Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Witamy w białej Afryce - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
17 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Witamy w białej Afryce - ebook

6%  -  taki  odsetek mieszkańców Namibii  stanowi ludność  biała.

Dlaczego jadąc przez pustynię Namibii docieramy do miast , których architektura przypomina miejscowości uzdrowiskowe Dolnego Śląska? Dlaczego włączając radio słyszymy audycje w języku niemieckim? Co sprawia, że miasta namibijskie są czyste, bez śladów graffiti? Dlaczego niemal każdy biały ma przy sobie broń? Dlaczego urzędowy język angielski jest mową ojczystą dla zaledwie 1% ludności.

Z rozmów autora z potomkami niemieckich kolonistów, mieszkających w Namibii od kilku pokoleń, Afrykanerami, którzy osiedlali się tutaj  już od XIX wieku oraz z dumnymi Bastardami, wyłania się współczesny obraz tego kraju.

Namibia uzyskała niepodległość  w 1990 roku i od tej pory  każda zmiana władzy następuje zgodnie z zasadami demokracji, w powszechnych i uczciwych wyborach, co stanowi swoisty ewenement wśród krajów afrykańskich.

Dzięki wnikliwości i wrażliwości autora poznajemy nie tylko dramatyczną  historię kraju i jego mieszkańców, ale też niezwykłą  przyrodę i różnorodność krajobrazów  -  piękne morskie wybrzeże, sięgającą  oceanu pustynię i zieleń aż po horyzont.

Kategoria: Reportaże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-0658-3
Rozmiar pliku: 20 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

– To byli terroryści, pieprzeni komuniści. Wiesz, że w ich armii służyły również kobiety?

– Genialny pomysł na zwycięstwo bez walki.

– Co masz na myśli?

– Wydaje mi się, że gdybym widział po przeciwnej stronie piękne, młode dziewczyny w mundurze, to na pewno bym do nich nie strzelał. Poddałbym się natychmiast i nie miałbym nic przeciwko temu, aby mnie przeszukały, bardzo dokładnie, nawet rozbierając mnie do naga.

– Byłeś w armii?

– Nie, nie byłem, u nas w Polsce nie ma obowiązkowego poboru.

– Więc nie rozumiesz, co to znaczy wojna. To nie jest zabawa w strzelanie. Każdy kto celuje do ciebie, mężczyzna czy kobieta, umundurowany czy nie, jest twoim wrogiem. Do mnie mierzyła kiedyś taka małolata. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Celowała z kałasznikowa, strzeliła. Nie trafiła. Czy myślisz, że chciałem się jej poddać? Że patrzyłem na nią jak na dziewczynę?

– Co zrobiłeś?

– Pijesz, czy gadasz?

– Piję, ale powiedz, co z nią zrobiłeś?

…Biały bankomat

Czekałem na taksówkę, trzeźwiejąc na mroźnym powietrzu. Marzyłem o swoim wygodnym łóżku. Mia zaproponowała, że odwiezie mnie do hotelu. Mimo że również i ona próbowała mocnych trunków, wyglądała na jak najbardziej świadomą swoich poczynań. Nie miałem ani siły, ani ochoty oponować. Podróż zabrała nam nie więcej niż piętnaście minut.

– Noc nie jest dobrą porą na zwiedzanie miasta – mówiła Mia. Zwłaszcza dzisiaj, czarni świętują swoje święto, a do tego za kilka godzin będzie zaprzysiężenie nowego prezydenta. Wielu na pewno będzie pijanych, więc raczej nie wychodź sam do miasta.

– Jakoś nigdy nie poczułem się tutaj zagrożony – odpowiedziałem.

– Wszystko zależy, kiedy i gdzie jesteś. W centrum, w ciągu dnia jest bezpiecznie, ale wieczorem czy w nocy różne rzeczy mogą się zdarzyć.

– Rozumiem, ale ja nie szukam przygód. Jak nie muszę, to nie prowokuję innych.

– To nie chodzi o prowokację. Dla czarnych jesteś chodzącą okazją, „bankomatem” na dwóch nogach. Podchodzą do ciebie i proszą o gotówkę, ty im oddajesz, a oni grzecznie odchodzą. Tak to działa. No chyba, że będziesz próbował się stawiać. W takim wypadku oni wyciągają nóż, a jak to nie skutkuje, to „potrząsają bankomatem”, aż ten wyda im gotówkę, tyle że „bankomat” na pewno zostanie uszkodzony.

– Zdarzyło ci się być takim „bankomatem”?

– O tak, niejeden raz, ale ja zawsze mam mało pieniędzy przy sobie, więc nawet jak się zdarzy, to „bankomat” nie wypłaca im zbyt dużo. Czarni wiedzą, że my już nauczyliśmy się z nimi radzić, dlatego polują na turystów. Uważaj zatem, zwłaszcza jutro, co ja mówię: dzisiaj.

– OK. Głupio mi, że odwozisz mnie w nocy.

– Spokojnie, to moje miasto, a zresztą ja wiem, jak postępować, no i zawsze mam przy sobie „pomoc”.

– Co masz na myśli?

– Zobacz.

Mia otworzyła podłokietnik. W delikatnym świetle schowka błyszczał czarny pistolet.

– Pięknie, a potrafisz się nim posługiwać?

– Wojtek, a powiedz mi, sądzisz, że jest tu jakaś biała kobieta, szczególnie żona policjanta z Koevoet, która nie umiałaby się posługiwać bronią?

– No tak, sorry, ale jednak dla mnie to nie jest coś, z czym spotykam się na co dzień. U nas mało kto ma prywatną broń.

– A u nas każdy.

– Użyłaś go kiedyś? Byłaś zmuszona po niego sięgnąć?

– Nie, nigdy, ale czuję się bezpieczniej, jak wiem, że mam go w zasięgu ręki.

– To jest inny świat, nie wiem, czy umiałbym się w nim odnaleźć.

– Na pewno. Zostań, to sam się przekonasz, jak szybko będzie to dla ciebie czymś naturalnym. I mówię ci, nic tak nie kręci, jak facet ze sprawnym pistoletem, który potrafi zrobić z niego użytek…Trochę historii

Nie jest to więc książka o Afryce, lecz o kilku ludziach stamtąd, o spotkaniach z nimi, czasie wspólnie spędzonym. Ten kontynent jest zbyt duży, aby go opisać. To istny ocean, osobna planeta, różnorodny, przebogaty kosmos. Tylko w wielkim uproszczeniu, dla wygody mówimy – Afryka. W rzeczywistości, poza nazwą geograficzną, Afryka nie istnieje – pisał we wstępie do swojej książki „Heban” Ryszard Kapuściński.

Moja książka też nie jest o Afryce. To próba spojrzenia na zmiany, jakie zaszły w południowej części kontynentu – „bastionie białego człowieka” – oczami mieszkających tam białych. W ostatnich latach większości wiedzy, jaką czerpiemy o Afryce, dostarczają nam oficjalne, politycznie poprawne media. Afryka jest w nich „czarna”, należy do Afrykanów i jest przez nich zarządzana, a dotykająca ją bieda to głównie pokłosie europejskiego kolonializmu, niewolnictwa i apartheidu. Czy tak jest na pewno? Co sądzą o tym jej biali mieszkańcy? Jaki jest ich punkt widzenia i jak oni odbierają zmiany zachodzące w ich części świata?

Nie będzie to jednak książka o Republice Południowej Afryki, pierwszym kraju, który przychodzi nam na myśl, gdy słyszymy słowa „biali”, „apartheid”, „Afryka”. Jest jeszcze jedno państwo, w którym biali obywatele mieszkają od wielu pokoleń, a które rzadko pojawia się w mainstreamowych programach informacyjnych. Przez wiele lat państwo bez nazwy, określane jedynie swoim geograficznym położeniem: Deutsch-Südwestafrica, Suidwes-Afrika, South-West Africa – po niemiecku, w afrikaans, po angielsku, w zależności od tego, kto nim władał. Zaledwie ćwierć wieku temu, dokładnie 21 marca 1990 roku oficjalnie przyjęło nową nazwę – Namibia.

W 2015 roku przypadła dwudziesta piąta rocznica odzyskania, a może raczej ustanowienia niepodległości państwa, którego dramatyczna historia w nieoczekiwany sposób wiąże się z katastrofą humanitarną, jakiej świadkiem była Europa w okresie II wojny światowej. Znalezienie Namibii na mapie, kraju na odległym krańcu Afryki, nadal sprawia trudność. Hmm… Afryka…, południowa Afryka, ale nie bardzo wiemy gdzie dokładnie. A przecież jest to ogromny kraj, ponad dwuipółkrotnie większy od Polski. Namibia przez przeważający okres swojej historii nie była Namibią, jej waluta – dolar – to również novum, a obecny język urzędowy – angielski – nigdy nie był używany przez większość społeczeństwa. Namibia nie stworzyła jeszcze nawet narodu. To kraj licznych większych lub mniejszych grup etnicznych, różniących się znacznie od siebie. Zdecydowaną większość stanowią przedstawiciele afrykańskich grup Bantu: Owambo, Herero, Nama.

O losach tego kraju zadecydowała jednak zupełnie inna nacja, doskonale znana ze swojej historycznej polityki ekspansji i podboju, zwłaszcza w środkowej i wschodniej części Europy. Pamiętamy jeszcze ze szkoły słynny rysunek Jean-Michela Moreau le Jeune’a, przedstawiający trzech władców państw zaborczych, Cesarstwa Niemieckiego, Austriackiego i Rosyjskiego, dzielących ówczesną Rzeczpospolitą pomiędzy siebie. Sto lat później podobny obraz mógłby powstać po Konferencji Berlińskiej z 1884 roku, podczas której mocarstwa europejskie i Stany Zjednoczone Ameryki Północnej zaakceptowały tym razem podział Afryki na „strefy wpływów” poszczególnych mocarstw świata zachodniego. Oczywiście odbyło się to bez wiedzy i zgody mieszkańców Afryki. Tereny Namibii zostały przydzielone nowemu, dopiero co raczkującemu mocarstwu kolonialnemu – Cesarstwu Niemieckiemu. O dziwo, prawie do samego końca przeciwny budowie imperium kolonialnego był jakże nam znany kanclerz Otto von Bismarck, który jako główny obszar ekspansji niemieckiej widział tereny wschodniej Europy, w tym głównie zamieszkane przez Polaków.

Niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia (Deutsch–Südwestafrica) pojawiła się na mapach świata 7 sierpnia 1884 roku. Historia niemieckiego politycznego władania w tej części Afryki trwała zaledwie 30 lat, lecz zaowocowała działaniami, które wywarły ogromny wpływ nie tylko na obecną Namibię, ale pośrednio na cały świat. Cesarstwo Niemieckie, przystępując jako ostatnie mocarstwo do klubu państw posiadających kolonie, nie miało już możliwości wykrojenia dla siebie bogatych i wartościowych terenów. Prawie cały świat był już podzielony, nawet biedna i mała Portugalia była prawdziwym kolonialnym mocarstwem. Duma Niemiec była urażona, pozyskanie kolonii stało się wielkim wyzwaniem. Cesarstwo Niemieckie uzyskało te tereny, którymi nikt nie zainteresował się do tej pory, m.in. Togo, Kamerun, południowo-zachodnią część Afryki oraz Nową Gwineę. Ze wszystkich tych kolonii jedynie Afryka Południowo-Zachodnia nadawała się do skutecznego zasiedlenia. Wszystkie pojęcia rasowe, hasła polityczne, które znamy z czasów późniejszych, gdy Niemcami zawładnęła gorączka nazizmu, powstały wtedy, pod koniec XIX wieku. Słynny Lebensraum – „przestrzeń życiowa” – wówczas odnosił się nie do wschodniej Europy, ale do Afryki. To tam niemieccy osadnicy mieli w walecznym znoju zaludniać i zagospodarowywać ziemie dla przyszłych pokoleń narodu niemieckiego. Czystki rasowe, eksperymenty medyczne przeprowadzane na ludziach, obozy koncentracyjne, a de facto obozy zagłady, skrajny rasizm z idei przerodziły się w praktykę właśnie w Niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej. To stamtąd pochodziła znaczna część przyszłych założycieli i sympatyków partii nazistowskiej. Niemieckie panowanie skończyło się w 1915 roku, po wybuchu I wojny światowej, gdy tereny kolonii niemieckich zajęły wojska brytyjskie i południowoafrykańskie, rozpoczynając tym samym 75-letnią administrację i okupację. Jedno trzeba przyznać niemieckim włodarzom: to, co zaczynają wdrażać w życie, robią z pełnym zaangażowaniem, planowo i z determinacją. Dzisiejsze ulice miast, w których nadal mieszkają potomkowie niemieckich kolonizatorów sprzed 100 lat, pozostają nieskazitelnie czyste i zadbane. Wrocław i inne polskie miasta być może nigdy nie osiągną tego poziomu czystości co dawne niemieckie miasta w afrykańskiej Namibii.

Porządek i dbanie o czystość to jedynie mała część dziedzictwa niemieckiego zarządu w Namibii. Największą „spuścizną” niemieckiego panowania było ludobójstwo ludów Herero i Nama. W latach 1904–1907 armia niemiecka oraz władze cywilne kolonii, tłumiąc bunt Hererów, doprowadziły do śmierci dziesiątki tysięcy osób, które zginęły w wyniku bezpośrednich walk, w obozach koncentracyjnych i obozach zagłady. Metody i narzędzia, jakimi Niemcy przeprowadzali eksterminację ludów Herero i Nama, były dokładnie studiowane przez przyszłych organizatorów Holokaustu i ludobójstwa w Europie. Z rodziców na dzieci przekazywane były doświadczenia, poczucie rasowej wyższości, marzenia o niemieckiej dominacji. Jeden z czołowych liderów partii i państwa nazistowskiego, marszałek Hermann Göring, to syn Heinricha Göringa, pierwszego Komisarza Rzeszy sprawującego swój urząd w Niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej.

Rok 1915 zakończył okres niemieckiej dominacji, rozpoczynając zarząd Pretorii. Traktat wersalski, podpisany 28 czerwca 1919 roku przez zwycięskie państwa zachodniego świata i pokonanych w I wojnie światowej ustalił nowy porządek światowy. Niemcy straciły wszystkie swoje kolonie, w tym również Niemiecką Afrykę Południowo-Zachodnią. Artykuł 22 Paktu Ligi Narodów zawiera takie oto stwierdzenie, które jednoznacznie opisuje intencje cywilizowanych państw zachodnich:

Następujące zasady stosują się do kolonii i terytoriów, które na skutek wojny przestały podlegać zwierzchnictwu państw, dotychczas nimi rządzących, a które są zamieszkane przez ludy jeszcze niezdolne do rządzenia się samodzielnie (…) dobrobyt i rozwój tych ludów stanowią święte posłannictwo cywilizacji i dlatego należy włączyć do niniejszego Paktu rękojmię spełnienia tego posłannictwa. Najlepszym sposobem urzeczywistnienia w praktyce tej zasady jest powierzenie opieki nad tymi ludami narodom rozwiniętym, które ze względu na swe zasoby, doświadczenie i położenie geograficzne mogą najskuteczniej wziąć na siebie podobną odpowiedzialność i zechcą ją przyjąć.

Ciekawe są tu dwa sformułowania: „ludy jeszcze niezdolne do rządzenia się samodzielnie” oraz powierzenie opieki nad nimi narodom rozwiniętym, które „zechcą przyjąć” to ciężkie i odpowiedzialne zadanie… Idea piękna i szczytna, ale realia były zupełnie inne. Państwa zwycięskie dokonały kolejnego podziału łupów. Powiększyły swoje imperia kolonialne o nowe obszary, sięgające setek tysięcy kilometrów kwadratowych. Nikt oczywiście nie pytał przedstawicieli ludności je zamieszkujących o ich opinię i wolę samostanowienia. W oczach polityków Wielkiej Brytani, Francji, USA narody te były zbyt prymitywne, stały na zbyt niskim stopniu rozwoju, aby mogły decydować o swojej przyszłości. To „cywilizowany świat” podjął za nie decyzje. Aby pomóc w przeprowadzeniu tego jakże odpowiedzialnego zadania, Liga Narodów wprowadziła podział terenów należących do Cesarstwa Niemieckiego i do Imperium Osmańskiego na trzy kategorie, wyodrębnione ze względu na rozwój społeczny i gospodarczy określonego terytorium. Obszary najbardziej rozwinięte uzyskały status mandatu „A”. Terytoria, które wymagały dużego zaangażowania mandatariuszy i stały na niższym poziomie od państw pierwszej kategorii, uzyskały status mandatu „B”. Ostatnia grupa, obejmująca niektóre wyspy pacyficzne (Mariany, Wyspy Salomona, Nowa Gwinea i inne) oraz Niemiecką Afrykę Południowo-Zachodnią, otrzymały najniższy status – mandat „C”, sprecyzowany w 22 artykule Ligi Narodów w sposób następujący:

W końcu, są takie terytoria, jak Afryka Południowo-Zachodnia i niektóre wyspy południowego Pacyfiku, które – wskutek małej gęstości zaludnienia, niewielkiego obszaru, oddalenia od ognisk cywilizacji, położenia w pobliżu terytoriów mandatariusza lub z innych powodów – mogłyby być rządzone najlepiej pod panowaniem ustaw mandatariuszy jako część nierozdzielna jego terytorium (…).

Warto zapamiętać ostatnie zdanie: „rządzone pod panowaniem ustaw mandatariuszy jako część nierozdzielna jego terytorium”. Jest to kluczowe określenie, na którym opierała się przez wiele kolejnych dziesięcioleci polityka Pretorii dotycząca prawnego uzasadnienia przynależności terytorium obecnej Namibii do RPA. Przyznanie dawnej niemieckiej kolonii, jako terytorium mandatowego, pod rządy południowego sąsiada zapoczątkowało migrację Afrykanerów (biała społeczność Południowej Afryki, pochodząca przede wszystkim od holenderskich osadników zasiedlających Kraj Przylądkowy od 1652 roku). Po raz pierwszy na obszarze Afryki Południowo-Zachodniej obok niemieckiej populacji pojawiła się druga grupa białych mieszkańców, mówiąca w języku afrikaans. Rządy Południowej Afryki to czas wprowadzania ustawodawstwa panującego w RPA – apartheidu. Polityka ta połączyła niegdysiejszych wrogów – niemieckich osadników i Afrykanerów. Czarna i kolorowa ludność kraju w dalszym ciągu była traktowana gorzej, pozostając bez praw wyborczych i bez prawa do swobodnego przemieszczania się.

W 1989 roku RPA wycofała większość swoich wojsk, przygotowując podstawy pierwszych w pełni demokratycznych wyborów przeprowadzanych w myśl zasady „jeden człowiek – jeden głos”. Po zwycięstwie SWAPO (South West Africa People’s Organization – Organizacja Ludu Afryki Południowo-Zachodniej, najważniejsza organizacja wyzwoleńcza w Namibii) i ogłoszeniu niepodległości przez Namibię w 1990 roku, rząd Południowej Afryki uznał decyzję wyborców i zakończył okres bezpośredniego zarządu na całym terytorium nowego państwa. Przedstawiciele dotychczasowej władzy zostali wycofani, również wojsko, policja oraz inne służby. Biali mieszkańcy Namibii pozostali. Stanowią oni zaledwie około sześciu procent całej populacji, ale nadal są grupą dominującą, już nie w polityce, ale w życiu gospodarczym i kulturalnym nowego państwa.

Polska odzyskała pełnię samodzielności rok wcześniej od Namibii. Doceniamy zmiany i cieszymy się z osiągnięć. Łatwo się zatem domyślić, co czuje większość mieszkańców czarnej Namibii, jak cieszą się z uzyskanej po raz pierwszy pełnej niezależności. Co czują jednak biali mieszkańcy Namibii? Jak oni postrzegają to, co stało się dwadzieścia pięć lat temu, jak oceniają ostatnie ćwierćwiecze pod rządami czarnej większości i jaką widzą przyszłość dla siebie i swojego kraju? Tego właśnie chciałem się dowiedzieć.Biały anioł

Koniec marca w południowej Afryce to początek tamtejszej jesieni, jakże innej jednak od naszej. Nie uświadczymy tu złotej polskiej jesieni, Indian summer, jak mówią w północnej Ameryce. Jesień w Afryce nie różni się od naszego lata. Jest gorąco, od 20 do ponad 35 stopni, chociaż noce bywają lodowato zimne. Suchy pustynny klimat powoduje, że nie odczuwamy wysokiej temperatury w jakiś wyjątkowo męczący sposób. Zachód słońca wzmacnia kolory szare, żółte, czerwone. Wypłowiała zieleń otacza suche koryto rzeki, które z utęsknieniem czeka na krótką porę deszczową. Pierwsze opady pojawią się dopiero za pół roku, będą intensywne, ale wysoka temperatura bardzo szybko odbierze wodę popękanej, wyschniętej na kamień ziemi. Puste, szerokie, ale płaskie koryto pokrywa warstwa piasku. Z wyschniętej ziemi wystają sporadycznie kamienie, łodygi roślin. Wysychająca rzeka jest jak symbol śmierci i odradzającego się życia. Groźna i niebezpieczna w okresie przyboru wód, spokojna na starość i zamierająca na długie miesiące, by znów obudzić się z niebytu z pierwszą kroplą wody rozpoczynającej porę deszczową, która jak nowe życie przychodzi nieoczekiwanie, wzbudzając radość i nadzieję. Wielokrotnie mijałem takie rzeki piasku. Raz daleko stąd, w pustynnej Australii stanąłem przed tabliczką zakazującą kąpieli w rzece, której nie było. Gdzie nogi można było zanurzyć jedynie w gorącym piasku, po którym w poszukiwaniu cienia przemykały owady i groźnie wyglądające białe skorpiony.

Rzeka bez wody to jak zaprzeczenie prawdy, jak ogień bez błogosławionego ciepła, jak łąka w środku lata bez kolorowych kwiatów, jak książka bez liter. Przypomina o tym, że każde życie ma swój kres, swój odwieczny koniec. Lecz kto zatrzyma się na chwilę nad brzegiem takiej rzeki, zasmuci w sercu nad żałosnym widokiem, a potem odejdzie przygnębiony, ten niczego nie zrozumiał. Zobaczył tylko to co powierzchowne, krótkotrwałe, ujrzał jedynie niewielki, mało znaczący fragment całości. Bo rzeka to nie tylko płynąca w niej woda, nurt, ryby, owady. Rzeka to coś więcej, to cały świat, który ją otacza. Jest czas obfitości i czas zastoju. Przyroda przygotowuje się na powrót wody i gdy to nastąpi, wybucha eksplozją form, jak jaskrawo kolorowa tundra w letnich miesiącach wraz z pojawieniem się ciepłych promieni słońca. Rzeka żyje cały czas, pory roku wyznaczają tylko inne stadium jej życia. Stając nad jej brzegiem przy pierwszych opadach zobaczymy cudowny spektakl. Pierwsze krople deszczu łączące się w małe, delikatne strumienie powoli spływające po wyschniętej popękanej skorupie błota i piasku. Z początku nieśmiało szukają przejścia pomiędzy spękaniami, omijając większe otoczaki i suche konary, potem jednoczą się z innymi, nabierają pewności siebie i odwagi, aby ruszyć prosto przed siebie, nie zważając na żadne przeszkody. Łącząc się z kolejnymi strumieniami, wkrótce wypełniają całe koryto rzeki. Spienione szare fale niosą przed sobą wszystko, co napotkają na swojej drodze. Oto siła nowego życia, energia ponownych narodzin. Jakże ważna jest świadomość potężnych sił witalnych przyrody, szczególnie gdy się patrzy na Afrykę – zapomniany, skazany na wieczną marginalizację kontynent. Pora suszy może trwać kilka miesięcy, kilka lat, ale wcześniej czy później ciemne, ciężkie od deszczu chmury pojawią się na nieboskłonie. Uwolnią magazynowane w nich miliardy litrów wody, która wypełni wyschnięte koryta rzek i przywróci życie tam, gdzie wydawało się, że już dawno umarło.

Zachodni świat opuścił Afrykę pięćdziesiąt lat temu. Po wieku totalnej dominacji kolonialnej każdy wrócił do swojej metropolii: Anglicy do Londynu, Francuzi do Paryża, biedni Portugalczycy do Lizbony. Ostatnie pół wieku było okresem patrzenia na Afrykę jak na suche koryto rzeki. Widzimy, wzdychamy i odwracamy się plecami. Czasem jedynie, ale głównie z powodu mody, nowego trendu towarzyskiego, i dla poprawienia samopoczucia, wysyłamy humanitarne paczki głodującym, ofiarom rzezi i pogromów, uspokajając tym swoje sumienia. Patrzymy na Afrykę i jej mieszkańców nie widząc całości, oceniamy poprzez pryzmat obecnego stanu: suchego, wyschniętego koryta. A przecież ten kontynent może jak przysłowiowy feniks powstać z popiołów, może zakwitnąć życiem i energią. To miejsce i jego mieszkańcy potrzebują wody, w sensie przenośnym, ale często i dosłownym, aby z pustyni stworzyć raj. Wszystko zależy od nas samych, stojących nad suchym korytem rzeki. Możemy widzieć piach i nicość, ale kto zechce, ten zobaczy wielki potencjał i możliwości. Afryka potrzebuje dobrego gospodarza, który sprowadzi „wodę”, który tę „wodę” utrzyma, zagospodaruje, który wybuduje kanały i rozprowadzi ją po całym kontynencie. Już teraz są miejsca w Afryce, gdzie stało się to, co dla wielu było niemożliwe. Są ludzie, którzy widząc piasek nie odwrócili się i nie odeszli, ale zostali i zastanowili się nad tym, jak piach zamienić w ogród, jak biedę i nieurodzaj obrócić w prosperity, brak wiary i zniechęcenie przemienić w pewność i optymizm.

Południe Namibii, spokojne kilkunastotysięczne miasteczko Keetmanshoop, 500 kilometrów na południe od stolicy, Windhuku. Jak na skalę kraju, jest to duże miasto, najważniejszy ośrodek administracyjny w tej części państwa. Stąd już prosta droga do granicy z Republiką Południowej Afryki, bądź do kolejnej ludzkiej osady – otoczonego pustynią i zimnym oceanem, zniewalającego swoją europejską architekturą Lüderitz. Sobotni wieczór w Keetmanshoop jest zupełnie różny od gwarnych miast europejskich. Mieszkańcy, których jak w każdym mieście Namibii jest tak niewielu, zmierzają do swoich domów, ulice stają się puste, czasem ciszę miasteczka zakłóca przejeżdżający samochód. W centrum, jak w każdym namibijskim mieście, centralnym budynkiem jest kościół. Klasyczna w swoim kształcie, ponura bryła znajduje się przy głównej ulicy. Perełką miasta jest stary dworzec kolejowy, jak większość budynków ze swojej epoki, zbudowany z szarego kamienia. Uroku dodają mu kontrastujące z szarością białe okiennice i równie biała tarcza zegara na niewielkiej wieży górującej nad budynkiem. Obecnie mieści się w nim biuro informacji turystycznej. Dworzec na pewno pamięta swoją świetność z początku ubiegłego wieku. Tego typu budynki powstawały w wielu miastach ówczesnej Afryki Południowo-Zachodniej, Keetmanshoop nie jest tu wyjątkiem. Warto pamiętać, że działo się to w czasach, kiedy na terenie całej kolonii, w szczytowym okresie niemieckiego panowania, mieszkało zaledwie 15 tysięcy niemieckich osadników. Podkreślmy, że miało to miejsce w kraju dwa i pół raza większym od Polski. Znam wiele miast w Polsce, w których mieszka ponad 15 tysięcy mieszkańców, a nadal nie ma tam żadnej miejskiej komunikacji.

Ponad sto lat temu w odległej Afryce inwestowano w linie kolejowe, budowano dworce i hotele, a znając niemiecką gospodarność, na pewno inwestycje te nie były nierentowne. Na takie bowiem niemiecka ekonomika nie mogłaby sobie pozwolić, szczególnie że podejście kanclerza Rzeszy Ottona von Bismarcka do niemieckiego kolonializmu opierało się na minimalnym wsparciu ze strony państwa. Ciężar tworzenia rozwoju gospodarczego kolonii od samego początku przerzucony był na barki osób i przedsiębiorstw prywatnych. Oczy Bismarcka skierowane były w inną stronę, na wschód Europy, ale to już inna historia. Czym było kolejnictwo dla Niemiec, możemy zobaczyć w Polsce, szczególnie porównując mapę połączeń kolejowych na zachodzie kraju, na Ziemiach Odzyskanych, z pozostałością po rosyjskim zaborcy na wschodzie Polski. Komunikacja kolejowa była jednym z ważnych owoców rewolucji przemysłowej w krajach zachodniej Europy, toteż rozwijano kolej i w podległych im koloniach. Linie kolejowe pełniły tę samą rolę co dawniej rzeki. W ich pobliżu powstawały osady, rodził się nowoczesny handel i wymiana osobowa. To kolej była forpocztą zmian cywilizacyjnych. Kolej pełniła jeszcze jedną niezmiernie ważną funkcję – szybki transport wojska, jakże nieodzowny w krajach, w których władza metropolii opierała się na kilku lub kilkunastu tysiącach osadników, versus setki tysięcy lub miliony populacji lokalnej, która często buntowała się przeciw rządom państw kolonialnych. Wówczas szlaki kolejowe pomagały szybko przerzucać mobilne, choć nieliczne, jednostki wojskowe i tłumić zamieszki w zarodku.

Na jednym ze skwerów, jakich jest kilka w Keetmanshoop, do tej pory stoi pomnik upamiętniający niemieckich żołnierzy Schutztruppe poległych podczas tłumienia powstania tubylczych plemion Herero i Nama w latach 1904–1907. Zastanawiające jest to, jak ludność miejscowa, od ćwierćwiecza władająca swoim krajem, akceptuje pomniki upamiętniające tych, którzy dokonywali zaplanowanego i przeprowadzonego na niej ludobójstwa. To jedna z większych zagadek, przed jakimi stanąłem w Namibii. Kapuściński w wielu swoich publikacjach pokazywał, jak wielka różnica dzieli społeczeństwa Europy od nowo kształtujących się narodów Afryki. Człowiek jako jednostka potrafi uczyć się szybko, natomiast społeczności jako całość potrzebują znacznie więcej czasu, albowiem uczą się jedynie poprzez doświadczenie. Nasze społeczeństwa szybciej się uczą i dostosowywują do nowych warunków. Społeczeństwa Afryki potrzebują zdecydowanie więcej czasu. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy jest krótka pamięć historyczna. Afrykanie nie posiadają muzeów, nie mają niczego namacalnego, co przechowuje się w sposób szczególny dla przyszłych pokoleń. Afrykańskie społeczności w znacznym stopniu są nadal niepiśmienne, historia przechodzi z pokolenia na pokolenie w formie przekazów ustnych. Brak piśmiennictwa, brak materialnych źródeł historycznych, a także bardzo krótka średnia długość życia powodują, że bardzo młode społeczeństwa nie zajmują się przeszłością, nie szukają w niej nauki i nie wyciągają wniosków. Żyją tu i teraz. Młodzi dochodzący do pełnoletności, przyszła klasa polityczna, nie pamiętają tego, co działo się trzydzieści lat temu. Dla nich to coś, co nie ma znaczenia, co nie wpływa na obecny stan.

Ulice Keetmanshoop przecinają się pod kątem prostym, roślinność pokryta pyłem dawno już straciła swoją soczystą zieleń. Stare jak na Afrykę, stuletnie bryły budynków, pamiętające jeszcze czasy niemieckiego władania Namibią, są zadbane, czyste, ale już nie pasują do nowej, byle jakiej zabudowy miasta. Stacja benzynowa, a tuż obok otwarta restauracja. W środku, jak w Europie, bar z pełnym wachlarzem światowych alkoholi, a wielkie monitory plazmowe pokazują zawody sportowe. Może tylko sam sport jest inny, po tym właśnie można poznać, że nie jesteśmy w Europie. Kto z nas pasjonowałby się krykietem, rugby, kto z nas zna zasady tych jakże popularnych na południowej półkuli sportów? Przy barze zaledwie dwie osoby – Christopher i jego partnerka. Ubrani zwyczajnie, on w dżinsy i biały T-shirt, ona w wąską, podkreślającą kobiece kształty sukienkę. Pierwsi biali Namibijczycy, jakich poznałem. Z każdą chwilą pojawiało się ich więcej, ten bar był jak wir ściągający białych mieszkańców południowej Namibii, rozproszonych po jej pustkowiu. Kim są, kim się czują, jak odnoszą się do kraju, w którym mieszkają? Czy będą chcieli o tym rozmawiać, czy uda mi się z nimi porozumieć? W jakim języku? Do poznawania państw, kultur jest tak wiele dróg: książki, muzea, telewizja, internet, zwyczajne rozmowy z ludźmi. Dla mnie nie ma nic lepszego od kontaktu bezpośredniego, rozmowy, wymiany opinii. To próba uchwycenia wizji świata, jego postrzegania, poprzez pryzmat ludzi z odległych krańców globu. Jakże to leczy z naszego zadufania, naszego centrystycznego postrzegania rzeczywistości. Te same wydarzenia, ten sam świat, a jakże inne – i wolne od politycznej poprawności – spojrzenie.

Przypomina mi się poznany kilka lat temu w jednej z saharyjskich oaz Ahmed, osoba, o której każdy z nas myślałby z sympatią, człowiek z sercem na dłoni. Tenże Ahmed po kilku dniach, gdy siedzieliśmy późną nocą w jedynej „kawiarni” oazy, wyznał mi, że jego największym pragnieniem jest wyjazd do Iraku lub Izraela, założenie pasa z ładunkami wybuchowymi i wysadzenie się, aby zabić jak najwięcej ludzi z Zachodu i Żydów… Nie pokonamy fundamentalizmu religijnego, to niemożliwe, nie przy takiej postawie. Dla Ahmeda naprawdę nie było żadnej różnicy między życiem doczesnym i pośmiertnym. Ahmed nie odczuwał śmierci, śmierć dla niego nie istniała… Miał 29 lat, gdy go poznałem. Gdzie jest teraz? Czy udało mu się zrealizować swoje marzenia?…

Zamawiam stek, średnio wysmażony jak zawsze.

– Co do picia? – zapytał Christopher.

– Przyjechałem samochodem, rozumiesz, przepraszam. – Proszę nieco zawstydzony o wodę. Nie wiedziałem, że właśnie rozpoczyna się dyskusja, która potrwa wiele godzin i zakończy się tym, czego nigdy nie zrobiłem w Polsce.

– Jesteś samochodem? OK, to możesz wypić kilka piw.

Zaniemówiłem i zaśmiałem się, słysząc te słowa Christophera – barmana i szefa baru.

– Jak to? Żartujesz?

– Nie, mówię poważnie. Policja nic ci nie zrobi. Teraz w policji są sami czarni, a o tej porze już na pewno śpią. Nikt cię nie zatrzyma, nikt nie skontroluje. Oni są zbyt leniwi, aby w sobotę w nocy pilnować porządku, ruszać się z komisariatu.

Christopher mimo telewizji i zmieniającego się dookoła niego świata, swojej opinii nie zmienił. Teraz, po dwudziestu pięciu latach wolnych rządów czarnej większości w RPA, Namibii i Rodezji (obecnie Zimbabwe), jego młodzieńcze poglądy jedynie się utwierdziły. Czarni według Christophera pokazali, że nie potrafią rządzić, że zdobywają władzę nie dla dobra państwa, społeczności, ale dla siebie i swojej rodziny. Korupcja rozrosła się w sposób dotąd nieznany, poziom bezpieczeństwa zmalał tak bardzo, że farmerzy, szczególnie narażeni na atak ze względu na swoje odizolowanie na farmach, używają dziś broni równie często do polowania jak i do obrony własnej.

– Wszyscy biali farmerzy zawsze noszą przy sobie broń, nawet kobiety – powiedział Christopher pokazując mi swój pistolet, który trzymał w barze.

Chwilę później dołączył do nas David. Jeśli kiedykolwiek wyobrażałem sobie Afrykanera, prawdziwego, rodowitego białego mieszkańca Południowej Afryki, David w stu procentach był esencją moich wyobrażeń. Wysoki, z bujną, lekko rudawą brodą, potężnie zbudowany (a może raczej ze znaczną nadwagą), w kapeluszu, na twarzy ogorzały – widać że słońce i wiatr zrobiły już swoje. David przyszedł z żoną i dwójką dzieci, nie miał butów, był boso. Ubranie? Dawno już nie było wymieniane. Burowie to po niderlandzku chłopi, rolnicy. Z biegiem czasu stali się oni jedynym prawdziwym białym narodem Afryki, zamieszkującym ten kontynent od ponad 350 lat. Hendrik Frensch Verwoerd, premier RPA – „architekt apartheidu”, wielokrotnie mówił w swoich wystąpieniach o Afrykanerach: nie mamy, dokąd wrócić, Południowa Afryka jest naszą jedyną ojczyzną. Historia Davida jest obrazem losu wielu południowoafrykańskich Burów (Afrykanerów), którym wojna graniczna (1966–1989) wyznaczyła obecną tożsamość i byt. Wojna, o której my w Polsce wiemy niewiele lub nic, a która dla Południowej Afryki była czymś jak Wietnam dla USA czy Afganistan dla Związku Sowieckiego. Wojna, która militarnie pozostała nierozstrzygnięta, politycznie zakończyła się jednak klęską Pretorii. Wojna, w której wojska południowoafrykańskie walczyły z komunistyczną Angolą, wspieraną przez wojska kubańskie, radzieckie i wschodnioniemieckie.

– Pamiętam 23-letniego rosyjskiego żołnierza, którego wzięliśmy do niewoli i którego przesłuchiwałem – powiedział David. – Nie czułem do niego nienawiści, to już nie był mój wróg, szanowałem go, to był żołnierz tak samo jak ja. Jedyna kwestia, która nas różniła, to powód, dla którego znaleźliśmy się tutaj. Ja walczyłem w obronie mojego kraju przed komunizmem, on przyznał, że nie wie, dlaczego tu jest. Któregoś dnia dowiedział się, że ma pojechać do Afryki, na wojnę, której nie rozumiał nawet jego dowódca. Rosjanin został wymieniony na jeńców południowoafrykańskich, płakał gdy dowiedział się, że zostanie przekazany swoim, nie chciał wracać, bał się.

Po wojnie David został w Namibii, jest farmerem, daleko od swojej ojczyzny, RPA, która nagle wycofała się do granic z 1915 roku, zostawiając tysiące swoich obywateli w obcym kraju…

– David, co znaczy dla ciebie kolejna rocznica uzyskania niepodległości przez Namibię? – zapytałem.

– Dla mnie to utrata wolności, sześć lat walczyłem na wojnie za ten kraj, moi koledzy zginęli, byliśmy tacy młodzi i wierzyliśmy, ufaliśmy. Nie przegraliśmy tej wojny, doprowadziliśmy do wycofania Kubańczyków, zapobiegliśmy wejściu komunistów, Rosjan, zamieszkaliśmy tu, włożyliśmy swoją pracę, pieniądze – i nagle okazało się, że to wszystko nic nie znaczyło, nasz kraj wypiął się na nas, straciliśmy wolność, o którą sześć lat walczyłem na wojnie. Słyszałeś o Malemie? Słyszałeś do czego nawołuje? „Zabić Burów, zabić farmerów”.

– Słyszałem, każdy, kto interesuje się Południową Afryką, zna te wypowiedzi Malemy.

– No widzisz, nawet ty w Polsce słyszałeś… To może być drugie Zimbabwe, ale my będziemy się bronić, to nasza ziemia, kupiłem ją, nikomu jej nie zabrałem, więc nikomu jej nie oddam. Na razie jest spokojniej niż w RPA – mówi David – ale ta fala nienawiści i mordów białych farmerów przyjdzie i tutaj, zobaczysz… Każdy z nas ma w domu broń, będziemy strzelać, tak aby zabić wszystkich napastników. To jedyna skuteczna metoda.

– Powiedz znajomym w Polsce, co tu się dzieje – dodał Christopher. – Niedawno jeden z farmerów został napadnięty w nocy na swojej farmie przez czarnych. Bronił domu, rodziny, zastrzelił jednego, jednego ranił, pozostali uciekli. Wiesz, jak skończyła się ta sprawa? Biały farmer trafił do więzienia. Oskarżono go o zastosowanie nadmiernych środków do skali zdarzenia. Czarni bandyci zeznawali, że nie chcieli zabić białych, chcieli ich jedynie okraść. Zatem według czarnego sądu biały farmer nie powinien był strzelać w obronie rodziny, powinien pozwolić im się okraść, rozumiesz? Dla białych nie ma sprawiedliwości, nie mogą liczyć na rzetelność sądu. Jedyna metoda to zabić wszystkich napastników, wówczas nie będzie świadków; tego nas uczą czarni.

– Nie widzisz żadnej szansy na pokojowe współżycie? Przecież już nie da się cofnąć czasu, nie wprowadzicie na nowo apartheidu, jest was za mało, nigdy nie dojdziecie już do władzy, a nawet gdyby, to i tak świat by tego nie zaakceptował.

– Fucking true, dlatego żyjemy jak żyjemy, możemy czarnych tolerować, ale nigdy ich nie będziemy traktować jak równych sobie, niech oni żyją swoim życiem i nie wtrącają się do nas. Apartheid miał wiele wad, to pewne, ale to że żyliśmy osobno, każdy w swojej społeczności, było dobre. Dlaczego mam mieszkać w otoczeniu sąsiadów, z którymi nie mam wspólnego języka, nic nas nie łączy, nie mamy żadnych znajomych, wspólnych zainteresowań, wspólnej tradycji, hobby. Nawet sport – każdy ogląda coś innego. Oni pasjonują się piłką nożną, my oglądamy prawdziwy sport, rugby. To kwintesencja nas, żyjących tutaj na końcu Afryki. Siła, odwaga, waleczność, zawodnicy cały czas z determinacją idą do przodu, napotykają mur, ale pochylają głowę i walą w ten mur z całej siły. Ten sport nie pozwala się cofać, jego istotą jest pokonywanie przeszkód za wszelką cenę. Masz rozbite czoło, krew się leje, ale walczysz dalej, jesteś poobijany, żebra pieką cię bólem, ale biegniesz do przodu, zatrzymują cię siłą, przygniatają do ziemi, ale ty wstajesz i idziesz do przodu. Nie ma bólu, nie ma cierpienia, jest determinacja, by wygrać. Czymże jest wasza piłka? To jak zabawa dla grzecznych dziewczynek. Każda stłuczka, każde przewrócenie się, a zawodnik wzywa lekarza, płacze z bólu, znoszą go na noszach. To teatr a nie sport. Rugby to nasze życie, to nasza druga religia. Każdy biały chłopak marzy o tym, by grać w drużynie, aby unieść piłkę i przyłożyć ją za linią przeciwnika. To duchowe doświadczenie. A że czasem towarzyszy temu ból i krew? To coś normalnego, rodzimy się w bólu i krwi, dorastamy i żyjemy, zwłaszcza teraz, gotowi na ból i krew. Grałeś kiedyś w rugby?

– Nie, nigdy, przy pierwszym zderzeniu z takim zawodnikiem jak ty na pewno zakończyłbym swoją przygodę z tym sportem, dzięki, wolę już oglądać.

– No może coś w tym jest, nie wyglądasz na silnego. W rugby grają też niscy zawodnicy, ale szybcy. Ich zadaniem jest przeprowadzić atak szybko i skutecznie, mijając zawodników drużyny przeciwnej. W sytuacji zagrożenia podają do tych większych, którzy przyjmują na siebie atak obrońców drużyny przeciwnej. Chcesz spróbować?

– Dziękuję, ale pozostanę waszym kibicem. Zresztą będąc w Windhuku oglądałem mecz rugby. Grały jakieś dwie lokalne drużyny, w większości byli to biali zawodnicy, widziałem zaledwie kilku Afrykańczyków.

– No widzisz, czarni nie nadają się do tej gry, nie mają serca i determinacji do walki. Nigdy nie zrozumieją naszego ducha i nigdy nie będą tacy jak my.

– Christopher, czy aby nie przesadzasz? Popatrz na drużynę Springbok, ilu w niej Koloredów i Afrykańczyków. Popatrz na Kiwich z Nowej Zelandii, ilu w niej gra nie-Europejczyków, większość to Maorysi. Nadal uważasz, że rugby to gra tylko dla białych?

– Może są wyjątki, ale to nasz sport, jest i będzie nasz. Sam widzisz, po tylu latach niepodległości tylko kilku czarnych zaznajomiło się z rugby i gra w naszych drużynach. I dobrze, to mi się podoba.

– Christopher, dlaczego masz właściwie samych białych klientów? Wszyscy, oprócz tamtej młodej pary pod oknem, są biali. W sumie skąd oni są? Jadąc przez miasto nie widziałem nikogo białego, na ulicach sami Afrykanie. Biali mieszkają przecież na farmach i na obrzeżach, nie przyjeżdżają wieczorem do centrum, bo i po co.

– Życie toczy się w domach, na farmach i w takich miejscach jak mój pub. Teraz każdy może tu wejść, czarni też, i również będą obsłużeni, ale czarni chodzą do swoich miejsc, a biali do swoich. Tak było i nadal tak jest i nie ma w tym nic złego. Ty też, mimo że jesteś z Europy, przyszedłeś do mnie, a nie do „czarnej” knajpki. Właśnie, dlaczego to zrobiłeś, skąd dowiedziałeś się o mnie?

– Zapytałem na stacji benzynowej o jakieś fajne miejsce z dobrym jedzeniem i powiedzieli mi o twoim pubie.

– No widzisz, nawet czarny skierował cię do „białej” restauracji, a nie do swojej. Czarni też żyją swoim życiem. Ale nie myśl, że wszyscy czarni są źli. Ci ze stacji, a znam ich dobrze, są mili, nie zadzierają głowy, dziękują za napiwki. Najgorsi są chuligani, którzy wchodzą ci do domu, kradną, gwałcą, a jak się bronisz to mówią, że tępią białych rasistów, że powinniśmy się wynosić do Europy, że wszystko należy do nich i mogą wchodzić do naszych domów, kąpać się w naszych basenach, kiedy mają na to ochotę, bo to ich kraj, ich ziemia, więc wszystko należy do nich. Nie interesuje ich to, że każdy biały kupił swoją ziemię, że ciężko pracujemy, że dajemy im pracę. Mój brat ożenił się z dziewczyną z Rodezji, kupili tam farmę, już po roku 1980, kiedy biali stracili władzę na rzecz dyktatury Mugabego. Wydawało się, zwłaszcza w pierwszych latach po przejęciu władzy, że uda się kontynuować prosperity tego kraju. Nasi rodzice bardzo się sprzeciwiali, bali się, że coś może im się stać i wręcz namawiali brata, aby sprowadził żonę do nas. Jane była jednak bardzo związana z rodzicami i nie chciała ich zostawić. Kupili farmę niedaleko jej rodziców od pary białych, którzy zdecydowali się wyjechać z Zimbabwe w obawie o swoje życie. Przez kilka lat pracowali i żyli we względnym spokoju. Niestety, wszystkie czarne wizje naszej mamy zaczęły się sprawdzać. Watahy Mugabego zaczęły najeżdżać farmy białych. Najpierw straszyli robotników, potem blokowali farmerów, żądali, aby się wyprowadzili i oddali im farmy. Mój brat został kilka razy pobity. Po kolejnym napadzie spakowali się i przyjechali tutaj, zostawili wszystko, czego się dorobili. Ale przeżyli, a wielu białych farmerów zginęło. Thomas kupił małą farmę niedaleko stąd, zajął się usługami i organizuje safari dla turystów. A co z rodzicami Jane? Rok po tym jak Thomas wrócił do Namibii, ich farma została spalona, rodzice wyjechali do brata Jane, który już od jakiegoś czasu mieszkał w RPA, niedaleko Cape Town. Mieszkają tam razem. To przykre, co ich spotkało. W Namibii takie rzeczy się nie dzieją.

– Wasz rząd jest normalny, macie demokrację, a nie dyktaturę jak w Zimbabwe.

– Oczywiście, porównując do Zimbabwe, żyjemy w szczęśliwym kraju, ale zapytaj kogokolwiek z białych o jego poczucie bezpieczeństwa. Usłyszysz, że każdy był przez te ostatnie dwadzieścia parę lat okradziony lub napadnięty przez czarnych. Żyjemy na krawędzi, nie mamy pewności, czy do władzy nie dojdzie ktoś pokroju Mugabego. To jest Afryka, pokaż mi jakiekolwiek afrykańskie państwo, gdzie jest spokój i bezpieczeństwo.

– A nie myślałeś o emigracji? Skoro tak obawiacie się o swoje bezpieczeństwo. W Australii, a nawet na Hawajach spotykałem Afrykanerów, którzy wyemigrowali z RPA. Dlaczego nie pójdziecie w ich ślady?

– Spotkałeś Afrykanerów w Australii? Powiedzieli ci, że są Afrykanerami?

– No, w sumie tego nie wiem, rozmawialiśmy po angielsku, mówili, że są z RPA.

– No widzisz, to na sto procent nie byli Afrykanerzy, my nie opuszczamy swojej ziemi. To musieli być Anglicy.

– Nie, nie, mówili mi że są Południowoafrykańczykami, a nie Anglikami.

– Nie rozumiesz, my na białych mówiących po angielsku mówimy Anglicy, a oni nie są prawdziwymi Południowoafrykańczykami.

– Christopher, David, powoli, bo już się gubię. Wy nadal dzielicie się nawet wśród białych na Burów i Anglików? Teraz, gdy powinniście się łączyć, żyjąc w otoczeniu tak wielkiej populacji Afrykanów?

– Anglikom nie można wierzyć, zawsze mogą nas sprzedać. Widzisz, oni nie czują się tak związani z naszą ziemią jak my. Są ludnością napływową jak Bantu. Mogą zawsze wrócić do Anglii lub jak ci, których spotkałeś, do Australii. My, Afrykanerzy, jesteśmy stąd, to nasza ziemia, to nasze przeznaczenie. Nie mamy dokąd uciec, a zresztą nie mamy takiego zamiaru. Będziemy tu żyć i jak trzeba będzie, to będziemy walczyć. Byłem na wojnie 6 lat, każdy w naszym wieku już walczył z komunistami i obroniliśmy Południową Afrykę przed zalewem tych terrorystów. Możemy walczyć i teraz. To część naszej historii. Anglicy mogą sobie uciekać, my zostaniemy. Jak chcesz pogadać, to wpadnij tu jutro, wezmę Thomasa, a może ty odwiedzisz nas na farmie?

– To dobry pomysł, ale spotkajmy się tutaj jutro o 18.00, Christopher, będziesz miał już otwarte?

* * *

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersjiPismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Ewangelia według Świętego Mateusza, 7, 1-2. Poznań 1996.

Ryszard Kapuściński, Heban, Warszawa 1998, Przedmowa.

Jerzy Prokopczuk, Historia Afryki w zarysie, Warszawa 1964, s. 118.

Jerzy Prokopczuk, Historia Afryki w zarysie, Warszawa 1964, s. 120.

Południowa Afryka (afr. Suid-Afrika) – oficjalnie Republika Południowej Afryki.

Julius Malema – były przywódca młodzieżówki Afrykańskiego Kongresu Narodowego, usunięty z partii w 2012 roku. Obecnie lider partii Ruch Bojowników o Wolność Gospodarczą.

Cholerna prawda (ang.).

Robert Mugabe – premier Zimbabwe w l. 1980–1987, od 1987 r. prezydent Zimbabwe. W l. 2015–2016 sprawował funkcję przewodniczącego Unii Afrykańskiej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: