Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W otchłani zmysłów - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

W otchłani zmysłów - ebook

 

 

„Odnosiła wrażenie, że staje się jego ciałem, oddechem, dłońmi, wargami. Zmysłową tęsknotą, palącą potrzebą, wspólną rozkoszą. Intensywność doznań przekraczała jej najśmielsze fantazje erotyczne o tym, jak będzie wyglądało jej pierwsze zbliżenie z mężczyzną. Wyobrażała sobie powolne uwodzenie, nie błyskawiczny szturm i pochłanianie zdobyczy. Pojęła, że właśnie tego pragnie”.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-2976-0
Rozmiar pliku: 699 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Obudził się. Znowu otaczała go ciemność.

Policzki miał mokre, serce waliło mu jak oszalałe, wołanie taty i mamy rozdzierało gardło.

– Wstawaj, Liczydło.

Kiedy pierwszy raz usłyszał ten jadowity głos, z przerażeniem pomyślał, że do sypialni wszedł ktoś obcy, lecz szybko się przekonał, że rzeczywistość jest stokroć potworniejsza. Nie znajdował się już w domu, lecz w jakimś wąskim, długim pomieszczeniu bez okna. Z rękami związanymi na plecach leżał na ubitej lodowatej ziemi.

– Wygląda na to, że Liczydło chce oberwać – odezwał się drugi głos.

Nazywali go Liczydłem. Dlatego go porwali. Bo potrafił świetnie liczyć.

On nie tylko „potrafił świetnie liczyć”. On był cudownym dzieckiem obdarzonym wybitnymi zdolnościami matematycznymi. Poprawił ich oczywiście i wtedy wymierzyli mu pierwszy policzek. Uderzenie było tak silne, że omal nie przetrącili mu karku. Zatoczył się na ścianę.

Poczuł gniew. Oświadczył, że jeśli zwrócą go rodzicom, nie powie, że odważyli się podnieść na niego rękę. Obaj oprawcy wybuchnęli szatańskim śmiechem. Potem jeden z nich stwierdził, że tego dzieciaka będzie trudniej złamać, niż im się wydawało.

Upierał się jednak, że nie nazywa się Liczydło, a wtedy wymierzyli mu drugi policzek, jeszcze mocniejszy.

Leżał na ziemi, drżąc ze strachu i bezsilnej złości.

– Już nigdy nie zobaczysz rodziców – usłyszał. – Nigdy stąd nie wyjdziesz. Teraz należysz do nas. Jeśli będziesz natychmiast wykonywał każdy rozkaz, nie zostaniesz ukarany. Przynajmniej nie aż tak bardzo.

Ale on nie słuchał rozkazów, obojętnie, jak ciężka spotykała go kara. Miał nadzieję, że się znudzą i odeślą go do domu. Kaci jednak stawali się coraz brutalniejsi, a zadawanie mu cierpienia i upokarzanie go sprawiało im przyjemność. W końcu jego nadzieja, że kiedyś gehenna się skończy, zaczęła słabnąć.

– Pozwolimy mu dziś wybrać sobie karę?

Mężczyźni rżeli ze śmiechu. Przez szparki między spuchniętymi powiekami ledwo widział ich sylwetki.

Dotarło do niego, że marzenie, dla którego tak długo znosił tortury fizyczne i psychiczne, nigdy się nie spełni. Oprawcy nie przestaną się nad nim znęcać, rodzice go nie uratują, nikt mu nie pomoże. Będzie tylko coraz gorzej. Jeśli tak ma wyglądać jego dalsze życie, to on już nie chce żyć. Ale nawet nie mógł się zabić. W celi miał tylko metalowe miski na brudną wodę i jakąś nieokreśloną maź oraz kubełek służący za ubikację. Ucieczka poprzez śmierć też była niemożliwa. Chyba że…

W ułamku sekundy zrodził się w jego umyśle przewrotny plan. Może jeśli zacznie wykonywać polecenia, pomyślą, że go złamali i wypuszczą z celi?

Wtedy spróbuje uciec.

Albo umrze, próbując uciec.

Jeden z olbrzymów kopnął go w żebra.

– Wstawaj, Liczydło.

Zaciskając zęby z bólu, podniósł się z ziemi.

Rozległ się przerażający rechot.

– He. He. Liczydło wreszcie się słucha.

– Zobaczymy, czy rzeczywiście. – Drugi potwór zbliżył ohydną gębę do jego twarzy. Miał nieświeży oddech. – Jak ci na imię, chłopczyku?

Żółć podjechała mu do gardła. Ostatnim wysiłkiem woli przełknął ślinę.

– Liczydło.

Chlast z otwartej ręki w bolący od uderzeń policzek, chociaż może nie tak mocny jak poprzednio. Zgodnie z obietnicą i tak mnie karzą, tylko lżej, pomyślał.

– Dlaczego tutaj jesteś?

– Bo potrafię sprawnie liczyć.

– Co będziesz robił?

– Wszystko, co mi każecie. – Kolejny policzek. Dzwonienie w uszach, zawrót głowy. – Natychmiast – dokończył.

W słabym świetle przeświecającym z zewnątrz dostrzegł, jak wymieniają uśmiechy pełne złośliwej satysfakcji. Uwierzyli, że udało im się go złamać.

Wypadki potoczyły się, jak przewidział. Kaci wywlekli go z celi. Zbyt słaby, aby iść o własnych siłach, wisiał między nimi, bosymi stopami i kolanami wystającymi przez dziury w nogawkach szorował po zimnym bruku.

Kątem oka zobaczył pociemniałe kamienne łuki wsparte na kolumnach, nad nimi szare niebo i skłębione chmury. Budowla przypominała średniowieczny warowny zamek z jednej z gier komputerowych, jakie dostał od taty. Jego interesowało jednak tylko to, że mur widoczny między łukami był stosunkowo niski i chyba do przeskoczenia.

– Zbliż się do muru, a posiedzisz w celi dwa razy dłużej niż teraz – ostrzegł jeden z dręczycieli.

Zanim zaczął błagać, by go zabili i położyli kres jego udręce, otworzyli ogromne drewniane drzwi, przeciągnęli go przez próg i cisnęli na podłogę.

Kiedy w końcu podniósł głowę, zobaczył, że znajdują się w ogromnej sali z rzędami stołów, a przy nich w milczeniu siedzą chłopcy, którzy teraz odwrócili głowy w stronę wejścia.

– Ta gnida to nowy nabytek. Jeśli zobaczycie, że robi coś niedozwolonego, macie o tym natychmiast meldować. Opłaci się.

Po tych słowach strażnicy więzienni odwrócili się i wyszli, a on został na klęczkach przed nowymi kolegami mierzącymi go taksującym wzrokiem. Radość, że nie jest tu sam, trwała tylko chwilę. Wiedział, że chłopcy potrafią być okrutni w stosunku do młodszych i słabszych. Rzut oka wystarczył, aby stwierdzić, że prawdopodobnie jest najmniejszy i najmłodszy w ich gronie. Wrodzona duma dodała mu sił. Podniósł się i stanął na chwiejnych nogach. Chłopcy z powrotem zabrali się do jedzenia. Poczuł niewysłowioną ulgę.

Rozmawiali szeptem.

Czyli boją się odezwać głośniej, pomyślał. Są takimi samymi więźniami jak ja. Wszyscy zostali złamani.

Zapach jedzenia powodował bolesny skurcz w żołądku. Zmobilizował całą siłę woli, aby nie powłóczyć nogami i skierował się do źródła owych woni.

Właśnie kiedy usiłował dosięgnąć uchwytu ciężkiej pokrywy kotła, jakaś ręka uniosła ją i zdjęła. Nie słyszał jednak, aby ktokolwiek się do niego zbliżał.

Obejrzał się i zobaczył chłopaka z ogoloną głową i czarnymi świdrującymi oczami, starszego od siebie i wyrośniętego. Wzrostem dorównywał jego ojcu. Nie czuł się jednak zagrożony ani onieśmielony, przeciwnie, obecność tamtego dodała mu otuchy.

– Duch – przedstawił się wyrostek. – A ty?

Na końcu języka miał swoje prawdziwe imię, lecz się opamiętał. Chłopak mógł przecież zastawić na niego pułapkę, sprowokować do zrobienia „czegoś niedozwolonego”, donieść komu trzeba i dostać nagrodę.

– Liczydło.

Chłopak uniósł brwi.

– To twoja specjalność? Nie masz przecież więcej niż siedem lat.

– Osiem – sprostował.

Wyraz oczu Ducha złagodniał.

– Miesięczna głodówka, a w twoim przypadku to były nawet trzy miesiące, odbija się na wyglądzie. Teraz musisz się dobrze odżywiać, żebyś urósł i zmężniał.

– Jak ty?

Kąciki ust chłopaka zadrgały.

– Jeszcze nie skończyłem rosnąć – odparł.

Duch nałożył do miski mięsa z warzywami, które pachniało niebiańsko w porównaniu z niemożliwą do przełknięcia breją, którą go karmiono przez – jak się właśnie okazało – ostatnie trzy miesiące. Zorientował się, że stracił rachubę czasu. Potem napełnił drugą miskę dla siebie i kiwnął na niego, aby szedł za nim.

– Jeśli w tak młodym wieku nadali ci imię zgodne z twoimi zdolnościami, to musisz być cudownym dzieckiem.

Duma go rozpierała. Nawet po tym, jak oprawcy zabrali mu tożsamość i odarli z godności, ten potężnie zbudowany chłopak z oczami przenikliwymi jak promienie rentgena, umiejący poruszać się bezszelestnie, poznał się na nim.

W przypływie odwagi zapytał:

– Ile masz lat?

– Piętnaście. Trafiłem tu, jak miałem cztery.

Duch od razu odpowiedział na pytanie, które on dopiero zamierzał zadać. Czyli oprawcy mówili prawdę.

Nigdy nie opuści tego miejsca.

Dotarli do długiego stołu. Duch gestem pokazał mu, by usiadł. Siedziało tam już pięciu chłopców w różnym wieku, ale wszyscy byli od niego starsi. Duch zaś był z nich najstarszy. Chłopcy ścieśnili się, robiąc mu miejsce. Ledwie poruszając wargami, aby strażnicy się nie zorientowali, Duch dokonał prezentacji: Liczydło. Potem każdy się przedstawił: Błyskawica, Kości, Szyfr, Mądrala, Dżoker.

Jedząc, wypytywali go o przeszłość. Próbował ich przechytrzyć, mówił prawdę, lecz nie ujawniał faktów. Potem zaczęli wymyślać równania matematyczne, a on rozwiązywał każde, nawet najbardziej zawiłe.

Zanim posiłek dobiegł końca, czuł, jakby znał ich od dawna. Kiedy na komendę strażników wychodzili z jadalni, pod wpływem nagłego impulsu kurczowo chwycił się ramienia Ducha.

– Zobaczymy się jeszcze?

Duch spojrzał na niego surowo, tak że zdążył cofnąć rękę i strażnik nie zauważył jego gestu.

– Załatwię, żebyś trafił do naszej sali – obiecał łagodnym głosem.

– Możesz to zrobić?

– Tutaj możesz dużo załatwić, jeśli tylko wiesz, jak się do tego zabrać.

– Nauczysz mnie?

Duch przeniósł wzrok na innych. Zrozumiał, że nie są tylko współwięźniami, którzy razem jedzą posiłki albo śpią w jednej sali. Ci chłopcy tworzą drużynę i Duch pyta, czy zaakceptują nowego towarzysza.

W tamtej chwili o niczym innym nie marzył oprócz tego, by do nich dołączyć. Dawne życie minęło. Wiedział, że z tymi chłopakami zaczyna się jego nowe życie.

Obserwował, jak każdy nieznacznie kiwa głową. Wraz z ich przyzwoleniem w jego sercu znowu zakiełkowała nadzieja, która, jak mu się zdawało, umarła.

– Witaj w naszym bractwie i w Czarnym Zamku, Liczydło.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dwadzieścia cztery lata później.

Rafael Moreno Salazar stał ukryty w cieniu na galerii okalającej salę balową nowo kupionej rezydencji w Rio de Janeiro. Bal trwał w najlepsze. Goście, same największe nazwiska ze świata finansjery, raczyli się wykwintnymi przekąskami i szampanem albo tańczyli przy dźwiękach grającej na żywo orkiestry.

On, gospodarz, jeszcze do nich nie zszedł.

Czekał, aż dojrzeją, a ich ciekawość, kim jest i jakie ma zamiary, sięgnie zenitu.

Taką strategię przyjął od czasu wydania oświadczenia, że Rafael Salazar, który zrewolucjonizował techniki usług finansowych, szuka partnera w dziedzinie marketingu na zachodniej półkuli. I chociaż zainteresowanie już było ogromne, stopniowo je podsycał, kreując wokół siebie atmosferę tajemniczości doprawioną szczyptą pieprzu, a właściwie brudu.

Jak zwykle w podobnych sytuacjach puścił w obieg informację, że wywodzi się ze środowisk przestępczości zorganizowanej. Bo tak istotnie było, lecz jego związki z mafią wyglądały inaczej, niż wszyscy sobie wyobrażali. On i jego bracia zaczynali bowiem od ciemnych operacji przeprowadzanych na własną rękę.

Z początku nie był pewien, czy potentaci, na których zarzucił przynętę, będą chętni do współpracy z kimś swobodnie poruszającym się w mętnych kręgach świata biznesu i na dodatek zajmującym tam prominentną pozycję. Płonne obawy. Zamiast omijać go szerokim łukiem, zlatywali się jak muchy do miodu. I oto udają, że dobrze się bawią, ale on czuje, jak narasta wśród nich frustracja i niepewność, kogo obdarzy względami i kiedy nareszcie raczy zaszczycić obecnością wydany przez siebie bal.

– Pokażesz im się dzisiaj w końcu, Liczydło?

Rafael kątem oka spojrzał na mężczyznę, który wyrósł u jego boku.

– Może, Kobra.

Anglik, do którego od dwudziestu lat zwracał się tym przezwiskiem, powiódł wzrokiem po tłumie gości na dole. Już trzykrotnie słyszał tę samą odpowiedź.

Dla świata zewnętrznego był Richardem Gravesem. W wieku czterdziestu dwóch lat wyglądał jak hollywoodzki gwiazdor i na pierwszy rzut oka mógł uchodzić za starszego brata Rafaela. Mieli podobną budowę ciała i karnację, tylko czarne włosy Richarda były przyprószone siwizną, a Rafaela jeszcze nie.

Istniała między nimi jednak zasadnicza różnica niewidoczna w wyglądzie zewnętrznym.

Rafaela wytrenowano na zabójcę, lecz jego prawdziwą bronią, którą władał bezbłędnie, był umysł. Rzadko uciekał się do przemocy fizycznej, wrogów likwidował, doprowadzając ich do ruiny finansowej. Richard otrzymał ksywę Kobra, bo był arcymistrzem w sztuce uśmiercania. Ofiarę unicestwiał fizycznie. Bezwzględność pokrywał maską wyszukanej elegancji. Maska jednak opadała z chwilą, gdy przystępował do wykonania zadania.

Z Richardem jako partnerem Rafael miał pewność, że przeszłość nigdy go nie doścignie, a przyszłość nie zgotuje żadnych niemiłych niespodzianek.

Richard cofnął się i obrzucił Rafaela dociekliwym spojrzeniem.

– Nie przesadzasz z ostrożnością? – zapytał. – Latami układałeś ten plan. Sądziłem, że będziesz się spieszył z wprowadzeniem go w życie.

Rafael wzruszył jednym ramieniem.

– Mnie się nie spieszy.

– Naprawdę? – Richard prychnął z pogardą. – Mnie nie oszukasz. Od dwóch miesięcy urządzasz przyjęcia, spraszasz gości, a potem stajesz za kulisami i tylko ich obserwujesz. Nie uważasz, że zdążyłeś zrobić wystarczające rozpoznanie?

– A ty nie uważasz, że po dwudziestu czterech latach dwa miesiące to nie za długo na napawanie się perspektywą zemsty?

– Jeśli tak stawiasz sprawę…

– Pamiętaj, że zemsta najlepiej smakuje na zimno.

Richard zaśmiał się krótko. Rafael wypił łyk szampana.

Jego zemsta będzie tak przenikliwie zimna jak więzienie, w którym dorastał. Tak śmiertelnie powolna, jak wolno płynął mu tam czas. I tak ponuro nieuchronna jak nienawiść do oprawców, którą latami w sobie umacniał i pielęgnował.

Dwanaście lat ciężkiej niewoli. Dwanaście lat wykorzeniania w nim ludzkich odruchów i przekształcania go w najemnika, którego Organizacja będzie później wynajmowała temu, kto zapłaci wyższą stawkę. Klientelę stanowili prominentni politycy, biznesmeni, przywódcy najrozmaitszych grup przestępczych, asy wywiadu i podżegacze wojenni.

Był jednym z kilkuset chłopców starannie wyselekcjonowanych i sprowadzonych z różnych stron świata. Niektórzy zostali porwani, inni kupieni, jeszcze inni wymienieni za towar. Wielu wyciągnięto z sierocińców, zabrano z ulicy albo terenów objętych wojną. Wszyscy byli nad wiek rozwinięci fizycznie i umysłowo. Niektórzy byli wybitnie utalentowani. Tak jak on i jego bracia.

Agenci Organizacji wybierali swoje ofiary według ściśle określonych kryteriów. Potem dostarczali je do więzienia położonego w niedostępnych rejonach Bałkanów, gdzie były trzymane w izolacji od świata. On i bracia nazwali ponurą fortecę Czarnym Zamkiem.

Organizacja gromadziła dzieci jak najmłodsze, bo łatwiej było je ukształtować. Trochę starsze albo małe, lecz stawiające opór, kaci zamykali w ciemnych celach, dręczyli i głodzili, aby złamać im charaktery. Dopiero potem poddawali szkoleniu.

Szkolenie to zbyt łagodne słowo na określenie piekła, znęcania się fizycznego i psychicznego, którego celem było zamienienie ich w śmiertelną broń. Gdy chłopcy osiągnęli wymagany poziom, wysyłano ich do pracy w terenie. Każdą próbę ucieczki karano śmiercią.

A jednak jemu udało się uciec, a przedtem przetrwać całe lata udręki. Przetrwanie zawdzięczał nie sile charakteru, lecz braciom. I Richardowi. Oni ocalili mu życie i zdrowie psychiczne.

Duch, obecnie Numair Al Aswad, dotrzymał obietnicy danej mu pierwszego dnia w jadalni, kiedy on i jego drużyna uznali go za pokrewną duszę. To oni pokazali mu, że warto żyć, i zastąpili utraconą rodzinę. Gdy przeszedł wszelkie próby i zyskał ich pełne zaufanie, dopuścili go do najgłębszej tajemnicy przypieczętowanej przysięgą krwi. Pewnego dnia uciekną, zdobędą silną pozycję w świecie i zniszczą Organizację.

Plan był dalekosiężny i, aby go zrealizować, Duch tak manipulował Organizacją, że bracia zawsze tworzyli jedną drużynę, aż stali się najcenniejszą ekipą uderzeniową.

Sprawił również, że oprawcy uwierzyli, iż udało im się zniszczyć osobowość każdego z nich, odczłowieczyć i zmienić w robota do zadań specjalnych.

Gdy stali się zaufanymi niezawodnymi narzędziami, zyskali trochę więcej swobody. Poluzowanie rygoru w końcu umożliwiło im ucieczkę.

– Wspomnienia?

Richard, kiedyś jego trener, potrafił bezbłędnie czytać w jego myślach. To dzięki temu udało mu się po ucieczce wytropić zbiegów.

Trenerzy innych chłopaków na szczęście nie mieli takich telepatycznych zdolności.

Richarda i Rafaela, który trafił pod jego opiekę w wieku dwunastu lat, połączyła silna więź, którą Richard starannie ukrywał przed Organizacją. Przed Duchem i Szyfrem jednak niczego nie dało się ukryć. Stali się nieufni wobec Richarda, a gdy ich w końcu odszukał, wydali na niego wyrok.

Rafael znalazł się między młotem a kowadłem. Zdesperowany położył na szali własne życie. Oświadczył, że jeśli dojdzie do egzekucji, będą musieli zabić i jego. To wystarczyło. Bracia odstąpili od morderczych zamiarów, jednak nadal traktowali Richarda z rezerwą. Nawet gdy się dowiedzieli, że Richard również jest ofiarą Organizacji i że bez jego sekretnej pomocy ich ucieczka by się nie powiodła, kwestionowali jego motywy. W końcu jednak uwierzyli, że jest ich sprzymierzeńcem.

Wszyscy z wyjątkiem Numaira. Rafael musiał pośredniczyć między nimi i pilnować, aby nie skoczyli sobie do gardła.

Ta dwójka nigdy nie zawarła rozejmu, nawet gdy musieli połączyć swoje unikalne zdolności i umiejętności i stworzyć wspólne przedsiębiorstwo, które nazwali tak jak więzienie, gdzie wykuwało się ich braterstwo – Czarny Zamek. Wtedy jeden jedyny raz zgodzili się z sobą.

Teraz prowadzili interesy na całym świecie, a każdy z braci dorobił się majątku wartego miliardy. Wciąż łączył ich dotąd niezrealizowany pierwotny plan: doprowadzić Organizację do ruiny i odkryć, w jaki sposób wpadli w jej sidła.

– Ferreira jest tam?

Pytanie Richarda przerwało mu rozmyślania.

– Oczywiście.

– W takim razie kiedy zamierzasz skrócić jego męki? – Na twarzy Richarda pojawił się drapieżny uśmiech.

Rafael z czułością spojrzał na przyjaciela.

– Nie zdziwiłbym się, gdyby to nie była przenośnia.

– Och, nie. Uważam, że twój plan przewiduje dla niego znacznie gorszy los. Sam bym nie wymyślił równie szatańskiej intrygi.

– W ustach człowieka, który bije agenta 007 na głowę, to nie lada komplement.

Richard, który nie odznaczał się fałszywą skromnością, odparł:

– Znasz mnie. Wiesz, że jestem zwolennikiem powolnych i wyrafinowanych tortur. – Kompromitacja Ferreiry i stopniowe odbieranie mu majątku to dopiero wstęp, pomyślał Rafael. – Twój plan jest bardziej skuteczny niż kulka w łeb. Nie mogę się doczekać, kiedy przystąpisz do działania.

– Czyli już mnie nie krytykujesz za to, że chcę działać jawnie?

Richard wzruszył ramionami.

– Działanie z ukrycia zawsze jest lepsze. Cel się nie orientuje, z której strony padają ciosy. Taką strategię dyktuje logika, lecz w twoim wypadku chodzi o coś więcej. Potrzebujesz satysfakcji, jaką daje patrzenie draniowi prosto w oczy, gdy wbijasz mu nóż w cielsko i obracasz w świeżej ranie.

Pierwotnie Richard odradzał mu bezpośredni kontakt z Ferreirą, wskazywał nieuniknione przeszkody i pułapki. Teraz Rafael cieszył się, że przyjaciel nie tylko rozumie jego potrzeby, ale okazuje mu empatię i solidaryzuje się z nim. Zbliży się do Ferreiry, pozwoli mu zakosztować wszystkiego, czego całe życie łaknął, a potem mu to odbierze.

Rafael odstawił kieliszek.

– Masz rację. Najwyższy czas, abym osiągnął satysfakcję. Ale jeszcze nie dzisiaj. Podkręcę trochę bardziej atmosferę tajemniczości, niech jeszcze skruszeje, zanim… – Urwał.

Poczuł dziwne mrowienie na szyi, jak gdyby delikatne łaskotanie albo muśniecie ciepłym oddechem. Zmarszczył brwi, obejrzał się, szukając przyczyny owych niepokojących doznań. I wtedy ujrzał ją.

Stała w drzwiach sali balowej, jak gdyby się zastanawiała, co zrobić. Miała na sobie zwiewną kremową suknię wieczorową z odkrytymi ramionami, lśniące włosy zaczesane do tyłu opadały kaskadą aż do talii…

– Zanim co? – Rafael zignorował ponaglenie przyjaciela. Całą uwagę skupił na zjawiskowej nieznajomej, która uosabiała jego wyśniony ideał kobiety. – Na co się tak gapisz, Liczydło?

Rafaela zirytowało obcesowe pytanie. Nie chciał zepsuć magii chwili.

– Na nią – szepnął.

– Na tę babkę w drzwiach?

Rafael, zaskoczony, zapytał:

– Też zwróciłeś na nią uwagę?

– Czyżbyś znowu spał na stojąco?

Nie spał ponad dobę, ale to nie miało wpływu na jego fascynację nieznajomą.

– Mam oczy szeroko otwarte, chociaż ona jest postacią jak ze snu. Jak z baśni.

Richard oniemiał.

– Mówisz poważnie?

– Najpoważniej. Ja…

Kobieta weszła do sali, lecz cała jej postawa, ukradkowe spojrzenia na boki, nerwowe obracanie w palcach łańcuszka torebki zdradzały, że czuje się niepewnie. Rafael poczuł ucisk za mostkiem, a każdy krok, każdy ruch kobiety wywoływały w nim coraz silniejszy ból, aż w końcu musiał pomasować sobie pierś nasadą dłoni.

– Czy to się dzieje naprawdę? – wyrwało mu się.

– Nie. Na niby.

Odpowiedź Richarda zdumiała go. Nie zorientował się, że mówi na głos.

– Jak możesz żartować?

– Mogę. To jeszcze jedna ładna blondynka.

Rafael spojrzał na przyjaciela zdumionym wzrokiem.

– Ona nie jest blondynką. Czy my mówimy o tej samej kobiecie?

– Mniejsza o nią. Ruszaj do ataku.

– To nie będzie atak. Zamierzam działać z najwyższą finezją.

– Mówię o Ferreirze.

– Zapomnij o nim. Zaraz… – Rafael uświadomił sobie nagle, że nie może po prostu podejść do nieznajomej.

Bardzo pilnował, aby jego zdjęcia nie przedostały się do prasy, ale jeśli mimo to ktoś wie, jak wygląda, na pewno znajduje się teraz wśród gości. Nie chciał ryzykować, że zostanie rozpoznany, nie dzisiaj, kiedy postanowił znowu nie pokazywać się publicznie.

– Kobra, sprowadź ją do mnie.

Jego były trener aż zamrugał z wrażenia.

– Co z tobą, Liczydło? Jeszcze nigdy na żadną kobietę nie zareagowałeś w ten sposób.

– Ona nie jest zwyczajną kobietą.

Richard prychnął pogardliwie.

– Masz rację. Jest boginią z krainy baśni, która dziwnym trafem zjawiła się tutaj.

Rafael, zniecierpliwiony, zazgrzytał zębami.

– Przestań. Zejdź na dół i sprowadź ją do mnie.

– Chcesz, żebym podszedł do kobiety, której nie znam, i rozkazał jej iść z sobą na spotkanie z mężczyzną, którego ona nie zna? Z mężczyzną, który sprawia wrażenie ogarniętego jakąś obsesją? Uważasz tę swoją baśniową księżniczkę za idiotkę?

Drwiący komentarz Richarda uzmysłowił mu, że jego plan jest zbyt grubymi nićmi szyty.

Ale za wszelką cenę musi spotkać się z nią sam na sam!

Nagle wpadł mu do głowy nowy pomysł.

– Zejdę z tobą i zaczekam przed salą. Ty ją tylko do mnie przyprowadź.

– Jestem twoim opiekunem, nie alfonsem.

– Zamknij się i rób, o co proszę.

Richard ostatni raz spojrzał na niego jak na wariata, odwrócił się i ruszył przodem. Rafael szedł za nim, a rozszalała wyobraźnia podsuwała mu rozmaite scenariusze spotkania.

A jeśli czar pryśnie, gdy ją zobaczy z bliska? Albo gorzej, co będzie, jeśli nie zrobi na niej równie piorunującego wrażenia, jak ona na nim? Albo jeszcze inna możliwość, wzbudzi jej zainteresowanie, ale tylko z powodu wyglądu, majątku i władzy? I najgorsza możliwość ze wszystkich: co będzie, jeśli ktoś już go ubiegł i ona nie jest wolna?

Nie, taka ewentualność w ogóle nie wchodzi w rachubę. Jest wolna i już.

Przed salą balową Richard zerknął za siebie, jak gdyby chciał sprawdzić, czy Rafael otrzeźwiał, lecz Rafael ruchem głowy pokazał, aby robił, o co go prosił.

Klnąc pod nosem, Richard wmieszał się w tłum. Rafael odszukał wzrokiem nieznajomą i nagle ich spojrzenia się spotkały. Przeżył wstrząs. Zauważył, że oczy dziewczyny rozszerzają się, napięcie znika z twarzy.

Nie, to nie był wybryk wyobraźni. Nieznajoma poczuła na sobie jego wzrok i mimo odległości, mimo że stał w cieniu, zareagowała tak samo jak on.

Rafael uniósł rękę i gestem przywołał ją do siebie.

Spuściła oczy, policzki jej się zaróżowiły.

Spójrz na mnie, zaklinał w myśli. Spójrz.

Widział, że toczy z sobą walkę. Daremną.

Znowu uniósł rękę, znowu gestem przywołał ją do siebie i jednocześnie cofnął się, chowając się głębiej w cień. Nieznajoma zrobiła pierwszy krok, potem następny. Poruszała się jak w transie. Z trudem torowała sobie drogę do drzwi, lecz nareszcie znalazła się w pustym korytarzu. I nawet gdy Rafael już się zatrzymał, szła dalej. Z ustami rozchylonymi, oczami szeroko otwartymi, głową lekko uniesioną. W końcu stanęła przed nim. Światło z kinkietów wydobywało z półcienia jej twarz, złote refleksy ślizgały się po całej postaci.

Z bliska robiła na nim jeszcze większe wrażenie.

I zdecydowanie nie była blondynką. To prozaiczne słowo nie pasowało do kaskady jedwabistych włosów z pasemkami przywodzącymi na myśl plaże w Rio, Głowę Cukru i promienie słońca zmieniające się wraz z porami dnia. Jej karnacja przypominała kremową śmietanę, a wspaniale wyrzeźbiona figura, wiotka i zarazem bujna, obiecywała zaspokojenie jego wszystkich pragnień.

Jej uroda wymykała się banalnym określeniom. Rysy twarzy, czoło świadczące o inteligencji, nieduży nos, zmysłowe wargi były bliskie wyśnionego ideału. Najbardziej zafrapowały Rafaela jednak jej oczy. Duże, lekko skośne, okolone gęstymi rzęsami, z tęczówkami o niezwykłej płowej barwie. Błyszczące jak płomień. I jak płomień niebezpieczne.

Jeszcze nigdy żadna kobieta tak go nie zafascynowała, nie wzbudziła w nim takiej namiętności ani takiej żądzy posiadania.

– Obrigado, minha beleza. – Lekko schrypniętym głosem przemówił do niej w swoim ojczystym języku.

Dziękuję, moja piękna.

Większość dzisiejszych gości była Brazylijczykami, czuł jednak, że ona zrozumie, gdy odezwie się po portugalsku, w języku, którego nie używał od czasu porwania. W takiej chwili jak ta chciał być jak najbardziej sobą.

– Za… za co?

Tchu mu zabrakło. Zrozumiała, lecz odpowiedziała po angielsku z amerykańskim akcentem. Jej łagodny głos brzmiał niczym zmysłowa pieszczota, jakby był stworzony do szeptów i jęków rozkoszy w długą miłosną noc.

– Za przyjście, kiedy cię wezwałem.

Zamrugała, jak gdyby wybudzona ze snu.

– Wezwałeś mnie?

Najwyraźniej nie odpowiadał jej ten dobór słów. A chciał z nią trochę pożartować, pokazać, że jednak była posłuszna jego gestom.

Wyciągnął rękę, dotknął jej policzka, ciepłego i gładkiego. Zadrżała, oczy jej pociemniały z pożądania. Owiał go zapach perfum z nutą jaśminu. Zrobił krok do przodu, a wtedy nieznajoma zaczęła się cofać, aż plecami oparła się o ścianę.

Rafael nachylił się i zbliżył wargi do jej ust. Oddech kobiety przyspieszył, piersi wznosiły się i opadały, jednak nie ze strachu, lecz z podniecenia i oczekiwania.

Pragnęła pocałunku. Pragnęła jego. Tak samo jak on jej. Przymknęła powieki.

Jemu już teraz sam pocałunek nie wystarczył. Pragnął znacznie więcej.

Zamienili dwa zdania, kilka słów zaledwie, nic o niej nie wiedział. Ale żarliwa namiętność, jaką w sobie nawzajem wzbudzali, była silniejsza od wszelkich towarzyskich reguł i zasad.

Posiądzie ją. Ona tego pragnie. Wszystko inne nastąpi później. Nie protestowała, gdy wziął ją na ręce i prawie biegnąc, zaniósł do gabinetu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: