Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Uwaga, dochodzę! - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 lipca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Uwaga, dochodzę! - ebook

Henriette Hell uwielbia seks i wszelkie erotyczne eksperymenty. To, że podczas stosunku nie osiąga orgazmu, nie jest dla niej problemem. Sprawia jednak, że jej partnerzy czują się kiepskimi kochankami. Wciąż robią jej wyrzuty. Henriette ma tego dość. Postanawia wyruszyć w podróż dookoła świata, by przespać się z wieloma mężczyznami i dowiedzieć, czy z mieszkańcami innych krajów łatwiej osiągnąć rozkosz.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-244-1
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Szczytowanie obowiązkowe

Skradziony orgazm

Orgazmowi przypisuje się zbyt duże znaczenie. Tak jakby musiał nam zrekompensować czczość naszego żywota.

Woody Allen

„Z biegiem lat seks robi się coraz lepszy” – głoszą wszystkie czasopisma dla pań, talk-show i pogadanki. Phi! Uważam, że to kompletna bzdura. Gdyby ktoś spytał mnie o zdanie, powiedziałabym, że im człowiek starszy, tym trudniejszy i bardziej męczący robi się seks. Proszę mnie źle nie zrozumieć: uwielbiam seks i eksperymenty w łóżku. Z moim byłym chłopakiem kochałam się nawet w południowoazjatyckiej świątyni buddyjskiej. Mimo to wydaje mi się, że z każdym nowym kochankiem presja wzrasta.

Właśnie skończyłam dwadzieścia sześć lat. Mężczyźni oczekują od kobiety w moim wieku po pierwsze gotowości na wszystko („Co, nie lubisz seksu analnego?!”), a po drugie, jeśli łaska, zdolności entuzjastycznego szczytowania podczas dzikiego i namiętnego stosunku. Jeśli natomiast – niezależnie od przyczyn – to się nie udaje, trzeba się przygotować na nieunikniony krzyżowy ogień pytań. Spotkało mnie to w 2010 roku, kiedy właśnie po raz piąty przespałam się z moim nowym chłopakiem Jarem.

– Powiedz, udało ci się dojść? – zapytał Jaro, kiedy zawiązywałam zużyty kondom. Na chwilę przerwałam to zajęcie.

– Yyy… tak, nie zauważyłeś? Wtedy, kiedy mnie pieściłeś.

– Czyli nie doszłaś tak naprawdę – podsumował. Najwidoczniej nie słuchał mnie tak naprawdę.

– Owszem, podczas gry wstępnej.

– No dobra, ale to się nie liczy. Nie dochodzisz za łatwo, co?

Jak to – nie liczy się? Czy prawdziwy seks oznacza dla niego tylko penetrację? Ech, najwyraźniej Jaro podzielał w tym względzie – zresztą podobnie jak większość mężczyzn – poglądy Billa Clintona… Ja jednak stałam twardo po stronie Moniki Lewinsky: moim zdaniem wszystko, co ma związek z dotykiem i mnie kręci, to seks.

– Nie, Jaro, niestety nie dochodzę za łatwo. Tak właściwie prawie nigdy. Taka już jestem. Nie ma to nic wspólnego z tobą. Prawdopodobnie moje ciało nie jest do tego zdolne.

Milczenie.

Jaro podrapał się po głowie, chwycił butelkę wody, napił się i milczał dalej.

– Cholera, przecież w takim razie seks to żadna przyjemność. Chcę, żebyś doszła, kiedy cię pieprzę. I chcę od czasu do czasu dojść razem z tobą!

– To może być trudne – odparłam, wstałam i poszłam do łazienki. Uff, ta wypytywanka mnie zdenerwowała…

– Wszystko w porządku? – spytał Jaro.

– Ta-ak… Wezmę tylko szybki prysznic – skłamałam. Tak naprawdę jednak usiadłam na skraju wanny i zamknęłam oczy. Dlaczego mężczyźni tak mi utrudniają życie? Nie wystarczy im, że z trudem i nie tak często, jak inne kobiety, osiągam orgazm? Mam już chyba wystarczająco przechlapane, prawda? Ale nie, panowie robią mi na dodatek wyrzuty i wywierają na mnie presję.

Jaro wszedł do łazienki.

– Słuchaj, chcę wiedzieć, co mam robić, żebyś mogła dojść. Zrobię wszystko, czego zapragniesz!

Spojrzałam na niego.

– Jaro, odkąd jestem aktywna seksualnie, żaden mężczyzna nie doprowadził mnie do orgazmu samą penetracją. Nigdy! I obawiam się, że tobie też się to nie uda. Niestety.

Zrezygnowany Jaro osunął się obok mnie na brzeg wanny.

– Coś wymyślimy – powiedział i pogłaskał mnie po plecach. – Jakoś to będzie.

Zaczynała mnie boleć głowa.

– Mnie wystarczy, jeśli dojdę podczas gry wstępnej. Naprawdę.

– Tak, ale mnie to nie wystarczy.

– No dobrze, w takim razie musisz dodatkowo pieścić moją łechtaczkę. Albo ja to zrobię.

– Okej, no to spróbujmy.

– Teraz?!

– Tak, chcę się przekonać, czy to działa. Jazda!

Działać jak maszyna. Obowiązek szczytowania. Żeby wszystko było idealnie i żeby mężczyzna mógł dowieść samemu sobie, że potrafi. Wzorowe zachowanie w łóżku kluczem do harmonijnego związku.

Ale ja po prostu nie mogłam dojść i basta! Nie w trakcie pieprzenia. Udawało mi się to tylko, kiedy podczas stosunku sama się dotykałam. Efekty bywały wspaniałe, ale w większości przypadków seks zamieniał się wtedy w swoiste zawody. Zażarta pocieranka kontra mocne pchnięcia w drodze na szczyt, do zwycięstwa.

Ale czegóż to człowiek nie zrobi dla pozornie udanego pożycia… W łóżku wszystko musi grać, bo inaczej spokój domowego ogniska zawiśnie na włosku, a mąż zacznie cię zdradzać. Z taką, która szybciej i łatwiej dochodzi – albo przynajmniej lepiej udaje, na co mi nie pozwalało moje poczucie własnej godności. Najwyraźniej jestem pod tym względem wyjątkiem. Podobno 90 procent kobiet regularnie symuluje orgazm! Wykazała to ankieta przeprowadzona w berlińskiej klinice Charité pośród 575 kobiet. Niezłe, co? Mnie jednak bardziej zaszokowały przyczyny tego udawania: 41 procent kobiet chciało w ten sposób utwierdzić partnera w przekonaniu, że jest dobrym kochankiem; 25 procent usiłowało przyspieszyć jego szczytowanie. A teraz najgorsze: 16 procent kobiet sądziło, że są winne orgazm swojemu partnerowi. Winne? Niepojęte! Dalsze 15 procent nie ważyło się wyznać mężczyźnie, że nie udało mu się ich zaspokoić. Gdzież podziały się przyjemność, lekkość i duch zabawy? Tak między nami: moje wyobrażenie seksu idealnego to ubrany mężczyzna, który nigdzie się nie spieszy i który całą godzinę poświęca wyłącznie stymulacji moich piersi i clitoris. Większość mężczyzn dawała jednak za wygraną już po pięciu minutach, bo albo się nudzili, albo nie mogli się pohamować, albo też złapał ich skurcz w ręce lub języku.

Wiecie co? Czasami chciałabym wrócić do czasów, kiedy miałam piętnaście lat i całe popołudnia spędzałam z Paulem, moim ówczesnym chłopakiem, na wzajemnych pieszczotach w jego łóżku! Dotykaliśmy się godzinami! Z pożądaniem i rozkoszą, choć tak naprawdę nie wiedzieliśmy, co robimy. O orgazmach nie myśleliśmy wcale. Ekscytowały nas po prostu igraszki z naszymi ciałami i obserwowanie reakcji partnera. I właśnie ów całkowity luz prowadził do cudownych doznań. Pewnego deszczowego wtorku w lutym 2001 roku leżeliśmy na jego łóżku. W tle leciał horror – chyba Laleczka Chucky. I chociaż oboje uwielbialiśmy taki chłam, nie widzieliśmy świata poza sobą; Paul właśnie szykował się, żeby wsunąć dłonie pod mój sweter. Po chwili po raz pierwszy zdjął mi stanik. Boże, jakie to było ekscytujące! Widziałam, jak niesamowicie podniecił go widok moich piersi i jaką rozkosz sprawiało mu ich dotykanie. W końcu zaczął ssać moje sutki, a ja miałam wrażenie, że się unoszę i płynę w powietrzu bliska eksplozji. Mrowiło mnie w całym ciele, pojękiwałam i wiłam się pod dotykiem jego warg. Łubudu! Paul naprawdę doprowadził mnie do orgazmu, dotykając jedynie moich sutków. Cóż to było za fantastyczne doznanie! Nigdy więcej czegoś takiego nie przeżyłam, prawdopodobnie dlatego, że nigdy więcej żaden mężczyzna nie poświęcił mnie ani moim piersiom tyle czasu. (P.S. Ta sama ankieta wykazała, że 30 procent kobiet miewa orgazmy „piersiowe”. Najwyraźniej jeszcze nie zwariowałam).

Jakieś osiem lat i mnóstwo erotycznych przygód później znałam już chyba wszystkie tajniki miłości. Miałam stosunki w windzie i w trójkącie, uprawiałam seks w wodzie i na haju. Ale czy czerpałam z tego więcej przyjemności? Nie, z pewnością nie. Zwyciężyły zobojętnienie i rutyna. Czułam też stałą presję. Zaczęło się to koło siedemnastki, kiedy oficjalnie straciłam cnotę. Skoro tylko mój ówczesny chłopak, Rocko, wszedł we mnie, przeleciało mi przez myśl: „Co? I to dzięki temu mam osiągnąć orgazm? Nigdy w życiu”. No i masz babo placek!

Od tej pory nic się nie zmieniło. Włożyć i wyjąć – to mi nie wystarczało. Nic w tym dziwnego: pochwa to w gruncie rzeczy „tylko” kanał porodowy, a za żeński orgazm odpowiedzialna jest łechtaczka. Próbowała nam to wytłumaczyć już w 1979 roku Nina Hagen podczas rozmowy w programie Club 2 w telewizyjnym kanale ORF. Jeśli mężczyźnie nie udaje się tej okolicy należycie stymulować, wiele kobiet nie osiąga orgazmu. To proste. Ale nawet Rocko nie chciał tego zrozumieć i robił wszystko, co w jego mocy, żeby mimo to mi „dogodzić”. Na moje dziewiętnaste urodziny podarował mi na przykład wibrator w kształcie delfina; ochrzciliśmy go imieniem Flipper. Odtąd prawie zawsze przy grze wstępnej braliśmy do łóżka mojego mruczącego przyjaciela. Wynik był znakomity: dochodziłam, kiedy tylko poczułam Flippera między udami. Użycie delfina podczas bzykania było raczej bezcelowe, bo nie mogłam i nie chciałam skupiać się równocześnie na członku Rocka i na wibratorze. Rozwiązaniem tego problemu miał być wibrator w kształcie różowego żółwika, którego można było założyć i przypiąć za pomocą paska. Dostałam go na dwudzieste urodziny. Rocko kupił tę zabawkę na Kiezie w Hamburgu¹. Żółwik okazał się jednak porażką, bo wyglądałam z nim do tego stopnia głupio, że Rocko nie mógł się pozbierać ze śmiechu, kiedy po raz pierwszy mu się z nim pokazałam. Nazajutrz ze wściekłością cisnęłam zabawkę do śmieci i postępowaliśmy jak dotychczas.

Większość mężczyzn sądzi, że seks tylko wtedy jest udany, kiedy kobieta szczytuje. Przekonać ich o czymś wręcz przeciwnym jest mniej więcej tak trudne, jak zachować trzeźwość na własnych urodzinach. „Wielu panów mierzy swoją wartość w łóżku na podstawie umiejętności doprowadzenia kobiety do orgazmu” – objaśniła niedawno w wywiadzie dla czasopisma „Die Welt” psychoterapeutka dr Elia Bragagna, kierowniczka wiedeńskiej Akademii Zdrowia Seksualnego (Akademie für Sexuelle Gesundheit, AfSG). „Jeżeli nie mogą sprostać temu wyzwaniu, dochodzi u nich do poważnego zachwiania poczucia pewności siebie i reaktywnych zaburzeń seksualnych”. To jeszcze nie wszystko: „Bardzo wiele kobiet stresuje się obowiązkiem przeżycia orgazmu. Tymczasem orgazm i trud włożony w jego osiągnięcie nie idą w parze” – mówi znawczyni seksualności. I nawet największy wysiłek nie na wiele się zdaje. Dowodzą tego badania przeprowadzone z udziałem 4037 kobiet, przedstawione w 2005 roku w „New Scientist”. Kobiety między 19. i 83. rokiem życia zapytano, czy i jak często przeżywają orgazm podczas stosunku płciowego. Tylko 14 procent zapytanych podało, że zawsze, 16 procent jeszcze nigdy nie szczytowało podczas stosunku (do tej grupy należałam i ja – do diaska!), a 32 procent miało orgazm najwyżej w trakcie co czwartego stosunku. Nic dziwnego; zgodnie z najnowszymi badaniami od 70 do 80 procent kobiet może osiągnąć orgazm wyłącznie poprzez bezpośrednią stymulację clitoris. Fakt ów nadal ignoruje wielu mężczyzn. No i dobrze. „Wbrew mitowi, że seks tylko wtedy jest udany, kiedy kończy się szczytowaniem, co czwarta kobieta podaje, że jest zadowolona ze swojego pożycia seksualnego, nawet jeśli nie zawsze przeżywa orgazm. 76 procent kobiet deklaruje zadowolenie ze swojego pożycia” – orzekła seksuolożka Elia Bragagna na łamach „Die Welt”. No przecież mówię!

Naukowcy dowiedli, że kobiecy orgazm ma swoje źródło w łechtaczce, która tak naprawdę mierzy około jedenastu centymetrów. To więcej niż niejeden penis! Jej zakończenia nerwowe sięgają aż do pochwy i ud. Widoczna na zewnątrz część łechtaczki to tylko czubek tego narządu, choć to właśnie on nazywany jest clitoris. Oznacza to, że kobiecy orgazm można wyzwolić na różne sposoby właśnie poprzez łechtaczkę, także przy stymulacji pochwy. To, czy kobieta łatwo, czy też z trudem szczytuje, zależy od wielkości clitoris. Jedynie jedna czwarta kobiet ma łechtaczkę położoną tak blisko ujścia pochwy, że zbędna jest dodatkowa stymulacja. Te szczęściary szczytują podczas stosunku z mężczyzną same z siebie. Jezusie, jak ja im zazdrościłam…

Nic więc dziwnego, że sfera kobiecej intymności rozwinęła się do rozmiarów całej gałęzi gospodarki: zastrzyki z kwasu hialuronowego (w celu osiągnięcia silniejszych orgazmów) albo operacyjne zwężanie lub ujędrnianie pochwy (żeby umożliwić silniejsze doznania podczas seksu) są coraz częstsze. Jak dotąd jednak żadne badania nie dowiodły, że sztuczne powiększenie łechtaczki przynosi jakieś korzyści. Może powiększa się ją po to, żeby mężczyźni nie musieli jej tak długo szukać?! Jest za to jasne, skąd bierze się stały spadek poczucia własnej wartości u kobiet: filmy hollywoodzkie, produkcje pornograficzne i inne media ciągle nam podszeptują, że zawsze, w każdym położeniu i w mgnieniu oka powinnyśmy być zdolne do orgazmu podczas „czystego bzykania”. Udaje się to wszakże tylko nielicznym. Pozostałym zarzuca się, że nie potrafią pójść na całość albo mają zahamowania emocjonalne. Przemysł wykorzystuje płynące stąd problemy z samoakceptacją i rzuca na rynek viagrę dla kobiet, pigułkę, która prowadzi do silniejszego przekrwienia pochwy. Poza tym w każdej sieci drogerii można już kupić wibratory.

Ale co jest przyczyną tych rzekomych zaburzeń orgazmu? Badania przeprowadzone w 2013 roku przez Uniwersytet Stanowy w Indianie dowiodły, że kobiety biorące pigułki antykoncepcyjne rzadziej przeżywają orgazmy, są mniej pobudzone i w związku z tym uprawiają mniej seksu niż kobiety, które stosują środki antykoncepcyjne niewpływające na ich naturalną gospodarkę hormonalną. Badanie klinik uniwersyteckich w Tybindze, Heidelbergu i Bazylei potwierdziło w tym samym roku, że 9 procent kobiet biorących pigułkę uskarża się na zaburzenia orgazmu.

Brałam pigułkę od piętnastego roku życia. Czy to ona była źródłem problemu? Prawdopodobnie po części tak. Przyczyn może być jednak znacznie więcej: naukowcy z londyńskiego St Thomas’ Hospital doszukują się tu wpływu genów. Żeński orgazm pełni bowiem ważną funkcję biologiczną – pomaga odnaleźć właściwego partnera. „Jeśli mężczyzna poświęca dosyć czasu na to, żeby zaspokoić kobietę, to jest też dobrym, godnym zaufania, cierpliwym opiekunem i dba o dzieci – mówi Tim Spencer, profesor z St Thomas’ Hospital. – Kobiety, które zbyt szybko szczytują, prawdopodobnie częściej podejmują złe decyzje przy wyborze partnera. W tym przypadku wybredność popłaca”.

Powyższa teoria przemawiała tak właściwie za Jarem. Poznaliśmy się przed sześcioma tygodniami w mojej ulubionej knajpie na hamburskim Kiezie i odtąd każdą wolną minutę spędzaliśmy w jego pokoju, w dzielonym z innymi lokatorami mieszkaniu na St. Pauli. Jaro miał 34 lata, był didżejem i wyglądał zabójczo. Ciemne loki, seksowna szpara między zębami, piękne piwne oczy. Poza tym tak jak ja uwielbiał podróże z plecakiem, dobre czerwone wino i jazz. Zadurzyłam się w tym mężczyźnie po uszy i projektowałam już potajemnie wspólną tabliczkę na drzwi. Co więcej, Jaro naprawdę dawał w łóżku czadu. Kochał się namiętnie, lubił trochę poświntuszyć, był czuły, dominujący i wrażliwy zarazem – jednym słowem: idealna mieszanka! Jednak i z nim nie miałam orgazmów. Mnie to nie przeszkadzało, ale jemu – owszem.

Wkrótce po naszej pierwszej dyskusji o moim (nieosiągniętym) orgazmie Jaro zaczął zaraz po seksie narzekać na przygnębienie, w jakie wprawiało go to, że „znowu nie doszłam”; że potrzebuje mojego szczytowania „jako czegoś w rodzaju potwierdzenia” i że na dłuższą metę taki seks nie sprawia mu przyjemności. I czy on może coś zrobić, żebym „tam na dole działała jak należy”. Straciłam cierpliwość, przede wszystkim dlatego, że przed chwilą było mi z nim wspaniale. Ale wytłumacz to mężczyźnie… No way! Słowa Jara dotknęły mnie do żywego. „Myślę, że to ty nie działasz jak należy!” – wykrzyczałam i wybiegłam z jego mieszkania. Niech go diabli – na taki cyrk naprawdę nie miałam ochoty. Na ulicy minął mnie autobus z wielką reklamą. Przez łzy przeczytałam: „Indie – kraina mitów i legend o bogach”. Tego samego wieczoru zupełnym przypadkiem trafiłam w telewizji na kultowy hinduski film Kamasutra: A Tale of Love². Orgazmy raz po raz wstrząsały atrakcyjnymi odtwórcami głównych ról, a ja ryczałam jak bóbr. Trzy czwarte butelki czerwonego wina skatalizowało chaotyczne strzępki myśli („Cholerny Jaro!”, „Niemieccy faceci są do kitu”, „Czadowe Indie!”) w nowy plan. „Pojadę do Indii” – strzeliło mi do głowy i przypomniałam sobie fragment niedawno przeczytanej książki:

– Och, znowu boli mnie głowa…

– Chcesz aspirynę?

– Nie, myślę, że pojadę do Indii.

Rzeczywiście, następnego ranka bolała mnie głowa (cholerne czerwone wino). Wzięłam aspirynę, ale o dziwo wciąż chciałam pojechać do Indii. Indie. Kraina Kamasutry, kadzidełek, tantry, zmysłowości.

Kraina superorgazmów?!

Kiedy byłam młodsza, żadna kobieta nie fascynowała mnie tak, jak moja ciotka Karla. W wieku siedemnastu lat wyprowadziła się z domu, żeby w Indiach zgłębić arkana kathak. Kathak to hinduski styl tańca, w którym tancerki uwodzicielsko przewracają oczami i namiętnie tupią obwieszonymi dzwoneczkami stopami – wtedy, w latach osiemdziesiątych, w jej konserwatywnej rodzinnej wsi coś takiego nie było zbytnio en vogue. Mimo to Karla dopięła swego i na początku lat osiemdziesiątych udała się na trzy lata nauki do indyjskiego profesora tańca. Po powrocie założyła własną szkołę i została niemiecką gwiazdą kathak. Zawsze kiedy przyglądałam się jej tańcowi, nie mogłam się zdecydować, co jest ciekawsze: jej wdzięczne ruchy, osobliwa, obca muzyka czy też kolorowy strój. Cóż to musi być za zwariowany kraj, te Indie, pytałam już wówczas sama siebie. Odtąd pochłaniałam wszystko, co miało choć odrobinę wspólnego z Indiami. Byłam oczarowana kolorami, świątyniami, słoniami, Sziwą, krajobrazem i marzyłam o tym, by w końcu poznać zapachy, smaki i atmosferę tego kraju. Nadeszła na to pora, więc zrobiłam sobie kawę, wysłałam pożegnalnego SMS-a do Jara („Jesteś skończony – jak Möllemann na spadochronie!”³) i tego samego wieczoru zarezerwowałam samolot w jedną stronę do Delhi. Indie, nadchodzę!2

Goodbye Germany

Ucieczka w krainę tantry

Niemieckie kutasy to złamasy!

Jestem napalona, ale Niemcy nie potrafią pieprzyć!

Wypróbowałam wszystkie niemieckie kutasy,

Ale jeszcze żaden mi nie dogodził!

Lady Bitch Ray, Deutsche Schwänze

– Muszę po prostu wziąć trochę wolnego – skłamałam dwa tygodnie potem w rozmowie telefonicznej z matką, wtykając do plecaka czerwone bikini, sprej na komary i kondomy.

– A co z twoją pracą? A twoje mieszkanie? A Jaro? Ty chyba na głowę upadłaś, dziecko! I jak chcesz za to wszystko zapłacić? Chyba nie wykorzystałaś składek na mieszkanie?!…

– Owszem, mamo. Prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek zbuduję dom z jakimś mężczyzną, jest równe zeru. Jaro to przeszłość. Mieszkanie podnajmę, a pracować mogę w drodze, jako dziennikarka. Co mi szkodzi – na razie wydam swoje oszczędności na urlop wypoczynkowy!

Tak naprawdę już dawno podjęłam decyzję: przez jakiś – bliżej nieokreślony – czas będę podróżować po świecie i w każdym kraju, do którego dotrę, uprawiać seks z tubylcami. W nadziei, że mężczyźni z innych kręgów kulturowych swobodniej i czulej podchodzą do zaspokajania kobiecych potrzeb i że w końcu znajdę faceta, który doprowadzi mnie do rozkoszy nie z czysto egoistycznych pobudek, lecz dogodzi mi ot tak, jakby przez czysty przypadek. To chyba nie takie trudne, co? Dopóki się to nie stanie, nie wrócę do kraju, w którym kobiety muszą wybierać między mężczyzną a orgazmem.

Najbliższe dni spędziłam na kwerendzie w sprawie Indii. Zadzwoniłam nawet do ciotki i zapytałam, czy podczas nauki tańca zadała się z jakimś Hindusem. „Ach, Henrietto, co ty sobie wyobrażasz? Większość Hindusów w moim wieku była w tamtych czasach strasznie nieśmiała i skrępowana. Przypominam sobie pewnego młodego sprzedawcę czaju, który zaczynał się strasznie jąkać, kiedy kupowałam u niego herbatę. Nie pociągało mnie to zanadto”.

Od tego czasu najwidoczniej niedużo się w Indiach zmieniło. Wiele rzeczy związanych z seksem to temat tabu. Konserwatywny świat, w którym wychowują się młodzi Hindusi, jaskrawo kontrastuje z obrazami emitowanymi przez nowoczesne środki przekazu. Wizerunek kobiety zaś to jedna wielka katastrofa: kobiety z Zachodu uważa się tam od dawna za bezwstydne i zepsute, a Hinduski pod wpływem produkcji Bollywoodu – jedynie za obiekty seksualne, co niestety skutkuje stałym wzrostem liczby gwałtów. Napomykam o tym dla porządku, bo należy mieć to na uwadze, jeśli planuje się podróż do Indii. Szczególnie interesujące wydaje mi się to, że seksualność w tym olbrzymim kraju trzyma się w ukryciu. Panny i kawalerowie nie mogą ze sobą nawet porozmawiać. Niedawno pod zarzutem „czynności obscenicznych” wydano nakaz aresztowania aktora Richarda Gere’a, który na imprezie dobroczynnej objął i pocałował w policzek indyjską koleżankę Shilpę Shetty. Niepojęte, co? Zwłaszcza że cały kraj nieustająco pożąda półnagich piękności z Bollywoodu i że na ścianach wszystkich świątyń podziwiać można wyjątkowo wyuzdane sceny. Hindusi nie chcą jednak przyjąć do wiadomości tematyki tych dzieł sztuki. Ich seksualność bulgocze zarazem jak wulkan tuż przed wybuchem. A przecież w Indiach od tysięcy lat uprawia się tantrę i zgłębia Kamasutrę. To właśnie mnie fascynowało – tantra.

Tantra to nauki, podług których pojedyncze dusze jednoczą się ze wszechświatem podczas połączenia męskiej i żeńskiej energii. Seks jest dla tantryków środkiem do poszerzenia pola świadomości. Za pomocą określonych rytuałów i praktyk kobieta może ponoć doznawać wielodniowych (!) orgazmów, i to obejmujących całe ciało. Tantryk nie myśli podczas seksu: „To moja kobieta, a jej seksualność należy do mnie”, tylko darzy ją czcią jako przejaw kosmicznej siły twórczej. W tantrze wyróżnia się trzy pożytki płynące z seksualności: płodzenie potomstwa, radość i przyjemność oraz poszerzenie pola świadomości. W prawdziwej tantrze chodzi wyłącznie o ten trzeci cel. Doznanie szczytowania powinno się podtrzymywać przez dłuższy czas i przenieść w życie codzienne. Podniecenie powstaje w częściach płciowych i stopniowo przenika całe ciało i całe jestestwo. Właśnie tego chciałam: żadnego pośpiechu ani presji, żadnego szybkiego „puknięcia”, tylko czysta rozkosz. W harmonii z drugim człowiekiem. Całymi godzinami.

Pierwszy postój w mojej podróży przez Indie to znany na całym świecie kompleks świątynny Khajuraho w środkowym stanie Madhya Pradesh; jego ściany zdobią przedstawienia ekstatycznych orgii. Miejsce to należy do światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Nazywa się je Świątyniami Kamasutry. Liczne indyjskie pary spędzają tu miesiąc miodowy. Dlaczego więc i ja nie miałabym przeżyć tu kilku ożywczych dni? Potem chciałam ruszyć do świętych miejsc Waranasi i Rishikesh nad Gangesem oraz do McLeod Ganj w Himalajach, gdzie mieszka dalajlama. Od tysięcy lat ludzie przybywają do tych miast, żeby rozprawiać o życiu, śmierci, odrodzeniu i oświeceniu. Byłam pewna, że znajdę tam odpowiedzi na wiele moich pytań. Co potem, i jak długo będę w drodze – nie wiedziałam. Chciałam po prostu dać się nieść od kraju do kraju – w zależności od tego, jak te różne miejsca pomogą mi rozbudzić energię seksualną.

Żeby należycie przeprowadzić moją misję „Orgazm” (w skrócie: MO), odstawiłam minipigułkę Yasmin. Może faktycznie wywierała ona niekorzystny wpływ na moją tak zwaną zdolność do orgazmu (paskudne określenie, co?). Niemieccy lekarze podsuwają skwapliwie również inne przyczyny, takie jak niezrównoważenie psychiczne, chorobliwy stosunek do własnego ciała albo do partnera oraz trudności natury fizycznej. Co za bezczelność! W końcu nie jestem jakimś psychicznym wrakiem, tylko pewną siebie młodą kobietą, która pragnie wziąć swój seksualny los we własne ręce i nie zamierza spocząć, póki nie znajdzie tego, czego szuka.

W ciągu dwóch tygodni bez trudu zorganizowałam podróż. Szybko znalazłam przez internet tymczasowego najemcę mojego mieszkania w centrum Hamburga. W banku załatwiłam sobie kartę kredytową, dzięki której mogłam bez prowizji wypłacać pieniądze na całym świecie. Mój paszport pachniał nowością. Sfotografowałam wszystkie ważne dokumenty i zapisałam je w swojej skrzynce mailowej oraz w komórce. Kupiłam leki na zapas. Prezerwatywy też. Więcej nie było mi trzeba. Chciałam podróżować bez zbędnego bagażu.

Wyjazd opiłam z przyjaciółmi w ulubionej knajpie BP1 na Szańcu⁴. Zapewniłam wszystkich, że zamierzam jedynie trochę odpocząć i spełnić swe wielkie marzenie o podróży dookoła świata. Wybór pierwszego przystanku nie spotkał się jednak ze zbytnim zrozumieniem.

– Zaraz cię tam zgwałcą. – Mój kumpel Alex pierwszy rzucił stereotypem. – Naprawdę chcesz tam pojechać zupełnie sama? Chyba ci odbiło, nawet ja bym się nie odważył!

– Nic a nic się nie boisz? – zapytała moja przyjaciółka Maria. – Oni zbzikują, jak cię zobaczą – twoje rude włosy, piegi i bladą skórę. Nie będziesz się mogła opędzić od wielbicieli!

Roześmiałyśmy się. Moim przyjaciołom jak zwykle tylko jedno było w głowie. Tym razem mieli jednak rację.

– Ach, no co wy! – odpowiedziałam. – To będzie wspaniałe. Codziennie będę poznawać nowych fajnych face… eee… ludzi i zdobywać tyle doświadczeń. Ta podróż odmieni moje życie, jestem tego pewna.3

Namaste, wy świntuchy!

Seks solowy w przedziale sześcioosobowym

Skoro seks to najnaturalniejsza rzecz pod słońcem,

dlaczego jest tyle poradników na ten temat?

Bette Midler

Mój samolot wylądował na lotnisku w Delhi 20 stycznia, około 8 rano. Szara chmura unosząca się w powietrzu uniemożliwiła mi pierwsze spojrzenie na 18-milionową metropolię. Smog. Delhi ma bowiem najbardziej zanieczyszczone powietrze na świecie. Trochę brudu nikomu jednak jeszcze nie zaszkodziło. W trakcie lotu miałam zresztą sporo brudnych myśli. Jaki on będzie, ów pierwszy Hindus, z którym się prześpię? Czy będzie tak samo piękny i zmysłowy jak książę z Kamasutry: A Tale of Love, mój potajemny ideał? Albo raczej taki Shah Rukh Khan – z sumiastymi, bardzo (z nieznanych mi powodów) popularnymi w Indiach wąsami? I przede wszystkim: jaki będzie w łóżku? Czy przerobi ze mną wszystkie pozycje i miłosne igraszki z księgi Kamasutry? A może przeleci mnie jak jakiś macho, bo przecież jestem tylko bezwartościową babą? Miejmy nadzieję, że nie…

Kiedy z plecakiem na ramieniu opuściłam budynek delhijskiego lotniska, na jakiś czas zapomniałam o Kamasutrze. Głęboko wciągnęłam powietrze miasta w płuca. Smakowało inaczej. Ale w dobrym znaczeniu. Czas na papierosa, zdecydowałam. W tym brudnym powietrzu nie zrobi to przecież żadnej różnicy. A jednak! Stojący przy wejściu indyjski stróż porządku prawie się przewrócił na ten widok: kobieta z papierosem! Sama! Bez męskiego nadzoru! Równie dobrze mogłam od razu założyć czerwone podwiązki i wyjść na ulicę. Wyczytałam gdzieś, że pijące i palące kobiety uważane są w Indiach za „skończone dziwki”, ale akurat wyleciało mi to z głowy. Nie przeszkadzało mi to zresztą.

Jakieś pięćdziesiąt metrów przed sobą dostrzegłam w szarym kurzu zarys taksówki. Wsiadłam do niej i kazałam się zawieźć do nowoczesnego śródmieścia Nowego Delhi, na Connaught Place. Za kierownicą siedział ufryzowany, brzuchaty facet z wąsami. Nie był to typ mężczyny, którego poszukiwałam. Ale nic to, przecież to dopiero początek. Podczas jazdy z głośników dudnił hit rodem z Bollywoodu, a na desce rozdzielczej stała kiwająca głową figurka. Przedstawiała jednak nie pieska, tylko Sziwę, który na licznych wybojach kręcił głową, jakby mówił: „Nic tu po tobie, babo jedna”. Pokazałam mu język i spojrzałam za okno: bieda, syf, tu i ówdzie święta krowa na skraju drogi szuka w śmieciach czegoś do jedzenia – a więc to jest Delhi?

Kiedy zatrzymaliśmy się na światłach, chuda, mała dziewczynka załomotała w szybę. Shah Rukh Khan, lady, Shah Rukh Khan! See, see! – zawołała i podetknęła mi pod nos najnowsze DVD z indyjskim symbolem seksu. Jeden wielki trash! Podziękowałam gestem dłoni. Na Connaught Place, gdzie mieszczą się liczne filie amerykańskich sieci Pizza Hut i Starbucks, zameldowałam się w hostelu opisanym w przewodniku turystycznym jako „znośny”. Nigdzie hotele nie są tak brudne, jak w Delhi, przeczytałam. I chociaż brakowało mi porównania, chyba tak było: moje łóżko było niepościelone, a powłoczki – niedoprane. Na poduszce leżały czarne długie włosy. Ale noc kosztowała tutaj tylko dwanaście euro. Im mniej zaś wydawałam pieniędzy, tym dłużej mogłam podróżować. Moja misja „Orgazm” to przecież spore przedsięwzięcie, które może mi zabrać lata – jeśli nie całe życie! Nadeszło południe i upał zalegał ciężko na zakurzonych ulicach. Wzięłam prysznic i zapadłam mimo woli w jakąś dziwną śpiączkę. Kiedy się obudziłam, było już ciemno. Nie chciałam o tej porze wychodzić na ulicę, więc rozsiadłam się na tarasie na dachu z wegetariańskim curry i zabrałam się do planowania dalszej drogi. Już nazajutrz chciałam pojechać pociągiem do Świątyń Kamasutry w Khajuraho. Podróż miała potrwać około dziesięciu godzin. Dlatego też zarezerwowałam na www.makemytrip.com (genialna anglojęzyczna strona, na której bez trudu można zamówić loty oraz połączenia kolejowe i autokarowe) za niecałe pięć euro miejsce w wagonie sypialnym. Borykałam się z paskudnym jetlagiem, który tej nocy nie pozwolił mi zasnąć.

Następnego ranka chudzielec w turbanie zawiózł mnie rikszą, przedzierając się przez chaotyczny ruch uliczny, na dworzec w Nowym Delhi. Na widok zaniedbanego budynku dworca ogarnęła mnie lekka panika. Tysiące Hindusów, wielu objuczonych jak osły, parło niczym wzburzona rzeka do ciasnego wejścia głównego. Krzyki, plucie i przepychanki. Super, znalazłam się w samym środku najgorszego indyjskiego zamieszania. Na torach stały o tej porze tuziny przeładowanych pociągów. Ludziom nie pozostało nic innego, jak uczepić się okien i drzwi albo wdrapać na dach. Codziennie narażali życie, żeby dojechać do pracy. Specyficzny, słodkawy smrodek śmieci i ekskrementów wisiał w powietrzu. Jacyś ludzie spali na brudnej podłodze. Między nimi leżało nagie niemowlę i płakało.

Minęło trochę czasu, zanim znalazłam swój błękitny wagon. Sypialny nie miał nic wspólnego ze scenerią filmu Wesa Andersona Pociąg do Darjeeling, w którym bohaterowie bez ustanku uprawiają dziki seks w pociągu – składał się z sześcioosobowych przedziałów, w których pasażerowie siedzieli naprzeciwko siebie; w razie potrzeby można było rozłożyć po dwie prycze z obu stron.

Każdy pasażer otrzymał jedno albo dwa czyste, białe prześcieradła, brązowy wełniany koc i świeżo obleczoną białą poduszkę. Można się z tym było całkiem wygodnie urządzić. Niestety, w moim przedziale siedzieli wyłącznie hinduscy mężczyźni spoglądający na mnie ponuro. Usiadłam zatem grzecznie na swoim miejscu i zabrałam się do lektury dziennika „Hindustan Times”, aby panowie widzieli, że interesuję się życiem społeczno-politycznym ich kraju. Z niedowierzaniem pochłonęłam przerażające nagłówki: „Ojciec zabił córkę toporem, bo chciała poślubić mężczyznę z innej kasty” albo: „Starszy wioski nakazał zbiorowy gwałt na kobiecie, bo miała sekretnego kochanka”. Kanapka z serem utkwiła mi w gardle. Ukradkiem spojrzałam na pasażerów w przedziale. Jeśli wszyscy faceci są tutaj tacy sami, to moje życie wisi na włosku. Ale panowie, z którymi dzieliłam pomieszczenie, sprawiali wrażenie nieszkodliwych: starszy człowiek w turbanie na głowie i z aktówką na kolanach wyglądał przez okno. Dwaj młodsi wąsacze rozmawiali i pili czaj. Ich ciuchy przywodziły na myśl Gorączkę sobotniej nocy z Travoltą. Dzwony i plerezy były tu najwyraźniej wciąż w modzie. Pozostali dwaj drzemali.

Co dwie minuty koło przedziału przechodził przekupień i wrzeszczał: Chai! Chai! Chai!, albo: Ice cream! Fruits! Cookies!, albo: Lunch! Luuuunch! Coca-Cola! Na widok manier moich współpasażerów przeszedł mi jednak apetyt. Bekanie i puszczanie bąków należało jak za czasów króla Ćwieczka do dobrego tonu. Uznałam, że lepiej będzie rozłożyć pryczę i uciąć sobie drzemkę. Obudziłam się po paru godzinach i stwierdziłam, że panowie również udali się na spoczynek. Zasłonka do przedziału była zasunięta i współpasażerowie chrapali w najlepsze. Tylko jeden nie spał. Właśnie się masturbował, gapiąc się przy tym na mnie. Widząc, że jego koc unosi się i opada gwałtownie, zdrętwiałam. Czy może być coś obrzydliwszego? Chrząknęłam znacząco, rzucając zboczeńcowi krzywe spojrzenie. Ale on nie przestał, co więcej, przyspieszył. Naciągnęłam koc na głowę i nastawiłam odtwarzacz MP3 na pełny regulator, żeby nie słyszeć jego stękania. Facet używał mnie do swoich brudnych celów! Muszę się stąd wynieść!

Nic z tego; pociąg pękał w szwach i nie pozostało mi nic innego, jak wytrwać na mojej pryczy. Spędziłam więc resztę drogi na rozmyślaniach. Najwidoczniej seks w Indiach jednak nie jest tabu. Przynajmniej ten facet nie wstydził się publicznie zaspokoić swojego popędu, nie dbając o uczucia otoczenia. Czy nie bał się, że inni mężczyźni zobaczą, co on (z moim obrazem w głowie) wyprawia? Czy też w Indiach normą było podniecać się w czasie dłuższych podróży widokiem jednej z licznych turystek i publicznie sobie dogadzać? Zgodnie z przekonaniem: przecież same się o to proszą, skoro poruszają się samotnie po naszym kraju? Jedno nie pasowało do drugiego: seksualność między kobietą a mężczyną była przemilczana, nie wolno było nawet potrzymać się za rączkę, ale masturbacja w publicznych środkach transportu była w porządku? Ledwo pozbierałam się na tyle, żeby zorganizować sobie kawę, gdy moja podróż pociągiem jeszcze bardziej się zseksualizowała. Na małej stacji w jakiejś dziurze wpadła do wagonu horda transwestytów à la Conchita Wurst w kolorowych sari i zaczęła uwodzicielsko przechadzać się po korytarzu. Namaste⁵ – zaszczebiotała do nas któraś z… hmm… dam, a jeden z trzydziestolatków w koszuli w stylu Travolty poszedł za nią do toalety. Szczęka mi opadła. Prostytucja była w Indiach nielegalna, a mimo to znajdowałam się w istnym burdelu na kółkach! Czegoś takiego nie widziałam nawet na stacji kolejowej Reeperbahn. Czy to dlatego, że byliśmy w drodze do Świątyń Kamasutry w Khajuraho? Od tej chwili byłam gotowa na wszystko.4

Starożytny indyjski sex show

Pornoświątynia w Khajuraho

Gdy chodzi o drobnostki,

różnice smaku nas nie dziwią,

ale gdy chodzi o rozkosz,

zaraz podnosi się krzyk.

Markiz de Sade

Miasteczko Khajuraho to pod względem pornograficznym niezły odlot. Erotyczne płaskorzeźby z tamtejszych Świątyń Kamasutry należą do światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO i są drugim po Tadż Mahal najczęściej zwiedzanym zabytkiem Indii. Można tu zobaczyć blowjobs, rozwiązłe trójkąty, penetrację analną i seks ze zwierzętami. 120 dni Sodomy i YouPorn to nic w porównaniu z nimi! W 1933 roku, kiedy brytyjski oficer T.S. Burt odkrył w dżungli hinduistyczne świątynie i złożył królowej Wiktorii raport o tym fakcie, dyskutowano nawet nad tym, czy nie należałoby ich zniszczyć, są bowiem „nader nieprzyzwoite” i „wyjątkowo obsceniczne”. Dobrze, że państwo lordostwo zmienili zdanie, bo inaczej nie mogłabym oglądać tych widowiskowych budowli z balkonu hotelowego.

Khajuraho bardzo mi przypadło do gustu. Było tu spokojnie, zielono – a zamiast spalin w powietrzu unosił się seks. Wszędzie widziało się spacerujące ramię w ramię zakochane hinduskie pary. Rzecz jasna publicznie musiały się zachowywać powściągliwie, ale widać było, że w pokojach hotelowych solidnie dają czadu. Już wczesnym przedpołudniem dobiegały mnie z sąsiedniego pokoju postękiwania: Uh! Uh-ha-ha-ha-haaaa! Ależ oni hałasowali! Wyczytałam gdzieś, że przeciętny stosunek płciowy w Indiach trwa 13,2 minuty. Sądząc po popiskiwaniu damy zza ściany, szybko dostała, czego chciała.

Ja również chciałam w końcu zobaczyć, co tak nakręciło hinduską parkę, więc po krótkiej przerwie poszłam na papieroska (żeby poradzić sobie ze zdenerwowaniem) na teren świątynny. Przed głównym wejściem otoczyli mnie natychmiast rozliczni hinduscy panowie, proponując usługi przewodnika: Hey, lady, I am the best guide in town – only fifty rupees for one day! That’s not half bad! Good price!⁶ Albo: Lady, lady – trust me, trust me. I am the only certified tourist guide in Khajuraho – all the others are criminals!⁷

Intuicyjnie wybrałam najprzystojniejszego, młodego mężczynę z włosami do ramion i swobodnymi ciuchami z lnu, który trochę przypominał mi księcia z Kamasutry.

– Ehm, sorry – zagadnęłam go po angielsku. – Pokażesz mi świątynię?

Spojrzał rozdrażniony.

– Nie jestem przewodnikiem. Wyglądam na takiego?

Ale głupio.

– E… nie, przepraszam… – Wskazałam na szkicownik, który trzymał w ręce i który dopiero teraz zauważyłam. – Co rysujesz?

Przystojniak chrząknął.

– Odrysowuję figury ze ścian świątyń i sprzedaję te rysunki turystom. Chcesz zobaczyć?

Kiwnęłam głową, wzięłam blok rysunkowy do ręki i przekartkowałam go. Na widok jego zawartości rumieniec oblał mi twarz: kobieta stała na głowie, a mężczyzna wnikał w nią członkiem niebagatelnych rozmiarów. Z prawej inny mężczyzna łapał kobietę za pierś, penetrując przy tym jej tyłek. U ich stóp dziewczyna tuliła się do wieprza.

– Obłęd – skomentowałam jego dzieło, co autor uznał za komplement.

– Jeśli chcesz, pokażę ci ściany, z których to odrysowałem – powiedział. – Poza tym nazywam się Ranjid. Chodź ze mną!

Żwawo ruszyłam za Ranjidem, ciesząc się, że tak łatwo nawiązałam kontakt z fajnym miejscowym (który na dodatek nie chciał ode mnie pieniędzy). Przystanęłam zafascynowana przed murem świątynnym, na którym w centrum sceny miłosnej znajdowały się dwa słonie.

– Powiedz, czy wy… gustujecie w zwierzętach?

Na szczęście moje pytanie rozśmieszyło Ranjida.

– Raz przyłapałem mojego wujka na tym, jak ciupciał kurę. Ale nie, tak naprawdę to nie. Nie traktuj tych wyobrażeń zbyt dosłownie. Scena seksu ze zwierzęciem przedstawia w tradycji hinduistycznej zjednoczenie człowieka z wcielonym w nie bóstwem.

Ach tak. Z ulgą otarłam spocone czoło rękawem. Temperatura wynosiła na oko czterdzieści stopni.

– A co z homoseksualistami? – pytałam dalej, kiedy szukaliśmy schronienia w cienistym wnętrzu świątyni. – Seks osób tej samej płci i stosunek analny są przecież w Indiach zakazane, prawda?

Ranjid przytaknął, a jego oczy pociemniały.

– Tak, niestety. W przeciwieństwie do gwałtów w małżeństwie. To jakiś kiepski dowcip. Wstydzę się, że nasz rząd tworzy takie lekceważące prawa człowieka ustawy.

Kucnęliśmy na małym kamiennym murku i napiliśmy się ze swoich butelek. Ranjid wyciągnął blok rysunkowy i naszkicował kopulującą parę. Kobieta była do mnie nieco podobna – miała nawet piegi. Poczułam dziwne łaskotanie w okolicy brzucha. Uśmiechając się, Ranjid spojrzał na mnie z ukosa i przysunął się bliżej.

– Podoba ci się to? – zapytał cicho.

– Co masz na myśli? – wyszeptałam.

– Seks – powiedział i nagle położył dłoń na moim udzie. Bardzo wysoko i od wewnętrznej strony. Poderwałam się. Po jego płomiennej mowie nie spodziewałam się czegoś podobnego.

– Zwariowałeś? – zapytałam z wyrzutem.

Ranjid najwyraźniej nie pojmował mojego zdenerwowania.

– No co, myślałem, że chcesz – powiedział i spojrzał na mnie wyzywająco. – A niby dlaczego tu ze mną przyszłaś?

Hm… Dobre pytanie.

– Bo ja… interesuję się kulturą – wyjąkałam i zawstydziłam się sama przed sobą. W końcu przyjechałam przecież do Indii głównie dla seksu. Ale tu i teraz, tak po prostu? Nie. Tak daleko jeszcze nie zaszłam.

Do Waszej wiadomości: moja podróż miała miejsce w 2011 roku, a więc rok przed śmiertelnym gwałtem zbiorowym na indyjskiej studentce w Delhi. Dlatego też poziom mojej nieufności był umiarkowany, choć nie stanowiło tajemnicy, że kobiety w Indiach bardzo często narażone są na molestowanie seksualne. Ukuto nawet eufemizm Eve teasing⁸. Niedawno siedmiu mężczyzn przywiązało do drzewa i spaliło żywcem pewną młodą kobietę z Azamgarhu, bo broniła się przed Eve teasing. Eksperci upatrują winy za te niewybaczalne kryminalne zachowania niektórych mężczyzn w praktykowanym od lat spędzaniu żeńskich płodów – zdaniem czasopisma „Die Welt” w Indiach żyje około 15 milionów „nadliczbowych” Hindusów między 15. a 35. rokiem życia, czyli w wieku, w którym mężczyźni, zwłaszcza nieżonaci albo samotni, najczęściej popełniają przestępstwa.

„Nadliczbowi Hindusi”, cóż to za tragiczne określenie. Czy Ranjid był jednym z nich? Był przecież taki… miły i seksowny. Był! W każdym razie nie wiedziałam, jak się zachować. Może obudziłam w nim nadzieję, odzywając się do niego i idąc z nim na spacer? Co mam teraz zrobić? Uciec? Wzywać pomocy? Uderzyć go? W tej właśnie chwili – uff! – do świątyni weszła jakaś starsza para francuskich turystów. Skorzystałam z okazji i uciekłam z kamiennej „pieczary miłości”.

Ranjid pobiegł za mną.

– Zaczekaj! No zaczekaj! I’m sorry, Henriette! I’m sorry!

Ale ja właśnie postanowiłam, że jeszcze nie nadeszła pora na seks z Hindusem.

Po drodze do hotelu minęłam księgarnię, w której obok pocztówek przedstawiających erotyczne ściany świątynne można było kupić niemieckie wydanie Kamasutry. Kupiłam tę książkę i czytałam ją całe popołudnie. Nieco teorii przed praktyką nie zawadzi. Oprócz rozdziałów traktujących o tym, co kobieta powinna zrobić, żeby uwieść bogatego, nieżonatego mężczyznę, i jak najwygodniej urządzić się w przymusowym małżeństwie z kompletnym osłem, znajduje się tam również kilka mądrych zdań na temat orgazmu: „Ponieważ, zmierzając do wyniku, współdziałają tu różne siły, a mężczyzna i kobieta mają odmienne cele, w żadnym wypadku rezultatem być nie może jednakie doznanie – przeczytałam. – Ale że mają jednaką wizję rozkoszy, mężczyna musi najpierw uradować kobietę, zanim dojdzie do ostatecznego zjednoczenia”. Osobliwe, że przemyślenia te przelano na papier setki lat temu, ale dziś nikt nie bierze ich sobie do serca. W Kamasutrze spodobał mi się też zabawny podział narządów płciowych na trzy grupy, zależnie od ich rozmiarów. Wśród kobiet są gazele, klacze i słonice, które mogą połączyć się z zającem, bykiem albo ogierem. Gdy na przykład gazela (bardzo wąska pochwa) napotka ogiera (bardzo duży penis), rozkosz obojga jest niebotyczna. Trafiło mi to do przekonania, chociaż trudno zgadnąć zawczasu, co skrywają męskie spodnie. A poza tym skąd mam wiedzieć, czy jestem gazelą, klaczą czy (broń mnie Panie Boże!) słonicą? Szkoda, że nie zapytałam Jara… W każdym razie postanowiłam, że następnego mężczyznę, którego uznam za seksownego, zapytam prosto z mostu o to, za jakie zwierzę siebie (i mnie) uważa. W Waranasi, moim kolejnym celu podróży i ponoć jednym z najbardziej zwariowanych miast świata, na pewno spotkam dirty guy, który szczerze odpowie mi na to pytanie.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Hamburska dzielnica rozrywki (jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

2. Film z 1996 roku w reżyserii Miry Nair.

3. Jürgen Möllemann – niemiecki wpływowy liberał zmuszony wycofać się z życia politycznego pod zarzutem oszustw podatkowych. Pozbawiono go immunitetu poselskiego. Pół godziny po otrzymaniu wiadomości o tej decyzji zginął, skacząc ze spadochronem (był zapalonym spadochroniarzem). Poszlaki wskazują, że było to samobójstwo, ale nie udowodniono tego jednoznacznie.

4. Schanze, Schanzenviertel – od lat osiemdziesiątych XX w. znana dzielnica Hamburga, pełna butików, kawiarni, pubów i dyskotek.

5. Tradycyjne indyjskie powitanie albo pozdrowienie.

6. Hej, proszę pani, jestem najlepszym przewodnikiem w mieście – tylko 50 rupii za dzień! To niezła cena. Dobra cena!

7. Proszę pani, proszę pani – niech mi pani zaufa, niech mi pani zaufa! Jestem jedynym certyfikowanym przewodnikiem w Khajuraho – reszta to przestępcy!

8. Przekomarzanki z Ewą.

9. Och, święty krowi placek – bardzo dobrze, bardzo dobrze!

10. Wszystko w porządku?

11. Nie ma sprawy, proszę pani, Gupta bardzo silny. Najsilniejszy człowiek Indii.

12. Bez męża?

13. Nie żyje?

14. Jasne, proszę pani! Na sto procent!

15. Hej, chcesz seksu?!

16. Film z roku 2011 w reżyserii Tanyi Wexler (przyp. red.).

17. Mogę cię dotknąć?

18. Bystra dziewczyna, bardzo bystra dziewczyna!

19. Będę czekać jutro na ciebie – o szóstej rano.

20. To było zdumiewające, bardzo ci dziękuję!

21. Pokaż, co tam masz!

22. To ja, Henrietta!

23. Tak, tak, moja przyjaciółko. Już idę – ale proszę: shanti, shanti! – na początku i pod koniec sesji jogi śpiewa się często trzy razy słowo shanti oznaczające tyle co „pokój”, „spokój”. Wyraża się tym życzenie spokoju ducha, ciała i duszy albo pokoju ludziom, całemu światu i samemu sobie.

24. Wejdź, moja przyjaciółko, i usiądź.

25. Masz wieeelki talent!

26. Wspaniaaałą nauczycielką.

27. Jesteś moją córką! Możesz tu zostać na zawsze!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: