Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wołasz mnie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Maj 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wołasz mnie - ebook

Szalona namiętność może być grą, dopóki nie obudzi prawdziwej miłości…


Sylvia Brooks – asystentka Damiena Starka z Trylogii Starka i Jackson Steele – młody architekt światowej sławy. Kiedyś się już spotkali.
Dwoje niezależnych ludzi, którzy ulegli niepohamowanej namiętności. Wtedy ona odeszła bez wyjaśnienia, żeby chronić swoją tajemnicę…
Teraz los znowu ich zetknął. Mają wspólnie realizować wielki projekt.
Dla niej to zawodowa szansa. On proponuje układ: Sylvia będzie częścią kontraktu…
Czy Sylvia podejmie to szalone wyzwanie, a uczucie i namiętność powrócą i uleczą ich rany, czy poprowadzą ku zatraceniu?

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-5925-3
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Szmer śmigieł helikoptera wypełnia moją głowę jak szept. Niesie tajemniczą wiadomość, przed którą nie mogę uciec. Nie on, nie teraz. Nie on, nie teraz.

Jednak doskonale wiem, że moje błaganie jest bezsensowne, moje słowa próżne. Nie jestem w stanie uciec. Nie jestem w stanie się ukryć. Mogę tylko być sobą – pędzić z prędkością dwustu kilometrów na godzinę na nieuniknione zderzenie z przeznaczeniem, któremu, jak mi się wydawało, wymknęłam się pięć lat temu. Z mężczyzną, którego za sobą zostawiłam.

Z mężczyzną, którego – jak sobie wmawiałam – już nie chcę, ale nie mogłam zaprzeczyć, że rozpaczliwie potrzebuję.

Zaciskam palce na egzemplarzu „Architectural Digest”, który trzymam na kolanach. Nie muszę spoglądać w dół, żeby widzieć mężczyznę na okładce. Jest w moich myślach tak żywy jak wtedy. Z czarnymi lśniącymi włosami o lekko miedzianym odcieniu, kiedy padało na nie słońce. Z tak niebieskimi przepastnymi oczami, że można się było w nich utopić.

Na okładce siedzi od niechcenia na krawędzi biurka, w ciemnoszarych spodniach idealnie zaprasowanych w kant. W wyprasowanej koszuli. Ze lśniącymi spinkami w mankietach. Za nim rysuje się horyzont Manhattanu, obramowany szklaną ścianą. Bije od niego zdecydowanie i pewność siebie, ale oczyma duszy widzę coś więcej.

Widzę zmysłowość i grzech. Moc i uwodzenie. Widzę mężczyznę z rozpiętym kołnierzykiem, luźno zawiązanym krawatem. Mężczyznę czującego się w swojej skórze zupełnie swobodnie, który skupia na sobie uwagę wszystkich, gdziekolwiek się pojawi.

Widzę mężczyznę, który mnie pragnął.

Widzę mężczyznę, który mnie przerażał.

Jacksona Steele’a.

Pamiętam, co czułam, kiedy jego skóra muskała moją. Pamiętam nawet jego zapach, drzewny, piżmowy, z nutką dymu.

Ale przede wszystkim pamiętam to, jak uwodziły mnie jego słowa. To, jak się przy nim czułam. Teraz, tu, nad Pacyfikiem, nie mogę wyprzeć się podniecenia, jakie ogarnęło mnie na samą myśl o tym, że znów go zobaczę.

Oczywiście, przeraża mnie to.

W dodatku helikopter przechyla się ostro, przyprawiając mnie o skurcz żołądka. Wyciągam rękę, żeby się przytrzymać, przyciskam dłoń do okna i spoglądam na granatowy Pacyfik pode mną i malującą się w oddali poszarpaną linię wybrzeża Los Angeles.

– Zbliżamy się, pani Brooks – mówi po chwili pilot, którego krystalicznie czysty głos słyszę w słuchawkach. – Jeszcze tylko kilka minut.

– Dziękuję, Clark.

Nie lubię podróżować samolotem, nie lubię zwłaszcza helikopterów. Może mam zbyt wybujałą wyobraźnię, ale nie mogę wymazać z umysłu wizji, że pod wpływem nieustannego ruchu tych bez przerwy rozedrganych maszyn odpadają dziesiątki absolutnie niezbędnych śrub i kabli.

Udało mi się pogodzić z faktem, że podróż samolotem albo helikopterem jest czasami nieunikniona. Kiedy jest się asystentką jednego z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi na świecie, podróże lotnicze zwyczajnie należą do obowiązków służbowych. I chociaż udało mi się przywyknąć do tej myśli – i całą sprawę traktować ze względnym spokojem – przy starcie i lądowaniu nadal robiłam się nerwowa. Jest coś potwornie nienaturalnego w tym, kiedy ziemia wychodzi ci na spotkanie, chociaż ty też nieustannie się do niej zbliżasz.

Teraz właściwie żadnej ziemi nie widzę. Jak okiem sięgnąć pod nami jedynie woda i mam już skomentować ten drobny fakt, kiedy w moim oknie pojawia się zarys wyspy. Mojej wyspy. Na sam jej widok się uśmiecham, biorę oddech, potem drugi, aż w końcu czuję się rozsądnie spokojna i w miarę opanowana.

Oczywiście, wyspa tak naprawdę nie jest moja. Należy do mojego szefa, Damiena Starka. A ściślej mówiąc do Stark Vacation Properties, które jest oddziałem Stark Real Estate Development, które, z kolei, jest częścią Stark Holdings, które są jednostką zależną Stark International, jednej z najbardziej dochodowych firm na świecie, a jej właściciel jest jednym z najpotężniejszych ludzi na świecie.

Jednak w moim umyśle wyspa Santa Cortez jest moja. Wyspa, projekt i cały potencjał z nią związany.

Santa Cortez jest jedną z najmniejszych Wysp Normandzkich, które leżą u wybrzeży Kalifornii. Położona jest nieco za Cataliną i przez wiele lat, razem z wyspą San Clemente, była wykorzystywana przez marynarkę. W odróżnieniu od San Clemente, która nadal pozostaje we władaniu wojska i znajduje się na niej baza wojskowa, koszary i różne inne wytwory cywilizacji, Santa Cortez pozostaje nieskażona przez człowieka, bo wykorzystywana była do walki wręcz i treningów strzeleckich.

Parę miesięcy temu zauważyłam nieduży artykuł w „Los Angeles Times”, omawiający obecność wojsk w Kalifornii. Wspomniano w nim obie wyspy, ale zaznaczono, że wojsko kończy operacje na Santa Cortez. Więcej informacji nie było, ale zaniosłam artykuł Starkowi.

– Może się okaże, że jest na sprzedaż, a jeżeli tak, pomyślałam, że powinniśmy działać szybko – powiedziałam, wręczając mu gazetę.

Właśnie skończyłam przedstawiać mu plan dnia i szybkim krokiem szliśmy w stronę sali konferencyjnej, w której dwunastu dyrektorów banków z trzech różnych kontynentów wraz z Charlesem Maynardem, prawnikiem Starka, oczekiwało na rozpoczęcie dawno zaplanowanego spotkania na temat strategii podatkowej i inwestycyjnej.

– Wiem, że szuka pan potencjalnych miejsc na ekskluzywny romantyczny ośrodek wypoczynkowy na Bahamach – ciągnęłam. – Ale nie znaleźliśmy jeszcze odpowiedniej wyspy i pomyślałam, że wyjątkowe miejsce na kilkudniowe wypady rodzinne z łatwym połączeniem ze Stanami ma prawdziwy potencjał biznesowy.

Wziął kartkę i czytając po drodze, zatrzymał się przed szklanymi drzwiami sali konferencyjnej. Pracując dla niego pięć lat, zdążyłam poznać jego reakcje, ale w tej chwili nie miałam zielonego pojęcia, o czym myśli.

Oddał mi artykuł, uniósł jeden palec, bez słowa każąc mi poczekać, a potem wszedł na salę i zwrócił się do zgromadzonych mężczyzn.

– Panowie, przepraszam, ale coś mi wypadło. Charles, mógłbyś przełożyć spotkanie?

Sam stał już ze mną na korytarzu, nie czekając na odpowiedź Maynarda ani na przyzwolenie gości, zupełnie pewien, że wszystko pójdzie gładko, dokładnie tak, jak chciał.

– Niech pani zadzwoni do Nigela Galwaya w Pentagonie – powiedział, idąc z powrotem korytarzem w stronę swojego gabinetu. – Znam go osobiście. Niech mu pani powie, że chcę kupić wyspę. Później proszę skontaktować się z Aidenem. Wyjechał do Century City pomóc Trentowi rozwiązać jakiś problem, który wyniknął w trakcie budowy. Niech pani spyta, czy może się wyrwać i spotkać z nami na obiedzie w The Ivy.

– Och – powiedziałam, starając się nie stracić równowagi. – Z nami?

Obecność Aidena była zrozumiała. Aiden Ward był wiceprezesem Stark Real Estate Development i obecnie nadzorował budowę Stark Plaza, trzech biurowców przy Santa Monica Boulevard w Century City.

Nie rozumiałam tylko, dlaczego Stark chciał, żebym na obiedzie była obecna ja, skoro miał w zwyczaju po prostu informować mnie o fakcie lub po spotkaniu przekazywać mi szczegóły do sprawdzenia lub dopilnowania.

– Skoro zainicjowała pani ten projekt, powinna pani być na wstępnym spotkaniu.

– Zainicjowałam? – Słowo daję, kręciło mi się w głowie.

– Jeżeli interesuje się pani budową nieruchomości, zwłaszcza projektami komercyjnymi, nie mogłaby pani wymarzyć sobie lepszego opiekuna niż Aiden – powiedział. – Oczywiście, będzie pani musiała pracować dłużej. Nadal jest mi pani potrzebna przy biurku, ale może pani przekazać wszystkie swoje zadania, którymi mogłaby się zająć Rachel. Chyba chętnie weźmie kilka dodatkowych godzin – dodał, mając na myśli swoją weekendową asystentkę, Rachel Peters. – Niech się pani oprze na biznesplanie, który Trent ułożył dla Bahamów, i na jego podstawie proszę opracować własny plan i grafik. – Zerknął na zegarek. – Do obiadu nie uda się pani z tym uporać, ale przedstawi nam pani główne aspekty. – Spojrzał mi w oczy i w jego wzroku dostrzegłam wesołość. – A może zbyt wiele oczekuję? Wydawało mi się, że nieruchomości należą do pani szczególnych zainteresowań, ale skoro nie zamierza się pani wcielać w kierowniczą rolę…

– Nie! – wyrzuciłam z siebie, prostując plecy i wypinając pierś. – Nie. To znaczy, tak. To znaczy, tak, panie Stark, chcę się zająć tym projektem. – Tak naprawdę chciałam tylko powstrzymać się od dyszenia, ale nie byłam pewna, czy mi się to uda.

– To dobrze – powiedział. Dotarliśmy do mojego biurka w recepcji przed jego gabinetem. – Proszę zadzwonić do Nigela i umówić nas na lunch. Od tego zaczniemy.

Słowa: „od tego zaczniemy” doprowadziły mniej więcej do tej chwili. Jestem oficjalnym menedżerem projektu ośrodka wypoczynkowego w Santa Cortez, Stark Vacation Property. W każdym razie, jeszcze dzisiaj. Mam nadzieję, że jutro też nim będę. Bo chyba to jest najważniejsze, prawda? Czy wiadomość, jaką otrzymałam dwie godziny temu, unicestwi projekt Santa Cortez, czy jednak uda mi się go uratować, a wraz z nim moją raczkującą karierę?

Szkoda, że potrzebuję Jacksona Steele’a, żeby pchnąć to dalej.

Ściska mnie nieprzyjemnie w żołądku i mówię sobie, żeby się nie martwić. Jackson mi pomoże. Musi, ale ja w tej chwili pragnę jedynie go dosiąść.

Ze względu na moje skołatane nerwy jestem szczególnie wdzięczna, że lądowanie przebiega łagodnie. Wsuwam czasopismo do mojej skórzanej aktówki, rozpinam pas i czekam, aż Clark otworzy drzwi. Od razu wdycham świeży zapach oceanu i wystawiam twarz do bryzy. Natychmiast czuję się lepiej, bo moje zmartwienia ani choroba lokomocyjna nie pasują do czystej urody tego miejsca.

Jakież ono piękne. Piękne i nieskażone, z endemicznymi gatunkami traw i drzew, wydmami i plażami pokrytymi muszlami. Działania wojskowe, które tu prowadzono, nie wyrządziły szkody naturze. Prawdę mówiąc, jedynym znakiem cywilizacji jest miejsce, w którym wylądowaliśmy. W tym obszarze znajduje się lądowisko dla dwóch helikopterów, dok dla łodzi, mały metalowy budynek wykorzystywany jako przechowalnia sprzętu i inny mały budynek z dwiema chemicznymi toaletami. Jest również Bobcat, generator, i inne maszyny sprowadzone po to, żeby rozpocząć proces oczyszczania terenu. Nie wspominając o dwóch kamerach zainstalowanych po to, żeby zadowolić zarówno ochronę Stark International, jak i firmę ubezpieczeniową.

Obok helikoptera, którym wylądował Clark, stoi drugi, a za nim ciągnie się prowizoryczna ścieżka, która prowadzi od tego rozgrzebanego miejsca robót do nadal dzikiego wnętrza wyspy. I, zapewne, do Damiena, jego żony Nikki, i Wyatta Royce’a, fotografa, którego Damien zatrudnił, żeby zrobił żonie sesję zdjęciową na tle morza i udokumentował stan wyspy przed budową.

Clark zostaje przy maszynie, a ja ruszam ścieżką. Niemal natychmiast zaczynam żałować, że nie przebrałam się ze spódnicy i szpilek, zanim wybrałam się w tę podróż. Ziemia jest kamienista i niepewna, buty będę miała odrapane i zniszczone. Miałam zamiar ubrać się w dżinsy i buty trekkingowe, ale się spieszyłam, a jeżeli uda mi się uratować ten projekt, para moich ukochanych granatowych szpilek będzie niewielką ceną, jaką za to zapłacę.

Teren jest lekko pagórkowaty i kiedy wspinam się po niewielkim wzgórzu, w dole widzę piaszczystą zatokę pomiędzy skałami. Fale rozbijają się o kamienie, rozbryzgując wodę, której krople migoczą w powietrzu jak diamenty. Na plaży widzę Damiena, który obejmuje żonę w talii, a ona opiera głowę na jego ramieniu. Oboje spoglądają w bezkresne morze.

Nikki i ja zaprzyjaźniłyśmy się, więc nie pierwszy raz widzę ich razem. Jednak w tej chwili jest coś tak słodkiego i intymnego, że czuję, że powinnam się odwrócić i dać im nacieszyć się sobą. Ale nie mam czasu do stracenia, więc odkasłuję i idę dalej.

Wiem, oczywiście, że mnie nie usłyszą. Odgłos oceanu rozbijającego się o brzeg był na tyle głośny, że stłumił huk nadlatującego helikoptera, więc z całą pewnością zagłuszy mój cichy głos. Jakby na potwierdzenie moich domysłów, Damien przyciska wargi do skroni Nikki. Skręca mnie w środku. Myślę o czasopiśmie w mojej aktówce – i o zdjęciu mężczyzny na okładce. Całował mnie w ten sam sposób i kiedy przypominam sobie delikatną jak trzepot skrzydeł motyla pieszczotę jego warg na mojej skórze, czuję, że pieką mnie oczy. Mówię sobie, że to wiatr i słona bryza, ale, oczywiście, to nieprawda. To żal i poczucie straty. I, zgadza się, strach.

Strach, że za chwilę otworzę drzwi do czegoś, czego rozpaczliwie pragnę, ale wiem, że nie jestem sobie w stanie z tym poradzić.

Strach, że koncertowo spieprzyłam sprawę kilka lat temu.

I chłodna, gorzka pewność, że, jeżeli nie będę bardzo, bardzo ostrożna, mur, który wokół siebie zbudowałam, runie i moje straszne tajemnice pozna cały świat.

– Sylvia?

Podskakuję lekko, przestraszona, i uświadamiam sobie, że stoję i patrzę martwym wzrokiem w morze, błądząc myślami bardzo daleko.

– Panie Stark, przepraszam. Ja…

– Wszystko w porządku? – To Nikki odzywa się ze zmartwioną miną, podbiegając do mnie. – Wyglądasz na rozedrganą. – Stoi już obok mnie i chwyta mnie za rękę.

– Nic mi nie jest – kłamię. – Nie przeszła mi jeszcze choroba lokomocyjna po podróży helikopterem. Gdzie Wyatt?

– Rozkłada się na plaży – mówi Stark. – Pomyśleliśmy, że najlepiej będzie, żeby już zaczynał robić zdjęcia do folderu.

Krzywię się, bo jestem ponad godzinę spóźniona. Plan był taki, że miałam spędzić poranek w Los Angeles, a Nikki, Damien i Wyatt mieli przylecieć wcześniej na wyspę. Ja miałam dołączyć do nich później, kiedy już zrobią prywatną sesję zdjęciową, i pozostałą część poranka miałam spędzić na pracy z Wyattem nad serią ujęć, które moglibyśmy wykorzystać w materiałach reklamowych kompleksu.

Damien miał polecieć helikopterem do miasta, a Wyatt, Nikki i ja mieliśmy wrócić z Clarkiem. Nikki i ja ostatnio odkryłyśmy, że łączy nas miłość do fotografii i Wyatt zaoferował się, że po skończonej pracy udzieli nam kilku wskazówek.

– Nie przywiozłaś aparatu – mówi Nikki, marszcząc czoło. – Coś jest nie tak.

– Nie – mówię. – No, dobra. Może i tak. – Spoglądam Starkowi w oczy. – Muszę z panem porozmawiać.

– Sprawdzę, co robi Wyatt – mówi Nikki.

– Nie, zostań. To znaczy, jeżeli pan Stark… jeżeli Damien… nieważne. – Ciągle czuję się niezręcznie, zwracając się do niego po imieniu w czasie wolnym od pracy. Ale jak wielokrotnie podkreślał, spędziłam wystarczającą ilość godzin, popijając drinki przy jego basenie z jego żoną. Po tylu wypitych cosmopolitan oficjalne odnoszenie się do siebie, kiedy jesteśmy poza firmą, zaczyna wydawać się sztuczne.

– Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu – mówi. – Co się stało?

Biorę głęboki oddech i wyrzucam z siebie informację, którą duszę w sobie.

– Martin Glau wycofał się rano z projektu.

Widzę, że Damienowi w jednej chwili zmienia się mina. Na jego twarzy pojawia się przelotny przebłysk zaskoczenia, a po nim złość, zastąpiona natychmiast przez determinację. Stojąca za nim Nikki nie jest tak opanowana.

– Glau? Przecież był tak entuzjastycznie nastawiony! Dlaczego, do diabła, miałby chcieć się wycofywać?

– Nie: chcieć – wyjaśniam. – On to zrobił. Wyjechał.

Damien przez chwilę wpatruje się we mnie.

– Wyjechał?

– Wygląda na to, że wyprowadził się do Tybetu.

Oczy Damiena otwierają się szerzej, ledwie zauważalnie.

– Tak?

– Sprzedał swoją posiadłość, zamknął firmę i powiedział swojemu prawnikowi, żeby powiadomił jego klientów, że postanowił spędzić resztę życia na modlitewnej medytacji.

– Sukinsyn – mówi Damien, powściągając wściekłość, którą rzadko widzę podczas prowadzenia interesów, ale prasa nieraz zwracała uwagę na jego temperament. – Do cholery, co on sobie wyobraża?

Rozumiem jego złość. Prawdę mówiąc, podzielam ją. To mój projekt, a Glau skutecznie wpuścił nas w kanał. Ośrodek w Santa Cortez to własność Starka, ale nie znaczy to wcale, że w całości jest finansowana przez Damiena czy przez firmy Damiena. Nie, przez ostatnie trzy miesiące stawaliśmy na głowie, żeby zdobyć inwestorów – i każdy z nich podał dwa powody, dla których angażuje się w projekt – reputację Glaua jako architekta i reputację Damiena jako biznesmena.

Przeczesuje palcami włosy.

– W porządku, poradzimy sobie. Jeżeli prawnik informuje klientów dzisiaj, niedługo dowie się prasa, a potem wszystko potoczy się ekspresowo.

Krzywię się. Na samą myśl skóra mi cierpnie, bo to mój projekt. Ja go stworzyłam, ja się nim zajęłam i ja harowałam jak wół, żeby ruszyć z miejsca. Dla mnie to coś więcej niż ośrodek wypoczynkowy; to krok milowy do przyszłej kariery.

Muszę utrzymać ten projekt przy życiu. I, cholera, utrzymam go! Nawet, jeżeli to ma oznaczać zbliżenie do jedynego mężczyzny, którego przysięgłam sobie nigdy więcej nie zobaczyć.

– Musimy ustalić plan – mówię. – Zdecydowany kierunek, który przedstawimy inwestorom.

Mimo napiętej sytuacji dostrzegam cień rozbawienia w oczach Damiena.

– A ty już masz propozycję. To dobrze. Posłuchajmy.

Kiwam głową i zacieśniam uścisk na aktówce.

– Na inwestorach zrobiły wrażenie reputacja Glaua i jego dorobek – mówię. – Ale tego nie znajdziemy u innego architekta. – Glau, siła sprawcza kilku najbardziej imponujących i innowacyjnych budynków w nowoczesnej historii, był architektem, za którym wiele przemawiało – zarówno umiejętności, jak i status celebryty zapewniały projektowi sukces. – Więc proponuję, żebyśmy przedstawili jedynego architekta, który jest w stanie dorównać albo nawet przewyższyć reputację Glaua.

Sięgam do torebki, wyjmuję czasopismo i podaję je Damienowi.

– Jackson Steele. Ma doświadczenie, styl, reputację. Nie jest wschodzącą gwiazdą w branży, a teraz, kiedy zniknął Glau, odważę się stwierdzić, że to on zostanie nowym koronowanym księciem. To nie wszystko. Steele, w jeszcze większym stopniu niż Glau, ma status celebryty, który można wykorzystać przy projekcie. Tego rodzaju potencjał reklamowy nie tylko zrobi wrażenie na inwestorach, ale będzie wielkim bonusem, kiedy będziemy reklamować ośrodek wśród klientów.

– Tak? – mówi Stark dziwnie beznamiętnym głosem. Widzę, że zerka na Nikki, a ich przelotne spojrzenie wzbudza moją ciekawość.

– Przeczytaj artykuł – ponaglam go, zawzięta, żeby udowodnić, że mam rację. – Podobno historia związana z jednym z jego projektów ma zostać zaadaptowana na film fabularny, a powstał już film dokumentalny o nim i o muzeum w Amsterdamie, którym zajmował się w zeszłym roku.

– Wiem – mówi Damien. – Ma dzisiaj wieczorem premierę w Teatrze Chińskim.

– Tak – mówię entuzjastycznie. – Wybierasz się? Mógłbyś z nim tam porozmawiać.

Wargi Damiena wykrzywiają się w grymasie, który wydaje mi się ironią.

– Niestety, nie zostałem zaproszony. Wiem o tym tylko dlatego, że wspomniał o tym Wyatt. Wynajęli go, żeby robił zdjęcia na czerwonym dywanie i strzelił parę fotek gościom.

– Właśnie o tym mówię – naciskam. – To wydarzenie z czerwonym dywanem. Ten facet jest urodzonym celebrytą. Potrzebujemy go w naszym zespole. W artykule piszą też, że nosi się z zamiarem otworzenia filii w Los Angeles, co sugeruje, że próbuje się przesunąć nieco na rynek Zachodniego Wybrzeża.

– Jackson Steele to nie jedyne nazwisko na świecie – mówi Damien.

– Nie – przyznaję. – Ale w tej chwili tylko on skupia na sobie taką uwagę. Mało tego, sprawdziłam już paru innych, którzy mogliby przekonać inwestorów, ale żaden nie jest w tej chwili dyspozycyjny. Steele jest. Nie zaproponowałam Steele’a jako architekta w oryginalnym planie budowy, bo przez najbliższych sześć miesięcy miał być zajęty projektem w Dubaju. – Wtedy cieszyłam się, że Jackson nie ma czasu, bo nie chciałam znaleźć się w takim położeniu. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. – Projekt w Dubaju się posypał – ciągnę. – Chyba z powodów politycznych i finansowych. Wszystko jest przedstawione w artykule. Przeprowadziłam szybkie dochodzenie i nie wydaje mi się, żeby Jackson Steele miał kolejny projekt w realizacji, ale wiecznie tak nie będzie. Jackson Steele może uratować kompleks Santa Cortez. Proszę, uwierz mi, kiedy ci mówię, że nie zaproponowałabym go, gdybym nie była tego absolutnie pewna.

Czyż nie była to najprawdziwsza prawda?

– Ja też w to wierzę – mówi Damien. – I zgadzam się z twoją oceną sytuacji. Jeżeli nie zatrudnimy Jacksona Steele’a natychmiast, stracimy inwestorów. Innym sposobem na utrzymanie projektu przy życiu jest jego pełne sfinansowanie, albo aktywami firmy, albo moimi własnymi środkami. – Bierze oddech. – Sylvia – mówi łagodnie. – Ja nie robię interesów w ten sposób.

– Wiem. Doskonale o tym wiem. Właśnie dlatego sugeruję, żebyśmy zbliżyli się do Jacksona. To znaczy, Steele’a – poprawiam, powstrzymując się, żeby nie skrzywić się z powodu niezamierzonego wyjawienia zażyłości. – To projekt, o którym będzie głośno, a właśnie na takich ostatnio się skupia. Wejdzie w to. Jest dokładnie tym, czego szuka.

Damien i Nikki zerkają na siebie kolejny raz, a we mnie rodzi się niepokój.

– Przepraszam – odzywam się. – Czy ja o czymś nie wiem?

– Jackson Steele nie jest zainteresowany pracą dla Stark International – mówi Nikki po chwili wahania.

– Słucham? – Potrzebuję chwili, żeby przyswoić te słowa. – Skąd wiesz?

– Poznaliśmy go na Bahamach – wyjaśnia Nikki. – Damien zaproponował, że zapozna go ze wstępną fazą projektu na Bahamach, jeszcze zanim Stark International nabył teren. Że da mu pełny dostęp do każdego szczegółu tego projektu. Ale powiedział bardzo wyraźnie, że nie chce pracować dla Damiena ani dla żadnej z jego firm. Mówi, że za Damienem ciągnie się długi cień i że on nie ma ochoty się pod nim znaleźć.

– Krótko mówiąc, Steele’a do tego projektu nie zaangażujemy – mówi Damien. Zerka na zegarek, a potem na Nikki. – Muszę wracać – mówi, a potem znów skupia się na mnie. – Zadzwoń do inwestorów osobiście. Nic nie jestem w stanie z tym zrobić. Naprawdę mi przykro, Syl – dodaje, a to zdrobnienie uświadamia mi, jak bardzo to wszystko jest realne. Projekt padł. Mój projekt padł.

Mówię sobie, że powinnam czuć ulgę, że nie muszę ryzykować powrotu do wspomnień. Że byłam głupia, myśląc, że mam siłę zmierzyć się z koszmarami. Że powinnam odpuścić ten projekt, zamiast pakować się w to, od czego kiedyś uciekłam.

Nie.

Nie. Zbyt ciężko pracowałam, a ten projekt zbyt wiele dla mnie znaczy. Nie mogę odpuścić. Nie tak po prostu. Nie bez walki.

I, zgadza się, może w głębi duszy chcę znów zobaczyć Jacksona Steele’a. Udowodnić sobie, że jestem w stanie to zrobić. Że jestem w stanie się z nim widzieć, rozmawiać, pracować w tak cholernej zażyłości – i jakimś cudem nie rozpaść się pod ciężarem tego wszystkiego.

– Proszę – mówię do Damiena, zaciskając dłonie i wmawiam sobie, że nierówne bicie serca i lepka skóra są wynikiem strachu przed upadkiem projektu, a nie myśli o ponownym spotkaniu z Jacksonem. – Pozwól mi z nim porozmawiać. Musimy przynajmniej spróbować.

– Na tym projekcie świat się nie kończy, panno Brooks. – Jego głos jest łagodny, ale pewny. – To nie jest twoja ostatnia szansa.

– Wierzę – mówię. – Ale nigdy jeszcze nie widziałam, żebyś rezygnował z intratnego interesu, kiedy istnieje cień szansy, żeby go uratować.

– Opierając się na tym, co wiem na temat pana Steele’a, szans nie ma.

– Moim zdaniem są. Proszę, pozwól mi spróbować. Daj mi tylko weekend – dodaję pośpiesznie. – Tylko tyle, żebym zdążyła się spotkać z panem Steele’em, żeby przedstawić mu projekt.

Damien przez chwilę się nie odzywa. Później kiwa głową.

– Nie ukryję tego przed inwestorami – mówi w końcu. – Ale jest już piątek, możemy to wykorzystać. Zadzwoń do nich. Poinformuj, że musimy im przedstawić najnowsze informacje na temat projektu i że konferencja została zaplanowana na poniedziałek rano.

Kiwam głową, pewnie i zdecydowanie. Ale w środku skaczę z radości.

– Masz weekend – ciągnie Damien. – W poniedziałek rano ogłosimy, że mamy Jacksona Steele’a w ekipie, albo że są problemy z projektem.

– Będziemy go mieć – mówię z pewnością opartą raczej na nadziei niż racjonalnych przesłankach.

Damien przechyla lekko głowę na prawo, jakby zastanawiał się nad moimi słowami.

– Skąd ta pewność?

Oblizuję wargi.

– Poznałam go. Jakieś pięć lat temu w Atlancie. Właściwie tuż przed tym, jak podjęłam pracę u ciebie. Nie wiem, czy się zgodzi, ale wydaje mi się, że przynajmniej mnie wysłucha. – W każdym razie tak myślałam, zanim się dowiedziałam, że już wcześniej odrzucił pracę przy projekcie dla Starka.

Teraz warunki gry były zupełnie inne. Wcześniej myślałam, że przyniosę mu niesamowitą propozycję na srebrnej tacy. Że to ja zrobię przysługę Jacksonowi. Że to ja będę miała władzę. Teraz wiem, że jest dokładnie odwrotnie.

Może odejść. Może odmówić. Może pokazać mi środkowy palec i powiedzieć, żebym zrobiła wypad z jego życia.

Myślę o naszej ostatniej rozmowie – o rozmowie, która rozdarła mi serce.

– Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił – powiedziałam.

– O co tylko poprosisz.

– Żadnych pytań, żadnych kłótni, to ważne.

– Obiecuję, kochanie, zrobię wszystko, o co poprosisz, powiedz tylko co.

Dotrzymał słowa. Zrobił to, o co go poprosiłam, chociaż zniszczyło to nas oboje. A teraz potrzebuję czegoś więcej. I rozpaczliwie mam nadzieję, że i tym razem wystarczy, że poproszę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: