Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wesoła rozwódka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 lipca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wesoła rozwódka - ebook

Rozwódka wcale nie musi być kobietą smutną i przegraną!

Życie może rozsypać się w mgnieniu oka. Jednego dnia jesteś szczęśliwą mężatką i urządzasz nowy dom, a następnego do twoich drzwi puka obca kobieta i oznajmia, że ukochany mąż od dawna cię zdradza. To właśnie przytrafiło się Alicji. Wyprowadza się, składa pozew o rozwód i zaczyna nowe życie w kawalerce, której użycza jej przyjaciółka. Na przekór wszystkim postanawia udowodnić, że rozwódka nie musi być wcale stracona dla świata. Może być wesoła i cieszyć się nowym życiem! To nowe życie najlepiej rozpocząć z rozmachem i przytupem. A jak konkretnie? Alicja już wie i postanawia pomóc innym kobietom, które spotkało to, co ją, i pokazać im, że życiem można się cieszyć nawet po rozwodzie. A może przede wszystkim po rozwodzie?

Będzie wesoło i będzie się działo!

Iwona Czarkowska z mistrzowską precyzją i przymrużeniem oka ukazała trudny temat rozwodów i rozpoczynania życia od nowa. Ta książka to gwarancja poprawy nastroju u każdego ponuraka!

Wioleta Sadowska, subiektywnieoksiazkach.pl

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7674-828-3
Rozmiar pliku: 927 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WYSTĘPUJĄ:

Alicja Kalicka – kobieta, która znalazła się na kolejnym życiowym zakręcie

Paweł Watrak – mąż, który pomylił żonę z kochanką

Tatiana – nieznajoma, która przyszła bez zaproszenia i już została

Szymon Paluszkiewicz – mężczyzna, który odebrał telefon i zniknął

pan Karasek – łysy sąsiad, który twierdził, że Alicja ma psa

Łucja, Karolina, Ewa – przyjaciółki, które znały Alicję przed wieloma życiowymi zakrętami

Barbara Nowik – szefowa Alicji, która wpadła w szpony hazardu

Zuzanna Roszkowska – agentka, która przybyła z Bangladeszu

Helena Korolkiewiczowa – sąsiadka, która nie zabiła Eulalii

Stefan Korolkiewicz – sąsiad, który wierzył, że Eulalia do niego wróci

Agata Kalicka – starsza pani, która wyskoczyła z samolotu

Aleks Koszowski – lekarz, który o mało nie kupił psa

bracia Kowalowie – właściciele zakładu pogrzebowego, z którymi los zetknął Alicję jeszcze za życiaROZDZIAŁ I

POCZĄTEK KOŃCA, KTÓRY TAK NAPRAWDĘ BYŁ KOŃCEM POCZĄTKU I ŚRODKIEM NIE WIADOMO JESZCZE CZEGO

Lało jak z cebra. Wycieraczki starego żółtego volkswagena garbusa z wysiłkiem usuwały krople z szyby. Alicja, zależnie od humoru, nazywała swój pojazd Czarownicą lub Ścierką. Czarownicą, bo kupiła go od gościa, który – jak wynikało z dowodu osobistego – urodził się we wsi Łysa Góra. A Ścierką ze względu na kolor, który przypominał spraną żółtą ścierę do podłogi, choć według poprzedniego właściciela miał przywodzić na myśl „piasek pustyni”. Tego dnia pojazd był zdecydowania Ścierką.

– Za każdym razem, gdy padało, Paweł powtarzał, że trzeba kupić nowe wycieraczki. No, ale nigdy nie miał na to czasu. I teraz już go raczej nie znajdzie – mruknęła pod nosem i podjechała pod bramę domu.

Wysiadła i wygrzebała z kieszeni klucze do bramy. Wzdrygnęła się, bo powiał wiatr i krople deszczu z pobliskiego dębu spadły jej wprost za kołnierz kurtki. Pod tym dębem kochali się z Pawłem, gdy pierwszy raz tutaj przyjechali. To było rok temu. Też wiosną, ale nie lało bez przerwy jak w tym roku. Długo szukali wtedy działki pod dom i w końcu znaleźli właśnie tutaj, w Malinówce, kilka kilometrów od ich rodzinnego Zabrzeźna.

– Kiedyś pokażę to miejsce naszemu synowi i powiem mu, że został poczęty pod tym drzewem – roześmiał się Paweł, gdy leżeli na trawie.

– Jakiemu synowi? – Alicja spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Temu, którego właśnie zrobiliśmy. – Paweł połaskotał ją w brzuch.

– A jeśli będzie dziewczynka? – zapytała.

– Masz rację. Najlepiej, żeby były bliźniaki, chłopiec i dziewczyna. Trzeba to szybko poprawić i dorobić dziewczynkę – powiedział Paweł i przyciągnął ją do siebie.

Ale nie było ani syna, ani córki.

– I już nie będzie. Co jest? Zacięło się dziadostwo? – warknęła, dłubiąc kluczem w zamku bramy. – Zaraz się tu rozpuszczę.

Po kilku minutach złamała sobie paznokieć, więc zaprzestała bezsensownej walki i nacisnęła guzik domofonu. Miała wrażenie, że deszcz wlewa jej się za kołnierz i spływa po plecach, przez majtki, do butów. Na piętrze domu lekko odchyliła się roleta, a chwilę później rozległ się pisk i furtka się otworzyła. Alicja weszła na ganek i poklepała leżące tam psy. Dobrze, że wymusiła na architekcie, żeby zaprojektował zadaszenie, chociaż strasznie marudził. Hula i Hop od początku uwielbiały tu leżeć.

– Tego się już absolutnie nie robi – przekonywał ją właściciel Biura Projektów „Tani Dom” (Alicja później doszła do wniosku, że był to zły omen i trzeba było faceta przegnać na cztery wiatry). – Teraz stawia się w architekturze na otwarte płaszczyzny. Takie ganeczki to już przeszłość.

– Ale ja chcę taki mieć – upierała się. – Nigdy nie mogę znaleźć kluczy w torebce. Jak będę szukać, to nie chcę, żeby lało mi się za kołnierz.

– Sorry, ale zmieniłem zamki – powiedział Paweł, otwierając drzwi. – Klucze nam zginęły. Sama rozumiesz…

– Tak, rozumiem – odpowiedziała z przekąsem. – Tania znowu zgubiła klucze.

Przypomniała sobie dzień, gdy usłyszała o Tani po raz pierwszy. Paweł wrócił wściekły do domu. Mieszkali wtedy w wynajętej kawalerce, bo dom dopiero się budował.

Wszedł i trzasnął drzwiami aż zadudniło. Po chwili rozległo się wściekłe walenie w kaloryfer. Czasami Alicja miała wrażenie, że mieszkająca piętro niżej pani Nowaczyk siedzi pod tym kaloryferem z jakąś żelazną sztabą i tylko czatuje, żeby załomotać w żeberka.

Wyjrzała z kuchni, gdzie od godziny zaklinała ciasto drożdżowe, żeby choć trochę urosło, bo inaczej nigdy nie będzie piękną babką, ale paskudnym płaskim zakalcem, i za karę nie dostanie lukrowej polewy.

– Co się stało? – zapytała. – Wyglądasz, jakby cię wściekły giez ukąsił.

– Gorzej! W zeszłym tygodniu dali nam do działu jakąś idiotkę – warknął mąż i pocałował ją w policzek. – Będzie ciasto drożdżowe?

– Jeszcze nie wiem, bo nie chce wyrosnąć – odpowiedziała Alicja. – Może będzie drożdżowy zakalec.

– Lubię zakalce – mlasnął Paweł.

– Nie mlaszcz, bo ciasto może mi od tego opaść. Nigdy nie wiem, od czego ono opada. Albo może mlaszcz, jak lubisz zakalce. Sama nie wiem. No i co ta idiotka? – zapytała, przykrywając miskę ściereczką.

– Idiotka miała wysłać kilka dokumentów faksem. Jakieś zamówienie na bilety, faktury, zestawienie dla księgowości centrali – wyjaśnił mąż.

– I co? – roześmiała się. – Idiotka nie umie obsługiwać faksu?

– Umie, umie! Choć dzisiaj akurat byłoby lepiej, gdyby nie umiała. Wychodziła z tymi dokumentami na korytarz, bo tam stoi faks, i w drzwiach zderzyła się z Krzyśkiem.

Alicja zwizualizowała sobie idiotkę, która z wielkim plikiem dokumentów otwiera drzwi. Dla celów roboczych uczyniła ją niską kobietą lat około czterdzieści pięć. Po namyśle dodała jej myszowate, lekko przetkane siwizną włosy i okulary w niemodnych drucianych oprawkach. Tak wystylizowana idiotka zderza się z Krzyśkiem. Jak wygląda Krzysiek, to akurat świetnie wiedziała, bo był przyjacielem Pawła jeszcze ze studiów. Dwa metry wzrostu, waga półciężka. Mogła sobie wyobrazić, jakie były skutki zderzenia myszy z górą. Dokumenty pewnie fruwały pod sufit.

– No, ale chyba pozbierała te papiery i wysłała? To o co chodzi i dlaczego jesteś taki wściekły? – zapytała męża i zerknęła pod ściereczkę. Czy dobrze widzi, że pojawiły się jakieś obiecujące pęcherzyki?

– Bo ona te kartki miała poprzekładane takimi świstkami, na których Elka zanotowała jej numery faksów. Pozbierała wszystko z podłogi i wysłała jak leci. Zamówienie na bilety do hurtowni kabli, fakturę do zapłacenie za tonery do kantyny, rachunek za naprawę serwera do biura podróży. Wszystko pomieszała. Przez godzinę Elka odbierała telefony z pytaniami, czyśmy powariowali.

– A jak ta idiotka ma na imię? – roześmiała się Alicja i znowu zajrzała pod ściereczkę. Ciasto zaczynało rosnąć!

– Tatiana ma na imię. – Paweł wzruszył ramionami. – Ta idiotka.

– Tatiana? Ciekawe imię – mruknęła żona. – Jak to się zdrabnia? Tania?

– Ona bardzo nie lubi, jak ktoś tak do niej mówi. Prosiła, żeby mówić Tina. A tania to raczej nie jest. Odkąd przyszła, musieliśmy już dwa razy zamek w drzwiach magazynku wymieniać, bo co tam po coś pójdzie, to klucze gdzieś zapodzieje. Zepsuła też drukarkę i ekspres do kawy.

– Przecież wiesz, że ona nie lubi zdrobnienia Tania. A w ogóle to nie rozumiem, dlaczego jesteś do niej taka uprzedzona. – Paweł wzruszył ramionami.

– Nie rozumiesz? – Spojrzała na niego i pokiwała głową. – To akurat dziwne. Zresztą, nie zaczynajmy kolejnej idiotycznej dyskusji. Przyjechałam po swoje rzeczy. Tak jak się umawialiśmy wczoraj przez telefon.

Na górze trzasnęły drzwi sypialni. Alicja przypomniała sobie, jak testowali tam z Pawłem nowy materac. Okazał się kiepski, bo po jednej nocy poszły sprężyny i trzeba było reklamować. Sprzedawca patrzył na nich z zainteresowaniem i komentował, że on też ma taki materac i coś takiego mu się nie zdarzyło. I jakiś żal przy tym było słychać w jego głosie.

– Mogę się spakować? – zapytała.

– Już cię spakowałem – odpowiedział Paweł. – Tu jest wszystko.

Otworzył drzwi do schowka pod schodami. Ktoś (on czy Tania?) wcisnął tutaj kilka wielkich niebieskich worów na śmieci. A wcześniej upchnął w nich jej rzeczy.

– Przepraszam, ale zrobiłem to sam, bo zaraz musimy jechać z Tiną do lekarza – wyjaśnił Paweł. – Mam nadzieję, że rozumiesz.

Tak, doskonale rozumiała. Rozmaici „życzliwi” na wyścigi informowali ją ze współczuciem, że kochanka jej męża jest w ciąży. Niektóre z „przyjaciółek” nawet nie próbowały ukryć, że nie jest im wcale przykro z tego powodu. Inne nieudolnie udawały, że jej współczują. Tak naprawdę nie mogła się zdecydować, która z opcji bardziej ją mierziła. I wszyscy byli tak bardzo rozczarowani, gdy mówiła, że o Tani i Pawle wie już od dawna.

Dowiedziała się miesiąc po przeprowadzce do nowego domu. Ogarnęli się już jako tako i uznali, że czas najwyższy urządzić parapetówkę, o którą coraz natarczywiej dopominali się znajomi. Były przyjaciółki Alicji: Łucja, Karolina i Ewa, oraz kumple Pawła: Krzysiek i Łukasz. Oboje zaprosili zaś przemiłych państwa Helenę i Stefana Korolkiewiczów, starsze małżeństwo, które mieszkało w sąsiednim domu. Impreza trwała w najlepsze, gdy ktoś zapukał do drzwi. Ogrodzenia z domofonem jeszcze nie było, bo majster w trybie nagłym musiał pojechać do Norwegii, grodzić tamtejsze hytty przed reniferami, które obgryzały dachy z trawy. Wytłumaczył, że to taka ichnia moda na hytty, renifery i dachy z trawy. Obiecał wrócić za dwa miesiące, ale minęły już trzy i nie dał znaku życia, więc każdy mógł im latać po podwórku, co z lubością wykorzystywały ozdobne kury pana Korolkiewicza. One jednak do drzwi nie dzwoniły, więc to musiał być ktoś inny.

Paweł poszedł otworzyć, a reszta towarzystwa zabawiała się zgadywaniem, kto to się dobija, bo wszyscy zaproszeni byli już na miejscu. Alicja zabrała się za krojenie tortu.

– Pewnie jakiś domokrążca – powiedziała Łucja. – Jak kupiliśmy mieszkanie, to po kilku dziennie przychodziło. Proponowali nam rolety, drzwi antywłamaniowe, ogrzewanie podłogowe i czujniki gazu. Tyle że w naszym budynku nie ma gazu. A raz przyszedł jakiś, co chciał nam uroki odczyniać. Pogoniłam oszusta i guślarza.

– No wiesz! – oburzyła się Karolina. – To nie są żadne gusła! Sama mówiłaś, że tydzień po przeprowadzce sąsiad was zalał. Jakbyś odczyniła uroki, to pewnie nic by się nie stało. Tobie, Ala, to ja mogę odczynić. Zrobiłam ostatnio taki kurs….

– Bzdura! – oburzyła się Łucja. – Sąsiad nas zalał, bo mu wyskoczyła źle zamontowana rura od sedesu. Dla niego miałam zamówić odczynianie? A może dla całego bloku? A co pani o tym myśli? – zwróciła się do pani Korolkiewiczowej.

– Myślę, że wiara w to, że potrafimy zapanować nad otaczającym nas światem, bardzo poprawia humor – odpowiedziała z uśmiechem starsza pani.

Rozmowę przerwało im wejście Pawła. Pan domu wrócił do pokoju w towarzystwie wysokiej brunetki. Alicja zwróciła uwagę, że kobieta jest zjawiskowo piękna, i coś piknęło jej w środku z zazdrości. Nieznajoma miała nogi modelki, piękną cerę i wielkie, jakby zdziwione oczy. Wszystko, czego natura Alicji poskąpiła.

Co taka kobieta może sprzedawać? – zastanawiała się.– A może uroki odczynia? Nie, chyba raczej rzuca na facetów. Kurza stopa! Dlaczego ja tak nie wyglądam?

Zauważyła, że Krzysiek i Łukasz wymienili porozumiewawcze spojrzenia. W jej domu coś się działo. A co konkretnie, miała się przekonać już za chwilę.

– Cześć, Tatiana! – powiedział Łukasz z dziwnym uśmiechem.

A więc to była idiotka, o której wyczynach słyszała od kilku miesięcy niemal codziennie. Jakoś zupełnie inaczej ją sobie wyobrażała.

– Witam! Miło, że wpadłaś – powiedziała. – Nie byłaś jeszcze u nas. Może poczęstujesz się ciastem?

– Byłam – odpowiedziała kobieta. – Paweł ci nie powiedział? A od ciasta się tyje. Ja jestem na diecie. Ty też powinnaś zrzucić parę kilogramów.

Alicja zastygła z nożem w ręce i spojrzała zaskoczona na męża, oczekując jakichś wyjaśnień. Ale Paweł milczał.

– Nie, nie powiedział. Pewnie zapomniał. Ale miło cię widzieć w naszym nowym domu. Napijesz się czegoś? – zaproponowała, wskakując w rolę perfekcyjnej pani domu i puszczając mimo uszu uwagę o swojej nadwadze.

Pomyślała, że pewnie kobieta ma zespół Aspergera. Czytała, że aspergerycy walą prawdę między oczy i nie można mieć do nich pretensji, bo to rodzaj zaburzenia.

Może faktycznie powinnam zapodać sobie jakąś dietę? Zacznę od jutra – postanowiła.– Tylko po co właściwie? Przecież Paweł zawsze twierdził, że mam idealne ciało.

Ale już po kilku sekundach problem ewentualnej nadwagi wywietrzał jej z głowy, bo Tatiana rozejrzała się po salonie, a potem powiedziała głośno i dobitnie:

– To już niedługo będzie mój dom!

– Przestań, Tina. To nie jest miejsce i czas… – Paweł usiłował ją powstrzymać. – Chodź, pokażę ci pokoje na piętrze.

– A właśnie, że nie przestanę! – krzyknęła kobieta. – A dom znam doskonale, bo nie raz tu byłam. I uważam, że jest urządzony beznadziejnie. Wszystko tu zmienię, jak tylko się wprowadzę. Tę najmniejszą sypialnię przerobimy na pokój dla dziecka. Bo my z Pawłem będziemy mieli dziecko.

Alicja rozejrzała się po pokoju i nagle dotarło do niej, co tu się dzieje. Ale nie zamierzała niczego ułatwiać mężowi i tej… tej… tej kobiecie. Nie! Tej wrednej babie!

– Mógłbyś mi wytłumaczyć, o czym mówi twoja znajoma? – zapytała lodowatym tonem.

– Naprawdę, czy musimy teraz, przy wszystkich… – zaczął Paweł.

– Tak! – krzyknęły równocześnie Alicja i Tatiana.

Spróbowała wydostać niebieski wór spod schodów. Wredny architekt dobrze mówił, że ten schowek powinien być większy, bo nawet jak się coś tam upchnie, to nie będzie można tego potem wyciągnąć.

Prorok czy co? – pomyślała i szarpnęła jeszcze raz.

– Pomogę ci – burknął Paweł i schylił się.

Zobaczyła, że na karku ma zadrapanie. Tania musiała mieć ostre tipsy.

Idealne do wyhaczania cudzych mężów – pomyślała z przekąsem i ze złością szarpnęła wór jeszcze raz.

Drań tkwił jednak wyjątkowo mocno. Mocowała się z nim, coraz bardziej wściekła na worek, na Pawła, na Tanię i na siebie, że ich nie zadźgała tym nożem do ciasta, jak wszystko wyszło na jaw. Może dlatego, że w kulminacyjnym momencie upuściła go, a pani Helena podniosła i już jej nie oddała. Szkoda! Siedziałaby co prawda za kratami, ale przynajmniej wyobraźnia nie podsuwałaby jej kilka razy dziennie obrazów, jak to niewierny mąż z kochanką żyją sobie szczęśliwie w jej domu. Wyobrażałaby sobie za to, jak rosną na nich kwiatki.

Tobół drgnął i wyskoczył ze schowka, a ona straciła równowagę i zatoczyła się na Pawła. Upadli na dywan. Ręka męża dziwnym trafem wylądowała na jej piersi. Wstrzymała oddech. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek to poczuje, a jednak ten drań ciągle na nią działał. Atmosfera robiła się coraz gęstsza, słyszała coraz szybszy oddech męża, gdy nagle w pokoju na piętrze ktoś zrzucił coś na podłogę. Paweł zerwał się gwałtownie.

– Odsuń się – powiedział ochrypłym głosem. – Zaraz to wyciągnę.

Wyniósł worki i załadował do bagażnika Ścierki. Alicja przyglądała mu się z ganku i głaskała psy, które łasiły jej się do nóg.

– Dzięki – mruknęła, gdy wrócił.

Sięgnęła do kieszeni i podała mu klucze. Ruszyła do bramy, a on wrócił do domu i zamknął drzwi.

– Nie mogę was zabrać ze sobą – powiedziała z żalem i poczochrała psy, które biegły za nią. – Byłoby nam za ciasno w kawalerce Łucji. Mam nadzieję, że on się wami dobrze zajmie. Inaczej naślę na niego Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Hula, opiekuj się Hopem, bo to wariat kompletny, a ty jesteś rozsądna kobieta. I ugryźcie od czasu do czasu w tyłek tego wrednego babola. Wiecie, o kim mówię?

Zamknęła furtkę, przy okazji o mało nie miażdżąc kury sąsiada. Cały czas miała wrażenie, że z sypialni na piętrze ktoś ją bacznie obserwuje. Pewnie Tania. Już miała jej pokazać język, gdy nagle…

– Dawno tu pani nie zaglądała – usłyszała za swoimi plecami.

Odwróciła się. Pani Korolkiewiczowa.

– Tak się złożyło – odpowiedziała.

Sąsiadka pokiwała ze zrozumieniem głową.

– Niech pani wejdzie do mnie – powiedziała, zaganiając kurę na swoje podwórko.

– Właściwie to bardzo się spieszę… – Alicja gorączkowo usiłowała wymyślić jakąś dobrą wymówkę. – Muszę jeszcze…

– Zdąży pani – przerwała jej stanowczo sąsiadka i otworzyła furtkę do swojego domu. – No, proszę, proszę. Mam dla pani trochę rzeczy.

W kuchni najpierw podała herbatę, a potem wyciągnęła z szafki tekturowe pudełko i postawiła przed Alicją.

– Leżało na kontenerze z odpadkami – wyjaśniła. – Na szczęście zdążyłam zabrać, zanim śmieciarze przyjechali. Pomyślałam, że pewnie chciałaby pani to mieć.

Zaintrygowana Alicja zdjęła pokrywkę i wyciągnęła ze środka album ze zdjęciami. Jej zdjęciami. Jej i Pawła. Nigdy nie spodziewałaby się, że on je wyrzuci.

– To na pewno ta kobieta – powiedziała pani Korolkiewiczowa, jakby czytała w jej myślach, i podała jej kubek z herbatą. – Myślę, że pan Paweł nawet o tym nie wiedział.

– Może i nie wiedział – mruknęła z powątpiewaniem Alicja i wstała od stołu. – Dziękuję bardzo.

– Niech mnie pani jeszcze kiedyś odwiedzi – zaproponowała pani Korolkiewiczowa.

Z parasolem odprowadziła gościa do bramy. Przy ogrodzeniu rosły goździki. Identyczne Alicja posadziła po swojej stronie. Kupiły je z panią Korolkiewiczową u tego samego ogrodnika kilka kilometrów od Malinówki. Takiego śmiesznego staruszka z szopą siwych włosów, które nadawały mu bardzo adekwatny wygląd stracha na wróble.

– Wykopała je i wyrzuciła, no to przesadziłam do siebie. Na szczęście korzenie nie zdążyły jeszcze wyschnąć i pięknie się przyjęły. Może je pani zabrać – zaproponowała sąsiadka.

– Nie, nie miałabym ich nawet gdzie posadzić. Chyba że w doniczce na parapecie. – Alicja wzruszyła ramionami. – Mieszkam teraz w bloku.

– Na parapecie? Świetny pomysł! – powiedziała pani Korolkiewiczowa. – Niech pani chwilę poczeka.

Weszła na werandę i po chwili wróciła z małą doniczką z ziemią. Wyrwała ostrożnie małą kępkę goździków, wsadziła ją do doniczki i podała dawnej sąsiadce.

Alicja pożegnała się, wsiadła do samochodu, położyła album ze zdjęciami i doniczkę na tylnym siedzeniu, a potem wycofała, zerkając w lusterko wsteczne. Na kursie prawa jazdy zadziwiała tą umiejętnością wszystkich instruktorów. Podobno inne kursantki, gdy cofały, to zamykały oczy i czekały, czy w coś przywalą, czy jakimś cudem nie. Jechała ostrożnie do tyłu, gdy nagle jakiś czarny kształt o mało nie wpadł jej pod koła. Zahamowała z piskiem opon. Cień zniknął, ale ona jeszcze przez dłuższą chwilę siedziała i starała się uspokoić oddech. Do wszystkich rewelacji, jakie ostatnio zachodziły w jej życiu, brakowało jeszcze własnoręcznie przejechanego nieboszczyka. Wyskoczyła z samochodu i obiegła Ścierkę dookoła. Nikogo! Ale przecież była pewna, że kogoś widziała. Może to znowu ta upiorna kura? Tylko gdzie się w takim razie podziała?

Czyżbym zaczynała wariować, jak sugerował podczas jednej z ostatnich małżeńskich awantur Paweł?

– Czy coś się stało? – krzyknęła z ganku pani Helena.

– Wydawało mi się, że kogoś przejechałam! – Alicja starała się przekrzyczeć deszcz i wiatr.

Sąsiadka wzięła parasol, który stał oparty o stół na ganku, i podeszła do furtki.

– To niemożliwe – powiedziała stanowczo. – Przecież tutaj jak na razie mieszkamy tylko my i pan Paweł. Pozostali albo dopiero się budują, albo jeszcze nawet nie zaczęli.

– A tam? – Alicja wskazała stary dom.

– Tam od dawna jest pusto – przypomniała jej sąsiadka.

– Może kura? – zasugerowała z drżeniem serca, bo wiedziała, że pan Korolkiewicz nigdy by jej nie wybaczył przejechania którejś z podopiecznych. Jak Paweł raz zażartował na temat rosołu, to przez kilka dni odnosił się do niego z dużą rezerwą.

– Nie, są wszystkie! Liczyłam je przed chwilą na ganku. Niech pani jedzie. Do widzenia. – Pomachała jej i weszła do domu.

Alicja przejechała obok starego domu. Kiedyś był częścią dużego gospodarstwa rolnego. Mieszkała w nim para wiekowych ludzi. Po ich śmierci dzieci podzieliły ziemię na działki budowlane. Z tego co mówiła pani Korolkiewiczowa, spadkobiercy nie mogli się dogadać co do samego domu, więc stał i niszczał. Alicja raz czy dwa na początku widziała, że ktoś tam przyjeżdżał na weekend. No, ale przecież nie wieczorem, nie przy takiej pogodzie i nie po to, żeby się rzucać pod jej samochód. Chociaż z drugiej strony, ludzie mają różne zboczenia. Ostatnio czytała o jednym takim, co z jedenastego piętra skoczył na głowę sąsiadowi, który go denerwował.

Zatrzymała samochód i wysiadła. Obeszła wielkie bajoro, w które po każdym większym deszczu zamieniała się gruntowa droga. Podeszła pod na wpół przewrócony płot starej chałupy i rozejrzała się. Ani śladu jakichkolwiek form życia. Wzruszyła ramionami i wróciła do samochodu.

W ulewnym deszczu przejechała przez miasto i dobrnęła do blokowiska, gdzie teraz mieszkała. Wynajęła kawalerkę od Łucji tydzień po tym, gdy wyszła ta sprawa z Tanią. Pokój z kuchnią w wielkiej płycie. Wielkiej i bardzo twardej, o czym przekonała się, gdy próbowała wbić gwóźdź w ścianę. Ale mieszkanie było tanie i w dobrym miejscu, bo blisko centrum i na skraju dużego parku. Łucja upierała się początkowo, że nie weźmie od przyjaciółki pieniędzy, ale w końcu zgodziła się, żeby ta płaciła za czynsz, prąd, gaz i kablówkę.

– Mam tylko nadzieję, że on ci nie będzie przeszkadzał – powiedziała, gdy Alicja przyjechała zobaczyć nowe lokum. – Zapomniałam ci wcześniej o nim powiedzieć.

– Ale o kim? – zdziwiła się Alicja, wsiadając do windy.

– Sama zobaczysz. – Przyjaciółka machnęła ręką. – Ale on się nie rusza ze swojego kąta, odkąd go tam wkopałam. Ciężki jest.

Alicja przez kolejne piętra zastanawiała się, z kim będzie mieszkała. Kot? Pies? Stetryczały dziadek albo stryjek Alicji lub jej męża Grzegorza? Okazało się jednak, że na właściwe rozwiązanie nie wpadłaby, nawet gdyby jeździła tą windą w tę i z powrotem przez najbliższy rok. W kącie mieszkania stał bowiem… gipsowy krasnal. Taki, jakie ludzie stawiają sobie w ogródkach. Miał mniej więcej metr wzrostu, czerwone spodenki i czerwoną czapeczkę.

– Matko jedyna! – krzyknęła na jego widok. – A skąd ty masz tę paskudę?

– Nie mów tak o nim, bo się obrazi – uciszyła ją Łucja. – On jest bardzo wrażliwy.

– I co? – roześmiała się przyjaciółka. – Naszcza mi do butów? Podobno krasnoludki tak robią, jak się wkurzą na gospodarza. W coś takiego to mogłaby Karolina uwierzyć, ale ty?

– Do mleka ci naszcza. Krasnoludki szczają do mleka. Zresztą pomieszkasz, to sama zobaczysz. – Łucja pokiwała głową. – Raz koczował tutaj przez dwa tygodnie Mirek, kuzyn Grześka z Gdańska. I twierdził, że Gipsowy podbierał mu krawaty. A potem przez niego uciekła dziewczyna, którą poznał w jakimś pubie i tutaj sprowadził.

– Przez gipsowego krasnala uciekła? – zdziwiła się Alicja.

– No, podobno tak. Mirek twierdził, że jak stał z nią pod oknem, to Gipsowy wsadził jej rękę pod spódnicę. Myślała, że to Mirek, dała mu z plaskacza, zbluzgała i wyniosła się. Ale ten kuzyn to rodzinny dziwak. Wierzy w UFO, reinkarnację i takie sprawy. I czasami trochę za dużo pije. Równie dobrze mogło mu się w delirce wydawać, że gada z krasnalem z gipsu. A tak w ogóle, to dostaliśmy go od znajomych Grzegorza. Taki żarcik niby. Postawiliśmy go w ogródku, ale nastolatki od sąsiadów ciągle go wywoziły do lasu. Smarkacze okrzyknęli się jakimś durnym Frontem Wyzwolenia Krasnali. Nawet z drewutni go wywlekli. No to schowaliśmy biedaka tutaj. Co mu mają w lesie wiewiórki srać na głowę?

– Krawatów nie noszę, dziewczyn sprowadzać sobie nie będę jak ten wasz kuzyn od UFO. Facetów zresztą też, gdyby miał inklinacje również w tym kierunku. Nie uchlewam się do nieprzytomności. Biorę to mieszkanie od zaraz – stwierdziła Alicja.

No i tak zamieszkała z gipsowym krasnalem w tej Łucjowej kawalerce na jedenastym piętrze. Przez pierwsze kilka dni nic się nie działo. Ale jakiś tydzień po przeprowadzce przebierała się rano, gdy nagle podchwyciła w lustrze spojrzenie rzucone spod czerwonej czapeczki.

Natychmiast zakryła się szlafrokiem i pobiegła z ciuchami do łazienki. Po powrocie zmierzyła dokładnie odległość, w jakiej krasnal stał od kaloryfera. Wyszła nawet specjalnie do kuchni, a po chwili wróciła i skontrolowała, czy przypadkiem się nie przesunął.

– Kurza stopa! Dwa centymetry bliżej drzwi! – mruknęła. – Podgląda mnie czy co?

Oczywiście, brała pod uwagę, że mogła źle zmierzyć. Ale od tej pory postanowiła uważniej przyglądać się sublokatorowi. No i przede wszystkim przestała się w jego obecności rozbierać.

Z gipsu, bo z gipsu, ale zawsze chłop – myślała za każdym razem, gdy maszerowała z ubraniem do łazienki albo zamykała się w przedpokoju czy kuchni. Na szczęście drzwi nie były przeszklone.

W sumie mieszkało im się razem całkiem dobrze. Krasnal był doskonałym słuchaczem. Nie przerywał i nie pocieszał na siłę. No i jak na faceta był bardzo porządnicki. Nie rozrzucał skarpetek i nie zostawiał po sobie wszędzie brudnych talerzyków i kubeczków. Pod tym względem był na pewno większym pedantem niż Alicja. Szkoda tylko, że nie układał jej rzeczy na półkach w szafie. Chociaż… Szukała kiedyś czarnego biustonosza, który gdzieś wsiąkł, i wreszcie w akcie rozpaczy jęknęła w kierunku krasnala: „Ratuj!”. I dziwnym trafem natychmiast znalazła zagubione dessous.

Wjechała windą na swoje jedenaste piętro. Pod pachą miała album, w ręce doniczkę z goździkami od pani Korolkiewiczowej. Resztę rzeczy postanowiła przenieść później, gdy przestanie padać. Teraz marzyła tylko o tym, żeby się wykąpać w wannie pełnej bardzo gorącej wody z pianą, a potem upić do nieprzytomności w towarzystwie gipsowego krasnala. Ten przynajmniej nie będzie jej mówił: „Alkohol nie rozwiąże twoich problemów”, „Może już dosyć, bo jutro będzie cię potwornie bolała głowa” albo: „Ty chyba zwariowałaś! Pijesz i gadasz z gipsowym krasnalem”. Po prostu sublokator idealny.

Chociaż to chyba ja jestem jego sublokatorką, bo on tu mieszkał pierwszy – pomyślała, otwierając drzwi.

Niestety, był to już kolejny od bardzo długiego czasu dzień, gdy nic nie szło po jej myśli. Ledwo odkręciła wodę w łazience, rozległ się dźwięk domofonu. Postanowiła go zignorować.

Pewnie roznosiciel ulotek, listonosz, świadkowie Jehowy albo kolejna kochanka mojego niewiernego męża – pomyślała i chlusnęła do wanny płynu do kąpieli. – Niech się idzie pobić o niego z Tanią.

Odłożyła plastikową butelkę na krawędzi wanny i zerknęła w lustro. Podkrążone oczy, oklapłe włosy, rozmazany makijaż.

– A jakby nawet pod klatką stał mężczyzna mojego życia, to lepiej żeby mnie teraz nie oglądał, bo ucieknie z krzykiem – mruknęła pod nosem.

Domofon umilkł, za to odezwała się komórka. Zaklęła pod nosem, wyszła z łazienki i sięgnęła do torebki. Spojrzała na wyświetlacz. No tak, jej niezawodne przyjaciółki!

Zjawił się Komitet Pocieszycielski. Mogłam się domyślić, że przyjdą.

Tyle że ona nie miała teraz najmniejszej ochoty na bycie pocieszaną i podtrzymywaną na duchu. Nawet przez najlepsze koleżanki, z ich najlepszymi intencjami. Wprost przeciwnie! Chciała zdołować się maksymalnie w samotności. Zdołować i upodlić tanim winem, które kupiła w drodze do domu. Lubiła dziewczyny, ale dzisiaj chciała być sama.

Przyjaciółki zadzwoniły jeszcze kilka razy, a potem telefon umilkł. Odetchnęła z ulgą.

– Jutro do nich zadzwonię. Z samego rana – postanowiła, żeby uciszyć wyrzuty sumienia. – To równe babki i na pewno się nie pogniewają.

Już miała wejść do wanny, gdy usłyszała, że przyszedł SMS. A potem jeszcze jeden i trzy kolejne w krótkich odstępach czasu. Westchnęła i poszła sprawdzić, kto się tak do niej dobija.

„Jak nam nie otworzysz, to wejdziemy po balkonach. Pamiętasz hotel nad jeziorem? Nie żartujemy!” – przeczytała.

Wiedziała, że to zrobią. A wtedy będzie niezłe przedstawienie dla sąsiadów. Dokładnie tak, jak na Mazurach. Swoją drogą szkoda, że wtedy nie skorzystała z propozycji policjanta, który zapraszał ją na wyprawę dookoła świata własnoręcznie zrobioną żaglówką. Ich znajomość zaczęła się od głupiego pomysłu, na który wpadły dziewczyny po jakiejś orzeźwiającej miksturze spreparowanej przez Ewę na okoliczność wyjątkowo upalnej pogody i z braku innych rozrywek w wiosce nad jeziorem. Siedziały na pomoście na przystani, moczyły nogi, popijały i wygłupiały się.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: