Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W Rzymie jak w domu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 września 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

W Rzymie jak w domu - ebook

„Rzym jest jak morze. Im dalej, tym głębiej. Życia nie starczy, żeby to wszystko poznać” – mówi jeden z rzymskich znajomych Rosity Steenbeek. Autorka po dziesięciu latach wraca do Rzymu i opowiada o wiecznym mieście, a także na nowo się w nim zakochuje. Bywa w miejscach, o których turysta zaczytany w standardowych przewodnikach nie wie, mimo że ma je na wyciagnięcie ręki.

 

Wysypisko śmieci z czasów cesarza Augusta przebudowane na dyskoteki, podziemia Teatru Pompejusza we własnej piwnicy, kocie forum, tajne archiwum w Watykanie, Złoty Dom Nerona, zaćmienie słońca nad Rzymem, ruiny świątyni Wenus – to tylko skrawek tego, o czym dowiaduje się Rosita. A oprócz oglądania miejsc nieoczywistych, spotyka także niebanalnych ludzi: dawnych przyjaciół i znajomych, duchownych, archeologów, artystów i złodziei. Oraz wnuka Lugiego Pirandella, który – chcąc pozostać wolnym – mieszka na ulicy.

Rosita Steenbeek w atrakcyjny sposób łączy świat antyczny ze światem współczesnym

„Haagsche Courant”

Rzym jest cudowny dzięki lekkiemu i zabawnemu stylowi, jakim Steenbeek opisuje miasto.

„Algemeen Dagblad”

Nieskrywana deklaracja miłości do Rzymu.

„PZC”

 

Rosita Steenbeek (ur. 1957) – holenderska pisarka, tłumaczka i aktorka. Studiowała kilka lat filologię klasyczną oraz teologię. Chciała kontynuować rodzinną tradycję i zostać pastorem. Zmieniła jednak zdanie i przeniosła się na wydział literatury holenderskiej i współczesnej na Uniwersytecie w Amsterdamie. Podczas studiów grała zarówno na scenie, jak i w filmach. Zadebiutowała w 1994 roku powieścią De laatste vrouw i od tego czasu opublikowała ponad dziesięć książek. Od prawie trzydziestu lat mieszka na zmianę w Amsterdamie i Rzymie.

 

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63656-56-0
Rozmiar pliku: 8,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Słońce oświetla pomarańczowy mur mojego tarasu.

Patrzę z łóżka, jak kos kąpie się w misce wody. Nastawiam Radio Watykańskie, jedyną stację, która nie nadaje reklam, biorę prysznic w łazience przerobionej z balkonu – dawniej zakonnice obserwowały z niego celebrację mszy świętej.

Kiedy się ubieram, słyszę ostatnią część nabożeństwa po łacinie. Słyszałam już ten język z najróżniejszymi akcentami, bo codziennie mszę odprawia ksiądz innej narodowości.

Potem są wiadomości po włosku, francusku i angielsku. W trzech językach podaje się nie tylko wiadomości ze świata, lecz także informacje o wakacjach papieża w północnych Włoszech.

Najbardziej sensacyjna jest nowina o kradzieży odcisków stóp Chrystusa, marmurowej płyty z kościółka Quo Vadis przechowywanej w kościele Świętego Sebastiana przy via Appia. Według legendy, kiedy apostoł Piotr uciekał z Rzymu przed prześladowaniami chrześcijan, na via Appia ukazał mu się Jezus. Domine, quo vadis? – zapytał Piotr. Romam, iterum crucifigi – brzmiała odpowiedź. Do Rzymu, by mnie ponownie ukrzyżowano.

Piotr stał zdziwiony na drodze, ale odciski stóp Jezusa przekonały go, że to nie był sen. Zawstydzony własnym tchórzostwem, zawrócił do Rzymu, gdzie spotkała go śmierć na krzyżu.

Trwają intensywne poszukiwania płyty.

Moje biurko (po drugiej stronie aniołków).

Wychodzę, żeby napić się kawy i zrobić zakupy. Niebo jest nieskazitelnie błękitne; dopiero wybiła dziesiąta, a już zrobiło się bardzo ciepło. Nigdy nie przestanę zachwycać się pięknem i niezwykłością mojej uliczki. Jest niezbyt długa i raczej wąska, ale stoi tu wiele okazałych palazzi, wszystkie mają imponującą historię. Kupowanie pasty do zębów lub chleba w takim otoczeniu jest przeżyciem.

Po sąsiedzku znajduje się casa del Burcardo. To jeden z nielicznych gotyckich budynków w Rzymie, po wielu latach z fasady wreszcie zdjęto rusztowania. Jest głęboko czerwony i ma kolorowe okna witrażowe, w których stoją skrzynki z kwiatami. W gmachu mieszczą się biblioteka teatralna, muzeum teatru i sekretariat stowarzyszenia pisarzy i wydawców. Muszę się tam niedługo wybrać, żeby zobaczyć rękopisy i autograf dziadka Pirandella. Bibliotekarz opowiadał mi, że kamienicę zbudowano pod koniec piętnastego wieku na zlecenie Johannesa Burckardta, biskupa pochodzącego ze Strasburga, zaufanego wielu papieży, między innymi Aleksandra VI. Strasburg to po łacinie Argentoratum; nazwa placu Largo di Torre Argentina nie ma nic wspólnego z Argentyną, ale odnosi się do zburzonej dawno temu wieży tego budynku.

Rusztowania ustawiono przy Chiesa del Sudario. W kościele tym przechowywano chustę, którą Jezusowi ocierano pot z czoła. Przez długi czas chodziła tam włoska rodzina królewska, Craxi, przywódca partyjny socjalistów i wieloletni premier Włoch, zamknął jednak świątynię przed pielgrzymującymi do niej rojalistami. Z tego, co widać, kościół rozpoczyna nowe życie. Elewację maluje się z zapałem, a Craxi przebywa w bezpiecznej odległości, w tunezyjskim raju, gdzie cieszy się życiem i szasta zdefraudowanymi pieniędzmi.^()

Trwają prace renowacyjne w budynku naprzeciwko, zaprojektowanym przez Rafaela Palazzo Vidoni. Nocował tutaj Karol V Habsburski. Wyobrażam sobie, jak cesarz przechodził tędy w drodze do kościoła Świętego Juliana, żeby odwiedzić Flamandów. W końcu urodził się w Gandawie.

Kiosk na rogu mojej ulicy, przed nim sąsiadka, była tłumaczka trzech ostatnich papieży.

Sant’ Andrea della Valle, kościół, w którym rozgrywa się jeden z aktów Toski, wydobył się już spod plastikowych zasłon. Zawsze, kiedy spotykam na mojej ulicy listonosza, zaczyna on śpiewać arię z tej opery, a kiedy trafiam na niego przy Teatro di Roma, śpiewa coś z Cyrulika sewilskiego, którego premiera miała miejsce właśnie tutaj.

To, że te kamienice stoją w pobliżu mojej ulicy, jest zupełnym przypadkiem, niemniej każda ulica w Rzymie ma jakąś historię.

Za rogiem, na via del Monte della Farina, znajduje się niewielka drogeria.^() Ekspedientka Paola rozmawia przez komórkę. Nie pozdrawia mnie tak serdecznie jak zwykle. Często nawet po kupieniu u niej mydła czy szamponu całowała mnie na pożegnanie.

Odkłada telefon i daje mi dwa całusy na powitanie, ale w oczach ma smutek.

– Co słychać?

– Ach – wzdycha głęboko.

– Kłopoty z...?

– Nie ma go już.

– A gdzie jest?

Unosi wzrok, rozumiem, że ma na myśli niebo, chociaż przez wiele lat życzyła szefowi tylko piekła. Kiedy wchodziłam do sklepu, prowadziła mnie do kącika z perfumami, żeby ulżyć swojemu sercu. Narzekała, że dłużej już nie wytrzyma, ten okropny facet wpędzi ją do grobu.

Teraz bardzo przeżywa jego śmierć. Włosi potrafią okazywać uczucia. Razem z chłopakiem, który wyłonił się z magazynu, próbują dalej prowadzić sklep.

Składam jej wyrazy współczucia, życzę wytrwałości i żegnamy się uściskiem.

Idę dalej i odkrywam kolejne źródło jej frustracji. Niepozorne drzwi w starym palazzo okazują się wejściem do supermarketu. Przez wszystkie lata, odkąd tutaj mieszkam, nigdy nie przekroczyłam progu takiego przybytku – również dlatego, że ku mojemu zadowoleniu nie było ich w centrum miasta.

Od pana z kiosku z gazetami dowiaduję się, że właściciele okolicznych sklepików próbowali powstrzymać powstanie tego polipa, ale „firma GS ma doskonałe koneksje w radzie miasta. Niestety, tak to wygląda”.

Zamawiam kawę w barze Poppea^() na placu del Paradiso. Obsługujący mnie chłopak dokłada starań, żebym uwierzyła, jak bardzo za mną tęsknił.

Picie kawy jest we Włoszech prawdziwym przeżyciem. Kelner z nonszalancką zręcznością obsługuje ekspres, stawia filiżankę, podsuwa cukierniczkę i otwiera pokrywkę. Oczywiście nie należy zapominać o pysznym smaku. Pani obok mnie zamawia cappuccino bez pianki, a jej przyjaciółka caffè macchiato freddo, czyli espresso z kroplą zimnego mleka. Nie ma innego kraju, w którym kawa przybierałaby tyle postaci co we Włoszech. Choćby caffè corretto, „kawa z poprawką”, czyli z odrobiną alkoholu. Najpiękniejsza kawa jest jednak w Neapolu. Pewnego razu, kiedy piłam tam caffè freddo, do środka wszedł zaniedbany mężczyzna i poprosił o caffè sospeso. Barman popatrzył na kartkę – tak, można zamówić. To była „zawieszona kawa”, zapłacona przez jakiegoś anonimowego klienta, który nie miał drobnych i zapłacił więcej albo postanowił zostawić różnicę na cel dobroczynny zamiast napiwku.

Ciekawe, co się dzieje z Pirandellem.

Na ścianach wiszą łacińskie przysłowia, a na drzwiach do toalety napis „Vespasiano”.

W podłogę wmontowano taflę szkła, stoją na niej stolik i dwa krzesła. Na jednym z nich huśta się dziewczynka. Przez szkło można zajrzeć do pomieszczenia z czasów starożytnych. Pytam barmana, czy wie, co tam było.

– Zdaje się, że to garderoba Teatru Pompejusza, ale musisz spytać Pietra, zaraz tu będzie.

Wychodzę na chwilę do Vespasiana. W niszy w ścianie widać smukłą kolumnę z różowego marmuru. Czyżby była częścią kolumnady pod moim mieszkaniem?

Tytus, syn cesarza Wespazjana, zarzucał ojcu, który miał przywrócić porządek w finansach po ekscesach Nerona, że wprowadził podatek nawet od toalet publicznych. Cesarz podsunął mu monetę pod nos i zapytał, czy śmierdzi. „Nie” – odpowiedział Tytus. „A pochodzi z latryny. Pecunia non olet”.

– Ta kolumna należała prawdopodobnie do dekoracji sceny z czasów starożytnych – mówi Pietro, który tymczasem przyszedł i pije espresso przy barze. Jest serdecznym, nieco otyłym mężczyzną w średnim wieku. Opowiada, że tylna ściana sceny składała się z trzech pięter podtrzymywanych przez sto pięćdziesiąt kolumn z różowego, zielonego i żółtego marmuru.

– Kolumny w galerii były znacznie większe. Czterdzieści ze wszystkich stu znalazło nowe przeznaczenie. Są tutaj, niedaleko, w watykańskiej Kancelarii Apostolskiej.

– Niezła układanka.

– Można tak powiedzieć. Zauważyłaś, że ta ulica za nami skręca dokładnie po łuku trybun? Chodź, pokażę ci.

Zawsze mnie zadziwia pasja, z jaką Włosi opowiadają o przeszłości.

Na placu jest cicho, upał rośnie z każdą minutą.

– To, co wtedy zabudowano, stoi do dziś, tam, gdzie niczego nie było, dzisiaj też nic nie ma. W piwnicach wszystkich domów w tej okolicy znajdują się mury teatru – mówi z entuzjazmem Pietro. – Wszystko widać doskonale na zdjęciach lotniczych. Ten olbrzymi teatr mógł pomieścić dwadzieścia tysięcy ludzi. Teatrów właściwie nie wolno było budować, szkodziły moralności, ale Pompejusz wymyślił podstęp i nad trybunami umieścił świątynię Venus Victrix, zbudował ją dokładnie w połowie wielkiego półkola, tak że trybuny zdawały się tworzyć schody do świątyni.

Patrzę na wysokie domy przy via di Grotta Pinta układające się w olbrzymi łuk i oczyma wyobraźni widzę, jak zmieniają się w trybuny wypełnione widzami – jest ich dwadzieścia tysięcy – którzy zaśmiewają się z komedii Plauta i Terencjusza albo wzdragają przy masakrze pięciuset lwów, dwudziestu słoni i hordy rysiów, jak to miało miejsce podczas otwarcia teatru w 55 roku przed naszą erą.

Teatr wyłożono marmurem i wszędzie ustawiono posągi. Kiedy Neron przyjmował tu Mitrydatesa, wszystko kazał pokryć złotem. Od góry teatr był otwarty, ale w razie deszczu lub ostrego słońca rozpinano nad nim płótno żaglowe, jak w Koloseum. Zajmowali się tym żeglarze.

– Stoimy teraz mniej więcej na wysokości siódmego stopnia. Starożytny Rzym leży od dwóch do dwunastu metrów poniżej poziomu dzisiejszego miasta. Wylewający Tyber nanosił wciąż nowe warstwy błota, ale do stopniowego podwyższania poziomu ulic przyczyniły się też trzęsienia ziemi i niedbalstwo ludzi, którzy nie uprzątali gruzów.

Pietro gestykuluje zapamiętale i ciągnie dalej:

– Do tysiąc pięćset dwunastego roku pomniki nie należały do nikogo. Każdy mógł z nimi robić, co mu się podobało. Nowe domy budowano z kamieni wyniesionych z Forum i z łaźni. Marmurowe kolumny i posągi wypalano w piecach na wapno. Jeszcze łatwiej było zamieszkać pod sklepieniami teatru. Do dwudziestego wieku ludzie mieszkali pod łukami Teatru Marcellusa, który zachował się do naszych czasów, i to nie pod ziemią. Mieściło się tam też sporo sklepików. Łuki Teatru Pompejusza zabudowano w ten sam sposób.

Na jego twarzy błyszczą kropelki potu.

– Pomniki przeszłości, takie jak Koloseum czy Kapitol, stały się własnością bogatych rodzin. Nawiasem mówiąc, górna część Teatru Marcellusa jeszcze dziś należy do rodziny Orsinich. Typowo włoska sytuacja: ziemia, na której stoi teatr, należy do państwa, dolna część teatru należy do miasta, a górna jest własnością prywatną. Budynek przecieka, przez co niszczeją dolne części teatru, ale rodzina nie chce umożliwić dostępu do wyższego piętra. Miasto patrzy bezsilnie, jak teatr w szybkim tempie popada w ruinę.

Spoglądam znowu na domy w półkolu. Chętnie zobaczyłabym te piwnice.

– Jadłaś kiedyś w Da Pancrazio?

– Nie.

– To za rogiem. Siedzi się tam pośród murów teatru, a właściwie na miejscu świątyni Wenus. Znasz ten dziwny, wystający budynek przy Campo de’ Fiori, obok kina, Palazzo Orsini Pio Righetti? Odwzorowuje dokładnie kontury świątyni sprzed dwóch tysięcy lat.

– Od lat kupuję tam warzywa, owoce i kwiaty i nic o tym nie wiedziałam.

– Życia nie wystarczy, żeby to wszystko poznać. Rzym jest jak morze. Im dalej, tym głębiej.

Musi wracać do baru.

– Scusa^(), że przeszkodziłam ci w pracy.

– Ależ było mi bardzo miło. Chętnie o tym rozmawiam. Wejdź jeszcze do tamtego hotelu. Sala śniadaniowa znajduje się w części starego teatru.

– Pójdę dzisiaj na obiad do Da Pancrazio.

– Przyjdź opowiedzieć, czego się dowiedziałaś.

Pietro wraca do pracy, a ja idę do hotelu Teatro di Pompeo. Portier tłumaczy Amerykanom uroczym angielskim z włoskim akcentem, jak znaleźć fontannę di Trevi i gdzie można kupić dobry aparat fotograficzny.

Hol jest nieduży i prosty. Szerokie schody prowadzą na dół, ale nie zapalono światła, więc patrzę w ciemność. W momencie, gdy portier chce zwrócić się do mnie, następna para Amerykanów potrzebuje jego rady.

Kiedy i oni sobie idą, pyta, jak może mi pomóc. Mówię, że chcę lepiej poznać dzielnicę, w której mieszkam już od dziesięciu lat.

– Pana sąsiad z naprzeciwka powiedział mi, że znajdują się tu pozostałości Teatru Pompejusza.

– Zgadza się – odpowiada trochę zmęczonym głosem. Ma kruczoczarne włosy, ciemną skórę i jeszcze ciemniejsze oczy.

W milczeniu schodzi po schodach i włącza światło.

Stoję w dużym pomieszczeniu o łukowym sklepieniu. Stoliki są już nakryte do śniadania.

Mężczyzna wraca na górę bez słowa. Przechadzam się po sali. Ściany zbudowano w technice opus reticulatum (układ sieciowy), z kwadratowych cegieł ułożonych skośnie, w romby. Do czego służyło to pomieszczenie? W którym miejscu teatru się znajduję? Dlaczego ten chłopak nie chce mi tego wytłumaczyć? Jest tak mało rozmowny, bo nic na mnie nie zarobi i tylko straci czas? Może mu zaproponuję jakąś sumę, ale co, jeśli się obrazi?

Stoi teraz na szczycie schodów i rozmawia z dwiema Francuzkami. Kiedy wychodzą, znowu trochę niechętnie do mnie schodzi.

Przy fontannie Trevi: jedna moneta wystarczyła, żebym wróciła do Rzymu na zawsze.

Prawdopodobnie był to hol teatru, ale nie wie tego dokładnie. Lub jedno z wejść.

– Nic nie wiedziałam o tym ukrytym świecie – mówię przyjaznym głosem, ale nie za przyjaznym, bo ten facet chyba nie lubi lizusostwa.

– Starożytny Rzym nie zniknął, jesteśmy nad nim. Kilka lat temu mój znajomy i jego żona zapadli się wraz z samochodem pod ziemię pośrodku ulicy na starym mieście.

– Jak to?

– Pękła nawierzchnia i spadli kilka metrów niżej. Żeby ich wydostać, ratownicy musieli ciąć samochód. Na szczęście oboje przeżyli. Znaleźli się w swoim fiacie pośrodku willi z czasów starożytnych. Nazywa się teraz Villa Bellezza. To było spektakularne odkrycie.

Wydaje mi się, że się trochę rozluźnił.

– Widzi pani te drzwi? Za nimi znajduje się kilkusetmetrowy tunel wychodzący na plac Largo di Torre Argentina.

Patrzę na brązowe drzwi na końcu sali.

– Co chwila jakaś kocia głowa wyłania się zza rogu. Koty z kociego forum spacerują sobie podziemnym korytarzem po starożytnym bruku, może widzą po drodze jakieś kolumny albo freski. Zaglądają do nas, żeby zobaczyć, czy nie ma tu czegoś do jedzenia.

– Można wejść do tego tunelu?

– Dawniej było to możliwe, ale teraz zabroniono ze względu na niebezpieczeństwo zawalenia.

Dzwoni telefon. Mój rozmówca przeprasza, ale musi iść.

Zastanawiam się przez chwilę: a może by tak spróbować? Wyłączam jednak światło i wracam na górę.

Stoję w drzwiach i patrzę na plac drżący w upale. Żeby tak zechciał się otworzyć i pokazać, co leży pod spodem.

Przychodzi portier.

– Co za miasto – mówię.

– Tak, ale czasy jego świetności mijają.

– Pochodzi pan z Rzymu?

– Na szczęście nie.

Czekam, żeby powiedział, skąd jest, ale on milczy. Pewnie przyjechał z dalekiego południa.

– Pracuję tu od sześćdziesiątego czwartego roku.

Telefon.

– Duży ruch dzisiaj – mówię, kiedy wraca.

– To wszystko wina tego Polaka.

Patrzę na niego pytająco.

– Ten Rok Jubileuszowy. Tylko po to, żeby Kościół się wzbogacił. Papieże są jak rzymscy cesarze. Szkoda, że ten Turek chybił. Co za ciamajda. Nie trafić z czterech metrów. Przedszkolak z Kalabrii od razu by go załatwił.

Przyglądam mu się. A więc stąd te ciemne oczy, spojrzenie kalabryjskiej mafii – ‘Ndranghety.

– Kościół to banda oszustów.

– Ale istota chrześcijaństwa zawiera w sobie coś ważnego... – odzywam się ostrożnie.

– Niby co takiego? – pyta. W jego oczach pojawiają się błyski.

– Dobrze jest próbować miłować bliźniego?

– Pewnie, wroga też. Największa bzdura, jaką słyszałem. Nadstawić drugi policzek, jak cię w pierwszy uderzą. Skąd oni to wzięli? Czcza gadanina, żeby ludzi trzymać w garści, żeby się nie bronili i nie buntowali. Pamiętam, jak przyszedł do nas kiedyś ksiądz, młody jeszcze, i paternalistycznym tonem wygłosił: „Jestem pasterzem, a wy moimi owieczkami”. Pasterz i owieczki. Wolne żarty. Nie jestem żadną owieczką, co najwyżej rosłym baranem, a jeśli ktoś chce być owieczką... – Uśmiecha się. – Kiedy tu zamieszkałem, nie ruszałem się na krok bez noża. Kalabryjczycy bywają agresywni. Ale to z konieczności. Są biedni. W Rzymie wszyscy ich atakują i wykorzystują. Muszą się bronić. Po co ludzie z północy się wtrącają? Zawsze patrzyliśmy na Rzym z nienawiścią, na Neapol zresztą też. To inne światy. W Kalabrii, jak komuś sodówa uderzy do głowy, od razu sprowadzamy go na ziemię: „Zdaje ci się, że kim ty jesteś? Fumarem?”. To był piemoncki generał, który kazał rozstrzelać szesnastu Kalabryjczyków za kradzież kilku kur. A inny Piemontczyk, generał Dalla Chiesa, myślał, głupek, że uda mu się pokonać mafię. W imieniu Rzymu śmiał pouczać Sycylijczyków, jak się do tego zabrać! Nie wytrzymał długo.

Włochy nie stanowią jedności i nigdy nie będą stanowić.

– Ten cały katolicyzm bierze się ze strachu przed śmiercią. Ja tam wolę pogaństwo. Mniejsza hipokryzja. Za życia się żyje, a śmierć to naturalny koniec. Kościół zatruwa ci życie, nabiera na gadki o raju po śmierci, o śpiewach aniołów na zielonych łąkach.

Kiedy znowu dzwoni telefon, mówię, że wzywają mnie obowiązki.

– Przyjdź jeszcze kiedyś, to sobie pogadamy – mówi portier i widzę ślad uśmiechu na jego twarzy. Ściskamy sobie ręce na pożegnanie.

– Buonasera, signorina. Jest pani sama? – pyta starszy wiekiem kelner restauracji Da Pancrazio.

Kiwam głową, że tak.

– Jak to możliwe?

– No cóż, na szczęście spotykam pana.

Włosi to urodzeni podrywacze i flirciarze. Zawsze mnie to bawi. Z przyjemnością uczestniczę w tej grze. Nigdy nie są agresywni.

Kelner wskazuje stolik w rogu tarasu z pięknym widokiem na Campo de’ Fiori.

– Podobno znajdują się tu pozostałości Teatru Pompejusza?

– Zapraszam do środka. Pójdę przed panią, signorina.

Duża restauracja jest pusta, wszyscy siedzą na tarasie.

Kręte schody prowadzą na dół.

Na ścianie wisi akwaforta Piranesiego przedstawiająca ruiny Teatru Pompejusza. Obok umieszczono obraz ze sceną śmierci Juliusza Cezara. W niszy stoi popiersie człowieka o męskich, ostrych rysach.

– To Pompejusz?

– Tak jakby.

– Czy to głowa tego sławnego posągu?

– Nie, posąg jest jeszcze cały. Stoi w Palazzo Spada, mieści się tam Rada Stanu.

– Można go zwiedzić?

– Oficjalnie nie można, ale pewnie pani pozwolą, jeśli się pani uśmiechnie tak ładnie jak do mnie.

Słychać brzęk talerzy i garnków. Przez szparę w zasłonie widzę jakiś ruch i ciemne oczy częściowo przesłonięte białą czapką kucharską.

Schody kończą się dużym prostokątnym pomieszczeniem o łukowym sklepieniu. W zagłębieniach starych murów palą się lampki oliwne. Stoły są nakryte, ale nikogo nie widać.

Jest wilgotno i trochę czuć pleśnią.

Kelner wskazuje stolik ze stojącą na nim wielką makietą teatru, bierze kartę dań z innego stołu i wręcza mi ją.

– Gdzie dokładnie jesteśmy?

– Mniej więcej w miejscu dawnej świątyni Wenus. – Pokazuje na makiecie budynek wystający pośrodku półkola trybun.

Idzie przynieść dla mnie wino i wodę.

Rzym współczesny.

Ściany ozdobiono pozostałościami kapitelów kolumn i fragmentami reliefów. Wisi tu też marmurowa tablica z napisem Habemus pullum, pisces, paones – mamy kury, ryby i pawie. Widzę, jak za niewielką szparą co chwila miga biały fartuch.

W tylnej ścianie zbudowanej w technice opus reticulatum znajdują się drzwi. Dokąd mogą prowadzić?

Kelner wraca i pyta, czy już zdecydowałam, co chciałabym zamówić. Wskazuję marmurową tablicę i pytam, czy mają pawia.

– To jest tablica reklamowa trattorii z czasów Pompejusza – śmieje się. – Nie, pawia nie mamy, ale polecam inną typowo rzymską potrawę: danie z soczewicy z porami i świeżą kolendrą. Zostawię panią na chwilę z własnymi myślami.

W tym samym momencie po stopniach schodzi grupka Amerykanów.

– Wow, this is nice – woła gruba kobieta w krótkich spodniach.

Jej przyjaciółka wzdycha:

– So much talent.

Obu panom sala też się podoba, ale wolą zjeść obiad na tarasie.

Na szczęście.

Słyszę ciche syknięcie. Drzwi w tylnej ścianie się otwierają. Stoi w nich ciemnoskóry chłopak w białym fartuchu kucharza i wysokiej czapce. Syknął do mnie?

Kiwa w moją stronę.

Waham się, ale wstaję i podchodzę. Chcę wiedzieć, co znajduje się za tymi drzwiami.

– Ten korytarz ciągnie się dalej?

– Tak.

Chyba nie jest Włochem. Ma w sobie coś z Baśni z tysiąca i jednej nocy, wschodnie oczy i zmysłowe usta. Dobrze mu w białym.

– Mogę obejrzeć?

Patrzę za siebie, ale kelnera nie widać.

Kucharz przepuszcza mnie i zamyka drzwi. Stoimy w następnej dużej sali o starych murach.

– Co to za pomieszczenie?

– Tutaj przechowuje się wino. – Wskazuje wielkie beczki.

– Mam na myśli dawniej.

– Dawniej to był chyba teatr.

– Pan nie jest Włochem. Skąd pan pochodzi?

– Z Egiptu, z Aleksandrii.

W Rzymie zatrudnienie znajduje wielu kucharzy z Egiptu, bo mniej kosztują. Pracuje z nimi moja przyjaciółka Valentina, z zawodu szefowa kuchni, sarka, że prawdziwe włoskie potrawy bardzo na tym tracą. Oprócz tego Egipcjanie nie mają poczucia humoru i nie znoszą przyjmować poleceń od kobiet.

Aleksandria – to brzmi czarująco. Przychodzą mi na myśl bajkowe pałace Ptolemeusza i wielka biblioteka. Idziemy dalej, przez jeszcze jedno pomieszczenie, i jeszcze jedno. Czy to zamurowane arkady?

– W Egipcie mamy dużo jeszcze starszych rzeczy. Była tam pani kiedyś?

– Nie.

– Pokazałbym pani piramidy.

W ostatniej sali natrafiamy na drzwi. Co jest za nimi? Podchodzę bliżej. A może lepiej zawrócić? Nie wygląda na to, żeby było tu niebezpiecznie, ale kto wie. Nie mogę powstrzymać ciekawości i otwieram.

Za drzwiami widać korytarz. Robię kilka kroków. Jest ciemno.

Nagle czuję rękę na biodrze.

Może uznał to za zaproszenie – po co kobieta wchodzi do ciemnego korytarza z mężczyzną? Odpycham jego dłoń. I idę jeszcze kawałek.

– Zapałka. – Szukam w torebce, ale mnie uprzedza.

Jego oczy błyszczą w świetle płomienia. Rzęsy rzucają cienie na policzki. Dwa tysiące lat temu w Rzymie mieszkało wielu Egipcjan, wielu wyznawców ich przyjaznej kobietom religii. Obok mojego domu stała duża świątynia bogini Izis.

Idę kawałek dalej. Od muru odcina się niewyraźnie jasna kolumna. Nagle znowu zapada ciemność i czuję ręce obejmujące mnie wpół.

– Światło – wołam z przestrachem.

Znowu zapala zapałkę.

Muszę wracać. Gdzie my jesteśmy? Przy dawnym wejściu? Na trybunie? W garderobie? W świątyni Wenus?

Zgubiłam się w tym Teatrze Pompejusza.

A może to kolumnada? Sławne miejsce spotkań natury erotycznej?

– Pocałuj mnie.

Całuję go przelotnie w policzek w hołdzie dla Owidiusza, odpycham i spieszę do drzwi.

W świątyni Wenus czeka na mnie kelner z rzymskim daniem z soczewicy.

W domu na automatycznej sekretarce mam wiadomość od Pirandella. „Rosita, szkoda, że nie przyszłaś do jadłodajni. Przyniosłem ci kwiaty. Nie było cię. Nie szkodzi. Jesteś panią swojego życia. Jak nie możesz, to nie możesz. Zadzwonię jutro. Buona notte”.Światło wpada ze wszystkich stron, załamuje się w marmurach i mozaikach, lśni na złoceniach, odbija się w wodzie w basenach i fontannach.

Ile razy przechodzę obok parku Colle Oppio, próbuję sobie wyobrazić, jak wyglądał legendarny pałac, przepyszna budowla skryta we wnętrzu ziemi, ale Złoty Dom był zamknięty dla zwiedzających.

Teraz brama między dwiema kolumnami ozdobionymi kędzierzawą głową cesarza jest otwarta i zachęca do wejścia. Wizerunek Nerona na monetach wyłowionych z Tybru przedstawia cesarza z długimi falującymi włosami sięgającymi ramion. Podobno był blondynem.

Idę przez park viale della Domus Aurea z kwiatami od Luigiego pod pachą. Kawałek dalej zanjduje się via Mecenate, gdzie bywałam niekiedy za czasów mojego pierwszego pobytu w Rzymie. Mieszkał tam reżyser, z którym wtedy współpracowałam. Raz nawet włożyłam strój Poppei, ponieważ grałam ją w serialu telewizyjnym.

Mrugam. Przede mną stoi czterech rzymskich legionistów w czerwonych tunikach ze złotymi i skórzanymi dodatkami.

Jeden z nich ciągnie za włosy blondynkę, drugi wyciąga miecz, żeby poderżnąć jej gardło. Kobieta krzyczy przeraźliwie. Jej przyjaciółka robi zdjęcie i zatacza się ze śmiechu. Pstryka jeszcze kilka zdjęć i wręcza jednemu z żołnierzy banknot. Obie dziewczyny odchodzą, chichocząc.

– Photo, picture? – pyta krępy legionista o blond włosach.

Mówię im po włosku, że nie mam przy sobie aparatu. Dwóch innych legionistów pije kawę z plastikowych kubków.

– Pięknie wyglądacie!

– Pani też!

Wejście do Domus Aurea ozdobione głową cesarza Nerona.

Jeden z nich wygląda tak, jakby wyszedł z planu filmu Ben Hur. Rosły, dobrze zbudowany, opalony, z posągową głową. Ma ciemnoblond loki i zielone oczy. Nie wiedziałam, że spódniczki mogą tak podkreślać męskość. Rzemienie sandałów opinające łydki wyglądają bardzo sexy.

Chcą się dowiedzieć, skąd jestem i czym się zajmuję.

– Un’ artista. Raz nawet grałam Poppeę.

– To niech się pani do nas przyłączy. Niech się pani przebierze w jej strój – zachęca pierwszy.

– Może pani nawet bez ubrania, postawimy tutaj wannę wypełnioną oślim mlekiem – dodaje drugi.

Para Amerykanów przygotowuje się do zdjęć. Dwóch żołnierzy trzyma mocno kobietę, a trzeci przykłada jej miecz do serca, w tle widać Koloseum. Amerykanka próbuje przybrać przestraszony wyraz twarzy, ale ciągle wybucha śmiechem. Mąż robi kilka zdjęć, płaci i odchodzą.

– Fajną macie pracę. Ile czasu tu spędzacie?

– Jesteśmy tu od ósmej rano do szóstej wieczorem. Prawie cały rok. Pracowaliśmy przy Koloseum, ale odkąd otworzyli Domus Aurea, tutaj można lepiej zarobić.

– Skąd wzięliście kostiumy?

– Kupiliśmy w Wenecji, to są właściwie stroje karnawałowe.

– Dobrze w nich wyglądacie.

– Un bel maschio^(), co? – wtrąca niewysoki blondyn, największy gaduła z nich wszystkich, i wskazuje na kolegę, który wygląda jak z Ben Hura. – Niech go pani ze sobą zabierze.

– Dobry pomysł, ale najpierw chcę zobaczyć Złoty Dom.

– Dom jest piękny! Neron był artystą.

– I łotrem – dodaje drugi legionista, w długiej pelerynie i hełmie z pióropuszem.

– Przesada – złości się blondyn. – Śpiewał, grał na cytrze, występował w teatrze i zbudował najpiękniejszy pałac na świecie. Musiał być wykwintnym człowiekiem.

Wszyscy czterej zaczynają gorąco dyskutować i zapominają o turystach.

– Podpalił miasto, żeby móc zbudować ten swój pałac!

– Kłamstwo! Nerona wcale nie było w mieście, kiedy wybuchł pożar.

– Tym bardziej podejrzane! Oczywiste, że to on wydał rozkaz. I jeszcze zaczął śpiewać.

– W takim razie geniuszem się nie popisał. Śpiewał o upadku Troi, kiedy palił się Rzym.

– Obarczył winą chrześcijan i zrobił z nich pochodnie, to też jest pewnie genialne?

– Chrześcijanie sami zrobili z ludzi pochodnie. A poza tym kto mówi, że to wszystko prawda? Swetoniusz był okropnym plotkarzem. Nerona wychował Seneka, od niego mógł się nauczyć tylko dobrych rzeczy.

– Corruptio optimi pessima^() – dodaje chłopak w płaszczu.

Hale targowe cesarza Trajana.

– On studiuje łacinę i grekę – komentuje blondyn. – Stąd to denerwujące popisywanie się cytatami. Początkowo Neron płakał, kiedy musiał podpisywać wyroki śmierci.

– Poza tym był pedałem.

– Nieprawda, miał wiele kobiet: Oktawię, Poppeę, Akte. Czasami sypiał z mężczyznami, ale w tamtych czasach uważano to za normalne.

– Normalne, dobre sobie!

– Chciał zyskać wieczną sławę i to mu się udało. Słusznie!

Dyskutując, ekscytują się tak, jak tylko Włosi potrafią.

– Idę zobaczyć, czy da się wejść do muzeum, dzwoniłam kilka razy, ale wszystkie godziny były już zajęte.

– Nasza przyjaciółka tam pracuje – odzywa się blondyn, obrońca Nerona. Spod napierśnika wyciąga komórkę. – Sandra jest konserwatorem. Może wiele załatwić.

Wystukuje numer z głowy.

– Ciao, bella, tutto bene? Mamy tu przyjaciółkę z Holandii, chce zobaczyć, co ty tam robisz. – Mruga do mnie. – Nie, może być po włosku. Kochana jesteś. Ściskam cię. – Telefon znowu znika pod pancerzem. – Zaraz tu będzie. Sandra to prawdziwa artystka. Szminkuje nas czasami, jak dostajemy specjalne zlecenia, występujemy w filmach albo robimy zdjęcia dla gazety i tak dalej.

Blond legionista odprowadza mnie do wejścia do muzeum, wielkiej bramy w długim starożytnym murze. Po obu stronach stoją młodzieńcy kontrolujący bilety. Pozdrawiają mojego towarzysza.

Wszędzie kręcą się grupki ludzi, przed kasą biletową widać długą kolejkę. Ale tam czeka już Sandra, młoda kobieta o poważnej twarzy, z upiętymi ciemnymi włosami. Ma na sobie obcisły jasnozielony kombinezon.

Witamy się.

Rzymski legionista salutuje i odchodzi z kwiatami od Pirandella w ręce. Dwaj chłopcy kontrolujący bilety kiwają uprzejmie głowami, kiedy przechodzimy obok.

Człowiek milknie z wrażenia, wchodząc do środka. Spoglądam w górę, na olbrzymie mury.

– To nie jest jeszcze Domus Aurea, tylko Termy Trajana – informuje mnie Sandra. – Ironia historii: wszystkie ślady po Neronie miały zniknąć z powierzchni ziemi i z pamięci, nazywano to damnatio memoriae – potępienie pamięci. Cesarz Trajan wykorzystał część pałacu Nerona jako fundamenty term i właśnie dlatego przetrwały. Resztę zrównano z ziemią. Cały kompleks zajmował osiemdziesiąt hektarów.

– Ercole mówił, że pochodzi pani z Holandii. Największym specjalistą od historii Domus Aurea jest właśnie Holender, Paul Meyboom.

Zaskakuje mnie.

– Akurat tutaj jest, zaraz zobaczę, czy ma dla pani czas. Dzięki niemu rozpoczęto prace wykopaliskowe w tym miejscu. Włosi są o to bardzo zazdrośni.

Oczywiście, że chcę się z nim spotkać. Tymczasem oglądam uważnie kolosalne mury.

– Specjalizuje się w rzymskich malowidłach ściennych. Ja też dla niego pracuję.

– Co dokładnie pani robi?

– Usuwam wapno z malowideł.

– I podmalowuje pani brakujące elementy?

– Niestety nie, ale to wspaniałe uczucie wydobywać kolory spod warstwy wapna. Bardzo dziwna praca. Trzeba mieć anielską cierpliwość. Od rana do wieczora leży się na rusztowaniach i zeskrobuje wapno, milimetr po milimetrze, człowiek się od tego zmienia. Ostatnio kolega zapytał: „Trzy tygodnie temu mówiłaś to i to, co właściwie masz na myśli?”.

Tymczasem przechodzimy przez wysoki, skąpo oświetlony korytarz. Jest tu znacznie zimniej niż na dworze.

– Od dawna zna pani Ercolego? – pyta.

– Dopiero co go poznałam, jego przyjaciół też.

Sandra się uśmiecha.

– Zarabiają bardzo dużo. To studenci, ale naprawdę nie wiem, kiedy chodzą na wykłady, zawsze są tutaj.

Teraz wchodzimy do prawdziwego Złotego Domu.

Na ścianach widać fragmenty malowideł w żywych kolorach.

– Trzeba mieć trochę wyobraźni. Trajan zamurował drzwi i okna wszystkich pomieszczeń i wypełnił je ziemią. Początkowo pałac był otwarty na cztery strony, znajdowały się tu galerie z kolumnami, z widokiem na park, fontanny i jeziora.

Na oryginalnych ścianach wymalowano bardzo ozdobne kolumny, łuki, nisze, pomiędzy nimi girlandy, fantazyjne zwierzęta, twarz kobiety za oknem. W niewielkich prostokątnych ramach namalowano pejzaże, wyglądają jak obrazy wkomponowane w większe malowidła.

Pod wysokimi rusztowaniami stoi dwóch mężczyzn zajętych rozmową.

– Professore, mogę przedstawić panu rodaczkę?

Blondyn z wąsem wyciąga do mnie rękę na powitanie.

– Paul Meyboom.

Kiedy się przedstawiam, mówi, że miał kiedyś studentkę o nazwisku Steenbeek. Zamurowuje mnie.

– To moja siostra Catherine!

– Tak? Miała takie długie czarne włosy.

– Była tutaj z tobą! Zawsze jej zazdrościłam, że zwiedziła Złoty Dom Nerona, a ja nie, chociaż tu mieszkam.

Mówi serdecznie, że znajdzie chwilę, żeby mi wszystko pokazać.

– Może się przejdziemy? – pyta. Sandra musi wracać do pracy.

Dwadzieścia lat temu rozpoczął prace badawcze w Rzymie. Ze względu na swoją specjalizację nie mógł pominąć Domus Aurea.

– Włosi nie byli zainteresowani badaniami?

– Początkowo nie, teraz nad tym boleją. Kiedy zaczynaliśmy, było to niebezpieczne przedsięwzięcie, musieliśmy chodzić po kałużach, nosić hełmy, bo w każdej chwili coś mogło nam spaść na głowę. Przez otwory wrzucano śmieci, kamienie, strzykawki ćpunów. Potem wylano beton i założono oświetlenie.

Paul przygotowuje teraz obszerną publikację na temat badań.

Niestety, w ciągu dwudziestu lat wiele rzeczy zostało zniszczonych.

– Nad Domem znajduje się park, woda, którą go podlewano, przeciekała do komnat, co miało katastrofalne następstwa. Teraz na szczęście przestano.

Patrząc z perspektywy czasu, inicjatywa Holendrów okazała się operacją ratunkową. Inaczej wszystko by przepadło. Idziemy korytarzem, na którego ścianach namalowano piękne kolumny i fantastyczne detale architektoniczne.

– Nazywamy to stylem pompejańskim czwartym. Przypomina dekoracje teatralne, barokowe czy klasyczne tło, tak jak w rzymskich teatrach.

– Na przykład w Teatrze Pompejusza.

– Właśnie. Kolumny, bramy, posągi, obrazy. Neron chciał wciąż zaskakiwać widzów. Jego Złoty Dom wyglądał jak teatr.

Neron był artystą. Pisał i recytował wiersze, powoził rydwanem w teatrze i marzył, żeby zagrać Herkulesa, wejść nago na scenę i jednym machnięciem maczugi zabić lwa. Przyglądam się ptaszkowi na ścianie na wysokości moich oczu. Wygląda jak prawdziwy, został namalowany lekko i bardzo zgrabnie.

– Neron nie wchodził do tych korytarzy zamalowanych freskami. Tutaj spali niewolnicy. Komnaty i korytarze, po których chodził cesarz, wykładano marmurem. Tylko sklepienia pokryto freskami. Ten marmur nie spodobał się demokratycznie nastawionym Rzymianom. Świadczył o tym, że Neron uważał się za wschodniego władcę, a nie przewodniczącego senatu. Pałac Kleopatry w Aleksandrii całkowicie wyłożono marmurem, ale tutaj, w Rzymie, uważano to za przejaw manii wielkości.

Słucham i jednocześnie przyglądam się fragmentom malowideł.

– Neron jako pierwszy kazał zbudować w Rzymie tak wspaniały pałac. Wiele osób uważało, że to jest marnotrawstwo pieniędzy dokonywane przez szaleńca. Według Swetoniusza cesarz zamierzał udowodnić, że w krótkim czasie potrafi wydać potężną sumę pieniędzy, chciał sobie w ten sposób dodać szyku i uroku. Ale to nieprawda, krył się za tym inny plan: Domus Aurea miał stanowić doskonałe odbicie cesarstwa, jego lasów, jezior i fontann, egzotycznych ogrodów, term, pawilonów przygotowanych do uczt i zabaw. Neron wcale tu nie mieszkał, jego rezydencja wznosiła się na Palatynie. Te pomieszczenia, niewielka część całego kompleksu, służyły do wypoczynku jemu i jego dworzanom. Podobno westchnął: „Nareszcie miejsce godne człowieka”.

Ludzi rozzłościł fakt, że Neron polecił zbudować ten wymarzony dom w centrum miasta, na miejscu, gdzie dotąd mieszkali obywatele Rzymu. Ironicznie komentowano to w jednej z satyr: lepiej od razu przenieść się do Wejów, bo w Rzymie będzie miejsce tylko na jedną willę. Weje leżały w krainie Etrusków, Etrurii, daleko od Rzymu.

– No cóż, nie da się ustalić, czy Neron naprawdę spalił miasto, w każdym razie pożar był mu na rękę – oświadcza Paul.

Dom był duży, olbrzymi, wypełniony światłem. W monumentalnym wejściu stał posąg Nerona z brązu, widoczny z daleka (miał czterdzieści metrów wysokości) i błyszczący złotem. Przedstawiał go jako boga słońca, w aureoli z promieni. Nazwa „Złoty Dom” odnosiła się nie tylko do bogatych zdobień, lecz także do tego wizerunku cesarza i do złotego wieku mającego nadejść wraz z jego panowaniem.

Teraz do środka nie wpada nawet jeden promień. Chodzimy po wysokich cienistych korytarzach, obok nimfeum, miejsca spotkań nimf, gdzie szumiały fontanny, a ludzie szukali orzeźwienia nie w kąpielach, ale w grze światła i dźwięku wody. Marmur ze ścian został skradziony, złodzieje zostawili tylko rządek muszelek na dole. Na sklepieniu widać jeszcze mozaikę – Odyseusza podającego puchar wina cyklopowi Polifemowi.

– Każdy szczegół był wyrafinowany i przemyślany. Polifem, syn Posejdona, boga mórz, kochał się w nimfie Galatei, a więc ta scena bardzo tu pasuje.

Być może Neron, niedbale ubrany, w chustce na szyi, bez pasa i butów, słuchał tutaj przy szumie fontanny mądrych słów swego mistrza Seneki, który początkowo trzymał go w ryzach.

W niszy stoi samotny, poobijany posąg muzy. Jedyny, jaki ocalał z grabieży Trajana. To Terpsychora, muza tańca i pieśni, „radująca się tańcem”.

Idziemy dalej, a Paul Meyboom pokazuje mi różnorodne style wszystkich warsztatów, prace mistrzów i asystentów zatrudnionych tutaj przy pracach zdobniczych. Ten olbrzymi pałac budowano i dekorowano w latach 64–68. Skoro powstał zaledwie w cztery lata, musiała pracować tutaj armia ludzi. Dla badań Paula ważne jest to, że w przeciwieństwie do Pompei wszystkie malowidła można dokładnie datować.

Przesuwamy się powoli wzdłuż elegancko ozdobionej ściany, przez którą przechodzi w poprzek olbrzymi kanał wodny term Trajana, idziemy przez salę wypełnioną jeszcze w dużej części ziemią, aż dochodzimy do ośmiokątnej komnaty słońca, z otworem w kopule, przez który wpada światło. W czasach świetności, zanim Trajan zamurował drzwi i okna w całym pałacu, słońce wpadało tu ze wszystkich stron.

Niewielkie pomieszczenia okalające okrągłą salę służyły do spożywania posiłków, opowiada Paul. W jednym z nich szumiała woda, wyglądem mogło ono przypominać grotę Dionizosa. W tych jadalniach próbowano stworzyć nastrój Arkadii, locus amoenus, miejsca przyjemnego. Miały dawać poczucie, że nimfy i satyrowie mogą zaraz przysiąść się do stołu.

Wyobrażam sobie, jak goście się tu wylegują, z girlandami kwiatów u stóp, na łóżkach pokrytych kosztownymi tkaninami, pośród marmurów, złoceń i kolorowych fresków, zajadają się pawimi jajkami, drozdami w szparagach i języczkami słowików, pieczenią z niedźwiedzich łap i opiekanymi papugami podawanymi na złotych tacach. Z sufitu opadają na nich płatki kwiatów, z góry rozpyla się perfumy. Na dodatek upajają się sławnym winem Pompeiano z winnic leżących na stokach Wezuwiusza. Chłód zapewniają trunkowi gliniane dzbany, w których pływają ceramiczne pojemniczki wypełnione śniegiem. Zatłuszczone ręce wycierają we włosy niewolników i niewolnic.

– Czy to jest ta sławna obrotowa komnata, o której piszą starożytni autorzy?

– Możliwe, że sala się obracała – mówi Paul. – Takie rzeczy robiono w teatrze. Tam jednak scenę obracano dzięki ruchowi wody, a tutaj nie widać śladów podobnej instalacji. To, o czym mówisz, mogłoby dotyczyć letniego pawilonu Nerona z nimfeum, którego resztki odnaleziono na Palatynie.

Wyobrażam sobie, jak cesarz odziany w kobiece szaty, z włosami blond błyszczącymi złotem od słońca, śpiewa Kanake w udręce lub Orestesa, mordercę swojej matki, akompaniując sobie na cytrze. Ćwiczył śpiew, nosząc na piersiach ciężarki, żeby zwiększyć siłę głosu, i wściekał się, gdy ludzie go nie słuchali.

Podczas jego występów nikt nie mógł opuszczać teatru, nawet w potrzebie, dlatego kobiety rodziły dzieci podczas przedstawień. Kiedy astrologowie przepowiedzieli, że zostanie usunięty z tronu, zareagował zimno: „Dzięki mojemu skromnemu talentowi jakoś się utrzymam”. Zamierzał zarabiać na życie jako muzyk. Swojego przyrodniego brata Brytanika otruł nie tylko dlatego, że obawiał się ewentualnych pretensji do tronu z jego strony, lecz także dlatego, że ten miał lepszy głos.

– Czy Neron to uosobienie zła?

– Jest nawet specjalny kierunek zajmujący się osobowością Nerona. Oczywiście był okrutny, szczególnie w późnym okresie panowania. Ale nie bardziej niż wielu innych władców. Nie można oceniać jego czasów według współczesnych norm, to zupełnie inna epoka. Weźmy chociażby walki gladiatorów albo powstanie Spartakusa, kiedy wzdłuż drogi wisiało na krzyżach tysiące niewolników. W rodzinie Nerona morderstwo było powszechne. Jako dziecko widział, jak matka podała jego ojczymowi, cesarzowi Klaudiuszowi, grzyby, „po których już więcej grzybów jeść nie mógł”.

Podstępem, polityką i trucizną Agrypina utorowała synowi drogę do władzy. Otrzymała zaraz wysoką pozycję na dworze i tytuł honorowy „najlepszej z matek”. Z czasem zaczęła się jednak wtrącać do rządów Nerona i mu zagrażać, dlatego pozbył się jej, zanim znalazła okazję, żeby pozbyć się jego. Po kilku nieudanych próbach otrucia – Agrypina sama zadbała, żeby uodpornić się na trucizny – kazał zbudować statek, który miał pęknąć na środku morza. Niestety, podstęp się nie udał, wioślarze wywrócili więc statek, ale Agrypina zdołała dopłynąć do brzegu. Wkrótce potem została zasztyletowana. „Tutaj, w brzuch” – krzyczała do morderców. – „Tutaj nosiłam Nerona”. Cesarz pospieszył na miejsce zbrodni, żeby podziwiać piękno ciała matki. Jej cień będzie go prześladował.

Kazał też zamordować pierwszą żonę, Oktawię, i zabił drugą, ukochaną Poppeę. Zmarła, kiedy kopnął ją w brzuch, bo zezłościła się, że późno wraca z wyścigów rydwanów. Była w zaawansowanej ciąży.

– Ale nie można zapominać, że nasze najważniejsze źródła informacji, Tacyt, Swetoniusz i Pliniusz, należały do stronnictwa senatu i znacznie wyolbrzymiały złe cechy Nerona.

Idziemy dalej przez korytarze okradzione ze światła.

– Chciałoby się kiedyś zobaczyć to wszystko w pełnym blasku.

– Watykan dobrze oddaje tę atmosferę. Domus Aurea został odkryty w tysiąc czterysta osiemdziesiątym roku, po wielu wiekach zapomnienia. W dachu powstały otwory, przez które ludzie spuszczali się do środka z pochodniami w rękach, między innymi Rafael, Pinturicchio, Perugino, Giovanni da Udine. A także malarze holenderscy. W Rzymie mieszkało wówczas wielu artystów, ponieważ papież Sykstus IV zlecił wykonanie malowideł w Kaplicy Sykstyńskiej. Freski ze Złotego Domu Nerona były ważnym źródłem inspiracji dla twórców nowego stylu dekoracji. Stąd pochodzi też termin „groteska”, który pojawił się w renesansie – oznacza malowidła „z grot”. Przepiękne przykłady takich malowideł można zobaczyć w krużgankach, Loggiach Rafaela w Watykanie. Rafael naśladuje w nich nie tylko elementy groteskowe, lecz także użycie złoceń i marmuru. W Muzeach Watykańskich znajduje się wiele skarbów z czasów starożytnych, między innymi Grupa Laokoona znaleziona tutaj w pobliżu. Wpływ tej rzeźby na estetykę był tak ogromny, że mówi się czasem, iż to ona stworzyła barok. Ludzie, którzy schodzili do grot, nie poruszali się, tak jak my, po korytarzach, ale po górach ziemi wrzuconych tutaj na rozkaz Trajana. Dzięki temu przyglądali się z bliska malowidłom na sklepieniach. – Paul wskazuje palcem do góry. – Tutaj są autografy wielkich mistrzów. – Patrzę na znaki wyryte w sklepieniu.

Idziemy dalej, aż dochodzimy do sławnej sali ze złotym sklepieniem.

Niewiele z niej zostało.

– Ale znamy akwarelę z tysiąc pięćset trzydziestego ósmego roku, namalowaną przez Francisca de Holandę, Portugalczyka, którego ojciec był Holendrem – dodaje Paul.

Mój rozmówca uważa, że utracone malowidła na fryzie pod kopułą (na szczęście Francisco de Holanda zdążył je uwiecznić) są dziełem Famulusa, jedynego malarza Domus Aurea wymienionego z imienia. Pliniusz pisze o nim: „Malował przez kilka zaledwie godzin na dobę, i to przy zachowaniu całej powagi, bo zawsze przybrany w togę, choć przy sztalugach. Dzieła jego zawarł w swym wnętrzu Złoty Dom, dlatego nie ma poza tym zbyt wielu okazów jego pędzla”^().

– To chyba przesada, pracował tu tylko przez cztery lata. Wielu ludzi myśli, że to on wykonał malowidła ścienne, ale tworzenie fresków było sztuką gorszej kategorii. Prawdopodobnie malował obrazy na płótnach, które wisiały na marmurowych ścianach. Togę nosił, żeby zrekompensować sobie niskie pochodzenie. „Famulus” znaczy sługa.

Idziemy w kierunku wyjścia. Ja bym się tu chyba zgubiła, ale Paul zna każdy kąt tego wnętrza. Dziwnie pomyśleć, że pracuje tutaj dłużej niż Famulus i odbył więcej spacerów tymi korytarzami niż sam cesarz.

Już w wieku trzydziestu dwóch lat Neron czuł, że lepiej będzie popełnić samobójstwo niż czekać, aż republikańscy rebelianci przyszykują mu okrutniejszą śmierć w ramach odwetu za jego czyny. Pierwsza próba się nie powiodła: prosił ludzi, żeby go zabili, ale nikt nie chciał tego zrobić. Powiedział wtedy: „A więc nie tylko nie mam żadnego przyjaciela, ale też żadnego wroga?”. Następnie wybiegł na zewnątrz i chciał się rzucić do Tybru, ale odstąpił od tego pomysłu.

Pytam Paula, czy Neron zasłużył sobie na taki smutny koniec.

– W niektórych aspektach wyprzedził swoje czasy – odpowiada. – Wkrótce po jego śmierci konwencja panowania, którą przyjął, została powszechnie zaakceptowana i stała się przykładem dla cesarzy późnego imperium rzymskiego i średniowiecza. Pałac jako wyraz i symbol władzy absolutnej to jest też Wersal Ludwika Czternastego, Króla Słońce.

Idziemy korytarzem Trajana, z daleka widać światło dnia.

– Wpływ Nerona i jego Złotego Domu na sztukę okazał się ogromny. Malowidła groteskowe można zobaczyć nie tylko w pałacach renesansowych, lecz także w domach osiemnastowiecznych. Były też bardzo popularne w pałacach i zamkach angielskich, a teraz pojawiają się na szalach i chustkach projektowanych przez Gucciego i Versace.

Paul Meyboom uważa, że Neron słusznie mógł powiedzieć o sobie w momencie śmierci, kiedy w końcu zdobył się na odwagę i przy pomocy sekretarza wbił sobie sztylet w gardło: „Jakiż artysta ginie ”.

Żegnamy się, życzę mu powodzenia w publikacji książki i obiecuję pozdrowić siostrę.

– Przyjdź jeszcze kiedyś, jeśli będziesz miała ochotę!

Na zewnątrz jest przynajmniej o piętnaście stopni cieplej. Muszę przymrużyć oczy, żeby nie oślepiło mnie światło, w którym kiedyś skąpany był Dom Nerona. Z głową jeszcze w innym świecie idę przez vialle della Domus Aurea.

Rzymscy żołnierze wciąż tam stoją. Kiedy mnie widzą, ruszają pędem w moim kierunku. Zaczynam krzyczeć. Trzech chwyta mnie wpół i podnosi na ramiona. Czwarty robi zdjęcie polaroidem. Ze śmiechem stawiają mnie z powrotem na ziemi. Fotograf podaje mi aparat, patrzymy, jak z bieli papieru wyłaniają się Rzymianie i ja. Ten proces przypomina mi wydobywanie fresków spod warstwy wapna. W tle widać Koloseum zbudowane przez Wespazjana na miejscu jeziora przed Złotym Domem, żeby wymazać Nerona z pamięci. Nawet to się jednak nie udało, amfiteatr zawdzięcza swoją nazwę Kolosowi – posągowi cesarza.

Zdjęcie mogę zabrać, jeśli obiecam, że o nich napiszę.

Potem wracam spacerem do swojego mieszkanka.

Na Forum Romanum.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: