Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

W objęciach demona - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Sierpień 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W objęciach demona - ebook

W dniu, kiedy z wieży grodu Świętosława obserwuje przyjazd wysłanników duńskiego króla Eryka, nie zdaje sobie sprawy, że za jakiś czas jej życie ulegnie diametralnej zmianie. Oto przyjdzie młodej księżniczce, córce Mieszka I i Dobravy, opuścić rodzinne strony, by udać się w pełną przygód wyprawę do Danii. Tam poślubi Eryka i sama stanie się królową.

Wróżbita Aldachus podaruje jej małe zawiniątko, które będzie mogła otworzyć tylko i wyłącznie wtedy, gdy będzie potrzebowała pomocy. Jej towarzyszką zaś stanie się Anna, młoda dziewczyna niskiego pochodzenia, Aliesza znachorka oraz Svedren, wysłannik Eryka.

Jak tylko grupa opuści gród, zaczną się dziać niepokojące rzeczy: ktoś czyha na życie Świętosławy i na dodatek musi posługiwać się wielką mocą, ponieważ posiada władzę nad żywiołami. Zło w czystej postaci powoli rozciąga swe macki i przybiera na sile.

By poznać kraj pochodzenia matki, kierują się na ziemie czeskie, gdzie czeka na nich opowieść o życiu księżnej Libuszy i kamieniu, mającym magiczne moce.

Pewnej nocy, kiedy wszyscy śpią, Świętosława poznaje kogoś, kto na zawsze zmieni jej życie. Odtąd już nic nie będzie takie jak kiedyś...

A droga przed nimi jeszcze daleka...

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7859-551-9
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Część 1 Wyprawa

Przepowiednia

Opuszczając kraj mojego ojca, nie przeczuwałam, że na mej długiej drodze pojawi się tak ogromne niebezpieczeństwo. Nadchodzące dni na zawsze zapadły głęboko w mej pamięci.

Ojciec mój, książę polski Mieszko i matka Dobrawa, w której żyłach płynęła czeska krew, nazwali mnie Świętosławą. Moje imię oznaczało tę, której sława jest mocna. Urodzona w 966 roku już od początku byłam chrześcijanką i głęboko wierzyłam w Boga. Jedynego Boga – innych bożków, którym dalej składano cześć i hołd w ukryciu, nigdy nie uznawałam. Moja matka, tak dobra z natury jak i z imienia, pochodziła z wierzącego katolickiego kraju o pięknej nazwie. Zawsze marzyłam, by powrócić z nią do Czech, poznać miejsce jej urodzenia, lecz nigdy do tego nie doszło. Więc postanowiłam, że sama, już jako dorosła kobieta, niezwłocznie się tam wybiorę.

Zachodząc czasami do komnat matki zastawałam ją w tym samym stanie: klęczącą przed krucyfiksem. Lecz nie modliła się, tylko rozmawiała. Rozmawiała z Nim, słysząc odpowiedzi, ponieważ poruszając głową, cicho coś odpowiadała. Wtedy zaś, po takich rozmowach wydawała mi się cichsza i spokojniejsza, jeśli jeszcze było to możliwe, gdyż spokój wprost z niej emanował. Często przywodziła mi na myśli anioła – o niebieskich oczach i ciemnych blond włosach, które w istocie posiadała. Po niej otrzymałam bujne świetliste włosy niepoddające się żadnemu zabiegowi upiększania. Mogłam z nimi robić różne dziwne rzeczy, a one i tak powracały do pierwotnego stanu, w którym, prawdę mówiąc, najlepiej się czułam. Były długie aż do pasa i proste niczym wąsy kota. Sprawiały wrażenie ptaka szybującego w locie. Natomiast moje oczy nie posiadały tego blasku czającego się w oczach mej matki – stawały się czasem zielone, a czasem niebieskawo fioletowe, niczym ametyst. Nawet ojciec dziwił się, jak to możliwe – przecież jego oczy były ciemne i żadnego jasnego koloru nie dało się w nich dojrzeć. Wzrostu byłam średniego, przyznać jednak muszę, iż książę Mieszko musiał podnosić wzrok, zwracając się do mnie. Mówiono, że jestem piękna. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ponieważ głowę miała zaprzątniętą zupełnie innymi sprawami, a widząc w naszym grodzie naprawdę piękne kobiety o olśniewającej urodzie, uważałam, iż nie przewyższam ich urodą.

– Pamiętaj jednak, że piękno ciała nie jest wszystkim, ponieważ jest ulotne i zwodnicze, i kiedyś pozostanie po nim tylko mały ślad. Prawdziwe piękno posiada się w duszy, a ono z kolei jest trwałe i prawidłowo pielęgnowane, może trwać wiecznie – mówiła matka.

Nasz kraj nie posiadał króla, dopiero od niedawna też stał się krajem nie „dzikim“ (choć od dawna taki nie był), lecz posiadającym władcę, który postanowił na swą wiarę przybrać chrześcijaństwo. Sama w istocie nie potrafiłam pojąć, jak można wierzyć w wymyślonych przez ludzi bożków, oddawać im cześć. Przekonana bowiem byłam o istnieniu jedynego Boga, który jest sędzią sprawiedliwym, więc składanie hołdu innym bóstwom to doprawdy pozwalanie sobie na zbyt wiele. Nawet teraz, gdy jestem dorosłą kobietą, nadal wznoszone są świątynie chwalące naszego Pana. Nie było tak łatwo nakazać ludziom wierzyć w Boga, jeśli przez całe życie wierzyli tak naprawdę w coś innego. Ci, co zostali ochrzczeni, przyjmując wiarę chrześcijańską, dopiero z czasem ulegali prawdzie i słowu bożemu. Odbywało się to długimi latami. Przyjąć chrzest to jedno, lecz wyplenić bezmyślność, strach i zacofanie ludzkie to druga, o wiele poważniejsza sprawa. Niejednokrotnie trudniejsza od walk, jakie były naszym udziałem. Państwo dopiero zaczynało się budować, mając w końcu pierwszego księcia, dobrego i sprawiedliwego.

– Nie chcę korony! – przemawiał do poddanych ojciec. – Jestem waszym władcą i z koroną na głowie czy bez, niczym król rządził będę.

Tak, ojciec nie pragnął korony. Miał przecież swoje państwo, w które wierzył i poddanych, ufających mu ludzi. Cieszył się respektem innych władców, gdyż cehowała go mądrość, waleczność i hart ducha.

Całkiem inne myśli jednak krążyły w głowie mojego brata, Bolesława.

– Ja zostanę królem! – mówił z pewnością w głosie. – Zasiądę na tronie jako pierwszy w naszym kraju. Stanę się przez to wielki i niezapomniany, gdyż państwo, Świętosławo, chce mieć króla. Król znaczy siła, potęga, więc ja tę potęgę zdobędę. Nasze państwo musi stać się jeszcze silniejsze! Po przyjęciu chrześcijaństwa znaczy już więcej, nie uznają nas już za dzikusów z puszczy. Dlatego też państwo musi zdobyć większą niezależność i musi posiadać króla. Tego oczekują ludzie, więc stając się nim, dam państwu nową siłę, której potrzebuje.

Bolesław nie przypominał rodziców. Nie posiadał nic z ich charakterów. Już od dziecka wychowywany na nowego władcę pragnął działać, rządzić krajem, dając ludziom otuchę. Nie, żeby ojciec tego nie robił, lecz był ciosany z całkiem innego drewna. Oboje świetnie się dogadywali, więc wierzyłam, że Bolesław – mój kochany brat – będzie tak dobrym panem jak ojciec, a nawet lepszym.

Często, bardzo długo przesiadując z Bolesławem, rozmawiałam z nim o wielu sprawach. Przyznać muszę, iż byłam z nim związana bardziej i silniej niż z naszymi dwiema siostrami. Był ambitny, cieszyłam się z tego. Marzyliśmy o jego jakże pięknym grodzie, przewyższającym rozmiary i przepych grodu ojca. Często zapewniał mnie, że zawsze tam będzie dla mnie miejsce, ponieważ nie wyobrażaliśmy sobie życia bez siebie.

Pewnego dnia do komnaty wkroczył wieszcz – stary już i posiwiały, przebywający z nami, pomimo przyjęcia chrześcijańskiej wiary. Ojciec wierzył, że dar widzenia, który w istocie posiadał, pochodzi wprost od Boga, ponieważ tylko On ma zdolność obdarzania ludzi takimi mocami, mogącymi pomagać w życiu innym ludziom. Dlaczego więc nie korzystać z ich wiedzy?

– Panie. – Ukłonił się nisko. – Przychodzę z nowymi wieśćmi.

Książę skinął głową, wskazując mu miejsce, by usiadł.

– Panie, z północy przybędą posłańcy... – widząc obawę w spojrzeniu mego ojca, pospiesznie dodał: – Nie, nie mają złych zamiarów. Przybędą w dobrej sprawie.

– Jakaż to sprawa?

– Tego niestety nie wiem, panie. Widzę jedynie, że ma to związek z waszą córką...

– Córką? A cóż oni mogą chcieć od mojej córki? O którą z córek im chodzi, wieszczu? Pamiętaj, że mam je trzy!

– O jasnowłosą, panie...

– Na Boga! One wszystkie mają jasne włosy, jakże mam teraz wiedzieć, która z nich stanie się przyczyną ich przyjazdu?

– Przykro mi, panie. Tylko tyle widzę. Chciałem tylko...

– Dobrze, Aldachusie. Posil się więc i niczego nie obawiaj, przecież gniew mój na ciebie nigdy nie spadnie.

Nie mogłam się doczekać obcych, o których wspominał Aldachus. Cała ta sprawa była wielce dla mnie tajemnicza, więc z wytęsknieniem, dzień po dniu, skrycie wyglądałam nieznajomych. Lecz dni mijały, a ich jak nie było, tak nie było.

– Aldachus jest już stary – powiedział na to ojciec. – Nie we wszystkim należy mu wierzyć...

Jakże wielkie jednak było nasze zdziwienie, kiedy po czternastu dniach od przepowiedni wieszcza do grodu przybyło pięciu obcych ludzi. Rychle więc się dowiedziałam, że to tak zwani dziewosłębowie, wędrujący z dalekich stron, aby sławić imię mojego ojca a także swojego pana, króla szwedzkiego Eryka Zwycięskiego, zasyłającego pozdrowienia dla całej naszej ojczyzny. Pomimo iż byłam taka młoda, słyszałam wiele wspaniałych opowieści o zacnym Eryku i wręcz trudno było mi uwierzyć, iż jego poddani zawędrowali z tak odległych stron wprost do naszego grodu. Nigdy nie myślałam o kimś z tak dalekiej krainy, kto mógłby tu przybyć a już na pewno nigdy, ale to nigdy moje myśli nie sięgały tak daleko, że stanę się tego główną przyczyną...

– Matko! – zwróciłam się owego dnia do księżnej. – Matko, jak myślisz, co ich tutaj sprowadza?

Stałyśmy w jednej z nisz wieży, ponad całą budowlą grodu. Tutaj miałyśmy doskonały widok. Spoglądałyśmy na ludzi zbliżających się z oddali. Na wieść o ich przybyciu od razu pobiegłam do matki, jakby owładnięta nieznaną siłą, pchana przez dłoń mocną, acz niewidzialną. Wtedy matka odwróciła się w moją stronę i domyśliłam się, że za chwilę dowiem się czegoś ważnego. Miała wtedy takie dobre, spokojne oczy... Och, nigdy nie zapomnę wyrazu oczu mej matki. Dawały nadzieję i były mądre, jakby wiedzące...

Dopiero z czasem zrozumiałam postawę matki, ponieważ ona już wtedy wiedziała…

– Świętosławo... Oni przybywają po ciebie. To ty ich tutaj sprowadzasz...

– Jakże to!? – spojrzałam na nią z przestrachem.

– Ich pan pragnie, abyś została mu poślubiona...

Dzisiaj, po latach, przypominam sobie słowa matki, pamiętając pewność w jej głosie, lecz wtedy nie zastanawiałam się nad tym, skąd ta pewność, przecież nawet Aldachus nie wiedział, a ja byłam zbyt roztargniona i zbyt przerażona.

– Jakże to możesz wiedzieć?! – szepnęłam. – Przecież nawet z nimi nie rozmawiałaś, matko!

Ona zaś popatrzyła na mnie i rzekła:

– Takie są koleje naszego życia, Świętosławo. Musisz iść za tempem wydarzeń. Historia pisze się stale i nic tego nie zmieni...

– Nie mogę wyjechać! – krzyknęłam, upadając do jej stóp. – Nie chcę was opuścić. Nie potrafiłabym żyć bez ciebie, matko...

– Pamiętaj, że też kiedyś zmuszona byłam opuścić swój kraj, dziecko. Teraz przyszła kolej na ciebie...

– Och, matko... – wtuliłam się w jej suknie. Jakże mogłabym stąd wyjechać, kiedy tu się urodziłam, wychowałam. Nie chciałam iść do świata, jakiego nie znałam. Bałam się!

– Pojedziesz – odparła księżna. – To już zostało zapisane w niebie, Świętosławo.

– Przecież ich nie znamy! Nie możesz wiedzieć, kim są... A jeśli to barbarzyńcy udający tylko dziewosłębów?

– Ci nie udają – powiedziała z pewnością w głosie. – Ci tutaj są prawdziwi.

– Wybacz mi matko! – wykrzyknęłam w pośpiechu, kierując się w stronę schodów, w dół, aż do wyjścia i skręciwszy w lewą stronę, uciekłam do lasu, przez nikogo niezauważona. Biegłam tak, dopóki nie zatrzymałam się przy wielkiej rozpadlinie. Wiatr targał me włosy, jakby chciał je unieść wysoko w górę. Robiąc nieostrożny krok do przodu, przepadłabym w pustej głębinie, pośród wystających skał... Usiadłam. Moje nogi zawieszone w powietrzu, kołysały się lekko na wietrze. To niemożliwe, myślałam, to nie dzieje się naprawdę. Mam opuścić dom, rodzinę, tylko dlatego, iż jakiś Eryk zapragnął mnie poślubić? Nie znaliśmy się, nigdy mnie nie widział, ja zaś znam go jedynie z opowieści...

– Słyszał o tobie wiele, moja pani.

Drgnęłam przestraszona, gdyż nie zauważyłam zbliżającego się Aldachusa.

– Skąd możesz wiedzieć, Aldachusie?

– Wiem, pani. Po prostu wiem, nie zapominaj, kim jestem.

Aldachus wiedział, co myślałam, lecz był przecież wróżbitą, pewnie wiedział o wiele więcej, niż zdawaliśmy sobie sprawę... Właściwie nie powinno mnie to dziwić.

– Proszę, Aldachusie, powiedz mi, co teraz widzisz?

Zaśmiał się tym swoim starczym, chrzęszczącym głosem. Rzekł:

– Wiesz pani, że postąpisz tak, jaka będzie wola ojca twego. Lecz pamiętaj, że silniejsza niźli on jest wola nieba...

– Nieba? – zapytałam, a on pokiwał głowa.

– A wola nieba każe ci iść tam, gdzie noga twoja dotychczas nie stąpała. Jesteś silna, pani, i siły tej wiele potrzebować będziesz. Życie twe nie będzie jednak płatkami kwiatów ustane, jak na książęcą córkę przystało...

– Cóż mnie tam czeka, Aldachusie? – zrezygnowana opuściłam głowę.

– Dasz początek sile ogromnej, męstwu i odwadze – odpowiedział. – Twoja krew krwią północy będzie. Ty i tylko ty sprawisz, że losy świata potoczą się tak, jak potoczyć się mają...

– Mówisz zagadkami, jak zwykle, a to mnie denerwuje. Odejdź, proszę.

– Nie wzbraniaj się pani, sprzeciw twój na nic tu będzie...

– Odejdź! Zostaw mnie samą!

– Jeśli pozwolisz, jeszcze tylko jedno. Pamiętaj: siła nie przychodzi z dnia na dzień. Rodzi się powoli i aby stała się naprawdę wielka, trzeba być uważnym i nie podejmować pochopnych decyzji. Wspomnij kiedyś słowa starego Aldachusa...

Kiedy odszedł, długo jeszcze siedziałam tak, patrząc z góry na rozciągające się w dole królestwo mojego ojca. Błękitne niebo złociło słońce, wiatr kołysał drzewami, wdzierając się pod moje szaty. Kiedyś tu wrócę, pomyślałam i nie wiem dlaczego, nagle byłam tego zupełnie pewna.

Kiedyś...

********

– Pomyśl tylko o tym, co cię czeka: tyle wspaniałych rzeczy. Podróż, nieznany, nowy kraj...

– Wspaniałe suknie, lepsze od tych, które my nosimy...

– Piękny zamek, ponoć ogromnych rozmiarów, który stanie się twoim domem.

– Wierni ci ludzie, służba ilością przerastająca tę, jaką tu mamy.

– Nie mówiąc już o tych, którzy tylko tobie podlegać i usługiwać będą!

– Och, tak ci zazdroszczę, Świętosławo!

– Tak bardzo chciałabym być na twoim miejscu!

Siostry zazdrościły mi mojego rychłego wyjazdu. Byłam pewna, że gdyby to na którąś z nich padł wybór, wyjechałyby bez najmniejszego oporu, już tego samego dnia, w którym zostałyby o tym poinformowane.

– Ten... Eryk! Mój Boże, jakże wspaniałe imię nosi...

– Słyszałam, że w istocie jest naprawdę tak wspaniały, jak mówią legendy...

– Wysoki, silny...

– Jego oczy są piękne, niebieskie niczym wody mórz na krańcach ziemi...

– I włosy ma białe jak śnieg, okrywający nasz gród zimą. Lecz nawet śnieg nie posiada tej niesamowitej bieli, słyszałam!

– Jest dumny i porywczy!

– Przywódczy i rozsądny!

– I... – siostry popatrzyły na siebie wzrokiem rozmarzonym, takim samym, kiedy siedząc w zimowy dzień w oknie, tęskniły za latem, za ciepłymi promykami słońca dotykającymi ich ciała, delikatnie, powoli, z nieznaną jeszcze namiętnością.

– I gotowy stać się twoim mężem, Świętosławo.

Tu ich głosy jakby zamilkły, przycichły, lecz szybko na powrót stały się żywe i głośne.

Ja natomiast nie pragnęłam tak szybko wyjechać, jak uczyniłyby to moje siostry. Bardzo przywiązałam się do tego miejsca i było mi ciężko opuścić wszystkich, wyruszyć w obce strony. A co będzie, jeśli już nigdy nikogo z moich bliskich nie zobaczę? Matka z ojcem nie byli przecież młodzi. Podróż do innego kraju trwać miała długie tygodnie, a tam zaś czekały mnie obowiązki życia codziennego na dworze jako królowej, co trudno było mi sobie wyobrazić. Mój mąż będzie oczekiwał, bym była nie tylko piękna, lecz bym potrafiła stać się panią godną takiego władcy. W moim mniemaniu życie nie malowało się przede mną zbyt kolorowo...

Czas jednak mijał i powoli przyzwyczajałam się do myśli o czekającym mnie wyjeździe i nowym życiu. Nawet słuchając tyle pięknych słów o Eryku, zaczynałam myśleć o nim inaczej niż na początku. Byłam go ciekawa, więc kiedy w końcu nadszedł dzień wyjazdu, ruszałam w drogę pełna nadziei i dobrych myśli. Pożegnaniom nie było końca. Każdy chciał uścisnąć mi rękę, przytulić, coś powiedzieć.

Matka płakała. Ojciec smutno się uśmiechał, lecz znałam go na tyle, by wiedzieć, że kiedy odejdzie i zostanie sam, da upust łzom piekącym go teraz pod powiekami. Siostry były uszczęśliwione, lecz smutek także już odznaczał się na ich twarzach, tak zawsze wesołych. Cieszyły się, ponieważ miałam zostać żoną Eryka, smuciły, gdyż odjeżdżałam, pozostawiając je same. Już nie będziemy w trójkę siadywać nad potokiem. Już nic nie będzie takie jak kiedyś...

Bolesław trzymał mnie mocno i długo:

– Uważaj na siebie – szeptał. – I pamiętaj o tym, co ci zawsze mówiłem...

Pamiętałam, oczywiście, że pamiętałam.

W końcu odjechaliśmy. Słońce świeciło nad nami, opromieniając nas ze wszystkich stron. Nagle jednak zerwał się wiatr, po czym na przedzie orszaku zarżały konie. Stanęliśmy.

– Co się dzieje? – wychyliłam głowę z powozu, aby dojrzeć drogę przed nami. Ze zdziwieniem zobaczyłam tam Aldachusa.

– Aldachusie! Co tutaj robisz? Dlaczego stoisz nam na drodze?

Podszedł do mnie i skłonił nisko głowę:

– Pani! Przynoszę to dla ciebie – mówiąc to podał mi małe zawiniątko. – Otwórz tylko w razie największej konieczności, gdy będziesz potrzebowała pomocy.

Nie chciałam tego przyjąć, przecież tam dokąd jadę, nic mi się nie stanie. O żadnym niebezpieczeństwie nie mogło być mowy.

– Weź to, pani – nakazał. – To nie tylko mój podarunek, lecz i twojego ojca.

– W takim razie przyjmę go, dziękuję!

– Wystrzegaj się blasku złota! – usłyszałam na koniec. – Ono przynosi tylko nieszczęście. – Popatrzyłam na niego. Dostrzegłam szczerość w starych, mądrych oczach. Wzięłam pakunek.

– Dziękuję raz jeszcze, Aldachusie – odpowiedziałam i ruszyliśmy w drogę. Ukryłam dziwny prezent głęboko w torbie i powoli, zmęczona ciągłymi przygotowaniami do odjazdu przez ostatni tydzień, zasnęłam.

********

Miałam sen, jakoby Eryk bił mnie po twarzy. Krzyczał coś, nie rozumiałam, o co mu chodzi, gdyż język, jakim się posługiwał, nie należał do tego, jakim władałam. Był wzburzony niczym sztorm na szalejącym morzu. Okładał mnie pięściami po całej twarzy, głowie... Ja zaś stałam i nic nie mogłam na to poradzić, gdyż byłam jego własnością, a żona powinna być posłuszna mężowi.

Następnie Eryk stał się czuły i delikatny, zmienił się w całkiem innego człowieka. Całując mnie, ocierał z twarzy moją krew, gładził po włosach, szeptał słowa miłości... Począł zdejmować ze mnie suknie. Położył mnie wygodnie na łożu, po czym wdarł się we mnie z siłą, którą znałam aż nazbyt dobrze i sponiewierał me ciało. Nie mogłam nic zrobić, dlatego nie sprzeciwiałam się w oczekiwaniu na rychły koniec, poprzysięgając mu zemstę tak wielką, jakiej nie mogło pojąć żadne ludzkie serce, które nie zaznało cierpienia. Kiedy skończył, ubrał się i wyszedł bez słowa. Spojrzałam w okno, skąd nagle nadleciał czarny kruk, głośno kracząc. Dziobał w szybę ogromnym, twardym dziobem tak długo, dopóki nie rozprysła się na tysiące kawałków. Wtedy poszybował wprost na mnie, usiadł na mej pokrwawionej twarzy i jednym machnięciem dzioba wydarł ze mnie oko. Przeszył mnie ból, zaczęłam krzyczeć. Wzywałam pomocy, zatracając się w szaleństwie bólu...

– Pani! Na Boga, pani, zbudź się! To tylko sen, tylko zły sen!

Słowa docierały do mnie z oddali, powoli wracałam do rzeczywistości. Znajdowaliśmy się w ciemnym lesie, nastała już noc. Dotykiem sprawdziłam twarz, oczy, wszystko było na miejscu, w jak najlepszym porządku.

– Już dobrze – odpowiedziałam. – Już dobrze...

Długo nie potrafiłam zasnąć. Dziwny sen bardzo mnie przestraszył, obawiałam się czegoś, lecz nie byłam pewna, czego. Przed oczyma ciągle widziałam Eryka bijącego mnie na oślep i czarnego kruka wydziobującego moje oko. Czarny kruk nie wróżył niczego dobrego, byłam tego pewna...

Mijały dni. Jak okiem sięgnąć wszędzie lasy: drzewa ze swoimi konarami szerzącymi się w różne strony, krzewy i kręte drogi. Czasami nawet drogi nie widziałam lub było coś, co drogę tylko przypominało, lecz jakże mogło nią być, gdy trzęsło nami tak niemiłosiernie, że o mało nie wywracaliśmy się na każdym zakręcie, na którym byliśmy zmuszeni skręcać. Koła wpadały nieustannie w dziury, co bardzo nas spowalniało, niestety byliśmy bezsilni. Mijaliśmy wioski oraz ludzi, którzy często tylko na chwilę odrywali głowę od pracy, chcąc zobaczyć, któż to jedzie z aż tak wielką świtą. Nocami zatrzymywaliśmy się w najdziwniejszych miejscach – czy to w niskich domach, czy gdzieś w środku lasu. Pewnego dnia pośród ciągnącej się nieprzerwanej podróży, zauważyłam w oddali dziwną rzecz: coś wisiało na drzewie i chociaż nie było wiatru, kołysało się tam i z powrotem. Jednak dopiero będąc na tyle blisko, aby zrozumieć, co widzę, krzyknęłam:

– Stójcie! Nie idźcie dalej!

– Pani, coś się stało? – zaniepokoił się jeden z dziewosłębów.

– Tam na drzewie wisi człowiek. Powinniśmy go zdjąć, nie możemy go tak zostawić.

– Pani, tam nikogo nie ma.

Olge, jeden ze służby, rozglądał się dookoła i uważnie patrzył w miejsce, które wskazywałam.

– Tam! Przecież widzę! Nie drwijcie ze mnie.

Niepokoiłam się: jak mogli nie widzieć wisielca, skoro widziałam go aż nazbyt dobrze? Zeszłam z powozu i podbiegłam do drzewa, na którym wczęśniej zobaczyłam mężczyznę. Nagle zerwał się lekki wiatr i owionął całą moją świtę. Wisielec, kołysząc się, niespodziewanie okręcił się w moją stronę. Zaparło mi dech w piersiach, stałam i patrzyłam, jak gdybym ujrzała diabła we własnej osobie. Był to młody, urodziwy mężczyzna, dobrze ubrany, co świadczyło zapewne o jego wysokim urodzeniu. Barwę skóry miał jasną, jak jasne były jego włosy spływające mu na ramiona. Lecz nie to sprawiło, że krzyknęłam, ale oczy, a raczej ich brak. Wiedziałam – były wydziobane przez ptaka. W tym momencie poczułam się bardzo źle i naraz ogarnęła mnie błoga ciemność.

Obudziłam się w dziwnym miejscu, coś przyjemnie pachniało i stukało. Bardzo bolała mnie głowa.

– To córka samego księcia Mieszka! – usłyszałam dochodzący z niedaleka szept.

– Jest taka piękna! – ktoś cicho westchnął.

– Chcę ją zobaczyć! – powiedział na to inny głos.

– Nie! Jeszcze się zbudzi i będzie zła, że jej przeszkadzamy. Wyjdź!

– Ależ matko, nie co dzień taka piękna pani przekracza nasze progi...

– Głupia! Jeszcze nikt z wysokiego rodu przez te progi nie przechodził.

– Ale ksiądz…

– Ksiądz jak ksiądz, zwykły klecha, a to pani. Prawdziwa pani, na którą nam się nawet spojrzeć nie godzi.

Wymiana zdań nieco mnie zaskoczyła. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę, że leżę na sienniku w dosyć małym przyciemnionym pokoju. Przypomniałam sobie wisielca i czerń, która mną zawładnęła. Pewnie przywieźli mnie tu, kiedy źle się poczułam. Nigdy zresztą nie traciłam świadomości, byłam tą sprawą wielce zaskoczona i poirytowana jednocześnie.

Zapach unoszący się z drugiego pokoju był kuszący, więc powoli wstałam, cicho weszłam do izby, która okazała się kuchnią, o czym świadczyły garnki i palenisko na środku wraz z bulgoczącą strawą na ogniu. Siedziały tam dwie kobiety: matka i córka, jak już usłyszałam.

– Witajcie! – Uśmiechnęłam się pomimo nieustannego bólu głowy. – Co tak pięknie pachnie?

– Ach, pani! – Pochyliły głowy i pokłoniły się nisko.

– Ależ nie powinniście wstawać. Ten upadek mógł uszkodzić prawe ramię, gdyż jest opuchnięte… Zresztą zaraz przyjdzie znachorka i… Kobiety naraz nie wiedziały, co mają ze sobą począć. Zaczerwienione twarze doskonale ukazywały ich nieśmiałe zawstydzenie. Starsza krzątała się po całej kuchni, młodsza stała nieruchomo, wpatrując się we mnie wzrokiem pełnym ciekawości.

– Znachorka? Ależ nic mi nie dolega. Prawa ręka co prawda trochę boli, ale to przecież tylko zwykły upadek. Niczego sobie nie złamałam, więc i znachorka niepotrzebnie będzie musiała tutaj przychodzić. Powinniśmy zresztą niebawem wyruszyć w drogę, nie chciałabym za nic stać się przyczyną wielkiego i przecież niepotrzebnego opóźnienia.

– Pani, stanie się wedle twego życzenia, ale i tak, choć głupiam jest i nieuczona, to myślę, że leżeć w łóżku powinniście ze dwie doby conajmniej…

Uśmiechnęłam się, widząc taką troskę. Kobieta trochę przypominała matkę troszczącą się o mnie nawet wtedy, jak nic złego mi się nie działo.

– Jak masz na imię? – Popatrzyłam na kobietę.

– Justyna, pani – odrzekła stara.

– A twoja córka?

– Julina, ma już dwanaście lat.

Zobaczyłam dumę jaśniejącą w oczach Justyny.

– Wiek odpowiedni do zamążpójścia, lecz ciężko jej będzie znaleźć męża, o ciężko…

– Dziewczę to piękne przecież. Zalotnicy pewnie już do drzwi się pchają…

– Piękna, lecz po co jej ta uroda? Tylko na złe jej to wyszło.

– Nie rozumiem.

– Nie więcej jak miesiąc temu zhańbiona została przez pana wielkiego, co to się zatrzymał u nas i kazał Julinę na noc do łoża mu zaprowadzić, bo inaczej łby by nam pourywał, jeśli byśmy go nie słuchały. Że nas jak świnie zaszlachtuje, groził. I jeśli zbyt długo będziemy się opierać, to spali dom cały i wszystko dookoła.

– Przecież to podłość! Jakże mógł?

– Mógł pani, bo to wielki pan był przecież, a oni wszystko mogą.

– I …

– I Julina nocą zhańbiona została, a gdy już skończył, to jeszcze jego ludzie mieli do niej prawo…

Byłam oburzona i zdziwiona. To takie rzeczy się tu wyprawia? Jak ktoś może czynić coś podobnego? Mój ojciec musi się o tym dowiedzieć, postanowiłam, i w tej chwili drzwi chaty otworzyły się, wpuszczając do środka młodą dziewczynę, niosącą kosz w ręce.

– Pani, to jest Aliesza, znachorka. – A widząc moje zdziwienie, dodała: – Aliesza ma w sobie tylko połowę naszej krwi.

Nie chciałam pytać o tę „naszą“ krew, by nie sprawić Alieszy przykrości, więc powiedziałam:

– Jesteś przecież taka młoda. Skąd się znasz na leczeniu? – Wszystkie trzy wybuchnęły śmiechem, po złych wspomnieniach nie było już śladu.

– Ludzie powiadają, że wywodzi się z rodu elfów, im to zawdzięczając właśnie tak młody wygląd.

Nic na to nie odpowiedziałam. Nie wierzyłam w istnienie rzeczy, których nigdy nie widziałam, będących jedynie wytworem ludzkiej wyobraźni. Mimo wszystko nie chciałam właśnie teraz rozmawiać o sprawach tak ważnych, dlatego pozwoliłam Alieszy dokładnie zbadać moje ciało. Ta zaś powoli przyjrzała się stłuczeniom doznanym podczas upadku i zamieszała nieznane mi zioła, które miały dopomóc w rychłym wyzdrowieniu. Wypiłam miksturę, chociaż czułam gorzkawy posmak oraz niezbyt przyjemną woń. Nie miałam zamiaru obrazić jej, jak i pani domu, nie przyjmując pomocy. O dziwo, po wypiciu lekarstwa poczułam się znacznie lepiej. Zapytałam o skład ziół i ich zastosowanie, co bardzo mnie ciekawiło. Zobaczyłam ich wiele, dowiadując się, że jedne potrafią leczyć niemalże każdą chorobę, a drugie, dodane w niewłaściwych proporcjach, skutecznie i szybko zabijać. Zobaczyłam w koszu Alieszy korzeń.

– Co to takiego? – zapytałam, chwytając go do ręki.

– To korzeń mandragory – odpowiedziano mi. – Posiada z nich wszystkich najbardziej magiczne działanie. – Widząc moją zdziwioną minę, dodała: – Alrauny, czyli korzenie mandragory, mają to do siebie, że kiedy się je wyrywa wprost z ziemi, a trzeba to robić nocą przy blasku księżyca, wydają odgłosy przypominające krzyki człowieka. Ta – chwyciła korzeń do ręki – krzyczała najgłośniej. Ciężko było ją zdobyć, lecz się opłaciło, niejednemu swoim skutecznym działaniem już życie ocaliła. Jestem z niej najbardziej zadowolona.

– Nigdy dotąd czegoś takiego nie widziałam, aczkolwiek z lasem jestem w dosyć przyjaznych stosunkach…

– Nie dziwię się, pani. One nie rosną w lasach.

– W takim razie gdzie? – Kobieta zawahała się przez chwilę, jakby nie chciała powiedzieć. – To chyba nie jest tajemnica?

– Nie, oczywiście, że nie. Widzicie pani, Alrauny to inaczej kwiaty wisielców... Wyrastają pod szubienicami, wprost pod powieszonym człowiekiem… Wyrastają z jego… nasienia.

– Więc to dlatego wyglądem przypominają człowieka?

Aliesza skinęła głową.

– I dlatego również posiadają magiczną moc – dokończyła. – Jednak ta, mimo iż krzyczała najgłośniej i posiada wielką moc, to przy „tamtej“ wydaje się tylko zwykłym korzeniem. Jest tylko jedna. Jedyna, która ma taką nieograniczoną moc. Legendy powiadają, że pochodzi od samego Boga. Stworzona została w raju, dlatego jest taka niezwykła. Niestety, nikt nie wie, gdzie jest. Nikt też nie wie, jeśli w ogóle jeszcze istnieje, natomiast prawdą jest, że dopóki znajduje się na świecie, dopóty rosną wciąż nowe Alrauny. Gdyby jej nie było, nie byłoby też tej, którą trzymasz w dłoni.

– To bardzo ładna historia. Dziękuję, że mi ją opowiedziałaś, lubię słuchać opowieści.

Odłożyłam korzeń, niestety nie wyczułam żadnej czarownej mocy z niego płynącej.

– Właściwie chciałabym ruszyć w drogę. Nie będę nas zatrzymywać z tak błahego powodu, przecież naprawdę nic mi nie dolega. Proszę, Julino, zawołaj tu jednego z dziewosłębów.

Młoda kobieta pokłoniwszy się przedtem, wybiegła z chaty, by po chwili wejść do środka z młodym, przystojnym mężczyzną o jasnych blond włosach.

– Pani! Wzywałaś. – Pokłonił się.

– Jak ci na imię?

– Svedren.

– Svedrenie, pójdziesz i każesz natychmiast szykować się do drogi.

– Ależ…

– Natychmiast!

Przyjrzałam się temu młodemu człowiekowi, który był pewnie niewiele starszy ode mnie, podziwiając jednocześnie jego niezwykłą urodę. Jeśli on jest tak przystojny, to jakże piękny może okazać się jego pan? Wiking, z białymi niczym śnieg włosami? Mężczyzna wybiegł z domu i już wkrótce jechaliśmy dalej drogą ciągnącą się przez nieskończony las.

Odezwała się Anna.

– Pani, jesteś pewna czy aby na pewno nic ci nie dolega? Podróż jest przecież wyczerpująca i doprawdy nigdy sobie tego nie wybaczę, jeśli coś ci się stanie.

– Ależ Anno – odezwałam się do mej towarzyszki. – Czuję się zdrowa i wypoczęta, nic mi nie dolega.

Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Zauważyłam, że strach czający się w jej oczach w końcu ustąpił. Podróż nie miała końca, drogi często okazywały się nieprzejezdne. Zdawało mi się, że dziesiątki razy zmuszeni byliśmy opuszczać powóz, by dopiero po jakimś czasie z powrotem do niego wsiadać i kontynuować jazdę. Dni ciągnęły się niemiłosiernie, byłyśmy zmęczone i obolałe, jednak musieliśmy kontynuować podróż.

– Tak wspaniale pachną lasy, prawda, Anno? – zachwycałam się urodą otaczających nas drzew.

– Tak…

– Będąc dzieckiem, często ukradkiem wdrapywałam się wraz z Bolesławem na drzewa, aby z góry spoglądać na ludzi niezdających sobie sprawy z naszej obecności.

– W naszym domu było bardzo wesoło. Także wchodziliśmy na drzewa. Znaliśmy wiele zabaw, tyle, ile każdy z nas miał obowiązków do wypełnienia, co nie przeszkadzało nam nigdy w żadnej z nich…

– Oczywiście, Anno, doskonale rozumiem. Moje siostry i brat nieraz mieli głowy zaprzątnięte tyloma różnymi pomysłami…

Zamyśliłam się, wspominając rodzinę. Tak ciężko było mi pogodzić się z opuszczeniem rodzinnych stron. To, co bezpowrotnie minęło, nigdy nie powróci…

Rozwinęłam opowieść:

– Bolesław jako jedyny wśród nas posiadał najwięcej siły, więc często wychodził zwycięsko prawie ze wszystkich konkurencji…

Roześmiałam się, Anna zaś mi zawtórowała.

– Denerwowało nas to niemiłosiernie i jeszcze bardziej pragnęłyśmy mu dorównać. Ja, jak się okazało, byłam szybka jak wiatr, co pozwalało mi cieszyć się przynajmniej jedną wygraną. Siostry natomiast… no cóż, prześcigały się w przebieraniu sukien, na co mnie doprawdy nigdy nie starczało cierpliwości i zręczności. Jakże to były cudowne lata…

– Tak, pani. Dzieci żyją w innym świecie. Dopiero gdy dorastają, zdają sobie sprawę z prawdziwej istoty świata, dostrzegają różnice… granice. Czasem nie do pokonania… Kiedyś nawet nie przypuszczałam o istnieniu jednego świata podzielonego na dwie całkiem inne części… lecz przepraszam, nie powinnam tak mówić.

– Ależ nie! Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Tak to już jest i nic tego nie zmieni.

– Będąc dzieckiem, myślałam, że wszyscy jesteśmy równi…

– Ponieważ jesteśmy równi, Anno! W oczach Boga człowiek jest równy człowiekowi.

– Masz racje, pani. Jestem tego samego zdania. Jednak…

– Wiesz, mam pomysł! Może zawrzemy pakt? Od dziś zostaniemy siostrami…

– Nie! Przecież to nie wypada, aby…

– Ależ Anno! Podaj dłoń.

Wyciągnęła niepewnie rękę w moją stronę. Uścisnęłam ją, mówiąc:

– Od dziś siostrą mi będziesz, ja zaś siostrą będę tobie.

Uśmiechnęłyśmy się, a w końcu też roześmiały.

– Od dziś! – Zobaczyłam zadowolenie w jej jasnych oczach.

– Popatrz! Las tak piękny się zdaje w poświacie księżyca. Srebrnobiały cały…

Zapatrzyłyśmy się w czarną noc. Las, pomimo iż ciemny i mroczny, posiadał swoje nieme barwy skryte w ciszy nocy. Piękno świata ukazało się dziś wraz z pięknem duszy Anny. Coraz bardziej oddalałam się od domu, lecz cieszyłam się z obecności dziewczyny, która także przecież opuściła dom, aby podążać ze mną do nowej ojczyzny. Dobrze jest mieć kogoś, kto czuje podobnie i tęskni tak samo.

Miałam nadzieję, że podróż szybko minie. Niechaj się już wypełni wola Boga. Niechaj tworzy się historia…

********

– Już przekroczyliśmy granicę, pani – usłyszałam przyjemny głos Svedrena.

Rozejrzałam się dokoła. Nie wiem, jakim sposobem to poznał, ponieważ jak okiem sięgnąć wszędzie rozpościerały się rozległe lasy i nigdy nie odgadłabym, że jesteśmy już w kraju mej matki. W tej chwili nie potrafiłam dojrzeć jakiejkolwiek równiny, nawet w największej możliwej odległości. Szumiące, liściaste drzewa wznosiły się nad nami, zamykając w swych objęciach. Ich korony zasłaniały nawet nam widok na niebo. Widoczność więc była zdecydowanie ograniczona.

– Więc ruszajmy! – nakazałam.

Powoli ogarniało mnie dziwne uczucie. Cieszyłam się na spełnienie tego, o czym od tak dawna marzyłam i rozmyślałam, poświęcając temu więcej uwagi, niż powinnam.. Pragnęłam tak bardzo zobaczyć ten kraj, nowy i obcy, lecz jakże podobny do naszego. Teraz nawet las nie wydawał się taki mroczny i groźny niźli dotychczas. Parliśmy naprzód z trudnością. Nigdzie śladu drogi, którą moglibyśmy spokojnie przejechać. Szumiące liście spadały z drzew, niepokojone nieprzyjemnym dla nich wiatrem. Jednakże, pomimo wielu uciążliwości, posuwaliśmy się dosyć szybko. Ciemność nadchodziła powoli, lecz nim się spostrzegłam, zapadł już całkowity mrok. Wiatr jeszcze się wzmógł, przybrał na sile, po czym spadł deszcz, który w bardzo krótkim czasie przerodził się w niebezpieczną ulewę. Grzmoty rozlegały się z siłą, jakiej nigdy nie słyszałam, zaś błyskawice przecinające czarne, płaczące niebo stwarzały niesamowite wrażenie, jakby przez chwilę z mrocznych czeluści wyłaniał się szary dzień, by móc wnet zamknąć się ponad nami. Odnosiłam wrażenie, że pogodna z nas drwi.

– Dziwne… tak szybko zapadła ciemność – rzekła Anna marszcząc czoło. Jej brwi zlały się w jedną kreskę, kiedy przymrużyła oczy. – Jak żyję jeszcze czegoś podobnego nie doświadczyłam…

– Ja także nie – przytaknęłam. Rozumiałam jej cichy strach, również niepokoiłam się dziwną pogodą. Zmienną, zdradziecką, potrafiącą zmienić się w każdej chwili.

– Odnoszę takie wrażenie… jakby… – zawahała się.

– Jakby nas ktoś obserwował – dopowiedziałam.

– Właśnie! – wykrzyknęła przejęta. Poruszyła się niespokojnie na siedzeniu, otulając się ramionami, jakby to miało ją uchronić przed złem lub dodać siły i odwagi.

– Także to odczuwam. Znajdujemy się jednak w takim miejscu, że powinniśmy być niezauważeni. Jesteśmy poza zasięgiem ludzkiego wzroku w tym lesie. Dodatkowo ciemność nie sprzyja nikomu, jest ochroną, a nie tylko przeszkodą, pamiętaj, Anno. Nikt nie może nas dojrzeć z całą pewnością…

– Mimo to nie mogę się odpędzić od myśli, że jednak ktoś wodzi za nami wzrokiem…

Wtedy dobiegł nas krzyk, który bardzo szybko ucichł. Nasz powóz ruszył znacznie szybciej z sześcioma dziewosłębami Eryka z przodu i pięcioma moimi podwładnymi z tyłu. Siedziałyśmy, nasłuchując, ponieważ zdawało nam się, że w ciemności, gdzie nie sięgał nasz wzrok, działo się coś niebezpiecznego. Nie wiedziałyśmy, czy naprawdę miałyśmy czym się martwić.

W krótkim czasie kolejno po sobie następowały krzyki ludzi oraz gorączkowe nawoływania, a bicz ciął nocne powietrze z niesamowitą wręcz siłą, poganiając konie. Nie potrafiłyśmy usiedzieć spokojnie, rzucało nami na wszystkie strony. Strach czający się dotąd gdzieś poza nami wnet stał się wyraźny, jakby siedział pomiędzy nami w powozie. Widziałam pobielałą jak śnieg twarz dziewczyny obok, która z wytrzeszczonymi z przerażenia oczyma zdołała uchwycić mnie za rękę.

– Nie chcę umierać! – jęknęła.

– Och, przecież nie umieramy! – uspokoiłam ją, aczkolwiek nie byłam tak spokojna, jak się wydawało i jakbym tego oczekiwała. – Pewnie to zwykły drapieżnik przeciął nam drogę i zaatakował konie. Nie obawiaj się. Zwierzęta zawsze tak reagują, gdy coś je przestraszy.

Jak jednak miała się nie denerwować, kiedy powóz pędził z oszałamiającą szybkością. Koła przeraźliwie skrzypiały, więc obawiałam się o ich wytrzymałość, a oszalały wiatr bił w drzwi, zawodząc głośno i przedostając się przez szpary do środka. Dlaczego nikt nam nie powie, co się dzieje? Powoli kończyła się moja cierpliwość. Strach narastał w nas coraz bardziej.

Następnie wszystko rozegrało się bardzo szybko: otworzyły się drzwi i do środka wtargnął zimny wiatr niosący ze sobą strugi deszczu. Przerażone uderzyłyśmy w krzyk, ponieważ do powozu wraz z deszczem wpadła czarna, ociekająca wodą postać.

– Kim jesteś? – Próbowałam nie ukazać po sobie strachu. Ciemność nie pozwalała mi rozróżniać szczegółów. Drzewa zasłaniały widoczność na niebo, więc przez małe okienko, znajdujące się w powozie, nie dostrzegałyśmy nawet blasku księżyca.

– To ja... – odpowiedziała postać, zdejmując kaptur z głowy. – Svedren.

– Och, już myślałam, że…

– Przepraszam, nie mamy zbyt dużo czasu.

– Stało się coś strasznego?

– Zostaliśmy napadnięci. Niestety nie wiemy przez kogo. Wszystko działo się szybko, wzięli nas z zaskoczenia. Wyglądało to tak, jakby… Jakby na nas czekali.

– To przecież niemożliwe!

– W pierwszej chwili pomyślałem tak samo, lecz kiedy zabili pierwszego, dopadając nas w galopie, usłyszałem jak jeden z nich, najwyższy i z pewnością przywódca, rzucił: „Pamiętajcie, nic nie może się jej stać”. Teraz nie mamy czasu. Powożący został zabity, więc konie pędzą same, jakby wiedziały, że mają uciekać. Nigdy jeszcze nie widziałem tak przerażonych zwierząt. Z oczu wychodzą im białka, piana kapie z pysków. Uciekają, jakby je gonił sam diabeł.

– Ależ…

– Cii… Spróbuję przejść teraz do koni. Będę powoził, dopóki nie będziemy bezpieczni.

– To zbyt niebezpieczne! – zareagowałam ostro, niepewna tego, czy mu się uda.

– Tak, ale to nasze jedyne wyjście, inaczej konie zabiją nas w tej szaleńczej jeździe.

Patrzyłam na jego świecące w ciemności oczy. Strach mnie nie opuszczał, ciało piekło i pulsowało od potłuczeń.

– Jedno mnie tylko zastanawia, pani – odezwał się Svedren. – Wszyscy goniący i podążający teraz naszym szlakiem, mają na rękach ogromne złote pierścienie ze zdobionym ptakiem.

– Ptakiem?

– Tak! Myślę, że należą do jednej grupy.

– Zgromadzenie? – zapytałam, a on tylko skinął głową.

– Trzymajcie się, jeśli konie znowu coś przestraszy, możecie wypaść z powozu, a temu musimy zaradzić.

Pospiesznie szarpnął za drzwi i wyszedł, mocno trzymając się, by przejść w stronę koni. Po chwili już go nie było. Poczułam tak wielki i ogromny niepokój, iż ciężko było mi oddychać. Wszystko to wyglądało raczej niewiarygodnie, właściwie niedorzecznie. Czyżby ktoś zapragnął mnie siłą zatrzymać? Komu zależy na mnie tak bardzo, że zdolny jest do takiego okrucieństwa, by dopuścić się zabijania niewinnych ludzi? Jaka to zaczyna rozgrywać się walka i jak się zakończy? Przecież nie mogłam dla kogoś oznaczać tak wiele, więc naprawdę nic z tego nie rozumiałam… Bałam się i modliłam do Boga o pomoc…

********

Nie pamiętam, jak długo trwał odwrót przed ludźmi w czarnych kapturach ze złotymi pierścieniami lśniącymi na palcach. Ucieczka dłużyła się niemiłosiernie, w pewnym momencie nawet byłam pewna naszej przegranej, lecz dzięki Bogu ciemności nie tylko dla nas okazały się jak niebezpieczne, tak i względnie łaskawe. Otaczając nas ze wszech stron, pozwalały mknąć po bezkresnych, zdawałoby się, drogach ojczystego kraju mej matki.

Jakże nieprzyjemnym mi się teraz zdawał! Odczułam silne pragnienie natychmiastowego powrotu do domu, do spokoju, do oczekującego ojca oraz matki… Gdybym potrafiła cofnąć czas, nigdy nie zgodziłabym się na ten wyjazd do obcego ludu, w celu poślubienia najprawdopodobniej pogańskiego króla o białych jak śnieg włosach. I to kogo? Wikinga! Boże, jakiż wielki strach odczuwałam z nadchodzących w mym życiu zmian! Jednakże niepokój krążący w duszy niczego nie zmieniał. Siedziałam teraz w trzęsącym powozie, nie mogąc nic poradzić w zaistniałej sytuacji. Jedyną nadzieję pokładałam w naszym Panu w niebie oraz w Svedrenie, który zdawał się wiedzieć dokładnie, co powinien uczynić.

Wstawał świt. Wreszcie się zatrzymaliśmy. Zamarłam w bezruchu. Źli ludzie w końcu doczekali się swego i teraz oto byliśmy zdani na nich. Niech się więc dzieje wola nieba, zadecydowałam, i wysiadłam z trudem z powozu, rozglądając się dokoła. W pobliżu nikogo nie dojrzałam. Słońce ledwo co wychylało się zza drzew, po napastnikach nie było śladu.

– Svedrenie! – zawołałam, podbiegając w stronę, gdzie powinien siedzieć. Zatrzymałam się, rozglądając wokół, chcąc stwierdzić z wyraźną pewnością, że po dziewosłębie nie zaginął ślad. Ciemność dodatkowo utrudniała mi widoczność, mokra trawa wnet przemoczyła trzewiki i brzegi sukni, która stała się ciężka i uciążliwa. Zimno wdzierało się pod ubranie, a mgła przepływała w pobliżu niczym chmury po niebie. Znalazłyśmy się w głębi lasu, przed nami dosłyszałam cicho płynący strumień, z oddali dochodziło pohukiwanie sowy. Nie minęła chwila, a trzęsłam się niczym osika na wietrze, tak zimno i nieprzyjemnie było tej nocy.

Co powinnyśmy uczynić, przecież jeżeli natychmiast czegoś nie wymyślimy, zginiemy tutaj, jeżeli nie od ścigających nieprzyjaciół to z pewnością z głodu lub napadnięte przez dzikie zwierzęta.

– Svedrenie!? – mój głos ponownie poniósł się w ciemności. Niepokój narastał z każdą chwilą, jednocześnie zrozumiałam bezmyślność mego zachowania. Nie powinnam krzyczeć w ciemność, nie wiem, czy aby nie czai się tam wróg. Jeżeli był w pobliżu a ja nawoływałam Svedrena, mógł od razu obrać nasz kierunek a wtedy miałybyśmy się z pyszna.

– Pani? Wszystko w porządku? – Głos Anny przepełniony był strachem. Zrobiło mi się jej żal. Biedaczka z mojej winy znalazła się w tej nieprzyjemnej sytuacji. Równocześnie z głosem Anny rozległ się również inny głos, zupełnie niedaleko.

– Tutaj! – Cichy krzyk dobiegł z przeciwnej strony, podbiegłam więc natychmiast, dopatrując się w ciemności Svedrena. Leżał na ziemi cały zakrwawiony, na wpół przytomny. Na jego policzku zauważyłam podłużną, krwawiącą ranę. – Konie już nie dają rady dalej jechać – wyszeptał. Przeraziłam się na widok jego bladej twarzy. Wyraźnie cierpiał, rana musiała sprawiać dotkliwy ból. Przez nią także upłynęło wiele krwi. Musiałam sprawdzić, czy nie posiada jakichkolwiek innych obrażeń.

– Ty sam nie jesteś w stanie już nic zrobić. Anno! Szybko, powinnyśmy opatrzyć jego rany. Jest w beznadziejnym stanie – Zanim dokończyłam, Svedren stracił przytomność.

Annie dopiero teraz udało się wyjść z powozu, szybko rzuciła się na pomoc naszemu wybawcy, gdyż obie zdawałyśmy sobie wyraźnie sprawę, że gdyby nie on… Wolałam nie myśleć, co by się z nami stało. Zajęłyśmy się jego ranami, których co prawda było wiele, lecz w większości okazały się powierzchowne. Największą, tę na policzku, oczyściłyśmy dokładnie. W jego worku Anna znalazła resztę wódki, wyczyściłyśmy więc porządnie okaleczenie, aby nie wdało się zakażenie. Svedrenovi ubyło wiele krwi i dlatego leżał teraz na ziemi, wyczerpany.

– Musimy znaleźć schronienie – rozejrzałam się. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, rozpościerał się tylko las, gąszcze krzewów wyrastały z każdej strony, a zimno powoli rozchodziło się po rannym ciele Svedrena. – Zostawimy tu wszystko, zabierzemy tylko wierzchowce i prowiant. Svedren pojedzie na jednym z koni, gdyż jest zbyt wyczerpany. Nie możemy narażać go na zbyt wielką utratę krwi.

– Ależ… powinniśmy odnaleźć innych, może jeszcze żyją i potrzebują pomocy.

– Już zadecydowałam! Ty, Anno, pozbieraj wszystkie potrzebne rzeczy, lecz najpierw pomóż mi ułożyć go wygodnie na koniu.

Widziałam na twarzy Anny zaskoczenie i upór wywołany moimi słowami, powiedziałam więc:

– Anno, oni z pewnością nie żyją. Jechaliśmy całą noc. Nawet jeżeli będziemy ich szukać, narazimy się na nieprzyjaciół, a tym samym zginiemy jak pozostali. Musimy uciekać! – A kiedy moja przyjaciółka nadal się jeszcze wahała, dodałam: – Wierz mi, jeżeli znalazłybyśmy się w innej sytuacji, z pewnością byśmy po nich wrócili. Teraz jednak nie możemy postąpić inaczej, więc pomóż, proszę, ułożyć go na koniu i ruszajmy. Nie traćmy więcej czasu niż to konieczne.

Jak na swój wygląd okazał się strasznie ciężki. Musiałyśmy się sporo namęczyć, aby go umieścić na końskim grzbiecie. W końcu siedział dosyć wygodnie, opierając głowę na szyi zwierzęcia. Pakunki zawiesiliśmy po obu stronach drugiego konia i skierowaliśmy się przed siebie jedynym szlakiem, który, miałam nadzieję, doprowadzi nas do ludzi.

Dotknęłam zawiniątka podarowanego mi przez Aldachusa, który teraz miałam zawieszony na szyi pod ubraniem. Zastanawiałam się, czy wieszcz wiedział coś więcej niż tylko to, co powiedział. Ile tajemnicy kryło się w jego słowach? Spojrzałam na siebie, na dziewczynę idącą spokojnie obok i na jedynego pozostałego przy życiu dziewosłęba, ledwie trzymającego się na koniu. Tliło się w nim jeszcze wiele życia, miałam więc nadzieję na jego rychły powrót do zdrowia.

Rozejrzałam się po ogromnych połaciach nieprzyjaznego lasu czającego się ze wszystkich stron… Czyżby właśnie spełniała się przepowiednia naszego Aldachusa? Tylko mocniej ścisnęłam zawiniątko i ruszyłam przed siebie, pełna obaw, co jeszcze może się nam przytrafić. Przed oczyma widziałam opisanych przez Svedrena zakapturzonych ludzi i blask złota lśniący na każdej z rąk. Czego chcą? Dlaczego zabili wszystkich moich ludzi? Jak sobie teraz poradzimy same z rannym Svedrenem pośród ciemnego, mrocznego lasu z dala od ludzi? Obawiałam się tej wyprawy coraz bardziej, gdyż czarne chmury zawisły nad nami i nie byłam pewna, czy kiedykolwiek rozpłyną się w powietrzu…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: