Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wyścig z czasem - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wyścig z czasem - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 275 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

AU­DIEN­CJA

Gdy przy­był do sto­li­cy wy­na­jął do­roż­kę i ka­zał się za­wieźć do ho­te­lu mag­de­bur­skie­go, gdyż bał się po­now­ne­go zbie­go­wi­ska, do­tarł­szy do ho­te­lu za­wo­łał por­tie­ra:

– Czy to jest ho­tel mag­de­bur­ski?

– Tak.

– Do­sta­nę tu­taj po­kój?

Por­tier, któ­ry przy­glą­dał się przy­by­szo­wi ze zdzi­wie­niem rzekł:

– Pan jest ob­co­kra­jow­cem?

– Tak.

– A ma pan pasz­port?

– Mam.

– To pro­szę.

Po­pro­wa­dził go przez po­dwó­rze na tył ho­te­lu i tam otwarł ja­kieś drzwi.

– Pro­szę do środ­ka.

Sępi Dziób wszedł do środ­ka i ogląd­nął wnę­trze. Był to ciem­ny, za­dy­mio­ny po­kój pe­łen ru­pie­ci i sta­rej odzie­ży. Kil­ku męż­czyzn sie­dzia­ło przy brud­nym sto­le, na któ­rym sta­ły peł­ne kie­lisz­ki.

– Do stu pio­ru­nów! Co to za dziu­ra? – spy­tał.

– Po­kój dla służ­by.

– Za­ma­wia­łem po­kój dla służ­by czy osob­ny?

– Za­ma­wiał pan tyl­ko po­kój, a my­ślę, że ten jest sto­sow­ny, chy­ba może ży­czy pan so­bie coś lep­sze­go?

– Na­tu­ral­nie.

– A w ja­kiej ce­nie?

– To nie ma zna­cze­nia, byle tyl­ko był wy­god­ny.

Por­tier zro­bił drwią­cą minę lecz z głę­bo­kim ukło­nem rzekł:

– Pro­szę pójść za mną.

Po­pro­wa­dził go głów­ny­mi scho­da­mi. Za­raz na pierw­szym pię­trze były otwar­te drzwi do wy­god­nie urzą­dzo­ne­go po­ko­ju, moż­na było zo­ba­czyć wiel­ki, ele­ganc­ko urzą­dzo­ny sa­lo­nik, a po pra­wej stro­nie sy­pial­nię.

– Czy to panu wy­star­czy? – spy­tał por­tier drwią­cym gło­sem, są­dząc, że gość cof­nie się prze­ra­żo­ny.

Jed­nak po­my­lił się, gdyż przy­bysz spoj­rzał obo­jęt­nie i po­wie­dział:

– No, pa­łac to to nie jest, ale.., może wy­star­czy.

To ze­zło­ści­ło por­tie­ra, więc roz­draż­nio­ny po­wie­dział:

– W tym po­ko­ju miesz­kał sam hra­bia Wald­set­ten i to przez dwa dni.

– Dziw­ne, ja za­trzy­mam to miesz­ka­nie tym­cza­so­wo.

Por­tier prze­ra­ził się nie na żar­ty, a je­że­li ten dzi­wo­ląg na­praw­dę się tu­taj roz­lo­ku­je, a po­tem nie bę­dzie miał czym za­pła­cić za po­byt.

– Ten apar­ta­ment kosz­tu­je pięć ta­la­rów za dobę – za­wo­łał szyb­ko.

– To jest mi obo­jęt­ne.

– Bez je­dze­nia.

– Wszyst­ko jed­no.

– I bez oświe­tle­nia.

– Do­brze.

W tej chwi­li zja­wi­ła się po­ko­jów­ka. Była to zna­jo­ma Ro­ber­ta.

– Pro­szę o do­ku­men­ty – po­wie­dział por­tier.

– Do pio­ru­na, czy to ta­kie pil­ne? – spy­tał Sępi Dziób.

– Ta­kie są prze­pi­sy.

– To nie ho­tel, tyl­ko ja­kaś knaj­pa, sko­ro na­wet książ­ki mel­dun­ko­wej nie ma­cie dla go­ści.

– Mamy, może ją pan za­raz do­stać.

– No to pro­szę ją przy­nieść, ale naj­pierw pro­szę mi po­wie­dzieć, czy przy­pad­kiem nie zna pan ka­pi­ta­na hu­za­rów, Ro­ber­ta Hel­me­ra?

– Nie.

– Czy­li, że jesz­cze nie przy­je­chał.

– Nic mi o tym nie wia­do­mo.

W tej chwi­li do roz­mo­wy wmie­sza­ła się po­ko­jów­ka i rze­kła:

– Ja bar­dzo do­brze znam pana ka­pi­ta­na.

– Tak?

– Ja po­cho­dzę z tych sa­mych co on oko­lic.

– Mie­li­śmy się dzi­siaj tu­taj spo­tkać – rzekł Sępi Dziób.

– To za­pew­ne nie­dłu­go przy­bę­dzie. Czy mam dla nie­go za­re­zer­wo­wać po­kój?

– O tym nie wspo­mi­nał, ale… – prze­rwał a zwra­ca­jąc się do por­tie­ra po­wie­dział: – Cze­go pan tu jesz­cze stoi? Czy przy­pad­kiem nie miał pan przy­nieść książ­ki mel­dun­ko­wej?

– Na­tych­miast, pro­szę pana – od­parł kel­ner już in­nym to­nem. – Czy pan jesz­cze coś roz­ka­że?

– Coś do je­dze­nia.

– Śnia­da­nie? Za­raz przy­nio­sę spis po­traw.

– To zby­tecz­ne, pro­szę mi przy­nieść do­bre śnia­da­nie. Z cze­go się bę­dzie skła­da­ło jest mi obo­jęt­ne.

Kel­ner od­da­lił się. Sępi Dziób po­roz­kła­dał swe ba­ga­że, a zwra­ca­jąc się do po­ko­jów­ki spy­tał:

– Po­cho­dzi więc pani z Mo­gun­cji?

– Tak.

– To pani też jest tu­taj obca?

– Nie, już kil­ka lat je­stem w Ber­li­nie.

– Wi­dzia­ła już pani kie­dyś Bi­smarc­ka?

– Wi­dzia­łam.

– Pro­szę mi go opi­sać.

Spoj­rza­ła na nie­go ze dzi­wie­niem.

– Czy pan się może do nie­go wy­bie­ra? – spy­ta­ła.

– Tak moja pan­no.

– O to ra­czej bę­dzie trud­ne, trze­ba się naj­pierw za­mel­do­wać w mi­ni­ster­stwie.

– Głup­stwo, tyle za­cho­dów nie będę ro­bił.

Opi­sa­ła mu dro­gę do mi­ni­ster­stwa, tym­cza­sem zja­wił się por­tier z księ­gą i śnia­da­niem. Sępi Dziób wpi­sał się do książ­ki i za­brał do śnia­da­nia. Służ­ba się od­da­li­ła. Kie­dy po chwi­li por­tier zja­wił się po­now­nie, za­stał go wy­pa­ko­wu­ją­ce­go swój wo­rek i z prze­ra­że­niem spoj­rzał na za­war­tość. Nie na­my­śla­jąc się wie­le po­biegł do go­spo­da­rza do­no­sząc mu o dzi­wacz­nym go­ściu. Kie­dy go opi­sał, wła­ści­ciel za­wo­łał:

– I ta­kie­mu czło­wie­ko­wi da­łeś nasz naj­lep­szy apar­ta­ment?

– Ja chcia­łem so­bie z nie­go za­drwić – od­parł por­tier uspra­wie­dli­wia­ją­co.

– Jaki ma ba­gaż?

– Strzel­bę.

– Do dia­bła! Co jesz­cze?

– Dwa re­wol­we­ry, wiel­ki, dłu­gi nóż.

– Strasz­ne.

– Sta­rą trą­bę.

– Co? Sta­rą trą­bę? W to nie uwie­rzę. Do­kład­nie wi­dzia­łeś?

– Hm, przy­pusz­czam, że to trą­ba.

– Z mo­sią­dzu?

– To trud­no po­wie­dzieć.

– A ja­kiej jest bar­wy?

– Po­dob­nej do mo­sią­dzu, tyl­ko ciem­niej­szej.

– O Boże, to na pew­no ja­kiś dia­bel­ski in­stru­ment, ja­kieś dzia­ło, albo ta­ran. Mó­wisz, że wy­glą­da po­dej­rza­nie?

– O i to bar­dzo!

– Kto wie ja­kie on ma za­mia­ry!

Po­ko­jów­ka, któ­ra do­tych­czas przy­słu­chi­wa­ła się spo­koj­nie, za­wo­ła­ła na­gle:

– O Boże, on py­tał się o Bi­smarc­ka!

Go­spo­darz zbladł.

– Cze­go chciał od nie­go? – za­py­tał szyb­ko.

– Nie wiem, do­kład­nie opi­sa­łam mu dro­gę do pa­ła­cu.

– On chce tam iść?

– Tak, chce mó­wić z mi­ni­strem.

– Do stu dia­błów! On na pew­no szy­ku­je ja­kiś za­mach!

– Po­wie­dzia­łam, że nie tak ła­two się tam do­stać, od­po­wie­dział, że nie bę­dzie ro­bił zbyt­nich za­cho­dów.

– O Boże! na­praw­dę chce go za­strze­lić! – za­wo­łał kel­ner.

– Co tu te­raz ro­bić? – spy­tał go­spo­darz.

– Jak naj­prę­dzej o wszyst­kim po­in­for­mo­wać po­li­cję – do­dał por­tier.

– Oczy­wi­ście, sam tam po­bie­gnę! – i go­spo­darz bez tchu po­biegł na ko­mi­sa­riat.

– Za­mach! Skry­to­bój­czy za­mach! – za­wo­łał.

– Gdzie? – spy­tał po­li­cjant.

Ho­te­larz za­czął opo­wia­dać o szcze­gó­łach mie­sza­jąc się, plo­tąc pią­te przez dzie­sią­te.

– Jak się ten czło­wiek na­zy­wa? – py­tał da­lej po­li­cjant.

– Wil­liam Sau­do­res.

– To ja­kiś An­glik lub Ame­ry­ka­nin. Kie­dy przy­je­chał.

– Przed pół go­dzi­ną.

– Jak jest ubra­ny.

– Po­twor­nie dzi­wacz­nie. W sta­rych skó­rza­nych spodniach, we fra­ku o gu­zi­kach wiel­ko­ści ta­le­rza, w trze­wi­kach jak do tań­ca i w ogrom­nym ka­pe­lu­szu.

– Hm, to ra­czej ja­kiś szcze­gól­ny okaz, ale nie zbrod­niarz. Je­że­li ktoś pla­nu­je ja­ki­kol­wiek za­mach, to ubie­ra się ra­czej tak, aby in­nym nie rzu­cać się w oczy.

– Ale jego broń!

– Co? Po­sia­da broń?

– Tak. Strzel­bę, dwa re­wol­we­ry, ogrom­ny nóż i ja­kąś po­dob­ną do trą­by ma­szy­nę, za­pew­ne na­ła­do­wa­ną dy­na­mi­tem.

– Wi­dział pan to?

– Ja nie, ale mój por­tier.

– Moż­na mu wie­rzyć?

– Na­tu­ral­nie.

– A skąd pan wie, że ten za­mach wy­mie­rzo­ny jest prze­ciw Bi­smarc­ko­wi?

– Prze­cież py­tał o jego miesz­ka­nie.

– Kogo?

– Po­ko­jów­kę.

– Hm, to rze­czy­wi­ście po­dej­rza­ne, ale nie do koń­ca prze­ko­ny­wu­ją­ce.

– Po­wie­dział, że nie bę­dzie so­bie ro­bił zbęd­nych ce­re­gie­li.

– Czy ta dziew­czy­na może na to przy­siąc?

– Może.

– Po­wie­dział może kie­dy ma udać się do Bi­smarc­ka?

– Nie.

– Gdzie jest te­raz?

– W swo­im po­ko­ju, je śnia­da­nie.

– Do­brze. Mam na­dzie­ję, że pan się myli, ale moim obo­wiąz­kiem jest zba­dać tę spra­wę. Za­mel­du­ję to prze­ło­żo­ne­mu i za ja­kieś pół go­dzi­ny zja­wię się u pana. Musi pan uwa­żać, żeby do tego cza­su nie wy­szedł z ho­te­lu.

– W ra­zie po­trze­by mogę za­trzy­mać go siłą.

– Tyl­ko w szcze­gól­nym wy­pad­ku, pan sam bę­dzie naj­le­piej wie­dział, jak ma to zro­bić, ja­kich użyć środ­ków aby nie dzia­łać gwał­tow­nie.

– Do­brze, już ja to zro­bię.

Z tymi sło­wa­mi od­da­lił się. Tym­cza­sem Sępi Dziób zjadł z ape­ty­tem śnia­da­niem nie prze­czu­wa­jąc na­wet ja­kie chmu­ry zbie­ra­ją się nad jego gło­wą.

– Mam tu cze­kać na ka­pi­ta­na? – spy­tał sam sie­bie. – O nie! Sępi Dziób i bez pro­tek­cji po­tra­fi tra­fić do Bi­smarc­ka. Na­tu­ral­nie nie będę so­bie już mógł stro­ić żar­tów, jak do tej pory, ale do­stać się do nie­go mu­szę. Cie­ka­wy je­stem ja­kie oczy zro­bi na wi­dok ta­kie­go dzi­wa­ka, któ­ry ko­niecz­nie chce się do­stać do nie­go na au­dien­cję.

Rze­czy scho­wał w sy­pial­ni, drzwi za­my­ka­jąc na klucz.

– Nikt nie po­trze­bu­je wie­dzieć co mam w wor­ku, już i tak ten głu­pi kel­ner wi­dział za dużo. Może mają dru­gi kom­plet klu­czy do po­ko­ju, ale i na to jest rada.

Wy­jął śru­bę słu­żą­cą do za­my­ka­nia zam­ków i wkrę­cił ją w dziur­kę. Nie­zau­wa­żo­ny przez ni­ko­go zszedł na dół. Go­spo­darz był wła­śnie na po­li­cji, a służ­ba zgro­ma­dzi­ła się w kuch­ni, by omó­wić ostat­nie wy­da­rze­nia. Gdy wy­szedł na ze­wnątrz udał się we wska­za­nym kie­run­ku. Czło­wiek miesz­ka­ją­cy w wiel­kim mie­ście wi­dzi tyle dzi­wa­ków prze­róż­nie ubra­nych, że ra­czej nie zwra­ca uwa­gi na ko­lej­ne­go prze­bie­rań­ca. Kil­ku prze­chod­niów za­py­tał o dro­gę i w koń­cu sta­nął przed re­zy­den­cją kanc­le­rza.

W bra­mie stał war­tow­nik. Sępi Dziób pod­szedł do nie­go, po­ufa­le klep­nął po ra­mie­niu i za­py­tał:

– To re­zy­den­cja pana Bi­smarc­ka, nie­praw­daż?

– Tak – od­parł służ­bo­wo war­tow­nik, przy­glą­da­jąc się z uśmie­chem przy­by­szo­wi.

– Miesz­ka na pierw­szym pię­trze?

– Tak.

– A czy mi­ster w domu?

– Mi­ster? Kto?

– No, Bi­smarck.

– Chce pan po­wie­dzieć, jego eks­ce­len­cja, hra­bia Bi­smarck.

– Tak, hra­bia, eks­ce­len­cja i co pan tam jesz­cze chcesz.

– Jest w domu.

– Ha, to do­brze tra­fi­łem.

Chciał przejść obok straż­ni­ka, ale ten zła­pał go za rękę i spy­tał:

– Stój! Do­kąd pan idzie?

– No, do nie­go.

– Do jego eks­ce­len­cji?

– Na­tu­ral­nie.

– To nie­moż­li­we.

– Tak, a to dla­cze­go?

– Czy jest pan umó­wio­ny?

– Nie.

– A w ja­kiej spra­wie pan przy­by­wa?

– To mogę po­wie­dzieć tyl­ko jemu.

– W ta­kim ra­zie musi pan naj­pierw zło­żyć po­da­nie o au­dien­cję.

– Po­da­nie o au­dien­cję? Ani mi to w gło­wie.

– Ha, no to nic panu nie po­ra­dzę.

– Bar­dzo do­brze, ja i tak nie mogę tra­cić wię­cej cza­su. Do wi­dze­nia!

Za­miast odejść po­szedł w stro­nę scho­dów.

– Stój! – za­wo­łał stróż. – Po­wie­dzia­łem prze­cież, że nie wol­no wcho­dzić do środ­ka!

– Nie wol­no? Prze­ko­nam pana, że wol­no.

Usu­nął go na bok i po­spie­szył na­przód.

– Pro­szę się na­tych­miast stąd od­da­lić! – wo­łał roz­złosz­czo­ny war­tow­nik. – In­a­czej będę zmu­szo­ny użyć pra­wa.

– A ja mo­ich pię­ści.

Wła­śnie kie­dy się tak kłó­ci­li i sza­mo­ta­li zja­wił się na scho­dach ja­kiś star­szy pan w mun­du­rze, z czap­ką na si­wej gło­wie. Był im­po­nu­ją­cej po­sta­ci i ła­god­nym wzro­ku. Trzy­mał się pro­sto, jak na żoł­nie­rza przy­sta­ło.

War­tow­nik, gdy go zo­ba­czył na­tych­miast pu­ścił Sę­pie­go Dzio­ba i sta­nął na bacz­ność. Tra­per tego nie za­uwa­żył, chcąc sko­rzy­stać z wol­no­ści po­biegł na scho­dy i tam zrów­nał się ze scho­dzą­cym. Nie­wie­le na­my­śla­jąc się uchy­lił ka­pe­lu­sza i rzekł:

– Good mor­ning, star­sze­mu panu. Może pan po­tra­fi mi wska­zać po­kój, w któ­rym mógł­bym spo­tkać jego eks­ce­len­cję, mi­ni­stra Bi­smarc­ka?

Scho­dzą­cy spoj­rzał ze zdzi­wie­niem i spy­tał ze śmie­chem:

– Pan chce mó­wić z Bi­smarc­kiem?

– Tak.

– A kim pan je­steś?

– To mogę po­wie­dzieć tyl­ko jego eks­ce­len­cji.

– Tak? A czy jest pan umó­wio­ny?

– Nie, my old mi­ster.

– W ta­kim ra­zie bę­dzie pan mu­siał odejść z ni­czym.

– To nie­moż­li­we, bo to bar­dzo waż­na spra­wa.

– Tak? Pry­wat­na?

Wi­docz­nie ów szpa­ko­wa­ty je­go­mość zro­bił na Sę­pim Dzio­bie po­zy­tyw­ne wra­że­nie, bo od­rzekł po chwi­li:

– Wła­ści­wie nie po­wi­nie­nem panu tego mó­wić, ale po­nie­waż wi­dzę, że nie jest pan byle kim i nie pyta pan z czy­stej cie­ka­wo­ści, więc po­wiem panu, że to nie jest spra­wa pry­wat­na.

– A jaka?

– Wię­cej nie mogę po­wie­dzieć.

– To taka strasz­na ta­jem­ni­ca?

– Tak.

– Nie ma pan ni­ko­go, kto by pana u eks­ce­len­cji za­mel­do­wał lub wpro­wa­dził?

– O mam, ale do­tych­czas nie przy­je­chał, więc nie chcia­łem na nie­go cze­kać.

– A kto to taki?

– Ka­pi­tan hu­za­rów gwar­dii kró­lew­skiej.

– Jego na­zwi­sko?

– Ro­bert Hel­mer.

Przez twarz star­sze­go je­go­mo­ścia prze­le­ciał dziw­ny uśmiech.

– Znam go – od­rzekł. – On ma przy­je­chać do Ber­li­na i wpro­wa­dzić pana do Bi­smarc­ka?

– Tak.

– Ale on jest w po­dró­ży?

– Miał po­je­chać, ale spo­tkał mnie w Kreu­znach i do­wie­dział się ode mnie o paru waż­nych spra­wach, dla­te­go chciał, bym to wszyst­ko za­ko­mu­ni­ko­wał jego eks­ce­len­cji.

– Tak? W ta­kim ra­zie ja sam wpro­wa­dzę pana do mi­ni­stra, pro­szę mi tyl­ko po­wie­dzieć, kim pan jest?

– Do­brze, ale nie tu­taj, bo usły­szy mnie ten ga­moń war­tow­nik.

– Pro­szę za mną.

Wpro­wa­dził go do po­ko­ju, w któ­rym sie­dział lo­kaj. Na wi­dok wcho­dzą­cych chciał od­dać głę­bo­ki ukłon, jed­nak je­go­mość ski­nął nie­znacz­nie ręką.

– No, to je­ste­śmy sami – po­wie­dział gdy lo­kaj się od­da­lił. – Te­raz może pan wresz­cie mó­wić.

– Je­stem my­śli­wym i ka­pi­ta­nem dra­go­nów Sta­nów Zjed­no­czo­nych, mój przy­ja­cie­lu.

– Tak? A czy pan ma na so­bie przy­pad­kiem strój ame­ry­kań­skich dra­go­nów?

– O nie. Je­że­li pan, to co mam na so­bie uwa­ża za mun­dur, to mu­sisz mieć sła­be po­ję­cie o mun­du­rach. Ale nic nie szko­dzi, przy­ja­cie­lu. Ja spe­cjal­nie ubra­łem się w te fa­ta­łasz­ki, że­bym, no że­bym mógł cie­szyć się z miny ga­piów, któ­ry oglą­da­li mnie z roz­dzia­wio­ną gębą.

– To dość dziw­ny ro­dzaj spor­tu. Ale pro­szę mi po­wie­dzieć, co to za ta­jem­ni­ca, pro­szę się nie oba­wiać zdra­dy z mo­jej stro­ny, bo je­stem bli­skim po­wier­ni­kiem mi­ni­stra.

– Tak? Hm, niech już tak bę­dzie. Ja przy­by­wam z Mek­sy­ku.

Twarz star­sze­go pana na­tych­miast spo­waż­nia­ła.

– Z Mek­sy­ku? Był tam my­śli­wym, czy może żoł­nie­rzem?

– Przede wszyst­kim by­łem prze­wod­ni­kiem jed­ne­go An­gli­ka, któ­ry miał do­star­czyć pie­nią­dze i broń do Ju­are­za.

– Lor­da Lind­saya?

– Tak, zna go pan?

– Zna­ko­mi­cie. Po­dró­żo­wał pan z nim?

– Tak. Pły­nę­li­śmy w górę Rio Gran­de del Nor­te aż do miej­sca spo­tka­nia z Ju­are­zem.

– To zna­czy, że pan wi­dział tak­że Ju­are­za?

– Na­tu­ral­nie. Co­dzien­nie. Aż do mego wy­jaz­du do Prus, cały czas prze­by­wa­łem przy jego boku.

Twarz męż­czy­zny zdra­dza­ła co­raz więk­sze za­in­te­re­so­wa­nie.

– A po co pan przy­był do Prus?

– Sto­sun­ki ro­dzin­ne domu Ro­dri­gan­dów, Ster­naua, Hel­me­ra itd. wy­ma­ga­ły tego, ale to pana nie bę­dzie in­te­re­so­wa­ło, zresz­tą, mogę panu po­ka­zać moje pa­pie­ry.

Wy­cią­gnął cały stos i po­dał. Star­szy pan prze­gląd­nął je szyb­ko i po­wie­dział:

– Rze­czy­wi­ście mu­szę pana szyb­ko przed­sta­wić jego eks­ce­len­cji, cho­ciaż­by jako okaz nie­zwy­kłe­go Ame­ry­ka­ni­na, bo…

W tej chwi­li otwar­ły się drzwi i do po­ko­ju wszedł Bi­smarck.

– Jego kró­lew­ska mość jesz­cze tu­taj? – spy­tał zwra­ca­jąc się z głę­bo­kim ukło­nem do star­sze­go je­go­mo­ścia.

– Co? Jego kró­lew­ska mość? – za­wo­łał po­spiesz­nie Sępi Dziób. – Do pio­ru­na!

Bi­smarck spoj­rzał na nie­zna­jo­me­go wręcz z prze­ra­że­niem. Star­szy je­go­mość ski­nął jed­nak ręką, mó­wiąc do tra­pe­ra:

– Pro­szę się nie de­ner­wo­wać.

– Ani mi to w gło­wie – od­parł Sępi Dziób – ale je­że­li ten mi­ster na­zy­wa pana jego kró­lew­ską mo­ścią, to pan chy­ba jest…

– No, kim?

– Kró­lem Prus.

– Tak, w rze­czy sa­mej.

– Ale ze mnie osioł. Ale kto­by po­my­ślał, no to ład­nie się spi­sa­łem; Sępi Dzio­bie, co so­bie o to­bie król po­my­śli?

– Sępi Dziób? A któż to taki? – spy­tał król.

– Ja. Na pre­rii każ­dy ma swój przy­do­mek. Mnie ochrzci­li Sę­pim Dzio­bem, dzię­ki memu ogrom­ne­mu no­sa­lo­wi. Ale jego kró­lew­ska mość, kim jest ten pan?

– Nie zna go pan?

– Nie mam przy­jem­no­ści.

– A z por­tre­tu?

– Por­tre­tu? Ja się ob­raz­ka­mi nie zaj­mu­ję.

– To ten czło­wiek, do któ­re­go chciał się pan do­stać.

Sępi Dziób zro­bił krok do tyłu i za­wo­łał:

– Co? To Bi­smarck? Na­praw­dę?

– Tak.

– No, in­a­czej go so­bie wy­obra­ża­łem.

– To zna­czy jak?

– Cien­kie­go, chu­de­go, praw­dzi­we­go mi­strza pió­ra, a tu po­sta­wa god­na, wy­so­ka. No, ale to nie szko­dzi, na­wet ko­rzyst­niej wy­glą­da. A te­raz pro­szę jego kró­lew­ską mość, aby po­wie­dział mi­ni­stro­wi, kim ja je­stem.

Król z uśmie­chem po­dał do­ku­men­ty my­śli­we­go Bi­smarc­ko­wi. Ten prze­le­ciał je wzro­kiem, po czym spoj­rzaw­szy na twarz Sę­pie­go Dzio­ba ski­nął ręką i rzekł:

– Pro­szę za mną, pa­nie ka­pi­ta­nie.

Zro­bił miej­sce kró­lo­wi, po czym wszedł ra­zem z tra­pe­rem do swe­go ga­bi­ne­tu. Lo­kaj, któ­ry po­wró­cił na swo­je miej­sce sły­szał ja­kąś oży­wio­ną roz­mo­wę. Treść jej jed­nak po­zo­sta­ła ta­jem­ni­cą

* * *

Kie­dy go­spo­darz i wła­ści­ciel ho­te­lu mag­de­bur­skie­go po­wró­cił z ko­mi­sa­ria­tu na­tych­miast za­py­tał o go­ścia.

– Cią­gle jest u sie­bie? – spy­tał kel­ne­ra – Tak.

– Je śnia­da­nie?

– Z pew­no­ścią.

– Nie może opu­ścić ho­te­lu, do­pó­ki nie przy­bę­dzie po­li­cja.

– W ta­kim ra­zie będę go pil­no­wał na ko­ry­ta­rzu.

– Tym zaj­mę się sam. W tak waż­nych spra­wach wolę po­le­gać tyl­ko na so­bie.

Za ja­kiś kwa­drans przy­by­ła po­li­cja. Na uli­cy, domu pil­no­wa­li de­tek­ty­wi. Dwóch z nich, naj­bar­dziej wpraw­nych w pra­cach śled­czych uda­ło się na górę, by uwię­zić przy­by­sza.

– Jest w po­ko­ju? – spy­ta­li go­spo­da­rza.

– Musi być, bo nikt nie wi­dział, żeby go opusz­czał – od­parł.

– Gdzie miesz­ka?

– W po­ko­ju nu­mer je­den.

– Dzwo­nił może na służ­bę?

– Nie.

– Hm, to ob­słu­ży­my go bez dzwo­nie­nia. Już chciał po­dejść do drzwi, gdy na­gle coś so­bie przy­po­mniał i za­py­tał go­spo­da­rza:

– Ten czło­wiek po­dob­no roz­ma­wiał z pana po­ko­jów­ką?

– Tak.

– Gdzie ona jest?

– W kuch­ni.

– Pro­szę ją za­wo­łać.

– Po co?

– Wej­dzie do nie­go pod ja­kim­kol­wiek pre­tek­stem; w ten spo­sób do­wie­my się co on po­ra­bia.

Po­ko­jów­ka zja­wi­ła się szyb­ko i za­pu­ka­ła do drzwi. Po­nie­waż nie otrzy­ma­ła żad­nej od­po­wie­dzi we­szła do środ­ka. Upły­nę­ło spo­ro cza­su za­nim wy­szła z po­wro­tem.

– Co on robi? – spy­tał po­li­cjant.

– Nie wiem – od­par­ła z za­fra­so­wa­ną miną.

– Prze­cież go wi­dzia­łaś?

– Nie. Nie było go w po­ko­ju, ani w sa­lo­nie.

– A w sy­pial­ni?

– Sy­pial­nia jest za­mknię­ta.

– Może śpi, pu­ka­łaś?

– Pu­ka­łam, ale nikt nie od­po­wia­dał.

– Może twar­do śpi?

– To nie­moż­li­we, bo wa­li­łam w drzwi pię­ścia­mi.

– Gdzie ma swo­je rze­czy?

– Praw­do­po­dob­nie w sy­pial­ni.

– Więc nie chce otwo­rzyć?

– Nie.

– No to spró­bu­je­my sami. Wła­dzy się nie oprze.

Ra­zem z in­ny­mi wszedł do środ­ka i pod­szedł do za­mknię­tych drzwi sy­pial­ni. Za­pu­kał i za­wo­łał:

– Pa­nie ka­pi­ta­nie!

Od­po­wie­dzia­ła mu ci­sza.

– Pro­szę otwo­rzyć!

Zno­wu ani sło­wa od­po­wie­dzi.

– W imie­niu pra­wa! Nadal ci­sza.

– Ha, bę­dzie­my mu­sie­li sami otwo­rzyć.

Zwra­ca­jąc się do jed­ne­go ze swo­ich pod­wład­nych rzekł:

– Pro­szę mi po­dać wy­trych.

Za­czął pró­bo­wać.

– Do dia­bła! Dziur­ka jest za­tka­na!

– Może klucz jest z dru­giej stro­ny?

– Nie, mu­siał coś wpa­ko­wać do środ­ka i to od tej stro­ny.

– W ta­kim ra­zie nie ma go w środ­ku.

– Praw­do­po­dob­nie.

Je­den po dru­gim za­czę­li pró­bo­wać otwar­cia i prze­ko­na­li się, że rze­czy­wi­ście ja­kaś sta­lo­wa śru­ba tkwi­ła w dziur­ce od klu­cza.

– Tam ni­ko­go nie ma – za­wo­łał je­den z po­li­cjan­tów.

– Mu­siał uciec – po­wie­dział na­stęp­ny.

– Za­pew­ne udał się do kanc­le­rza Bi­smarc­ka. Na Boga! To tra­ge­dia! Pa­no­wie, pro­szę za mną – za­wo­łał roz­go­rącz­ko­wa­ny urzęd­nik. – Tym­cza­sem resz­ta ma pil­no­wać domu.

Wy­biegł z domu i wsiadł­szy do do­roż­ki ka­zał się za­wieźć czym prę­dzej do mi­ni­stra. W tej sa­mej nie­mal chwi­li inna do­roż­ka za­trzy­ma­ła się tuż przy ho­te­lu, wy­siadł z niej nasz zna­jo­my, Ro­bert Hel­mer. Wszedł do re­stau­ra­cji i ka­zał so­bie po­dać szklan­kę piwa. Na jego wi­dok kel­ner­ka za­wo­ła­ła prze­ra­żo­na:

– Pan ka­pi­tan na­praw­dę przy­był. Czy­li, że ten czło­wiek nie kła­mał?

– Kła­mał?

– Że pan miał przy­je­chać.

– A pan­na skąd o tym wie?

– Je­den obcy, któ­re­go wła­śnie mia­no aresz­to­wać po­wie­dział mi.

– Aresz­to­wać? Kogo?

– Tego, któ­ry przy­go­to­wy­wał za­mach.

– Za­mach? Na kogo?

– Na Bi­smarc­ka.

– A co to za łotr?

– Pe­wien ame­ry­kań­ski ka­pi­tan.

– Jak się na­zy­wa.

– Wil­liam Saun­ders.

– Nie znam.

Tra­per w Kreu­znach przed­sta­wił się jako Sępi Dziób, więc Ro­bert rze­czy­wi­ście nie wie­dział o kim mowa.

– Ale on po­wie­dział, że pana zna – za­wo­ła­ła dziew­czy­na.

– To mu­siał skła­mać. Jak on wy­glą­da?

Do­kład­nie opi­sa­ła mu Sę­pie­go Dzio­ba.

– Nie znam – po­wie­dział po­now­nie.

– Po­wie­dział mi wy­raź­nie, że się na dzi­siaj tu­taj z pa­nem umó­wił.

Wia­do­mość ta za­sta­no­wi­ła go, więc spy­tał:

– Czy ten nie­zna­jo­my miał ja­kiś znak, po któ­rym mógł­bym go roz­po­znać?

– O miał.

– Jaki?

– Ogrom­ny nos.

Ro­bert zbladł.

– Czy to moż­li­we? Mó­wił z ob­cym ak­cen­tem?

– Tak.

– I po­li­cja na­praw­dę chcia­ła go aresz­to­wać?

– Tak wła­ści­ciel ho­te­lu po­in­for­mo­wał po­li­cję. Ów nie­zna­jo­my ma peł­no bro­ni przy so­bie, strzel­bę, re­wol­we­ry i ja­kąś ma­szy­nę po­dob­ną do trą­by Chce za­mor­do­wać Bi­smarc­ka.

– Czy­sty non­sens. Bzdu­ra!

– To nie bzdu­ra, to szcze­ra praw­da pa­nie ka­pi­ta­nie.

– Udał się do kanc­le­rza?

– Nie­za­wod­nie.

– A po­li­cja za nim?

– Tak jest.

– W ta­kim ra­zie nie mam cza­su do stra­ce­nia, mu­szę tam biec.

Wy­biegł z ho­te­lu bio­rąc pierw­szą lep­szą do­roż­kę i ka­żąc się wieść do mi­ni­ster­stwa. Tym­cza­sem Sępi Dziób skoń­czył swo­ją kon­fe­ren­cję z wy­so­ki­mi oso­bi­sto­ścia­mi, więc po­szedł na spa­cer bez spe­cjal­ne­go celu, po­gwiz­du­jąc z ra­do­ści. Miał tak wy­ro­bio­ny zmysł spo­strze­gaw­czy, że mimo tego iż nie znał mia­sta nie po­my­lił dro­gi i tra­fił z po­wro­tem do ho­te­lu.

Już miał wejść do środ­ka, gdy ja­kiś męż­czy­zna za­stą­pił mu dro­gę i kła­nia­jąc się spy­tał:

– Prze­pra­szam, ale my­śmy się już gdzieś wi­dzie­li.

Sępi Dziób my­ślał wła­śnie o nie­spo­dzian­ce, jaką zro­bił ka­pi­ta­no­wi, iż sa­me­mu uda­ło mu się wejść do hra­bie­go Bi­smarc­ka, więc nie­za­do­wo­lo­ny z prze­szko­dy od­parł gniew­nie:

– Cie­ka­wy je­stem gdzie?

– Na dru­giej pół­ku­li.

– Gdzie?

– W Sta­nach Zjed­no­czo­nych.

– Co one mnie ob­cho­dzą.

– Ale pan jest prze­cież w Sta­nach ka­pi­ta­nem ka­wa­le­rii.

– A to pana nic nie po­win­no ob­cho­dzić.

Czy nie miesz­ka pan przy­pad­kiem w ho­te­lu mag­de­bur­skim?

Pcht­schchft! – po­słał mu całą por­cję ty­to­niu tuż obok nosa.

– Do dia­bła! Uwa­żaj pan! – za­wo­łał roz­złosz­czo­ny taj­niak.

– Jak to panu nie na rękę to pro­szę się od­da­lić. Ja nie za­cze­pi­łem pierw­szy – od­parł zim­no Sępi Dziób i nie oglą­da­jąc się za sie­bie po­szedł wprost do re­stau­ra­cji ho­te­lo­wej.

Kil­ku taj­nia­ków we­szło tuż za nim. Nie prze­czu­wał nic złe­go, gdyż przy­pusz­czał, że to tak jak i on go­ście ho­te­lo­wi. Do­pie­ro, gdy ten, któ­ry za­cze­pił go na uli­cy pod­szedł do jego sto­łu i za­py­tał, czy może z nim da­lej po­roz­ma­wiać znie­cier­pli­wio­ny za­wo­łał:

– Wy­noś się pan czym prę­dzej, niech pana dia­beł po­rwie!

– Ani my­ślę się stąd wy­no­sić, – od­parł po­li­cjant – a kogo ma dia­beł po­rwać to się nie­dłu­go oka­że.

My­śli­wy spoj­rzał na nie­go zdzi­wio­nym wzro­kiem.

– Hola chłop­cze, czy ty na­praw­dę szu­kasz ze mną zwa­dy?

– Praw­do­po­dob­nie – za­śmiał się spy­ta­ny z drwią­cą miną.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: