Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W cieniu tamtych dni - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

W cieniu tamtych dni - ebook

Wielka miłość, tragiczna historia i tajemnica, której nie można dłużej ukrywać

Mikołaj nigdy nie miał prawdziwej rodziny - matka wyjechała za granicę, kiedy miał kilka lat a ojca nigdy nie poznał. Wychowała go babcia Emilia - jedyna osoba, która jest mu naprawdę bliska. Kiedy jednak chłopak odkrywa na strychu tajemniczą szkatułkę, okazuje się, że tak naprawdę nic o niej nie wie. Opaska z Powstania Warszawskiego i listy, które nigdy nie zostały wysłane stają się kluczem do poznania tajemnicy, kładącej się cieniem na losach całej jego rodziny

Co wydarzyło się w życiu Emilii w sierpniu 44?

Kim jest tajemniczy Krzysztof, do którego skierowane były listy?

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-351-0
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

ZOD­DA­LI DO­CIE­RA­ŁY DO NIEJ OD­GŁO­SY WAL­KI. Wie­dzia­ła, że to nie jest do­bry znak. Znaj­do­wa­ła się w sa­mym środ­ku tra­gicz­nych wy­da­rzeń, któ­re mia­ły się za­pi­sać w hi­sto­rii sto­li­cy jako je­den z naj­trud­niej­szych mo­men­tów w jej dzie­jach. Była tak bli­sko, a jak­by da­le­ko. Czy to już? Czy wła­śnie te­raz przyj­dzie jej do­łą­czyć do ty­się­cy mło­dych dziew­cząt i chłop­ców, któ­rzy od­da­li ży­cie za wol­ność War­sza­wy? Nie bała się śmier­ci. Oswo­iła ją. Pa­trzy­ła jej w oczy każ­de­go dnia.

Sta­re Mia­sto bro­ni­ło się reszt­ka­mi sił przed na­po­rem hi­tle­row­ców wście­kłych z po­wo­du – jak to na­zy­wa­li – wy­stęp­ku, ja­kie­go do­pu­ści­li się po­lni­sche Ban­di­ten, a Mila to­czy­ła we­wnętrz­ną wal­kę ze sła­boś­cia­mi wła­sne­go or­ga­ni­zmu. W tam­te sierp­nio­we dni prze­ko­na­ła się, że to samo cia­ło może w du­żym stop­niu ogra­ni­czać moż­li­wość prze­ży­cia, do­po­mi­na­jąc się o ta­kie luk­su­sy jak sen, czy­sta woda i zmia­na opa­trun­ku. Na prze­mian to tra­ci­ła, to od­zy­ski­wa­ła przy­tom­ność. Ni­g­dy na­wet nie my­śla­ła, że kie­dyś z upra­gnie­niem bę­dzie wy­cze­ki­wać po­twor­ne­go huku ko­lej­nych bomb spa­da­ją­cych na za­bu­do­wa­nia Sta­re­go Mia­sta, bo tyl­ko, gdy do­cie­ra­ły do niej ta­kie od­gło­sy, wie­dzia­ła, że jesz­cze żyje i nie zna­la­zła się ani w nie­bie, ani w pie­kle, bo na­wet tam nie mo­gło być go­rzej niż w ostat­nie dni sierp­nia czter­dzie­ste­go czwar­te­go roku w War­sza­wie.

Ból stał się czę­ścią jej co­dzien­no­ści. Dzię­ki nie­mu wie­dzia­ła, że żyje. Mu­sia­ła od­na­leźć Krzy­sia. Tyl­ko to się dla niej li­czy­ło. Myśl o nim po­zwa­la­ła jej prze­trwać naj­gor­sze chwi­le. Mimo że nikt nie miał o nim wia­do­mo­ści od kil­ku­na­stu dni, co mo­gło ozna­czać wła­ści­wie tyl­ko jed­no, wie­rzy­ła, że jest cały i zdro­wy i tyl­ko cze­ka na sy­gnał od niej. Mia­ła mu tyle do opo­wie­dze­nia…

Myśl o Krzysz­to­fie skie­ro­wa­ła jej wy­cień­czo­ny nie­usta­ją­cą wal­ką umysł na wła­ści­we tory. Dziec­ko. Mu­sia­ła prze­żyć, aby mo­gło się uro­dzić. Myśl o nim była jej ostat­nią de­ską ra­tun­ku.Roz­dział 1

DŹWIĘK JEGO KRO­KÓW OD­BI­JAŁ SIĘ ECHEM OD ŚCIAN DŁU­GIE­GO KO­RY­TA­RZA. Cał­kiem moż­li­we, że gdy­by zna­lazł się w tym bu­dyn­ku w bar­dziej sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach, nie wy­dał­by mu się sie­cią po­łą­czo­nych la­bi­ryn­tów, lecz, nie­ste­ty, w stre­sie nie po­tra­fił od­na­leźć wła­ści­we­go blo­ku. Męż­czyź­ni z re­gu­ły nie lu­bią przy­zna­wać, że za­błą­dzi­li, a py­ta­nie o dro­gę przy­cho­dzi im trud­niej niż po­pro­sze­nie uko­cha­nej o rękę, nie­mniej jed­nak Mi­ko­łaj nie miał cza­su na błą­dze­nie bez celu, więc w koń­cu za­cze­pił ja­kąś blon­dyn­kę w ki­tlu i po­zwo­lił jej nie­co po­ha­ra­tać swo­je ego.

– Prze­pra­szam, któ­rę­dy na od­dział chi­rur­gii?

Ko­bie­ta spoj­rza­ła na nie­go po­błaż­li­wie i dość nie­chęt­nie wy­tłu­ma­czy­ła mu, do­kąd ma się udać. Pięć mi­nut póź­niej stał już przed salą cho­rych, w któ­rej – jeś­li wie­rzyć le­ka­rzo­wi, któ­ry dzwo­nił do nie­go rano – ocze­ku­jąc na ope­ra­cję, le­ża­ła jego bab­cia. Wcią­gnął gło­śno po­wie­trze i de­li­kat­nie po­pchnął drzwi. Był pe­wien, że tra­fił we wła­ści­we miej­sce, gdy tyl­ko usły­szał pe­łen pre­ten­sji głos uko­cha­nej sta­rusz­ki. Bab­cia mo­gła być nie­usa­tys­fak­cjo­no­wa­na oczy­wi­ście tyl­ko z jed­ne­go po­wo­du. Na co dzień była ra­czej za­do­wo­lo­ną z ży­cia star­szą pa­nią, a zło­ści­ła się tyl­ko wów­czas, gdy skoń­czy­ły jej się pa­pie­ro­sy lub gdy ktoś ośmie­lił się zwró­cić jej uwa­gę, że gdzieś nie moż­na pa­lić. Bab­cia uwa­ża­ła, że to skan­dal. Lu­dzie je­dli, pili, a na­wet żuli gumę do­słow­nie wszę­dzie, a ko­muś mógł prze­szka­dzać dym?!

– Ależ dro­gie dziec­ko! – Ła­god­nie, choć nie bez iry­ta­cji, pró­bo­wa­ła przed­sta­wić swo­je sta­no­wi­sko mło­dej pie­lę­gniar­ce, któ­ra przy­glą­da­ła jej się z nie­kry­tym prze­ra­że­niem. – Two­ich ro­dzi­ców nie było jesz­cze na świe­cie, kie­dy ja za­pa­li­łam pierw­sze­go pa­pie­ro­sa. Mam do­brze po­nad dzie­więć­dzie­siąt lat, palę od sie­dem­dzie­się­ciu, czu­ję się wy­śmie­ni­cie, a ty śmiesz mó­wić mi, że nie mogę so­bie za­pa­lić. Je­stem ży­wym do­wo­dem na to, że pa­pie­ro­sy nie szko­dzą zdro­wiu.

Mi­ko­łaj chrzą­kał nie­śmia­ło, czym zwró­cił na sie­bie uwa­gę. Pie­lę­gniar­ka ode­tchnę­ła z ulgą, szu­ka­jąc w nowo przy­by­łym ra­tun­ku. Naj­wy­raź­niej nie po­zna­ła się jesz­cze na jego bab­ci, sko­ro li­czy­ła, że jest on w sta­nie co­kol­wiek wskó­rać.

– Dziec­ko ty moje – zwró­ci­ła się do nie­go Emi­lia. Mó­wi­ła tak do każ­de­go, nie­waż­ne, czy był z nią spo­krew­nio­ny, czy nie. – Ta mło­da dama nie ro­zu­mie, że ja po pro­stu mu­szę za­pa­lić.

– Bab­ciu, jak by to po­wie­dzieć… W szpi­ta­lu obo­wią­zu­je za­kaz pa­le­nia, oba­wiam się więc, że bę­dziesz mu­sia­ła chwi­lo­wo za­po­mnieć o dym­ku – bąk­nął, pró­bu­jąc wy­ba­wić z opre­sji zde­ner­wo­wa­ną pie­lę­gniar­kę.

– Et tu, Bru­te, con­tra me? – Emi­lia zmru­ży­ła oczy, a Mi­ko­łaj po­czuł, że cała jego od­wa­ga od­pły­wa. – No do­brze, pa­nien­ce już po­dzię­ku­je­my. – Mach­nę­ła ręką, co pie­lę­gniar­ka przy­ję­ła z nie­ma­łym za­sko­cze­niem. – Mu­szę po­roz­ma­wiać z wnu­kiem.

Dziew­czy­na wy­szła ura­żo­na, a Mi­ko­łaj na chwi­lę prze­pro­sił bab­cię i wy­biegł za nią. Gdy ją do­go­nił, mam­ro­ta­ła coś pod no­sem i z nie­do­wie­rza­niem krę­ci­ła gło­wą.

– Prze­pra­szam… – wy­szep­tał nie­wy­raź­nie, a ona chy­ba bar­dziej wy­czu­ła jego obec­ność, niż go usły­sza­ła. Spoj­rza­ła na nie­go z za­in­te­re­so­wa­niem. – Pro­szę się nie gnie­wać na bab­cię. Ona jest tro­chę… spe­cy­ficz­na i pali jak smok, od­kąd tyl­ko pa­mię­tam. W gło­wie mam taki ob­ra­zek z dzie­ciń­stwa: bab­cia sie­dzi na we­ran­dzie swo­je­go domu i od­pa­la jed­ne­go pa­pie­ro­sa od dru­gie­go. – Na­gle zro­zu­miał, że odro­bi­nę się za­ga­lo­po­wał. Pie­lę­gniar­ki praw­do­po­dob­nie nie in­te­re­so­wa­ły jego wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa, a on od za­wsze sta­now­czo za dużo mó­wił, żeby ukryć swo­je za­kło­po­ta­nie. – W każ­dym ra­zie pro­szę nie brać jej uwag do sie­bie. To na­praw­dę bar­dzo kul­tu­ral­na star­sza pani, tyl­ko wście­ka się, kie­dy nie może za­pa­lić.

Czy one nie mają cza­sem obo­wiąz­ku no­sze­nia iden­ty­fi­ka­to­ra z imie­niem i na­zwi­skiem? Pró­bo­wał doj­rzeć pla­kiet­kę, jed­nak nie za­uwa­żył ni­cze­go, co mo­gło­by mu po­móc zi­den­ty­fi­ko­wać ko­bie­tę, któ­rą w my­ślach już na­zwał Bez­i­mien­ną. Dziew­czy­na wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, zdo­by­ła się na wy­mu­szo­ny uśmiech, któ­ry Mi­ko­łaj zin­ter­pre­to­wał jako ko­mu­ni­kat w sty­lu „spie­przaj stąd”, i bez sło­wa od­da­li­ła się w so­bie tyl­ko zna­nym kie­run­ku.

Wró­cił do sali, w któ­rej bab­cia, mimo zła­ma­nej szyj­ki ko­ści udo­wej pró­bo­wa­ła wstać z łóż­ka, i, jak przy­pusz­czał, zna­leźć ustron­ne miej­sce na dym­ka.

– Bab­ciu, co ty wy­ra­biasz?! – za­py­tał z prze­ra­że­niem, pod­cho­dząc do Emi­lii i pró­bu­jąc ją uło­żyć z po­wro­tem na łóż­ku. Na nic się jed­nak zda­ły jego sta­ra­nia – zro­bi­ła cał­kiem zgrab­ny unik i już po chwi­li zno­wu wsta­wa­ła.

– Aaaa! – krzyk­nę­ła na­praw­dę gło­śno, co zna­czy­ło, że pró­ba oka­za­ła się bo­le­sna. Bab­cia Emi­lia ni­g­dy nie wrzesz­cza­ła ot tak, bez po­wo­du. Jako dziec­ko Mi­ko­łaj przy­pusz­czał, że sta­rusz­ka ma coś wspól­ne­go z su­per­bo­ha­te­ra­mi, któ­rych oglą­dał na ekra­nie te­le­wi­zo­ra pa­mię­ta­ją­ce­go jesz­cze cza­sy Gier­ka.

– Co się sta­ło?

Mi­ko­łaj był bled­szy niż bia­łe szpi­tal­ne ścia­ny, bab­cia jed­nak nie za­mie­rza­ła tra­cić cza­su na udzie­la­nie mu od­po­wie­dzi. Na­łóg wzy­wał. Nie­zno­szą­cym sprze­ci­wu ge­stem wska­za­ła sto­ją­cy w rogu sali wó­zek.

– Bab­ciu, my­ślę, że to nie jest do­bry po­mysł… – Po­krę­cił gło­wą, zmie­rza­jąc w kie­run­ku wóz­ka. Z dwoj­ga złe­go wo­lał za­wieźć bab­cię do pa­lar­ni, o ile ta­ko­wa w ogó­le w szpi­ta­lu ist­nia­ła, niż po­zwo­lić, aby pod­ję­ła ko­lej­ną pró­bę sa­mo­dziel­ne­go wsta­nia z łóż­ka.

Wszyst­ko po­szło za­dzi­wia­ją­co spraw­nie i już kil­ka mi­nut póź­niej Mi­ko­łaj po­cił się ze zde­ner­wo­wa­nia przed dam­ską to­a­le­tą, w któ­rej bab­cia od­da­wa­ła się na­ło­go­wi. Po­sta­wi­ła wnu­ka na cza­tach, a jego nie­po­kój wy­ni­kał głów­nie z fak­tu, że nie za­pa­mię­tał, ja­kim taj­nym ge­stem ma ją po­wia­do­mić, gdy­by zbli­żał się ktoś z per­so­ne­lu.

Na szczę­ście nikt nie na­krył po­nad dzie­więć­dzie­się­cio­let­niej pa­cjent­ki pa­lą­cej pa­pie­ro­sy w szpi­tal­nej to­a­le­cie. Mi­ko­łaj miał wy­rzu­ty su­mie­nia, jed­nak jak nikt inny znał swo­ją bab­cię i wie­dział, że nie od­pu­ści. Miał przed sobą kil­ka go­dzin względ­ne­go spo­ko­ju.

– Dziec­ko ty moje – zwró­ci­ła się do nie­go, kie­dy już do­tar­li do sali. – Wie­dzia­łam, że mogę na cie­bie li­czyć. Two­ja obec­ność tu­taj to miód na moje ser­ce po tym wszyst­kim, co mnie spo­tka­ło! – Te­atral­nie wy­wró­ci­ła ocza­mi. – Żeby od­ma­wiać bied­nej sta­rusz­ce je­dy­nej przy­jem­no­ści!

Mi­ko­łaj miał po­waż­ne wąt­pli­wo­ści, czy moż­na na­zwać ją „bied­ną sta­rusz­ką”, ale po­sta­no­wił za­cho­wać tę uwa­gę dla sie­bie. Wo­lał nie dys­ku­to­wać. Wie­dział, że z na­ło­giem Emi­lii jesz­cze nikt nie wy­grał, cho­ciaż wie­lu już pró­bo­wa­ło.

– Oba­wiam się, że ten pa­pie­ros bę­dzie ci mu­siał wy­star­czyć na wie­le go­dzin, a może na­wet dni. – Z każ­dym ko­lej­nym sło­wem mó­wił ci­szej. Ula­ty­wa­ła z nie­go cała pew­ność sie­bie. – No do­brze, do­wiem się w koń­cu, co się sta­ło? Kie­dy za­dzwo­nił le­karz i po­wie­dział mi o wy­pad­ku…

Bab­cia Emi­lia na­tych­miast mu prze­rwa­ła.

– Le­ka­rze nie od dziś wy­ka­zu­ją skłon­no­ści do prze­sa­dy. To nie był ża­den wy­pa­dek, po pro­stu nie­for­tun­nie upa­dłam – wy­ja­śni­ła z miną nie­wi­niąt­ka.

Mi­ko­łaj pod­szedł po­wo­li do szpi­tal­ne­go łóż­ka i de­li­kat­nie, aby nie na­ra­zić bab­ci na ból, usiadł na jego brze­gu.

– Tak nie­for­tun­nie, że cze­ka cię skom­pli­ko­wa­na ope­ra­cja wsz­cze­pie­nia en­do­pro­te­zy bio­dra. – Spoj­rzał na nią za­tro­ska­ny. – Bab­ciu, mar­twię się o cie­bie. Może nie­po­trzeb­nie wy­je­cha­łem do Ka­to­wic… To prze­cież tyl­ko kil­ka­dzie­siąt ki­lo­me­trów, mógł­bym co­dzien­nie do­jeż­dżać. Nie po­win­naś być sama w domu. – Czu­le po­gła­dził jej po­marsz­czo­ną dłoń. – Zo­sta­wi­łem cię samą i te­raz mam kosz­mar­ne wy­rzu­ty su­mie­nia. Gdy­bym był na miej­scu, ni­g­dy by do tego nie do­szło!

– Ko­cha­ny je­steś, ale nie masz ra­cji – oświad­czy­ła Emi­lia. – Je­steś do­ro­sły i masz pra­wo żyć swo­im ży­ciem. Nie mo­żesz wiecz­nie oglą­dać się na bab­cię! Mnie na tam­tą stro­nę już bli­żej niż da­lej, a ty mu­sisz za­dbać o sie­bie. My­śla­łam, że cię na­uczy­łam zdro­we­go ego­izmu!

Za­sę­pił się. Nie lu­bił swo­bo­dy, z jaką bab­cia mó­wi­ła o śmier­ci, ona jed­nak uci­na­ła każ­dą dys­ku­sję tłu­ma­cze­niem, że prze­ży­ła ta­kie cza­sy, kie­dy umie­ra­li lu­dzie pięk­ni i mło­dzi, więc jej, sta­rej i po­marsz­czo­nej, śmierć w żad­nym stop­niu nie ru­sza. Niby wie­dział, że bab­cia jest w wie­ku, ja­kie­go nie do­ży­ło wie­lu jej ró­wie­śni­ków, i to nie tyl­ko z po­wo­du woj­ny, jed­nak nie po­tra­fił my­śleć o śmier­ci z taką lek­ko­ścią, z jaką przy­cho­dzi­ło to Emi­lii. Może to zmie­nia się z upły­wem lat?

Spro­wa­dził swo­je my­śli na wła­ści­we tory.

– Bab­ciu, ty chy­ba w ogó­le nie po­win­naś mó­wić o ego­izmie. W two­ich ustach brzmi to wręcz ko­micz­nie – za­uwa­żył.

– Nie za­wsze tak było – stwier­dzi­ła Emi­lia, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi.

Mi­ko­łaj nie za­mie­rzał dać się spła­wić. Po­sta­no­wił przy­przeć bab­cię do muru.

– Pro­szę cię, nie od­wra­caj mo­jej uwa­gi od tego, że zna­la­złaś się w szpi­ta­lu. – Spoj­rzał jej pro­sto w oczy. – Czy do­wiem się, co się sta­ło?

Emi­lia gło­śno wy­pu­ści­ła po­wie­trze. Była prze­ko­na­na, że nie ma o czym mó­wić, wnuk jed­nak zda­wał się nie po­dzie­lać jej po­glą­dów.

– Po­tknę­łam się o dy­wa­nik – po­wie­dzia­ła. – Ro­zu­miesz, dziec­ko? Przez głu­pi dy­wa­nik mu­szę tkwić w szpi­ta­lu, zda­na na ła­skę lub nie­ła­skę le­ka­rzy! Da­lej jed­nak uwa­żam, że nie sta­ło się nic ta­kie­go, żeby ro­bić wiel­kie za­mie­sza­nie.

Wnuk uniósł brwi.

– Bab­ciu, masz bio­dro do wy­mia­ny i uwa­żasz, że nic się nie sta­ło? – Po­krę­cił z nie­do­wie­rza­niem gło­wą.

– Bio­dro do wy­mia­ny mia­łam już ja­kiś czas temu,
a dzię­ki temu ca­łe­mu zda­rze­niu – przez usta nie chcia­ło jej przejść sło­wo „wy­pa­dek” – nie będę mu­sia­ła cze­kać czte­ry lata na ope­ra­cję. Za­kwa­li­fi­ko­wa­li mnie do try­bu po­ura­zo­we­go pil­ne­go, więc sam wi­dzisz…

– Nor­mal­nie same za­le­ty! – mruk­nął z iro­nią.

– A że­byś wie­dział! Ży­cie mnie na­uczy­ło, że trze­ba na świat pa­trzeć przez ró­żo­we oku­la­ry i w każ­dej sy­tu­acji do­szu­ki­wać się po­zy­ty­wów.

Mi­ko­łaj nie miał naj­mniej­szej ocho­ty na pseu­do­fi­lo­zo­ficz­nie wy­wo­dy, któ­ry­mi za­mie­rza­ła ura­czyć go bab­cia. In­te­re­so­wał go tyl­ko po­wód, dla któ­re­go zna­la­zła się w szpi­ta­lu.

– Kie­dy bę­dziesz ope­ro­wa­na?

Emi­lia przez dłuż­szą chwi­lę nie od­po­wia­da­ła, pró­bu­jąc uło­żyć się w wy­god­niej­szej po­zy­cji. Na­wet naj­mniej­szy ruch spra­wiał jej ogrom­ny ból, sku­pi­ła się więc na tym, żeby zro­bić to w jak naj­de­li­kat­niej­szy spo­sób.

– Nie mam po­ję­cia – przy­zna­ła, kie­dy uda­ło jej się wy­god­nie umo­ścić. – Byli dzi­siaj u mnie tacy uro­czy chłop­cy, przy­pusz­czam, że nie­wie­le star­si od cie­bie, po­de­ba­to­wa­li, a po­tem naj­star­szy z nich, orzekł, że pierw­sze dni to okres sta­bi­li­za­cji pa­cjen­ta, co­kol­wiek to mia­ło zna­czyć, bo prze­cież czu­ję się świet­nie – prych­nę­ła. – Po­tem po­wie­dział, że będą ope­ro­wać na dniach i wszy­scy so­bie po­szli.

Mi­ko­łaj po­wo­li ski­nął gło­wą na znak, że przy­jął to do wia­do­mo­ści.

– W po­rząd­ku, zaj­rzę do le­ka­rza. Na pew­no bę­dziesz cze­goś po­trze­bo­wa­ła, praw­da? Co mam ci przy­wieźć z domu? W gło­wie mi się nie mie­ści, że le­żysz tu­taj już trze­ci dzień, a do­pie­ro dziś mnie o tym po­in­for­mo­wa­no! Czy oni – ge­stem wska­zał drzwi – nie po­win­ni za­wia­do­mić ro­dzi­ny pa­cjen­ta nie­zwłocz­nie po przy­ję­ciu cho­re­go do szpi­ta­la?! Na­wet nie chcę so­bie wy­obra­żać, jak mo­gło­by się to skoń­czyć, gdy­by pani Ma­ryl­ka nie po­sta­no­wi­ła do cie­bie zaj­rzeć…

Emi­lia za­czer­wie­ni­ła się lek­ko, czym tyl­ko utwier­dzi­ła Mi­ko­ła­ja w prze­ko­na­niu, że mu­sia­ła za­in­ter­we­nio­wać, aby ro­dzi­na nie zo­sta­ła na­tych­miast po­in­for­mo­wa­na o wy­pad­ku. Taka już była – naj­pierw my­śla­ła o in­nych, do­pie­ro póź­niej o so­bie. Wie­dzia­ła, że wnuk jest w trak­cie se­sji, po­sta­no­wi­ła więc, że nie bę­dzie za­przą­tać mu gło­wy bła­host­ka­mi.

– Och, no wiesz, le­ka­rze na pew­no mają mnó­stwo in­nych obo­wiąz­ków. A Ma­ryl­ka… – ucię­ła na­gle, za­sta­na­wia­jąc się, jak wy­brnąć z tej sy­tu­acji i nie zdra­dzić jej przed Mi­ko­ła­jem.

W koń­cu Ma­ry­la wy­świad­czy­ła jej przy­słu­gę, nie za­wia­da­mia­jąc go od razu. Emi­lia nie była głu­pia. Wie­dzia­ła, że wnuk rzu­ci wszyst­ko i przy­je­dzie, a prze­cież miał obo­wiąz­ki na uczel­ni.

– Z pew­no­ścią. – Uznał, że le­piej bę­dzie, je­śli nie da po so­bie po­znać, że ją przej­rzał. – No nic… W każ­dym ra­zie zo­sta­ły mi jesz­cze dwa eg­za­mi­ny, więk­szość se­sji mam za sobą, ja­koś to wszyst­ko ogar­nę… – Po­dra­pał się po bro­dzie. – I tak mia­łem przy­je­chać do cie­bie na wa­ka­cje, więc nie ma tego złe­go, co by na do­bre nie wy­szło! Spę­dzi­my ze sobą wię­cej cza­su, niż pla­no­wa­li­śmy.

Emi­lia za­mru­ga­ła ner­wo­wo.

– Jak to? O ile mnie pa­mięć nie myli, to mia­łeś z ko­le­ga­mi z gru­py je­chać na dwa ty­go­dnie na Ma­zu­ry!

– Chy­ba nie są­dzisz, że w tej sy­tu­acji mógł­bym nie zmie­nić pla­nów. – Dla wzmoc­nie­nia swo­ich słów pod­niósł się z krze­sła i sta­nął nad łóż­kiem, aby zy­skać prze­wa­gę. – Bab­ciu, na­wet nie pró­buj ze mną dys­ku­to­wać! Nie za­mie­rzam bez­tro­sko wy­le­gi­wać się nad je­zio­rem, pod­czas gdy ty bę­dziesz do­cho­dzić do sie­bie po cięż­kiej ope­ra­cji! Nie i ko­niec. – Dla pod­kre­śle­nia efek­tu, moc­no tup­nął nogą.

Cóż, w jego wie­ku moż­na so­bie jesz­cze po­zwo­lić na ta­kie dzie­cin­ne ge­sty.

Emi­lia chy­ba była słab­sza, niż utrzy­my­wa­ła, gdyż od­pu­ści­ła za­dzi­wia­ją­co szyb­ko. Kil­ka­na­ście mi­nut póź­niej stwier­dzi­ła, że jest zmę­czo­na i naj­chęt­niej ucię­ła­by so­bie drzem­kę.

Mi­ko­łaj po­cze­kał, aż bab­cia za­śnie, i bez­sze­lest­nie wy­jął z jej szaf­ki pa­pie­ro­sy. Nie miał po­ję­cia, jak się tam zna­la­zły, wo­lał jed­nak unik­nąć sy­tu­acji, w któ­rej sta­rusz­ka wpad­nie na po­mysł, aby spró­bo­wać sa­mo­dziel­nie wstać z łóż­ka. Wie­dział, że bę­dzie wście­kła, gdy nie znaj­dzie w szaf­ce ulu­bio­nych sli­mów, ale po­sta­no­wił za­ry­zy­ko­wać. Cel uświę­ca środ­ki.

Po dro­dze od­wie­dził jesz­cze po­kój le­ka­rzy, gdzie na­ra­ził się dy­żu­ru­ją­ce­mu dok­to­ro­wi py­ta­niem o moż­li­wość roz­mo­wy z kimś kom­pe­tent­nym („Tu­taj wszy­scy są kom­pe­tent­ni, pro­szę pana!”). W re­zul­ta­cie nie do­wie­dział się nic no­we­go.

– Ju­tro za­pad­nie de­cy­zja, kie­dy bę­dzie­my ope­ro­wać pana bab­cię – pod­su­mo­wał le­karz, co nie było dla Mi­ko­ła­ja wy­star­cza­ją­cym wy­ja­śnie­niem, ale nie drą­żył da­lej.

Do­sko­na­le zda­wał so­bie spra­wę z tego, jak funk­cjo­nu­je pol­ska służ­ba zdro­wia.

– A co z re­kon­wa­le­scen­cją? – Po­sta­no­wił zmie­nić kie­ru­nek roz­mo­wy. – Ro­zu­miem, że bab­cia bę­dzie mu­sia­ła mieć ca­ło­do­bo­wą opie­kę.

– Pro­szę pana, jesz­cze o tym nie my­śli­my. – Dok­tor po­pa­trzył na nie­go znad pro­sto­kąt­nych opra­wek. – Po­wrót do peł­nej spraw­no­ści trwa zwy­kle od trzech do sze­ściu mie­się­cy, ale nie po­tra­fię prze­wi­dzieć, jak to bę­dzie w przy­pad­ku pana bab­ci. Szcze­rze mó­wiąc, mie­wa­łem już pa­cjen­tów po osiem­dzie­siąt­ce, ale w tak słusz­nym wie­ku jak pani Kra­jew­ska… – Zmarsz­czył nos. – Bądź­my do­brej my­śli i miej­my na­dzie­ję, że ope­ra­cja i re­kon­wa­le­scen­cja prze­bie­gną po­myśl­nie.

Mi­ko­łaj przez po­nad dwa­dzie­ścia mi­nut cze­kał na au­to­bus, któ­ry sprzed ogrom­ne­go gma­chu chrza­now­skie­go szpi­ta­la za­wie­zie go na dwo­rzec. Po go­dzi­nie wsiadł w au­to­bus do Li­bią­ża. W ro­dzin­nym mia­stecz­ku szedł do­brze zna­ny­mi ścież­ka­mi, mi­ja­jąc domy są­sia­dów, a ci­szę prze­ry­wa­ło tyl­ko szcze­ka­nie psów. Mi­nął nie­wiel­ki frag­ment lasu, któ­ry jesz­cze się tu ucho­wał, i po kil­ku mi­nu­tach sta­nął przed pło­tem domu, w któ­rym miesz­kał od dziec­ka. Pod­niósł gło­wę i szyb­ko oce­nił stan bu­dyn­ku. Wes­tchnął gło­śno. Kie­dy ostat­nio opusz­czał to miej­sce, nie przy­pusz­czał, że wró­ci tu w ta­kich oko­licz­no­ściach.

Furt­ka za­skrzy­pia­ła zło­wiesz­czo, kie­dy de­li­kat­nie ją uchy­lił. Prze­śli­zgnął się przez nią i od­szu­kał w kie­sze­ni klucz.

Kie­dyś nie lu­bił tego domu. Ko­ja­rzył mu się z mat­ką, a wła­ści­wie z jej bra­kiem. Jako dziec­ko miesz­kał z nią na pię­trze, a bab­cia z dziad­kiem zaj­mo­wa­li par­ter. Póź­niej Jan zmarł, He­le­na wy­je­cha­ła, a gra­ni­ce mię­dzy dwo­ma miesz­ka­nia­mi się za­tar­ły.

Mi­ko­łaj zo­stał z bab­cią Emi­lią, któ­ra ro­bi­ła, co mo­gła, żeby za­stą­pić mu mat­kę, jed­nak na­wet naj­czul­sza i naj­uko­chań­sza bab­cia nie była w sta­nie zre­kom­pen­so­wać dziec­ku tego, że zo­sta­ło opusz­czo­ne przez mat­kę. Są rany, któ­rych nie jest w sta­nie za­bliź­nić czas.

Już jako kil­ku­la­tek Mi­ko­łaj za­sta­na­wiał się, dla­cze­go mama po­sta­no­wi­ła wy­je­chać i zo­sta­wić go pod opie­ką bab­ci. Wy­my­ślił w koń­cu, że wi­docz­nie nie jest wy­star­cza­ją­co do­bry i nie za­słu­gu­je na jej mi­łość. Do­ra­stał w prze­ko­na­niu, że coś jest z nim nie tak. Więk­szość jego ko­le­gów wy­cho­wy­wa­ła się w peł­nych ro­dzi­nach. Ow­szem, Kon­rad i Ma­rek do­ra­sta­li bez ojca, ale nikt, ab­so­lut­nie nikt, nie zo­stał po­rzu­co­ny przez mamę. Mat­ki były ze swo­imi dzieć­mi mimo wszyst­ko, ale jego He­le­na nie chcia­ła. Wo­la­ła za­cząć wszyst­ko od nowa i pod­rzu­cić syna mat­ce jak ku­kuł­ka.

Kie­dy za­czął do­ra­stać, skie­ro­wał całą swo­ją złość na mat­kę. Już nie czuł się win­ny, a za­czął roz­wa­żać, co za ko­bie­ta po­rzu­ca wła­sne dziec­ko. Od­da­lał się od He­le­ny. Osten­ta­cyj­nie wy­cho­dził z domu, kie­dy dzwo­ni­ła, a je­śli już z nią roz­ma­wiał, moc­no da­wał jej od­czuć swo­ją nie­chęć.

Te­raz z ulgą do­szedł do wnio­sku, że w ro­dzin­nym domu czu­je się swo­bod­nie. Z cza­sem zro­zu­miał, że bu­dy­nek nie jest ni­cze­mu wi­nien i nie po­wi­nien da­rzyć go nie­chę­cią. W koń­cu spę­dził tu też do­bre chwi­le.

Bab­cia Emi­lia oto­czy­ła go opie­ką i za­pew­ni­ła mu mnó­stwo cie­pła. Był jej oczkiem w gło­wie. Cza­sem mam­ro­ta­ła pod no­sem, że tyl­ko zaj­mu­jąc się wnu­kiem, jest w sta­nie od­ku­pić daw­ne winy. Pew­ne­go dnia usły­szał, jak mówi do są­siad­ki, że nie ma­rzy już o ni­czym in­nym, jak tyl­ko o tym, aby cór­ka jej wy­ba­czy­ła, ale uznał, że mu­siał się prze­sły­szeć.

Co mat­ka mia­ła­by wy­ba­czać bab­ci? Czym Emi­lia mo­gła­by za­wi­nić He­le­nie, któ­ra kie­ro­wa­ła się w ży­ciu wła­snym ego­izmem i wy­bra­ła ży­cie w luk­su­sie i ka­rie­rę za­miast opie­ki nad wła­snym dziec­kiem?

Nie­mal bez­sze­lest­nie prze­krę­cił klucz, a drzwi na­tych­miast ustą­pi­ły. Wsu­nął się do miesz­ka­nia, zdjął buty i rzu­cił je w kąt. Emi­lia z pew­no­ścią zru­ga­ła­by go i po­pro­si­ła, aby za­cho­wy­wał się jak czło­wiek, ale prze­cież jej tu nie było.

Wes­tchnął gło­śno. Wszyst­ko się zmie­ni­ło, a miał za­le­d­wie dwa­dzie­ścia lat. Czy był go­tów wziąć na sie­bie tak wiel­ką od­po­wie­dzial­ność?

Wie­dział, że bab­cia może ni­g­dy nie od­zy­skać daw­nej spraw­no­ści. Prze­cież była już po dzie­więć­dzie­siąt­ce! Cał­kiem moż­li­we, że bę­dzie po­trze­bo­wać ca­ło­do­bo­wej opie­ki nie tyl­ko przez kil­ka mie­się­cy po wy­pad­ku, ale już do koń­ca ży­cia. Czy po­tra­fił zdo­być się na ta­kie po­świę­ce­nie? Od­po­wiedź na to py­ta­nie nie przy­szła mu ła­two. Ko­chał bab­cię nad ży­cie, w koń­cu to ona go wy­cho­wa­ła i od­ma­wia­ła so­bie wie­le, aby jej uko­cha­ny wnu­czek nie szedł spać głod­ny. Ni­g­dy się u nich nie prze­le­wa­ło, a He­le­na ba­wi­ła się w ar­tyst­kę w Pa­ry­żu. Wie­dział, że nie bę­dzie jej w sta­nie tego wy­ba­czyć.

Mat­ka. Wy­pa­da­ło­by ją po­in­for­mo­wać o wy­pad­ku. W jego ser­cu za­kieł­ko­wa­ła na­dzie­ja, że może kie­dy He­le­na do­wie się o tym, co się sta­ło, w koń­cu prze­sta­nie żyć mrzon­ka­mi i wró­ci do domu. Co ona so­bie wy­obra­ża? Mia­ła dwu­dzie­sto­let­nie­go syna, któ­ry jej po­trze­bo­wał, i po­nad dzie­więć­dzie­się­cio­let­nią mat­kę, któ­rą naj­praw­do­po­dob­niej trze­ba się bę­dzie za­opie­ko­wać.

Drżą­cy­mi rę­ka­mi wy­brał fran­cu­ski nu­mer He­le­ny. Nie roz­ma­wia­li ze sobą zbyt czę­sto, bo pro­si­ła, by dzwo­nił tyl­ko w na­głych wy­pad­kach, a na co dzień kon­tak­to­wał się z nią ra­czej dro­gą ma­ilo­wą. „Tak jest ta­niej” – tłu­ma­czy­ła.

– Bon­jo­ur c’est Lena. Je ne peux pas répon­dre pour le mo­ment, la­is­sez-moi un mes­sa­ge après le bip. – To był ra­do­sny głos mat­ki. No tak, mógł się tego spo­dzie­wać: pocz­ta gło­so­wa. Z pew­no­ścią była bar­dzo za­ję­ta.

Nic nie iry­to­wa­ło go bar­dziej niż usil­nie sta­ra­nia ro­dzi­ciel­ki, aby ze­rwać ze swo­imi ko­rze­nia­mi. Na li­tość bo­ską, ro­dzi­ce na­zwa­li ją He­le­ną, nie żad­ną Leną!

Ze zło­ścią rzu­cił te­le­fo­nem o ścia­nę, lecz szyb­ko się zre­flek­to­wał, że prze­cież nie stać go na nowy apa­rat. Oce­nił wzro­kiem smart­fon, ale na szczę­ście był cały. To nie był do­bry po­mysł, aby na nim wy­ła­do­wy­wać złość. W koń­cu to nie wina apa­ra­tu, że mat­ka po­sta­no­wi­ła być nie­osią­gal­na i wy­łą­czy­ła te­le­fon.

Miał dość. Po­ło­żył się na łóż­ku w ubra­niu i nie­mal na­tych­miast za­snął.Roz­dział 2

EMI­LIA UPI­ŁA ŁYK HER­BA­TY Z CY­TRY­NĄ I PO­GRĄ­ŻY­ŁA SIĘ W ROZ­MY­ŚLA­NIACH. Praw­dę mó­wiąc, ostat­nio mia­ła wie­le po­wo­dów do zmar­twień, i nie cho­dzi­ło tyl­ko o bio­dro. Zmia­ny zwy­rod­nie­nio­we za­czę­ły jej do­ku­czać już wie­le lat wcze­śniej, więc wie­dzia­ła, że prę­dzej czy póź­niej cze­ka ją ope­ra­cja, ale nie przej­mo­wa­ła się ta­ki­mi bła­host­ka­mi. Zresz­tą do­cho­dzi­ła do sie­bie w za­dzi­wia­ją­cym dla wszyst­kich, łącz­nie z le­ka­rza­mi, tem­pie i dwa ty­go­dnie po za­bie­gu cho­dzi­ła już dość sta­bil­nie o ku­lach. Cza­sem tyl­ko zbyt gwał­tow­nie wsta­wa­ła, co wy­wo­ły­wa­ło ból.

Nie, Emi­lia zde­cy­do­wa­nie bar­dziej przej­mo­wa­ła się Mi­ko­ła­jem, któ­ry był, de­li­kat­nie rzecz uj­mu­jąc, nie­dzi­siej­szy. Każ­da bab­cia pew­nie ma­rzy­ła o tak do­brze wy­cho­wa­nym wnu­ku, jed­nak ona wie­dzia­ła, że dla mło­de­go męż­czy­zny w jego wie­ku może to ozna­czać tyl­ko jed­no: kło­po­ty.

Dzie­ciak wy­cho­wy­wał się bez mat­ki i ojca, a jego brak pew­no­ści sie­bie i wy­co­fa­nie były naj­lep­szym do­wo­dem na to, że nie da się tak po pro­stu zo­sta­wić za sobą trud­ne­go dzie­ciń­stwa i pójść do przo­du. Była zła na cór­kę, na ojca Mi­ko­ła­ja, któ­re­go z bra­ku lep­sze­go okre­śle­nia czę­sto na­zy­wa­ła w my­ślach NN, a naj­bar­dziej na samą sie­bie. Cóż, gdy­by nie­mal pół wie­ku temu mia­ła tę wie­dzę co te­raz, spra­wy po­to­czy­ły­by się zu­peł­nie ina­czej. Te­raz już wie­dzia­ła, że po­czu­cie od­rzu­ce­nia i strach przed ży­ciem do­sta­je się w spad­ku po przod­kach.

Przy­jem­ny i orzeź­wia­ją­cy wie­trzyk chło­dził jej zmę­czo­ne upa­łem cia­ło. Nie­wiel­ka we­ran­da była miej­scem, w któ­rym Emi­lia spę­dza­ła zde­cy­do­wa­nie naj­wię­cej cza­su. Wpa­try­wa­ła się w ogród, nie­gdyś jej naj­więk­szą chlu­bę, te­raz bo­leś­nie przy­po­mi­na­ją­cy o upły­wie lat. Sta­rość za­bra­ła jej siły i cho­ciaż na­dal utrzy­my­wa­ła, że nie czu­je się sta­ro, nie mia­ła już ener­gii, aby za­dbać o ogró­dek. Ja­kiś czas temu po­sta­no­wi­ła, że do­pro­wa­dzi go do sta­nu uży­wal­no­ści, jed­nak wy­pa­dek zni­we­czył jej pla­ny.

W oknie bal­ko­no­wym po­ja­wi­ła się po­stać Mi­ko­ła­ja. Dziel­nie wal­czył z fi­ra­ną, cho­ciaż wie­szał to ustroj­stwo po raz pierw­szy w ży­ciu. Emi­lia gło­śno wes­tchnę­ła. Do cze­go to do­szło! Sta­rość zde­cy­do­wa­nie się Bogu nie uda­ła, na co naj­lep­szym do­wo­dem była wsz­cze­pio­na w jej bio­dro en­do­pro­te­za. Mi­ko­łaj jesz­cze przez kil­ka mi­nut wal­czył z opor­ną płach­tą ma­te­ria­łu, aż w koń­cu, zdy­sza­ny i czer­wo­ny na twa­rzy, otwo­rzył okno bal­ko­no­we i wy­szedł na ta­ras.

– Zwy­cię­stwo! – oznaj­mił, wy­raź­nie z sie­bie za­do­wo­lo­ny.

– Dziec­ko, ale po co ty to ro­bisz? Nic się nie sta­nie, je­śli okna będą brud­ne przez kil­ka ty­go­dni! – Roz­par­ła się wy­god­nie w fo­te­lu. – Za ja­kiś czas po­czu­ję się le­piej i będę mo­gła sama za­dbać o dom. Pro­szę cię, że­byś nie ro­bił nic po­nad to, co ko­niecz­ne. Zresz­tą na­dal uwa­żam, że po­wi­nie­neś je­chać z ko­le­ga­mi na te Ma­zu­ry. Zda­je się, że bę­dzie tam pew­na pa­nien­ka, któ­ra cię in­te­re­su­je…

Spoj­rzał na nią zszo­ko­wa­ny, ale po chwi­li jego twarz roz­ja­śni­ła się.

– Bab­ciu, pod­słu­chi­wa­łaś!

– Ależ skąd! – Uśmiech­nę­ła się do nie­go. – Po pro­stu tak gło­śno roz­ma­wia­łeś przez te­le­fon, że było cię sły­chać w ca­łym domu.

Mi­ko­łaj wy­raź­nie się za­sę­pił. Naj­wi­docz­niej roz­mo­wa o dziew­czy­nie nie spra­wia­ła mu przy­jem­noś­ci. Emi­lia na­tych­miast wy­czu­ła, że coś musi być na rze­czy. Nie za­mie­rza­ła drą­żyć, ale Mi­ko­łaj sam zde­cy­do­wał się na zwie­rze­nia.

– To i tak już nie­ak­tu­al­ne – przy­znał nie­chęt­nie.

– Dla­cze­go? – za­py­ta­ła ostroż­nie, aby nie spło­szyć wnu­ka, któ­ry dość nie­chęt­nie roz­ma­wiał o swo­ich uczu­ciach.

Cóż, po kimś to odzie­dzi­czył…

– Li­wia po­je­cha­ła na Ma­zu­ry z moim ko­le­gą z aka­de­mi­ka – rzu­cił lek­ko Mi­ko­łaj, ale po jego mi­nie było wi­dać, że cała spra­wa moc­no leży mu na ser­cu.

– A ten ko­le­ga, prze­pra­szam, nie wie­dział, że ta cała Li­wia jest… – za­wa­ha­ła się – że ta dziew­czy­na jest ci szcze­gól­nie bli­ska?

Emi­lia zmarsz­czy­ła brwi. Nie po­do­ba­ło jej się to, co usły­sza­ła od wnu­ka. Ode­zwa­ła się w niej daw­na na­tu­ra. Chcia­ła chro­nić Mi­ko­ła­ja przed ca­łym świa­tem, a prze­cież nie był już ma­łym chłop­cem. Wciąż mu­sia­ła to so­bie uświa­da­miać. Czas pły­nął tak nie­ubła­ga­nie!

– Wie­dział, wie­dział, ale to naj­wy­raź­niej nie prze­szko­dzi­ło mu w tym, żeby się wo­kół niej za­krę­cić – wy­znał ze smut­kiem Mi­ko­łaj.

– Czy to bli­ski ko­le­ga? – Emi­lia po­ru­szy­ła się nie­spo­koj­nie.

Nie mie­ści­ło jej się to w gło­wie! Za jej cza­sów dziew­czy­na ko­le­gi była po pro­stu nie­ty­kal­na!

– Ra­czej tak.

Mi­ko­łaj był taki sam jak mat­ka. Mó­wił dużo, ale uni­kał roz­mów na ta­kie te­ma­ty. Emi­lia była jed­nak ostat­nią oso­bą, któ­ra mo­gła­by tę ce­chę kry­ty­ko­wać: sama ukry­wa­ła wie­le fak­tów ze swo­jej prze­szło­ści.

– W ta­kim ra­zie obo­je są sie­bie war­ci – pod­su­mo­wa­ła. – Znaj­dziesz so­bie lep­szą dziew­czy­nę i bar­dziej lo­jal­ne­go przy­ja­cie­la. Nie przej­muj się tym!

Mach­nę­ła ręką, lek­ce­wa­żąc całą spra­wę. Tego kwia­tu jest pół świa­tu!

– Tyl­ko że to nie jest pierw­szy taki przy­pa­dek. – Mi­ko­ła­jo­wi wy­rwa­ło się chy­ba wię­cej, niż za­mie­rzał po­wie­dzieć.

Emi­lia zmarsz­czy­ła brwi.

– Co masz na my­śli? Ten ko­le­ga nie po raz pierw­szy się tak wo­bec cie­bie za­cho­wał? W ta­kim ra­zie dla­cze­go na­dal jest two­im zna­jo­mym? Cze­goś tu nie ro­zu­miem…

– Nie, nie! – za­pro­te­sto­wał Mi­ko­łaj. – Tyl­ko… No cóż, bab­ciu, nie je­stem eks­per­tem w tych spra­wach.

Chło­pak za­chi­cho­tał ner­wo­wo, a Emi­lia nie ode­zwa­ła się ani sło­wem. Wie­dzia­ła, że nic nie za­chę­ca do zwie­rzeń bar­dziej niż ci­sza, któ­ra krę­po­wa­ła roz­mów­cę na tyle, że de­cy­do­wał się kon­ty­nu­ować. Nie po­my­li­ła się.

Utkwił wzrok gdzieś da­le­ko, poza ho­ry­zon­tem. Emi­lia wie­dzia­ła, że w Mi­ko­ła­ju od­zy­wa się ten mały chłop­czyk, któ­ry ni­g­dy nie do­stał od mat­ki mi­ło­ści i wspar­cia. Wła­śnie dla­te­go nie mógł w do­ro­słym ży­ciu roz­pro­sto­wać skrzy­deł i wzbić się w po­wie­trze. Cóż z tego, że nie miał już dzie­się­ciu lat? To nie­waż­ne, że za­miast ubru­dzo­ne­go cze­ko­la­dą chłop­ca sie­dział przed nią dwu­dzie­sto­let­ni męż­czy­zna. Tę­sk­no­ty za mat­czy­nym uczu­ciem nie jest w sta­nie za­głu­szyć upływ cza­su.

– Dziew­czy­ny omi­ja­ją mnie sze­ro­kim łu­kiem – wy­znał nie­pew­nie. – Nie jeż­dżę wy­pa­sio­nym sa­mo­cho­dem i nie im­pre­zu­ję od po­nie­dział­ku do nie­dzie­li. Na do­da­tek w to­wa­rzy­stwie ko­le­ża­nek za­cho­wu­ję się jak idio­ta, bo chciał­bym im za­im­po­no­wać, a efekt jest za­wsze od­wrot­ny.

Emi­lia spoj­rza­ła na nie­go uważ­nie i w mil­cze­niu po­ki­wa­ła gło­wą, co za­chę­ci­ło go do dal­szych zwie­rzeń.

– Od­sta­ję od resz­ty – bąk­nął nie­wy­raź­nie. – Mat­ka mia­ła ra­cję! Któ­ry nor­mal­ny fa­cet wy­bie­ra po­lo­ni­sty­kę? Moi ko­le­dzy z li­ceum po­szli na Po­li­tech­ni­kę Ślą­ską albo Aka­de­mię Gór­ni­czo-Hut­ni­czą, a zna­jo­mi z aka­de­mi­ka stu­diu­ją in­for­ma­ty­kę i ma­te­ma­ty­kę. Tyl­ko ja, jak ten pa­lant, czy­tam książ­ki i roz­kła­dam zda­nia na czyn­ni­ki pierw­sze! – Ude­rzył dło­nią w stół, a fi­li­żan­ka, z któ­rej Emi­lia są­czy­ła her­ba­tę, lek­ko za­drża­ła. Nie uzna­wa­ła kub­ków i ta­niej por­ce­la­ny. To była je­dy­na eks­tra­wa­gan­cja, na jaką so­bie po­zwa­la­ła.

– Ro­bisz to, co lu­bisz – po­wie­dzia­ła uspo­ka­ja­ją­cym gło­sem. – My­ślę, że to jest w ży­ciu naj­waż­niej­sze: zna­leźć coś, co się ko­cha, i po­zo­stać temu wier­nym. Płeć nie ma tu­taj nic do rze­czy! – Wy­pi­ła resz­tę zim­nej już her­ba­ty. – Rze­czy­wi­ście, utar­ło się, że męż­czyź­ni wy­bie­ra­ją za­wo­dy gór­ni­ka, hut­ni­ka czy in­for­ma­ty­ka, a po­lo­ni­sty­ka jest bar­dziej ko­bie­cym kie­run­kiem, ale uwierz, że był­byś bar­dziej nie­szczę­śli­wy, stu­diu­jąc coś, co cię nie in­te­re­su­je. – Za­mil­kła na chwi­lę, aby do­brać od­po­wied­nie sło­wa. – Je­steś jesz­cze mło­dy. Mało kto w two­im wie­ku w ogó­le wie, cze­go chce. Wy­bra­łeś ta­kie stu­dia, ja­kie cię in­te­re­su­ją, i chwa­ła ci za to. Poza tym, jak sam słusz­nie za­uwa­ży­łeś, na po­lo­ni­sty­ce jest wię­cej ko­biet, a więc masz więk­szą szan­sę, aby po­znać ko­goś in­te­re­su­ją­ce­go. – Pu­ści­ła do nie­go oczko i za­chi­cho­ta­ła.

– Ale one wszyst­kie trak­tu­ją mnie jak do­bre­go ko­le­gę! – Mi­ko­łaj naj­wy­raź­niej nie po­dzie­lał en­tu­zja­zmu bab­ci. – Nic wię­cej.

Emi­lia wy­cią­gnę­ła rękę w uspo­ka­ja­ją­cym ge­ście.

– Ja wiem, że w two­im wie­ku chcia­ło­by się do­stać od losu wszyst­ko na­raz, ale cza­sem le­piej po­cze­kać na ko­goś wy­jąt­ko­we­go. Naj­pięk­niej­sze rze­czy przy­cho­dzą z cza­sem.

Od­pły­nę­ła my­śla­mi gdzieś da­le­ko, a Mi­ko­łaj nie chciał spro­wa­dzać jej z po­wro­tem na zie­mię, więc mil­czał. Nie wie­dział, czy to on stał się wraż­liw­szy i zwra­cał więk­szą uwa­gę na nie­co dzi­wacz­ne za­cho­wa­nie bab­ci, czy te jej chwi­le za­du­my rze­czy­wi­ście zda­rza­ły się co­raz czę­ściej. Nie miał po­ję­cia, gdzie sta­rusz­ka wów­czas była, ale miał wra­że­nie, że gdzieś da­le­ko, pew­nie w prze­szło­ści.

Tę ma­gicz­ną chwi­lę prze­rwał na­gle na­tar­czy­wy dzwo­nek do­bie­ga­ją­cy z tyl­nej kie­sze­ni dżin­sów Mi­ko­ła­ja. Bab­cia bły­ska­wicz­nie wró­ci­ła do rze­czy­wi­sto­ści i spoj­rza­ła na nie­go py­ta­ją­co. Wy­raź­nie się za­sę­pił, kie­dy spoj­rzał na ekran: to mat­ka pró­bo­wa­ła się z nim skon­tak­to­wać. Przez ostat­nie dwa ty­go­dnie wy­dzwa­niał do niej kil­ka razy dzien­nie i pi­sał kil­ka­na­ście wia­do­mo­ści. Wszyst­kie po­zo­sta­ły bez od­po­wie­dzi. Ode­zwa­ła się do­pie­ro te­raz.

– Te­raz to już na­praw­dę mo­żesz so­bie da­ro­wać! – Złość na­ra­sta­ła w nim od kil­ku­na­stu dni. Nie, za­raz, wróć. Na­le­ża­ło­by po­wie­dzieć: złość na­ra­sta­ła w nim od kil­ku­na­stu lat, a apo­geum osią­gnę­ła w cią­gu ostat­nich dwóch ty­go­dni. Nie mógł so­bie da­ro­wać tej uwa­gi. Zre­zy­gno­wał na­wet z przy­wi­ta­nia.

– Mi­ko­łaj? – W gło­sie mat­ki było sły­chać za­sko­cze­nie. – Ale o co cho­dzi? Wró­ci­łam z wa­ka­cji, włą­czy­łam te­le­fon i od razu do cie­bie za­dzwo­ni­łam.

– Kto w dzi­siej­szych cza­sach nie za­bie­ra ze sobą te­le­fo­nu na wa­ka­cje? – Po­krę­cił gło­wą z nie­do­wie­rza­niem.

He­le­na prych­nę­ła ze zło­ścią. Nie lu­bi­ła, gdy kto­kol­wiek ją po­uczał.

– Mu­sia­łam od­po­cząć. Zre­se­to­wać się. No wiesz, po­być przez chwi­lę sama ze swo­imi my­śla­mi. Nie chcia­łam, aby mi prze­szka­dza­no.

– Ro­zu­miem. Chcia­łaś od­po­cząć, mamo – rzu­cił Mi­ko­łaj, kła­dąc na­cisk na ostat­ni wy­raz. Niby jed­no krót­kie sło­wo, a jed­nak jemu spra­wia­ło mnó­stwo trud­no­ści. Kie­dy już je wy­ma­wiał, ro­bił to cy­nicz­nie i ze zło­ścią. – A nie wpa­dło ci do gło­wy, że pod­czas gdy ty od­po­czy­wa­łaś, mo­gło coś się stać i nikt nie miał szans, żeby się z tobą skon­tak­to­wać?

– Moja mat­ka umar­ła? – wy­pa­li­ła na­gle He­le­na. Mi­ko­łaj nie wie­dział, a może ra­czej nie chciał wie­dzieć, jak po­tęż­ny ła­du­nek emo­cjo­nal­ny krył się w tym jed­nym krót­kim py­ta­niu.

– Skąd w ogó­le taki po­mysł?! – Pod­niósł głos, na chwi­lę za­po­mi­na­jąc, z kim roz­ma­wia.

Może He­le­na nie była wzo­rem mat­ki, ale jed­nak Emi­lia na­uczy­ła go sza­cun­ku do niej. Mimo wszyst­ko.

– No wiesz, nie jest już pierw­szej mło­do­ści, a sko­ro wy­dzwa­niasz do mnie od dwóch ty­go­dni… Nie­waż­ne! Sta­ło się coś? Mógł­byś w koń­cu przejść do sed­na? – po­pro­si­ła znie­cier­pli­wio­nym to­nem.

Mi­ko­łaj wstał z fo­te­la i od­szedł na kil­ka me­trów. Miał dziw­ne wra­że­nie, że do sie­dzą­cej tuż obok Emi­lii do­cie­ra­ją wy­po­wia­da­ne przez He­le­nę sło­wa.

– Bab­cia mia­ła wy­pa­dek. Niby nic po­waż­ne­go, prze­wró­ci­ła się w domu, a jed­nak w jej wie­ku to groź­ne. – Spio­ru­no­wał wzro­kiem Emi­lię, któ­ra już mia­ła się ode­zwać, pew­nie po to, żeby za­prze­czyć sło­wom wnu­ka. – Le­ka­rze mu­sie­li ją ope­ro­wać. Bab­cia ma wsz­cze­pio­ną en­do­pro­te­zę i z uwa­gi na jej wiek okres re­ha­bi­li­ta­cji może się wy­dłu­żyć na­wet do sześ­ciu mie­się­cy.

Po dru­giej stro­nie za­pa­dła ci­sza. He­le­na po­trze­bo­wa­ła kil­ku­na­stu se­kund, żeby po­zbie­rać my­śli i coś od­po­wie­dzieć.

– Przy­kro mi, ale… Co ja mam z tym wszyst­kim wspól­ne­go?

Sło­wa mat­ki nie­mal na­tych­miast wy­wo­ła­ły w nim gniew. Co ona ma z tym wszyst­kim wspól­ne­go?! Jak to: co ona ma z tym wszyst­kim wspól­ne­go? Bab­cia jest jej mat­ką, do cho­le­ry!

Naj­pierw po­rzu­ci­ła kil­ku­let­nie­go syna i wy­je­cha­ła do Pa­ry­ża, bo prze­cież sto­li­ca Fran­cji była taka mod­na wśród ar­ty­stów i tyl­ko tam mo­gła zro­bić praw­dzi­wą ka­rie­rę. Spa­ko­wa­ła wa­liz­ki i za­czę­ła zu­peł­nie nowe ży­cie, w któ­rym nie było miej­sca dla dziec­ka, a te­raz za­bra­kło go rów­nież dla mat­ki? Ja­kim trze­ba być czło­wie­kiem, aby tak trak­to­wać bli­skich?

Zszedł z ta­ra­su i ru­szył w stro­nę ogro­du. Nie chciał, aby bab­cia była świad­kiem tej roz­mo­wy.

– Oba­wiam się, że masz z tym wspól­ne­go o wie­le wię­cej, niż ci się wy­da­je. – Nie chciał ude­rzać w bła­gal­ne tony, ale ja­koś samo wy­szło. – Mamo, prze­cież to two­ja mat­ka, za­sta­nów się… Bab­cia ma już dzie­więć­dzie­siąt czte­ry lata. Ona nas po­trze­bu­je! Ja cię po­trze­bu­ję, do cho­le­ry! Te­raz mam wa­ka­cje, więc mogę się nią zaj­mo­wać. Po­mi­nę już to, że mia­łem w pla­nach ja­kąś do­ryw­czą pra­cę, aby od­cią­żyć cie­bie i bab­cię, a po­tem wy­je­chać na dwa ty­go­dnie z ko­le­ga­mi na Ma­zu­ry. Zre­zy­gno­wa­łem z tego bez żalu, bo wiem, że ona nie ma ni­ko­go poza mną. – Spoj­rzał w kie­run­ku ta­ra­su. Emi­lia za­cią­ga­ła się pa­pie­ro­sem i dość nie­udol­nie uda­wa­ła, że wca­le nie przy­słu­chu­je się ich roz­mo­wie. – Ale prze­cież je­steś jesz­cze ty! Chy­ba mo­gła­byś przy­je­chać na kil­ka ty­go­dni, mak­sy­mal­nie kil­ka mie­się­cy, żeby po­móc bab­ci? Od paź­dzier­ni­ka chciał­bym wró­cić na stu­dia, a nie wiem, czy to bę­dzie moż­li­we, je­śli…

– Nie – prze­rwa­ła mu sta­now­czo mat­ka. – To nie wcho­dzi w grę.

Cze­kał, li­cząc, że po­wie coś wię­cej, jed­nak ci­sza po dru­giej stro­nie prze­dłu­ża­ła się.

– Ale dla­cze­go? Ni­g­dy cię o nic nie pro­si­łem. Ni­g­dy! Do cza­su… Te­raz cię bła­gam, przy­jedź do domu i za­opie­kuj się bab­cią!

– Na ile znam swo­ją mat­kę, ra­dzi so­bie cał­kiem nie­źle. – Na­wet z ta­kiej od­le­gło­ści Mi­ko­łaj na­tych­miast wy­czuł chłód w jej gło­sie. – Da­cie so­bie radę.

– Mamo, moż­li­we, że będę mu­siał prze­rwać stu­dia. – Spró­bo­wał po raz ostat­ni. – Czy ty to ro­zu­miesz?! Nie wie­rzę, po pro­stu nie wie­rzę… Nie masz ser­ca!

– Za­wsze mo­żesz wziąć dzie­kan­kę. – Oczy­ma wy­ob­raź­ni wi­dział, jak mat­ka wzru­sza ra­mio­na­mi. – Znasz mój sto­su­nek do two­ich stu­diów. Po­lo­ni­sty­ka nie jest przy­szło­ścio­wym kie­run­kiem, więc może do­brze by się sta­ło.

Złość du­si­ła go od środ­ka. Nie mógł uwie­rzyć w to, co usły­szał. Wie­dział, że mat­ka ma trud­ny cha­rak­ter, ale do­tych­czas wie­rzył, że nie jest cał­ko­wi­cie po­zba­wio­na uczuć. Tego dnia prze­ko­nał się, jak bar­dzo by się my­lił.

– Czy­li nie przy­je­dziesz?

– Mam w przy­szłym mie­sią­cu wy­sta­wę. – Jej głos od razu się zmie­nił. Naj­wy­raź­niej samo mó­wie­nie o tym spra­wia­ło jej przy­jem­ność. – Może w koń­cu uda mi się wy­bić.

Nie chciał być zło­śli­wy, ale na usta ci­snę­ła mu się uwa­ga na te­mat wie­lu in­nych im­prez, któ­re mia­ły jej po­móc się wy­bić.

– Czy­li nie? – wy­ce­dził przez za­ci­śnię­te war­gi.

– Przy­kro mi.

He­le­na coś jesz­cze mó­wi­ła, ale Mi­ko­łaj już jej nie słu­chał. Na­ci­snął czer­wo­ną słu­chaw­kę i ze zło­ścią wło­żył te­le­fon do kie­sze­ni. Spoj­rzał w stro­nę we­ran­dy. Bab­cia wła­śnie ga­si­ła pa­pie­ro­sa i dał­by so­bie rękę uciąć, że ukrad­kiem ocie­ra łzy.Spis treści

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Pro­log

Roz­dział 1

Roz­dział 2

Roz­dział 3

Roz­dział 4

Roz­dział 5

Roz­dział 6

Roz­dział 7

Roz­dział 8

Roz­dział 9

Roz­dział 10

Roz­dział 11

Roz­dział 12

Roz­dział 13

Roz­dział 14

Roz­dział 15

Roz­dział 16

Roz­dział 17

Roz­dział 18

Roz­dział 19

Roz­dział 20

Roz­dział 21

Roz­dział 22

Roz­dział 23

Epi­log

Bi­blio­gra­fia

Po­dzię­ko­wa­nia
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: