Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Urywek ze wspomnień pierwszej mojej młodości - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Urywek ze wspomnień pierwszej mojej młodości - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 393 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

URY­WEK ZE WSPO­MNIEŃ PIERW­SZEJ MO­JEJ MŁO­DO­ŚCI

Po­znań.

Na­kła­dem Księ­gar­ni Jana Kon­stan­te­go Żu­pań­skie­go.

1876.

KIL­KA SŁÓW WSTĘP­NYCH .

Uro­dzi­łem się w po­ło­wie 1799 roku, a po­nie­waż od tej epo­ki do dziś dnia prze­su­nę­ło się wie­le za­dzi­wia­ją­cych, nie­sły­cha­nych, ol­brzy­mich wy­pad­ków, śmia­ło więc po­wie­dzieć mogę, żem dużo wi­dział, dużo do­świad­czył. Ale naj­lep­sza pa­mięć z la­ta­mi tę­pie­je; chcąc jej przyjść w po­moc, od daw­na już przy­zwy­cza­iłem się rzu­cać na pa­pier nie tyl­ko wy­da­rze­nia obec­ne, ale to co so­bie przy­po­mnę, co za­sły­szę od star­szych od sie­bie, co z wia­ro­god­ne­go wy­czy­tam źró­dła, je­stem bo­wiem w tym okre­sie ży­cia, w któ­rym czło­wiek mniej czy­ta, wię­cej od­czy­tu­je. – I tak do­da­jąc miar­kę do miar­ki, spichrz się za­peł­nił. Wy­da­wać pa­mięt­ni­ków mo­ich na wi­dok pu­blicz­ny nie mia­łem na celu, ze­bra­łem je dla roz­ryw­ki na sta­re lata, kie­dy czło­wiek lubi z dru­gi­mi ga­wę­dzić, a gdy nie ma z kim, – to przy­najm­niej sam z sobą, ze­bra­łem je dla za­ba­wy i po­żyt­ku dzie­ci mo­ich, a je­że­li je dzi­siaj pusz­czam w świat, czy­nię to je­dy­nie z po­wo­du ła­ska­we­go przy­ję­cia, ja­kie­go do­znał w roku prze­szłym ury­wek z nich od po­błaż­li­wych czy­tel­ni­ków mo­ich. – Kie­dy pi­szą­cy, obok tego co się na świe­cie dzia­ło, nad­mie­nia za czę­sto o so­bie, ogól­ne­go za­ję­cia wzbu­dzić nie może. Ten za­rzut nie­jed­ne­mu już pi­sa­rzo­wi czy­nio­no. Nie była wol­ną od nie­go pani de Stäel, ani Cha­te­au­briant, uległ nie­mu i nasz ro­dak Tri­plin, któ­ry, cho­ciaż nas tak uro­czym spo­so­bem prze­no­sił nie­raz po nad ska­li­ste urwi­ska Nor­we­gji, lub nad brze­gi Gwa­da­lqu­iwi­ru i Tagu, stra­cił jed­nak z cza­sem wszel­ką wia­rę, sko­ro prze­ko­na­li­śmy się, iż czy­ta­jąc go, trud­no było od­róż­nić praw­dę od baj­ki. – Nie chcąc na po­dob­ny za­rzut za­słu­żyć, tyle tyl­ko o so­bie nad­mie­niam, ile zaj­mu­ję miej­sca w kół­ku do­mo­wem, bę­dą­cem wspo­mnień mo­ich przed­mio­tem. – Nie­któ­re jed­nak z nich wy­jąt­ki, do­ty­czą­ce albo wy­pad­ków, któ­rych pa­mięć w kra­ju na­szym prze­cho­wać jest obo­wiąz­kiem, albo osób za­pi­sa­nych czy­nem w dzie­jach na­ro­do­wych, z prze­szło­ści dla przy­szło­ści wy­do­by­wam. Wy­pad­ków po więk­szej czę­ści by­łem na­ocz­nym świad­kiem, oso­by ma­ją­ce w nich udział po więk­szej czę­ści zna­łem, a za praw­dę za­rę­czam; bo wszak­że nie­je­den z ży­ją­cych jesz­cze, to samo wi­dział, za­sły­szał, za­świad­czyć za­tem, lub za­prze­czyć może. – Ży­cie ludz­kie dzie­li się na trzy epo­ki: pierw­sza jest przej­ściem z dzie­cin­ne­go do mło­dzień­cze­go wie­ku, prze­ma­wia je­dy­nie do wy­obraź­ni i po­wo­nią kwia­tów, oka­la tę­czo­we­mi bar­wa­mi; dru­ga na­ucza, do­świad­cza, pro­bu­je, i nie­raz, co pa­li­ło, gasi, co ogrze­wa­ło, wy­zię­bia; trze­cia, po­świę­co­na je­dy­nie roz­pa­mię­ty­wa­niu tego, co było, prze­szło i nie wra­ca; – przy­po­mi­na.

Do­szedł­szy do tej ostat­niej epo­ki, na­uczo­ny, do­świad­czo­ny, i nie­raz bo­le­śnie do­tknię­ty, pi­szę aby przy­po­mnie­niem nie­jed­ne­mu cier­pie­niu ulżyć, nie­je­den smu­tek po­cie­szyć, do­dać siły do wy­trwa­nia, od­wa­gi do znie­sie­nia.

Roz­trzą­sa­jąc z ba­daw­czą uwa­gą naj­od­le­glej­szą sta­ro­żyt­ność, a od niej prze­cho­dząc po ko­lei aż do na­szych cza­sów, prze­ko­na­my się, że każ­dy wiek miał so­bie wła­ści­wą dąż­ność, przy­brał so­bie wła­ści­wą bar­wę, wła­ści­wem się pięt­nem wy­rył w dzie­jach świa­ta. Były wie­ki bar­ba­rzyń­stwa i ciem­no­ty, prze­śla­do­wa­nia i mę­czeństw, ry­cer­stwa i pod­bo­jów, od­ro­dze­nia, oświa­ty, po­stę­pu!

Nie wiem, dla cze­go wiek XVIII, fi­lo­zo­ficz­nym na­zwa­no; chy­ba dla tego, że po­wąt­pie­wa­niem za­chwiał wia­rę, a nie za­stą­piw­szy jej ni­czem, wszyst­kie to­wa­rzy­skie wę­zły ze­rwał, ze­psu­ciem oby­cza­je ska­ził, co było naj­święt­sze­go, zdep­tał; przy­go­to­wał i do­ko­nał, dwa wiel­kie fak­ta: re­wo­lu­cyą fran­cuz­ką i roz­biór Pol­ski. –

Wiek XIX roz­po­czął się przy od­gło­sie ar­mat na po­lach Ma­ren­go, jak­by za­po­wia­dał przyj­ście zwy­cięz­cy pół świa­ta; – i przy­szedł; a uchwy­ciw­szy ru­del to­ną­ce­go pań­stwa, przy­wró­cił wia­rę, po­rzą­dek; ale roz­le­wu krwi nie za­ta­mo­wał, tyl­ko go prze­niósł z wnę­trza na ze­wnątrz, z rusz­to­wa­nia na pola bi­tew. – I jak­że za­koń­czył? – Duch pod­bo­jów uniósł go za da­le­ko, duma nie­na­sy­co­na zgu­bi­ła, bo gdy pod­biw­szy pół świa­ta, ku­sił się o dru­gą po­ło­wę, lau­ry jego zwię­dłe pod skwar­nem nie­bem Hisz­pa­nii, zmro­ził wiatr pół­noc­ny.

Za cia­sno mu było na naj­po­tęż­niej­szym tro­nie za ży­cia, za prze­stron­no po śmier­ci na od­lud­nej ska­le.

Tak, jak po bu­rzy, na­sta­je ci­sza, po woj­nie po­kój, zmor­do­wa­ne ludy ode­tchnę­ły; lep­szy byt przy­niósł, choć zwol­na, do­sta­tek; do­sta­tek za­pra­gnął zbyt­ku; zby­tek oży­wił han­del; han­del obu­dził prze­mysł, i w ostat­nich la­tach pierw­szej po­ło­wy na­sze­go stu­le­cia Eu­ro­pa in­nem ży­ciem żyć po­czę­ła, nie­ste­ty! wię­cej ma­te­ry­al­nem niż du­cho­wem.

Był czas, w któ­rym oświa­ta ze Wscho­du szła na Za­chód, a z nią wzo­ry pięk­na, bar­wa i woń kwia­tów, dłu­to Fi­dja­sza, pę­dzel Ap­pel­le­sa, Am­fio­na lut­nia. Dzi­siaj z Za­cho­du idzie, czy­li ra­czej na Wschód po­wra­ca, pę­dzo­na taką po­tę­gą pary, taką siłą elek­tro­ma­gne­tycz­ną, że roz­wia­ła ma­rze­nia; obu­dzi­ła ze snów; za­stą­pi­ła je nagą rze­czy­wi­sto­ścią; pięk­no za­stą­pi­ła sztu­ką; wy­obraź­nię wy­ra­cho­wa­niem; na­tchnie­nie lo­do­wa­tą roz­wa­gą, po­ezyę pro­zą. – U nas tyl­ko jed­nych tę­sk­no­ta na­stra­ja lut­nię, smu­tek wy­wo­łu­je po­ezyę, Mic­kie­wi­czów, Bro­dziń­skich, Kra­siń­skich wy­da­ła. – Pisz­my za­tem dla ulże­nia so­bie tego, co boli, dla po­żyt­ku tym, co po nas przyj­dą, dla przy­po­mnie­nia tego, co było, tym, któ­rzy po nich na­stą­pią.

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY .

Mój ro­do­wód. – Mo­na­ste­rzy­ska. – Bu­czacz. – Mój oj­ciec i mat­ka sta­ro­ści­na Wiel­ko­pol­ska. – Waż­niej­sze wy­pad­ki za­szłe w Eu­ro­pie 1799 roku – Ma­rya je­cha­nia za gra­ni­cę. – Bia­ło­ruś; Po­łock; Ho­ry­Hor­ki. – Po­wrót do War­sza­wy. – Stan kra­ju. – Tul­czyn, Pu­ła­wy. – Śmierć mo­jej sio­stry.

Pe­wien au­tor fran­cuz­ki po­wie­dział; "No­bles­se ob­li­ge. " Po­dzie­lam jego zda­nie, cho­ciaż prze­ciw­ko ta­ko­we­mu po­wsta­je de­mo­kra­cya z za­zdro­ścią, ko­mu­nizm z za­wi­ścią. – Czem było u nas po­cząt­ko­wie szla­chec­two? na­gro­dą za wa­lecz­ne czy­ny, go­dłem krwią nie­raz oku­pio­nem na polu sła­wy, im daw­niey otrzy­ma­ne, tem wię­cej ce­nio­ne. – Dzi­siaj tego, co ma an­te­na­tów czy­li przod­ków, zwą ary­sto­kra­tą, ale mieć ich lub nie­miec w pierw­szym ra­zie nie jest oso­bi­stą za­słu­gą, w dru­gim nie jest wo­nią. – Są trzy ary­sto­kra­cye: imie­nia, pie­nięż­na i oso­bi­stej za­słu­gi. – Pierw­sza jest obo­wią­zu­ją­cym wzo­rem do na – śla­do­wa­nia, pod­nie­tą, za­chę­tą; dru­ga, że tak po­wiem, gieł­do­wa, nie­za­sa­dza się na­tem, com wart, ale co mam w kie­sze­ni; trze­cia wszyst­ko czer­pie z sie­bie, wszyst­ko sama so­bie win­na. – I kie­dy pierw­sza za­sa­dza się na­tem, co było, trze­cia na­tem, co jest, kie­dy tam­ta nie­raz się wte­dy koń­czy, gdy ta za­czy­na; od tego co miał an­te­na­tów, wię­cej po­sza­no­wa­nia go­dzien ten, co sam an­te­na­tem się sta­je.

Tak za pra­oj­ców na­szych, każ­dy te­sta­ment za­czy­nał się od tego, czem był te­sta­to­ra oj­ciec, dziad, pra­dziad i t… d.; dla wy­ka­za­nia pra­wej pro­ce­den­cyi, tak też i pa­mięt­ni­ki mo­je­go ży­cia, od mego ro­do­wo­du roz­po­czy­nam. Bo czem­że są pa­mięt­ni­ki, je­że­li nie pew­nym ro­dza­jem te­sta­men­tu? – W te­sta­men­cie za­pi­su­ję, co mam spad­ko­bier­com moim, w pa­mięt­ni­kach za­pi­su­ję co wiem, com wi­dział, cze­gom do­świad­czył, w te­sta­men­cie dla użyt­ku, w pa­mięt­ni­kach dla po­żyt­ku idą­ce­mu po mnie po­ko­le­niu.

"Ste­fan (1 ) na Zło­tym Po­to­ku Po­toc­ki, naj­młod­szy syn Mi­ko­ła­ja sta­ro­sty je­ne­ral­ne­go po­dol­skie­go i re­gi­men­ta­rza z Czer­wiń­skiej uro­dzo­ny, brat An­drze­ja kasz­te­la­na Ka­mie­niec­kie­go, a stryj ro­dzo­ny Sta­ni­sła­wa Re­we­ry het­ma­na, był pro­to­pla­stą szcze­pu, od któ­re­go i ja idę. – Onto z brać­mi, wio­skę Za­haj­po­le na mia­stecz­ko pod na­zwą Zło­te­go Po­to­ka ery­go­wał, i za herb za­czął uży­wać, zło­tej pi­la­wy w polu błę­kit­nem, – Jak bra­cia tak i on cały – (1) Mo­no­gra­fie nie­któ­rych ro­dzin pol­skich przez Sta­ni­sła­wa Ka­zi­mie­rza Kos­sa­kow­skie­go, Tom II., str. 216 i dal­sze.

wiek na woj­nach prze­pę­dził. – Za kró­la Ste­fa­na już był rot­mi­strzem (1578). – Za Zyg­mun­ta III. wo­je­wo­dą Bra­cław­skim, pi­sa­rzem po­lnym ko­ron­nym, sta­ro­stą ge­ne­ral­nym po­dol­skim, fe­liń­skim i lu­cyń­skim. – Wal­czył dwu­krot­nie na Wo­łosz­czyź­nie, dla utrzy­ma­nia na ho­spo­dar­stwie naj­przód (1595) Je­re­mie­go, a po­tem syna jego Kon­stan­te­go, Mo­hy­łów. Dru­ga ta wy­pra­wa skoń­czy­ła się Mę­ską pod Sa­so­wym­ro­giem, w sku­tek któ­rej wzię­ty do nie­wo­li, za­pro­wa­dzo­ny do Kon­stan­ty­no­po­lu, cu­dem pra­wie, bo na łód­ce z wię­zie­nia do Oj­czy­zny uszedł. – Wte­dy też błę­dów kal­wiń­skich się wy­rzekł i fun­do­wał ko­ściół Do­mi­ni­ka­nów w Po­to­ku, gdzie cia­ło jego po śmier­ci na­stą­pio­nej dnia 5 Mar­ca 1631 r. zło­żo­nym zo­sta­ło. – Miał za sobą Mar­ję Mo­hy­lan­kę ho­spo­da­rów­nę Wo­ło­ską, cór­kę Je­re­mia­sza, a sio­strę Kon­stan­te­go; a z niej trzech sy­nów i trzy cór­ki. " –

" Pa­weł, śred­ni syn Ste­fa­na, wo­je­wo­dy Bra­cław­skie­go… z Mo­hy­łan­ki zro­dzo­ny, kasz­te­lan Ka­mie­niec­ki, oże­nił się naj­przód z Jar­mo­liń­ską, z któ­rą miał syna Jó­ze­fa-Sta­ni­sła­wa, kasz­te­la­na Ki­jow­skie­go; w roku zaś 1660, zo­sta­jąc w nie­wo­li w Mo­skwie, za­ślu­bił Ele­ono­rę Soł­ty­ków (1) i spło­dził z nią sied­miu sy­nów i dwie cór­ki. – Pa­weł Po­toc­ki umarł 1674 roku. " –

"Alek­san­der Po­toc­ki , naj­star­szy syn Paw­ła, kasz­te­la­na Ka­mie­niec­kie­go i Ele­ono­ry

Soł­ty­ków, pod­ko­mo­rzy Ha­lic­ki, kasz­te­lan Ka­mie­niec­ki i w koń­cu wo­je­wo­da Smo­leń- – (1) Sio­stra Ele­ono­ry Soł­ty­ków była mat­ką ce­sa­rzo­wej Anny.

ski, wal­czył pod Wied­niem oraz w in­nych wy­pra­wach Jana III… – umarł. 1714 r. – Z Zu­zan­ny Kar­czew­skiej kasz­te­lan­ki Ha­lic­kiej, pierw­szej żony swo­jej, miał syna To­ma­sza, mło­do umar­łe­go w Pra­dze Cze­skiej, pod­czas gdy lu­stro­wał cu­dzych kra­jów zwy­cza­je, jak mówi Nie­siec­ki. "

"Z dru­giej żony Te­re­sy Tar­łów­ny kasz­te­la­nia Za­wi­cho­st­skiej, miał wo­je­wo­da Smo­leń­ski, dwie cór­ki i dwóch sy­nów Jó­ze­fa, i An­to­nie­go. " –

"Jó­zef Po­toc­ki, star­szy syn Ale­xan­dra, wo­je­wo­dy Smo­leń­skie­go, był na­przód sta­ro­stą Szcze­rzec­kim po ojcu. W roku 1733, po­sło­wał na sej­mie kon­wo­ka­cyj­nym. W roku 1760 (dnia 22 lip­ca) zo­stał kasz­te­la­nem kra­kow­skim. – Umarł w roku 1764 zo­sta­wia­jąc z Kon­stan­cji Morsz­ty­nów­nej wo­je­wo­dzian­ki In­r­lant­skiej cór­kę Ma­ry­an­nę, za Sta­ni­sła­wem Ma­ła­chow­skim, sła­ro­stą Wą­wol­nic­kim: a z Pe­la­gii Po­toc­kiej sta­ro­ścian­ki Gra­bo­wiec­kiej cór­kę jed­nę Pe­la­gią, za Fran­cisz­kiem Ksa­we­rym Gra­bow­skim, i sy­nów sied­miu. – Z tych:

lszy Igna­cy, sta­ro­sta Ka­niow­ski, żo­na­ty z Elż­bie­tą, Wie­lo­pol­ską wo­je­wo­dzian­ką Smo­leń­ską, po­wtór­nie z Ka­ro­li­ną Świe­żaw­ską sta­ro­ścian­ką Cud­now­ską; na­stęp­nie wstą­piw­szy do sta­nu du­chow­ne­go ka­no­nik Kra­kow­ski.

2-gi Jó­zef Ma­ka­ry Po­toc­ki sta­ro­sta Czorsz­tyń­ski i Ha­lic­ki – mój dziad.

3-ci Piotr Po­toc­ki sta­ro­sta Szcze­rzec­ki i Stryj­ski, po­seł do Stam­bu­łu z sej­mu czte­ro­let­nie­go (1788) – żona jego Kry­sty­na Po­toc­ka, pod­cza­szan­ka Li­tew­ska Jo – achi­ma Po­toc­kie­go i Bra­nic­kiej, sio­stry het­ma­na Jana Kle­men­sa Bra­nic­kie­go, cór­ka. –

4ty Jan Po­toc­ki, sta­ro­sta Ka­niow­ski, żona Jo­an­na Po­toc­ka, cór­ka Jo­achi­ma i Bra­nic­kiej.

5ty Do­mi­nik Po­toc­ki, sta­ro­sta So­kolnlc­ki, żona Anna Czo­snow­ska.

6ty Ka­je­tan ka­no­nik Gnieź­nień­ski.

7my Pa­weł ka­no­nik Łuc­ki. – (bliź­nię­ta). " –

"Jó­zef Ma­ka­ry Po­toc­ki, sta­ro­sta Czorsz­tyń­ski i Ha­lic­ki, dru­gi syn Jó­ze­fa Po­toc­kie­go kasz­te­la­na Lwow­skie­go, uro­dzo­ny z Pe­la­gii Po­toc­kiej. Miał dwie żony; pierw­szą Elź­bie­tę Wie­lo­pol­ską: z niej sied­mio­ro dzie­ci ma­ło­let­nio zmar­łych. – Z dru­giej zaś żony Lu­dwi­ki Lu­bo­mir­skiej wo­je­wo­dzian­ki Ki­jow­skiej zo­sta­wił dwóch sy­nów: Sta­ni­sła­wa Po­toc­kie­go, je­ne­ra­ła pie­cho­ty by­łe­go woj­ska pol­skie­go, se­na­to­ra wo­je­wo­dę, ojca mo­je­go, i An­to­nie­go Po­toc­kie­go je­ne­ra­ła wojsk pol­skich: oraz trzy cór­ki: Elż­bie­tę, za Sta­ni­sła­wem Sie­mień­skim, Wik­to­ryą za Ja­nem Dum­nem; Lu­dwi­kę za Ja­nem Dzie­du­szyc­kim. "

Jó­zef Ma­ka­ry Po­toc­ki, dziad mój, dzie­dzic Mo­na­ste­rzysk na Czer­wo­nej Rusi i Jur­ków­ki na Po­do­lu, po razy kil­ka po­sło­wał na sej­mach War­szaw­skich za pa­no­wa­nia Au­gu­sta III. i Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta. Nad­we­rę­żyw­szy ma­jąt­ku swo­je­go na usłu­gach kra­jo­wych, mniej dba­ły o za­szczy­ty i urzę­dy, do któ­rych ro­ście so­bie miał pra­wo, prze­no­sząc spo­kój do­mo­wy nad za­wód pu­blicz­ny, osiadł na wsi w Mo­na­ste­rzy­skach wraz z żoną, z któ­rą się po­tem po­róż­niw­szy prze­niósł się do Jur­ków­ki, gdzie lat kil­ka­dzie­siąt prze­miesz­kaw­szy, umarł 1821 roku.

Fran­ci­szek Kar­piń­ski w pa­mięt­ni­kach swo­ich tak się o nim wy­ra­ża:

"Mia­łem są­sia­da w Mo­na­ste­rzy­skach Jó­ze­fa Po­toc­kie­go, sta­ro­stę Ha­lic­kie­go, czło­wie­ka naj­pocz­ciw­sze­go i żonę jego z ksią­żąt Lu­bo­mir­skich. Gdy by­łem raz na wsi u Sie­mia­now­skie­go oby­wa­te­la, przy­je­chał tam z żoną Kre­is – ka­pi­tan Nie­miec, i przy­wiózł z sobą ka­pi­ta­na Pre­vot, za­miesz­ka­łe­go w Pol­sce Fran­cu­za, któ­ry daw­niej' był gu­wer­ne­rem pa­nów Po­toc­kich, kasz­te­la­ni­ców Lwow­skich i któ­rzy rów­nio jak i Kre­is-ka­pi­tan miesz­ka­li w Mo­na­ste­rzy­skach. Pod­piw­szy so­bie za­czę­li się ci dwaj bo­ha­te­ro­wie kłó­cić, a po­tem przy­szło do czu­bów i po­li­czo­wań, na­ko­niec Nie­miec z Fran­cu­zem oba­li­li się na zie­mię. – Kie­dy Nie­miec sil­niej­szy wziął Fran­cu­za pod sie­bie, haj­duk Sie­mia­now­skie­go, niby ich roz­bra­nia­jąc, Niem­ca na spód, a Fran­zu­za na wierzch ob­ró­cił. Do­pie­ro nasz Fran­cuz zpolsz­cza­ły, co się w pasz­cze­kę nie­miec­ką zmie­ści­ło, tyle mu po­licz­ków nada­wał, aż krew z nosa Niem­co­wi po­pły­nę­ła, co wi­dząc roz­bro­ili­śmy ich, i wnet po­tem do­pro­wa­dzi­li do zgo­dy. " –

Co spo­wo­do­wa­ło po­róż­nie­nie dzia­da mo­je­go z żoną, nie­wiem, może było skut­kiem du­cha owe­go cza­su, w któ­rym przy­kład­ne sta­dło co­raz się rzad­szem sta­wa­ło. – Au­gust II. sam roz­wią­złych oby­czai, roz­wią­zło­ścią skar­cił sta­ro­pol­skie cno­ty. – Złe idąc z góry… prze­szło od kró­lew­skie­go dwo­ru, do dwo­rów ma­gna­tów, a raz za­szcze­pio­ne roz­sze­rzać się po kra­ju za­czę­ło. – Au­gust III. przy­kład­ny wpraw­dzie mał­żo­nek, ale umy­słu ocię­ża­łe­go, sła­be­go, za­ra­dzić złe­mu nie zdo­łał, rzą­dził nim mi­ni­ster fa­wo­ryt a tym zaś in­try­ga, fry­mar­ki, ko­bie­ty. – Sta­ni­sław Au­gust Po­nia­tow­ski, mło­dy, przy­stoj­ny, bez­żen­ny, mi­ło­ścią ko­bie­ty wy­nie­sio­ny na tron, z ko­ro­ną z róż uwi­tą, dłu­go się poił ich wo­nią, ale gdy prze­ciw­ne wia­try kwia­ty roz­wia­ły, zo­sta­ły tyl­ko kol­ce, – cier­nio­wa ko­ro­na. – Cha­rak­te­ru nie­sta­łe­go, lek­ko­myśl­ne­go, za­lot­ne­go; moż­na po­wie­dzieć, że był fran­cuz­kie­go Lu­dwi­ka XV. wy­obra­zi­cie­lem na pol­skim tro­nie. – Za jego pa­no­wa­nia po­psu­cie oby­czai do tego stop­nia do­szło, że w wyż­szych stre­fach To­wa­rzy­stwa, nie było ko­bie­ty za­męż­nej, któ­ra­by nie mia­ła ko­chan­ka, a nie ta­jąc się ze złem nie szczy­ci­ła się z tego; nie było męża, któ­ry­by przy cu­dzych żo­nach nie szu­kał za­po­mnie­nia o wła­snej. – Mał­żeń­stwo było ni­czem wię­cej jak kon­trak­tem, przy za­war­ciu któ­re­go sta­ra­no się za­wsze o nie­do­pł­nie­nie pew­nej for­mal­no­ści, o uchy­bie­nie w prze­pi­sa­nym ob­rząd­ku, aby za­cho­wać so­bie w ra­zie prze­wi­dzia­nej po­trze­by furt­kę do unie­waż­nie­nia, czy­li ra­czej do roz­wo­du. – Dziad mój i bab­ka: w po­cząt­kach pa­no­wa­nia Sta­ni­sła­wa Po­nia­tow­skie­go prze­miesz­ki­wa­li, ja­kem już wy­żej po­wie­dział, przez lat kil­ka w War­sza­wie. Prze­nie­śli się po­tem do Mo­na­ste­rzysk, on znie­chę­co­ny tem, co się w sto­li­cy dzia­ło, prze­wi­du­ją­cy, co na­stą­pić musi, ona ża­łu­ją­ca może owych za­baw wiel­kie­go świa­ta, owych upa­ja­ją­cych ułud świet­ne­go dwo­ru. – Kie­dy po­mię­dzy nie­mi za­szło nie­po­ro­zu­mie­nie, a na­stęp­nie roz­łą­cze­nie, dziad mój prze­niósł się na sta­łe miesz­ka­nie do Jur­ków­ki, bab­ka w Mo­na­ste­rzy­skach po­zo­sta­ła.

Jur­ków­ka… praw­dzi­wa ukra­iń­ska wio­ska, zło­żo­na z kil­ku­set chat, ob­fi­tu­ją­ca we wszyst­ko, co ta bło­go­sła­wio­na zie­mia tak hoj­nie wy­da­je, leży o mil kil­ka od Bia­ło­łów­ki, i o ty­leż od Tul­czy­na. – W Bia­ło­łów­ce miesz­kał Piotr Po­toc­ki sta­ro­sta Szcze­rzec­ki, brat mo­je­go dzia­da, od­wie­dza­li się czę­sto na­wza­jem, ale czę­ściej jesz­cze spo­ty­ka­li w Tul­czy­nie u Sta­ni­sła­wa Szczę­sne­go Po­toc­kie­go, wo­je­wo­dy ru­skie­go, z któ­rym lata dzie­cin­ne prze­pę­dzi­li ra­zem, – Fran­ci­szek Sa­le­zy Po­toc­ki, wo­je­wo­da ki­jow­ski a oj­ciec Szczę­sne­go, utra­ciw­szy kil­ku sy­nów w mło­do­cian­nym wie­ku, po­zo­sta­łe­go je­dy­na­ka od­dał Pe­la­gii Po­toc­kiej, pra­bab­ce mo­jej, aby się wy­cho­wy­wał z dzia­dem moim i jego brać­mi. Od­tąd za­wią­za­ła się mię­dzy nie­mi przy­jaźń, któ­rą ani róż­ność zdań, ani od­mien­ne­go za­wo­du dąż­ność osła­bić nie zdo­ła­ta, – Je­że­li sta­ro­ści­ce Lwow­scy byli naj­gor­liw­sze­mi po­plecz­ni­ka­mi kon­sty­tu­cyj­ne­go sej­mu, a wo­je­wo­da ru­ski mar­szał­kiem Tar­go­wic­kiej kon­fe­de­ra­cyi, nie­za­po­mi­na­li wszak­że o la­tach mło­do­ści, któ­rą pod jed­nym prze­pę­dzi­li da­chem, ko­cha­li się jak bra­cia.

Fran­ci­szek Sa­le­zy Po­toc­ki, wo­je­wo­da ki­jow­ski miesz­kał w Kry­sty­no­po­lu na Czer­wo­nej Rusi, gdzie ży­cia do­ko­nał wnet po tra­gicz­nej śmier­ci pierw­szej swo­jej sy­no­wej. – Kto był istot­nym po­wo­dem tego okrop­ne­go wy­pad­ku? do­tąd wy­ja­śnio­nem nie jest. – Od­po­wie­dzą mi na to: nie­po­ha­mo­wa­na duma, – Zgo­da, – ale czy­ja? ojca czy mat­ki? – Pan Kra­szew­ski w swo­jej Sta­ro­ści­nie Bełz­kiej przy­pi­su­je ją ojcu, ja zaś zwra­cam po­dej­rze­nie winy na mat­kę.

Oj­ciec dzie­dzic ogrom­nej for­tu­ny, za­ję­ty pu­bli­ką, a jesz­cze bar­dziej go­spo­dar­stwem, ob­jeż­dżał czę­sto roz­le­głe i po ca­łej Czer­wo­nej Rusi roz­rzu­co­ne swo­je wło­ści; je­że­li żył ze szlach­tą za-pa­nie-brat, ta była na jego usłu­gi, i nie­raz za nie­go na sej­mi­kach, sej­mach, try­bu­nal­skich zjaz­dach nad­sta­wia­ła kar­ku. Pan Wo­je­wo­da był przez nią na­zy­wa­ny kró­li­kiem Czer­wo­nej Rusi, ale w domu Ja­śnie Wiel­moż­nej Pani był naj­niż­szym słu­gą. – Mał­żon­ka jego Anna Po­toc­ka, cór­ka i wnucz­ka… het­mań­ska, (1) była w ca­łem zna­cze­niu wy­ra­zu: hic Mu­lier.

Męz­kie­go cha­rak­te­ru, że­la­znej woli, nie­ogra­ni­czo­nej dumy, oto­czo­na mo­nar­chicz­ną, że tak po­wiem, ety­kie­tą, była po­stra­chem nie­tyl­ko ca­łe­go jej dwo­ru nie­wie­ście­go, ale na­wet męz­kie­go, nie wy­łą­cza­jąc z nie­go sa­me­go Pana Wo­je­wo­dy. Zmu­szo­na od­dać w ręce Pani Kasz­te­la­no­wej – (1) "Anna Po­toc­ka, wo­je­wo­dzi­na Ki­jow­ska, ("oso­ba nie­ugię­tej woli i du­szy, przed któ­rą mąż nie­raz mu­siał się ko­rzyć") – była cór­ką Sta­ni­sła­wa na Sta­ni­sła­wo­wie, Zba­ra­żu, Nie­mi­ro­wie itd. na­przód Smo­leń­skie­go (1735) póź­niej Ki­jow­skie­go (1744) w koń­cu Po­znań­skie­go (1756) wo­je­wo­dy, het­ma­na po­lne­go ko­ron­ne­go, uro­dzo­na z Ma­ry­an­ny Łasz­czów­ny, wo­je­wo­dzian­ki Bełz­kiej. – Dzia­dem zaś Anny był Jó­zef Po­toc­ki, kasz­te­lan Kra­kow­ski, het­man wiel­ki ko­ron­ny, zmar­ły r. 1752 w Za­ło­scach, po­cho­wa­ny w Sta­ni­sła­wo­wie; – bab­ką Wik­to­rya Lesz­czyń­ska, wo­je­wo­dzian­ka Pod­la­ska. (Mo­no­gra­fia Sta­ni­sła­wa Kos­sa­kow­skie­go P. II.)

Lwow­skiej syna swe­go Szczę­sne­ge, któ­re­mu de­li­kat­na i cho­ro­bli­wa kom­ple­xia nie­dłu­gi ży­wot zda­wa­ła się ro­ko­wać; gdy ten do­szedł­szy do lat dwu­na­stu wzmoc­nił się znacz­nie na zdro­wiu, ode­bra­ła go do sie­bie i po­wie­rzy­ła dal­sze wy­cho­wa­nie je­dy­na­ka dwom na­uczy­cie­lom. Ci nie ko­rzy­sta­jąc z szczę­śli­wych skłon­no­ści i naj­lep­szej na­tu­ry mło­dzień­ca, mniej dba­li o na­ukę, po­prze­sta­jąc na do­ga­dza­niu we wszyst­kiem ma­gnac­kie­mu Pa­ni­czo­wi, chcąc tym spo­so­bem za­skar­bić so­bie jego la­skę na przy­szłość.

"Za Au­gu­sta III., ani król, ani jego mi­ni­ster Brühł nie­umie­li po pol­sku, – (mówi Hugo Koł­łą­taj w pa­mięt­ni­kach swo­ich). – Brühl, zię­cia swe­go Mnisz­cha uży­wał do tłó­ma­cze­nia mu wszyst­kie­go, co do tro­nu wy­cho­dzi­ło po ła­ci­nie. Wy­cho­wa­nie wte­dy u nas ta­kie było, że Suł­kow­scy, i Mnisz­cho­wie ma­jąc lat dwa­na­ście, ani sło­wa po pol­sku nie umie­li, i do­pie­ro wte­dy swe­go ję­zy­ka jak ob­ce­go się uczy­li. – An­to­ni Suł­kow­ski, nig­dy się do­brze po pol­sku na­uczyć nie mógł. "

"Dziw­ne i róż­nią­ce się wiel­ce od sie­bie było wy­cho­wa­nie Ka­ro­la księ­cia Ra­dzi­wił­ła, a Sta­ni­sła­wa Szczę­sne­go Po­toc­kie­go. "

"Ka­rol Ra­dzi­wiłł, syn het­ma­na li­tew­skie­go, Pana nie­zmier­ne­go ma­jąt­ku, cho­wa­ny był w domu ro­dzi­ców. My­ślał­by kto, że nie­chcąc po­spo­li­to­wać mło­de­go ksią­żę­cia z dzieć­mi róż­ne­go uro­dze­nia, wy­sta­ra­no się dla nie­go o do­zor­ców i na­uczy­cie­li do­sko­na­łych; – prze­ciw­nie. Mło­dy ksią­żę Ka­rol, nie­miał żad­ne­go na­uczy­cie­la i do­zor­cy. – Mat­ka co rok ob­cho­dzi­ła jego uro­dzi­ny i imie – niny przez oso­bliw­sze fe­sty­ny, wi­do­wi­ska, fa­jer­wer­ki. – Pro­win­cja­ły z da­le­kich na­wet klasz­to­rów, zjeż­dża­li się win­szo­wać i ży­czyć, aby był za­szczy­tem domu ksią­żę­ce­go Ra­dzi­wił­łów; ni­ko­mu jed­nak nie było wol­no ra­dzić, aby się mło­dy ksią­żę uczył i póki tyl­ko mat­ka żyła, nikt nie mógł mu roz­ka­zać, wszy­scy roz­ka­zów jego słu­cha­li. Edu­ko­wał się, jak mu się po­do­ba­ło. Jeź­dził ze swo­ja świ­tą na ko­niu, a po­lu­biw­szy jed­ne­go Ta­ta­ra, uczył się od nie­go ta­tar­skie­go ję­zy­ka. (1) – W dwu­na­stym roku ży­cia do­sko­na­le się upi­jał. Osiem­na­stu lat nie skoń­czył, a prze­szedł w roz­pu­stach do­bosz­ni­ków wszyst­kich tak, że żad­na dama uczci­we­go wy­cho­wa­nia nie chcia­ła iść za nie­go. – Wy­szu­ka­no mu na­ko­niec księż­nicz­kę Lu­bo­mir­ską, sta­ro­ścian­kę Bo­li­mow­ską, któ­ra nie ma­jąc szczę­ścia po­do­bać się in­nym od­wa­ży­ła się pójść za Ra­dzi­wił­ła, już na­ten­czas miecz­ni­ka Li­tew­skie­go. – To mał­żen­stwo dłu­go nie trwa­ło. Sza­leń­stwa, któ­re wy­ra­biał po trzeź­we­mu, a tem bar­dziej po pi­ja­ne­mu, były nie do znie­sie­nia, za­czem Lu­bo­mir­ska od­je­cha­ła od nie­go, i mu­siał na­stą­pić roz­wód. "

"Szczę­sny Po­toc­ki, syn wo­je­wo­dy Ki­jow­skie­go i Anny wo­je­wo­dzian­ki Po­znań­skiej, gdy mat­ka nie chcia­ła po­zwo­lić, aby jej je­dy­nak miał się uczyć w kon­wik­cie war­szaw­skim, cho­ciaż tam się znaj­do­wa­li mło­dzi Po­toc­cy, kasz­te­la­ni­ce Lwow­scy, po­sta­no­wio­no za­tem dać mu wy­cho­wa­nie do­mo­we, wy­bra­no do tego księ­dza Pi­ja­ra i przy­da­no za do­zor­cę Ber­nar­dy­na. Ka­mer­dy­ner Fran­cuz, od mło­do­ści – (1) Tyra Ta­ta­rem był puł­kow­nik Ga­zoj Ko­ryc­ki.

za­raz mó­wił z pa­ni­czem po fran­cuz­ku i był naj­więk­szym jego kon­fi­den­tem. Świad­ko­wie na­ocz­ni po­wia­da­li, że Pi­jar z Ber­nar­dy­nem gra­li po ca­łym dniu w mar­ja­sza, a mło­dy Szczę­sny ba­wił się w gar­de­ro­bie z ka­mer­dy­ne­rem swo­im, wy­ci­ska­jąc cy­try­ny na li­mo­na­dę, lub za­trud­nia­jąc się oko­ło in­nych ja­kich przy­smacz­ków, któ­re­mi swo­ich na­uczy­cie­li lu­bił czę­sto­wać, – Nie było wol­no Szczę­sne­mu wi­dzieć swej mat­ki ani ojca, trze­ba było na to szcze­gól­nych au­dy­en­cyi, z któ­rych czę­sto wy­cho­dził od pierw­szej wy­ła­ja­ny, od dru­gie­go uści­ska­ny. – Gdy z dziec­ka stał się mło­dzień­cem, po­znał na swe nie­szczę­ście w domu wła­snych ro­dzi­ców Ger­tru­dę Ko­mo­row­ską kasz­te­lan­kę San­dec­ką. – Zwie­rzył się pierw­szych za­pa­łów swe­mu ka­mer­dy­ne­ro­wi, ka­mer­dy­ner wcią­gnął do in­try­gi Ber­nar­dy­na, Ber­nar­dyn zro­bił kon­fi­den­cyą ro­dzi­com pan­ny. Szczę­sny bar­dzo rzad­ko od swych ro­dzi­ców wdzia­ny, mógł się bez­piecz­nie na dni kil­ka od­da­lać. – Gdy in­try­ga tak da­le­ko do­szła, że się po­ta­jem­nie z Ko­mo­row­ską oże­nił, se­kret się wy­dał, wo­je­wo­dzi­na Ki­jow­ska ka­za­ła ze dwo­ru wy­gnać Ber­nar­dy­na i Pi­ja­ra, ka­mer­dy­ner Fran­cuz do­stał sto bi­zu­nów, a Szczę­sne­mu na za­wsze za­tru­to ży­cie!"

Szczę­sny Po­toc­ki wkrót­ce po zgo­nie uko­cha­nej mał­żon­ki, utra­ciw­szy wnet ojca i mat­kę, obrzy­dził so­bie kraj, w któ­rym tak jesz­cze mło­dy a tyle już wy­cier­piał, sprze­dał Kry­sty­no­pol i prze­niósł się na Ukra­inę do Tul­czy­na.

Mo­na­sta­rzy­ska i Jur­ków­ka były dzie­dzicz­ne­mi ma­jąt­ka­mi dzia­da mo­je­go, oj­co­wi­zną po oj­cach; in­tra­ta z nich przy do­cho­dach ze sta­rostw Czorsz­tyń­skie­go i Ha­lic­kie­go, aż nad­to wy­star­czyć mo­gła, na utrzy­ma­nie splen­do­ru pań­skie­go ży­cia, ale gdy, bądź w sku­tek dłu­gie­go po­by­tu w sto­li­cy, lub do­mo­we­go nie­rzą­du, po­za­cią­ga­ne dłu­gi co­raz się po­mna­żać za­czy­na­ły, sta­ro­ści­na Ha­lic­ka bab­ka moja spo­strze­gł­szy kry­tycz­ny stan in­te­re­sów męża, pod­nio­sła od bra­ci swo­ich Lu­bo­mir­skich po­sa­go­wą sumę, wy­no­szą­cą, do trzech mi­lio­nów zło­tych pol­skich i nią… wszyst­kie opła­ci­ła dłu­gi; po­czem od­da­ła Jur­ków­kę mę­żo­wi, do­kąd się za­raz prze­niósł, a sama po­zo­sta­ła w Mo­na­ste­rzy­skach.

Mo­na­ste­rzy­ska (po ru­sku Mo­na­ste­rzysz­cze), w zie­mi Ha­lic­kiej w wo­je­wódz­twie Ru­skiem, nie wiel­kie mia­stecz­ko, leży nad rze­ką Ko­ro­piec. – Dzie­dzi­na Mo­na­ster­skich, her­bu Pi­la­wa, na­stęp­nie Sie­niń­skich. – W Mo­na­ste­rzy­skach był wa­row­ny za­mek, przez kogo i kie­dy zbu­do­wa­ny, nie­wia­do­mo; nie zdo­łał jed­nak oca­lić mia­sta od kil­ka­krot­ne­go na­pa­du i łu­pie­ży Ta­ta­rów; ali­ści wra­ca­ją­cym z wiel­ką zdo­by­czą za­cho­dzi pod Mo­na­ste­rzy­ska­mi dro­gę Sta­ni­sław Lu­bo­mir­ski wo­je­wo­da ru­ski, w Paź­dzier­ni­ku 1629 roku i znacz­ną im klę­skę za­da­je. – Mo­na­ste­rzy­ska przy koń­cu XVII. stu­le­cia prze­szły do Po­toc­kich i przez bliz­ko dwa wie­ki w ich po­sia­da­niu zo­sta­ły. (1) – W zam­ku miesz­kał jesz­cze mój dziad, w nim się mój oj­ciec uro­dził. – Pó-

–-

(1) Po śmier­ci mo­jej bab­ki w r. 1829 Mo­na­ste­rzy­ska z dzia­łu fa­mi­lij­ne­go przy­pa­dły je­ne­ra­ło­wi An­to­nie­mu Po­toc­kie­mu, stry­jo­wi mo­je­mu, a ten je sprze­dał oby­wa­te­lo­wi Wę­gier­skie­mu, któ­re­go nie po­mnę na­zwi­ska w r. 1844. P. A.

źniej po pierw­szym roz­bio­rze, kie­dy Ga­li­cya przy­pa­dła Au­stry­akom, bab­ka moja wy­sta­wiw­szy so­bie w pięk­nem po­ło­że­niu pa­ła­cyk mu­ro­wa­ny, przy­po­mi­na­ją­cy ar­chi­tek­tu­rą swo­ją nie­je­den dom u wód nie­miec­kich z ową wy­staw­ką, gan­kiem i wscho­da­mi od fron­tu; wy­pu­ści­ła za­mek rzą­do­wi au­stry­ac­kie­mu na fa­bry­kę ta­ba­ki. – Na kil­ka lat przed śmier­cią mo­jej bab­ki fa­bry­ka zgo­rza­ła; z daw­ne­go za­mczy­ska po­zo­sta­ły tyl­ko gru­zy, a Mo­na­ste­rzy­ska w cu­dze prze­szły ręce.

Pa­nią sta­ro­ści­nę Ha­lic­ką wi­dzia­łem po raz pierw­szy ma­jąc łat pięć, i jak wte­dy wy­glą­da­ła spa­mię­tać nie mogę, we dwa­na­ście lat póź­niej bę­dąc w Mo­na­ste­rzy­skach, za­sta­łem ją znacz­nie po­su­nię­tą w lata. – Ma­łe­go wzro­stu, nie­co ułom­na, po ry­sach jed­nak twa­rzy i po czar­nych błysz­czą­cych oczach, na­strę­cza­ło się przy­pusz­cze­nie, że w mło­do­ści, je­że­li nie pięk­ną, to przy­najm­niej ład­ną być mo­gła. – Wy­cho­wa­na w domu ojca, jed­ne­go z naj­bo­gat­szych moż­no­władz­ców pol­skich, ro­do­wą dumę wzię­ła po nim w spad­ku. (1) – Prze­pę­dziw­szy lat kil­ka­na­ście na Sta­ni­sła­wow­skim dwo­rze, prze­sią­kłym tą ety­kie­tal­ną ma­nie­rą , któ­ra wraz z fran­cuz­kim ję­zy­kiem i modą roz­po­ście­rać się – (1) Sta­ni­sław ksią­żę Lu­bo­mir­ski na­przód pod­sto­li wiel­ki ko­ron­ny, w koń­cu wo­je­wo­da Ki­jow­ski, Pan ogrom­nie bo­ga­ty, po­dał się w roku 1764 na kan­dy­da­ta do tro­nu pol­skie­go. Zdzi­wa­czał na sta­rość, zło­żył se­na­tor­skie krze­sło 1785 r. i resz­tę ży­cia w za­ci­szu do­mo­wem prze­pę­dził., umarł w War­sza­wie 19 lip­ca 1793 – po­cho­wa­ny na Po­wąz­kach. – Z Po­cie­jów­ny Straż­ni­ków­ny ko­ron­nej zo­sta­wił czte­rech sy­nów i jed­nę cór­kę Lu­dwi­kę Po­toc­ką, bab­kę moję. – Żył lat 89.

u nas po­czy­na­ły, na­próż­no w niej szu­ka­łeś przed­sta­wi­ciel­ki owych daw­nych ma­tron pol­skich, któ­rych wzór już pod­ów­czas co­raz rzad­szym się sta­wał, a dziś za­gi­nął zu­peł­nie. – Do­daj­my do tego, że lat kil­ka­dzie­siąt prze­pę­dzo­nych w zu­peł­nem osa­mot­nie­niu, do cha­rak­te­ru z na­tu­ry zim­ne­go, do­da­wa­ły pe­wien ro­dzaj cierp­ko­ści, je­że­li nie­od­py­cha­ją­cej, to przy­najm­niej nie po­cią­ga­ją­cej do sie­bie. – Nig­dy nie uj­rza­łeś na ustach pani sta­ro­ści­ny uśmie­chu; mat­ka dwóch sy­nów i trzech có­rek; żad­ne z nich nie miesz­ka­ło przy niej, rzad­ko kie­dy ją od­wie­dza­ło, i to na krót­ko; wnu­ków zaś i wnu­czek swo­ich, któ­rych licz­ba była nie­ma­ła, za­le­d­wo zna­ła z imie­nia.

Utrzy­my­wa­no, że pani sta­ro­ści­na nie tyl­ko jest skrzęt­na, ale na­wet ską­pa. Nic w tem nie by­ło­by dziw­ne­go w oso­bie, któ­ra do­świad­czyw­szy smut­nych skut­ków mar­no­traw­stwa, rzu­ca, się w prze­ciw­ną osta­tecz­ność. – Po­mi­mo tego cho­ciaż ni­ko­go przy so­bie dla, to­wa­rzy­stwa nie mia­ła" nie od­wie­dza­ła są­siedz­twa, nie przyj­mo­wa­ła na wza­jem u sie­bie; dom jej urzą­dzo­ny był zu­peł­nie po­dług ów­cze­snej ele­ganc­kiej wie­deń­skiej mody.

Sta­ro­świec­kie pod­ło­gi po­kry­te per­skie­mi dy­wa­na­mi, za­stą­pi­ła, wy­ra­bia­na w roz­ma­ite de­se­nie, wo­sko­wa­na po­sadz­ka; daw­niej­sze wy­god­ne pu­cho­we ka­na­py i krze­sła: ma­ho­nio­we bron­zo­wa­ne na drze­wie fil­gra­no­we me­ble, cięż­kie je­dwab­ne ko­ta­ry i opo­ny: fi­ran­ki z prze­zro­czy­stej tkan­ki. Por­tre­ty fa­mi­lij­ne wy­nie­sio­no do ofi­cy­ny go­ścin­nej, ich miej­sce za­ję­ły wło­skie­go pędz­la, ma­la­tu­ry. Gdy nie śmia­no wszak­że wy­rzu­cić z ja­dal­ne­go po­ko­ju wi­ze­run­ku

Jana So­bie­skie­go, za­wie­szo­no obok nie­go ce­sa­rzo­wą Ma­ryę-Te­re­sę. – Py­ta­ją­ce­mu: "czy­je to por­tre­ty?" – "So­bie­skie­go kró­la i jego żony. " – Od­po­wia­da­ła służ­ba.

W Mo­na­ste­rzy­skach po wy­jeź­dzie pana sta­ro­sty, na­próż­no szu­ka­łeś mar­szał­ka dwo­ru, ko­niu­sze­go, pa­nien re­spek­to­wych, licz­ne­go frau­en-cy­me­ru, pa­ju­ków, haj­du­ków, ko­za­ków, na­dwor­nej ka­pe­li. – Ka­mer­dy­ner Nie­miec, ku­charz Fran­cuz, dwóch lo­kai w li­be­ryj­nej bar­wie, całą skła­da­li służ­bę. Z tego po­wo­du od­pra­wio­na dar­mo­zja­dów ga­wiedź, krzy­cza­ła na całe gar­dło: "Nie tak by­wa­ło za Je­go­mo­ści, ale Jej­mość ską­pa. "

Skąp­stwo jej jed­nak do­ty­czy­ło szcze­gól­niej cu­kru i kawy, klu­czy­ki od spi­żar­ni i ap­tecz­ki no­si­ła przy so­bie, chcia­ła się może na­tem od­ra­biać, co na złej ad­mi­ni­stra­cyi ma­jąt­ku, czy­li ra­czej na ko­bie­cym go­spo­dar­stwie tra­ci­ła. Za ską­pą ją mia­no, a ileż to nędz wspie­ra­ła, przy­cho­dzi­ła w po­moc wdo­wom, opie­ko­wa­ła się sie­ro­ta­mi, kry­jąc się z każ­dym da­rem, jak­by się wsty­dzi­ła szla­chet­ne­go czy­nu; ona nie chcia­ła, aby lewa ręka wie­dzia­ła, co da­wa­ła pra­wa.

Kie­dym przy koń­cu 1816 roku po­je­chał do Mo­na­ste­rzysk z moim oj­cem i stry­jem An­to­nim, zda­wa­ło mi się, że ura­do­wa­na ba­bu­nia przy­jaz­dem dwóch sy­nów i naj­star­sze­go wnu­ka, wy­bie­gnie na na­sze spo­tka­nie, w nad­mia­rze szczę­ścia nie bę­dzie wie­dzia­ła, gdzie któ­re­go po­sa­dzić, a mnie szcze­gól­niej piesz­czo­ta­mi swo­je­mi za­mę­czy. Tak­żem so­bie ma­rzył, ma­jąc do­pie­ro lat szes­na­ście, wszyst­ko jesz­cze w ró­żo­wym spo­strze­ga­jąc ko­lo­rze. Ale ja­kież było za­dzi­wie­nie moje za­jeż­dża­jąc przed ga­nek! – wy­biegł za­raz ka­mer­dy­ner, za­py­tał: kto je­ste­śmy? Pani sta­ro­ści­nie za­mel­do­wał, po­czem nas z jej roz­ka­zu po­pro­wa­dziw­szy do go­ścin­nych po­ko­jów do ofi­cy­ny, prze­strzegł, aby­śmy się nie­ba­wiąc ubie­ra­li, bo za pół go­dzi­ny da­dzą do sto­łu.

Sko­ro za­dzwo­nio­no na obiad, ju­że­śmy w sa­lo­nie, ocze­ki­wa­li na pa­nią domu; oj­ciec mój i stryj w pa­rad­nych mun­du­rach, ob­wie­szo­nych or­de­ra­mi, a ja wy­fra­ko­wa­ny jak na bal. Wnet we­szła, po­prze­dzo­na przez szcze­ka­ją­cą i ła­pią­cą za łyd­ki psiar­nię, zło­żo­ną z dwóch ob­la­złych szpi­ców, i za­ty­łe­go mop­sa. – Pani sta­ro­ści­na w czar­nej suk­ni pod szy­ję, w gra­na­to­wej ka­ca­wej­ce, pod­bi­tej so­bo­la­mi, w bia­łym ko­ron­ko­wym czep­ku. Na peł­ny usza­no­wa­nia nasz ukłon, od­po­wie­dzia­ła ety­kie­tal­nym ukło­nem; po­czem każ­de­mu z nas po­da­ła rękę do po­ca­ło­wa­nia; na­stęp­nie wzię­ła ojca mo­je­go pod ra­mie, i prze­szła z nim do ja­dal­nej sali. – Stryj mój idąc z tyłu za mną, gdy spoj­rzał na moją ogłu­pia­łą, z tego co wi­dzę, minę, co tyl­ko nie­par­sch­nął od śmie­chu.

Pod czas ca­łe­go obia­du, pani sta­ro­ści­na, ani razu nie za­py­taw­szy się ojca mo­je­go o jego żonę i dal­szą ro­dzi­nę, nie­cie­ka­wa do­wie­dzieć się, jak mu się po­wo­dzi, roz­ma­wia­ła naj­wię­cej o po­li­ty­ce, o War­szaw­skiem wyż­szem to­wa­rzy­stwie, o te­atrze, li­te­ra­tu­rze, mo­dach, i to po więk­szej czę­ści w ję­zy­ku fran­cuz­kim. Ojca mo­je­go ty­tu­ło­wa­ła cią­gle, pa­nem je­ne­ra­łem, stry­ja puł­kow­ni­kiem, mnie je­ne­ra­ło­wie­zem; my zaś ją na wza­jem, ja­śnie wiel­moż­ną sta­ro­ści­ną.

Na za­py­ta­nie, gdzie wy­cho­wa­nie od­bie­ram? Od­po­wie­dzia­łem, że w szko­łach pu­blicz­nych księ­ży Pi­ja­rów w War­sza­wie. – "Tem go­rzej, – bo cze­muż też, – do­da­ła od­wra­ca­jąc mowę do ojca mo­je­go, – nie­od­da­jesz go pan ie­ne­rał do Wied­nia, do za­kła­du ce­sar­skie­go, The­re­sia­num, z tam­tąd­by mógł wyjść na czło­wie­ka. " – "Niech mi tyl­ko pani sta­ro­ści­na za­pi­sze Mo­na­ste­rzy­ska, – od­rze­kłem na to, fi­glar­nie, a zo­staw­szy wte­dy au­stry­ac­kim oby­wa­te­lem, z ocho­tą do au­stry­ac­kiej szko­ły przej­dę. " – Oj­ciec mój zdzi­wio­ny moją od­wa­gą spu­ścił oczy, stry­ja­szek trą­cił mnie ko­la­nem pod sto­łem, na znak ostrze­że­nia, a pani sta­ro­ści­na ani sło­wa nie wy­mó­wiw­szy, gdy się wnet obiad za­koń­czył, wsta­ła od sto­łu, i z taką samą, ety­kie­tą, z jaką przy­szła, wró­ci­ła do so­lo­nu.

Przez cały czas na­sze­go po­by­tu u mo­jej bab­ki, ni­ko­go z go­ści nie­wi­dzie­li­śmy prócz pana Ko­py­styń­skie­go, nie­gdyś jej ple­ni­po­ten­ta ge­ne­ral­ne­go, a te­raz za­moż­ne­go oby­wa­te­la. On po śmier­ci pani sta­ro­ści­ny ku­pił Mo­na­ste­rzy­ska od masy, a po­tem je na­zad stry­jo­wi An­to­nie­mu od­stą­pił. – Pan Ko­py­styń­ski, tłó­macz Fe­dry Ra­sy­na, czło­wiek uczo­ny, przy­jem­ne­go to­wa­rzy­stwa, we­so­ły, po­eta, roz­pę­dzał nam nudy na­sze­go w Mo­na­ste­rzy­skach po­by­tu. – Co ra­nek zwie­dza­li­śmy pięk­ne oko­li­ce, a wol­ne po­obied­nie chwi­le, po­nie­waż i ja mia­łem nie­co do po­ezja pre­ten­syi, tłó­ma­czy­li­śmy ra­zem Tan­kre­da Wol­te­ra. Ta pra­ca, na nic się nam jed­nak nie przy­da­ła, bo gdy wnet Ty­mon Za­bo­row­ski ze swo­jem tło­ma­cze­nie­in wy­stą­ił, my na­szę ra­mo­tę do pie­ca wrzu­ci­li. – O ile za­pa­mię­tam, moje mło­cie lata, by­łem wiel­kim trzpio­tem, i jak to mó­wią trzy­ma­ły mnie się psie fi­gle, nie­opusz­cza­ły w szko­łach, przy­by­ły na­wet ze mną do Mo­na­ste­rzysk. – Im wię­cej sta­ro­ści­na była sztyw­ną, tem wię­cej by­łem gięt­kim, im wię­cej była ety­kie­tal­ną, tem wię­cej sta­ra­łem się być z nią po­ufa­łym. Ile razy mnie je­ne­ra­ło­wi­czem na­zwa­la, na­zy­wa­łem ją jak­by na prze­ko­rę ba­bu­nią.

Nig­dy nie za­po­mnę jej po­mię­sza­nia, kie­dy po pół­go­dzin­nej lek­cyi mo­ral­nej, w któ­rej chcia­ła mi do­wieść, że te­raź­niej­sza mło­da ge­ne­ra­cya, bez win­ne­go usza­no­wa­nia dla ro­dzi­ców, nad­to z nie­mi po­ufa­ła od­ro­dzi­ła się od oj­ców, tchnie ja­ko­bi­ni­zmem fra­cuz­kim; wy­słu­chaw­szy ad­mo­ni­cyj do koń­ca, wy­sko­czy­łem z miej­sca, po­rwa­łem ba­bu­nię za gło­wę, po­ca­ło­wa­łem, i wo­ła­jąc: – "bre­dzisz ba­bu­niu, " – ucie­kłem cło ofi­cy­ny. – Sko­ro tam wszyst­ko opo­wie­dzia­łem, oj­ciec, stryj i Ko­py­styń­ski aż się kła­dli od śmie­chu. – Wnet dano znać, że zupa na sto­le, trze­ba więc iść czem prę­dzej do dwo­ru, bo pani cze­kać nie lubi; ale jak so­bie ze mną po­stą­pić? Ko­py­styń­ski ra­dzi, abym się roz­gnie­wa­nej bab­ce nie po­ka­zy­wał wca­le, stryj prze­ciw­ne­go był zda­nia: – "Niech robi jak chce, " – do­da­je oj­ciec. – "Je­że­li tak, to pój­dę. " – Za­wo­ła­łem, i po­sze­dłem. – Na sa­mym wstę­pie, pa­nią sta­ro­ści­nę po­ca­ło­wa­łem w rękę, a sko­ro chust­kę do nosa upu­ści­ła, rzu­ci­łem się do jej nóg, chust­kę pod­nio­słem i na klęcz­kach od­da­łem.

Pod­czas ca­łe­go obia­du kar­mi­łem psy gał­ka­mi z chle­ba, za co mi bab­ka po­wstaw­szy od sto­łu ofia­ro­wa­ła ka­wa­łek mar­cy­pa­na: – "pie­ski moje prze­sy­ła­ją z po­dzię­ko­wa­niem za ga­łecz­ki. " – Od tej chwa­li w po­czet fa­wo­ry­tów pani sta­ro­ści­ny wraz ze szpi­ca­mi i mop­sem po­li­czo­ny, w ofi­cy­nie, gar­de­ro­bie i przed­po­ko­ju, że tak po­wiem, rej wo­dzi­łem. Oj­ciec chciał od­wie­dzić daw­nych zna­jo­mych? po­sy­łał mnie, i to nie na­próż­no do mat­ki, z proś­bą o ko­nie. Za­chcia­ło się jeść Ko­py­styń­skie­mu, ja mu śnia­da­nie wy­pro­sić mu­sia­łem, co było rze­czą do­tąd nie wi­dzia­ną w Mo­na­ste­rzy­skach. Pan­nom słu­żą­cym, za­pro­szo­nym na we­se­le, chrzci­ny, lub ba­lik w są­siedz­two, wy­ro­bi­łem ła­ska­we po­zwo­le­nie, za to też ile razy się z sa­lo­nu do gar­de­ro­by wy­mkną­łem, kar­mi­ły mnie kon­fi­tu­ra­mi, pier­nicz­ka­mi, a naj­młod­sza z nich i naj­ład­niej­sza, pan­na Agniesz­ka, nie­raz ze mną pusz­cza­ła się wal­czy­ka. – Prze­skro­bał ka­mer­dy­ner, lub upił się lo­kaj, prze­zem­nie otrzy­my­wał prze­ba­cze­nie winy; a sta­ry ko­zak mo­je­go dzia­da, Hre­hor, po­zo­sta­wio­ny w Mo­na­ste­rzy­skach na ła­ska­wym chle­bie, tak mnie za to po­lu­bił, że nie jed­nej na­uczył ko­za­czej pie­śni, i nie jed­nę opo­wia­dał le­gen­dę o panu sta­ro­ście Ka­niow­skim, o kasz­te­la­nie Lwow­skim, – On mnie zwał je­ne­ral­ską de­ty­ną, i naj­chęt­niej z nim nie jed­nę prze­pę­dza­łem na roz­ho­wo­rach go­dzi­nę, – bo już wte­dy za­mi­ło­wa­nie w prze­szło­ści prze­ma­wia­ło do mo­jej mło­dzień­czej wy­obraź­ni! – Co było za mło­du przed­sma­kiem, sta­ło się na­ło­giem na sta­rość.

Jed­nem sło­wem, co­raz się bar­dziej moż­no­władz­cą w Mo­na­ste­rzy­skach sta­wa­łem, i sam nie­mem, jak da­le­ko wła­dza moja by­ła­byy do­szła, gdy­by dzień na­sze­go wy­jaz­du nie był jej ko­niec po­ło­żył. – Obok sa­lo­nu był ga­bi­net pani sta­ro­ści­ny, od któ­re­go klucz no­si­ła za­wsze przy so­bie, wy­pa­trzyw­szy, że się w nim prócz szaf, ko­mod, i ku­frów, znaj­dy­wa­ły po­roz­kła­da­ne po pół­kach naj­pięk­niej­sze grusz­ki i jabł­ka, z któ­rych nam się tyl­ko nad­psu­te do­sta­wa­ły, do­brać się do tego skar­bu, naj­więk­sza mnie chęt­ka wzię­ła. Razu pew­ne­go za­staw­szy drzwi do ga­bi­ne­tu otwar­te, wsu­ną­łem się do nie­go ci­cha­czem. – W tem nad­cho­dzi pani sta­ro­ści­na, za­glą­da, mnie nie­spo­strze­ga, i w ga­bi­ne­cie na klucz za­my­ka. – W go­dzi­nę póź­niej usły­szaw­szy, że ktoś po nim cho­dzi: "Kto tam?" – "Zło­dziej!" – Od­po­wie­dzia­łem. – Otwo­rzy­ła drzwi i wy­pu­ści­ła na wol­ność ko­cha­ne­go wnucz­ka z na­pa­ko­wa­ne­mi grusz­ka­mi kie­sze­nia­mi. – Nie­roz­gnie­wa­ła się wpraw­dzie, a ja ob­ło­wem moim po­dzie­li­łem się z oj­cem i stry­jem.

W są­siedz­twie Mo­na­ste­rzysk miesz­kał Mi­chał Brzo­stow­ski, daw­ny przy­ja­ciel i ko­le­ga z woj­ska ojca mo­je­go. Za­pro­sze­ni na obiad, wy­bra­li­śmy się na dzień umó­wio­ny do Me­dwe­dow­ców. – Po dwu­go­dzin­nej jeź­dzie, sta­je­my przed gan­kiem; wy­siadł­szy pierw­szy, py­tam po­dług zwy­cza­ju, słu­żą­ce­go, wy­cho­dzą­ce­go na na­sze spo­tka­nie: – "Pan w domu?" – "Pana nie masz, po­je­chał na Ukra­inę. " – Ja­kiś na­gły mu­siał mieć in­te­res, po­my­śla­łem so­bie, kie­dy po­mi­mo za­pro­sze­nia od­je­chał. – Ale pani w domu, " – do­dał mój oj­ciec. – "Pani od dwóch lat umar­ła. " – "Wszak to Me­dwe­dow­ce pana Brzo­stow­skie­go?" – za­py­tał moj stryj. – "Tak jest Me­dwe­dow­ce, ale inne, Brzo­stow­skie­go są o pół mili ztąd za górą. "

Me cze­ka­jąc dłu­żej, po­je­cha­li­śmy da­lej. – Pan Mi­chał przy­jął przy­ja­ciół z całą pol­ską go­ścin­no­ścią, Za­sta­li­śmy u nie­go kil­ku są­sia­dów. Pani Brzo­stow­sa, Kra­sic­ka z domu, była praw­dzi­wym wzo­rem cnót do­mo­wych, naj­lep­sza żona i mat­ka… – ba­wi­ła pod­ów­czas przy niej pan­na Lau­ra Po­toc­ka, cór­ka Jana Po­toc­kie­go, bry­ga­dy­era. (Po­szła póź­niej za mąż za Wła­dy­sła­wa. Tar­now­skie­go, z Tar­no-ska­ły).

Obiad do­sko­na­ły trwał dłu­go, a gdy sta­ry wę­grzyn w sple­śnia­łych bu­tel­kach po­ka­zał się na sto­le, damy prze­szły do sa­lo­nu i i mnie jako nie­win­ne­go jesz­cze fry­ca za­bra­ły z sobą. Tym­cza­sem pi­ja­ty­ka co­raz się po­pra­wia­ła, co­raz star­szem wi­nem, i kie­dy w póź­ną już porę pa­no­wie wsta­li od sto­łu nie­pew­nym kro­kiem do nas po­wró­ci­li. – Chcia­no nas na noc za­trzy­mać, ale po­nie­waż mie­li­śmy na­za­jutrz opu­ścić Mo­na­ste­rzy­ska, po­że­gnaw­szy więc mi­łych go­spo­da­rzy, wy­je­cha­li­śmy z Me­dwe­dow­ców. – Noc była wid­na, mróz trza­ska­ją­cy. – Za­le­d­wo­śmy dwór mi­ja­li, oj­ciec i stryj w naj­lep­sze już spa­li, a sta­ry nas słu­ga Ka­je­tan po­rząd­nie ura­czo­ny, za­snął tak­że, obok fur­ma­na. – Pa­trząc na nich, przy­po­mnia­łem so­bie, co mi nie­raz po­wta­rza­no… iż naj­ła­twiej śpią­ce­mu zmar­z­nąć, – i taka mnie o nich oba­wa prze­ję­ła, żem przez cały czas to jed­ne­go, to dru­gie­go, to trze­cie­go bu­dzić mu­siał, i tym spo­so­bem cho­ciaż w lek­kim płasz­czu, bez fu­tra… pot się lał ze mnie, gdym do Mo­na­ste­rzysk do­jeż­dżał.

Na­de­szła chwi­la wy­jaz­du z Mo­na­ste­rzysk. Pa­trząc na na­sze po­że­gna­nie z pa­nią, sta­ro­ści­ną, któż­by po­wie­dział: że to mat­ka dzie­ci, że dzie­ci mat­kę, że­gna­ją. Nie było ani żalu, ani łez… była ra­czej z jed­nej stro­ny ja­kaś kon­wen­cjo­nal­na może obo­jęt­ność, ja­kiś ce­re­mo­nial­ny przy­mus z dru­giej. Co do mnie, dzię­ki Bogu my­ślą skła­da­łem, żem się nie wo­dził w owym cza­sie, kie­dy ro­dzi­ce uwa­ża­li wła­sne dzie­ci za obce, jak z ob­ce­mi się ob­cho­dzi­li, – kie­dy ro­dzi­ce zda­wa­li się dzie­ciom mó­wić: czyż nie dość, że­śmy wam ży­cie dali? – a dzie­ci po­wta­rza­ły w du­chu: – "Nie­masz za co dzię­ko­wać. " – Dzi­siaj, gdy dzie­ci wy­jeż­dża­ją z domu, ileż to wik­tu­ałów, przy­sma­ków, mat­ka przy­go­to­wu­je dla nich, opa­tru­je we wszyst­ko, dba o to, aby im było wy­god­nie, aby się nie za­zię­bi­ły, wszyst­ko co ma, imby od­da­ła, krwi wła­snej nie­szczę­dząc. Pani sta­ro­ści­na, nie­za­py­ta­ła na­wet, czy nam cze­go nie brak­nie. – Mnie na pa­miąt­kę dała mały pu­la­re­sik z mi­nia­tu­rą Sta­ni­sła­wa Po­nia­tow­skie­go, kró­la; mó­wiąc: – pa­mię­taj, abyś jego cno­ty na­śla­do­wał. " – Po ode­bra­niu tego daru, na pierw­szym po­pa­sie, pod mi­nia­tu­rą, po­ło­ży­łem datę 1794. Stry­jo­wi mo­je­mu, ja­dą­ce­mu nie z nami… ale na Ukra­inę, nic nie­udzie­liw­szy, obie­ca­ła tyl­ko, że sko­ro bę­dzie na Mo­na­ste­rzy­ska do War­sza­wy wra­cał, otrzy­ma od niej pre­zent; – a tłó­ma­cząc się przed oj­cem moim, że nie jest przy pie­nięż­nym za­pa­sie, i nie może mu w tej chwi­li nic wię­cej ofia­ro­wać, jak kosz­ta po­dró­ży, trzy­ma­ła w ręku ru­lo­nik za­pie­czę­to­wa­ny.

Pod­czas gdy roz­mo­wa mat­ki z sy­nem jesz­cze trwa­ła, po­strze­gł­szy, że ru­lo­nik od­pie­czę­to­wa­ła i coś z nie­go wy­do­by­wa, po­cią­gną­łem ojca za połę, i da­łem znak do od­jaz­du. Sko­ro­śmy wsie­dli do sa­nek, oj­ciec ru­lon otwo­rzył, bra­kło w nim je­de­na­ście du­ka­tów.

Po nad urwi­ste­mi brze­ga­mi Stry­py, o mil parę od Mo­na­ste­rzysk leży mia­sto Bu­czacz, gniaz­do gło­śnej w dzie­jach na­szych ro­dzi­ny Bu­czac­kich, her­bu Hab­dank. – "Wa­lecz­ni ci mę­żo­wie, (1) wsła­wi­li swe imio­na za Ja­giel­lon­czy­ków, kła­dąc pra­wie wszy­scy ży­cie w wal­kach, mia­no­wi­cie w obro­nie Rusi i Po­do­la. – Ja­kób, bi­skup Płoc­ki, zmar­ły 1542, ostat­nim był domu tego po­tom­kiem; sio­stra zaś jego wy­da­na za Jana Two­row­skie­go, wo­je­wo­dę Po­dol­skie­go, znacz­ne w po­sa­gu wnio­sła mę­żo­wi ma­jęt­no­ści. – Sy­nów zaś Two­row­skie­go, mówi Nie­siec­ki, po­spo­li­ty głos, już nie Two­row­skie­mi, ale Bu­czac­kie­mi, za­wo­łał; a po­nie­waż Two­row­scy byli her­bu Pi­la­wa, ztąd uro­śli Bu­czac­cy Pi­la­wi­to­wie. – Sar­nic­ki, pi­sarz, ży­ją­cy w XVII wie­ku, wspo­mi­na, że za jego cza­sów z rze­ki Stry­py, wy­do­by­wa­no pia­sek z okru­szy­na­mi zło­ta, lecz przez nie­dba­łość za­nie­cha­no; sta­da zaś koni, dla ob­fi­tych pa­stwisk wiel­ką mia­ły wzię­tość; zkąd na­wet po­szło przy­sło­wie: equ­us Bu­cza­cio­rum gre­gis. Przy koń­cu XVI. wie­ku dzie­dzi­ca­mi Bu­cza­cza byli Gol­scy, a w roku 1632 już na­le­żał do Po­toc­kich. W roku 1648 mia­sto ob­lę­żo­ne zo­sta­ło przez Ko­za­ków, któ­rzy wi­dząc trud­ność zdo­by­cia wa­row­ne­go – (1) Sta­ro­żyt­na Po­la­ka M. Ba­liń­skie­go, i T. Li­piń­skie­go Tom II. stron. 712.

miej­sca, od­stą­pi­li, po­pa­liw­szy wło­ści oko­licz­ne. Po zdo­by­ciu Ka­mień­ca 1672 roku, Ma­ho­met IV. sta­nął obo­zem w Bu­cza­czu i za­gro­ził nie­rzą­dem i ro­ster­ka­mi do­mo­we­mi osła­bio­nej Pol­sce. Wy­pra­wie­ni peł­no­moc­ni­cy kró­la Mi­cha­ła: Jan Fran­ci­szek Lu­bo­wiec­ki, kasz­te­lan Wo­łyń­ski, Ga­bry­el Sil­nic­ki, kasz­te­lan Czer­nie­chow­ski, i Jan Szu­mow­ski, pod­skar­bi na­dwor­ny ko­ron­ny, za­war­li 18 Paź­dzier­ni­ka trak­tat pod na­stę­pu­ją­ce­mi wa­run­ka­mi: 1., osie­dli w Pol­sce Ta­ta­rzy Lip­ko wie, (1) będą mie­li wol­ność po­wró­ce­nia do Kry­mu z ro­dzi­na­mi i do­byt­kiem. 2., Ka­mie­niec z wo­je­wódz­twem Po­dol­skiem, w ręku Tu­rec­kim po­zo­sta­nie, z wol­nem ato­li wyj­ściem za­ło­gi pol­skiej przy upro­wa­dze­niu ro­dzin i dobr ru­cho­mych. 3., Ukra­ina od­da­na bę­dzie Ko­za­kom pod zwierzch­nic­twem Por­ty zo­sta­ją­cym. 4., Za­ło­gi pol­skie ustą­pią z Bia­łej-Cer­kwi i in­nych twierdz Ukra­iny. 5. Pol­ska obo­wię­zu­je się co rok 22, 000 czer­wo­nych zło­tych, na 5. Li­sto­pa­da, po­cząw­szy od roku na­stęp­ne­go Por­cie wy­pła­cać, 6., Daw­ne mię­dzy obu pań­stwa­mi za­war­te ukła­dy i trak­ta­ty mają być i nadal za­cho­wa­ne. 7., Za­przę­żo­no wol­ne na Po­do­lu wy­ko­ny­wa­nie ob­rząd­ków re­li­gij­nych, i nie­ty­kal­ność ko­ścio­łów, szlach­cie zaś po­sia­da­nie ma­jąt­ków i cią­gnie­nie do­cho­dów z obo­wiąz­kiem skła­da­nia czę­ści onych suł­ta­no­wi; wszyst­kim, oprócz pod­da­nych, któ­rzy­by chcie­li się wy­nieść z ma­jąt­kiem ru­cho­mym, do-
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: