Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Za zakrętem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 listopada 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Za zakrętem - ebook

Opowieść o miłości, która ocala

Trzydziestodwuletnia Agnieszka żyje w błogim przekonaniu, że świat stoi przed nią otworem. Mieszkając z rodzicami, na których wsparcie i zrozumienie zawsze może liczyć, nie musi się troszczyć o codzienne potrzeby powszedniego życia. Jej świat wali się w gruzy, gdy rodzice giną w wypadku samochodowym. Agnieszka jest przekonana, że śmierć rodziców ma związek z przestępstwem, którego ona i jej matka były mimowolnymi świadkami. Czuje, że jej własne życie oraz życie jej pięcioletniego brata również jest zagrożone. Jedynym wyjściem wydaje się być wyjazd z rodzinnego miasta. Czy Agnieszka zdoła uciec przed zagrażającymi jej bandytami i własnym obezwładniającym lękiem?

"Obudziłam się przerażona. Otarłam dłońmi wilgotną twarz, upewniając się przy tym, że to, co mnie otaczało, nie było realne. To był tylko sen. Kolejny zły sen. Takie rzeczy nie dzieją się naprawdę. Podniosłam się i zerknęłam do tyłu na Dawida. Spał i śnił spokojne sny. „Chociaż on” – pomyślałam gorzko, przełykając łzy cisnące mi się do gardła. Odgarnęłam z twarzy mokre włosy, wciąż rozglądając się niepewnie wokół. Boże, jak długo jeszcze to potrwa? Ile ja jeszcze mam to znosić, zanim oszaleję? Westchnęłam, tłumiąc strach, i wymknęłam się cicho z pokoju. Małą nocną lampkę pozostawiłam zapaloną. To już ostatnia noc w tym domu."

Anna Kasiuk po raz kolejny udowadnia, że w swoich dłoniach posiada mistrzowskie pióro.
Stworzyła niebanalną opowieść, którą czytelnik pochłania z wypiekami na twarzy. Takich historii nie spotyka się codziennie.


Patrycja Łazowska, molinkaksiazkowa.blogspot.com/

,,Za zakrętem” to wspaniała książka, która na długo zapada człowiekowi w pamięci. Wzrusza, chwyta za serce, skłania do refleksji. Bohaterowie są żywi, prawdziwi, z bagażem doświadczeń, z którymi czytelnik bez problemu się utożsami.

Magda Zimna, czytamybokochamy.blogspot.com

Trzymająca w napięciu i szalenie wzruszająca. „Za zakrętem” wciąga do ostatnich stron i nie pozwala o sobie zapomnieć. Polecam!

Agnieszka Zabawa, posredniczka-ksiazek.pl

„Za zakrętem” polecam wszystkim tym, którzy chcą przeczytać książkę wciągającą od pierwszej strony – to przez nią przejechałam stację w drodze do pracy! Anna Kasiuk po raz kolejny napisała książkę, w której ludzkie dramaty i tragedie osobiste przeplatają się z miłością i szczęściem. Czytając tą książkę czułam, że ta historia mogła wydarzyć się naprawdę.

Anna Mazurek, ksiazkimojaodskocznia.blogspot.com

Anna Kasiuk kusi wykreowanym światem, w którym dobro miesza się ze złem, gdzie łatwo zapaść się w otchłań strachu, lęków i niepewnej przyszłości czyhającej za zakrętem życia. Na jednym biegunie samotność i nieufność, na drugim siła rodziny i miłość. A Ty - skręcisz czy pojedziesz dalej?

Izabela Wyszomirska, sza-terazczytam.blogspot.com

Choć nie jest to klasyczny thriller, a bardziej powieść psychologiczna z wątkiem sensacyjnym, to jednak wciąga bardziej niż niejeden kryminalny bestseller. A Anna Kasiuk udowadnia, że jest jedną z najbardziej zdolnych pisarek swojego pokolenia. Serdecznie polecam i z niecierpliwością oczekiwać będę na kolejne powieści, które wyjdą spod pióra autorki!

Aleksander Rogoziński, pisarz

Anna Kasiuk

Urodziła się i mieszka pod Warszawą. Na co dzień planistka w międzynarodowym koncernie. Swoją przygodę z pisarstwem rozpoczęła w 2014 roku, debiutując powieścią "Piąte nie zabijaj", która zajęła III miejsce w konkursie czasopisma Fanbook na najlepszą książkę.
Autorka bloga "Świat równoległy", gdzie zamieszcza swoje opowiadania, recenzje oraz relacje ze spotkań z autorami. Dotąd na rynku ukazały się cztery jej powieści:
„Piąte nie zabijaj” (2014)
„Lewy brzeg” (2015)
„Mroki Łowisk” (2016)
„Jagoda” (2017).

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-648-8
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Przez całe popołudnie odnosiłam wrażenie, że coś się wydarzy. Dziwne uczucie podpowiadało mi, że powinnam się spieszyć, próbować powiedzieć to, czego dotąd nie miałam okazji powiedzieć, zrobić rzeczy, na które do tej pory nie miałam czasu. Istne szaleństwo. A do tego pogoda za oknem wcale nie napawała optymizmem. Dobrze, że nie musiałam tego dnia nigdzie wychodzić. Otuliłam się szczelnie kocem, wpatrując się w ponurą aurę za oknem. Strasznie smutny jest ten świat, kiedy jesień przybiera surowy, chłoszczący deszczem nastrój.

– Mamo? – zawołałam i wychyliłam głowę zza oparcia kanapy. Do tego jeszcze to przekonanie, że bierze mnie grypa. Na przemian targały mną dreszcze i rozpływające się po chwili po moim ciele fale gorąca. – A może nie wychodźcie? Jest tak paskudnie. W domu zrobimy wam taką kolację, o jakiej nawet nie marzyłaś. Ja przygotuję wam kanapki, albo nie, coś grillowanego, jak w paryskim Flam’sie. Dawid będzie waszym kelnerem. Co ty na to?

– Dziecko… – dobiegł z łazienki przytłumiony głos mamy. Odniosłam wrażenie, że była nieco znudzona moimi utyskiwaniami. – Ale ja chcę dziś wyjść. To nasza trzydziesta trzecia rocznica ślubu. Taki wyjątkowy dzień.

Niespodziewanie stanęła w progu. Wyglądała pięknie. Szczupła, zwiewna jak baletnica, raczej wpłynęła do pokoju z gracją, lekkim krokiem i zatoczyła przede mną niewielkie koło. Jej dłonie, jak w tańcu, wirowały w powietrzu niczym liście delikatnej topoli drżące na wietrze. Uśmiechnęłam się do niej szeroko, kołysząc głową w rytm jej kroków.

– Mamo, wyglądasz olśniewająco! Tata spuchnie z dumy.

– Ach, córciu – westchnęła. – Minęło już tyle czasu, myślisz, że wciąż widzi we mnie tę samą dziewczynę?

– Jestem pewna, że tak. Ty naprawdę niewiele się zmieniłaś! – Podniosłam się z kanapy i podeszłam do niej. – Wciąż jesteś piękna… – Zaczerpnęłam powietrza, chcąc zapewnić ją o wrażeniu, jakie zrobiła na mnie ubrana w tę zwiewną sukienkę, ale mi przerwała.

– Agniesiu, chyba będziesz chora. – Położyła delikatną dłoń na moim czole. – Połóż się, dziecko. Weź aspirynę i poleż. Dawid już śpi. – Zza okna dobiegł nas odgłos pracującego silnika samochodu. – Tato podjechał pod dom. Muszę już iść. Zaopiekuj się Dawidem, gdyby się obudził. Pamiętaj, żeby go przykryć. Dasz radę? – Uniosła nieznacznie moją brodę i zajrzała mi z troską w oczy. Wydała mi się taka szczęśliwa, taka piękna, a chwila, kiedy stała, wpatrując się w moją twarz z niekończącą się miłością, miała się okazać bezcenną ostatnią pamiątką. Zsunęła w końcu dłonie i ścisnęła lekko moje ramiona. – Lecę. Pa, kochanie. – Cmoknęła mój rozpalony policzek chłodnymi, muśniętymi błyszczykiem ustami i wybiegła z domu.

– Bawcie się dobrze, mamo. Wyglądasz pięknie!

Posłałam jej całusa, przyglądając się, jak zbiegała ze schodów przed domem. Zaraz potem kiwnęłam głową tacie czekającemu przy jej drzwiach z wyrazem podziwu na twarzy i odprowadziłam światła ich samochodu aż do zakrętu na główną ulicę. Chciałabym kiedyś być tak szczęśliwą żoną. Przez moment próbowałam wyobrazić sobie siebie na miejscu mamy, w otoczeniu mojej rodziny, męża i dzieci. I przez ten krótki czas, kiedy wpatrywałam się w opustoszałą ulicę i pogrążałam w obezwładniającym mnie przyjemnym niemal uczuciu błogości, spłynęło na mnie ciepło. Oparłam głowę o futrynę okna i uśmiechnęłam się do moich marzeń, gotowa tańczyć ze szczęścia, zupełnie jak moja mama. Kobiety w naszej rodzinie zawsze cechowała bogata wyobraźnia.

Szybko jednak wróciłam do rzeczywistości, czując kolejną falę dreszczy wstrząsających moimi ramionami. Dołożyłam do kominka i bez zastanowienia wskoczyłam pod koc. Przenikało mnie zimno, zaciśnięte mocno pięści wsunęłam między uda i zasnęłam, a właściwie się zdrzemnęłam. Co chwilę otwierałam bowiem oczy, nasłuchując, czy śpiący na piętrze Dawid nie płacze. Zapowiada się długi wieczór – narzekałam w duchu. Mój półsen wypełniały dziwne obrazy, zupełnie jakbym oglądała je, jadąc rozpędzonym pociągiem. Krajobraz za oknem zmieniał się jak w kalejdoskopie, co budziło wkręcający się w mój żołądek niepokój. Na domiar złego czułam za plecami gorący oddech postępującego w krok za mną intruza, jego buty bez przerwy ocierały nagie kostki moich stóp. Czułam się wyjątkowo nieswojo, jak osaczone zwierzę, które nie może znaleźć miejsca, by skryć się przed podążającym w ślad za nim prześladowcą. Tym wszystkim lękom towarzyszyła jeszcze przygnębiająca świadomość wszechobecnej samotności. W końcu jednak obraz jadącego pociągu zniknął, zniknął również drażniący oddech natarczywego osobnika stojącego za moimi plecami. Wokół zapanował absolutny mrok i zrobiło się jeszcze zimniej…

Z tego letargu wyrwało mnie w końcu pukanie do drzwi. Zerwałam się z kanapy i przez pierwsze sekundy stałam bez ruchu, wpatrując się w ciężkie dębowe drzwi frontowe naszego domu. Dotknęłam drżącą dłonią swojego czoła, było rozpalone. Chcąc zyskać na czasie, zupełnie jakbym świadomie próbowała odwlec moment, kiedy będę musiała podejść i otworzyć drzwi, zerknęłam na zegarek na kuchence. Wskazywał godzinę drugą. Czyżby zapomnieli kluczy? Podeszłam i drżącą ręką chwyciłam zimną klamkę. Nieprzyjemne uczucie nakłuwania przez tysiące małych szpileczek wspinało się po palcach i przemykało zdecydowanie w górę ramienia, podczas gdy moją świadomość przeniknął niepokój. Za drzwiami stała bowiem wysoka kobieta w mundurze policjantki. Koc spadł mi z ramion, a ja oparłam się bezwładnie o futrynę drzwi.

– Czy pani Agnieszka… – Nie słyszałam ostatnich słów, które wypowiadała. Przyglądałam się jej spokojnej, jakby pozbawionej wyrazu twarzy i czekałam na informacje, które przyniosła, zupełnie świadoma, że nie będą to dobre wiadomości. Któż bowiem przynosi takie o drugiej w nocy, ubrany w policyjny mundur? Przytaknęłam kilkakrotnie, potwierdzając swoje nazwisko i imię. Jedyne, co jeszcze zapamiętałam z tamtej wizyty, to obraz powoli się kurczący i oddalający ode mnie. Osunęłam się na podłogę…I.

Znowu zbierało się na deszcz. Ostatnio często padało. A ja tak nie lubiłam deszczu. Zawsze kiedy za oknem lało, odnosiłam wrażenie, jakby ktoś wołał moje imię. Krzyczał przeraźliwie za każdym razem, kiedy szaleńczy wiatr przemykał pomiędzy gałęziami drzew otaczających nasz ogród. Niemal fizycznie odczuwałam żal, z jakim wypowiadał moje imię. Czy to możliwe, by głosy, które słyszałam za oknem, należały do zbłąkanych dusz przemierzających ziemię? Tych, które nie zdołały odejść i w rozpaczy snuły się bez celu, nawołując z utęsknieniem bezpowrotnie utraconych bliskich? To zabawne, zaczęłam myśleć zupełnie jak Dawid… Może nie było w tym nic złego, podobno to właśnie dzieci są łącznikami pomiędzy naszym światem a tym mistycznym i to właśnie one dzięki swojej czystości spotykają tych, których już między nami nie ma. Choć z drugiej strony kiedy w moim stanie odrętwienia dostępowałam chwilowego przebłysku niezmąconej świadomości, docierało do mnie, że sama pogrążałam się w destrukcyjnych myślach. Zupełnie jakby dźwignięcie się z dołu rozpaczy, w jaki wpadłam, nie było moim zamierzeniem.

– Dawid, chodź, zrobię ci kolację. Zjemy i położymy się do łóżka.

Wyciągnęłam szyję, stojąc przy schodach prowadzących na piętro i do jego pokoju. Było już późno, a to przecież pięcioletni chłopiec. Ileż ja jeszcze rzeczy powinnam się nauczyć, bym mogła mu godnie zastąpić matkę i ojca… Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, nawet w najśmielszych przypuszczeniach, że los zdecyduje rzucić mnie w objęcia takiego wyzwania, tym bardziej w momencie, kiedy sama jeszcze tak potrzebowałam wsparcia i obecności rodziców… Proste rzeczy stanowiły dla mnie ogromną zagadkę. Nigdy nie zastanawiałam się przecież, co je pięciolatek, o której godzinie chodzi spać. Zawsze widziałam go, kiedy jadł kolację albo spał, bądź się kąpał. To był dla mnie stan oczywisty. A teraz? Teraz musiałam nauczyć się rozpoznawać jego nastroje i potrzeby, tłumaczyć niewiadome, które w przypadku takiego malucha potrafiły urosnąć do rangi poważnych problemów! Musiałam odstawić na bok swoje potrzeby i zainteresowania, a zająć się nim. Nie byłam jednak zrozpaczona takim obrotem sprawy. Nie, to był mój braciszek i kochałam go nad życie… Ja… Ja po prostu bałam się dojrzałości. Ona mnie przerażała, bo wydawało mi się, że zdziera ze mnie płaszcz niewidzialności, jaki nosiłam, mając u boku rodziców. A jej obciążającą obecność odczułam najmocniej, kiedy dotarła do mnie świadomość, że sprawiedliwość w naszym kraju jest aż tak ślepa. Dopiero kiedy stawiłam czoło rzeczywistości, zmuszona skorzystać z pomocy organów prawa, przeżyłam prawdziwe rozczarowanie, ale o tym później.

Miałam trzydzieści dwa lata. Do niedawna żyłam w błogim przekonaniu, że świat wciąż stoi przede mną otworem, że wystarczy, bym pchnęła drzwi skrywające nieopisane tajemnice, które chciałabym zgłębić. A byłam otwarta, chciałam poznawać, odwiedzać, podziwiać. Byłam gotowa bez najmniejszej obawy otworzyć każde drzwi, które pojawiały się przede mną. Jednak po tym, co się stało, nabrałam dużych wątpliwości, czy jeszcze będzie mi dane cokolwiek otworzyć, obawiałam się bowiem, że moje życie, serwując mi przyspieszony kurs dojrzewania, zatrzasnęło przede mną wiele możliwości, a wszystko, czego nie udało mi się poznać do tej pory, pozostanie już dla mnie niepoznane. O zgrozo! Kiedy o tym myślałam, czułam się tak, jakbym nagle zestarzała się o kilkadziesiąt lat, a całe dobro, którego do tej pory doświadczyłam, stanowiło dla mnie jedynie mgliste wspomnienie.

Weszłam do łazienki i spojrzałam w wielkie lustro wiszące na ścianie pomiędzy kabiną prysznicową a toaletą. Mama zawsze uważała, że w łazience powinno być duże lustro, by kobieta mogła widzieć całe swoje odbicie. Twierdziła bowiem, że podstawą dobrego samopoczucia jest zadowolenie ze swojego wyglądu, a w myśl zasady, że wszyscy jesteśmy piękni na swój sposób, wystarczy pielęgnować szczegóły, które mają decydujący wpływ na postrzeganie całości naszego wizerunku… Rzuciłam więc krytycznym okiem na swój wizerunek. No cóż, mama nie byłaby zadowolona, widząc mnie ostatnimi czasy… Z całą pewnością potrząsałaby z politowaniem burzą swoich ciemnych loków i zatrzasnąwszy za nami drzwi do łazienki, wykładałaby swoje racje w tym nietypowym, aczkolwiek ustronnym, miejscu. Moją twarz wykrzywił uśmiech na samo wspomnienie jej dydaktycznych metod. Odzwyczaiłam się już od widoku uśmiechu na swojej twarzy. Wyglądałam z nim trochę obco. Pochyliłam się, by zawęzić nieco pole widzenia, i skupiłam uwagę jedynie na twarzy i sterczących pod swetrem ramionach. Bardzo często zdarzało mi się postępować w podobny sposób po wypadku: próbowałam na chwilę wyrzucić z pamięci przeżycia sprzed sześciu miesięcy i przywołać obraz siebie wcześniejszej, kiedy zadowolona, szczęśliwa chłonęłam każdy dzień jak największy dar. Boże, moja blada cera wygląda upiornie – stwierdziłam. W pośpiechu starałam się wygrzebać z pamięci znajome zapachy i dźwięki przepełniające kiedyś ten dom… Może tym razem mi się uda, może usłyszę jej głos? Wciąż wydawało mi się, że pamiętam jego brzmienie i drżące sylaby porywające go wysoko. Spojrzałam sobie głęboko w oczy, otwierając je przy tym szerzej, i szukałam jakiegoś znajomego promyka. Nic z tego. Nie potrafiłam wykrzesać z siebie wspomnień, które jednocześnie nie raniłyby mnie głęboko.

Podciągnęłam rękawy luźnego czarnego swetra, który miałam na sobie. Może nie wyglądałam w czerni najlepiej, ale to właśnie ten kolor odpowiadał mi najbardziej. Oczywiście nie nosiłam czerni z powodu żałoby, w moim domu panowały raczej radykalne zasady, zgodnie z którymi żal po stracie kogoś bliskiego powinno się nosić w sercu, nie zaś na sobie. Przyjmijmy jednak, że czerń najlepiej odzwierciedlała mój nastrój. Przechyliłam głowę na bok, w dalszym ciągu zerkając na swoje odbicie, choć już mniej przychylnym okiem. Wydarzenia ostatnich kilku miesięcy odcisnęły na mnie swoje piętno. Moje długie ciemne włosy, byle jak upięte w kok, jakby straciły blask. Nawet one wyglądały na pozbawione życia. Twarz bez makijażu wydała się blada, jakby marmurowa, z zastygłym grymasem bólu wykutym przez czas. Jedynie moje oczy, rozbuchane soczystą zielenią, lśniły jak zwykle. Przechyliłam głowę na drugie ramię i wysiliłam się w nadziei, że obudzę na twarzy uśmiech.

– Nie jest jeszcze tak źle – rzuciłam mało entuzjastycznie i ześliznęłam się spojrzeniem w dół. W sumie zawsze chciałam zrzucić kilka kilogramów, więc nie powinnam narzekać na to, że moja sylwetka nabrała nieco chłopięcych kształtów. Jedynie piersi wymykały się ogólnemu marazmowi, który widziałam w lustrze. Absolutnie niekompatybilne z resztą ciała, z opuszczonymi ramionami, które wyglądały tak, jakby ktoś przytroczył do nich ciężkie odważniki, sylwetką pochyloną do przodu, jakby spoczywający na moich ramionach ciężar dojrzałości i rodzicielstwa przygniatał mnie, zamykał w geście rezygnacji. Moje piersi sterczały bezwstydnie; bez względu na to, czy było mnie więcej, czy mniej, one pozostawały zawsze w niezmiennym rozmiarze. Małe B sterczące jak skocznia narciarska… Westchnęłam do swoich myśli i gdzieś po drodze uśmiech zniknął mi z twarzy. Ramiona zdały się opadać jeszcze niżej, a całość wyglądała tak, jakby ktoś spuścił ze mnie powietrze.

Choć nie mogłam powiedzieć, że popadłam w tak beznadziejny stan odrętwienia bez walki. Czasem pojawiały się u mnie przebłyski świadomości i wtedy zastanawiałam się, czy może po prostu nie rozczulam się nad sobą. Dotąd miałam w końcu wszystko, czego tylko mogłam zapragnąć, co chciałam poznawać. Zwiedziłam pół świata, widziałam śmierć i narodziny. Nie były mi obce: ludzka tragedia, bieda i rozpacz. Widziałam szczęście tych, którzy odbili się od dna bądź dostali od życia coś, na co nie liczyli. Może właśnie teraz przyszedł czas na mnie? I powinnam oddać losowi to, co od niego dostałam? To taka indywidualna forma spłaty długu, jaki zaciągnęłam, a swoją postawą powinnam udowodnić w obliczu klęski, że wyciągnęłam naukę z tego, co świat mi pokazał. A może okazałam się córką marnotrawną i muszę pozostać z niczym? Mam na myśli sytuację, w której się znalazłam. Zanim ponownie zaczęłam rozpamiętywać trudną rolę, którą przyszło mi odgrywać, z zadumy wyrwał mnie Dawid.

– Aga, gdzie jesteś? Boję się… – usłyszałam jego smutny głosik, co natychmiast wróciło mi świadomość. Zgasiłam światło i po raz ostatni zerknęłam kątem oka w lustro, gdzie w łamiącym się słabym blasku sączącym się z kuchni uchwyciłam spojrzenie wykrzywione grymasem przerażenia, w niegdyś pogodnej twarzy. Siadłam z Dawidem przy stole, za wszelką cenę starając się ukryć czarne myśli i trawiący mnie od tamtego wieczora strach. Z głową opartą na dłoni przyglądałam się, jak pałaszował parówkę z keczupem i zagryzał ją bułką.

– Czego się boisz, kochanie? – spytałam. Wzruszył zaledwie ramionami, zatrzymując wzrok na mojej twarzy i szukając we mnie sprzymierzeńca.

– A ty się nie boisz, że mama i tata przyjdą do nas? Ja się tego boję. Widziałem taki film…

– Dawid, mama i tata odeszli. Są już daleko i są bardzo szczęśliwi. Nawet gdyby mieli do nas przyjść, co się jednak nie stanie, jestem pewna, że nie chcieliby nas skrzywdzić. Przecież nas kochali.

Łzy same cisnęły mi się do oczu, kiedy słuchałam, jak on, pięciolatek, szuka wytłumaczenia faktu, że rodziców nie ma już obok niego. Zupełnie jakby to szukanie dawało mu jeszcze nadzieję. Zastanowiłam się nad tym, co mówił, i z żalem przyznałam, że tak naprawdę ja również chciałam, żeby oni do nas wrócili. Czasem tak bardzo potrzebowałam, by ktoś mi powiedział, co mam zrobić, jak powinnam postąpić. Samotność ciążyła mi ogromnie, choć zawsze wydawało mi się, że do niej przywykłam. Jednak inaczej mają się sprawy, jeśli brakuje nam kogoś, kto chwilową obecnością pobudza ospałe endorfiny do pracy. Kiedy jednak samotność jest skutkiem utraty tych, którzy stanowili naszą codzienność, byli nierozerwalnym elementem, idealnie dopasowanym do życia, problem urasta do rangi dramatu. Przynajmniej w moim przypadku. Ja potrzebowałam do życia moich bliskich! Uświadomiłam sobie stratę, dopiero kiedy obudziłam się nazajutrz po pogrzebie. Nagle mój świat zrobił się ciasny, wszystko przytłaczało mnie swoim ciężarem, a bezradność czaiła się za każdym rogiem, gotowa mnie dosiąść, by zgniatać poczucie wartości i wiarę w zbawienną moc upływającego czasu. Zapadłam się w sobie, przyznając jednocześnie, że obecność w moim życiu rodziców była dla mnie fragmentem mnie samej.

Każdego dnia byłyśmy z mamą w stałym kontakcie. To z nią jeździłam do kina, na zakupy. Oczywiście miałam koleżanki, jednak nie było między nami takiej więzi, jaką stworzyłyśmy z mamą. Potem, kiedy budziłam się rano, nie czułam już zapachu świeżo mielonej kawy, który ściągał mnie z łóżka. Wszystko zatrzymało się w miejscu, czas również. Tęskniłam do porannych ploteczek i wieczornych dyskusji… Ten brak był tak przenikliwy jak jesienny wiatr, wdzierający się mimo ciepłego swetra, którym byłam szczelnie otulona, i mrożący jeszcze rozgrzane latem ciało. Byłam samotna, byłam jak to martwe ciało z przeczytanej kiedyś książki Isaaca Mariona Wiecznie żywy. Snułam się po domu bez celu, bezmyślnie, jałowo, a każdy dzień wydawał się taki jak poprzedni. Brak mi ich towarzystwa, życia i kolorów w tym domu. Ja i dom moich rodziców byliśmy jak wyblakła fotografia, która zbyt długo stała wystawiona na działanie promieni słonecznych.

– Chodź, Dawid, pójdziemy się wykąpać. Napuszczę ci wody do wanny, zrobię pianę i będziesz mógł posiedzieć chwilę i się pobawić. Hm, chcesz?

Uśmiechnęłam się do niego szelmowsko i pobiegłam do łazienki. Dawid z piskiem zeskoczył z krzesła i puścił się w pogoń za mną. Mimo wszystko wesoły. A ja dopiero po wypadku zaczęłam go poznawać, uczyć się jego zachowań, zapamiętywać to, co lubił, a czego się bał. Chyba starałam się za wszelką cenę, by nie cierpiał takiej samej udręki, jaka towarzyszyła mnie. Bardzo wiele czasu spędzaliśmy, rozmawiając, co nie było proste, ponieważ sposób myślenia malucha jest inny niż dorosłego człowieka, a ja nie miałam właściwie doświadczenia w obcowaniu z dziećmi. Ale nie mogłam i nie zamierzałam się poddać. Wierzyłam, że było tak dlatego, że to oni nauczyli mnie dzielić się wszystkim. Zawsze mogłam liczyć na ich pomoc, zrozumienie i rozmowę. To z domu wyniosłam przekonanie, że problemy lepiej rozwiązuje się razem. Kiedy można usiąść i poruszyć temat, który jest bolesną drzazgą w jątrzącej się ranie codziennego życia.

Napuściliśmy do wanny wody i wzbiliśmy ogromną pianę. Dawid miał na włosach pieniącą się czapę, a śmiał się przy tym tak głośno, że słychać go było chyba na całej ulicy. Zostawiłam go na chwilę samego i wyszłam na taras. Poczułam nieodpartą potrzebę zapalenia papierosa. Okręciłam się swetrem, który zostawiłam na poręczy krzesła, idąc z bratem do łazienki, i przysiadłam na drewnianym balkonowym krześle. Zaciągnęłam się papierosem mocno, aż poczułam chłód wdzierający się do moich płuc razem z dymem. Chciałabym z kimś po prostu pogadać…

Paradoks mojej sytuacji tkwił jednak w tym, że nie miałam już z kim rozmawiać, a już na pewno dyskutować. Chcąc chronić siebie i brata, a tym samym nie narażać rodziny i moich znajomych, skazałam się na samotność i pustkę, które coraz bardziej mi dokuczały. Nie mogłam się zdradzić ze swoimi planami, podzielić wątpliwościami, bo tym samym ściągnęłabym na innych podobny los. Zmuszona zostałam w ten sposób do samodzielnego analizowania po kilka razy każdego kroku, który zamierzałam podjąć. Sama brnęłam, o marny żywocie, przez niekończący się korytarz z obskurnymi ścianami, wśród setek otaczających mnie drzwi, za którymi kryły się wciąż nowe niespodzianki i pytania, a cel mojej egzystencji wciąż pozostawał niejasny. Pytania, wątpliwości, niepewność…

Czy podjęłam słuszną decyzję, sprzedając dom, który był życiem i miłością moich rodziców? Przecież mama kochała każdy kawałek swojego ogrodu, znała nazwy wszystkich krzewów, pielęgnowała je z taką miłością i oddaniem, jakby to byli członkowie rodziny. Nie odziedziczyłam po niej takiego zapału do pielęgnacji roślin… Od ich śmierci minęło zaledwie pół roku, a ogród wyglądał tak, jakby nikt tu nie zaglądał od lat… Nawet rośliny umierały bez jej miłości, a ja przyglądałam się temu, zastanawiając się, czy tak samo nie jest ze mną. Czy nie umierałam powoli, bo nie było obok mnie tych, którzy byli dla mnie oparciem? Wyrzuciłam niedopałek i weszłam do domu. Zrzuciłam sweter i dołożyłam kolejne polano do kominka. Nasłuchiwałam przez chwilę, ale z łazienki dobiegały wciąż wesołe okrzyki Dawida, dlatego zatrzymałam się oparta o zlew w kuchni i patrzyłam w okno, ogarniając wzrokiem jej ogród. A raczej to, co z niego pozostało. Nieokiełznana zieleń zdawała się wspinać po niewidzialnym murze z zaniedbania, tak by przesłonić okno i zabrać nam wpadające do wnętrza światło. Przez chwilę odnosiłam nawet wrażenie, że ten dom już nas tu nie chce, nikt nas tu nie chce. Byliśmy nikomu niepotrzebnym obciążeniem, które przywodzi na myśl to, co się stało z moimi rodzicami. Budziliśmy współczucie i żal, a traktowano nas jak dwoje potworków, z którymi należy rozmawiać i obchodzić się w szczególny sposób. Takich reakcji nikt nie lubi i nie potrzebuje. Za każdym razem, kiedy to sobie uświadamiałam, narastały we mnie gniew i potrzeba przeciwstawienia się temu. Nie byliśmy martwi tak jak moi rodzice! My wciąż żyliśmy!

– Dawid! Wszystko w porządku? Już mam iść cię szorować? – krzyknęłam do niego z kuchni, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy.

– Jeszcze chwilkę, Aga, chwileczkę. Muszę tylko zatopić statek tych piratów!

– Dawid, mówiłam ci już, nie możesz zatapiać niewinnych ludzi. Wyślij im na pomoc tratwę ratunkową i odeślij ich na bezludną wyspę!

– No dobra… – odpowiedział zrezygnowanym tonem.

W sumie, wróciłam do przerwanej myśli, powinnam już mieć swoją rodzinę. W moim wieku byłoby to zupełnie naturalne. Z pewnością również byłoby mi łatwiej w sytuacji, w jakiej się znalazłam… Moje koleżanki dawno cieszyły się swoimi mężami i dziećmi. A ja? Nigdy nie czułam parcia na związki, na wiązanie się z kimkolwiek. Cóż dopiero mówić o instynkcie macierzyńskim. Lubiłam dzieci, ale nie aż tak, żeby od razu zakładać rodzinę. I póki nie straciłam swojej, nie przeszło mi przez myśl, że zaprzepaściłam tak wiele, oddając się pracy, podróżom, poznawaniu nowych kultur i ludzi. W gruncie rzeczy przecież nie byłam sama, miałam rodzinę, która absolutnie mi wystarczała, zaspokajała wszystkie moje potrzeby. Moi rodzice nigdy mnie nie zawiedli, zawsze byli blisko, gdy ich potrzebowałam. Więc korzystałam z dobrodziejstw, jakie niósł taki stan, chciałam zajrzeć wszędzie, gdzie kryły się zagadki, musiałam pooddychać innym powietrzem, zachłysnąć się innymi smakami, zanim zamknęłabym mój świat w ramionach małego dziecka. Na to nie byłam po prostu jeszcze gotowa. Takie właśnie było moje życie! Takie życie bardzo mi odpowiadało, nie czułam upływającego czasu, zdradliwości przemijania, które pod przykrywką zaspokajania ciekawości świata nadgryzało mnie coraz głębiej. Miałam oparcie w tych, którzy mnie otaczali, dlaczego zatem miałabym nie sięgać po wciąż nowe doznania, skoro rodzice pochwalali moje wybory? Dzięki temu, jak żyłam, byłam szczęśliwa!

Do dnia, w którym odeszli…

Wracali z kolacji, to była ich rocznica ślubu. Padał deszcz, podobno samochód wpadł w poślizg i wypadł z drogi. Tak głosił raport policji. Rodzice zginęli na miejscu. Zostałam sama z Dawidem. Moim małym bratem. I zamknęłam mój świat w ramionach tego kochanego pięciolatka. Nie znaczy to jednak, że ogarnęła mnie czarna rozpacz z powodu takiego zwrotu w moim życiu. Tragedia, która nas spotkała, owszem, pchnęła moje życie na krawędź, jednak to właśnie Dawid stał się strumieniem zimnej wody, który kierował mnie na właściwe tory za każdym razem, kiedy moja świadomość dobrowolnie zmierzała nad przepaść, gotowa się pogrążyć w jej zbawiennej toni. Był jedynym towarzystwem, jakiego pragnęłam. Stanęłam w drzwiach łazienki i przyglądałam się, jak mały zatapiał piracki statek. Zerknął na mnie swoimi równie zielonymi jak moje oczami i szeroko ziewnął.

– Myjemy się, bąblu, i kładziemy się spać. Jutro czeka nas długa podróż.

– Poleżysz ze mną, Aga? Dopóki nie usnę? Bo ja się boję, że przyjdą do mnie złe duchy. Te z filmu, wiesz?

– Maluchu. Nie ma czego się bać. Duchy nie istnieją… Ale poleżę z tobą. Tylko chwilkę.

Poczochrałam jego ciemne włoski ręcznikiem i wyciągnęłam go z wanny. Kiedy kładliśmy się do łóżka, pachniał jak niemowlę. Niewinny, delikatny i taki bezbronny. Objął mnie swoimi małymi łapkami i przycisnął policzek do mojej piersi. Czułam, jak jego ramiona wiotczeją i przygniatają mnie swoim ciężarem. Dawid zasnął. Jego ciepły, spokojny oddech masował powieki, dlatego i moje ciało stawało się coraz cięższe, a przyjemne mrowienie zwiastujące nadchodzące rozluźnienie wspinało się po łydkach. Byłam taka zmęczona…

Znowu pada deszcz. Jejku, czy to nigdy nie przeminie? Deszcz dodatkowo wpływa na mnie deprymująco. Nie potrafię odbić się od dna, a ospałość i zniechęcenie osaczają mnie. Przeziębienie zwyciężyło jednak nade mną. Coś puka w okno. Otwieram niechętnie oczy i zwracam twarz w kierunku dobiegającego dźwięku. Jestem tak zrezygnowana, że nie czuję nawet lęku. To z pewnością gałąź sąsiadującego z oknem drzewa uderza rytmicznie, popychana podmuchami przejmującego późnojesiennego wiatru. Wstaję jednak, nie chcę, by Dawid się obudził. Jak bardzo nie lubię deszczu… Wydaje mi się, że wraz z tą myślą w domu robi się jeszcze bardziej zimno. Okręcam się szczelnie swetrem. Nawet go nie zdjęłam… Stał się właściwie moją drugą skórą, oddzielającą mnie od macek świata na zewnątrz. Dopiero kiedy siadam na kanapie, zauważam, że okno jest otwarte, a deszcz spływa po firance na podłogę. Mama nie będzie zadowolona, muszę to posprzątać przed ich powrotem do domu. Zamykam okno, unoszę spływającą wodą firankę i przerzucam ją bez zastanowienia przez poręcz krzesła. Bez przerwy jednak frapuje mnie dziwne pukanie. Przykładam policzek do wilgotnej i zimnej szyby, wpatrując się w drzewo za oknem. Jego gałęzie podrygują paralitycznie na wietrze, choć nie dość silnie, by uderzać w okno. Co to więc puka? Natarczywy dźwięk dobiega z pokoju rodziców, przebiega mi przez myśl. Więc już wrócili! Musiałam nie zwrócić na to uwagi. Czymże jest jednak to dziwne pukanie…? Powoli kieruję się na schody i wspinam do ich sypialni. Drewniana podłoga skrzypi pod moimi stopami tym bardziej, im delikatniej staram się stąpać.

Otwieram drzwi, a widok, który ukazuje się moim oczom, paraliżuje. Z trudem łapię powietrze. Jedynie ból, który sobie zadaję, wbijając paznokcie w dłonie, pozwala mi zachować świadomość.

– Mamo, co ty robisz? – Wyciskam z siebie słowa.

– No popatrz, Aguś, tata uderzył się w głowę i nie mogę go podnieść.

Dźwigam przerażony wzrok na łóżko i wpatruję się w leżące na nim ciało taty. Jest pięknie ubrany w nowy garnitur, który kupiła mu mama na tę okazję… Leży z rozrzuconymi szeroko ramionami, a jego głowa zwisa nienaturalnie nad podłogą, rytmicznie uderzając o nogę łóżka. Wpatruje się we mnie martwym wzrokiem, podczas gdy jego sine usta szepczą „Uciekaj stąd!”. Nie muszę się upewniać co do treści wypowiadanych słów. Narastające przerażenie samo wprawia moje nogi w ruch, a strach wyrywa się głośnym krzykiem z zaciśniętego gardła. Natychmiast się odwracam i zbiegam po schodach, choć nogi wydają się jak z ołowiu. Czy tak się czują bohaterowie horrorów, którzy zdają się uciekać, a wciąż stoją w miejscu? Boże, pomóż mi…

Obudziłam się przerażona. Otarłam dłońmi wilgotną twarz, upewniając się przy tym, że to, co mnie otaczało, nie było realne. To był tylko sen. Kolejny zły sen. Takie rzeczy nie dzieją się naprawdę. Podniosłam się i zerknęłam do tyłu na Dawida. Spał i śnił spokojne sny. Chociaż on – pomyślałam gorzko, przełykając łzy cisnące mi się do gardła. Odgarnęłam z twarzy mokre włosy, wciąż rozglądając się niepewnie wokół. Boże, jak długo jeszcze to potrwa? Ile ja jeszcze mam to znosić, zanim oszaleję? Westchnęłam, tłumiąc strach, i wymknęłam się cicho z pokoju. Małą nocną lampkę pozostawiłam zapaloną. To już ostatnia noc w tym domu. Ostatnia noc w tym mieście. Miałam nadzieję, że mój koszmar się skończy, kiedy ucieknę od tego miejsca tak daleko, jak to możliwe. Idąc do łazienki, zdjęłam ciężki sweter i cisnęłam go w kąt. Podkoszulek przykleił mi się do pleców. Zrzuciłam wilgotne ubrania na podłogę i wsłuchując się w dźwięki, jakie wydają stare rury, weszłam pod prysznic. Gorąca woda spływała leniwie i obmywała moje blade ciało, a przyjemne ciepło zmywało ze mnie wspomnienie koszmaru.

Resztki nędznego snu rozproszyły się gdzieś po kątach ciemnych pokoi. Dziwne, nie czułam żadnej obecności rodziców, jakby wcale ich tu nie było… A może to jakaś moja wewnętrzna siła popychała mnie, bym tak sądziła? Gdybym nie skupiała się na tym, co się stało, i przestała w końcu opłakiwać tych, których już nie ma, wtedy byłabym zdolna do wydobycia z siebie nowych pokładów wiary, że uda mi się ten koszmar zakończyć. Skoro prawo okazało się bezradne jak dziecko, gotowa byłam sama spróbować rozwiązać nasz problem. W końcu salwowanie się ucieczką nie jest niczym niechlubnym. Przyjmując, że celem było ratowanie siebie i dziecka, które w życiu nie zrobiło nikomu nic złego.

Zajęta myślami zaglądałam w każdy kąt naszego domu. Okryta kocem otwierałam kolejno drzwi do wszystkich pokoi. Przeglądałam po raz ostatni szafki, odsuwałam szuflady, wiedząc, że sen nie pojawi się zbyt szybko. Wszystko już spakowałam. Meble i rzeczy, których nie mogłam zabrać ze sobą, sprzedałam wraz z domem. Mój dobytek, a zarazem cały majątek, stanowił bagaż, który już zamknęłam w samochodzie. O ironio, tyle lat pracy rodziców, tyle wspomnień, a wystarczył jeden chevrolet, by to pomieścić.

I tyle z nas pozostaje… Goniąc przez całe życie, składamy bardziej bądź mniej świadomie drobiazgi, pamiątki, by na koniec, kiedy staniemy przed koniecznością wyboru właściwej drogi, zamknąć dotychczasowe życie w kartonowych pudełkach naszej doczesności. Takie to banalne, a mimo to uparcie kolekcjonujemy pamiątki i wspomnienia, kultywujemy pamięć o tym, co po wszystkim jedynie zadręcza najbliższych. Wciągnęłam luźny podkoszulek, a mokre włosy rozsypały mi się na plecach. Powinnam była je wysuszyć, jest jeszcze zbyt wcześnie, by się położyć z mokrymi.

W końcu dotarłam do drzwi ich sypialni. W środku wszystkie rzeczy pozostały na tych samych miejscach, w których pozostawili je rodzice, wychodząc na kolację. Na łóżku nie było śladu po leżącym na nim ciele taty. Ich ubrania oddałam Caritasowi, biżuterię spieniężyłam, a zdjęcia i pamiątki wcisnęłam do jednego z kartonów. Przykryte łóżko przywoływało na myśl te poranki, kiedy wsuwałam się pomiędzy rodziców i pełna entuzjazmu opowiadałam o swoich marzeniach… Siłą wyrywałam ich z objęć snu mocą wiary w to, co chcę w życiu osiągnąć. Zawsze wiedziałam, czego chcę. Siedziałam między nimi rumiana jak bułeczka i trajkotałam jak katarynka.

Dlaczego zostawiliście mnie samą z tym wszystkim? Ja nie dam sobie rady, nie potrafię być taka jak wy! Gorące łzy po raz kolejny tamtego wieczoru zalały moje policzki, nie potrafiłam się bronić przed strachem o nasz kolejny dzień. Wcisnęłam twarz w poduszkę i krzyczałam tak długo, aż zabrakło mi oddechu. Tak bardzo chciałam to z siebie wyrzucić. Dobrze, że Dawid nie widział mnie w takim stanie. Marny ze mnie autorytet. Ściągnęłam koc i przykryłam się nim, zachłannie wciągając woń poduszki w nadziei, że poczuję zapach jej włosów, a może jego płynu po goleniu? Niestety, zabrali mi nawet to…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: