Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wyskok - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wyskok - ebook

CO BYŚ ZROBIŁ, GDYBYŚ SIĘ NIE BAŁ?

P.K. ma już dość życia pełnego reguł, nakazów i zakazów. Pragnie uciec rodziców, którzy chcą ją posłać do szkoły z internatem. Chce wyrwać z miasta, by robić to, co najbardziej ją pasjonuje – uprawiać wspinaczkę.

Jej towarzyszem przygody zostaje Zwierzak, małomówny i przystojny chłopak, którego dopiero poznała. Początkowa ekscytacja zmienia się w niepewność, gdy w trakcie podróży na jaw wychodzą kolejne tajemnice chłopaka. P.K. musi zdecydować, czy posłuchać swojego serca i zaufać Zwierzakowi, czy… uciekać.

Pełna emocji opowieść o wspinaczce, przygodzie i miłości, od której nie sposób się oderwać.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8008-326-4
Rozmiar pliku: 984 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JEDEN

------------------------------------------------------------------------

ZWIERZAK

Rzeczy, o których wiem, że są prawdą:

1. Nie jestem swoim ciałem.
2. Jestem częścią siły tak ogromnej i potężnej, że wymyka się pojmowaniu.
3. Jestem tą siłą.
4. To, co widzę i czego mogę dotknąć — ściany, okno, rozczapierzone w promieniach słońca palce mojej dłoni, opadające na oczy włosy — rzeczy te są nie bardziej realne niż powietrze. Wszystko to jest złudzeniem.
5. Nie istnieje absolutnie nic, czego należałoby się bać.
6. Zdaniem moich rodziców oraz otaczających mnie lekarzy jestem szalony.

DWA

------------------------------------------------------------------------

P.K.

Nie. Poddam. Się.

Szkoła z internatem — ostatni z całej serii mających mnie naprostować pomysłów moich starych. Jakbym naprawdę potrzebowała prostowania niczym skrzywiona foremka do lodu. Taka, która odmówiła wytwarzania doskonale identycznych kostek, jakie wypluwają foremki wszystkich pozostałych dzieciaków, chodzących na zajęcia, dbających o stopnie, podlizujących się nauczycielom i tak dalej.

— Spodoba ci się tam, P.K., w górach, z dala od miasta. — Czytaj: z dala od twoich znajomych z kolorowymi tatuażami i włosami pachnącymi kadzidłem oraz Bóg jeden wie czym jeszcze.

Powinnam im powiedzieć: Tatuś może równie dobrze zatrzymać forsę na czesne i się nią wypchać. Nie jadę.

Oczywiście nigdy nie powiedziałabym czegoś takiego.

Niemniej byłoby to znacznie lepsze wykorzystanie pieniędzy niż marnowanie ich na czesne i bilety lotnicze, aby, spakowawszy wystarczający na trzy miesiące zapas skarpetek oraz bielizny, wyrzucić mnie pod internatem akademii, gdzie pozostanę pod opieką zgrai belfrów chcących wciskać mi do głowy pigułki informacji. Szkoła z internatem — więzienie umysłu. Dwudziestoczterogodzinne szkolenie jak nie myśleć samodzielnie. W dodatku z wakacyjnymi zajęciami zaczynającymi się nie później niż w czerwcu. Jak gdyby zwykłe liceum nie było wystarczająco beznadziejne.

Potrafię sobie wyobrazić, jak odjeżdżają, na pożegnanie machając do swej małej dziewczynki stojącej w drzwiach nowej szkoły, która w ich mniemaniu uczyni z niej dobrą uczennicę.

Godzinę po odjeździe rodziców stanę na poboczu, z kciukiem uniesionym do góry, mając plecak wypchany niewielką ilością ciuchów i sprzętem wspinaczkowym.

TRZY

------------------------------------------------------------------------

ZWIERZAK

Winda towarowa.

W psychiatryku stanowi odpowiednik podziemnej trasy.

Udało mi się pozbyć z organizmu przynajmniej części leków. Byłoby to znacznie łatwiejsze, gdyby nie przyłapali mnie za pierwszym razem. Usiłowałem wymigać się od przyjmowania piguł. Przykazali więc siostrze Szczurzy Bobek (po prostu lubię tak ją nazywać, w rzeczywistości ma na imię Miranda) stać nade mną, kiedy łykam lekarstwa. Następnie sprawdza, czy nie schowałem czegoś pod językiem. Jakby żucie gumy w czasie lekcji nie nauczyło każdego dzieciaka, jak ukryć coś z boku policzka.

W każdym razie zdołałem uniknąć takiej ilości prochów, że znów jestem w stanie ogarniać rzeczywistość. Widzę przestrzeń pomiędzy molekułami. To, jak rzeczy nie są trwałe, lecz zbudowane z tańczącego, wirującego światła. Na powrót dostrzegam też otaczającą ludzi kolorową aurę. Ta wokół Mirandy jest różowa. Lawendowa, kiedy zasypia w tym swoim obserwuję-was-stąd-wszystkich krześle (udaje, że czyta, ale widząc zmianę kolorów, wiem, kiedy zapada w drzemkę). Kiedy działa na pełnych obrotach w trybie pielęgniarki Szczurzy Bobek, otoczkę ma musztardowożółtą. Raz widziałem, jak stała się szaroczarna, gdy psychiatryk odwiedzili wizytatorzy. Człowieku, w życiu bym nie pomyślał, że może aż tak się wystraszyć.

Dobrze jest znów czuć się sobą. Kiedy podejmę próbę ucieczki windą towarową, w czasie gdy siostra Szczurzy Bobek śnić będzie różowe i lawendowe sny, muszę mieć jasny umysł.

CZTERY

------------------------------------------------------------------------

P.K.

Sposoby walki z dominacją rodziców:

W wieku dwóch lat — napady złości.

W wieku ośmiu lat — krzyki i błagania z użyciem racjonalnych argumentów.

W wieku dwunastu lat — zamykanie się w szafie i odmawianie odpowiedzi.

W wieku szesnastu lat — ucieczka.

Sami sprowadzili to na siebie.

I naprawdę, ta decyzja ma podłoże finansowe. Jeśli wyruszę wcześniej, zaoszczędzę im mnóstwo pieniędzy przeznaczonych na czesne i bilety lotnicze. Nie wspominając już o zakupie wszystkich tych skarpet oraz staników. Zobaczę, który z moich przyjaciół zechce mi towarzyszyć, i ruszymy prosto do Eldorado.

PIĘĆ

------------------------------------------------------------------------

„Choć obowiązkowa edukacja wprowadzona została na początku stulecia, głównie w nadziei na wyedukowanie ludzi wartych demokracji, systemowi temu przyświecały również i inne cele. Jednym z nich było stworzenie posłusznych robotników fabrycznych, którzy nie będą marnować czasu na rozmowy lub sny na jawie podczas pracy”.

Grace Llewellyn, Podręcznik wyzwolenia nastolatka

SZEŚĆ

------------------------------------------------------------------------

ZWIERZAK

Pięć po pierwszej w nocy. Siostra Szczurzy Bobek pochrapuje.

Dziesięć po pierwszej. Korytarzem w stronę dźwigu towarowego przekrada się zamaskowany pacjent psychiatryka. Naciągnął na siebie przeznaczoną na brudy torbę (pożyczoną w tym celu kilka dni wcześniej i skitraną pod materacem szpitalnego łóżka) i wygląda jak kupa pościeli oczekującej na pranie.

Poziom strachu: zero. Nie istnieje nic, czego należałoby się obawiać, nigdy. Życie to stuprocentowa przygoda.

Zawartość kieszeni: pasta do zębów, okulary przeciwsłoneczne, dezodorant, zapasowy podkoszulek, ostatni list od siostry Jenny (wiek trzynaście lat), w którym wymownie stwierdza ona: „Nie jesteś szalony, Zwierzaku. Kocham Cię”. Ponadto studolarowy banknot, dołączony przez pomocną małą siostrę, który pacjent, celem zapobieżenia konfiskacie, trzyma zrolowany i ukryty we włosach spiętych w kucyk.

Piętnaście po pierwszej. Zmęczony pacjent psychiatryka zasypia. Imituje doskonale kupę brudnej pościeli, oczekując na wczesny poranek i pojawienie się dysponującego kluczem do windy faceta z mopem. Ma nadzieję, że nastąpi to, zanim siostra Szczurzy Bobek się obudzi i przybierze musztardowożółty kolor lub jakąkolwiek inną barwę świadczącą o złości.

SIEDEM

------------------------------------------------------------------------

P.K.

Miejscem, w którym moja komórka ma najlepszy zasięg, jest usadowiony wysoko w gałęziach drzewa domek. Moi bracia, Les i Tom, zbudowali go, gdy byliśmy jeszcze dziećmi. Sprawdza się świetnie i zapewnia podczas rozmowy odpowiednią dozę prywatności. W ciemności ekranik telefonu lśni jasną poświatą. Naciskając dwójkę, wybieram numer najlepszej przyjaciółki. Wątpię jednak, aby Daria zdecydowała się jechać ze mną. Dlaczego miałaby to zrobić? W szkole czuła się równie nieszczęśliwa jak ja. Ale pokazała rodzicom Podręcznik wyzwolenia nastolatka i dotarło to do nich. Teraz spędza dni na lekturze. Przebijając się przez podręczniki do chemii, biologii i matematyki, we własnym tempie przygotowuje się do wstępnego kursu weterynaryjnego w koledżu. Jest także ochotniczką w pobliskim schronisku dla zwierząt. Oczywiście wolny czas spędza, włócząc się ze mną i resztą naszych wspólnych przyjaciół.

— Cześć, P.K.

— Cześć, Dario. Chcesz wyskoczyć ze mną do Eldo?

— O mój Boże, rodzice pozwalają ci zaplanować wycieczkę do kanionu Eldorado? To wspaniale! Kto jeszcze się wybiera? Kiedy wyruszacie?

Najpierw odpowiadam na ostatnie pytanie.

— Wyjeżdżam pojutrze.

— Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? — lamentuje. — To za mało czasu na przekonanie wapniaków, żeby mnie puścili.

Nie mogę znieść żalu w jej głosie i nagle dociera do mnie, jak bardzo się myliłam.

— Dario, posłuchaj. Moi starzy nie do końca wiedzą o wyprawie. To wyjazd awaryjny. Najlepsze rozwiązanie problemu szkoły z internatem, na jakie wpadłam.

Milknie i słyszę, jak pociąga nosem.

— Po prostu nie chciałam wyjechać, nie zapraszając cię do udziału w wypadzie. — O ile się orientuję, Daria zdaje sobie sprawę ze wszystkiego, o czym nie wspomniałam. Włącznie z tym, jak bardzo chciałabym, by sprawy ułożyły się inaczej.

— Może moi tata i mama raz jeszcze mogliby pomówić o tym z twoimi rodzicami? — pyta.

Pocieram czoło dłonią. Wspominam, jak w zeszłym roku rodzice przyjaciółki odwiedzili nasz dom, mama Darii w długiej sukni zdobionej indyjskimi wzorami, tata w podkoszulku ze zdjęciem kosmosu i wycelowaną gdzieś w środek wszechświata strzałką, z podpisem „JESTEŚ TUTAJ”. Nie jestem przekonana, czy do moich rodziców dotarło cokolwiek z tego, co mówili o prawdziwej edukacji i o tym, że trzeba zaufać wrodzonej ciekawości dzieci. O tym, że tak traktowane dzieciaki dostają się do koledżu bez żadnych dodatkowych kursów. Po zakończeniu wizyty moi starzy rozmawiali jedynie o tym, jak nieodpowiedzialni są rodzice Darii, zabierający córkę ze szkoły. I jak zrujnuje to cudowny plan Darii zostania weterynarzem. Ojciec zadzwonił nawet do ministerstwa edukacji. Miał nadzieję, że będą w stanie zmusić ich do powtórnego posłania latorośli do szkoły. Był zaskoczony, kiedy usłyszał, że takie postępowanie jest w pełni legalne. Ale nadal nie otworzyło to w jego umyśle drzwi do wolności dla własnej córki.

— Nie — mówię miękko. — To nie pomoże, ale dzięki. — Nagle tracę ochotę na dalszą konwersację. — Widzimy się jutro na ściance? — pytam. Palce świerzbią mnie, żeby nacisnąć przerywający połączenie przycisk i skrócić cierpienie Darii. A przynajmniej przestać słyszeć w jej głosie ból, który sprawiam jej tą rozmową.

— Tak. Na pewno tam będziesz? — W głosie przyjaciółki dźwięczy strach, że mogłabym się wymknąć bez tego ostatniego spotkania. Piątkowe wizyty na ściance wspinaczkowej stały się w ostatnich latach naszą tradycją.

— Na pewno się pojawię — zapewniam ją. — Chcę zapytać Adama, Trumienkę i Chudego, czy któryś nie pojechałby ze mną do Eldo.

Daria wstrzymuje na chwilę oddech.

— P.K., nie możesz jechać sama. Obiecaj mi. Nawet jeśli polecisz do Denver, będziesz musiała łapać autostop aż do kanionu. Obiecaj, że nie pojedziesz sama. — Jej głos nabiera mocy. — Przyrzeknij mi to.

Waham się przez chwilę. Nie mam pewności, że któryś z przyjaciół zechce mi towarzyszyć. Wolałabym pojechać z partnerem do wspinaczki. Ale jeśli będę zmuszona, znajdę kogoś w kanionie. Niemniej rzeczywiście planuję pokonać całą drogę autostopem. I niespecjalnie cieszy mnie perspektywa podróży wyłącznie w towarzystwie jakiegoś napompowanego amfetaminą i oszalałego na punkcie seksu kierowcy tira.

— Dobrze — odpowiadam. — Obiecuję, że nie pojadę sama.

Przygarnę ze schroniska jakiegoś psa, by został moim towarzyszem, jeśli będę musiała.

OSIEM

------------------------------------------------------------------------

ZWIERZAK

Plan zadziałał doskonale.

Cóż, może poza tą częścią, w której siostra Szczurzy Bobek odkryła, że zwinięta kupa ubrań pod prześcieradłem w łóżku nie jest mną. Natychmiast rzuciła się do interkomu. Ostrzegła wszystkich, że mogę próbować „oddalić się bez zezwolenia”. To zdecydowanie nie było częścią planu. Mam jednak genialną zdolność do adaptacji i płynięcia z prądem. Dzięki temu szybko opracowuję nową strategię. Manewr polegający na zdarciu z siebie torby na pranie, by popędzić szaleńczo, roztrącając ludzi, sprawdza się całkiem dobrze. I nawet udaje mi się nie wyrządzić nikomu krzywdy. Wybieram „wyjście awaryjne, otwarcie drzwi uruchomi alarm” i przeskakuję po dwa stopnie naraz. (Syrena jest bardzo głośna, lecz całe to zamieszanie i tak obudziło już wszystkich w moim skrzydle szpitala). Wypadam w noc. Przecinam parking i znikam pośród rosnących dalej drzew. Zatapiam się w ciszy, przestrzeni i bezruchu pomiędzy zarysami wysmukłych pni odcinających się od tła nieba, z którego mrugają do mnie gwiazdy. Nabieram głęboko tchu i zdaję sobie sprawę, że moje ciało znika przy potędze gwiazd, nieba, drzew oraz wiatru. Zaczynam iść (a jednak moje ciało nadal istnieje). Udaje mi się wmieszać w tłum wdzięcznych losowi, że dziś piątek, zamroczonych ludzi spieszących do pracy porannym autobusem. Nie znam trasy, ale przynajmniej jadę za darmo. Kierowca nie miał dość drobnych, aby wydać resztę ze studolarówki.

DZIEWIĘĆ

------------------------------------------------------------------------

P.K.

Przestałam nawet udawać, że chodzę do szkoły. Mama nie skomentowała tego w żaden sposób. Zwlekam się po schodach na dół, nadal w pidżamie, szukając czegoś do jedzenia.

— Och, kochanie — mówi mama, zerkając na postrzępione rękawy bluzy. To moja ulubiona pidżama. Znoszona do tego cudownego momentu, w którym tkanina jest tak miękka, jak to tylko możliwe, zanim rozpadnie się do końca. — Musimy kupić ci także nową pidżamę — oświadcza. — Nie możesz nosić tej w akademiku, pośród ludzi.

Nie mogę nawet zabrać ze sobą ulubionej pidżamy?! Już mam się sprzeciwić, kiedy przypominam sobie, że przecież i tak nie jadę, więc nie ma się o co spierać. Kiwam tylko głową, sypiąc płatki do miski. Czemu nie mam być zgodna i dać mamie jeden dzień spokoju, zanim kompletnie ją wystraszę.

Przedpołudnie spędzam we własnym pokoju. Porządkuję ekwipunek i próbuję zdecydować, co powinnam zabrać i ile jestem w stanie udźwignąć: przyrządy do zakładania stanowisk i asekuracji, lina, śpiwór, namiot, butla z palnikiem… Zdecydowanie łatwiej byłoby, gdybym miała partnera. Zastanawiam się, ile z tego zdołałby unieść pies?

O trzeciej po południu pakuję do małego plecaka buty wspinaczkowe, uprząż, karabinki oraz woreczek na magnezję i zbiegam ze schodów.

— Idę na ściankę — informuję mamę, która pisze coś na komputerze. Pewnie list do jednego z moich braci; obydwaj wyjechali do koledżu.

— Dobrze, kochanie — rzuca mama. — Tylko nie wracaj bardzo późno.

— Nie ma sprawy — odpowiadam uprzejmie. Wybiegam za drzwi. Wskakuję na rower i wyruszam na poszukiwanie partnera.

DZIESIĘĆ

------------------------------------------------------------------------

ZWIERZAK

Niewielka plama śliny na podkoszulku stanowi bezsporny dowód na to, że zdrzemnąłem się w autobusie. Zastanawiam się, jak długo kierowca gotów jest wozić mnie w kółko po mieście, zanim każe mi się wynosić. Najwyraźniej dłużej niż kilka godzin. Gdy otwieram oczy, słońce wisi już wysoko nad horyzontem. Ludzie na ulicach mają miny, które zdają się mówić: „muszę szybko kupić coś do żarcia, aby wepchnąć to sobie w usta i natychmiast wracać do pracy/szkoły/działalności przestępczej”. Mam nadzieję, że kiedy mój organizm wydali już resztę leków, nie będę potrzebował aż tak wiele snu.

Autobus dociera do dzielnicy, w której mieszczą się głównie sklepy. Nagle dostrzegam znajome miejsce. Mam wrażenie, jak gdyby całe moje ciało je rozpoznawało, jakby pamiętało. Nie mogę doczekać się, żeby wybiec z pojazdu i puścić się pędem w jego kierunku.

Napływają wspomnienia: Towarzyszy mi tata, który mówi, ty pierwszy, i czuję sztuczną skałę pod palcami. Tata dopinguje mnie. Kiedy docieram do końca trasy, uśmiecham się szeroko.

Naciskam przycisk przystanku na żądanie i kierowca wypuszcza mnie z autobusu.

JEDENAŚCIE

------------------------------------------------------------------------

P.K.

— Wymacaj chwyt!

Chudy, z wypiętym tyłkiem i policzkiem przyciśniętym do ściany, stoi na czubkach butów tkwiących w mikroskopijnych otworach. Wyciągniętą dłonią usiłuje wyczuć chwyt, który pozwoliłby mu uwolnić się z kłopotliwego położenia.

— Chudy, jeśli cofniesz tyłek i wyprostujesz się jak normalny człowiek, prawdopodobnie będziesz widział chwyty — mówię, starając się mu pomóc.

Usiłuje postąpić zgodnie z tą radą i odpada od ściany. Asekurujący go Trumienka blokuje linę. Chudy zawisa w powietrzu, rozmasowując przedramię.

— Wiesz, to jest pięć-dwanaście — rzuca Adam. Ma sześć stóp wzrostu i absolutnie żadnego tłuszczu na ciele. — Pozwól, że pokażę ci, jak się to robi.

Chudy posyła mu ostre spojrzenie.

— Nie skończyłem jeszcze! — krzyczy do nas z góry. Waha się jednak zbyt długo i zaczynamy wyć, naśladując watahę wilków i dając mu znać, że gra na czas.

Chudy znajduje parę chwytów i usiłuje pokonać trudny odcinek metodą siłową, ale ponownie odpada.

— Jestem zbyt wypompowany! — woła. — Opuść mnie.

— Pozwól, by P.K. pokazała ci, jak to się robi. — Trumienka opuszcza go i uśmiecha się do mnie.

Dopiero co założyłam uprząż i nie planowałam rozgrzewać się na trasie o stopniu trudności pięć-dwanaście¹. Nie zamierzałam przyłączać się do konkursu kpin i wkurzać kogokolwiek, nim zaproszę ich na wspólną wycieczkę do Kolorado. A tego nie zrobię, dopóki nie pojawi się Daria. Przewróciłam więc tylko oczami, poprawiając taśmy uprzęży.

— Asekuruj mnie, P.K. — mówi Trumienka.

— Mam tylko nadzieje, że nie zamierzasz spędzić na tej trasie godziny, tak jak zrobiłeś to w zeszłym tygodniu — rzucam. Naprawdę kocham tych chłopaków. Mają jednak tendencję do wykorzystywania Darii oraz mnie przy asekuracji jak osobistych niewolników, jeśli tylko im na to pozwolimy.

Przeplatam linę przez ósemkę i zabezpieczam zatrzask karabinka. Właśnie wtedy go dostrzegam: długie blond włosy spiął w niedbały kucyk, ramiona ma szerokie, ręce i nogi szczupłe niczym u stracha na wróble. Nawet z tej odległości dostrzegam także piękne błękitne oczy. Okrąża pomieszczenie, ćwicząc trawersowanie tuż poniżej żółtej taśmy z napisem: „Nie boulderuj powyżej tej linii”. Porusza się z gracją przywodzącą na myśl seksownego rosyjskiego baletmistrza. Nigdy wcześniej nie widziałam go tutaj.

— Ziemia do P.K. — Trumienka szarpie delikatnie linę. — Czy mam asekurację?

Przestaję się gapić.

— Masz asekurację — odpowiadam.

Skupiam się, gdy Trumienka zaczyna się piąć po ścianie. Nie chcę go zrzucić, zanim zapytam, czy ma ochotę ze mną jechać. Ale przypominający rosyjskiego tancerza chłopak zmierza w moją stronę, trawersując, i nie potrafię powstrzymać się od rzucania ukradkowych spojrzeń w jego kierunku.

DWANAŚCIE

------------------------------------------------------------------------

ZWIERZAK

Przyjemność jest ruchem.

Równowaga jest przyjemnością.

Zaprzeczanie grawitacji jest przyjemne.

Dotyk szorstkiej sztucznej skały pod moimi palcami jest miły.

Przyjemnie jest… och, rany. Ma niezłe piersi. Bogu dzięki za sportowe staniki. W zasadzie wszystko ma niezłe, wliczając w to te zabójcze dredy kontrastujące z jej białą cerą. Ups, gapię się. Spróbuj nie gapić się na jej… och, człowieku. Bogu dzięki także za obcisłe wspinaczkowe spodenki. Uch, och, znów się gapię. Lepiej założę okulary przeciwsłoneczne, zanim zauważy.

TRZYNAŚCIE

------------------------------------------------------------------------

P.K.: — O co chodzi z tymi okularami?

Zwierzak: — Umm…

P.K.: — Nie widziałam cię tu nigdy wcześniej, jesteś spoza miasta czy co?

Zwierzak: — Umm…

P.K.: — Mówisz po angielsku?

Trumienka: — Daj luz! P.K., czy ty w ogóle patrzysz, co się dzieje?

P.K.: — Przepraszam.

Trumienka: — Zamierzam spróbować tego chwytu. Asekurujesz mnie?

P.K.: — Asekuruję.

Zwierzak: — Tak.

P.K.: — Hmm?

Zwierzak: — Odpowiedziałem na twoje pytanie.

P.K.: — Jakie pytanie?

Trumienka: — Odpadam!

P.K.: — Ogarnij się i spróbuj jeszcze raz. Dasz radę.

Trumienka: — Mogłabyś przestać rozmawiać, żebym wiedział, że mnie asekurujesz?

P.K.: — W porządku. Dobrze.

Zwierzak: — To na razie.

P.K.: — Na razie.

CZTERNAŚCIE

------------------------------------------------------------------------

P.K.

Z bliska jeszcze większe z niego ciacho. Znów okrąża pomieszczenie, trawersując ścianę. O czym ja myślę? Przecież wyjeżdżam. Nawet jeśli właśnie się tu przeprowadził i ma zabójczo błękitne oczy oraz pasujące do nich ciało i jest wyśmienitym wspinaczem, to wszystko jest bez znaczenia. Wynoszę się stąd.

PIĘTNAŚCIE

------------------------------------------------------------------------

ZWIERZAK

W ciągu piętnastu minut uda mi się okrążyć pomieszczenie i wrócić do niej.

Muszę wymyślić jakiś lepszy tekst na podryw niż „umm…”.

SZESNAŚCIE

------------------------------------------------------------------------

P.K.

W końcu zjawia się Daria. Trumienka złazi z trasy (klnąc, bo nie udało mu się pokonać trudnego odcinka). Zadaję pytanie dotyczące wypadu do Eldo. W odpowiedzi otrzymuję mnóstwo kiepskich wymówek.

Chudy: — Muszę znaleźć jakąś pracę na wakacje — jestem kompletnie spłukany.

Adam: — Moi rodzice chcą, żebym zaczął przygotowywać się do egzaminów.

Na końcu Trumienka przedstawia najbardziej beznadziejną wymówkę ze wszystkich.

— No nie wiem, P.K. Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Jeśli twoi rodzice nas złapią, znienawidzą mnie na zawsze.

Mam ochotę krzyczeć, ale tego nie robię. Zaczynam zdejmować uprząż, dając im do zrozumienia, że nie zamierzam zadawać się i wspinać z żałosną grupą nie-przyjaciół. Chłopaki szurają nogami i unikają mojego wzroku. Daria podchodzi, żeby mnie przytulić, a ja pozwalam się objąć. Mam ochotę się rozpłakać.

— P.K., naprawdę chciałbym pojechać — mówi Adam.

— Więc dlaczego tego nie zrobisz? — rzucam ostro.

Zapada krępująca cisza. Wtedy wyrzucam to z siebie.

— Zamierzacie przestrzegać wszystkich narzucanych reguł, iść do koledżu, płacić rachunki, aż pewnego dnia obudzicie się z pytaniem, dlaczego nigdy nie spróbowaliście się z tego wyrwać — czemu nigdy nie żyliście własnym życiem zamiast tym, które narzucają wam inni. Dlaczego nie podjęliście szansy na niesamowitą przygodę, kiedy byliście młodzi, a ktoś, kogo uważaliście za przyjaciela, potrzebował waszej pomocy. — Nie do końca wiem, co mówię i czy naprawdę wierzę w padające z moich ust słowa. Jestem jednak na granicy płaczu i jestem wściekła, i wtedy nagle pojawia się on. Stoi spokojnie, nie ma już okularów przeciwsłonecznych, a błękitne oczy spoglądają wprost na mnie.

— Ja pojadę.

SIEDEMNAŚCIE

------------------------------------------------------------------------

ZWIERZAK

Czy mógłbym nie pomóc, jeżeli są największą zbieraniną idiotów, jaką zdarzyło mi się widzieć? Przecież ta zabójczo piękna dziewczyna z dredami właściwie błaga, aby ktoś z nią uciekł. A wszyscy oni mają do roboty coś lepszego. Bez wątpienia nie jest damą w opałach — kiedy się złości, przywodzi na myśl wściekłego buldoga, a złości się właśnie w tej chwili. I wszystko, co mogę zrobić, to przekonać się, czy powie „dobrze”, czy po prostu mnie trzaśnie.

OSIEMNAŚCIE

------------------------------------------------------------------------

Trumienka: — Kim ty, do cholery, jesteś?

Adam: — Odwal się stary, to prywatna rozmowa. Czy ona w ogóle cię zna?

Daria: — Spokojnie, chłopaki. Myślicie, że znamy wszystkich przyjaciół P.K.? P.K., przedstawisz nas?

Chudy: — Jesteś świetnym wspinaczem, brachu. Chcesz się przyłączyć i spróbować tej pięć-dwanaście, którą usiłujemy rozpracować?

P.K. (oszołomiona): — Wyjeżdżam jutro… Wiem, że powiedziałam wam w ostatniej chwili…

Zwierzak: — Piszę się na to. Spotkamy się tutaj? Rano?

P.K.: kiwnięcie głową.

Daria: — Halo? Co się tu właśnie stało?

DZIEWIĘTNAŚCIE

------------------------------------------------------------------------

P.K.

I wychodzi przez drzwi, tak po prostu, trochę jak jakaś zjawa. Zostaję sama, zmuszona do wymyślenia całej masy kłamstw, że niby jest przyjacielem mojego kuzyna i ma na imię Paul. I że byłam naprawdę zaskoczona, spotykając go tutaj, ponieważ kiedyś powiedział mi, że wspina się wyłącznie w terenie. Niemniej jestem pewna, że będzie świetnym partnerem, ponieważ mój kuzyn (czy ja w ogóle mam jakiegoś kuzyna?) zawsze wyrażał się o nim w samych superlatywach. Daria przygląda mi się i chyba wie, iż kłamię. Ale ufa mi całkowicie i wierzy w mój osąd. Niemal mogę usłyszeć jej myśli. Uznaje, że skoro nie mam nic przeciw wycieczce w towarzystwie tego faceta — kimkolwiek jest — to ona nie będzie protestowała. Dlaczego nie mam nic przeciwko wyprawie w towarzystwie „Paula”? Coś w jego oczach mówi mi, że nie zamorduje mnie siekierą, nie zgwałci i że jest ponadprzeciętnym wspinaczem. Wydaje się godny zaufania. Może pomijając fakt, że wyszedł z klubu w pożyczonych butach wspinaczkowych — ale to najprawdopodobniej zwykłe zagapienie. I cóż, sprawia wrażenie miłego.

A może po prostu nie potrafię oprzeć się perspektywie ucieczki w towarzystwie wspaniałego, błękitnookiego nieznajomego?

DWADZIEŚCIA

------------------------------------------------------------------------

ZWIERZAK

To nie jest do końca kradzież, raczej wypożyczenie na dłuższy okres. Nie mogę wyjechać z dziewczyną na wspinaczkę, nie mając odpowiednich butów. Oddam je, gdy już nas złapią i odstawią.

Rozważam opcje noclegowe:

1. Karton wyciągnięty ze znajdującego się przy klubie śmietnika (mogę zmarznąć).
2. Ekspozycja mebli ogrodowych w otwartym dwadzieścia cztery godziny na dobę Walmarcie (światło jest tam strasznie jasne).
3. Przyjemny, długi, całonocny spacer po dzielnicy (brzmi męcząco).
4. Wykorzystanie części ze stu dolarów od Jenny na opłacenie pokoju w hotelu (co za marnotrawstwo).

Ale to potem. Najpierw podejmę decyzję dotyczącą kolacji:

1. Fast food (wysoki poziom tłuszczu, można się pobrudzić).
2. Prawdziwa restauracja (znów marnotrawstwo).
3. Śmietnik po raz kolejny (to może być ryzykowne).
4. Wycieczka do baru, w którym zamówię szklankę wody i napcham się darmowymi precelkami, orzeszkami ziemnymi i czekoladkami z likierem, zanim wykopią mnie za niekonsumowanie alkoholu (strzał w dziesiątkę).

DWADZIEŚCIA JEDEN

------------------------------------------------------------------------

P.K.

Czy to możliwe, że doceniamy rodziców dopiero wówczas, gdy mamy ich opuścić? Tata nalega, abyśmy wspólnie przejrzeli lśniącą broszurę reklamującą moją nową szkołę. Tryska wręcz entuzjazmem (może to on chciałby tam uczęszczać?). Nie słucham tego, co mówi, ale jestem świadoma, że siedzi ze mną i czuję jego obecność. Jest niczym solidny most, który nie trzęsie się i nie drga. Zawsze jest tutaj, cichy, uparty i godny zaufania. Wdycham jego zapach: delikatny aromat wody po goleniu użytej rano i miętowej gumy, którą zawsze żuje. Zapachy są tak znajome. Dociera do mnie tylko: bla, bla, bla, będziesz mogła wstąpić do drużyny hokeja na trawie. Te dziewczyny wydają się miłe. Nie sądzisz, że niektórzy z tych chłopców są przystojni? Bla, bla, bla. Niemniej cenię sobie jego obecność, będącą częścią domu, i czuję, jak coś kłuje mnie w sercu. Rzecz nie w tym, że jest złym ojcem. Chodzi po prostu o to, że mnie w ogóle nie rozumie. I nie znam żadnego sposobu, który pozwoliłby to zmienić.

Kiedy leżę już w łóżku, szykując się do snu, wchodzi mama (tak naprawdę przygotowuję się, by udawać, że śpię — czeka mnie sporo pakowania, a potem, w środku nocy, przejażdżka na rowerze pod ściankę wspinaczkową, żeby ukryć tam ekwipunek i w drodze powrotnej wizyta przy bankomacie, aby wybrać pieniądze). Mama siada na łóżku i głaszcze mnie po włosach. Wygłasza swój zwykły komentarz. Mówi, że chciałaby rozczesać moje dredy i wyszczotkować mi włosy, jak to zawsze robiła. Po raz tysięczny wyjaśniam mamie, że dredów nie da się rozczesać i że trzeba je ściąć, jeśli chce się wrócić do normalnej fryzury. Ale nie denerwuje mnie to tak bardzo jak zazwyczaj. Naprawdę czuję ukłucie tęsknoty na myśl o tym, jak miło byłoby usiąść i pozwolić mamie rozczesać moje włosy, tak jak to robiła, kiedy byłam mała.

— Przykro mi, że nas opuszczasz — mówi.

Prawie dostaję zawału. Po chwili dociera do mnie, że chodzi jej o wyjazd do szkoły z internatem.

— Mnie także — odpowiadam i naprawdę tak myślę.

— Było mi wystarczająco ciężko rozstać się z chłopcami, kiedy wyjechali rozpocząć naukę w koledżu. Ale wiesz, sądziłam, że ty zostaniesz z nami jeszcze co najmniej kilka lat. — Dławi się słowami, obejmuję ją i całuję w policzek.

— Dobranoc, mamo — mówię. — Lepiej się trochę prześpię.

Pociągając nosem, opuszcza mój pokój.

Żeby nie myśleć już o zasmuconych rodzicach, skupiam się na liście rzeczy, które należy spakować do dwóch plecaków. Pierwszy należy do mnie, drugi to stary plecak Toma. Wyrzucił go, ponieważ mama wyszyła na klapie logo uniwersytetu w Vermont, a w końcu poszedł do Pen State. Mój plecak zdobią emblematy z parków narodowych: Wielki Kanion, Yellowstone, Everglades. To trochę dziwaczne, ale mama uwielbia naszywać różne rzeczy na nasze plecaki, więc skoro ją to uszczęśliwiało, zawsze na to pozwalałam.

Nie miałam okazji ustalić z „Paulem”, co kto ma zabrać, więc w zasadzie pakuję wszystko, tak na wszelki wypadek. W planach mam wyślizgnięcie się z domu z jednym plecakiem na plecach i drugim z przodu. Na rowerze zawiozę sprzęt w pobliże ścianki wspinaczkowej i ukryję przy pobliskim śmietniku. Rano „Paul” i ja odzyskamy plecaki po tym, jak powiem rodzicom, że wychodzę pobiegać. Będziemy mogli posortować nasz ekwipunek i cokolwiek będzie się dublowało, zostawimy w plecaku Toma w klubie, skąd odbierze go Daria.

DWADZIEŚCIA DWA

------------------------------------------------------------------------

„W rzeczy samej, nic nie jest złem ani dobrem samo przez się, tylko myśl nasza czyni to i owo takim”.

William Szekspir, Hamlet².

DWADZIEŚCIA TRZY

------------------------------------------------------------------------

ZWIERZAK

Świt.

Jak zawsze jest idealnym przypomnieniem doskonałości wszechrzeczy. To tak, jakby ziemia się obudziła, aby powiedzieć: „Jestem tutaj — czego tu nie lubić?”.

Oczywiście, jeśli tylko na to pozwolisz, twój umysł zaraz podsunie ci całą listę rzeczy do nielubienia. Ale jakiś czas temu przestałem mojemu na to zezwalać.

Zimno. Pocieram dłońmi, usiłując się nieco rozgrzać. Para unosi się obłoczkami, kiedy idę się odlać. Niebo jest piękne, pomarańczowoczerwone; miejskie powietrze z wszystkimi tymi zanieczyszczeniami czyni wschód słońca prawdziwym dziełem sztuki.

W zabranym na wynos kubku nadal chlupocze dość wody, bym mógł się napić, przetrzeć twarz i umyć zęby.

Zastanawiam się, czy ona rzeczywiście się pojawi?

DWADZIEŚCIA CZTERY

------------------------------------------------------------------------

P.K.

Och, Boże, ma ten seksowny potargany wygląd, jakby spał w ubraniu lub coś w tym guście.

— Cześć — witam go.

— Cześć — odpowiada.

Nie byłam pewna, czy przyjdzie. Z wyrazu jego twarzy wnoszę, że on również nie miał pewności, czy się pojawię.

— Gdzie twoje rzeczy? — pytam.

— W moich kieszeniach — odpowiada, wyciągając z nich koszulkę, szczoteczkę do zębów, dezodorant i garść pomiętych banknotów.

— Bardzo śmieszne — rzucam. — Miałam na myśli ekwipunek. Musimy zobaczyć, co nam się dubluje, skoro przytargałam tonę sprzętu — namiot, butle z palnikiem, linę, karabinki, friendy³… — Pomału milknę, gdy pusty wyraz twarzy chłopaka uświadamia mi, że właśnie widziałam całe jego wyposażenie. Odpycham od siebie rozważania, co mogło sprawić, że ktoś wybierający się na dłuższą wyprawę wspinaczkową pojawia się tylko ze szczoteczką do zębów. Pocieszam się tym, że kryminalista, który nawiał właśnie z więzienia, zapewne nie pomyślałby w pierwszej kolejności o zabraniu ze sobą dezodorantu i koszulki na zmianę. Przynajmniej nie będziemy taszczyć żadnego zdublowanego wyposażenia.

— Tak czy inaczej zabrałam większość tego, co może nam być potrzebne — stwierdzam. Pokazuję mu ukryte za śmietnikiem plecaki. — Przyjechałam tu w środku nocy. Było to lekko przerażające, jakiś skulony bezdomny spał obok przykryty kartonem. Ukryłam plecaki i wyniosłam się najszybciej, jak mogłam.

Kiwa głową.

Mam nadzieję, że nie jest chorobliwie nieśmiały ani nic w tym guście. Chwyta większy plecak, przypina doń wspinaczkowe buty i zarzuca ciężar na ramię. Zakładam drugi plecak. W tle słyszę zwykłe odgłosy porannego ruchu. Jeden z tych samochodów może zabrać nas poza granice miasta, na wschód, z dala od wszystkich tych „musisz” i „nie możesz” moich rodziców, daleko od wszystkiego, co znam. Nagle obmywa mnie fala strachu — co ja wyprawiam?

„Paul” uśmiecha się do mnie.

— Jesteś gotowa? — pyta. — Po prostu pamiętaj: Nie ma absolutnie niczego, czego trzeba byłoby się obawiać, nigdy i nigdzie. Życie jest jedną wielką stuprocentową przygodą.

Przez chwilę mu wierzę i ruszamy w stronę autostrady, gotowi wystawić w górę kciuki i przekonać się, jak daleko uda nam się stąd wyrwać.

DWADZIEŚCIA PIĘĆ

------------------------------------------------------------------------

Rozmowa w czasie marszu ku szerokiej ulicy prowadzącej do trasy wylotowej z miasta — międzystanowej numer siedemdziesiąt:

— Więc… jestem P.K.

— Wiem. Słyszałem, jak zwracali się do ciebie twoi znajomi.

Cisza.

— A ty masz na imię…?

— Zwierzak.

— Miło mi cię poznać.

— Hej.

Rozmowa na poboczu szerokiej ulicy:

Zwierzak: — Jesteśmy zaledwie kilka mil od twojego domu, prawda? Mam na myśli to, że przyszłaś dziś rano na piechotę?

P.K.: — Tak, przybiegłam.

Zwierzak: — Zaczniemy od autobusu (wskazuje na pobliski przystanek), zanim zauważy nas któryś z twoich sąsiadów. To znaczy, zakładając, że nie chcesz, żeby od razu cię złapali?

P.K.: — Dlaczego miałabym chcieć, żeby mnie od razu złapali?

Zwierzak: — Po prostu pytałem.

Rozmowa w autobusie:

P.K.: — …

Zwierzak: — …

Rozmowa po opuszczeniu autobusu i dotarciu możliwie jak najbliżej do międzystanowej numer siedemdziesiąt:

Zwierzak: — Dobra, spróbujmy złapać stopa. Ale stań trochę dalej, jakbyś była sama, na wypadek, gdyby partner od gry w tenisa twojej mamy zjechał na pobocze.

P.K.: — Moja mama nie gra w tenisa.

Zwierzak: — Po prostu wystaw kciuk, jeśli kierowca będzie w porządku.

P.K.: — Dobra.

Rozmowa, kiedy szofer potężnej ciężarówki w radośnie różowym kolorze zjechał na pobocze:

Kierowca: — Możesz wrzucić plecak do tyłu, dzieciaku. Dokąd się wybierasz?

Zwierzak: — Do międzystanowej numer siedemdziesiąt, a potem na wschód, proszę pana.

Kierowca: — Masz szczęście.

(P.K. unosi kciuk i Zwierzak gestem daje jej znać, aby do niego dołączyła).

Kierowca: — Więc jest was dwoje, co? Cóż, ładujcie się do środka, miejsca wystarczy.

Rozmowa po opuszczeniu trzeciej osiemnastokołowej ciężarówki tego dnia, na postoju dla tirów wiele mil na wschód, w zapadającym zmierzchu:

Zwierzak: — Zamierzasz się na mnie boczyć za to nie–chcesz-żeby-od-razu-cię-złapali przez całą podróż?

P.K.: — Nawet mnie nie znasz. Skąd przyszło ci do głowy, że mogłabym chcieć, aby od razu mnie złapali? To było głupie i obraźliwe.

Zwierzak: — Nie. Było logiczne.

P.K.: — Co?

Zwierzak: — Powiedziałaś wszystkim znajomym, wliczając tę dziewczynę, Darię, dokąd dokładnie zmierzasz. Jak myślisz, ile czasu zajmie twoim rodzicom wydobycie tej informacji od nich i rozpoczęcie poszukiwań? Zakładam, że Daria dochowa tajemnicy najdłużej przez dwa dni. Pomyślałem, że być może chcesz zaoszczędzić im kłopotów, a sobie setek mil podróży autostopem, to wszystko.

Rozmowa w ociekającym tłuszczem barze przy postoju dla tirów:

P.K.: — Więc jeśli nie chcę, żeby mnie złapali, kanion Eldorado odpada?

Zwierzak: — Właśnie.

P.K.: — Jakieś propozycje?

Rozmowa z napompowanym amfetaminą kierowcą osiemnastokołowej ciężarówki, który zamierzał właśnie opuścić postój:

Amfetaminowy kierowca: — Dokąd zmierzacie?

Zwierzak: — Do Las Vegas. W zasadzie to do Red Rocks, ale Vegas jest wystarczająco blisko.

Amfetaminowy kierowca: — Wskakujcie. Mogę podrzucić was spory kawałek, a w nocy przyda mi się towarzystwo.

DWADZIEŚCIA SZEŚĆ

------------------------------------------------------------------------

ZWIERZAK

Wspinamy się do kabiny, taszcząc plecaki. Wsiadam pierwszy. Zakładamy, że kierowca okaże się mniej chętny do położenia dłoni na moim kolanie niż na jej. Kierowcy, którzy podwozili nas do tej pory, okazali się porządnymi facetami. Gadali o swoich rodzinach i dziewczynach, i o tym, jak bardzo za nimi tęsknią. Prowadzili przez CB rozmowy ze swoimi szefami oraz z innymi kierowcami w tym kosmicznym slangu krótkofalowców. Żuli tytoń i spluwali nim do butelek po Mountain Dew.

Nasz szofer jest zdecydowanie naćpany. Mówi, że prowadzi non stop od południa zeszłego dnia, ponieważ stara się skończyć trasę. Chce zdążyć do domu na urodziny syna. Dochodzę do wniosku, że musimy: A) zostać dobrymi samarytanami i pomóc mu nie zasnąć oraz B) podjąć niesamowicie głupią decyzję i podróżować z kimś, kto prowadzi samochód w takim stanie. Postanawiam, że jeśli zacznie zasypiać, to ja złapię go za kolano.

P.K. Jest zmęczona i widzę, jak jej energia przygasa (czyżby już udało mi się dostroić do jej aury?).

— Możesz się zdrzemnąć — zwracam się do dziewczyny. — Będę czuwał.

Kiwa głową, odchyla ją do tyłu i zamyka oczy.

— Więc ile lat ma twój dzieciak? — pytam Jimmy’ego, naszego szofera.

— Pięć. Skończył pięć lat w zeszłym tygodniu. Ale przyjęcie odbędzie się dopiero jutro, więc uda mi się zdążyć. Jest najmądrzejszym dzieckiem w swojej grupie w przedszkolu. Potrafi już przeliterować własne imię.

Zaczyna wymieniać listę wszystkich osiągnięć smarkacza, włącznie z opanowaniem nocnego moczenia. Dochodzę do wniosku, że póki gada, wszystko jest w porządku. Kieruję zatem moją uwagę na P.K. i po prostu się jej przyglądam. Kiedy mija nas jadąca w przeciwną stronę ciężarówka, promienie reflektorów przemykają po twarzy dziewczyny. Jest jeszcze piękniejsza, kiedy śpi. Cała ta kłótliwość gdzieś znika, a rysy łagodnieją. Otacza ją brzoskwiniowa aura. Musi być jej naturalnym kolorem. Głowa P.K. zaczyna zsuwać się na moje ramię i pozwalam na to… Bardzo miłe uczucie. Jej włosy pachną ziołowym szamponem. Przyglądam się przez szybę pojazdom jadącym w przeciwnym kierunku i majaczącym gdzieś przed nami światłom stopu. Dlaczego czuję, jakby moim zadaniem było ją chronić? To pewnie jakiś zakodowany w genach instynkt jeszcze z epoki neolitu. Niemniej sprawia, że czuję się dobrze. Nie wszystkie intuicyjne odruchy muszą zostać wykorzenione w imię politycznej poprawności. Porusza się, układając wygodniej na moim ramieniu. Zastanawiam się, czy całkowicie pogrążyła się we śnie, czy też jest choć trochę świadoma tego, co robi, przytulając się do mnie w taki sposób. Uśmiecham się. Zapowiada się naprawdę niezła przygoda.

DWADZIEŚCIA SIEDEM

------------------------------------------------------------------------

P.K.

— Nie, nie, nie!

Wybuch kierowcy wyrywa mnie ze snu. Prostuję się i spycham głowę Zwierzaka z kolan. W porządku, pamiętam, jak zupełnie niewinnie przytuliłam się w nocy do jego ramienia, ale kto mu pozwolił tak się na mnie rozwalać?

— Wyskakujcie! Musicie natychmiast wysiąść!

Ciężarówka stoi, a kierowca gorączkowo popycha Zwierzaka, który ziewa szeroko, zupełnie jakby nie był spychany z jednej strony kabiny na drugą.

— W porządku, stary — mówi Zwierzak. — Dzięki za podwiezienie. Baw się dobrze na urodzinowej imprezie.

Po omacku szukam klamki w drzwiach.

Kierowca jęczy.

— W tym właśnie problem. Teraz nie uda mi się zdążyć. Zjechałem tylko na krótką drzemkę, a musiałem spać godzinami. Patrzcie, już się robi jasno. Ach, cholera. Przegapię przyjęcie. Żona mnie zabije. Szybciej, wysiadajcie. Teraz będę zmuszony prowadzić jak szaleniec. Nie mogę pozwolić, by któreś z was mnie opóźniło postojem za potrzebą czy czymś podobnym.

Udaje mi się otworzyć drzwi i gramolimy się na zewnątrz, taszcząc plecaki.

Ciężarówka rusza z piskiem opon, najgłośniejszym, jaki tylko może wydać osiemnastokołowiec. Zostawia nas pośród unoszącej się w bladym świetle świtu chmury pyłu. Rozglądam się dookoła i usiłuję się zorientować, gdzie jesteśmy. Stoimy na poboczu dwupasmowej szosy. Wokół aż po horyzont rozciągają się pola. W pobliżu nie widać żadnych zabudowań, a droga jest absolutnie pusta.

Zwierzak się przeciąga, unosząc ramiona w stronę nieba. Uśmiecha się.

— Zobacz, jakie wszystko jest doskonałe — mówi, a głos zabarwia mu ten rodzaj podziwu, jaki zazwyczaj rezerwujemy dla czegoś naprawdę cudownego.

Rozglądam się wokół powtórnie i upewniam, że niczego nie przeoczyłam. Potem mu wygarniam:

— O czym ty mówisz?! Jesteśmy w samym środku jakiegoś zadupia! I nawet nie wiemy, gdzie to pustkowie dokładnie leży. Nie widzę żadnego samochodu, który mógłby nas stąd zabrać. A ty uważasz to za doskonałe? Odbiło ci?

— Najwyraźniej — odpowiada.

— Oszczędź mi tego sarkazmu. Wymyśl lepiej, jak mamy się stąd wydostać. — Mam świadomość, że zachowuję się naprawdę wrogo, ale nawet nie wiem dlaczego. Pomijając znalezienie jego głowy na moich kolanach zaraz po przebudzeniu. Ale mówiąc szczerze, ja też się do niego przytulałam. Więc może wszystko to wydarzyło się podczas snu.

Odwraca się ode mnie i odchodzi za potrzebą. Robię to samo, ruszając na poszukiwanie ustronnego miejsca. Kiedy wracam, czuję się lepiej.

— W porządku, musimy znaleźć drogę, która pozwoli nam się wydostać z krainy Oz — oświadczam spokojnie. To najbliższa przeprosinom rzecz, na jaką mnie stać.

— W zasadzie sądzę, że jesteśmy w Kansas.

Na mojej twarzy pojawia się półuśmiech, a on szczerzy szeroko zęby. Wtedy to dostrzegam: kulę słońca niczym olbrzymią pomarańczę zawieszoną nad horyzontem, drobne chmurki w kolorze różu i lawendy. Insekty zamieniające się miejscami; jedne kończące nocną aktywność, inne budzące się właśnie do życia i wirujące w powietrzu. Delikatna bryza porusza źdźbłami trawy, które wydają się w jej podmuchach tańczyć… Ten widok napełnia mnie podziwem. Nabieram głęboko tchu. Obracam się powoli i pozwalam wszystkim tym odczuciom pieścić zmysły. Kiedy spoglądam na Zwierzaka, dostrzega to w moich oczach.

— Mówiłem ci — rzuca miękko.

DWADZIEŚCIA OSIEM

------------------------------------------------------------------------

ZWIERZAK

Ona to dostrzegła.

W każdym razie widziała to przynajmniej przez krótką chwilę, zanim na powrót zaczęła myśleć. Usiłuje znaleźć sposób, w jaki moglibyśmy się stąd wydostać. Wrócić do cywilizacji i ponownie podjąć podróż w kierunku „celu”. Przez sekundę dotarło do niej, że nie ma żadnego celu, jest tylko teraz, i nie ma żadnej przeszłości czy przyszłości, tylko teraźniejszość. I teraźniejszość jest doskonała.

Niemniej powracamy do naszej przygody. Zgodnie uznajemy, że odległy szum to nie dźwięk wodospadu (skoro w okolicy wydaje się brakować wody i czegokolwiek, skąd mogłaby spadać), ale szeroka autostrada. Logicznie dedukując, dochodzimy do wniosku, że Jimmy, żeby się przespać, nie zjechał zbyt daleko z trasy (mamy nadzieję, że jest to międzystanowa numer siedemdziesiąt lub czterdzieści — obie nas urządzają). Decydujemy, że najprościej będzie ruszyć w kierunku hałasu. W tę samą stronę odjechał Jimmy. Wcześniej czy później dotrzemy w ten sposób do punktu, z którego będziemy mogli podjąć podróż do Las Vegas. Zjadamy kilka krakersów, łup z pobytu w barze dla kierowców tirów, popijając wodą, i bierzemy na smycz Toto (żartuję). Następnie ruszamy w drogę.

DWADZIEŚCIA DZIEWIĘĆ

------------------------------------------------------------------------

Rozmowa podczas marszu w kierunku, skąd dochodzi przypominający wodospad szum:

P.K.: — Trafili nam się sami przyzwoici kierowcy, wszyscy w typie nie-jestem-mordercą-z-siekierą-ani-gwałcicielem. Jaka jest szansa na coś takiego?

Zwierzak: — Sto procent. Skoro to się właśnie stało, zgadza się z prawem nieuniknionego.

P.K.: — Chodzi ci o to, że wszystko jest z góry ustalone i nie możemy niczego zmienić? Coś jak przeznaczenie?

Zwierzak: — Nie ma mowy. Możemy zmienić wszystko, co chcemy, prócz tego, co się już wydarzyło.

P.K.: — Tak, cóż…

TRZYDZIEŚCI

------------------------------------------------------------------------

Rozmowa przy czymś przypominającym kopalnię, co z daleka wydawało charakterystyczny dźwięk przywodzący na myśl wodospad:

P.K.: — Mamy przerąbane.

Zwierzak: — Niespecjalnie.

TRZYDZIEŚCI JEDEN

------------------------------------------------------------------------

ZWIERZAK

Wtedy nawalam. Naprawdę kompletnie i całkowicie to psuję.

Ja: — Wszystko, co musimy zrobić, to uświadomić sobie, czego pragniemy, znaleźć to i po prostu przyciągnąć.

1. Używana w książce skala trudności jest skalą amerykańską (YDS). Ponieważ porównywanie skal trudności dróg wspinaczkowych jest kwestią dyskusyjną, nieraz budzącą kontrowersje (podobnie jak i same skale), a tabele porównawcze bywają ze sobą niezgodne, zapis celowo nie został „przełożony” na używaną w Polsce skalę Kurtyki (czasem nazywaną skalą krakowską). Można przyjąć, że 5.12 (YDS) odpowiada mniej więcej (w zależności od dodatkowego oznaczenia literowego a/b/c/d) VI.3 / VI.3 + / VI.4 w skali Kurtyki (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

2. W tekście wykorzystano przekład autorstwa J. Paszkowskiego.

3. Friend — mimośrodowy przyrząd służący do zakładania punktów asekuracyjnych w szczelinach.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: