAJ KOŃCZY WYCIERAĆ ostatni stół, płucze szmatę i patrzy, jak Ingrid strzepuje okruchy z fartucha; sięga po filiżankę z kawą i mówi, że Maj oczywiście musi z nimi jechać. Olof, przystojny i wesoły, zawsze uśmiecha się do Maj, żeby tylko Ingrid nie zauważyła, jak patrzy na nią tymi swoimi brązowymi oczami; gęste ciemne włosy i grzywka, która zawsze opada mu na czoło: czy tak mu się po prostu układa, czy też celowo potrząsa głową, tego nie wie, ale te jego oczy... Maj sięga po porcelanowy dzbanek z kawą. Życzy pan sobie kawy – zwraca się do niego dla żartu. Tak, poproszę, panienko, odpowiada Olof i wyciąga rękę z filiżanką. Woń potu, stopy uwięzione w pantofelkach pocą się, cuchną, nigdzie nie pojedzie. Jedźcie sami, mówi i stawia dzbanek na blacie. Nie bądź taka, wzdycha Ingrid. Maj zauważa jej ciemnoczerwone usta – kiedy zdążyła je pomalować – kiedy przyszedł Olof, były blade; gdy wychodzą i zamykają cukiernię, obie mają czerwone policzki, a ich włosy pachną tłuszczem i kardamonem – czy stopy Ingrid nigdy nie cuchną? I wtedy Ingrid mówi, że Tomas jest bardzo sympatyczny, przystojny i ma samochód, wybiorą się na przejażdżkę, gdzieś niedaleko, do Gullvik albo do Skeppsmalm, wieczór taki piękny, no i jest przecież sobota.

Ciasna toaleta, maleńka umywalka, ale jest i zimna, i ciepła woda. Maj wkłada z mozołem jedną stopę, namydla ją, opłukuje, wyciera, także między palcami. Co ty tam robisz, woła Ingrid, Maj wkłada drugą stopę do umywalki, potem jeszcze myje się pod pachami, dotyka majtek; nie, nie może pojechać w brudnych jedwabnych pończochach, majtki też nie są świeże. Nakłada szminkę, trochę różu, brwi stają się za ciemne, ściera tusz, wygląda, jakby miała podkrążone oczy, zwilża ręcznik, pociera go mydłem i przeciąga mocno tuż pod brwiami, teraz jest zdecydowanie lepiej. Zdejmuje pończochy. Nie, nie wygląda to dobrze, wciąga je z powrotem, chociaż nie pachną najładniej. Podobno jest bogaty. Tomas. W każdym razie Ingrid dawała jej to do zrozumienia. Kiedy zamykają drzwi kuchenne, Olof rzuca, że piękne dziewczyny w letnich sukienkach wyglądają uroczo, pewnie nie mówi tego poważnie, ale jednak. Widzisz mnie teraz, Eriku? Wynajmuję pokój, mam pracę, przyjaciół. Widzisz mnie? Olof bierze ją pod rękę, ruszają w kierunku Viktoriaesplanaden. Samochód stoi w podwórzu, Olof twierdzi, że właściciel na pewno się zgodzi; Maj nie chce wejść razem z nimi do środka, drżą jej nogi, ale Ingrid twierdzi, że musi, bo inaczej Tomas nie będzie chciał jechać i zostaną w mieście. Na pewno ma coś w domu, mówi Olof i zaczynają się piąć po schodach. Kiedy docierają na trzecie piętro i zatrzymują się przed drzwiami, Maj jest zdyszana. Olof wciska dzwonek, przyciąga ją do siebie, chce, żeby Tomas ją zobaczył. W środku panuje cisza, Olof znów dzwoni, tym razem mocniej, wyzywająco.

Spałeś, pyta Olof. Tomas przeciąga ręką po przyprószonych siwizną jasnych włosach. Maj stoi sztywna, nikt jej nie powiedział, że Tomas jest stary, na pewno skończył już trzydziestkę, może nawet czterdziestkę. Wejdźcie, zaprasza ich. W środku unosi się zapach dymu papierosowego i jeszcze czegoś, trudno powiedzieć czego. Kiedy tłoczą się w przedpokoju, Olof mówi, do jakiego wniosku wspólnie doszli: trzeba trochę zrelaksować Tomasa. Co powiesz na małą przejażdżkę, pyta ze śmiechem. Zapowiada się cholernie piękny wieczór. Panie zasłużyły sobie na trochę przyjemności. Teraz Ingrid też się uśmiecha, słyszała, jak mówi, że jest znakomitym kierowcą. Naprawdę, podchwytuje Tomas. Maj zwraca uwagę, że ma krzywo zapiętą koszulę, która wystaje mu ze spodni. Widzi, jak wchodzi do pokoju, sprząta ze stołu szklankę i popielniczkę, ale poza tym panuje porządek: firanki są zaciągnięte, stoi kanapa, fotel, lampa stojąca. Tomas wygląda na nieogolonego, ma cienie pod oczami, ale jest tak bardzo opalony, że zmarszczki przy oczach wydają się jaśnieć w mroku. Dobra rodzina. Maj mówi: ładne mieszkanie, a Tomas śmieje się, kiwa głową, idzie do kuchni i wraca z dwoma piwami i dwiema zielonymi szklankami. Proszę, mówi, siadajcie na kanapie, rozgośćcie się. Maj myśli, że mógłby ją też spytać, bo lubi piwo, ale skąd on miałby o tym wiedzieć? Tomas stawia butelki na stole, trochę zbyt gwałtownie, po czym wychodzi do kuchni. Olof otwiera piwo, nalewa złocisty płyn do szklanek. Stawia je przed Ingrid i przed Maj, a sam sięga po butelkę. Uśmiecha się do Maj, pyta, czy podoba jej się w Örnsköldsvik. Jak długo tu mieszkasz? Od świętej Walpurgii, mówi Maj, i owszem, podoba jej się tu. Nie wspomina o swojej tęsknocie za domem, tęsknocie za Storsjön i wysokim niebem, za Erikiem, czuje zawrót głowy, masz inną? Czy oni też za nią tęsknią? Ojciec, matka, bracia? Ingrid wstaje, sięga do szafki, wyjmuje kolejną szklankę – w cudzej kuchni – odkręca kran, leje wodę do szklanki, pije. Potem staje za fotelem Olofa, kładzie mu rękę na ramieniu, targa jego błyszczące włosy. Maj odwraca wzrok. Tomas jest bardzo inteligentny, mówi Ingrid. Najwyraźniej chce ją nim zainteresować. Typ myśliciela, dodaje.

To co, jedziemy? Tomas staje w drzwiach łączących przedpokój z salonem, tym razem ma na sobie porządnie zapiętą koszulę. Jej jasny kolor podkreśla jego opaloną twarz, spodnie są starannie wyprasowane, policzki gładko ogolone, pachnie mocno wodą po goleniu. Maj widzi jego lekko przekrwione oczy, jakby źle sypiał. Właściwie może się teraz pożegnać, podziękować za piwo, jutro też jest dzień, po całym tygodniu ciężkiej pracy ma prawo czuć się zmęczona. Nagle Olof wstaje, niemal wyskakuje z fotela, i szczypie ją w policzek, Maj się wzdryga, a potem zaczyna się śmiać.

Nie, nie chce siedzieć obok Tomasa, wolałaby usiąść z tyłu, razem z Olofem i Ingrid, ale oni oboje nalegają, żeby zajęła miejsce z przodu. Tomas śmieje się i obiecuje, że będzie jechał ostrożnie, nie musi się bać. Teraz, kiedy siada obok Tomasa, słowa, których zwykle jej nie brakuje, gdzieś umykają, ale może lepiej milczeć, niż pleść coś trzy po trzy, tak, milcz. Bo niby dlaczego miałaby żartować i zabawiać go rozmową, skoro para z tyłu zajmuje się tylko sobą? Tomas w skupieniu patrzy na drogę. W rowach kwitną polne kwiaty, jaskry, bodziszki, wkrótce zakwitnie też dereń, będzie pięknie. W tylnym lusterku widzi, jak Olof obejmuje Ingrid, rumieniec pełznie jej po szyi, wygłupiła się, nie powinna z nimi jechać. Tomas stwierdza nagle, że tak naprawdę to najbardziej lubi żeglować, więc może wybiorą się na przystań, kiedy już dotrą na miejsce... Rzuca Maj szybkie spojrzenie; mówi, że w szopie na łodzie powinny być jakieś ciepłe ubrania, a ona zauważa, jaki ma elegancki profil. O ile Olof wydaje się lekkomyślny, jak Erik, to Tomas jest dojrzałym mężczyzną. Prędkość, widoki, jest zafascynowana... Czy to możliwe, żeby i ona nauczyła się tak dobrze prowadzić samochód?

Nad wodą stoją wille. W jednym szeregu, z trawnikami schodzącymi do paska piachu na brzegu, szuka wzrokiem domku podobnego do domku Erika w Optand, ale widzi jedynie domy z przeszklonymi werandami, balkony i wykusze chowające się za delikatną jeszcze zielenią. Chciałaby jechać dalej, dalej i dalej, a potem usiąść i patrzeć przed siebie, ale obok niej jest obcy mężczyzna, odwraca się więc do pozostałych i pyta, czy daleko stąd do chaty, buty potwornie ją cisną, stopy ma spuchnięte i spocone. Ingrid śmieje się i pokazuje duży pomalowany na zielono dom – tam jest chata, mówi, chichocząc. Tomas podaje jej rękę, tłumaczy, że mama ma parter do swojej dyspozycji, ale teraz jej tu nie ma. Maj wspiera się o niego, wdzięczna. Ruszają w dół, po chwili puszcza go, odchodzi nieco na bok. Panie przodem! Musi przejść przez zimną sień, waha się, przepuszcza Ingrid, wchodzą do dużego pokoju pełnego książek, obrazów, umeblowanego jak mieszkanie w kamienicy. I nagle Maj zaczyna mówić. Formułuje słowa, pytania, wyrzuca je z siebie, nie oczekując konkretnych odpowiedzi ani dalszych pytań, jest głodna, okropnie głodna – jak długo tu siedzą, z kieliszkami i papierosami w dłoniach? Tomas częstuje wermutem, sobie i Olofowi robi drinki, Maj nie widzi dokładnie, co wlewa do wysokich szklanek, a potem w nich miesza. Nie przestaje mówić, ale lepsze to niż milczenie i jej burczący brzuch. Ingrid i Olof zapadają się coraz głębiej w trzeszczącym wiklinowym fotelu. Ona jest pochłonięta studiowaniem jego dłoni, przygląda się linii życia: miłość, dzieci, przyszłość. Zawsze macie tak dużo różnych rodzajów papierosów, pyta Maj Tomasa, kiedy ten mówi jej, że może palić do woli. Patrzy na nią poważnie i tłumaczy, że w rodzinie każdy ma swoje upodobania, więc kiedy wszyscy się zjeżdżają, powinien być duży wybór, inaczej ktoś może okazać niezadowolenie. Mruga do niej porozumiewawczo i szeroko się uśmiecha.

Gdyby Olof chociaż na nią spojrzał. Widzi, jak przeciąga palcem po dłoni Ingrid, a potem dalej, po ręce. Maj dotąd uprawiała seks tylko z Erikiem, zastanawia się, czy z Olofem byłoby inaczej, wydaje ci się, że masz szansę, cierpki smak wermutu w ustach. Przynajmniej odejdźcie gdzieś na bok, gdzieś, gdzie będziecie sami, myśli. Czuje, że chce jej się sikać. Czy Ingrid w ogóle odezwała się do niej od momentu przyjazdu? Tomas siedzi zatopiony we własnych myślach, popija drinki, ma na wpół przymknięte powieki. Trzyma w dłoni papierosa, powinien strzepnąć z niego popiół, w momencie kiedy żar ma spaść na lakierowany parkiet, pochyla się i gasi papierosa na talerzyku na stole. Skoro on się nie odzywa, to dlaczego ona miałaby to robić? Teraz tamci się całują, widzi otwarte usta Olofa, odwraca głowę: na dworze wciąż jest jeszcze jasno, za trzy tygodnie midsommar, dlaczego nie ma cię przy mnie, dlaczego mnie nie obejmujesz, nigdy więcej, postanawia i wstaje. Nie odczuwa skutków wypicia wermutu, nie zamierza też pytać Tomasa, gdzie jest wychodek, po prostu wychodzi w milczeniu. Oszałamiający zapach czeremchy, małe ostre pąki peonii na rabatce wokół masztu do flagi i morze, które jest teraz całkowicie spokojne. Idzie wzdłuż domu i znajduje wychodek, oddaje mocz, czemu towarzyszy znajomy dźwięk, który w panującej tu ciszy wydaje się dość głośny, ale przecież tutaj nikt jej nie słyszy. Przeklęte pończochy, zdejmuje je i wychodzi boso na trawę, w ręku trzyma czółenka. Moczyć stopy w wodzie, która jest lodowato zimna? Wchodzi na pomost, siada na nim. Po drugiej stronie zatoki przepływa kuter rybacki – tak, Petersen dba o swoje sieci – odwraca się pospiesznie i widzi, że Tomas wchodzi na pomost. Masz ochotę, pyta i wskazuje głową na cumującą obok nich błyszczącą brązową motorówkę. Tamci są zajęci sobą, informuje Tomas, a ona oświadcza, że powinna chyba wracać do domu, i jej słowa brzmią ostrzej, niżby sobie życzyła. Tomas wyciąga do niej rękę, Maj wstaje, może powinnam go pocałować, żeby przekonać się, jak to jest. Mamy pokoje gościnne, proponuje Tomas, ale Maj kręci głową. Burczy jej w brzuchu, pyta, jak daleko jest do miasteczka, a Tomas odpowiada, że podrzuci ją łodzią do przystani.

Jak dużo wypił? Ławka obok szopy na łodzie, zaczyna się ściemniać. Tomas mówi, że jego sprawa rozwodowa jest już w sądzie, wyrok ma zapaść na dniach. Nie jest z tego dumny. To nie była wina jego żony Astrid, dodaje, mamrocząc, a Maj zaczyna drżeć w swojej letniej sukience i cienkim bawełnianym sweterku. Nawet pomalowałam brwi. Jakie to ma znaczenie, nie potrafi powiedzieć, czy chociaż raz ich spojrzenia się spotkały. A mimo to zgadza się, by mówili sobie po imieniu. Czuje, jak krew zaczyna w niej żywiej krążyć, Tomas pyta, ile ma lat, dwadzieścia jeden, mówi, chociaż ma urodziny dopiero pod koniec grudnia. Cholernie trudny wiek, stwierdza Tomas. Po chwili dodaje, że jego zdaniem Astrid się z kimś spotyka, ale on zawsze będzie ją kochał, w jakiś dziwnie pokrętny sposób, a Maj wtrąca, że jej narzeczony, to znaczy jej były narzeczony, którego tak nazywa, chociaż nigdy się nie zaręczyli, bo Erik tego nie chciał, też spotyka się z inną. Tomas znika w szopie, za moment wraca, daje jej owczą skórę i parę męskich spodni, mówi, że na morzu będzie zimno. Maj próbuje wejść na pokład, trzymając w ręku czółenka, siada niepewnie, boi się, że wpadnie do wody. Tomas założył wełniane polo i nieprzemakalną kurtkę z kapturem, na głowie ma zabawną czapkę żeglarską z daszkiem. Maj postanawia nie przejmować się Ingrid, chce wrócić do domu.

Morze i zapadający zmierzch. Tomas, który siedzi za sterem i nic nie mówi. Łódź kołysze, od czasu do czasu Maj czuje na twarzy zimne krople wody. Zamyka oczy. Łóżko w pokoju na Bergsgatan. Żeby tylko gospodyni na nią nie czekała. Przecież może chyba czasem pójść na tańce i wrócić późno do domu! Jutro sobie odeśpi. Nie wstanie, nawet kiedy słońce będzie już mocno grzało. Wypije kawę w łóżku i będzie dalej spać. Jeśli zjawi się Ingrid, nie otworzy jej drzwi. Tomas zwalnia, łódź ślizga się po wodzie i lekko się kołysze. Dziękuję za miły wieczór, mówi Maj. Powinienem odprowadzić cię do drzwi, proponuje Tomas, ale Maj z przekonaniem kręci przecząco głową. Wpadnij kiedyś, oddasz mi owczą skórę. Jeśli nie będzie mnie w domu, możesz zostawić ją przed drzwiami, mówi. Maj słyszy, jak uruchamia silnik, ale nie odwraca się, żeby mu pomachać.2

IDZIE SZYBKIM KROKIEM. Dżentelmen, nie ma co. Uważaj na łobuzów, pijaków i bandytów. Serce dudni jej w piersi. Gdyby tylko mogła zdjąć buty, bolą ją ścięgna nóg. Rozświetlona – nawet o tej porze – jadalnia Hotelu Miejskiego. Okna apartamentów wychodzące na taras z widokiem na fiord. Tam pewnie też sprzątają, zbierają obrusy ze stołów, zdejmują dekoracje. Chciałaby się tam znaleźć? Stać z wykrochmalonymi serwetkami przewieszonymi przez rękę i być gotowa do usługiwania innym. Ale jest tam zimny bufet, i kanapki, jakieś ciasta, desery. Jak ciche jest miasto o tej porze, spowija je przytłumiona szarość, po rynku snują się cienie. Najkrótsza droga do Bergsgatan prowadzi ostrym zboczem, kiedy Maj próbuje biec, czuje ostry ból w łydkach, na szczęście w mieszkaniu Näsmanów światła są zgaszone. Wślizguje się po cichu do sieni i rusza na górę trzeszczącymi drewnianymi schodami. Zdejmuje czółenka, rzuca owczą skórę i spodnie na krzesło; w pudełku ukrytym w walizce w wielkiej nieporęcznej szafie są bułeczki cynamonowe z piątku. Nie wolno jej jeść w pokoju, ale przecież gospodyni się nie domyśli, co innego, jeśli jedzenie intensywnie pachnie. Wiesza sukienkę na wieszaku, jutro ją wywietrzy, czuje, że jej włosy przeszły dymem papierosowym. Wkłada koszulę nocną i wsuwa się między zimne wilgotne prześcieradło a koc, zjada bułeczkę cynamonową: najpierw jedną, potem drugą, i kolejną, w końcu pudełko jest puste, a ona nadal czuje głód, od słodyczy kleją jej się usta i czuje pragnienie. Ale do kuchni nie może iść. Nie o tej porze. Musi zostać w pokoju, nie może ryzykować, że niechcący narobi hałasu w kuchni i wyrwie domowników ze snu. Czuje ćmiący ból nóg, nabiegała się między stolikami w kawiarni, co pan sobie życzy, czym mogę pani służyć, trzy kawy i ciasto, oranżada i napoleonka, rogalik z serem, jajko z anchois na kromce chleba razowego. Przyjechała tu z Östersund nie po to, żeby leżeć w wynajętym pokoju i drżeć w wilgotnej pościeli, w dodatku głodna. Gdyby Erik postawił sprawę jasno. Maj, jesteś niezrównoważona, niełatwo być z tobą. Na Frösön, na Hornsberget, wzięła ze sobą jedzenie, termos z kawą i chleb razowy z kozim serem, jego ulubionym, a potem to przecież on jej szukał, trzynaście dni po tych nieszczęsnych Świętach Wielkanocnych, kiedy odeszła od niego, a on nawet nie próbował jej zatrzymać. Teraz umówił się z nią tylko po to, żeby porozmawiać, chciał być z nią szczery, jakby była dzieckiem, powiedzieć jej, że wszystko przemyślał i prawdę mówiąc, ma dosyć. Twoje napady płaczu, nie przywykłem do czegoś takiego. Nadal czuje zapach jego skóry. Krótko ostrzyżone włosy na karku pod jej palcami. Wieczorami musiała go uspokajać, kiedy zaczynał chichotać przy furtce; ojciec co prawda nie mógł ich zobaczyć, ale mógł ich usłyszeć, gdyby się obudził, byłby wściekły. Zabiłbyś mnie czy jego? Ale ojciec nigdy się nie dowiedział. Jadę do Margit, Margit i ja idziemy do kina, Margit zaprosiła mnie do swojego domku letniego. Margit, która nie byłaby w stanie skłamać, ale wierzyła, że skoro miłość jest darem niebios, należało ją przyjąć z pokorą. Maj musiała jej obiecać, że się pobiorą, z czasem. Mówiąc to, wcale nie kłamała. Bo czy Erik kiedykolwiek powiedział, że tak się nie stanie? Ale też nigdy jej się nie oświadczył. Ella ze swoimi niesfornymi loczkami jak Katharine Hepburn, z przymilnym uśmiechem i szerokimi biodrami. Sypiasz z nią teraz? Gdyby bardziej nad sobą panowała, pozwoliła mu na nią patrzeć, zamiast robić mu awantury, ale czy to by cokolwiek zmieniło? A co tam, kto wie, czy to nie lepiej, że już go nie ma! Przynajmniej Maj może sobie spokojnie wydłubywać językiem kawałki ciasta z zębów. Ma wrażenie, że coś ją swędzi. Czyżby tu były pluskwy? Stary drewniany dom ma kiepską izolację, w niektórych miejscach tapety odchodzą od ściany. W ich maleńkim jednopokojowym mieszkaniu mama zawsze szorowała ściany, sufit i podłogi i nigdy nie mieli żadnego paskudztwa. Pani Kjellin chwaliła ją: widzę, że Maj bardzo się stara, sprząta i ze stołów, i z krzeseł, to niezwykłe u dziewcząt w tym wieku. Materac. A jeśli pluskwy zagnieździły się w materacu? Nagle czuje się tak zmęczona, że zaczyna jej się zbierać na wymioty. Jutro wypierze pończochy. Nastawia budzik, wstanie wcześnie i od razu pójdzie oddać owczą skórę. Rano nie będzie go w domu. Nie chce go już nigdy więcej widzieć.

Budzi się, tik-tak, tik-tak, nie ma siły sprawdzić, która godzina, a kiedy budzik nagle zaczyna dzwonić, szybko go wyłącza, i wcale nie zamierza iść do Tomasa, by oddać mu owczą skórę i spodnie. Weźmie je ze sobą do cukierni, jeśli będzie chciał je odebrać, to pewnie tam zajrzy. I niemal natychmiast Maj znów zasypia. Czy raczej zapada w drzemkę, bo nagle budzi ją hałas kropli uderzających o blaszany dach. Tak, pada, i to grad. Bijące dzwony wzywają mieszkańców na nabożeństwo. Maj próbuje ponownie zasnąć. Jest coraz bardziej głodna, ale w pudełku po bułeczkach cynamonowych nie ma już nic, powinna była zostawić sobie chociaż jedną na rano. Ingrid i Olof pewnie zostali tam, w domu nad wodą. Ingrid ma wolną niedzielę. Plotkują o tobie. Śmieją się z niej. Ledwie przyjechali, a Maj już chciała wracać. I to ja ją zaprosiłem, mówi pewnie Olof. Chyba jej się tutaj nie spodobało, dodaje Ingrid, chichocząc. Na myśl o tym Maj się czerwieni, wstaje, podchodzi do okna, grad wygląda jak rozsypany cukier perlisty. W pokoju pachnie owcami. Musi pozbyć się tej owczej skóry. Nie chce jej tutaj. Ale powinna zrobić to szybko, bo cały następny tydzień pracuje. Wkłada szarą spódnicę i bluzkę Ragny, tę gołębią, która po urodzeniu Gunnara stała się zbyt opięta w biuście. Narzuca jeszcze płaszcz, szczotkuje włosy, spina je spinkami za uszami. Usta lekko pociąga szminką. Niewygodnie jej nieść owczą skórę. Powinna była zostawić ją na nabrzeżu, wrzucić do łodzi razem ze spodniami.

Chce iść na skróty, ale nie jest pewna, czy nie zabłądzi. Trzyma pożyczone od Tomasa rzeczy pod pachą, idzie bez parasola, ale deszcz na szczęście prawie przestał już padać. Maj spogląda na odświętnie ubranych, jak co niedzielę, ludzi, idą w kaloszach, pod parasolami, ale nie przejmuje się swoim odmiennym wyglądem. Musi wykonać zadanie, nikt nie może mieć do niej pretensji. Czego się boisz? Położysz paczkę pod jego drzwiami i już. Nie musisz nawet pukać. Wracają z kościoła? Na to wygląda, są tak elegancko ubrani. Jeśli będzie patrzeć przed siebie, nie będzie musiała witać się z klientami z cukierni. Że też dała się namówić Olofowi na ten wspólny wieczór we czwórkę. Wystawił ją, miała być przynętą. Wiesz, Tomas, ona ma świetną figurę, powiedział, albo coś jeszcze gorszego. A Ingrid? Ich znajomość okazała się niewiele warta – może będzie musiała poszukać innej pracy?

Zaczyna iść po schodach. Poradzisz sobie. Na parapetach na klatce różowe pelargonie. Zauważa pożółkłe liście, ktoś powinien je usunąć. Gdy dociera na drugie piętro, kładzie rzeczy pod jego drzwiami. Powinna zostawić kartkę, podziękować: za to, że je jej pożyczył, ale nie za wieczór. Nie chce, żeby ją źle zrozumiał. Ale może lepiej nie, strasznie bazgrze, lepiej zachować, jak to się nazywa – anonimowość? I wtedy słyszy, jak na dole ktoś otwiera drzwi, jej serce zaczyna mocniej bić, nie chce, żeby sąsiedzi ją zobaczyli, ma mokre włosy, krople deszczu kapią na podłogę, nie chce się tłumaczyć. Może powinna pójść wyżej, na strych – słyszy chrząknięcie i wtedy go spostrzega. Tomas idzie z pochyloną głową, niesie w ręku metalowe pudełko. Zauważa Maj, a ona zaczyna mówić. Chce mu wytłumaczyć, że to nie tak, nie czekała tu na niego. Myślałam, że zostaliście na wsi, mówi. Chciałam tylko oddać skórę. To miło, dziękuję. Mam świeżo smażone śledzie. Po drodze zajrzałem do Hotelu Miejskiego, kupiłem na wynos. Wejdź, zjemy razem lunch. Pada deszcz. Przemokłaś, dodaje i uśmiecha się do niej. To miło z twojej strony, odpowiada Maj, łagodniej, niż zamierzała. Ale… Mamrocze coś pod nosem. A on na to, że przecież jest niedziela. Masz wolne, Maj. I po raz drugi w ciągu dwudziestu czterech godzin wchodzi do mieszkania Tomasa.

Czy stało się tak dlatego, że wypowiedział jej imię? Później uzna, że tak właśnie było. Bo nie powiedział Majsan ani Maja, tylko po prostu: Maj. Później to sobie przypomni, i wyprze z pamięci. Wspomnienie tego dnia.

Chrupiące filety śledzi i purée z dużą ilością masła. Chrupkie pieczywo i ostry ser. Jest tak głodna, że odsuwa na bok wszystkie wątpliwości, a on jest jej wdzięczny za towarzystwo, smutno jest jeść samemu. Tak, kiwa głową Maj. Wie, że zaniedbuje posiłki, często jada w swoim pokoju, nie lubi korzystać z kuchni Näsmanów, chociaż ma do tego prawo, tyle że o konkretnych porach. Często dostaje do domu coś z cukierni, głównie oczywiście ciasto, czasem jakąś kanapkę. Tomas proponuje jej piwo. I sznapsa. I chyba wygląda lepiej niż wczoraj. Zmarszczki wokół oczu są wesołe, skóra na szyi nie wydaje się tak obwisła jak wtedy, kiedy widziała go poprzednim razem. Posiłek to właściwie wczesny obiad. Maj czuje radosne podniecenie. Tutaj nikt jej nie widzi! Tomas mówi, że chętnie poczęstowałby ją kawą, ale zastrzega, że nie potrafi parzyć kawy, nigdy mu to nie wychodzi, więc Maj proponuje, że się tym zajmie. Bo przecież kawę umie zaparzyć. Na początku związku z Erikiem nie była w stanie nic jeść, ale Tomas jest przecież zajęty, należy do Astrid, a o Olofie i jego uwodzicielskich spojrzeniach już zapomniała.

Jak to się stało, że wylądowała na kanapie? Chwieje się lekko, piwo i sznaps, i to nie jeden, zrobiły swoje, czuje to, ale przecież każdemu zdarza się czasem potknąć, a on prowadzi ją, niemal popycha w stronę kanapy. Miło jest usiąść na miękkiej nowoczesnej sofie z obiciem z zielonego aksamitu. Tomas wyjmuje filiżanki, sięga po dzbanek z kawą, może jeszcze kawałek ciasta? Nie? Wyjmuje koniak i karafkę, likier pomarańczowy, nigdy jeszcze takiego nie piła – jaki słodki – i mocny – zapala papierosa – już naprawdę trzecia? Jego głos brzmi blisko niej, szepcze, że ma ładny nos z profilu. Tak mówi i dotyka palcem czubka jej nosa. Nigdy nie lubiłem małych nosów, dodaje – gdyby wiedział, jak bardzo cierpi z powodu swojego dużego nosa – a może wie? Oczywiście, pewnie dlatego tak mówi. Maj musi uważać. Nie wierzysz mi, stwierdza zawiedziony. Nie okłamuję cię. Chociaż lepiej ci bez tych spinek. Maj się śmieje, odruchowo podnosi rękę, wyjmuje spinkę z włosów, rozpuszcza je z jednej strony. A on bierze jej twarz w swoje ręce, całuje ją. A ona – nie myśli o niczym szczególnym. Ani o Olofie i Ingrid tam, w domu nad wodą. Ani o Eriku w objęciach innej kobiety. Chociaż ma pewność, że tak właśnie jest. Wie to z doświadczenia. Tomas rozpina jej bluzkę, guziki stawiają opór. Lubi to? Nie potrafi powiedzieć. Jest inaczej niż z Erikiem. Powinna protestować? Tomas ciężko oddycha, bierze jej dłoń. Po chwili kładzie Maj na łóżku w sypialni.3

TOMAS NADAL ŚPI. Ona leży przy ścianie, on na brzuchu obok niej. Jego plecy są umięśnione i opalone, ale pośladki białe. Powinna go obudzić? Nie chce. O czym by rozmawiali? Chce wyjść z łóżka i wziąć bieliznę, ale Tomas stanowi przeszkodę. Jak go ominąć, żeby się nie obudził? Jeśli uda jej się delikatnie zsunąć w dół łóżka, będzie mogła wyjść, obawia się jednak, że jak tylko odsunie kołdrę, on się obudzi. Maj wstaje i czuje, jak po wewnętrznej stronie ud spływa jej coś ciepłego. Czy nasienie Tomasa pachnie inaczej niż nasienie Erika? Chwyta dłonią za szyję – nie wolno jej tak myśleć – musi oddać mocz. Postanawia jak najszybciej wyjść, ubiera się pospiesznie. Bluzka nie jest bardzo pognieciona, Maj, wkładając ją, zastanawia się, czy deszcz przestał padać? Tomas leży nieruchomo, twarz ma przykrytą kołdrą, poduszka musiała wcześniej wylądować na podłodze. Żyje? Tak, Maj widzi, jak jego ramiona miarowo się unoszą i opadają.

Zapach smażonej ryby. Filiżanki po kawie, kieliszki, zanosi wszystko do kuchni, zbiera ze stołu talerze z resztkami jedzenia. Skoro on ją zaprosił, to chyba powinna pozmywać? Znajduje rondelek, miskę, grzeje wodę, zmywa pospiesznie, nieco za szybko, niechlujnie. Stawia puste butelki na podłodze obok spiżarni. Idzie do sypialni, sięga po leżącą na stoliku spinkę, upina włosy, nie, nie wygląda dobrze w tej fryzurze, jej twarz nabiera złych proporcji, ale postanawia się tym nie przejmować.

Czy Tomas jest osobą znaną w mieście? O tej porze w niedzielny wieczór ulice są puste, jakaś kobieta wyprowadza psa, może lubi plotkować, widziałam, że Berglunda odwiedziła jakaś pani, zjawiła się w porze lunchu, a wyszła tuż przed siódmą. Ale kobieta zdaje się jej w ogóle nie widzieć, dopiero kiedy się mijają, kiwa jej głową.

Czy gospodyni na nią czeka? W każdym razie pojawia się w korytarzu, najwyraźniej chce porozmawiać, zadaje jej pytania. Jak minęła niedziela? Przyjemnie? Ma tu już jakichś znajomych? Poznała najładniejsze zakątki miasta? Na kąpiel w morzu jest jeszcze za zimno, no i ten grad, który dzisiaj padał! Poszłaś do łóżka z tym dziwkarzem, Berglundem? Maj zastyga w bezruchu, robi się jej gorąco. Gospodyni, w źle skrojonej sukience, nadal mówi o pogodzie, o deszczu i gradzie, który pewnie zniszczył uprawy i wiele kwiatów, chociaż zapowiadają falę upałów, a panienka zawsze może pożyczyć parasol, stoi w holu, tylko musi pamiętać, żeby go oddać, parasol łatwo zgubić. Maj nie ma pojęcia, że pół wieku później, kiedy jej dzieci wyfruną już z gniazda, a ona zacznie wynajmować ich pokoje młodym dziewczynom ze szkoły pielęgniarek, też będzie czekać na nie w holu albo w momencie kiedy usłyszy zgrzytający klucz w zamku, przypomni sobie, że właśnie wtedy musi przynieść coś ze stojącej w korytarzu szafki: może je czymś poczęstować, herbatą? Ma świeżo upieczone bułeczki, może kawa albo gorąca czekolada? Mieszkanie jest duże, czuje się w nim samotna. Właściwie potrzebuje tylko kuchni, kącika jadalnego i sypialni. Salonu znacznie rzadziej, chociaż stoi w nim telewizor.

Nareszcie zostaje sama na strychu. Oczy miasta czuwają nad tobą, Maju Saro Johanno. Tak mawiał jej ojciec, patetycznie i teatralnie, więc nigdy nie traktowała tego serio. Poza tym ona i Erik mają się przecież pobrać. Kiedy wrócił z wesela siostry w Ås, powiedział, że byłaby z niej ładna panna młoda, i wyszeptał, że on z przyjemnością zdejmie z niej suknię weselną. Maj się wzdryga. Przypomniała sobie, jak Tomas zaledwie kilka godzin temu przyglądał się jej piersiom. Wtedy czuła podniecenie, teraz jednak chce wyprzeć to z pamięci. Pocałunki, jego język, nie, nie. Chciałaby z kimś o tym porozmawiać, wyrzucić to z siebie. Może mama by ją zrozumiała, a może Ragna, jej starsza siostra? Na pewno doświadczyła więcej, niż skłonna była jej powiedzieć. Ingrid nie może się o niczym dowiedzieć. Ani Olof. Pewnie zdejmuje teraz kalesony.

Może wrócić do domu. Może Erik zmieni zdanie? Czy nie zachowała się dziecinnie, gdy postanowiła rzucić wszystko i przyjechać tutaj? Tylko dlatego, że… O co zapytał ją ojciec wtedy, na peronie w Östersund: Musisz jechać na wybrzeże? Po co, skoro masz dobrą pracę tu, w Åre. Nie zamierzasz chyba przynieść nam wstydu? Spojrzał na nią srogo spod daszku czapki. A może sobie to wszystko wymyśliła, kiedy tam stali i w milczeniu czekali na pociąg, który miał zawieźć ją tam, gdzie czekały na nią wynajęty u pani Näsman pokój i praca w cukierni. I Ingrid z jej niesamowitą garderobą: sukienkami, spódnicami, bluzkami i butami, Ingrid, która właściwie wcale nie musiała pracować, przynajmniej tak jej mówiła, ale chciała być samodzielna, uniezależnić się od bogatego ojca. Maj natomiast była zmuszona opuścić Åre. Erik napisał jej co prawda, że zawsze będzie miała miejsce w jego sercu, ale dodał też, że nie są dla siebie stworzeni. Po raz kolejny czyta list, uderza ją jego dziwny obcy ton, i wie doskonale, jak to się skończy: znów zacznie płakać. Ukrywa twarz w fałdach poduszki. Tomas i Astrid. Erik i Ella – jest pewna, że to o nią chodzi – jakże jej nienawidzi.4

ZNÓW TU JEST, mówi Ingrid rozbawiona, na jej twarzy maluje się pozorny spokój. Maj już jakiś czas temu zauważyła, jak Ingrid się ożywia, kiedy obserwuje jej zmagania. Ale ja nie mogę do niego wyjść, mówi do Ingrid. Chyba zwariowała, jeśli tak myśli, Maj nigdy w życiu nie zamierza go obsługiwać, stara się zachowywać tak, jakby nic się nie wydarzyło. Bierze Ingrid za rękę: powiedz, że musiałam wyjść coś załatwić albo że mam grypę, chociaż nie, wtedy mógłby przyjść ją odwiedzić. Strach, coś ty zrobiła, dziecko, jak ma się zachować, kiedy znów go spotka, miasto nie jest duże, a on wie, gdzie ją znaleźć. Czego on od niej chce? Po co tu przychodzi? Przynosi jej wstyd. Owszem, Ingrid opowiedziała jej o jego rodzinie, o firmie, o jej świetnej kondycji finansowej, wciąż jestem twoja, Eriku, uwolnij mnie od siebie, jeśli nie jesteśmy sobie przeznaczeni. Byłoby super, mówi Ingrid, spędzimy lato razem, we czwórkę, będziemy jeździć na wycieczki, samochodem albo łodzią, szkiery są piękne. Powiedz mu, że wyszłam, a ty nie masz pojęcia, kiedy wrócę, mówi Maj ostro i Ingrid w końcu jej słucha. Po chwili wraca, mówi, że był zawiedziony, wyglądał jak zbity pies. Dłuższą chwilę czytał gazetę, w końcu zdecydował się zamówić coś u Ingrid. Teraz siedzi na tarasie i czeka na kawę i napoleonkę. No nie, mówi Maj, przechodzi ją dreszcz, ale nie z radości, tylko ze wstydu. Z trudem łapie powietrze. A jeśli postanowi na mnie zaczekać? I co powiemy pani Kjellin, kiedy wróci? Maj łapie Ingrid za rękę i sama się sobie dziwi, bo zwykle nie działa impulsywnie, unika kontaktu cielesnego. Ingrid jest spokojna i opanowana, powiedziała mu, zapewnia, że Maj raczej szybko nie wróci.

Widzi go, jego siwe włosy, pochyloną głowę. Siedzi zatopiony w lekturze gazety.

Czego ty ode mnie chcesz?

Kiedy Maj następnego dnia wychodzi na salę z pełną tacą, on już tam stoi. Maj, mówi. Odpowiada mu szeptem, że musi zaczekać, i zaczyna obsługiwać cztery elegancko ubrane panie przy innym stoliku. Jest pewna, że widzą, jak trzęsą jej się ręce. Ale dzbanek z kawą jest ciężki, trudno go utrzymać, tłumaczy kobietom, podaje śmietankę, cukier. Jedna z klientek jej dziękuje. Maj nie spieszy się, zbiera brudne naczynia z innych stolików, ruchem głowy wskazuje na tacę, żeby dać mu do zrozumienia, że ma dużo pracy, i wychodzi do kuchni. Znów tu jest, chce wiedzieć Ingrid. Zaparzę kawę, zrób sobie wolne i podejdź do niego, musisz się z nim rozmówić, inaczej nie da ci spokoju, radzi Ingrid. Stawia na tacy filiżanki, kładzie na talerzykach kanapki i rogaliki z serem. Maj zdejmuje fartuch, ale dziwnego nakrycia głowy już nie, bo nie zdążyła dzisiaj umyć włosów. Wychodzi na taras, mówi, że Ingrid zaraz poda kawę i kanapki, Tomas wyciąga krzesło, wskazuje na nie. Podchodzi Ingrid, podaje im kawę i kanapki i wycofuje się przesadnie dyskretnie. Tomas miesza kawę łyżeczką. Uśmiecha się i mówi, że już zaczął się zastanawiać, czy Maj może go unika, bo przecież miasto nie jest aż takie duże, dodaje. Rogalik rośnie jej w ustach.

Wieczorem wyjeżdżam na wieś. Możemy spotkać się czasem, kiedy będę w mieście? Podaje jej wizytówkę, a potem mówi wolno, cicho, że nie planował, że to się tak szybko potoczy. No i myślał, że jest starsza. Masz dopiero dwadzieścia lat, pyta.

Maj nie odpowiada, mówi, że musi wracać do pracy, a Tomas pewnie cieszy się z wyjazdu. Na wsi musi być teraz pięknie... On wzdycha, mówi, że w domu jest cała rodzina i że o tej porze bywa tam gwarno.

Elegancka anonimowość wizytówki. Nie schowa jej do szuflady nocnego stolika, tam leżą listy Erika. Ale przecież nie wyrzuci jej do kosza. A jeśli okaże się, że gospodyni lubi szperać po szufladach? Do walizki chyba nie będzie zaglądać? Wkłada wizytówkę do kieszeni na buty w walizce, że niby trafiła tam ot tak, przez przypadek.5

NO I TA SAMOTNOŚĆ. Nie radzi sobie z ciszą, wsłuchuje się w obce dźwięki, które napierają na nią zza ścian wynajętego pokoju. Trudno jej z nimi wytrzymać. Dlatego zgadza się, kiedy Ingrid proponuje, żeby pojechały na Ulvön, tym bardziej że w sobotę obie kończą pracę już o trzeciej. Zjemy coś, a wieczorem pójdziemy na tańce, żebyś przestała zawracać sobie głowę tym jämtlandczykiem. Musisz zacząć wychodzić, spotykać się z ludźmi, mówi Ingrid i dodaje, że Olof ma bardzo miłe kuzynostwo. Pojadą autobusem do Köpmanholmen, a stamtąd popłyną na wyspę, jedną z wielu położonych wśród gór, porośniętych świerkami, a bliżej brzegu sosnami. Nie, nie ma zaufania do Ingrid. Ale przecież powinna spróbować nie myśleć o swoich wątpliwościach i spędzić miło czas, Ingrid ma rację, nie może ciągle sama siedzieć w domu.

Mnie i Tomasa nic nie łączy, tak Maj powiedziała Ingrid. Rumieniec wstydu i wspomnienie czegoś jeszcze, czegoś wilgotnego, lepkiego i ciepłego. Nie była w stanie wyznać jej, że to zrobili. Nawet jeśli Ingrid powiedziała jej w zaufaniu, że ona i Olof, no wiadomo co. A teraz on ma wyjść po nie w Köpmanholmen. Ma jej powiedzieć, że Olof zerka na boki? Nie, bo czemu miałoby to służyć? Poza tym to miło ze strony Ingrid, że ją zaprosiła. Mogą mieszkać w domku letnim kuzynostwa Olofa. Normalnie Maj byłaby podniecona podróżą, a teraz Ingrid z trudem udaje się ją namówić na wyjazd. Zapewnia ją, że dla wszystkich wystarczy miejsc, muszą tylko wziąć ze sobą pościel. Ingrid mówi i mówi. Opowiada, że Maj będzie mogła spać podczas jazdy autobusem, a ona będzie czuwać. Może jednak powinna zostać w domu, zastanawia się Maj. Zmęczenie jej ciąży. Tam podobno jest bardzo pięknie, prawdziwa sielanka, pensjonaty, wysmakowane domy, szopy na łodzie, sieci, śledzie. Ale w myślach jest już dalej, na południu albo na północy, może mogłaby na trochę zamieszkać u Ragny i od czasu do czasu zająć się małym Gunnarem. Bo Tomas nadal będzie przychodził do cukierni, ze swoją gazetą i tytoniem, będzie zamawiał ciastka – myślisz, że cię chce – ciebie? – Nie, przestań, tu jest tak pięknie, wysokie góry i morze – bezmierna przestrzeń wody sięgająca aż do linii horyzontu.

Maj, źle się czujesz? Ingrid jest zaniepokojona. Przepraszam, mówi Maj, nie wiem, co się ze mną dzieje. I milknie, a na jej ustach pojawia się sztuczny uśmiech, po chwili dodaje, że po prostu boli ją głowa. A ty nie jesteś zmęczona, pyta. Owszem, przytakuje Ingrid, dlatego nie mogę się doczekać wyjazdu, tam będzie cudownie, morze, ciepło... Złożę wypowiedzenie, wrócę do mamy – nie, teraz musisz radzić sobie sama. Mały Stig pewnie by się ucieszył, tęskni za siostrą, i nagle dłoń Ingrid na jej kolanie: Patrz, tam stoi Olof i czeka na nas. Ale kiedy wychodzą, nie uśmiecha się do nich, obejmuje Ingrid w pasie. Pewnie domyśla się, dlaczego ona, Maj, tu przyjechała. Obserwuje idące przed nią pary, rodziny, rodzeństwa, przyjaciele, jakaś stara ciotka, ale nikt równie samotny jak ona. Zajmuje miejsce wewnątrz kajuty, niech Olof i Ingrid marzną na zewnątrz na zimnym morskim wietrze. Bo wcale nie jest ciepło. Ktoś chce oprowadzić ją po łodzi, nie ma ochoty jej zwiedzać, wybiera miejsce daleko od okna, boi się choroby morskiej, a może zaczyna jej się przeziębienie, grypa. W środku lata? I nagle jest z nią Erik, całuje ją w kark, szyję, płatki uszu, czuje jego ręce na piersiach, i wtedy, kiedy szepcze jej, że jest najpiękniejsza na świecie, nie potrafi się mu oprzeć, chociaż przecież obiecała sobie, że o nim zapomni. Nie zapomnij o mnie, szepcze jej – to miejsce jest wolne? Maj podnosi wzrok, kiwa głową, starsi państwo, kobieta i mężczyzna, siadają obok niej, czuje ostry zapach, chyba śledzi. Erik zniknął, i dobrze. Nie przejmuje się, że ktoś uzna, że jest nudna, brzydka, zmęczona. Po co Ingrid i Olof ją tu zaprosili? Żeby tylko w porcie nie było Tomasa, Boże drogi, a co, jeśli jej gospodyni znalazła jego wizytówkę w walizce, ale chyba nie szpera w rzeczach swoich lokatorów, tak nie wolno robić, prawda?

Kiedy Ingrid i Olof wracają, na jej ustach znów pojawia się uśmiech, znów zachowuje się jak zwykle. Olof żartuje, że Maj byłaby świetną żoną rybaka, a na wyspie jest dużo samotnych rybaków, a Maj śmieje się i mówi, że pewnie i dla niego znajdzie się jakaś chętna kobitka. Zachwyca się portem i domami, w powietrzu unosi się zapach smoły, ryb i palonego chrustu. Widzi łodzie, sieci. Gwarna przystań tętni życiem, w Almagränd tłoczą się ludzie, kuzyni Olofa wydają się mili i radośni. Śliczne kuzynki w długich spodniach i bluzkach koszulowych mają długie gęste włosy związane apaszkami, wyglądają tak zdrowo i ponętnie, że Maj zaczyna tęsknić za papierosem. Chociaż jednak nie, krew pulsuje jej w skroni, nie wyobraża sobie, jak uda jej się przetrwać to wszystko, skoro najchętniej poszłaby teraz spać. Ruszają pod górę, Anna i Karin idą tak szybko i energicznie, jak to możliwe, a Maj nagle czuje się nic niewarta, chce jej się płakać, zaczyna sobą gardzić – nie dasz rady, nie jesteś jedną z tych miłych, przyjaźnie nastawionych młodych, zdrowych osób – jesteś labilna – owszem, rozmawia, zadaje pytania, dowiaduje się, że Anna i Karin nakryły już do stołu, nęcący zapach uderza ją, jak tylko wchodzi do niewielkiej kuchni, gdzie na stoliku, na haftowanym obrusie, stoi wazon z konwaliami. Uwielbia ich zapach, ale nie dzisiaj. Na obiad jest gotowana sieja z roztopionym masłem i ziemniaki z koperkiem, napój albo mleko, potem kisiel z rabarbaru z chudą śmietaną. Oprócz nich na obiad został zaproszony Sture, znajomy Karin, chudy, wręcz kościsty, rudy chłopak, który niewiele mówi, ale nie spuszcza wzroku z opalonej Karin, w której włosach drgają słoneczne refleksy. Ingrid i Olof zachowują się inaczej niż zwykle: żadnego alkoholu, papierosów, rozmów o samochodach, piją oranżadę i mleko, dyskutują o znajomych, o rodzinie, powracają wspomnienia z dzieciństwa. Maj nie czuje się dobrze, boli ją głowa, a także oczy, robi się dziwnie nadwrażliwa na światło, na zapachy, na dźwięki – Anna pyta, co się stało, bo Maj nagle zbladła. Mogę się na chwilę położyć, mam ze sobą pościel, mówi prawie szeptem. Anna prowadzi ją przez pokój do izby, na drewnianej podłodze leżą szmaciane dywaniki, w kącie stoi kozetka, można się na niej położyć. Przepraszam, że sprawiam tyle kłopotu, mówi Maj, ale Anna kręci łagodnie głową, wyjmuje z torby prześcieradło, naciąga je na koc, nawleka poszewkę na pokrytą plamami wilgoci poduszkę, proszę, może uda ci się trochę przespać. Czy ktoś ma tabletkę od bólu głowy, zaraz podam ci szklankę wody i aspirynę, wszystko dookoła nagle jakby spowalnia, niknie, ależ, mamo, poleżę tu chwilę, nie będę nikomu przeszkadzać.

Zapach konwalii dociera także tutaj, jaskry na komodzie gubią listki, obejmij mnie, ukołysz, zaśpiewaj smutną piosenkę, nie odchodź ode mnie, mamusiu – do izby wchodzi Ingrid, pyta, czy Maj lepiej się czuje, może wezwać doktora, jeden z gości jest lekarzem, gdzieś w okolicach Kramfors, a tutaj ma domek letni. Maj kręci przecząco głową, zaraz mi przejdzie, w autobusie zrobiło mi się niedobrze, nie powinnam była jechać, idźcie na tańce beze mnie, zostanę w domu. Karin przynosi talerz z kanapkami z serem, na wypadek gdybyś zgłodniała, kiedy nas nie będzie, mówi. Olof trzyma się z daleka, dzięki Bogu nie będzie musiała wystawać obok parkietu, sama, opuszczona przez wszystkich.6

DZIECKO, trzyma je mocno w objęciach, dziecko jej i Erika, kocha je miłością silniejszą niż ta, której jej ciało kiedykolwiek zaznało, jest w stanie wyjść na spotkanie śmierci za to cudowne dziecko śpiące i miarowo oddychające w kocyku z najmiększej flanelki. Musi jednak iść do domu, do domu, który ma dziurę w podłodze, a ona musi ją przeskoczyć. Jak jej się to uda w butach na obcasach i z zawiniątkiem w ręku? Przecież byłaś gotowa stawić czoło śmierci, zdobądź się na odwagę, tchórzu, więc skacze, dziecko wypada jej z rąk, ale ona je łapie, tym razem jej ręce są wiotkie jak skóra przejrzałego banana na filmie rysunkowym. Zaczyna uciszać dziecko, kołysze je, obejmuje, a tam, w pokoju, stoi Erik, razem z innymi, patrzy na nią zimnym wzrokiem – masz nasze dziecko, mówi do niego Maj, dziecko naszej miłości, a on pyta cicho, ale spokojnie: nie widzisz, że ono jest martwe?7

BUDZI SIĘ I CZUJE STRACH. Ale ból głowy minął, jest tylko trochę zmęczona i chce jej się pić. Jest na Ulvön, na zewnątrz wiatr targa gałęziami bzu, wszyscy poszli na tańce, co za głupi sen, ale ja tak bardzo kochałam to dziecko – to tylko sen, zjedz kanapkę, musisz coś zjeść, żeby znów móc usnąć. Gdzie jest wychodek albo nocnik – jest, stoi pod łóżkiem, kuca, na majtkach dostrzega plamkę krwi, tylko tego brakowało, nie ma ze sobą żadnej podpaski, ma tylko lnianą serwetkę, tak, wtedy zwykle boli ją głowa, i chce jej się płakać, czy ktoś kiedyś położył jej rękę na czole, podał wodę z miodem albo mleko?

Budzik wskazuje dziesięć po jedenastej, Maj przemyka cicho w samych pończochach przez pokój do sieni, niosąc w ręku nocnik, w moczu też jest trochę krwi – to krępujące – w kuchni znajduje wiadro emaliowane, w drugim, z cyny, jest zimna woda, jeśli wyleje mocz do wiadra na odpadki, zmieszany z wodą, żeby złagodzić zapach, to może nikt się nie domyśli, co wylewa na podwórzu? Na dworze nadal jest jasno, zapach bzu miesza się z dymem papierosowym. Opróżnia nocnik pod krzakiem, nie zna jego nazwy, spostrzega wychodek i na zielono pomalowaną pompę, musi nalać wody do wiadra. Szybko myje nocnik i wiadro, sięga po lnianą serwetkę i czyste majtki, tymi poplamionymi zajmie się później, w domu, nie będzie przecież spierała plam z krwi tutaj, na podwórzu, tym bardziej że w każdej chwili ktoś może się pojawić. I nagle znów opada z sił, w tym obcym domu, takim przyjemnym, ładnym, ściany są obwieszone obrazami o tematyce morskiej przedstawiającymi ptactwo wodne, łodzie i kwiaty. Czy gdzieś w oddali płacze dziecko? Daj spokój, Maj, przestań, uspokój się.

Żadnych brudnych naczyń, blat jest sprzątnięty, obrus czysty, strzepnięty, woda w wazonie z konwaliami zmieniona, nie ma dla niej nic do roboty, może spokojnie pójść się położyć, na strychu na pewno są jakieś łóżka. Od kamiennej podłogi ciągnie chłodem, ale przecież nie będzie rozpalać w piecu. Tym zajmą się później kuzynki. Ona musi teraz poradzić sobie z kłębiącymi się w jej głowie myślami, zapomnieć o Eriku, o Tomasie, o przyszłości, nie wolno ci rezygnować z marzeń, chcesz zostać kelnerką, ten rok u pani Kjellin bardzo ci się przyda, nie możesz teraz przenieść się do Sztokholmu, a rodzice już cię nie chcą, dobrze o tym wiesz. I nagle znów zaczyna się nad sobą rozczulać – nie wolno jej – dziewczętom nie wolno się nad sobą rozczulać, to obrzydliwe, odrażające. Dziewczęta mogą co najwyżej czuć gniew, ale ona go nie czuje. Kładzie się na twardej ławie w domku Anny i Karin na Ulvön, jej ciało jest sztywne, napięte. Jest sama, ale z własnego wyboru, co zresztą wcale nie ułatwia sprawy. Poza tym czuje wdzięczność za to, że nie musi ani podpierać ścian, ani zachowywać się jak zdzira. Pewnie nikt nie użyłby takich słów, ale znakomicie oddają jej odczucia. Leży przez chwilę, nadal czuje się rozpaczliwie zmęczona. Dzięki Bogu, myślała, że trudno jej będzie zasnąć, ale sen przychodzi niemal natychmiast, neutralny, bez żadnych marzeń.

Nareszcie może korzystać z okazywanej jej troski. Anna robi to na każdym kroku, ale Maj chce pokazać, że też może się na coś przydać, słucha więc opowieści o tym, jak minął wieczór, nakrywa do stołu, zmywa i nie narzeka. Najpierw piją kawę, jedzą sucharki z masłem i marmoladą. Maj i Ingrid kroją pszenną bułkę z cukierni Kjellina, później w ciągu dnia mają oglądać miejscowe atrakcje: dawny sklep, który ostatnio zamieniono w muzeum, i starą kaplicę, może nawet wdrapią się do domu lotzmana, który góruje nad wszystkimi innymi, nad kościołem i szarymi domami rybaków w Sandviken. Ale kąpać chyba się nie będą, pogoda nie jest najlepsza. Kiedy zbierają się do wyjścia, Ingrid zatrzymuje ją na chwilę, szepce, że musi jej powiedzieć, kto wczoraj był na tańcach – Tomas Berglund – przypłynął tu łodzią, oczywiście powiedzieli mu, że Maj została w domu, bo źle się poczuła, prosił, żeby przekazać pozdrowienia i życzyć szybkiego powrotu do zdrowia, naprawdę sprawiał wrażenie zaniepokojonego. Ciekawe, kto mu powiedział, że tu jesteśmy, wchodzi jej w słowo Maj. Przerywa opowieść, ostro, zdecydowanie, Ingrid patrzy na nią zdziwiona. Nikt mu nie powiedział. Nic nie wiedział! Pewnie od czasu do czasu przypływa tu, na Ulvön, co w tym dziwnego? Ingrid nie potrafi powiedzieć, czy wrócił do siebie, czy przenocował na wyspie, ale tańczył z taką czarnulką, prawdziwa piękność, widać, że była pod jego urokiem. Więc pewnie masz go już z głowy.

Kaplica i rybacy; trudne życie w dawnych czasach. Umieralność dzieci i epidemia hiszpanki, majestat morza, jego tajemnice. I pytanie Anny, czy da radę, czy ma siłę, może chce się zatrzymać i chwilę odpocząć, a może jest spragniona? Jeśli chce wrócić do domu, to niech powie, niech się nie krępuje, Anna chętnie tam z nią pójdzie. Nie, odpowiada Maj mężnie, chociaż w ciężkim wilgotnym powietrzu trudno jej się oddycha. Dzisiaj miesiączka jest już mniej bolesna, a sukienka skrywa lnianą ściereczkę, którą włożyła między nogi. I chociaż czuje ulgę, kiedy się okazuje, że zwiedzanie północnej strony wyspy zostaje przełożone, to mówi, że bardzo lubi wędrować. Nagle zwraca się do Anny: wiesz, u nas nad Frösön też jest pięknie, musicie nas odwiedzić, Östersund to miejsce urodzenia Petersona-Bergera, tego kompozytora, no i mamy jeziora, Storsjön, i góry, a Anna uśmiecha się i mówi, że była kiedyś na nartach w Åre. Maj pracowała tam, w „Grandzie”. Anna przypomina sobie, że w hotelowej restauracji jadła wspaniałe kanapki z chlebka polarnego z pieczenią z rena i z chrzanem, i nagle obie odnoszą wrażenie, jakby znały się znacznie dłużej niż kilka godzin. Żegnając się na przystani, obejmują się serdecznie, Maj lekko sztywnieje – i: wracajcie, będziemy w kontakcie. Olof, który zostaje jeszcze kilka dni, macha im na pożegnanie, kiedy łódź odpływa. Ingrid ziewa i mówi, że cudownie będzie trochę odpocząć, siedzą w milczeniu i wkrótce znów są w mieście.

Po powrocie do swojego wynajętego pokoju Maj nie może przestać myśleć o lotzmanie w domku na skale, ze wzburzonym morzem w dole. Zawsze gotów do pomocy, gdy ktoś będzie chciał dotrzeć na statek albo zabłądzi i utknie na skale po zapadnięciu zmroku. I te szumiące wokół sosny i świerki. Ludzie podziwiali wspaniałe widoki – naprawdę nie czuli strachu? Góry w Åre były inne. Ludzie na ogół trzymali się od nich z daleka. Maj nigdy nie przepadała za wyprawami na łono natury. Ani ona, ani Erik. Oboje dorastali w mieście. Owszem, lubiła wybrać się czasem na miły spacer. Latem do lasu, może też wiosną albo wczesną jesienią. Brało się ze sobą jedzenie, a potem w lesie zbierało się kwiaty i jagody. Ale wyprawa w skaliste góry czy na otwarte morze, nie, to nie dla niej.

Myślami znów jest w domu lotzmana. Na dole w porcie toczyło się życie, ale przecież nie ona była członkiem tej pradawnej społeczności. Kaplica poświęcona wierze, która nie była jej wiarą. Przychodzi jej do głowy, że najlepszym antidotum na natłok myśli jest sprzątanie. Ale sprzątanie pokoju, który wcale tego nie wymaga, jest nudne, Boże, zostawiła w torbie brudne majtki! Idzie do kuchni, gospodyni nie będzie chyba miała jej za złe, że naleje ciepłej wody do emaliowanego dzbanka i zaniesie go do pokoju – przecież wolno jej myć się w misce, a jeśli zechce coś przeprać, to też chyba może. Na szczęście gospodyni nie ma w domu. W kuchni uderza ją zapach jedzenia: pieczeni i sosu, i ogórka. Śmietanowego sosu, takiego, jaki przyrządzała jej mama, w niedzielę na deser podawano kompot z suszonych gruszek. Krew w wodzie, no tak, ale przecież nie mogła prać majtek w obcej kuchni, prawda? Namydla plamę i pociera, płucze majtki. I jeszcze raz. Będzie musiała je wygotować. Jak najszybciej. Na lnianej ściereczce nie zostały żadne większe plamy, jedynie kilka ciemniejszych zabrudzeń. Może jutro do cukierni zajrzy ten miły blondyn, a ona nie umyła włosów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: