Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Uszkodzona dusza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Uszkodzona dusza - ebook

Leah ma szesnaście lat, fobię społeczną, nadopiekuńczych rodziców i kilkoro dziwnych przyjaciół. Uwielbia kawę, nienawidzi świetlówek, a jej żywiołem jest noc. Podczas pełni księżyca odczuwa dziwne instynkty, a poza tym pisze fantastyczne książki i wyśmiewa się z romansów paranormalnych. Po mieście, w którym mieszka, włóczy się wataha wilków…

W tej książce nie znajdziecie niczego, czym dotychczas kipiała literatura młodzieżowa. Tutaj zdecydowanie brak motylków, serduszek i błyszczących w promieniach słonka wampirków. To twarde urban fantasy w ciężkim rytmie Black Sabbath i atmosferze postsocjalistycznego blokowiska. Okraszona sporą dawką czarnego humoru pierwsza część historii szesnastoletniej wilkołaczycy Lei, krytycznym okiem patrzącej na absurdy rzeczywistości.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-248-0
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Świat skąpany w świetle księżyca wyglądał nierzeczywiście. Srebrzyste promienie prześwitywały między nagimi gałęziami wysokich, starych drzew, rysując na powoli budzącym się do życia trawniku rozmaite wzory. Dzika róża, oplatająca gęsto niewielką furtkę z kutego metalu, wypuszczała pierwsze pąki, przybierające wręcz czarny odcień.

Cała ta jasna kraina wyglądała na odrealnioną. No bo jak to tak? Ostre światło, przy którym można by z łatwością czytać, jednolicie czarne niebo, którego nie rozjaśniają nawet ogniki pojedynczych gwiazd, nieruchoma roślinność… Tutaj nie mogło nikogo być. To miejsce zostało stworzone dla jednej osoby, każda dodatkowa wzburzałaby niekontrolowany chaos, chwiejący idealną równowagą…

Kobieta odetchnęła lodowatym, wcale jeszcze nie wiosennym powietrzem i pogładziła miękką tkaninę, którą wyściełano szeroki, drewniany parapet pod skrzynkowym oknem. Oparła czoło o szybę, mocniej zacisnęła palce na ciepłym kubku z resztką herbaty.

Tuż za plecami usłyszała wiele mówiące chrząknięcie. Nawet nie odwracając się, wręcz wypluła pytanie:

– Czego ode mnie chcesz, Aurelio?

– Niczego złego. Chcę twojego dobra. Chcę ci pomóc. Liso, proszę, wysłuchaj mnie…

– Nie wysłucham. Może i chcesz dobrze dla mnie, ale źle dla mojej córki. A wiedz, że będę bronić swojego dziecka do końca, cokolwiek się stanie.

– Też jestem matką. Znam twoje obawy. Ale to nie jest zwykłe dziecko. Uwierz mi, lepiej będzie…

Czarownica odwróciła się raptownie, jej oczy pałały nienawiścią. Aurelia, choć o wiele starsza od niej, wolała ustąpić. Sięgnęła jednak po jeszcze jeden argument, mając nadzieję, że przemówi jej do rozsądku.

– Twoje dziecko stanowi poważne zagrożenie dla naszej społeczności. Jeśli wymknie się spod kontroli…

– Nie wymknie. Obiecuję ci to.

– Czyżby? Ona będzie bardziej zwierzęciem niż człowiekiem. Chcesz, by tak żyła?

– To pytanie jest niemożliwie głupie. Przecież ona może chcieć być taka.

– Ale jeśli nie będzie chciała?

– Przestań. Nie usprawiedliwia to jej zabicia. Nie dam ci swojej córki. Nie pozwolę, by stało się jej coś złego.

– To chociaż mi powiedz, kim jest jej ojciec. Chciałabym się dowiedzieć, jak beznadziejna jest sytuacja.

– Obawiam się, że nie będzie chciał z tobą rozmawiać.

Aurelia odetchnęła głęboko, starając się opanować nadchodzący wielkimi krokami atak złości. Bez słowa odstawiła na stół malowaną ręcznie filiżankę, pedantycznie ustawiła jej uszko pod odpowiednim kątem. Zadowolona skinęła głową i skierowała się w stronę schodów na piętro. Nawet się nie obejrzała, wiedząc, że Eliza przebywa w swoim świecie i nie zwróci na nią uwagi.

Postawiła kilka niepewnych kroków na drewnianej konstrukcji. Nabrawszy pewności, że nie będzie ona zbytnio skrzypieć, szybciej pokonała odległość dzielącą ją od pokoiku po lewej stronie. Weszła do środka ostrożnie. Obite pomalowanym na biało drewnem ściany oblepiały gęsto rysunki postaci z bajek, na puchatym dywaniku leżało kilka porzuconych zabawek. Z artystycznie wykonanej, ręcznie zdobionej kołyski dobiegało kwilenie noworodka. Z wahaniem zbliżyła się, spojrzała na dziecko, które raptownie umilkło i wpatrzyło się w nią. Tęczówki jego oczu były intensywnie czerwone. Wyciągnęła dłonie, wzięła dziewczynkę na ręce.

– Uwierz, mnie też się to nie uśmiecha, malutka – szepnęła, otulając niemowlę w chustę.

Zamarła. Po jej plecach gwałtownie przebiegły ciarki, na ramionach rozsypała się gęsia skórka. Tajemnicze wrażenie obecności czegoś groźnego, nie z tego świata, pojawiło się nagle i sparaliżowało ją dojmującym strachem. Bała się odwrócić, poruszyć, zaczerpnąć powietrza…

– Aurelio, jak miło cię widzieć!

Podskoczyła, niemal wypuszczając dziecko ze zdrętwiałych rąk, obróciła się, przygotowana na odparcie ataku. Między jej palcami zamajaczył błękitny dym, powoli formujący kulę ognia.

Wysoki, odziany na czarno mężczyzna nawet nie drgnął. Na twarzy, częściowo skrytej pod kapturem długiej peleryny, wykwitł ironiczny uśmiech, odsłaniający fragment ostrego kła i zapalający sadystyczne iskry w intensywnie szkarłatnych oczach, identycznych jak u dziecka. Prawej dłoni nawet nie uniósł, w lewej trzymał luźno kuszę załadowaną bełtem o czworograniastym, posrebrzanym grocie. Czymś takim zabiłby każdą istotę magiczną lub niemagiczną, a biorąc pod uwagę odległość…

Aurelia cudem powstrzymała się od jęknięcia, gdy uświadomiła sobie, że po strzale nic z niej nie zostanie.

– Boisz się mnie? – parsknął ironicznym śmiechem demon.

– Oczywiście, że nie – prychnęła, zdenerwowana chwilą słabości.

– Skoro nie, to chyba mam szansę na cywilizowaną rozmowę? – Rozłożył ręce w przyjaznym geście. – Jestem Andareus, miło mi cię poznać.

Nie odpowiedziała, fuknęła tylko wściekle.

– Ach! Dobrze wiedzieć! – Widocznie świetnie się bawił. – To może, skoro już się znamy, powiesz mi, co zamierzałaś zrobić z moją córką?

– Nic ci do tego! – syknęła, cudem powstrzymując się od wykonania gestu odganiającego złe moce.

– Obawiam się, że owszem, mam coś do powiedzenia w tej sprawie. Gdybyś wcześniej nie zrozumiała – to moje dziecko.

– Jedno ci wystarczy!

Zmarszczył brwi, jakby zamierzał skarcić nieposłusznego psa.

– Jeśli powiedziałbym ci to samo, zapewne wgniotłabyś mnie obcasem w ziemię. – Machnął dłonią. – Dobra, znudziła mi się ta zabawa. Odłożysz małą do kołyski, a ja pozwolę ci odejść w jednym kawałku. Co powiesz na taką propozycję? Wychodzisz nawet na plus.

– Chyba kpisz!

– Widzę, że się nie dogadamy… – Westchnął, przewracając oczami. – Liczę do trzech. Raz…

– Oddaj mi dziecko po dobroci. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie niebezpieczeństwo stanowi dla naszej społeczności! – zaoponowała.

– Co proszę? Ona? – Przyjrzał się córce z niedowierzaniem, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.

Kobieta zawahała się. Faktycznie, ten argument mógł zabrzmieć przekonująco za co najmniej dziesięć lat. A tyle zdecydowanie nie mogła czekać.

– Stawiam ci warunek – powiedziała wreszcie, dumnie się prostując.

– Zamieniam się w słuch.

– Masz pilnować dzieciaka. Jeśli chociaż na moment spuścisz z niej wzrok – zapłacisz za to. Życiem małej. Zrozumiano?

– Rozumiem… – Demon sprawiał wrażenie lekko rozbawionego. Jak by nie patrzeć, groziła mu istota, którą mógł zgnieść, nie ruszając palcem.

Czarownica ostrożnie odłożyła małą, nakryła kołderką, cały czas świadoma patrzącego jej na dłonie demona. Posłała mu jeszcze jedno niechętne spojrzenie i odwróciła się. Zeszła po schodach, zerwała płaszcz z wieszaka i wyszła w noc. Otoczywszy się srebrzystą poświatą, zniknęła.

Lisa wbiegła na strych, przeskakując po dwa stopnie naraz. Reakcja gościa przeraziła ją. Teraz wyrzucała sobie nieuwagę, przygotowana na najgorsze…

A jednak był tam. Andareus siedział po turecku na kanapie; oliwił mechanizm rzeźbionej runami kuszy. Na jej widok uśmiechnął się lekko.

– Cały czas tu byłeś? – wykrztusiła z niedowierzaniem.

– Oczywiście, że tak. Doskonale wiem, że powinienem mieć oko na małą. W końcu… Nie wiem jeszcze, czy będzie starzeć się jak człowiek, kiedy zaczną się pierwsze przemiany…

– U małego jeszcze się nie zaczęły. Myślisz…

– Ona jest inna – uciął, rzucając okiem w stronę śpiącego dziecka. W jego oczach pojawiło się coś dziwnego, jakby obawa.

– Leah… Przecież ona… – Umilkła, nie chcąc kończyć. Patrzyła niepewnie na demona, który, jakby z wahaniem, zgarnął z małej kanapy stertę papierów i położył się, przymykając oczy. Patrzyła na niego, na potwora, którego pokochała, zastanawiając się, jak ciężkie będzie jej przyszłe życie.Rozdział 1

Kaaawyyy…

Nawiedzona tą myślą, wparowałam do kuchni, wygarnęłam z szafki stertę opakowań mąki i makaronu, po czym mocno chwyciłam odrapaną puszkę, którą za nimi ukryłam. Odkręciłam wieczko, zajrzałam do środka.

– Noż kurde! – huknęłam tak, że pewnie słyszał mnie cały blok.

– Czyżby twoja skrzętnie ukryta i zakamuflowana kawa się skończyła? – Z salonu dobiegł głos wyraźnie rozbawionego ojczyma.

Już nawet nie skomentowałam tej złośliwości, uznawszy, że szkoda „prądu”. Poza tym po co gadać? I tak o tej godzinie nie odkupi. Odrzuciłam puszkę, klnąc w myślach. Znalazłam słoik z niebiańskim napojem w proszku. Nie cierpię rozpuszczalnej, ale co poradzić… Włączyłam czajnik, zajrzałam do lodówki.

– A mleko to w tym domu, kurde, jest?! – zapłakałam.

– W szafce. Tamto już się skończyło! – Ojczym rechotał w najlepsze.

Zabijając go w myślach na wszelkie możliwe sposoby, zajrzałam do szafki. Taaak, jest mleeeko, tak? Szkoda tylko, że bez tłuszczu! No i co ja teraz zrobię?! Nie wytrzymam kolejnej nieprzespanej nocy bez kawy!

Podciągnęłam się na blat, oparłam o szybę. Wyjrzałam przez okno. Na zewnątrz było ciemno, tak jak zazwyczaj o tej porze. Snującą się pomiędzy szarymi blokami mgłę rozświetlały pojedyncze ogniki latarni, sprawiające, że zwykły kłąb pary wodnej stawał się najpiękniejszym zjawiskiem, jakie w życiu widziałam. W pobliżu słupa rozjaśniał się na pomarańczowo, aby dalej przechodzić od bieli do głębokiego fioletu. Uwielbiam taką pogodę. Gdy patrzę na coś takiego, nagle nachodzi mnie ochota, żeby wybiec z domu i zacząć biegać dookoła drzewa niczym york na spacerku. Głupie uczucie…

Usłyszałam dobiegające z przedpokoju kroki. Oho, mama idzie! Trzeba przygotować ciężką broń.

– Ty jeszcze nie w łóżku?! – zdziwiła się na mój widok.

Fakt, zazwyczaj już o dwudziestej pierwszej jestem nie do użytku, a tu siedzę całkowicie przytomna. Może nie rześka jak skowronek, bo w końcu bez kawy, ale jednak żywa.

– Mam coś ważnego do załatwienia… – zaczęłam.

– Ach, do załatwienia… – Uniosła znacząco jedną brew.

Szlag mnie trafi. Czy wszyscy w tym domu jednocześnie zmówili się, żeby doprowadzić mnie do białej gorączki, czy to ja jestem jakaś przewrażliwiona?!

– Wiem, że to głupio zabrzmi, ale mogę wyjść z domu? – spytałam prosto z mostu.

– Czy ty wiesz, która jest godzina? – jęknęła, chowając kubek do zmywarki. Mój kubek na kawę, nawiasem mówiąc.

– Wiem, ale jak już wspominałam, mam coś ważnego do załatwienia.

– Świat się nie zawali, jeśli poczekasz z tym do jutra – skwitowała i odeszła, pogwizdując pod nosem.

– Oby – westchnęłam. Raz już był tego bliski przez moje spóźnienie, więc lepiej nie kusić losu. Z jakiegoś powodu Quills zwołał zebranie przed terminem.

Chyba że zrobił to specjalnie, żeby mnie wkurzyć? W końcu wie, że zawsze potrzebuję nieco więcej czasu niż inni, by wymyślić jakąś chwytliwą historyjkę dla dorosłych. Kto go tam wie…

Gdy drzwi sypialni się zamknęły, policzyłam do dziesięciu i otworzyłam kuchenne okno. Trzeba uważać, bo to sypialniane jest tuż obok. Wysunęłam się tyłem. Gdy napotkałam opór, z ulgą wypuściłam powietrze. Nawet jeśli człowiek jest pewien, że nic się nie stanie, zawsze odczuwa jakiś irracjonalny lęk przed wychodzeniem przez okno. Zwłaszcza znajdujące się na trzecim piętrze.

Ja w każdym razie wiele razy uciekałam w ten sposób i ani razu się nie zabiłam, a nadal się boję. Brzmi nieprawdopodobnie, że nadal żyję? A jednak. Całość jest możliwa dzięki rusztowaniu, które gęsto oblepia budynek już od pół roku. Wtedy to właśnie przyjechała ekipa remontowa, rozłożyła się, powzdychała, odjechała, i tyle ją widzieli. Na razie nikt nie czepia się tego cuda, choć miejscami zaczyna rdzewieć, a niektórym nawet zacienia mieszkania.

Z hukiem porozkładałam drabinki, mając nadzieję, że sąsiedzi zrzucą to na karb mocniejszego wiatru. Z ulgą stanęłam na chodniku, odetchnęłam kilka razy głębiej i… skoczyłam. W locie moje ciało wydłużyło się, wstrząsnął nim ognisty dreszcz, pokryło się czarną sierścią. Już jako wilk wielkości średnio wyrośniętego niedźwiedzia rozejrzałam się, sprawdzając, czy aby nikt nie widział całej akcji, i pobiegłam w stronę dworca kolejowego, przemykając pod balkonami i kryjąc się w gęstszych kłębach mgły.

Oczyma wyobraźni już widziałam masakrę, jaką zgotuje mi biały kolega. W końcu tak jakby nieco się spóźnię… Ale czy to moja wina, że mam takich, a nie innych rodziców?! To znaczy – prawie rodziców?!

Niestety, już dawno przekonałam się, że Quills ma taki głupi zwyczaj doszukiwania się we wszystkim mojej winy. Ale to we wszystkim. Nawet w tym, w czym nie brałam udziału. Właściwie to najchętniej rozniosłabym go na strzępy przy najbliższej okazji, gdyby nie to, że jest dla mnie prawie jak brat. Znamy się od trzynastu lat, a ten szmat czasu do czegoś zobowiązuje…

Quills właściwie nazywa się Konrad i jest albinosem. Takim prawdziwym – ma białą skórę, białe włosy i czerwone oczy. Nie nosi okularów, choć ledwo widzi tablicę z pierwszej ławki. Nie zakłada szkieł przeciwsłonecznych, bo podobno mu w nich nie do twarzy i, jak na metalowca z prawdziwego zdarzenia przystało, zapuszcza kłaki. Już mu sięgają nieco powyżej łopatek. Krótko mówiąc, chłopaczyna dość mocno rzuca się w oczy. Zwłaszcza na ulicach miasta, w którym jakakolwiek indywidualność traktowana jest jak zakaźna, śmiertelna choroba.

Wparowałam na dworzec w pełnym pędzie. Jednocześnie wbiłam w ziemię pazury wszystkich czterech łap, przez co rzuciło mną jak rozpędzonym autem. Spojrzałam z wyrzutem na odrapaną ławkę, z którą tylko cudem uniknęłam zderzenia. Zamierzałam otrzepać się z godnością i podejść do reszty jak gdyby nigdy nic, udając, że byłam tu cały czas, ale drogę zastąpił mi wyprężony do granic możliwości biały wilk.

– Spóźniłaś się dokładnie trzydzieści minut i piętnaście sekund – skomentował, miażdżąc mnie czerwonym spojrzeniem.

– Szybką masz skapę. Ze stoperem na mnie czekałeś? – Odsłoniłam koniuszki kłów, mimowolnie kładąc uszy na łbie. To czasami jest silniejsze ode mnie. Zwłaszcza gdy mam przed sobą Alfę…

Jednak nie zamierzał mi odpuścić.

– Przeproś.

– Nie.

– Tak.

Postanowiłam obrać odrobinę inną strategię.

– Czy poniżanie mnie naprawdę sprawia ci taką radość?

– Co? – Zmieszał się, na moment zrywając kontakt wzrokowy.

– Okej, lubisz napawać się smutkiem w moich oczach. Spoko, jak tam sobie chcesz. – Niby pokornie pochyliłam wielki łeb, kątem oka zerkając na czekającego razem z resztą stada Jareda…

Odniosłam sukces. Brunatny wilk zerwał się z miejsca, staranował dwa razy większego od siebie białego, obwarczał i odszedł, częstując najbarwniejszą wiązanką przekleństw, jaką w życiu słyszałam. A wiem, co mówię, bo mam już za sobą dwa lata gimnazjum.

– Jak znowu będzie się ciebie czepiać, to mów! – Mrugnął do mnie znacząco.

– Dzięki – burknęłam, mimowolnie jeżąc futro na karku.

Tak. Już wolałabym chyba wetrzeć sobie w oczy kwaśną posypkę z żelków, niż wołać go co pięć minut, bo średnio co tyle Quills ma do mnie o coś pretensje. Jeszcze by oczekiwał czegoś w ramach wdzięczności… Poza tym ja i nasz Alfa żremy się ze sobą od przedszkola, więc wszyscy powinni się już przyzwyczaić.

Ale nie zmienia to faktu, że czasami można zagrać zagubioną dziewczynkę, gdy nie chce się na przykład ruszać z miejsca. Tak, wiem, w moim przypadku zgrywanie biednej i zastraszonej nie wychodzi najlepiej. Jestem większa o co najmniej dwadzieścia centymetrów od zwykłego członka watahy, co daje mi możliwość dorównywania Alfie kłębem. Owszem, jestem szczuplejsza, ale mam więcej siły, nawet od niego. Żylak taki, rozumiecie… Do tego dochodzą dziwaczne zachowania. Bywa, że po dłuższym czasie spędzonym w wilczej skórze zaczynam zachowywać się jak zwierzę i przestaję odczuwać potrzebę zmieniania się z powrotem w człowieka. I jeszcze upodobania pokarmowe… Opowiem anegdotkę. Embry swego czasu wpadł na pomysł zagrania w tak zwanego ryzykanta. Owocem zakładu był pomysł skonsumowania surowego, niedoprawionego mięsa. Powiem, że nawet mi smakowało – bez żadnych negatywnych i problematycznych reakcji ze strony ciała spałaszowałam całą porcję, używając nawet noża i widelca, do czego normalnie się nie zniżę. Seth wylądował w łazience, Jared spasował, Sam nie stawał nawet w szranki, a i tak potem nie chciał o tym rozmawiać, reszta spędziła kilka następnych dni o sałatkach jarzynowych.

Otrzepałam się, podeszłam do reszty, zgromadzonej w kółku. Koledzy akurat zajęci byli przerzucaniem się jakimiś złośliwościami, więc ziewnęłam ostentacyjnie i rozejrzałam się. Nasz miejski dworzec z pewnością przyprawia o dziki atak śmiechu każdego, kto pojawia się tu jedynie przejazdem. Podobno zabytkowy budynek od trzech lat dzielnie poddaje się pracom remontowym, a jego funkcję pełni stojący na środku błotnistego trawnika barak z blachy falistej. Światło w nim zapewnia okratowane okienko, którego czystość pozostawia wiele do życzenia, i spora łysa jarzeniówka na suficie, która sprawia, że nie jestem w stanie wejść do środka. Tak, dobrze zrozumieliście, boję się żarówki. Ale przyznacie, że w takich długich, dających sine światło i niczym nieosłoniętych jarzeniówkach jest coś strasznego? Perony są na oko dwa, wyłożone krzywymi i spękanymi płytkami, które z pewnością już parę lat temu można byłoby zamienić na kulturalną kostkę. Nad nimi znajduje się jeden z obiektów, które zwykłam określać zdaniem „komuna śpiewa i tańczy” – żelbetowy most, pozwalający użytkownikom chodnika przekroczyć tory, bez ryzyka władowania się pod przejeżdżający akurat pociąg. Z tego cuda, którego napęczniałe od korozji barierki pomalowano w biało-niebieskie pasy, można również zejść na peron.

Z nudy postanowiłam udać się na ten most. Zajęcie jak każde inne…

Przeskoczyłam na drugi peron, z niego wspięłam się po wykonanych z betonu zbrojonego stopniach na szczyt konstrukcji. Oparłam się przednimi łapami o barierkę, wbiłam wzrok w podświetloną latarniami ulicznymi mgłę.

Nie wiem dlaczego, ale jestem najdziwniejszym członkiem naszego stada. Oczy mam brązowe – tak jak przystało na wilkołaka pełnej krwi – ale nikt z mojej rodziny takim nie był. Nie ugryziono mnie, nie mogę też być lunatykiem, bo wtedy przede wszystkim bym lunatykowała, a zazwyczaj śpię jak zabita. Wiele razy zastanawiałam się, jak to możliwe, zawsze jednak strofowałam się, dochodząc do innego wątku… Może to mój tata był wilkiem pełnej krwi? Może to po nim? Mama nigdy nie mówiła, kim był. Nie widziałam jego zdjęć, nie pamiętam jego twarzy, a więc musiał odejść, gdy byłam naprawdę mała. Nie mam pojęcia, czy żyje, czy umarł, dlaczego odszedł. Zawsze, gdy chciałam czegokolwiek się dowiedzieć, zbywano mnie ostentacyjnym milczeniem, jakbym była zbyt głupia, by poznać i zrozumieć prawdę. Nie znałam taty, ale od zawsze był ojczym, który mi go zastępował, więc teoretycznie nie powinnam za niczym tęsknić. A jednak robiło mi się niedobrze za każdym razem, gdy ktoś z otoczenia opowiadał, jakie to wspaniałe rzeczy robi ze swoim tatą. Bo ojczym jednak, choć cudowny, ciepły i obdarzony poczuciem humoru zbliżonym do mojego, nie zachowywał się jak ojciec. Może inaczej: jego związek z mamą wyglądał bardziej jak przyjaźń, nie miłość. Dlatego uczucie braku czegoś nieokreślonego nie ustępowało.

– Może idź do chłopaków, zamiast się zamartwiać? – usłyszałam za plecami.

Warknęłam, skuliłam się odruchowo. Uwaga, teraz powiem coś, co kwalifikuje mnie jako pacjentkę szpitala psychiatrycznego. Od jakiegoś czasu widuję obok siebie kogoś w rodzaju anioła stróża… Ale od początku.

W trzeciej klasie podstawówki dostaliśmy zadanie: opisać swojego tatę. Wiadomo, jak zareagowałam – zamknięciem się w sobie. Wykreowałam własny świat, w którym spędzałam każdą możliwą chwilę z tatą. Wyobrażałam go sobie ze wszystkimi szczegółami. A miesiąc później pierwszy raz ukazał mi się on. Ma twarz identyczną jak tamto wyobrażenie, ale do tego dochodziły wielkie czarne skrzydła i zaplecione w drobne warkocze włosy, opadające czarną falą aż do pasa. Plus czerwone oczy, ale o tym już nie wspominam, bo i tak dziwnie się zrobiło.

– Powinnam, ale mam wrażenie, że jakoś bardzo im nie przeszkadza moja nieobecność – odparłam i wywróciłam oczami.

– Chyba cię wołają. – Demon, bo wyobrażenie zdecydowanie bardziej przypominało demona niż anioła, nastawił spiczaste ucho, nasłuchując.

– Ja tam nic nie… – zaczęłam, ale przerwało mi krótkie wycie Setha. No tak…

Niechętnie powlokłam się na dół, dokładnie zastanawiając nad postawieniem każdego kolejnego kroku. Pozostałe wilki patrzyły na mnie znacząco, milcząc. Wyraźnie dają mi do zrozumienia, że z rozpoczęciem i skończeniem narady czekali jedynie na moje łaskawe pojawienie się. Usiadłam w okręgu, parsknęłam w stronę gapiącego się na mnie Jacoba i ułożyłam czarny łeb na łapach.

Właściwie nawet nie słuchałam wykładu Quillsa, który produkował się, chodząc w tę i z powrotem. Patrzyłam na niego tępym wzrokiem, wymyślając, jak jeszcze mogłabym go zabić, i starałam się powstrzymać opadające powieki. Oj, brak kawy dawał się we znaki… Trochę to głupie uzależnić się od kofeiny w wieku szesnastu lat, ale takie są fakty.

Nagle zauważyłam, że wszyscy patrzą na mnie ciekawie, jakby z nadzieją, że wygłoszę jakiś komentarz. Postawiłam uszy, poruszyłam się niespokojnie, zerknęłam przez bark, by sprawdzić, czy ktoś przypadkiem za mną nie stoi.

– Czy mógłbyś powtórzyć? – zapytałam gotującego się ze złości Quillsa, szczerząc zęby w najsłodszym wilczym uśmiechu, na jaki tylko byłam w stanie się zdobyć, gdy tuż obok miałam bark Paula (ten dres jest jedynym członkiem stada, którego nie cierpię).

– A jakbym powiedział, że nie? – Wielki, biały basior przechylił łeb, warcząc głęboko.

– Jakoś bym to przeżyła, ale podejrzewam, że nie jest w twoim interesie posiadanie w stadzie niedoinformowanych jednostek? – Zniecierpliwiłam się.

– Jak pięknie powiedziane! – prychnął. – Mówiłem, że będą burzyć ten blok naprzeciwko ciebie.

Przed moim blokiem praktycznie od zawsze stoi sobie budynek mieszkalny typu „punktowiec”. Boki ma oklejone niebieską, zardzewiałą blachą, a okna pozabijane dechami, więc psuje widok tak, jak to tylko możliwe. Ogradzają go metalowe panele, jakimi zwykle oznacza się teren budowy lub obiekty grożące zawaleniem. Cóż, ludzie się dziwią, dlaczego ten wbrew pozorom nowy budynek opuszczono w rok po oddaniu do użytku, w dodatku w tak wielkim pośpiechu. Po prostu ściany zaczęły pękać, a w piwnicy unosił się silny aromat lasu deszczowego. Istnieje wiele teorii, dlaczego tak się stało – rzeczka, wody gruntowe, osuwająca się ziemia i sratatata… Prawda jest taka, że pod podłogą piwnicy znajdują się wody rzeki Styks i brama do piekieł, której strzegą bladgory – niezbyt miłe potworki o ciele gladiatora i głowie byka. Przed wyjściem na zewnątrz i zmieceniem miasta z powierzchni ziemi powstrzymuje je tylko warstwa betonu nad głowami – blok mieszkalny – i zatopione w jego ścianach żelazne pręty zbrojeniowe. Nie wiem, jak to się stało, ale do tej pory jakoś nikt nie czepiał się istnienia tego miejsca, a tu proszę… Niestety jako jedyna znam tajemnicę, więc w jakiś sposób będę musiała nakłonić resztę do protestu przeciw rozbiórce, jednocześnie nie zdradzając motywów.

– No i co z tego? – Udałam, że sprawa guzik mnie interesuje.

– Myślałem, że lubisz tę ruderę? – Jared spojrzał na mnie dziwnie.

– No bo lubię. – Wzruszyłam ramionami.

– Wiecie co? Coś mi się widzi, że wszyscy jesteśmy dzisiaj zmęczeni. Może rozejdźmy się już do domów, a szczegóły omówmy jutro? – zaproponował Embry.

Wszyscy naraz zaczęli merdać ogonami i przekrzykiwać się z ekscytacji. Wszystkim chciało się spać, poza tym było zimno, mokro i niewygodnie. Brawo, Quills, za wymyślenie tak idiotycznego terminu spotkania! Które właściwie nic nie wniosło… Jestem pod wrażeniem, serio, serio.

– Zebranie uważam za zamknięte. – Quills wypowiedział w końcu to, na co każde z nas czekało od początku. Natychmiast, bez słowa pożegnania rzuciliśmy się w stronę swoich domów.

Gdy stanęłam pod blokiem, zdałam sobie sprawę z niepokojącej rzeczy. Okno w kuchni było szczelnie zamknięte – widziałam to nawet z tej odległości, a w kieszeni stwierdziłam brak kluczy, co było oczywiste, jako że na bank ich nie brałam. Zacisnęłam zęby, ze złością wcisnęłam do oporu guziczek domofonu. Mama otworzyła, zbyt szybko jak na mój gust. To oznacza, że zauważyła moją nieobecność. Wchodziłam na trzecie piętro, zastanawiając się dokładnie nad wykonaniem każdego kroku, lecz i tak drzwi mojego mieszkania ukazały się szybciej, niżbym tego chciała. Układając w myślach szybki testament – czyli zastanawiając się, którą z moich rzeczy mogłabym ewentualnie komuś oddać – nacisnęłam klamkę.

– Gdzieś ty była?! – ryknął ojczym, jeszcze zanim zaczęłam rozwiązywać buty.

– Na dworze – odpowiedziałam uprzejmie.

– A konkretnie?

– To chyba nie jest w tej chwili takie istotne? – Chciałam, żeby zabrzmiało dowcipnie, ale widocznie nikt nie docenił moich starań.

– Nie bądź niegrzeczna! – wydarła się mama. Aż się skuliłam.

– Policz do dziesięciu, zanim coś powiesz! – włączył się ojczym.

– Umiem liczyć do dwóch, potem mówię „wiele” i „mnóstwo” – odparłam, chcąc obronić resztki swojej godności, mocno już przez nich podeptanej.

Zostałam wysłana do swojego pokoju, co oczywiście przyjęłam z ogromnym entuzjazmem. Przynajmniej skończą się wyrzuty. Ogólnie dostałam szlaban TYLKO na czytanie i pisanie książek, co oznacza, że z czynności, które wykonuję, wolno mi jedynie posłuchać muzyki i pouczyć się arabskiego. Suuuper. Wskoczyłam do łóżka, zawiedziona życiem, i ukryłam twarz w poduszce.

– Wilki nie płaczą.

Poderwałam się i zmiażdżyłam swojego Demona wzrokiem.

– Czy ty musisz pojawiać się tak nagle? – warknęłam.

Jedyną odpowiedzią było sugestywne wzruszenie ramion.

– Jak mam nie płakać? Dostałam szlaban na książki, a to przecież tak, jakby ktoś zakazał mi oddychać! – zawołałam.

– Poucz się. Może wreszcie podciągniesz średnią.

Ta, jasne. Wszyscy dorośli potrafią gadać tylko o jednym.

– Nie rób takiej miny. Cała twoja przyszłość od tego zależy – warknął, opierając dłoń o drzewce zatkniętego za pasek korbacza.

– Przesadzasz. Doskonale o tym wiem, ale chyba nie będę siedziała nad książkami całe dnie? A do egzaminu gimnazjalnego zostało sporo czasu. Poza tym moja przyszłość zależy też od tego, czy napiszę książkę, prawda?

– Leah… – Nie dokończył. W jego oczach było coś dziwnego. Smutek? Troska?

Albo odbiło mi już do reszty.

– Powiedz, dlaczego twoi koledzy nadali sobie takie dziwne przydomki? – spytał, zmieniając temat.

– Jak się dowiedzieli, że nazywam się jak wilkołaczyca ze „Zmierzchu”, postanowili jakoś się do mnie dopasować. Chociaż sama nie wiem, jak to skojarzyli.

– Może czytali?

Ryknęłam śmiechem, wyobrażając sobie Jareda płaczącego nad romansem paranormalnym, zapominając o czuwających w drugim pokoju dorosłych. Szybko umilkłam. Gdy chciałam odpowiedzieć Demonowi, okazało się, że już go nie ma.

– No, to nieźle cię pokrochmaliło, dziewczyno… – powiedziałam i westchnęłam, nakrywając się kołdrą.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: