Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Z pamiętnika niemłodej już mężatki - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
4 listopada 2009
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Z pamiętnika niemłodej już mężatki - ebook

Wydawało się, że spuściznę literacką Magdaleny Samozwaniec znamy w całości i już nic nas nie zaskoczy. Aż nagle, po kilkudziesięciu latach od śmierci największej damy polskiej satyry, Rafał Podraza znalazł pożółkłe, nieuporządkowane kartki. Maszynopis jakiejś opublikowanej powieści – pomyślał. Okazało się jednak, że są to teksty nieznane. Skrzące humorem, pisane z przekąsem i czułością wspomnienia o Krakowie sprzed dwóch wielkich wojen, o balach u Tarnowskich, od których zależało być albo nie być młodych panien. O tajnikach bardzo niewygodnej damskiej garderoby, o tym jak mleko potrafi uratować życie, gdy niechcący wypije się buteleczkę farby do włosów. O paryskich podróżach i footingu. Ale najsmaczniejsze są urocze anegdotki o najbliższej rodzinie. Tatce, czyli słynnym malarzu Wojciechu Kossaku i jego ukochanej klaczy, która wchodziła do salonu ku utrapieniu Mamidła. O siostrze Lilce, czyli Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, która potrafiła pisać zawsze i wszędzie. O jej kolejnych miłościach i niepotrzebnej śmierci. O psikusach, jakie dziewczęta lubiły płatać rówieśnikom. O pewnym szlafroku w czerwone i czarne kwiaty, na który Magdalena upolowała męża. I jeszcze o wielu, wielu innych chwilach, postaciach i zdarzeniach. Ze świata, którego już nie ma. A wielka to sztuka – tęsknić za nim z humorem, dostrzegając z życzliwą ironią wszystkie kurioza współczesnego świata.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-231-6
Rozmiar pliku: 4,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Przeglądając zawartość teczek z literacką spuścizną Magdaleny Samozwaniec, natknąłem się na stos nieuporządkowanych kartek formatu A4. Pisane na maszynie, z naniesionymi odręcznie poprawkami, na początku nie wzbudziły mojego większego zainteresowania. Pomyślałem bowiem, ze oto trafiłem na jedyny ocalały maszynopis jednej z wydanych juz książek pisarki. Postanowiłem jednak ów maszynopis poukładać zgodnie z kolejnością stron i oprawić, żeby służył potomnym. Wówczas – wgłębiając się w jego zawartość – doznałem olśnienia! Czyżbym, zupełnie przez przypadek, odkrył coś, czego ani Magdalena, ani po jej śmierci Zygmunt Niewidowski nie ogłosili drukiem?!

Sięgnąłem więc do znanych mi książek nieodrodnej córki Kossaka i – ku wielkiej radości – nie znalazłem tam owych gawęd, co najwyżej natrafiałem na fragmenty odwołujące się do tych samych faktów czy przytaczające podobne anegdoty. Analizując zapiski autorki na marginesach, doszedłem do wniosku, że były to opowieści przeznaczone dla słuchacza radiowego. Czy zostały w Radiu nagrane i wyemitowane w całości, tego niestety nie wiem, ale dzięki temu, że zachował się ów pożółkły maszynopis, mogę dzisiaj oddać do rąk Państwa ostatnią – jak mi się wydaje – książkę Magdaleny Samozwaniec, która doczekała się publikacji po trzydziestu siedmiu latach od śmierci autorki.

Do gawęd dołączam fragmenty innych wspomnień, które odnalazłem razem z maszynopisem. Zostały one przekazane Zygmuntowi Niewidowskiemu przez Krystynę Chruścielską – przyjaciółkę Madzi (zapiski te nie były dotychczas publikowane).

Mam nadzieję, ze czytając ten niegruby zbiorek, ilustrowany fotografiami rodzinnymi i zdjęciami miejsc, o których w tekście mowa, przeżyją Państwo – podobnie jak ja – niezapomniane chwile. Dzięki tej lekturze można, choć na chwilę, wrócić do świata, którego już nie ma… Do świata, który był światem Magdaleny Samozwaniec, córki Wojciecha Kossaka i siostry Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Życzę miłej lektury.

Rafał Podraza

MOJA SAGA RODZINNA

Hmm… Urodziłam się w roku podówczas jeszcze Pańskim w samą noc świętego Bartłomieja, co mojej matce było trochę nie na rękę, ponieważ zwykła była nazywać swoje córki imieniem świętej lub świętego, który na ten dzień wypadał. Noc była wówczas dżdżysta i wiatr hulał za kominem jak słynny świerszcz Dickensa. Nasza rodzina, nawiasem mówiąc, jest tak stara, że nie było jej jeszcze w herbarzu Niesieckiego, mimo to mama wychowywała nas w duchu demokratycznym, co w mojej późniejszej karierze bardzo się przydało. Byłam, jak i moje rodzeństwo, tak zwanym „cudownym dzieckiem” i mając cztery lata, pisałam juz na murze naszej posesji w Krakowie bezbłędnie różne krótkie wyrazy, za co dostawałam od mamusi po łapach.

Magdalena Samozwaniec, 1933

– To dziecko bardzo źle skończy – mawiała – gotowa jeszcze zostać pisarką!

I rzeczywiście, ledwo trochę podrosłam, a talent pisarski zaczął mnie rozpierać. Więc najpierw powstała parodia słynnej pisarki Heleny Mniszek pod tytułem Na ustach grzechu, która otwarła mi drogę do sławy; następnie sukcesy szły juz jedne za drugimi.

Potem pierwsze zamąźpójście, kariera dyplomatyczna męża, zagranica, królowie i książęta, którzy rzucali mi pod nogi pęki róż („Marechal Niel”), cukry i wszelkie frukty. Ale to nie zadowalało mojej ambicji, pragnęłam zostać sławną pisarką, a przy tym tęskniłam do ciszy i spokoju ukochanej Kossakówki.

Po drugiej wojnie światowej zabrałam się znów ochoczo do pracy. Choć nie ukrywam, że było mi ciężko podnieść się po wojennej zawiei. Odeszli wszyscy moi bliscy: Tatko, Mamidło, Lilka. Gdyby nie Zygmuś, nie wiem, jak by się to skończyło. Wróciłam jednak do życia i pisałam dalej. Dzieło mojego życia – wspomnienia Maria i Magdalena – doczekało się pięciu nakładów i stało się bestsellerem (według określenia Przybosia „pokutnicą”). Wszystkie inne moje powieści są również wyczerpane; trudno, taki już nasz los – pisarzy popularnych…

Historię mojej rodziny zna chyba każdy, kto lubi obrazy z końmi, poezję mojej siostry poetki i moje książki satyryczne. Sama dołożyłam już cegiełkę do tej wiedzy, pisząc Marię i Magdalenę, której egzemplarze, mimo iż wciąż jest wznawiana, są tak trudne do zdobycia jak nylonowe rajstopy. Pomyślałam, temat zamknęłam, ale ostatnio jeden redaktor rzekł do mnie na korytarzu w Czytelniku:

– Pani Magdaleno, a może pamięta pani jeszcze coś z czasów krakowskich, czego nie opisała pani w swoich książkach?

Pomyślałam: na pewno tak jest, wszak nie jesteśmy zdolni spisać wszystkiego, bo czasu by nam brakło. Ale parę zdarzeń faktycznie, z racji zdrowia leciwych ciotek i wujków, świadomie w Marii i Magdalenie pominęłam… Zamieszczę je więc tutaj. Dla – jak to powiedziałaby moja stryjeczna siostra Zofia – potomnych.

Kossakówka, 1936

***

Wszystko zaczęło się w Krakowie. W miejscu bajecznym, a obecnie dla mnie wrogim. Dom rodzinny, willę przy późniejszym placu Kossaka 4, nazwaną Kossakówką, kupił dziadek Juliusz od pani Zaleskiej. Miała tam całe duże gospodarstwo, bo wówczas był to typowy domek na wsi, za miastem.

Jak na malarza przystało, Dziadzio miał swoją pracownię. Kształtem przypominała rotundę, okrągłą budę z kamienną posadzką. Przesiadywałyśmy w niej z Lilką ciągle, chociaż było tam zawsze bardzo zimno. Po śmierci Dziadzia pracownia została przebudowana, ale dalej było tam strasznie zimno. Była ona dość duża, a opalał ją tylko malutki naftowy piecyk! Zimą i latem w jednym kącie siedział ojciec za sztalugami, a w drugim – póki naturalnie żył – siedział Dziadzio. Dziadek robił portrety koni dla hrabiego Dzieduszyckiego i od tego właściwie zaczęła się jego wielka kariera. Ojciec zaś najlepiej malował kobiety na koniach. To były jego dwie pasje: kobiety i konie.

Juliusz Kossak

Moim zdaniem najpiękniejszy portret konny zachował się w Warszawie. Przez dłuższy czas wisiał na wyścigach. Był to portret konny pani Zandbangowej. Sama pani Zandbangowa nie była może pięknością, ale była szalenie uroczą osóbką.

Wojciech Kossak, Amazonka. Portret Marii Zandbang, 1913

Ojciec nie gonił nas z pracowni jak Dziadzio. Lubiłyśmy z Lilką patrzeć, jak pracuje, jak na czystym płótnie potrafi coś wyczarować. Najpierw robił oko, potem nos, ucho, w końcu owal… Najbardziej lubiłam jego niedokończone szkice – były to genialne rzeczy. Kiedy ojciec przechodził do nakładania farb, zawsze mówiłyśmy, że Tatko popsuł właśnie obraz. Popsuł, bo zaczął go „wylizywać”. Pozujące panie musiały przecież być piękne, często więc trzeba było poprawiać naturę pędzlem. Do tego na obrazie musiały być błyskotki, których najczęściej panie nie miały, czyli sznury długich pereł, diamentowe kolie, lisy…

Lubiłam tez jego pejzaże. Zawsze chętnie jeździłyśmy z ojcem w plener. Podczas podróży Tatko nagle się zatrzymywał i podając nam kocyk, mówił:

– O tutaj, dziewczynki, staniemy!

Wyciągał wtedy z samochodu małą, podręczną kasetę i na płótnie raz-dwa ciap, ciap. Po kwadransie rodził się cudny obrazek. Czy to brzozowy lasek, czy jakiś strumień zgubiony w zaroślach. Te jego pejzaże zawsze wprawiały mnie w zdumienie. Dziwiłam się, że można tak pięknie uchwycić przyrodę. Kolory, dobór barw, tematów. Najbardziej lubił malować jesień. Największą przyjemnością było patrzeć, co na tym pustym kawałku kartonu czy deseczki, którą wiózł ze sobą, cudnego wyczaruje…

Jeśli chodzi o osobę samego Dziadzia, to niewiele pamiętam. Był zawsze gdzieś z boku, wciąż pracował. Nie lubił, kiedy kręciłyśmy mu się pod nogami. Jedną rzeczą, której nie mogę zapomnieć i odżałować, a która należała do Juliusza Kossaka, była jego sztaluga. Miałam ją bardzo długo. Cudna sztaluga dziadka w formie łabędzich szyjek.

Wojciech Kossak, Jurata 1937

Kiedyś – było to juz po wojnie – złamałam się i ofiarowałam ją jednemu z malarzy krakowskich. Bardzo teraz tego żałuję, bo naprawdę była przepiękna. Unikatowa. Ale koniec na tym.

Często, patrząc na dzieci znajomych, zastanawiam się, dlaczego dzieci sławnych ludzi nie zawsze są udane? Może to żony i matki nie są na odpowiednim poziomie?… U nas – Kossaków – właśnie żony i matki były bardzo udane. Chociażby babcia Juliuszowa Kossakowa. To była zupełnie niepospolita kobieta. Pamiętam ją jako już bardzo starą osobę. Kochała mnie najbardziej ze wszystkich wnuczek. Bo ja, jak babunia była chora, siadywałam na jej łóżku i opowiadałam bajki własnej kompozycji, tak zwane Czarodziejskie bajki Madzi, których słuchała z zapartym tchem. Namawiała mnie, żebym wymyślała wciąż nowe opowieści. Wierzyła w mój talent. Mama moje pisanie nazywała zawsze fanaberią…

Juliusz Kossak Juliuszowa Kossakowa

Dalej właśnie nasza mama, tez kobieta nietuzinkowa. Mało osób wie, że miała duży talent pisarski. Jej listy to prawdziwe kompozycje literackie. Niewiele się tego zachowało, ale pisanie listów to kolejna specjalność rodziny. Listy pisała mamusia, Lilka, ja, ale też ojciec. I pisał je szalenie zabawnie. Najbardziej śmieszy mnie jego list do matki z Ameryki. Tam, dzięki Paderewskiemu, dostał się do kręgów bardzo bogatych ludzi i zaczął mieć mnóstwo zamówień, a co za tym szło, bardzo dobrze zarabiał. Ale w liście napisał:

Maniusia,

przyślij mi koniecznie dwie pary moich starych spodni. Jedne są w dyskretnym miejscu trochę przedarte, ja tutaj każę wyciąć łatę i załatam te przedarte.

To nie do wiary! Ojciec, który zarabiał wtedy minimum sto dolarów dziennie, zbierał wszystko dla nas. Wszystkie pieniądze posyłał mamusi na rachunek bankowy, a sam prosił, żeby mu przesłała do Ameryki stare portki… Tym to dziwniejsze, że ojciec zawsze chodził świetnie ubrany. Niesłychanie dbał o siebie. Po latach zdaje mi się, że zamiłowanie do strojów moja siostra i ja przejęłyśmy właśnie od niego. Mama była bardzo oględna w sprawach paryskich kapeluszy czy modnych toalet. Ojciec zawsze musiał mieć wszystko w najlepszym gatunku. Najdroższe. Jego cudowne kapelusze borsalino z pięknego filcu…

Dzisiaj myślę, kim bym była, gdyby nie to, że moim ojcem był właśnie On – Wojciech Kossak. W domu mówiło się, że Lilka i Jurek są mamy, ja zaś właśnie jego! Zawsze byłam z tego stwierdzenia bardzo dumna.

Wojciech Kossak, Kair 1937

Jerzy Kossak

Z Jerzym, moim najstarszym bratem, nie miałam zbyt wielkich kontaktów i nie tęskniłam za nimi. Zawsze były poprawne. Był moim bratem i z tego powodu darzyłam go szacunkiem, ale wiele się popsuło w czasie wojny i nie chciałabym do tego wracać. Może nie było w tym winy samego Jurka, ale jego drugiej żony, której nigdy nie lubiłam i – zapewniam – miałam powody. Nawet teraz, po śmierci Jurka, rządzi się Kossakówką jak swoim! Ale nie warto zawracać sobie tym głowy. Co innego z moją siostrą – Lilką.

Madzia i Lilka Kossakówny

Z Lilusią szalenie się kochałyśmy i zarazem szalenie kłóciłyśmy. Biłyśmy się, rzucałyśmy w siebie książkami, a potem się przepraszałyśmy, i to nie jako smarkule, ale dorosłe kobiety. Jak któraś drugą porządnie uderzyła, dokuczyła, to czym prędzej szła do miasta i kupowała jej prezent, żeby przebłagać, przeprosić. Pogodzone znowu żeśmy płakały z rozczulenia. Swoją drogą, zupełnie jak dwie wariatki…

Mój Boże, co myśmy wyrabiały! Nic dziwnego więc, że Kraków patrzył na nasze zachowanie – mówiąc oględnie – dziwnie. Biedna nasza mama, ileż to się nasłuchała o długości spódnic, fryzurach panienek, poglądach i… towarzystwie, w jakim panienki Madzia i Lila się obracają. Zgroza!

Najlepsza historia przydarzyła się na Riwierze, na którą pojechałyśmy oczywiście razem. Ciągle tam jęczałam, chorowałam, miałam jakieś nieszczęśliwe miłości, poza tym rozchodziłam się wówczas z mężem; w ogóle nudna byłam strasznie, o czym moja siostra pisze w listach do matki. I oto taka sytuacja. Moja siostra siedzi na ławeczce w Nicei, czekając na mnie, a tutaj przysiada się do niej jakiś mężczyzna. Zaczęli rozmawiać. Ów jegomość pyta Lilkę:

– Co pani tu robi sama?

A ona mu na to:

– Jestem pielęgniarką, przyjechałam z chorą umysłowo osobą, którą się opiekuję…

Jegomość zerknął na poważną twarz Lilki i nie pytał już o nic, po czym za chwilę przychodzę ja, w bardzo ładnej letniej sukni – siadam obok niej. Facet tak się bokiem na mnie spojrzał, że niby to ta umysłowo chora, szybko się pożegnał i odszedł „łowić” gdzie indziej niewinną rybkę na upojny wieczór. W hotelu Lilka ze śmiechem opowiedziała mi całe to zdarzenie. Takie figle potrafiła płatać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: