Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Uwiedź mnie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Sierpień 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Uwiedź mnie - ebook

Gorąca buntowniczka i przystojny brat gwiazdy rocka. Czy mają szansę na wspólną przyszłość?

Jason Stone nie chce dłużej żyć w cieniu swojego brata. Wyjeżdża do Sea Breeze, żeby odpocząć i oderwać się od nudnego życia. Na jego drodze pojawia się piękna Jess z… kijem baseballowym w ręku.

Jess jako córka striptizerki zawsze była zdana tylko na siebie. Po burzliwym związku dziewczyna postanawia skończyć szkołę i znaleźć pracę, by rozpocząć nowe życie. Wtedy poznaje Jasona…

Czy namiętność przezwycięży przeciwności losu?

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-112-7
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

– Roz­dział I –

Jess

Po­win­nam być mą­drzej­sza. Ale oka­za­łam się idiot­ką. Wy­star­czy­ło, żeby Hank za­trze­po­tał ża­ło­śnie rzę­sa­mi i wy­dął war­gi, a ja już do nie­go pę­dzi­łam jak ta głu­pia. Ale już do­syć. Wy­ba­czy­łam mu, że zro­bił dziec­ko in­nej dziew­czy­nie. Jed­nak na­wet moja wy­ro­zu­mia­łość ma swo­je gra­ni­ce.

To już ostat­ni nu­mer, jaki wy­ciął mi Hank Gran­ger. Nie bę­dzie wię­cej mną po­mia­tać. Mama nie tak mnie wy­cho­wa­ła. Nie mogę dłu­żej po­zwa­lać, żeby na­sza wspól­na prze­szłość wpły­wa­ła na moje emo­cje. On ni­g­dy nie sta­nie się praw­dzi­wym męż­czy­zną. Chło­pak, któ­ry był moją pierw­szą mi­ło­ścią, wy­rósł na pod­łe­go dra­nia. Ni­g­dy się nie ustat­ku­je, a ja mia­łam już dość: nie bę­dzie wię­cej dep­tał mo­ich uczuć!

My­ślał, że jest spryt­ny, bo za­par­ko­wał swo­je­go od­pi­co­wa­ne­go pick-upa na ty­łach baru. Ale je­śli są­dził, że go tam nie za­uwa­żę, to się gru­bo po­my­lił. Kre­tyn. Zna­la­złam go bez pro­ble­mu. Mie­li­śmy ra­zem wyjść dziś wie­czo­rem. Obie­cał, że za­bie­rze mnie na ko­la­cję. Na rand­kę z praw­dzi­we­go zda­rze­nia. Ale dwie go­dzi­ny temu za­dzwo­nił i od­wo­łał na­sze spo­tka­nie, twier­dząc, że źle się czu­je. Jako od­da­na dziew­czy­na po­sta­no­wi­łam, że ugo­tu­ję zupę i mu ją za­wio­zę. A tu nie­spo­dzian­ka: nie było go w domu. Wła­ści­wie wca­le się nie zdzi­wi­łam. My­ślę, że w głę­bi ser­ca wie­dzia­łam, że kła­mie.

Wy­szłam spo­mię­dzy drzew, wśród któ­rych szłam przez pra­wie dwa ki­lo­me­try, i prze­mknę­łam na tył lo­kal­ne­go baru o na­zwie Live Bay. Nie chcia­łam, żeby kto­kol­wiek zo­ba­czył tu dzi­siaj mo­je­go pick-upa. Zresz­tą pie­szo ła­twiej się po­ru­szać i skryć w ciem­no­ści, gdy­bym mu­sia­ła ucie­kać w po­śpie­chu.

W dło­niach ści­ska­łam kij ba­se­bal­lo­wy, któ­ry po­ży­czy­łam od mo­je­go ku­zy­na Roc­ka przed dwo­ma ty­go­dnia­mi, kie­dy mu­sia­łam je­chać po mamę do pra­cy, bo jej wóz nie chciał za­pa­lić. O trze­ciej nad ra­nem pod klu­bem ze strip­ti­zem nie jest szcze­gól­nie bez­piecz­nie. Mama mia­ła pi­sto­let, ale ja nie wie­dzia­łam, jak się nim po­słu­gi­wać. Kie­dy ją po­pro­si­łam, żeby mnie na­uczy­ła, za­czę­ła się śmiać i po­wie­dzia­ła, że nie może tego zro­bić, bo skoń­czy­ło­by się na tym, że pew­nej nocy w ata­ku fu­rii od­strze­li­ła­bym Han­ko­wi jaja. Od­mó­wi­ła nie dla­te­go, że ża­ło­wa­ła Han­ka, ale nie chcia­ła, że­bym tra­fi­ła do wię­zie­nia. Uśmiech­nę­łam się, czu­jąc w dło­niach cię­żar kija ba­se­bal­lo­we­go. Ten ka­wał drew­na wy­rzą­dzi za chwi­lę po­waż­ne szko­dy. Mia­łam też w kie­sze­ni scy­zo­ryk. La­kier rów­nież dia­bli we­zmą, a je­śli tyl­ko zdą­żę, prze­bi­ję mu wszyst­kie czte­ry opo­ny.

Kie­dy ob­cho­dzi­łam na­oko­ło wóz, na któ­ry przez czte­ry ostat­nie lata chu­chał i dmu­chał, trak­tu­jąc go nie­mal jak dziec­ko, ogar­nę­ło mnie po­czu­cie mocy. Tyle razy mnie skrzyw­dził. A te­raz to ja za­mie­rza­łam wy­rzą­dzić krzyw­dę jemu. Ja. Nie Rock. Ja.

Ro­zej­rza­łam się w ciem­no­ści, żeby spraw­dzić, czy ni­ko­go tu nie ma. Roz­bi­ja­nie szyb na­ro­bi tro­chę ha­ła­su. Nie by­łam pew­na, ile zdą­żę zdzia­łać, za­nim ktoś mnie przy­ła­pie. Mia­łam tyl­ko na­dzie­ję, że miej­sco­wy ze­spół, Jack­down, za­ba­wi wszyst­kich na tyle sku­tecz­nie, że nikt nie wyj­dzie z baru w naj­bliż­szym cza­sie.

Z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc okrzyk zwy­cię­stwa, któ­ry ci­snął mi się na usta, sta­nę­łam moc­no na no­gach i za­mach­nę­łam się ki­jem, mie­rząc w szy­bę drzwi od stro­ny kie­row­cy. Tę za­mie­rza­łam roz­trza­skać jako pierw­szą. Ude­rzy­łam na­pę­dza­na całą wście­kło­ścią i bó­lem, tra­wią­cy­mi mnie od chwi­li, gdy od­kry­łam, że chło­pak, któ­re­go ko­cha­łam od dzie­sią­te­go roku ży­cia, zdra­dza mnie na pra­wo i lewo. Twarz za­sła­nia­ła mi ko­mi­niar­ka. Nie by­łam w sta­nie dłu­żej tłu­mić śmie­chu wzbie­ra­ją­ce­go mi w pier­si, kie­dy tłu­kłam ko­lej­ne szy­by jego wy­chu­cha­ne­go pick-upa.

Upo­jo­na ra­do­ścią ze­msty wy­ję­łam z kie­sze­ni scy­zo­ryk i otwo­rzy­łam go. Po­sta­no­wi­łam ostrym czub­kiem noża wy­dra­pać w la­kie­rze kil­ka słów, po czym schy­li­łam się, żeby wbić ostrze w przed­nią opo­nę.

– Hej! – roz­legł się tu­bal­ny głos.

Za­mar­łam. To nie był Hank, ale jed­nak ktoś.

Pod­nio­słam z zie­mi kij ba­se­bal­lo­wy i wy­cią­gnę­łam nóż z opo­ny, po czym pu­ści­łam się bie­giem w stro­nę lasu. Ni­g­dy mnie nie zła­pie, mu­sia­łam jed­nak zdjąć tę głu­pią ko­mi­niar­kę, żeby le­piej wi­dzieć. Wpad­nię­cie na drze­wo i utra­ta przy­tom­no­ści to nie był naj­lep­szy plan uciecz­ki.

Tu­pot stóp na chod­ni­ku ostrzegł mnie, że je­stem ści­ga­na. Cho­le­ra! Nie tego było mi trze­ba. A tak do­brze się ba­wi­łam. Hank za­słu­żył so­bie na to. Na­praw­dę. Był pod­łym oszu­stem. Nie chcia­łam z tego po­wo­du tra­fić do wię­zie­nia. No i mama by się wku­rzy­ła.

– Hej! – Zno­wu usły­sza­łam ten tu­bal­ny głos. Cze­go on się spo­dzie­wał? Że sta­nę i po­zwo­lę mu się zła­pać? Nie­do­cze­ka­nie!

W od­da­li roz­le­gły się jesz­cze inne gło­sy. Su­per. Ścią­gnął całe tłu­my. Ze­szłam ze ścież­ki, któ­rą bie­głam, i skrę­ci­łam głę­biej w las. Ale to schro­nie­nie za chwi­lę mia­ło mieć swój kres. Jesz­cze kil­ka me­trów i do­trę do bocz­nej dro­gi. Nie mo­głam wsiąść do swo­je­go pick-upa, bo zo­sta­wi­łam go przed do­mem, w któ­rym miesz­ka­łam z mamą. Chcia­łam, żeby wszy­scy my­śle­li, że cały czas tam wła­śnie je­stem. Będę mu­sia­ła da­lej dra­ło­wać na pie­cho­tę i zro­bić wszyst­ko, żeby nikt mnie nie do­go­nił. A niech to!

Nie sły­sza­łam od­gło­su ni­czy­ich kro­ków, więc albo ich zgu­bi­łam, albo byli uta­len­to­wa­ni w dzie­dzi­nie pod­kra­da­nia się. Do­tar­łam na skraj lasu i za­trzy­ma­łam się na po­bo­czu dro­gi. Była pu­sta.

Obej­rza­łam się za sie­bie, ale ni­ko­go nie zo­ba­czy­łam. Hank pew­nie się do­my­śli, kogo szu­kać, ale nie bę­dzie miał do­wo­du. Uśmiech­nę­łam się i ode­tchnę­łam głę­bo­ko. Mię­dzy nami wszyst­ko skoń­czo­ne. Wresz­cie. Po tym, co zro­bi­łam, Hank ni­g­dy mi nie wy­ba­czy, więc nie bę­dzie mnie kor­ci­ło, żeby do nie­go wró­cić. Znie­na­wi­dzi mnie te­raz rów­nie moc­no, jak ja jego.

– JESS! – Roz­po­zna­łam wrzask Han­ka. Od­wró­ci­łam się gwał­tow­nie. Nie zo­ba­czy­łam go, usły­sza­łam jed­nak, że bie­gnie za mną przez las. Cho­le­ra. Cho­le­ra. Cho­le­ra. Ści­gał mnie. Jak to moż­li­we, że zo­rien­to­wał się tak szyb­ko? W pa­ni­ce roz­glą­da­łam się wo­kół, głów­ku­jąc, do­kąd mo­gła­bym po­biec, żeby się ukryć. Nie było nic, tyl­ko dro­ga cią­gną­ca się przez wie­le ki­lo­me­trów. Żad­nych do­mów – nic.

Zza za­krę­tu wy­ło­ni­ły się przed­nie świa­tła ja­kie­goś sa­mo­cho­du, a ja zro­bi­łam je­dy­ne, co mi przy­szło do gło­wy: wy­bie­głam na śro­dek dro­gi i za­czę­łam dzi­ko wy­ma­chi­wać rę­ka­mi, na­dal trzy­ma­jąc kij Roc­ka.

Sa­mo­chód za­czął zwal­niać i wy­łą­czył dłu­gie świa­tła. Dzię­ki Bogu.

Za­raz… czy to po­rsche? Co u dia­bła?

Ja­son

Wi­dzia­łem tyl­ko dziew­czy­nę w opię­tym czar­nym stro­ju i z bu­rzą dłu­gich ja­snych wło­sów. Sta­ła na środ­ku dro­gi i… trzy­ma­ła w ręku kij ba­se­bal­lo­wy. Ta­kie rze­czy zda­rza­ły się tyl­ko w Ala­ba­mie. Uda­ło mi się za­trzy­mać, za­nim ją roz­je­cha­łem, i pa­trzy­łem, jak pod­bie­ga do drzwi od stro­ny pa­sa­że­ra i puka w szy­bę. Jej błęd­ny, prze­peł­nio­ny pa­ni­ką wzrok mógł­by mi się wy­dać nie­po­ko­ją­cy, gdy­by nie mia­ła ta­kich przej­rzy­stych ja­sno­nie­bie­skich oczu, ocie­nio­nych gę­sty­mi czar­ny­mi rzę­sa­mi. Wci­sną­łem gu­zik od­blo­ko­wu­ją­cy drzwi, a ona otwo­rzy­ła je gwał­tow­nie i wsia­dła do środ­ka.

– Jedź! Jedź! Jedź! – za­żą­da­ła. Na­wet nie po­pa­trzy­ła w moją stro­nę. Cały czas wy­glą­da­ła przez okno. Spoj­rza­łem na po­bo­cze dro­gi, w któ­re wpa­try­wa­ła się w ta­kim na­pię­ciu. Nic tam nie było… Na­gle z lasu wy­padł ja­kiś fa­cet z gry­ma­sem wście­kło­ści na twa­rzy i wszyst­ko zro­zu­mia­łem. Nic dziw­ne­go, że była prze­ra­żo­na. Fa­cet był po­tęż­ny i wy­raź­nie go­to­wy ko­goś za­mor­do­wać.

Wrzu­ci­łem bieg i ru­szy­łem, za­nim zdo­łał po­dejść bli­żej.

– O mój Boże, dzię­ku­ję. Nie­wie­le bra­ko­wa­ło. – Dziew­czy­na ode­tchnę­ła z ulgą i opar­ła gło­wę o za­głó­wek.

– Czy po­wi­nie­nem za­wieźć cię na po­li­cję? – spy­ta­łem, zer­ka­jąc w jej stro­nę. Czy tam­ten ko­leś za­ata­ko­wał ją, za­nim mu się wy­rwa­ła?

– W żad­nym wy­pad­ku. Za dzie­sięć mi­nut pew­nie i tak po­li­cja za­cznie mnie szu­kać. Za­wieź mnie do domu. Mama bę­dzie mnie kry­ła, ale mu­szę do­trzeć tam jak naj­szyb­ciej.

Po­li­cja za­cznie jej szu­kać? Mama bę­dzie ją kry­ła? Co?

– Nie żeby miał ja­kiś do­wód. Zgu­bi­łam tyl­ko ko­mi­niar­kę, ale to było ta­kie byle co, ku­pio­ne w skle­pie Go­odwill na Hal­lo­we­en parę lat temu. Nie uda mu się po­wią­zać jej ze mną.

Zwol­ni­łem, bo wy­po­wia­da­ne przez nią sło­wa po­wo­li za­czy­na­ły do mnie do­cie­rać. Wy­glą­da­ło na to, że nie oca­li­łem dziew­czy­ny przed na­past­ni­kiem. O ile do­brze zro­zu­mia­łem tę jej pa­pla­ni­nę, wła­śnie po­mo­głem w uciecz­ce prze­stęp­czy­ni.

– Dla­cze­go zwol­ni­łeś? Mu­szę do­trzeć do mamy i to te­raz, za­raz. To tyl­ko ja­kieś trzy ki­lo­me­try stąd. Trze­ba je­chać do dro­gi po­wia­to­wej trzy­dzie­ści czte­ry, skrę­cić w pra­wo, po­tem tro­chę wię­cej niż ki­lo­metr aż do Oran­ge Stre­et i w lewo. To trze­ci dom po pra­wej.

Po­krę­ci­łem gło­wą i zje­cha­łem na po­bo­cze.

– Nie po­ja­dę ani me­tra da­lej, je­śli mi nie wy­ja­śnisz, przed czym do­kład­nie po­ma­gam ci uciec.

Zer­k­ną­łem na kij ba­se­bal­lo­wy, któ­ry trzy­ma­ła mię­dzy no­ga­mi, a po­tem na jej twarz. Na­wet w ciem­no­ści wi­dzia­łem, że to jed­na z tych nie­do­rzecz­nie pięk­nych po­łu­dnio­wych blon­dy­nek. Zu­peł­nie jak­by tu­taj, na po­łu­dniu Sta­nów, ist­niał ja­kiś spe­cjal­ny czyn­nik sprzy­ja­ją­cy wy­stę­po­wa­niu ta­kich ślicz­no­tek.

Wes­tchnę­ła sfru­stro­wa­na i za­mru­ga­ła gwał­tow­nie, tak że łzy na­pły­nę­ły jej do oczu. Była do­bra. Na­praw­dę do­bra. Te uro­cze łez­ki były pra­wie wia­ry­god­ne.

– To na­praw­dę dłu­ga hi­sto­ria. Za­nim wszyst­ko ci wy­ja­śnię, zo­sta­nie­my zła­pa­ni i będę mu­sia­ła spę­dzić noc w aresz­cie. Pro­szę, pro­szę, pro­szę, po pro­stu za­wieź mnie do domu. Je­ste­śmy tak bli­sko – bła­ga­ła.

O tak, jej uro­da za­pie­ra­ła dech. Szko­da, że ta dziew­czy­na ozna­cza­ła jed­no­cze­śnie kło­po­ty.

– Po­wiedz mi jed­no: po co ci ten kij ba­se­bal­lo­wy? – Mu­sia­łem coś wie­dzieć. Je­śli wal­nę­ła ko­goś tym ki­jem, nie mo­głem po­ma­gać jej w uciecz­ce. Ktoś mógł być ran­ny albo wręcz nie żyć.

Prze­cze­sa­ła pal­ca­mi wło­sy i jęk­nę­ła.

– Do­bra, do­bra, w po­rząd­ku. Ale zro­zum, że za­słu­żył so­bie na to.

Cho­le­ra. Na­praw­dę ko­goś ogłu­szy­ła.

– Po­wy­bi­ja­łam wszyst­kie szy­by w pick-upie by­łe­go chło­pa­ka.

– Co ta­kie­go? – By­łem pew­ny, że się prze­sły­sza­łem. Ta­kie rze­czy nie zda­rza­ły się w praw­dzi­wym ży­ciu. W pio­sen­kach co­un­try, ow­szem. Ale nie w rze­czy­wi­sto­ści.

– Zdra­dzał mnie, łaj­dak. Na­le­ża­ło mu się. Źle mnie trak­to­wał, więc mu się od­pła­ci­łam. A te­raz uwierz mi, pro­szę, i za­bierz mnie stąd.

Ro­ze­śmia­łem się. Nie mo­głem się po­wstrzy­mać. Jak żyję, nie sły­sza­łem cze­goś rów­nie za­baw­ne­go.

– Z cze­go się śmie­jesz? – spy­ta­ła.

Po­krę­ci­łem gło­wą i wy­je­cha­łem z po­wro­tem na dro­gę.

– Bo spo­dzie­wa­łem się cze­goś in­ne­go.

– A cze­go niby się spo­dzie­wa­łeś? Mam kij ba­se­bal­lo­wy.

Spoj­rza­łem na nią i uśmiech­ną­łem się sze­ro­ko.

– My­śla­łem, że ko­goś nim ogłu­szy­łaś.

Otwo­rzy­ła sze­ro­ko oczy, a po­tem wy­buch­nę­ła śmie­chem.

– Nie wal­nę­ła­bym ni­ko­go ki­jem ba­se­bal­lo­wym! To by było sza­leń­stwo.

Mia­łem ocho­tę za­uwa­żyć, że wy­bi­cie szyb w wo­zie by­łe­go chło­pa­ka i uciecz­ka nocą przez las to też nie­złe sza­leń­stwo. Ale nic nie po­wie­dzia­łem. By­łem pew­ny, że nie zgo­dzi­ła­by się ze mną.

– O tu­taj, skręć w pra­wo. – Wska­za­ła dro­gę przed nami. Nie za­wra­ca­łem so­bie gło­wy włą­cza­niem kie­run­kow­ska­zu, bo ni­ko­go nie było w za­się­gu wzro­ku. – To jak masz na imię? Mam wra­że­nie, że gdzieś cię już wi­dzia­łam, cho­ciaż nie znam tu, u nas, ni­ko­go, kto jeź­dził­by po­rsche.

Mia­łem jej po­wie­dzieć, kim je­stem? Lu­bi­łem tę pry­wat­ność, któ­rą za­pew­nia­ło Sea Bre­eze w sta­nie Ala­ba­ma. W cią­gu naj­bliż­sze­go mie­sią­ca mia­łem wie­le do prze­my­śle­nia i nie pla­no­wa­łem za­wie­rać żad­nych zna­jo­mo­ści z miej­sco­wy­mi. Mimo że ta dziew­czy­na była dia­bel­nie sek­sow­na.

– Nie je­stem stąd. Od­wie­dzam tyl­ko ko­goś – wy­ja­śni­łem. Po­wie­dzia­łem praw­dę. Za­trzy­ma­łem się w domu na pla­ży na­le­żą­cym do mo­je­go bra­ta, gdzie chcia­łem roz­wa­żyć ko­lej­ne ży­cio­we de­cy­zje.

– Ale już cię gdzieś wi­dzia­łam. Wiem, że tak – od­par­ła, prze­chy­la­jąc gło­wę i przy­glą­da­jąc mi się uważ­nie.

Wkrót­ce się zo­rien­tu­je. Moim bra­tem był Jax Sto­ne. Już jako na­sto­la­tek zo­stał roc­ko­wą gwiaz­dą, ale te­raz w wie­ku dwu­dzie­stu dwóch lat był bo­giem roc­ka. Wy­glą­da­li­śmy po­dob­nie. A me­dia uwiel­bia­ły mnie śle­dzić, je­śli nie mo­gły do­trzeć do Jaxa. I cho­ciaż ko­cha­łem bra­ta, nie­na­wi­dzi­łem tej cią­głej uwa­gi. Wszy­scy wi­dzie­li we mnie prze­dłu­że­nie Jaxa. Ni­ko­go, na­wet ro­dzi­ców, nie ob­cho­dzi­ło, kim tak na­praw­dę je­stem. Wszy­scy do­strze­ga­li we mnie je­dy­nie od­bi­cie swo­ich ocze­ki­wań.

– To po­rsche, co? Ni­g­dy jesz­cze żad­ne­go nie wi­dzia­łam na żywo.

To była jed­na z za­ba­wek mo­je­go bra­ta. Nie mia­łem tu wła­sne­go wozu, więc ko­rzy­sta­łem z tych pię­ciu, któ­re sta­ły w ga­ra­żu. Ro­dzi­ce za­czę­li przy­wo­zić nas do domu w Sea Bre­eze na wa­ka­cje, kie­dy Jax za­czął się ro­bić sław­ny. Ale mój brat nie był już na­sto­lat­kiem i te­raz dom na­le­żał do nie­go. W ze­szłym mie­sią­cu skoń­czył dwa­dzie­ścia dwa lata. A ja skoń­czy­łem dwa­dzie­ścia mie­siąc wcze­śniej.

– Tak, to po­rsche – od­par­łem.

– Skręć tu­taj. – Zno­wu wska­za­ła dro­gę przed nami. Skrę­ci­łem w lewo i pod­je­cha­łem przed trze­ci dom po pra­wej. – To tu­taj. Dzię­ki Bogu, jesz­cze ni­ko­go tu nie ma. Mu­szę le­cieć. Po­wi­nie­neś się zmy­wać, żeby nikt cię o nic nie wy­py­ty­wał. Ale bar­dzo ci dzię­ku­ję.

Otwo­rzy­ła drzwi i po­pa­trzy­ła na mnie po raz ostat­ni.

– A tak w ogó­le je­stem Jess i oca­li­łeś mi dzi­siaj ty­łek.

Pu­ści­ła do mnie oko i za­trza­snę­ła drzwicz­ki, po czym ru­szy­ła bie­giem do fron­to­wych drzwi. W tych opię­tych czar­nych dżin­sach jej ty­łek był z pew­no­ścią wart oca­le­nia. Jak żyję, nie wi­dzia­łem ta­kiej ład­nej pupy.

Wrzu­ci­łem wstecz­ny bieg i wy­je­cha­łem z po­wro­tem na dro­gę. Naj­wyż­szy czas, że­bym wra­cał na pry­wat­ną wy­spę, gdzie znaj­do­wał się dom mo­je­go bra­ta. Ten wie­czór po­to­czył się tro­chę ina­czej, niż pla­no­wa­łem, ale oka­zał się cho­ler­nie roz­ryw­ko­wy.

Na­gle wy­stra­szył mnie od­głos cze­goś zsu­wa­ją­ce­go się z sie­dze­nia pa­sa­że­ra i ude­rza­ją­ce­go o drzwi. Spoj­rza­łem w tam­tą stro­nę i zo­ba­czy­łem kij ba­se­bal­lo­wy. Za­po­mnia­ła o nim. Obej­rza­łem się na jej dom i uśmiech­ną­łem do sie­bie. Do­pil­nu­ję, żeby do­sta­ła kij z po­wro­tem. Już nie dzi­siaj, ale wkrót­ce.– Roz­dział II –

Jess

Po­zwo­li­łam, żeby siat­ko­we drzwi za­trza­snę­ły się za mną, za­nim zdą­ży­łam po­my­śleć, co ro­bię, po czym od­wró­ci­łam się, żeby prze­krę­cić za­suw­kę. Tak na wszel­ki wy­pa­dek, gdy­by Hank po­sta­no­wił szu­kać ze­msty. Nie są­dzi­łam jed­nak, że jest taki głu­pi. Wie­dział, że z moją mamą le­piej nie za­dzie­rać.

– To ty, Jess? – za­wo­ła­ła mama z kuch­ni.

Rów­nie do­brze mo­głam jej się przy­znać, co zro­bi­łam. Je­śli gli­ny się tu zja­wią, po­win­na być przy­go­to­wa­na.

– Tak, to ja, i oba­wiam się, że mo­że­my mieć kło­po­ty – od­par­łam, prze­cho­dząc przez mały sa­lo­nik do kuch­ni. Pię­cio­po­ko­jo­wy dom, w któ­rym do­ra­sta­łam, zbu­do­wa­no z żuż­lo­be­to­nu – nic spe­cjal­ne­go, ale czynsz nie był wy­gó­ro­wa­ny. Ża­den fa­cet nie mu­siał nam po­ma­gać w opła­ca­niu ra­chun­ków. Mama za­wsze sama wszyst­kim się zaj­mo­wa­ła.

– Co, u dia­bła, zno­wu zma­lo­wa­łaś? – spy­ta­ła, kie­dy we­szłam do kuch­ni. Sta­ła przy eks­pre­sie do kawy, w czer­wo­nych ustach trzy­ma­ła pa­pie­ro­sa. Mia­ła na so­bie je­dy­nie ulu­bio­ny szla­frok z ró­żo­we­go atła­su. Pew­nie szy­ko­wa­ła się do pra­cy i po­sta­no­wi­ła zro­bić so­bie prze­rwę na kawę.

Wy­su­nę­łam jed­no z na­szych po­kry­tych wi­ny­lem ku­chen­nych krze­seł i usia­dłam.

– Zma­sa­kro­wa­łam pick-upa Han­ka.

Mama wy­ję­ła pa­pie­ro­sa z ust.

– Co ta­kie­go? – zdu­mia­ła się.

– Był w Live Bay z tą zdzi­rą, z któ­rą krę­ci. Zno­wu mnie okła­mał. Skoń­czy­łam z nim i chcia­łam, żeby cier­piał.

Mama strzep­nę­ła po­piół do zle­wu i krę­cąc gło­wą, się­gnę­ła po fi­li­żan­kę. Dłu­gie ja­sne wło­sy wciąż mia­ła ład­ne, ale jej twarz, nie­gdyś ude­rza­ją­co pięk­ną, ży­cie na­zna­czy­ło głę­bo­ki­mi zmarszcz­ka­mi. By­łam pew­na, że pa­le­nie też się do tego przy­czy­ni­ło.

– Cho­le­ra, dziew­czy­no. Za go­dzi­nę mu­szę wyjść do pra­cy. A je­śli zja­wią się gli­ny?

O tym nie po­my­śla­łam. Nie mia­łam ali­bi. Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi.

– Może zdą­żą przed two­im wyj­ściem.

Mama na­la­ła so­bie czar­nej kawy i usia­dła na­prze­ciw­ko mnie.

– A czy przy­naj­mniej zro­bi­łaś to po­rząd­nie? Je­śli już mu­si­my się uże­rać z gli­nia­rza­mi, to żeby cho­ciaż to było tego war­te. Nie mam dziś na­stro­ju na tych nu­dzia­rzy.

Uśmiech­nę­łam się na wspo­mnie­nie sa­tys­fak­cji, jaką czu­łam, roz­bi­ja­jąc szy­by jego wy­chu­cha­ne­go wozu.

– Tak, my­ślę, że nie­źle go za­ła­twi­łam.

Mama kiw­nę­ła gło­wą, zdu­si­ła pa­pie­ro­sa, po czym wy­pi­ła łyk kawy.

– To głu­pi, ża­ło­sny skur­wiel, od któ­re­go po­win­naś się trzy­mać z da­le­ka. Masz przed sobą całe ży­cie i niech mnie dia­bli, je­śli po­zwo­lę, że­byś skoń­czy­ła tak jak ja. Hank zro­bił już dzie­cia­ka jed­nej dziew­czy­nie, z któ­rą nie za­mie­rza się oże­nić. Nie chcę, że­byś zo­sta­ła jego ko­lej­ną ofia­rą. Ta­kie ży­cie nie jest ła­twe i do­brze o tym wiesz. Masz uro­dę, dzię­ki któ­rej mo­żesz się stąd wy­rwać. Za­le­ży mi, żeby tak się sta­ło – po­wie­dzia­ła mama, opie­ra­jąc się na krze­śle i krzy­żu­jąc dłu­gie nogi.

Od­by­wa­ły­śmy tę roz­mo­wę, od­kąd by­łam dość duża, żeby zro­zu­mieć ta­kie rze­czy. Czy­li pew­nie od cza­su, jak skoń­czy­łam dzie­więć lat. Kie­dy two­ja mama jest strip­ti­zer­ką, uczysz się wie­lu spraw dużo szyb­ciej niż inne dzie­ci. Nie ma cza­su na nie­win­ność.

– Tym ra­zem skoń­czy­łam z Han­kiem już na do­bre. Obie­cu­ję – za­pew­ni­łam ją.

Mama chy­ba mi nie do­wie­rza­ła. Nie mo­głam jej za to wi­nić. Ta hi­sto­ria z Han­kiem cią­gnę­ła się od lat. Na­praw­dę po­win­nam dać so­bie z nim spo­kój. Hank ozna­czał bi­let w jed­ną stro­nę do ta­kie­go ży­cia, z ja­kim zma­ga­ła się mama. A cho­ciaż sza­no­wa­łam ją za to, że nie ucze­pi­ła się żad­ne­go fa­ce­ta, któ­ry by nas utrzy­my­wał, nie chcia­łam ta­kie­go losu. Wie­dzia­łam, jak bar­dzo mama go nie­na­wi­dzi.

– Ucie­kłam stam­tąd po­rsche – wy­zna­łam jej z uśmie­chem. Wciąż jesz­cze nie otrzą­snę­łam się z oszo­ło­mie­nia tym wo­zem… i chło­pa­kiem, któ­ry go pro­wa­dził. Zde­cy­do­wa­nie spo­za mo­jej ligi. Był taki bo­ga­ty, że do­słow­nie zio­nął for­są. Poza tym pa­trzył na mnie ta­kim wzro­kiem, jak­bym była ja­kimś eg­zo­tycz­nym stwo­rze­niem, z któ­rym zu­peł­nie nie wie­dział, co zro­bić. Praw­do­po­dob­nie śmier­tel­nie go wy­stra­szy­łam. Nie po­cho­dził stąd. Od­wie­dzał tu tyl­ko ko­goś i pew­nie już wró­cił do swo­jej luk­su­so­wej re­zy­den­cji.

– Ja­koś nie wi­du­je się tu zbyt wie­lu po­rsche – od­par­ła mama ze scep­tycz­ną miną.

– To nie był nikt miej­sco­wy. Po­dej­rze­wam, że spę­dza urlop na wy­spie. Wy­glą­dał mi na ta­kie­go.

Mama kiw­nę­ła gło­wą. Do­brze zna­ła ten typ. Przez całe ży­cie ostrze­ga­ła mnie przed dwo­ma ro­dza­ja­mi chło­pa­ków: ta­ki­mi jak Hank, czy­li „ża­ło­sny­mi gnoj­ka­mi”, oraz fa­ce­ta­mi z wy­spy, któ­rzy zda­niem mamy „chcą tyl­ko jed­ne­go, a po­tem zni­ka­ją”.

– Ale nie przej­muj się nim. Na pew­no uwa­ża mnie za wa­riat­kę – uspo­ko­iłam ją.

Mama unio­sła brwi i opar­ła się o stół, żeby na mnie po­pa­trzeć.

– Na­praw­dę tak my­ślisz? Nie wy­cho­wa­łam cię chy­ba na kom­plet­ną na­iw­niacz­kę. To fa­cet, kot­ku. Je­dy­nie to się li­czy. Jed­no spoj­rze­nie na cie­bie i wró­ci na pew­no. Le­piej uwa­żaj.

Pró­bo­wa­łam po­de­rwać nie­jed­ne­go bo­ga­te­go chło­pa­ka z Sea Bre­eze, ale ni­g­dy nic z tego nie wy­szło. Od­kąd by­łam małą dziew­czyn­ką, mia­łam na oku Mar­cu­sa Har­dy’ego. Ko­le­go­wał się z moim ku­zy­nem Roc­kiem, ale był inny niż my. Miesz­kał w ład­nym du­żym domu na pla­ży. Tyle że Mar­cus ni­g­dy nie trak­to­wał mnie po­waż­nie. A kie­dy po­znał Wil­low, żad­na inna nie mia­ła szans. Te­raz, jako mąż i oj­ciec, był już kom­plet­nie nie­osią­gal­ny.

– Po­win­nam była na­le­gać, że­byś wy­je­cha­ła na stu­dia. Mo­gła­byś ko­goś tam po­znać i wy­rwać się z tej dziu­ry – po­wie­dzia­ła mama ta­kim to­nem, jak­by Sea Bre­eze było naj­gor­szym miej­scem na świe­cie. Ja tak tego nie po­strze­ga­łam. Ko­cha­łam to nad­brzeż­ne mia­stecz­ko, w któ­rym się wy­cho­wa­łam.

– Nie chcia­łam ni­g­dzie wy­jeż­dżać – przy­po­mnia­łam jej. Wy­bra­łam za­miast tego lo­kal­ny dwu­let­ni col­le­ge. Nie za­mie­rza­łam opusz­czać na­sze­go mia­stecz­ka ani mamy. Przez całe moje ży­cie by­ły­śmy dru­ży­ną.

Mama wes­tchnę­ła, od­su­nę­ła się z krze­słem od sto­łu i wsta­ła.

– Wiem, skar­bie. Po­zwo­li­łam ci zo­stać, bo lu­bię mieć cię przy so­bie. Co nie zmie­nia fak­tu, że tu­taj trud­no ci bę­dzie zna­leźć fa­ce­ta, dzię­ki któ­re­mu wy­rwiesz się z tego ży­cia. A niech mnie dia­bli, je­śli się zgo­dzę, że­byś skoń­czy­ła tak jak ja.

Chcia­łam za­pro­te­sto­wać, ale w tym mo­men­cie ktoś za­ło­mo­tał do drzwi. Mama spoj­rza­ła w ich stro­nę, na­pu­szy­ła wło­sy i roz­chy­li­ła je­dwab­ny szla­frok na tyle, żeby od­sło­nić swój im­po­nu­ją­cy de­kolt.

– Wska­kuj pod prysz­nic. Za­ła­twię to, ma­leń­ka. O nic się nie martw – szep­nę­ła, wsu­wa­jąc sto­py w czer­wo­ne szpil­ki, w któ­rych jej dłu­gie nogi wy­da­wa­ły się jesz­cze dłuż­sze.

Uśmiech­nę­łam się i po­pę­dzi­łam do ła­zien­ki, gdzie od­krę­ci­łam wodę w ka­bi­nie prysz­ni­co­wej, ale sta­łam z uchem przy­ło­żo­nym do drzwi.

– Ach, wi­tam, ofi­ce­rze Ben. Wie pan prze­cież, że nie na­le­żę do dziew­czyn, któ­re przyj­mu­ją wi­zy­ty do­mo­we – po­wie­dzia­ła mama ni­skim, po­nęt­nym gło­sem, któ­ry sły­sza­łam u niej mi­lio­ny razy.

– Do­bry wie­czór, Star­lo. Przy­kro mi, że za­wra­cam ci gło­wę, za­nim… mhm… – od­chrząk­nął, a ja prze­wró­ci­łam ocza­mi. Wie­dzia­łam już, że po­czci­wy sta­ry ofi­cer Ben jest sta­łym by­wal­cem w Jugs, klu­bie ze strip­ti­zem na obrze­żach Sea Bre­eze. – …wyj­dziesz do pra­cy. Ale ode­bra­łem zgło­sze­nie w spra­wie Jess i mu­szę je spraw­dzić. Jest w domu?

– Nie wiem, kto do pana dzwo­nił, Ben – od­par­ła mama, wy­po­wia­da­jąc jego imię ta­kim to­nem, jak­by za­mie­rza­ła ro­ze­brać się tyl­ko dla nie­go – ale moja có­recz­ka była tu ze mną przez cały wie­czór. Bie­rze właś­nie prysz­nic po tym, jak po­ma­ga­ła mi sprzą­tać. Może pan na­wet spraw­dzić ma­skę jej wozu – jest zim­na. Nie jeź­dzi­ła ni­g­dzie przez cały dzień. – Mama urwa­ła i usły­sza­łam stu­kot ob­ca­sów ude­rza­ją­cych o par­kiet, gdy po­de­szła do Bena. – A cho­ciaż bar­dzo po­do­ba mi się myśl, że miał­by pan zo­ba­czyć mnie pod prysz­ni­cem, mam jed­nak cał­kiem inne od­czu­cia, je­śli cho­dzi o prze­szka­dza­nie w ką­pie­li mo­jej có­recz­ce – do­da­ła su­ge­styw­nym to­nem.

Mama była w tym do­bra.

– Mhm, mhm, tak, ro­zu­miem, mhm, oczy­wiś­cie. Prze­pra­szam za to naj­ście, Star­lo, ale mu­sia­łem spraw­dzić. Wi­dzia­ła ją tyl­ko jed­na oso­ba i z pew­no­ścią obej­rzę wóz Jess, za­nim od­ja­dę, żeby po­twier­dzić, że jej, mhm, ali­bi jest, mhm, nie­pod­wa­żal­ne. – Ją­kał się strasz­li­wie, a ja za­kry­łam usta dło­nią, żeby nie par­sk­nąć śmie­chem. Praw­do­po­dob­nie miał w tej chwi­li do­sko­na­ły wi­dok na pier­si mamy. Wy­ko­rzy­sty­wa­ła je jako siłę per­swa­zji wo­bec płci prze­ciw­nej. To za­wsze dzia­ła­ło.

Mu­siał mnie jesz­cze zo­ba­czyć, żeby mieć pew­ność, że je­stem w domu. Ścią­gnę­łam ko­szul­kę, chwy­ci­łam ręcz­nik i owi­nę­łam się nim, po czym uchy­li­łam drzwi ła­zien­ki. Ben ode­rwał po­żą­dli­we spoj­rze­nie od mo­jej mamy i spoj­rzał na mnie, gdy wy­sta­wi­łam gło­wę.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku, mamo? Sły­sza­łam gło­sy – za­wo­ła­łam, sta­ra­jąc się, żeby za­brzmia­ło to jak naj­nie­win­niej.

– Tak, ko­cha­nie. Wszyst­ko w naj­lep­szym po­rząd­ku. Roz­ma­wiam tyl­ko z ofi­ce­rem Be­nem – od­par­ła, po­sy­ła­jąc mi sze­ro­ki uśmiech.

Za­mknę­łam drzwi ła­zien­ki, a ofi­cer Ben raz jesz­cze prze­pro­sił mamę za naj­ście.

– Nic nie szko­dzi, pa­nie ofi­ce­rze. Wy­ko­nu­je pan tyl­ko swo­ją pra­cę i dba o bez­pie­czeń­stwo w na­szym mia­stecz­ku. Le­piej śpię w nocy, wie­dząc, że mamy dziel­nych i od­da­nych lu­dzi, jak pan, któ­rzy trosz­czą się o nas. Szczę­ścia­ra z tej Mar­thy, że taki cięż­ko pra­cu­ją­cy męż­czy­zna co wie­czór wra­ca do niej do domu.

Nie mo­głam nie prze­wró­cić ocza­mi. To, że fa­ce­ci da­wa­li się na­brać na taką gad­kę, ni­g­dy nie prze­sta­nie mnie zdu­mie­wać. Ben miał brzu­szek pi­wo­sza i ły­sie­ją­cą cza­chę. Nie było w nim nic dziel­ne­go, a wie­dząc, jaką część cięż­ko za­ro­bio­nych pie­nię­dzy wy­da­je w Jugs przez kil­ka wie­czo­rów w ty­go­dniu, ga­piąc się na moją mamę i inne ko­bie­ty tań­czą­ce w mi­kro­sko­pij­nych strin­gach, by­naj­mniej nie uwa­ża­łam Mar­thy za szczę­ścia­rę. Moja mama też nie.

– No tak… – Urwał i tak gło­śno prze­łknął śli­nę, że usły­sza­łam go w ła­zien­ce. – Cie­szę się, że dzię­ki temu le­piej śpisz. Ro­bię, co mogę. Czy, mhm, bę­dziesz dzi­siaj w pra­cy?

– Wła­śnie szy­ku­ję się do wyj­ścia. Przyj­dzie pan dziś mnie zo­ba­czyć? Mam na­dzie­ję, że tak. Może na­wet wy­ko­nam spe­cjal­ny ta­niec tyl­ko dla pana – od­rze­kła mama.

Ze­bra­ło mi się na wy­mio­ty. Myśl, że mo­gła tań­czyć tym ob­le­śnym fa­ce­tom na ko­la­nach i nie wy­rzy­gać im się pro­sto w gębę, była dla mnie nie do po­ję­cia. Mó­wi­ła, że daw­no temu na­uczy­ła się wy­łą­czać coś so­bie w gło­wie i my­śla­ła tyl­ko o tym, że im le­piej za­tań­czy, tym wię­cej za­ro­bi.

– Będę tam – za­pew­nił ofi­cer Ben. – W ze­szłym ty­go­dniu nie mo­głem przyjść z po­wo­du zaj­ścia na po­ste­run­ku. Drę­czy­ło mnie to przez cały ty­dzień.

– Miło mi sły­szeć, że je­stem w pań­skich my­ślach – rzu­ci­ła mama słod­kim gło­si­kiem.

– Za­wsze – od­parł Ben i od­chrząk­nął, zda­jąc so­bie spra­wę, że flir­tu­je otwar­cie z moją pra­wie nagą mat­ką na pro­gu jej domu. – Mu­szę je­chać i prze­ka­zać zwierzch­ni­kom, że Jess nie była w nic za­mie­sza­na.

– Oczy­wi­ście, i do zo­ba­cze­nia póź­niej – po­że­gna­ła się mama, po czym za­stu­ka­ła ob­ca­sa­mi, od­su­wa­jąc się od drzwi.

– Do zo­ba­cze­nia – od­krzyk­nął Ben i drzwi się za­trza­snę­ły. Usły­sza­łam dźwięk za­my­ka­nej za­su­wy, a wte­dy za­krę­ci­łam prysz­nic i wyj­rza­łam z ła­zien­ki. Wszyst­kie drzwi w tym domu otwie­ra­ły się na sa­lon.

– Dzię­ku­ję – po­wie­dzia­łam po pro­stu.

Mama wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i mach­nę­ła ręką.

– Ciesz się, że to był Ben. Z nim spra­wa jest pro­sta. Gdy­by przy­je­chał tu­taj Da­vid albo Ro­oster, mu­sia­ła­bym po­ka­zać im znacz­nie wię­cej niż de­kolt i ka­wa­łek nogi, żeby dali ci spo­kój.

Kiw­nę­łam gło­wą i żo­łą­dek mi się ści­snął, bo ogar­nę­ły mnie wy­rzu­ty su­mie­nia, że zmu­si­łam mamę do flir­to­wa­nia z żo­na­tym gli­nia­rzem po to, żeby wy­cią­gnąć mnie z opa­łów.

– Prze­pra­szam – szep­nę­łam.

Mama za­trzy­ma­ła się przed drzwia­mi do swo­je­go po­ko­ju.

– Nie prze­pra­szaj. Ktoś mu­siał się wresz­cie roz­pra­wić z tym gnoj­kiem. Cie­szę się, że to zro­bi­łaś. – I za­mknę­ła za sobą drzwi swo­jej sy­pial­ni.

Sta­łam tam, czu­jąc, że na moje usta wra­ca uśmiech. Nie mia­łam w ży­ciu wie­lu przy­ja­ció­łek, bo inne dziew­czy­ny mnie nie ro­zu­mia­ły i nie chcia­ły się do mnie zbli­żyć. Ale mama na­praw­dę była moją naj­lep­szą kum­pe­lą.

Ja­son

Dwa dni póź­niej na­dal my­śla­łem o tej ma­sa­kru­ją­cej pick-upy blon­dyn­ce. Była wy­jąt­ko­wa. Nie­za­po­mnia­na. Trzy­ma­łem jej kij ba­se­bal­lo­wy w rogu po­ko­ju i za­sta­na­wia­łem się, co z nim zro­bić. Uzna­łem, że na ra­zie nie po­trze­bu­je do­wo­dów rze­czo­wych.

Za­chi­cho­ta­łem i po­krę­ci­łem gło­wą. Po­ma­ga­łem dziew­czy­nie od­po­wie­dzial­nej za akt wan­da­li­zmu. To było zu­peł­nie do mnie nie­po­dob­ne. Ale wy­wo­ły­wa­ło uśmiech na mo­jej twa­rzy. Chy­ba po­trze­bo­wa­łem ja­kie­goś oży­wie­nia. Po­sta­no­wi­łem od­cze­kać jesz­cze kil­ka dni, a po­tem spraw­dzić, czy uda mi się za­stać ją w domu. Mu­sia­łem od­dać jej kij, no i chcia­łem ją znów zo­ba­czyć. To była świet­na wy­mów­ka.

Zsze­dłem na dół po scho­dach let­nie­go domu bra­ta aku­rat w mo­men­cie, kie­dy Jax i jego dziew­czy­na Sa­die we­szli do środ­ka. Wie­dzia­łem, że przy­jeż­dża­ją na week­end i spo­dzie­wa­łem się ich.

Jax spoj­rzał na mnie z uśmie­chem.

– Po­sta­no­wi­li­śmy przy­łą­czyć się do im­pre­zy.

– Znasz mnie, im­pre­za jest sza­lo­na. Mam na­dzie­ję, że się nie zgor­szy­cie – od­par­łem.

Mój brat po­trzą­snął gło­wą i się ro­ze­śmiał.

– No tak, czy to nie smut­ne, że chciał­bym, żeby była w tym choć odro­bi­na praw­dy?

Sa­die żar­to­bli­wie uszczyp­nę­ła Jaxa w rękę, po czym po­de­szła, by mnie uści­skać.

– Nie zwra­caj na nie­go uwa­gi. Uwa­żam, że je­steś cu­dow­ny taki, jaki je­steś. Nie po­trze­bu­jesz sza­lo­nych im­prez.

Dziew­czy­na mo­je­go bra­ta była osza­ła­mia­ją­co pięk­na. Mia­ła cia­ło i uro­dę mo­de­lek, ja­kie wi­du­je się na okład­kach cza­so­pism. Była jed­nak ma­ło­mia­stecz­ko­wą dziew­czy­ną z Sea Bre­eze i by­naj­mniej nie chcia­ła być sław­na. Ko­cha­ła Jaxa i na­uczy­ła się ze spo­ko­jem przyj­mo­wać to, że jej twarz cią­gle po­ja­wia­ła się w me­diach, ale za­nim go po­zna­ła, nie lu­bi­ła znaj­do­wać się w cen­trum uwa­gi. Co było nie­moż­li­we do unik­nię­cia. Ta dziew­czy­na wszę­dzie przy­cią­ga­ła uwa­gę wszyst­kich.

– Dzię­ki, Sa­die. W każ­dej chwi­li mo­żesz zre­zy­gno­wać z ży­cia z gwiaz­do­rem roc­ka i wieść spo­koj­ny, zwy­czaj­ny ży­wot ze mną – oświad­czy­łem, pusz­cza­jąc oko do Jaxa, któ­ry ły­pał na mnie spode łba.

– Ręce przy so­bie, bra­cisz­ku – wark­nął, chwy­ta­jąc Sa­die za ło­kieć. – To nie jest za­baw­ne.

Nie prze­sta­wa­ło mnie to ba­wić. Jax ni­g­dy nie miał żad­nych kom­plek­sów. Za­nim jesz­cze stał się sław­ny, był naj­bar­dziej pew­nym sie­bie chło­pa­kiem, ja­kie­go zna­łem. Wy­star­czy­ło jed­nak, by ja­ki­kol­wiek fa­cet spoj­rzał na Sa­die, a on na­tych­miast za­czy­nał się de­ner­wo­wać. Bar­dzo mnie to śmie­szy­ło.

– Daj spo­kój, Jax. Nie bądź głup­ta­sem – ofuk­nę­ła go Sa­die, marsz­cząc brwi, na co on na­tych­miast zro­bił skru­szo­ną minę. To było jesz­cze ko­micz­niej­sze.

– Nie złość się na mnie – po­wie­dział.

Sa­die znów spoj­rza­ła na mnie.

– Co byś po­wie­dział na małe spo­tka­nie to­wa­rzy­skie? Po­my­śla­łam, że na wie­czór za­pro­si­my grup­kę przy­ja­ciół. Chcę się ze wszyst­ki­mi zo­ba­czyć, a po­nie­waż zo­sta­nie­my tu tyl­ko dwa dni, ła­twiej bę­dzie skrzyk­nąć całą ban­dę za jed­nym za­ma­chem. – Po­sła­ła mi pro­mien­ny uśmiech.

Cho­le­ra, Sa­die nie była moją dziew­czy­ną, ale trud­no było jej od­mó­wić. By­łem pew­ny, że każ­dy, do kogo by się uśmiech­nę­ła, zro­bił­by wszyst­ko, o co pro­si­ła.

– Ja­sne – od­par­łem.

Jax prze­wró­cił ocza­mi, jak­by jego nie okrę­ci­ła so­bie wo­kół ma­łe­go pal­ca. Cze­go się spo­dzie­wał? By­łem fa­ce­tem.

– Pój­dę się upew­nić, czy w kuch­ni są przy­go­to­wa­ni na do­dat­ko­wych go­ści – zwró­cił się Jax do Sa­die, po czym po­ca­ło­wał ją w po­li­czek i ru­szył w stro­nę kuch­ni.

– Dzwo­ni­łam już i roz­ma­wia­łam z pa­nią Mary. Jest przy­go­to­wa­na – za­wo­ła­ła za nim Sa­die.

Pani Mary za­rzą­dza­ła per­so­ne­lem ku­chen­nym. Sa­die pra­co­wa­ła kie­dyś u niej, więc do­brze ją zna­ła. Tak wła­śnie za­czę­ła się zna­jo­mość Sa­die i Jaxa. Pew­ne­go wie­czo­ru po­da­wa­ła mu ko­la­cję i je­stem prze­ko­na­ny, że już wte­dy wpadł po uszy. Cho­ciaż bro­nił się, jak mógł.

Jax za­trzy­mał się, od­wró­cił i po­słał jej ten uśmiech, któ­ry wszyst­kie ma­ga­zy­ny okre­śla­ły jako za­bój­czo sek­sow­ny.

– To może pój­dziesz ze mną do mo­je­go po­ko­ju i po­mo­żesz mi się roz­pa­ko­wać?

Zo­ba­czy­łem, że po­licz­ki Sa­die ob­le­wa ru­mie­niec, za­ci­snę­ła też war­gi, żeby po­wstrzy­mać uśmiech.

– W po­rząd­ku, je­śli po­trze­bu­jesz po­mo­cy.

– Mnó­stwa po­mo­cy – za­pew­nił ją Jax. – Nie masz po­ję­cia, jak wiel­kiej po­mo­cy po­trze­bu­ję.

– Je­śli za­raz nie pój­dzie­cie do swo­je­go po­ko­ju, po­le­ję was obo­je lo­do­wa­tą wodą – oznaj­mi­łem.

Sa­die po­chy­li­ła gło­wę, a Jax uśmiech­nął się do mnie sze­ro­ko.

– Do zo­ba­cze­nia póź­niej – rzu­cił, bio­rąc dziew­czy­nę za rękę i pro­wa­dząc ją po scho­dach na górę.

Uzna­łem, że naj­le­piej bę­dzie, je­śli wyj­dę na tro­chę z domu i pój­dę na pla­żę. Nie by­łem pew­ny, jak dłu­go ci dwo­je za­mie­rza­ją się „roz­pa­ko­wy­wać”.

Pięć go­dzin póź­niej gło­sy na dole sta­wa­ły się co­raz gło­śniej­sze, a ja sta­łem w mo­jej sy­pial­ni i pa­trzy­łem na ogród przed do­mem. Wie­dzia­łem, że mu­szę zejść na dół. Jax chciał, że­bym do nich do­łą­czył. Ale to nie byli moi przy­ja­cie­le. Nie cho­dzi­ło o to, że ich nie lu­bi­łem – wręcz prze­ciw­nie. Tyle że tak na­praw­dę ich nie zna­łem. No i była jesz­cze kwe­stia Pre­sto­na Dra­ke’a.

Ko­leś za mną nie prze­pa­dał. Swe­go cza­su bar­dzo się sta­ra­łem zro­bić wra­że­nie na Aman­dzie Har­dy, ale osta­tecz­nie stra­ci­łem ją na rzecz Pre­sto­na. Trud­no jest ry­wa­li­zo­wać z nie­grzecz­ny­mi chłop­ca­mi o ja­snej czu­pry­nie sur­fe­ra. Nie że­bym był za­ko­cha­ny w Aman­dzie. Nie szu­ka­łem mi­ło­ści. Ni­g­dy. Aman­da była po pro­stu ład­na i słod­ka. Po­do­ba­ło mi się to. Tej dziew­czy­ny nie dało się nie lu­bić.

Pu­ka­nie do drzwi prze­rwa­ło te roz­my­śla­nia, a kie­dy się od­wró­ci­łem, zo­ba­czy­łem bra­ta – stał w pro­gu i trzy­mał ręce w przed­nich kie­sze­niach dżin­sów.

– Za­mie­rzasz się tu ukry­wać przez cały wie­czór?

Roz­wa­ża­łem to. Nie czu­łem się zbyt swo­bod­nie z ludź­mi, któ­rych nie zna­łem. By­łem ra­czej in­tro­wer­ty­kiem. W na­szej ro­dzi­nie to Jax był lwem sa­lo­no­wym.

– Wła­śnie mia­łem do was zejść.

Jax uniósł brew.

– Spra­wiasz ta­kie wra­że­nie, jak­byś wo­lał być wszę­dzie, tyl­ko nie tam.

Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi.

– Nie prze­pa­dam za prze­by­wa­niem w to­wa­rzy­stwie osób, któ­rych nie znam do­brze. Ale zro­bię to dla Sa­die.

Brat wszedł do po­ko­ju.

– Je­śli przej­mu­jesz się Pre­sto­nem, od­puść so­bie. On jest tak na­praw­dę lu­za­kiem.

Za­chi­cho­ta­łem. Jax nie znał Pre­sto­na od tej stro­ny, co ja.

– Uwierz mi, je­śli cho­dzi o Aman­dę, nie jest zbyt­nim lu­za­kiem.

– Może i nie. Ale już ją ma. Są ze sobą wy­star­cza­ją­co dłu­go, by po­czuł się pew­nie. Spo­ty­ka­łeś się z dziew­czy­ną, w któ­rej był za­ko­cha­ny. Po­tra­fię zro­zu­mieć tam­to jego chwi­lo­we sza­leń­stwo.

No tak. Jax prze­żył to samo w związ­ku z Mar­cu­sem Har­dym. Te­raz byli kum­pla­mi. Mar­cus się oże­nił i miał dziec­ko, więc nie sta­no­wił już dla Jaxa za­gro­że­nia. Aman­da i Mar­cus są ro­dzeń­stwem, a Mar­cus pra­co­wał w na­szym let­nim domu tego sa­me­go lata, co Sa­die.

– Już scho­dzę – po­wie­dzia­łem. – Sło­wo. Poza tym je­stem głod­ny.

– To do­brze, bo po­dej­rze­wam, że je­śli Sa­die nie zo­ba­czy cię tam za pięć mi­nut, to przyj­dzie tu po cie­bie. Mar­twi się, że czu­jesz się po­mi­nię­ty.

Przy­po­mnia­łem so­bie, że ro­bię to dla Sa­die.

– Chodź­my – za­de­cy­do­wa­łem.

Ru­szy­łem za Ja­xem na scho­dy i spoj­rza­łem na tłum gro­ma­dzą­cy się w holu oraz na Sa­die, któ­ra wła­śnie otwie­ra­ła drzwi, żeby wpu­ścić ko­lej­nych przy­ja­ciół.

Kie­dy by­łem z Aman­dą na przy­ję­ciu we­sel­nym Mar­cu­sa i Wil­low, po­zna­łem kil­ko­ro z nich. Wszy­scy wy­da­wa­li się bar­dzo mili, ale wśród nich był rów­nież Pre­ston. Nie mia­łem pew­no­ści, czy za­ak­cep­tu­ją mnie tak do koń­ca. Kie­dy po we­se­lu wy­je­cha­łem z Sea Bre­eze, wszy­scy roz­sta­li­śmy się w zgo­dzie. Nie­trud­no było się zo­rien­to­wać, kogo tak na­praw­dę pra­gnie Aman­da. Na­wet nie pró­bo­wa­łem o nią wal­czyć. Ser­ce tej dziew­czy­ny wy­raź­nie na­le­ża­ło do Pre­sto­na.

Do domu wszedł Mar­cus Har­dy, trzy­ma­jąc na rę­kach nie­mow­lę owi­nię­te w czer­wo­no-bia­ły ko­cyk, na któ­rym wid­niał chy­ba słoń. Sa­die wy­da­ła pisk ra­do­ści, uści­ska­ła Wil­low, po czym wy­cią­gnę­ła ręce, żeby wziąć dziec­ko od Mar­cu­sa. Jesz­cze dwa lata wcze­śniej żad­ne­mu z nich na­wet nie śni­ła­by się taka sce­na. Mar­cus był zde­ter­mi­no­wa­ny, by przy­cią­gnąć uwa­gę Sa­die, nie mógł jed­nak kon­ku­ro­wać z Ja­xem. Zresz­tą z nim nikt nie mógł ry­wa­li­zo­wać. Ja ni­g­dy się nie ośmie­li­łem.

– Po Sa­die ja go we­zmę – roz­legł się zna­jo­my głos i zo­ba­czy­łem Aman­dę wcho­dzą­cą do holu.

– Ty masz go cały czas – od­par­ła Sa­die, uśmie­cha­jąc się do ma­lusz­ka.

– On ko­cha cio­cię Man­dę – za­gru­cha­ła Aman­da nad bra­tan­kiem.

Nie wi­dzia­łem jej od we­se­la Mar­cu­sa i Wil­low. Dłu­gie ja­sne wło­sy opa­da­ły jej na ple­cy, krót­ka spód­nicz­ka od­sła­nia­ła opa­lo­ne nogi. Tuż za nią po­ja­wił się Pre­ston i po­ło­żył jej rękę na bio­drze za­bor­czym ge­stem, a ja za­mar­łem. Może to jed­nak był zły po­mysł.

– Przy­się­gam, że daw­no mu prze­szło – szep­nął mi do ucha Jax.

Kiw­ną­łem gło­wą i ru­szy­łem po scho­dach w stro­nę zgro­ma­dzo­nych w holu osób. Nie cho­dzi­ło o to, że ba­łem się Pre­sto­na – po pro­stu nie chcia­łem przez cały wie­czór czuć się jak nie­pro­szo­ny gość. Nic by się nie sta­ło, gdy­by omi­nę­ła mnie ta im­pre­za.

– Będą też Cage i Eva. Wciąż się przy­zwy­cza­ja­ją do ży­cia z dziec­kiem – zwró­ci­ła się Wil­low do Sa­die.

– Nie mogę się do­cze­kać, kie­dy zo­ba­czę Bliss – od­par­ła Sa­die, wzdy­cha­jąc ra­do­śnie.

Jesz­cze jed­no dziec­ko? Cho­le­ra, ta ban­da roz­mna­ża­ła się jak kró­li­ki.

– Jest prze­ślicz­na – po­wie­dzia­ła Wil­low. – Nie żar­tu­ję. Jest tak ślicz­na, że aż trud­no w to uwie­rzyć. Ma ta­kie słod­kie py­za­te po­licz­ki i oczy Cage’a. Eva nie może ni­g­dzie z nią pójść, żeby za­raz nie ob­stą­pił jej cały tłum wy­da­ją­cy ochy i achy nad małą. – Na twa­rzy Wil­low po­ja­wił się po­god­ny uśmiech.

Do­tar­li­śmy na dol­ny scho­dek i Sa­die nas za­uwa­ży­ła. Uśmiech­nę­ła się pro­mien­nie. Nie na­wią­zy­wa­łem kon­tak­tu wzro­ko­we­go z Aman­dą i na­wet nie spoj­rza­łem w kie­run­ku Pre­sto­na. Pod­sze­dłem na­to­miast do Mar­cu­sa, żeby się z nim przy­wi­tać i po­gra­tu­lo­wać mu syna.

– Miło cię wi­dzieć – rzekł Mar­cus z sze­ro­kim uśmie­chem.

– Cie­bie też. Wi­dzę, że masz ko­lej­ne­go człon­ka ro­dzi­ny – do­da­łem. – Gra­tu­la­cje.

– Dzię­ki. Nie mogę przez nie­go spać po no­cach, ale spo­ko. To do­sko­na­ła pora na po­ga­dusz­ki o fut­bo­lu. Uczę go od ma­łe­go.

Ro­ze­śmia­łem się i od­wró­ci­łem do Sa­die, któ­ra unio­sła ma­lusz­ka, że­bym mógł mu się przyj­rzeć.

– Ja­son, po­znaj Elie­go Har­dy’ego – po­wie­dzia­ła ła­god­nym to­nem, ja­kim zwy­kle roz­ma­wia się z ma­ły­mi dzieć­mi.

– Miło mi cię po­znać, Eli – od­par­łem. Chłop­czyk uśmiech­nął się i wło­żył rącz­kę do buzi. Pu­szek na jego gło­wie był rudy, jak wło­sy jego mamy, ale ma­lec wy­dał mi się po­dob­ny do Mar­cu­sa. Może z po­wo­du oczu.

– Je­stem głod­ny. Bę­dzie­my tu sta­li i ga­pi­li się na dzie­ci przez całą noc, czy jest też coś do żar­cia? – roz­legł się nowy głos, od­wra­ca­jąc moją uwa­gę od ma­lu­cha. Roz­po­zna­łem przy­by­sza, ale nie mo­głem so­bie przy­po­mnieć, jak ma na imię. Miał dre­dy ze­bra­ne w ku­cyk. Ta­tu­aże po­kry­wa­ły więk­szą część jego rąk i ra­mion, je­den się­gał na­wet szyi. Nie przy­glą­da­łem mu się na tyle dłu­go, żeby roz­po­znać mo­tyw. Miał prze­kłu­tą war­gę, a kie­dy mó­wił, wi­dać też było me­tal w ję­zy­ku.

– Mamy mnó­stwo je­dze­nia, De­way­ne – za­pew­ni­ła go Sa­die, uśmie­cha­jąc się do nie­go, jak­by nie był prze­ra­ża­ją­cym ty­pem.

– To do­brze – od­rzekł, po czym pod­szedł do niej i po­ca­ło­wał Elie­go w głów­kę, cze­go zu­peł­nie bym się po nim nie spo­dzie­wał. – Cho­le­ra, ten dzie­ciak jest słod­ki. Ale też wy­glą­da zu­peł­nie jak ma­mu­sia.

Mar­cus tyl­ko za­chi­cho­tał.

De­way­ne po­pa­trzył na mnie i znie­ru­cho­miał. Prze­niósł wzrok za moje ple­cy, tam gdzie – jak wie­dzia­łem – sta­li Aman­da z Pre­sto­nem. Jego twarz wy­krzy­wi­ła się w le­ni­wym uśmie­chu.

– Do dia­bła. Za­po­wia­da się cho­ler­nie we­so­ło. Pre­ston, bę­dziesz się grzecz­nie za­cho­wy­wać wo­bec Ja­so­na?

Sa­die otwo­rzy­ła sze­ro­ko oczy, a wszy­scy uci­chli. Uzna­łem, że to do­bry mo­ment, by się od­wró­cić i ode­zwać do tam­tych, żeby mieć to już z gło­wy.

Aman­da mie­rzy­ła De­way­ne’a ta­kim wzro­kiem, jak­by za­mie­rza­ła go ude­rzyć, ale na twa­rzy Pre­sto­na do­strze­głem roz­ba­wie­nie.

– Za­wsze je­stem grzecz­ny – oświad­czył Pre­ston, le­ni­wie prze­cią­ga­jąc sło­wa, co do­sko­na­le har­mo­ni­zo­wa­ło z jego apa­ry­cją sur­fe­ra. – Do Ja­so­na nic nie mam. W każ­dym ra­zie już nie. – Opu­ścił rękę, któ­rą obej­mo­wał Aman­dę w pa­sie, i zro­biw­szy krok do przo­du, wy­cią­gnął ją do mnie. – To co, zgo­da? – za­gad­nął.

Trud­no było ko­le­sia nie lu­bić. Uści­sną­łem mu dłoń.

– Pew­nie, że tak – od­par­łem.

– Cie­szę się – po­wie­dział, po czym się cof­nął i znów ob­jął Aman­dę. – Wi­dzisz, ba­ra­nie? Wszyst­ko w po­rzą­decz­ku – zwró­cił się do De­way­ne’a.

Ten tyl­ko za­chi­cho­tał i po­krę­cił gło­wą.

– Ja­sne, ja­sne.

– Do­bra, De­way­ne, skończ już z tymi pro­wo­ka­cja­mi. Je­ste­śmy w domu Sto­ne’ów – ode­zwał się Mar­cus, si­ląc się na dy­plo­ma­cję.

De­way­ne wzru­szył ra­mio­na­mi i spoj­rzał na Mar­cu­sa.

– Chcia­łem się tyl­ko tro­chę za­ba­wić.

Drzwi znów się otwo­rzy­ły – tym ra­zem wy­peł­ni­ła je zwa­li­sta syl­wet­ka Roc­ka. Zza jego nóg wy­pa­dła mała dziew­czyn­ka z bu­rzą lo­ków na gło­wie, cien­kim gło­si­kiem wo­ła­ją­ca Pre­sto­na. Od­wró­ci­łem się i zo­ba­czy­łem, że Pre­ston się schy­lił i chwy­cił ją, gdy rzu­ci­ła mu się w ob­ję­cia. Rock i jego żona Tri­sha ad­op­to­wa­li młod­szą sio­strzycz­kę i bra­ci Pre­sto­na po śmier­ci ich mat­ki, dzię­ki cze­mu wię­zi tej grup­ki przy­ja­ciół za­cieś­niły się jesz­cze bar­dziej.

– Tę­sk­ni­łam za tobą – oznaj­mi­ła dziew­czyn­ka, gło­śno cmo­ka­jąc Pre­sto­na w po­li­czek.

– Ja też za tobą tę­sk­ni­łem – od­parł.

– Prze­pra­sza­my za spóź­nie­nie – po­wie­dział Rock. – Tri­sha przy­wie­zie chłop­ców po tre­nin­gu fut­bo­lu. Mu­sia­łem je­chać po Da­isy. Jess opie­ko­wa­ła się nią u nas w domu, kie­dy by­li­śmy z chłop­ca­mi na tre­nin­gu.

Drgną­łem na dźwięk imie­nia Jess. Tak mia­ła na imię dziew­czy­na, któ­rą ura­to­wa­łem tam­tej nocy.

– Po­zwa­lasz Jess opie­ko­wać się Da­isy? – spy­ta­ła Wil­low, wy­raź­nie zdzi­wio­na.

Rock spoj­rzał na nią i zmarsz­czył brwi.

– To moja ku­zyn­ka. Wiem, że nie prze­pa­dasz za Jess, ale świet­nie do­ga­du­je się z Da­isy.

– Ona nie jest taka zła, Low – wtrą­ci­ła Aman­da. – Wiem, że mia­łaś z nią przy­kre do­świad­cze­nia, ale Jess jest lo­jal­na aż do prze­sa­dy i ko­cha te dzie­cia­ki.

Moja cie­ka­wość jesz­cze wzro­sła. Je­śli to była ta sama Jess, któ­ra zde­mo­lo­wa­ła wóz swo­je­go chło­pa­ka, mo­głem zro­zu­mieć oba­wy Low. Nie wy­glą­da­ła jak ty­po­wa opie­kun­ka do dziec­ka.

– Wy­da­je się taka nie­od­po­wie­dzial­na – po­wie­dzia­ła Wil­low, marsz­cząc czo­ło.

De­way­ne wró­cił do holu z gar­ścią chip­sów.

– Nie lu­bisz jej, bo chcia­ła Mar­cu­so­wi za­wró­cić w gło­wie tym swo­im sek­sow­nym ty­łecz­kiem. To jesz­cze nie zna­czy, że jest złą dziew­czy­ną. Po pro­stu cza­sa­mi ją tro­chę po­no­si.

Aman­da po­sła­ła gniew­ne spoj­rze­nie w kie­run­ku De­way­ne’a.

– Nie wy­wle­kaj tego. To sta­re dzie­je.

– Prze­stań, sta­ry. – Głos Mar­cu­sa za­brzmiał bła­gal­nie.

– Jess robi cza­sem nie­prze­my­śla­ne rze­czy i jest im­pul­syw­na, ale to nie zmie­nia fak­tu, że świet­nie zaj­mu­je się Da­isy – bro­nił Rock ku­zyn­ki.

– Parę dni temu kom­plet­nie znisz­czy­ła Han­ko­wi pick-upa – za­uwa­żył Mar­cus.

Te­raz ta grup­ka bez resz­ty przy­ku­ła moją uwa­gę. Nie mo­głem po­wstrzy­mać uśmie­chu. Mu­sia­łem po­trzeć usta dło­nią, żeby nikt nie za­uwa­żył. Mó­wi­li o tej sek­sow­nej blon­dyn­ce, któ­rej po­mo­głem uciec.

– Co ta­kie­go zro­bi­ła? – spy­ta­ła Sa­die, wy­raź­nie wstrzą­śnię­ta.

Wil­low wes­tchnę­ła i po­krę­ci­ła gło­wą.

– Ten jej chło­pak, z któ­rym cią­gle zry­wa­ją i znów się scho­dzą, zdra­dzał ją, więc wzię­ła kij ba­se­bal­lo­wy czy coś po­dob­ne­go i po­wy­bi­ja­ła mu wszyst­kie szy­by w wo­zie, i chy­ba jesz­cze zdą­ży­ła po­wgnia­tać tro­chę ka­ro­se­rię z boku, za­nim ucie­kła.

Pre­ston par­sk­nął roz­ba­wio­ny.

– Prze­pra­szam. Ale to cho­ler­nie za­baw­ne. Za każ­dym ra­zem, jak to sły­szę, nie mogę po­wstrzy­mać się od śmie­chu.

Rock po­krę­cił gło­wą.

– Wa­riat­ka. Hank za­słu­żył so­bie na to, ale na­dal nie mogę uwie­rzyć, że na­praw­dę to zro­bi­ła. Zresz­tą Jess mówi, że to nie ona, a je­dy­nym do­wo­dem prze­ciw­ko niej są sło­wa Han­ka, któ­ry twier­dzi, że wi­dział, jak ucie­ka i ją go­nił. Mówi, że po­tem wsko­czy­ła do ja­kie­goś po­rsche i od­je­cha­ła. To aku­rat musi być kłam­stwo. W tym mie­ście nikt nie ma po­rsche. A póź­niej, kie­dy gli­ny pod­je­cha­ły pod ich dom, jej mama po­wie­dzia­ła, że Jess cały dzień była z nią i wła­śnie bie­rze prysz­nic. Gli­niarz po­twier­dził, że ma­ska jej wozu była chłod­na, więc nie mógł się spie­rać ze Star­lą.

Po­czu­łem na so­bie wzrok Jaxa, ale się nie od­wró­ci­łem. Mia­łem wra­że­nie, że sły­szę jego my­śli. Wie­dział, kto w Sea Bre­eze po­sia­da po­rsche – on.

– Zna­jąc Han­ka, był pi­ja­ny albo na­ćpa­ny. Ale tak czy owak, to wy­glą­da na wy­skok Jess. Nikt inny nie miał mo­ty­wu. No i wszy­scy wie­my, że Star­la pew­nie za­ba­wia w Jugs nie­jed­ne­go gli­nia­rza z Sea Bre­eze – po­wie­dział Pre­ston, na­dal roz­ba­wio­ny i uśmiech­nię­ty.

„Jugs? Co to jest Jugs?”. Nie za­py­ta­łem. Wo­la­łem się nie wy­chy­lać. Na szczę­ście Jax nie wspo­mniał nic o po­rsche, któ­re zo­sta­wił tu­taj w ga­ra­żu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: