Zachowaj spokój - ebook
Zachowaj spokój - ebook
Ebook „Zachowaj spokój” to najnowszy bestseller mistrza powieści grozy Harlana Cobena.
Autor znając perfekcyjnie zasady gatunku łączy ze sobą zaskakujące wątki, opisując w ebooku rodzinne tajemnice i dramat zwykłych ludzi zaplątanych w historie, których nie potrafią zrozumieć.
Szesnastoletni Adam Baye popada w depresję po samobójstwie popełnionym przez jego kolegę z klasy. Zmartwieni stanem syna rodzice instalują na jego komputerze program szpiegowski, który pozwala im śledzić wszystkie ruchy chłopca w internecie. Któregoś dnia chłopak otrzymuje mrożącą krew w żyłach wiadomość każącą mu zachować milczenie w wiadomej sprawie.
Rodzice są pełni wątpliwości – czy ich dziecko jest jakoś zamieszane w sprawę śmierci drugiego chłopca?
Ebook trzyma w napięciu do ostatniego słowa, a napięcie rośnie gdy okazuje się, że Adam może mieć również coś wspólnego z morderstwem popełnionym na przedmieściach Nowego Jorku … sprawą zaczyna interesować się FBI.
Ebook dostępny jest w dwóch formatach mobilnych – EPUB i MOBI.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7885-083-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Współczesny pisarz amerykański, który uznanie w kręgu miłośników literatury sensacyjnej zdobył trzecią książką Bez skrupułów, opublikowaną w 1995. Jako pierwszy współczesny autor otrzymał trzy prestiżowe nagrody literackie przyznawane w kategorii powieści kryminalnej, w tym najważniejszą – Edgar Poe Award. Światowa popularność Cobena zaczęła się w 2001 od thrillera Nie mów nikomu, bestsellera w USA i Europie (zekranizowanego w 2006 przez Guillaume’a Caneta; obecnie w USA powstaje remake). Kolejne powieści, za które otrzymał wielomilionowe zaliczki od wydawców, m.in. Bez pożegnania, Niewinny, W głębi lasu, Zaginiona, Na gorącym uczynku, Wszyscy mamy tajemnice, Schronienie, Zostań przy mnie i Seconds Away uczyniły go megagwiazdą gatunku i jednym z najchętniej czytanych autorów, także w Polsce. W marcu 2013 ukazał się jego nowy thriller Six Years.
www.harlancoben.comTego autora
NIE MÓW NIKOMU
BEZ POŻEGNANIA
JEDYNA SZANSA
TYLKO JEDNO SPOJRZENIE
NIEWINNY
W GŁĘBI LASU
ZACHOWAJ SPOKÓJ
MISTYFIKACJA
NA GORĄCYM UCZYNKU
KLINIKA ŚMIERCI
ZOSTAŃ PRZY MNIE
SZEŚĆ LAT PÓŹNIEJ
Jako współautor
AŻ ŚMIERĆ NAS ROZŁĄCZY
NAJLEPSZE AMERYKAŃSKIE OPOWIADANIA KRYMINALNE 2011
z Myronem Bolitarem
BEZ SKRUPUŁÓW
KRÓTKA PIŁKA
BEZ ŚLADU
BŁĘKITNA KREW
JEDEN FAŁSZYWY RUCH
OSTATNI SZCZEGÓŁ
NAJCZARNIEJSZY STRACH
OBIECAJ MI
ZAGINIONA
WSZYSCY MAMY TAJEMNICE
SCHRONIENIE
KILKA SEKUND OD ŚMIERCIPodziękowania
Na pomysł napisania tej książki wpadłem, jedząc obiad z moimi przyjaciółmi, Beth i Dennisem McConnell. Dziękuję za uwagę i dyskusję. Widzicie, do czego doprowadziła?
Chcę również podziękować następującym osobom, które pomogły mi w taki lub inny sposób:
Benowi Sevierowi, Brianowi Tartowi, Lisie Johnson, Lisie Erbach Vance, Aaronowi Priestowi, Jonowi Woodowi, Eliane Benisti, Francoise Triffaux, Christopherowi J. Christie, Davidowi Goldowi, Anne Armstrong-Coben i Charlotte Coben.1
Marianne ściskała trzeci kieliszek cuervo, podziwiając swoją bezgraniczną zdolność niszczenia wszystkiego co dobre w jej żałosnym życiu, gdy mężczyzna obok niej zawołał:
– Słuchajcie, cukiereczki: kreacjonizm i ewolucja są całkowicie kompatybilne.
Jego ślina wylądowała na jej szyi. Skrzywiła się i obrzuciła go przelotnym spojrzeniem. Miał gęste krzaczaste wąsy, jak aktor pornosa z lat siedemdziesiątych. Siedział po jej prawej stronie. Tą stymulującą odzywką próbował zrobić wrażenie na siedzącej po jej lewej ręce przesadnie tlenionej blondynie ze strzechą sterczących włosów. Marianne trochę przeszkadzała w tym kiepskim podrywie, była niczym plasterek mielonki w kanapce, oddzielający dwie kromki chleba.
Usiłowała ich ignorować. Wpatrzyła się w swój kieliszek, jakby był diamentem, który dobiera do pierścionka zaręczynowego. Miała nadzieję, że dzięki temu Wąsacz i Słomianowłosa znikną. Niestety.
– Jesteś stuknięty – powiedziała Słomianowłosa.
– Wysłuchaj mnie.
– Dobrze, posłucham. Jednak myślę, że jesteś stuknięty.
– Chcecie zamienić się ze mną miejscami – zapytała Marianne – żebyście siedzieli obok siebie?
Wąsacz położył dłoń na jej ramieniu.
– Zaczekaj, młoda damo, chcę, żebyś ty też tego wysłuchała.
Marianne już miała zaprotestować, ale może lepiej było tego nie robić. Znów zajęła się swoim drinkiem.
– W porządku – rzekł Wąsacz. – Wiesz o Adamie i Ewie, prawda?
– Pewnie – odparła Słomianowłosa.
– Kupujesz tę historię?
– To, że on był pierwszym mężczyzną, a ona pierwszą kobietą?
– Właśnie.
– Do diabła, nie. A ty?
– Tak, oczywiście. – Pogładził wąs, jakby to był jakiś mały gryzoń, którego trzeba uspokoić. – Biblia mówi nam, że tak było. Najpierw był Adam, a potem z jego żebra została stworzona Ewa.
Marianne piła. Piła z wielu powodów. Przeważnie dla towarzystwa. Była w zbyt wielu takich miejscach jak to, gdzie szukała przelotnych znajomości, mając nadzieję na coś więcej. Jednak tego wieczoru nie pociągała jej myśl o wyjściu stąd z mężczyzną. Piła dla ukojenia i niech ją szlag, jeśli to nie działało. Słuchanie tej bezsensownej rozmowy pomagało. Łagodziło ból.
Sknociła.
Jak zwykle. Całe jej życie było gwałtowną ucieczką od wszystkiego, co dobre i porządne, poszukiwaniem następnego nieosiągalnego lekarstwa, stanem nieustannego znudzenia przerywanym żałosnymi wzlotami. Marianne zniszczyła coś dobrego i teraz, kiedy próbowała to odzyskać, no cóż, także to spieprzyła.
W przeszłości raniła swoich najbliższych. Miała własny klub emocjonalnie okaleczonych – tych, których najbardziej kochała. Teraz jednak, dzięki swemu ostatniemu popisowi głupoty i egoizmu, do listy ofiar Masakrującej Marianne mogła dodać zupełnie nieznane jej osoby.
Z jakiegoś powodu krzywdzenie obcych osób wydawało się jeszcze gorsze. Przecież wszyscy ranimy tych, których kochamy, prawda? Jednak ranienie niewinnych jest złe.
Marianne zniszczyła czyjeś życie. Może niejedno.
I po co?
Chcąc chronić swoje dziecko. Przynajmniej tak myślała.
Głupia cipa.
– W porządku – powiedział Wąsacz. – Adam dał początek Ewie czy jak tam, do diabła, to nazwać.
– Seksistowski syf – powiedziała Słomianowłosa.
– To Słowo Boże.
– Naukowo udowodniono, że błędne.
– Zaraz, chwileczkę, śliczna damo. Wysłuchaj mnie. – Podniósł prawą dłoń. – Mamy Adama… – Podniósł lewą rękę. – I mamy Ewę. Mamy również raj, zgadza się?
– Zgadza.
– Adam i Ewa mieli dwóch synów, Kaina i Abla. A potem Abel zabił Kaina.
– Kain zabił Abla – poprawiła Słomianowłosa.
– Jesteś pewna? – Zmarszczył brwi w zamyśleniu. Potem zbył to, kręcąc głową. – Obojętnie. Jeden z nich umiera.
– Umiera Abel. Kain go zabija.
– Jesteś pewna?
Słomianowłosa skinęła głową.
– No dobrze, więc zostaje nam Kain. Pytanie, z kim spółkował Kain? Chcę powiedzieć, że jedyną osiągalną kobietą była Ewa, a ta miała już swoje lata. Zatem, w jaki sposób ludzkość zdołała przetrwać?
Wąsacz zamilkł, jakby czekał na oklaski. Marianne przewróciła oczami.
– Dostrzegasz problem?
– Może Ewa miała jeszcze jedno dziecko. Dziewczynkę.
– I Kain uprawiał seks z własną siostrą? – zapytał Wąsacz.
– Jasne. Wtedy wszyscy sypiali ze wszystkimi, no nie? Chcę powiedzieć, że Adam i Ewa byli pierwsi. Musiało dojść do kazirodztwa.
– Nie – rzekł Wąsacz.
– Nie?
– Biblia zakazuje kazirodztwa. Odpowiedź daje nauka.
O to właśnie mi chodzi. Nauka i religia istotnie mogą koegzystować. Wszystko opiera się na teorii ewolucji Darwina.
Słomianowłosa sprawiała wrażenie szczerze zaciekawionej.
– Jak to?
– Tylko pomyśl. Według tych wszystkich darwinistów, od kogo pochodzimy?
– Od naczelnych.
– Właśnie, od małp, małpoludów czy innych. Tak więc Kain został wygnany i błąkał się samotnie po tej wspaniałej planecie. Nadążacie?
Wąsacz poklepał Marianne po ramieniu, upewniając sie, że słucha jego wywodu. Powoli odwróciła się do niego. Zgól te wąsy z pornosa, pomyślała, a może coś z ciebie będzie.
Wzruszyła ramionami.
– Nadążam.
– Wspaniale. – Uśmiechnął się i uniósł brew. – A Kain jest mężczyzną, prawda?
Słomianowłosa chciała wrócić do centrum uwagi.
– Prawda.
– O normalnych męskich potrzebach, prawda?
– Prawda.
– No więc tak sobie wędruje. I rozpiera go energia. Ma naturalne potrzeby. I pewnego dnia, spacerując sobie po lesie… – Kolejny uśmiech i głaskanie wąsa. – Kain napotyka atrakcyjną małpę. Gorylicę. A może orangutanicę.
Marianne wytrzeszczyła oczy.
– Żartuje pan, prawda?
– Nie. Tylko pomyśl. Kain zauważa jakąś przedstawicielkę małpiego rodu. Te stworzenia są najbardziej zbliżone do ludzi, prawda? Rzuca się na tę samicę i… no cóż, wiadomo. – Bezgłośnie klasnął w dłonie na wypadek, gdyby nie wiedziała. – I naczelna zachodzi w ciążę.
– To niesmaczne – powiedziała Słomianowłosa.
Marianne zaczęła odwracać się do swojego drinka, ale mężczyzna znów klepnął ją w ramię.
– Nie widzisz, że to ma sens? Naczelna ma dziecko. Pół małpę, pół człowieka. To małpolud, ale powoli, z czasem, ludzkie cechy zaczynają dominować. Widzicie? Voilà! Oto połączenie ewolucji i kreacjonizmu.
Uśmiechnął się, jakby czekał na medal.
– Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam – rzekła Marianne. – Bóg jest przeciwny kazirodztwu, ale popiera sodomię?
Wąsacz protekcjonalnie poklepał ją po ramieniu.
– Ja tylko próbuję wyjaśnić, że wszystkim tym mądralom z ich naukowymi tytułami, uważającym, że religii nie da się pogodzić z nauką, brakuje wyobraźni. W tym problem. Naukowcy jedynie spoglądają w swój mikroskop. Teolodzy tylko patrzą na słowa w księdze. Jedni i drudzy nie widzą drzewa w lesie.
– A ten las. – rzekła Marianne. – Czy to ten sam, w którym była ta atrakcyjna małpa?
Nagle atmosfera uległa zmianie. A może tak tylko jej się wydawało. Wąsacz przestał mówić. Patrzył na nią przez długą chwilę. Marianne nie spodobało się to. Było jakoś inaczej. Nieprzyjemnie. Jego oczy były jak z czarnego matowego szkła, niedbale wepchnięte w oczodoły, zupełnie pozbawione życia. Zamrugał i przysunął się do niej.
Przyglądał się jej.
– Hej, słodka. Płakałaś?
Marianne odwróciła się do Słomianowłosej. Ona też się na nią gapiła.
– Chcę powiedzieć, że masz zaczerwienione oczy – ciągnął. – Nie chcę być wścibski ani nic. Jednak, no wiesz, dobrze się czujesz?
– Świetnie – odparła Marianne. Wydało jej się, że odrobinę rozwlekle. – Chcę tylko napić się w spokoju.
– Jasne, rozumiem. – Podniósł ręce. – Nie chciałem przeszkadzać.
Marianne nie odrywała oczu od płynu w kieliszku. Czekała na ruch mężczyzny będącego na skraju pola widzenia. Nie doczekała się. Wąsacz wciąż tam stał.
Pociągnęła kolejny łyk. Barman czyścił kufel z wprawą człowieka, który robi to od bardzo dawna. Niemal oczekiwała, że zaraz splunie na szkło, jak na starym westernie. W lokalu panował półmrok. Nad barem wisiało standardowe lustro z przydymionego szkła, w którym można było oglądać innych klientów w słabym, a więc korzystnym świetle.
Marianne spojrzała na odbicie mężczyzny.
Mierzył ją groźnym wzrokiem. Wpatrzyła się w te nieruchome oczy w lustrze, nie mogąc się ruszyć.
Groźbę powoli zastąpił uśmiech, który wywołał w niej dreszcz. Marianne zobaczyła, że mężczyzna odwraca się i wychodzi. Gdy to zrobił, odetchnęła z ulgą.
Pokręciła głową. Kain rozmnażający się z małpą – jasne, koleś.
Wyciągnęła rękę i podniosła kieliszek. Trząsł się jej w dłoni. Ta idiotyczna teoria na moment zaabsorbowała ją, lecz jej umysł nie potrafił na długo oderwać się od przykrej rzeczywistości.
Pomyślała o tym, co zrobiła. Czy naprawdę uważała, że to dobry pomysł? Czy naprawdę to przemyślała – cenę tego, konsekwencje dla innych, nieodwracalne zmiany w ich życiu?
Chyba nie.
Krzywda. Niesprawiedliwość. Ślepa furia. Paląca, prymitywna żądza zemsty. I wcale nie biblijna (czy ewolucyjna, do licha) zasada „oko za oko”… Jak nazywali to, co zrobiła?
Okrutny odwet.
Znów zamknęła oczy i potarła powieki. Zaburczało jej w brzuchu. Zapewne stres. Otworzyła oczy. W barze było chyba jeszcze ciemniej. Poczuła zawroty głowy.
Trochę na to za wcześnie.
Ile wypiła?
Przytrzymała się baru, tak jak to robisz w takie wieczory jak ten, kiedy idziesz spać po wypiciu zbyt wielu drinków i łóżko zaczyna wirować, więc musisz trzymać się go z całej siły, żeby siła odśrodkowa nie wyrzuciła cię przez najbliższe okno.
Nasilało się bulgotanie w żołądku. Nagle szeroko otworzyła oczy. Poczuła przeszywający ból w brzuchu. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk – potworny ból ścisnął jej gardło. Marianne zgięła się wpół.
– Dobrze się czujesz?
Głos Słomianowłosej. Wydawał się dobiegać z daleka. Ból był straszny. Najgorszy, jaki czuła, no cóż, od kiedy rodziła. Rodzenie dziecka – sprawdzian Pana Boga. „Och, i wiesz co, z tą istotką, którą masz kochać i zajmować się bardziej niż sobą? Kiedy przyjdzie na świat, sprawi ci fizyczny ból nie do opisania”.
Fajny początek znajomości, nie uważacie?
Ciekawe, co powiedziałby o tym Wąsacz.
Żyletki – bo tak właśnie to czuła – przecinały jej wnętrzności, jakby chciały się wydostać. Straciła umiejętność racjonalnego myślenia. Wszystko pochłaniał ból. Zapomniała nawet o tym, co zrobiła, o szkodach, jakie spowodowała, nie tylko tego dnia, ale przez całe swoje życie. Jej rodzice przygaśli i przedwcześnie się zestarzeli przez jej nastoletni brak rozwagi. Pierwsze małżeństwo zniszczyła jej notoryczna niewierność, drugie – sposób, w jaki traktowała męża, a było jeszcze jej dziecko, nieliczni ludzie, którzy przyjaźnili się z nią dłużej niż kilka dni, mężczyźni, których wykorzystała, zanim oni wykorzystali ją…
Mężczyźni. Może to też był rodzaj zemsty. Zranić ich, zanim oni zranią ciebie.
Była pewna, że zaraz zwymiotuje.
– Toaleta – zdołała wykrztusić.
– Słyszę.
To znów Słomianowłosa.
Marianne poczuła, że spada ze stołka. Silne ręce chwyciły ją pod pachy i podtrzymały. Ktoś – Słomianowłosa – poprowadził ją na tyły lokalu. Chwiejnie szła do toalety. W gardle zupełnie jej zaschło. Ból brzucha nie pozwalał się wyprostować.
Silne ręce ją trzymały. Marianne wpatrywała się w podłogę. Ciemno. Widziała tylko swoje szurające, ledwie poruszające się stopy. Spróbowała unieść głowę, niedaleko zobaczyła drzwi toalety i zaczęła się zastanawiać, czy kiedyś do niej dotrze. Dotarła.
I szła dalej.
Słomianowłosa trzymała ją pod pachy. Skierowała Marianne dalej, mijając drzwi toalety. Marianne próbowała się zatrzymać. Mózg nie usłuchał polecenia. Próbowała zawołać, powiedzieć zbawczyni, że minęły drzwi, ale usta też nie usłuchały.
– Tędy na zewnątrz – szepnęła kobieta. – Będzie lepiej.
Lepiej?
Poczuła, że popchnięto ją na metalową dźwignię drzwi wyjścia awaryjnego. Drzwi ustąpiły. Tylne wyjście. To ma sens, pomyślała Marianne. Po co zanieczyszczać toaletę? Lepiej zrobić to w jakimś zaułku. I odetchnąć świeżym powietrzem. Świeże powietrze może pomóc. Na powietrzu może poczuje się lepiej.
Drzwi otworzyły się na oścież, z łoskotem uderzając o mur. Marianne wytoczyła się na zewnątrz. Na powietrzu istotnie było lepiej. Nie wspaniale. Wciąż czuła ból. Jednak chłód na twarzy był miły.
Wtedy zobaczyła furgonetkę.
Furgonetka była biała, z przyciemnionymi szybami. Tylne drzwi były otwarte niczym paszcza czekająca, by ją połknąć żywcem. A tuż obok tych drzwi stał mężczyzna z bujnymi wąsami, który teraz złapał Marianne i zaczął wpychać do furgonetki.
Marianne próbowała się opierać, ale na próżno.
Wąsacz wrzucił ją do środka jak worek torfu. Z łoskotem wylądowała na podłodze. Wgramolił się do środka, zamknął tylne drzwi i stanął nad nią. Marianne zwinęła się w kłębek. Brzuch wciąż ją bolał, ale teraz górę zaczynał brać strach.
Mężczyzna odkleił wąsy i uśmiechnął się do niej. Samochód ruszył. Widocznie prowadziła go Słomianowłosa.
– Cześć, Marianne – powiedział.
Nie mogła się ruszyć ani oddychać. Usiadł obok niej, zamachnął się i uderzył ją pięścią w brzuch.
Jeśli ból był okropny przedtem, to teraz osiągnął inny wymiar.
– Gdzie jest nagranie? – zapytał mężczyzna.
A potem naprawdę zaczął robić jej krzywdę.2
– Na pewno chcesz to zrobić?
Czasem spada się z urwiska. Tak jak w jednym z tych filmów rysunkowych, na których Wile E. Coyote pędzi naprawdę szybko i wciąż biegnie, chociaż już minął krawędź urwiska, a potem zatrzymuje się, spogląda w dół i już wie, że zaraz runie i nic nie może zrobić, by temu zapobiec.
Czasem jednak, może najczęściej, nie jest to takie jasne. Jest ciemno, a ty jesteś blisko skraju przepaści, lecz poruszasz się powoli, nie wiedząc, w którą stronę iść. Ostrożnie stawiasz kroki, ale i tak na oślep. Nie zdajesz sobie sprawy, jak blisko jesteś krawędzi, że miękka ziemia może się osunąć, że możesz się poślizgnąć i nagle runąć w mrok.
Właśnie wtedy Mike zrozumiał, że on i Tia znaleźli się na skraju przepaści – gdy ten instalator, młody cwaniaczek z fryzurą jak szczurze gniazdo, chudymi, wytatuowanymi rękami i długimi, brudnymi paznokciami obejrzał się na nich i zadał to przeklęte pytanie głosem zbyt złowrogim jak na jego lata.
„Jesteście pewni, że chcecie to zrobić…?”.
Żadne z nich nie pasowało do tego pomieszczenia. Jasne, Mike i Tia Baye (wymawiać bye jak w goodbye) byli we własnym domu, dwupoziomowej rezydencji na przedmieściach Glen Rock, lecz ta sypialnia stała się dla nich niedostępnym, wrogim terytorium. Mike zauważył, że nadal jest tu zadziwiająco dużo pamiątek z przeszłości. Trofea hokejowe nie zostały schowane, ale podczas gdy kiedyś dominowały w tym pokoju, teraz jakby kryły się z tyłu półki. Plakaty Jaromira Jagra i Chrisa Drury’ego wciąż tam wisiały, lecz wyblakły od słońca i być może z braku zainteresowania.
Mike dał się nieść wspomnieniom. Przypomniał sobie, jak jego syn Adam czytywał Goosebumps oraz książkę Mike’a Lupicy o młodych sportowcach, którzy zwyciężali, choć mieli niewielkie szanse. Studiował sportowe strony niczym rabin Talmud, szczególnie wyniki meczów hokejowych. Pisał do swoich ulubionych graczy, prosząc o autografy, które potem wieszał na ścianach. Kiedy byli w Madison Square Garden, Adam nalegał, by czekać przy wyjściu dla zawodników na Trzydziestej Drugiej Ulicy w pobliżu Ósmej Alei, żeby złożyli mu autografy na krążkach.
Wszystko to odeszło, jeśli nie z tego pokoju, to z życia ich syna.
Adam wyrósł z tego. To normalne. Nie był już dzieckiem, ale nastolatkiem, zbyt usilnie i szybko dążącym do dorosłości. Jednak jego pokój wydawał się z tym ociągać. Mike zastanawiał się, czy dla jego syna była to więź z przeszłością, czy Adam wciąż znajdował pocieszenie w dzieciństwie. Może choć odrobinę tęsknił za tamtymi dniami, kiedy chciał być lekarzem tak jak jego kochany tatuś, gdy Mike był dla syna bohaterem.
Zwyczajne chciejstwo.
Cwaniak-Instalator – Mike nie mógł sobie przypomnieć jego nazwiska, Brett jakiś tam – powtórzył pytanie.
– Jesteście państwo pewni?
Tia trzymała ręce założone na piersi. Jej twarz miała poważny wyraz – i nie zdradzała niczego. Wyglądała na starszą od Mike’a, chociaż niewątpliwie pięknie. W jej głosie nie było wahania, tylko odrobina zniecierpliwienia.
– Tak, jesteśmy.
Mike nic nie powiedział.
W pokoju ich syna było ciemno, paliła się tylko stara lampa biurowa. Rozmawiali szeptem, chociaż nikt nie mógł ich zobaczyć ani usłyszeć. Ich jedenastoletnia córka Jill była w szkole. Adam, szesnastoletni syn, na dwudniowej wycieczce szkolnej pierwszoroczniaków. Oczywiście nie chciał jechać – takie rzeczy były teraz dla niego zbyt lamerskie – ale szkoła traktowała ten wyjazd jako obowiązkowy i nawet najbardziej lajtowi z jego lajtowych przyjaciół wezmą w niej udział, więc będą mogli chórem użalać się nad tym lamerstwem.
– Rozumiecie, jak to działa, prawda?
Tia przytaknęła w tej samej chwili, gdy Mike pokręcił głową.
– Ten program zarejestruje każdy klawisz wciśnięty przez waszego syna – rzekł Brett. – Pod koniec dnia te informacje zostaną spakowane, a raport wysłany do was pocztą elektroniczną. Będzie w nim wszystko – każda odwiedzona witryna, każdy wysłany czy otrzymany list lub SMS. Jeśli Adam używa Powerpointa lub tworzy dokumenty Worda, zobaczycie je również. Wszystko. Możecie obserwować go na żywo, jeśli chcecie. Wystarczy włączyć odpowiednią opcję tutaj.
Wskazał ikonkę z napisem SZPIEG w czerwonym dymku. Mike wodził oczami po pokoju. Trofea hokejowe szydziły z niego. Mike dziwił się, że Adam ich nie pochował. Mike grał w hokeja w Dartmouth. Został zwerbowany przez zespół New York Rangers, przez jeden rok grał w ich zespole Hartford, a nawet wystąpił w dwóch meczach NHL. Swoją miłość do hokeja przekazał Adamowi. Ten zaczął jeździć na łyżwach w wieku trzech lat. Został bramkarzem w juniorach. Zardzewiała bramka wciąż stała na podjeździe, z siatką postrzępioną przez kaprysy pogody. Mike spędził wiele miłych godzin, strzelając bramki synowi. Adam był wspaniały – z pewnością miał szansę na stypendium w college’u – a potem nagle, przed sześcioma miesiącami, zrezygnował. Tak po prostu. Adam odłożył kij, ochraniacze i maskę, mówiąc, że z tym skończył.
Kiedy to się zaczęło?
Jaki był pierwszy objaw jego upadku, zamknięcia się w sobie? Mike usiłował pogodzić się z decyzją syna, próbował nie być jak wielu apodyktycznych ojców zdających się utożsamiać sport z sukcesem życiowym, ale prawdę mówiąc, bardzo boleśnie odczuł rezygnację syna.
A Tia jeszcze boleśniej.
– Tracimy go – powiedziała.
Mike nie był tego taki pewien. Adam przeżył ogromną tragedię – samobójstwo przyjaciela – i rzeczywiście usiłował uporać się z młodzieńczym niepokojem. Był ponury i milczący. Całymi dniami przesiadywał w tym pokoju, najczęściej przy tym nieszczęsnym komputerze, grając w gry fantasy, wysyłając SMS-y lub robiąc Bóg wie co. Tylko czy nie tak postępowała większość nastolatków? Adam ledwie rozmawiał z rodzicami, odpowiadając jedynie na pytania, a i to głównie pomrukami. Tylko czy i to było takie niezwykłe?
Ta obserwacja to był jego pomysł. Tia pracowała jako adwokat do spraw karnych w kancelarii Burtona i Crimstein na Manhattanie. W jednej ze spraw, którymi się zajmowała, pojawił się facet od prania pieniędzy, niejaki Pete Haley. FBI przygwoździło gościa, dzięki kontroli jego korespondencji internetowej.
Instalator Brett był technikiem w firmie Tii. Mike patrzył na jego brudne paznokcie. Te paznokcie dotykały teraz klawiatury Adama. Właśnie o tym myślał Mike. Facet mający takie obrzydliwe pazury siedział w pokoju ich syna i robił, co chciał z najcenniejszą dla niego zabawką.
– Zaraz skończę – oznajmił Brett.
Mike odwiedził witrynę internetową E-SpyRight i zobaczył pierwsze zachęcające pytania wypisane wielkimi, pogrubionymi literami:
CZY PEDOFILE NAWIĄZUJĄ KONTAKT Z TWOIM DZIECKIEM?
CZY TWOI PRACOWNICY CIĘ OKRADAJĄ?
A potem, jeszcze większymi i grubszymi literami, argument, który przekonał Tię:
MASZ PRAWO WIEDZIEĆ!
Na witrynie były zamieszczone pochwały:
Wasz produkt ocalił moją córkę przed najgorszym koszmarem rodziców – seksualnym drapieżnikiem! Dzięki, E-SpyRight! Bob-Denver, CO
Odkryłem, że mój najbardziej zaufany pracownik okradał naszą firmę. Nie zdołałbym tego dowieść bez waszego programu! Kevin-Boston, MA
Mike się opierał.
– To nasz syn – powiedziała Tia.
– Wiem o tym. Myślisz, że nie wiem?
– Nie przejmujesz się?
– Oczywiście, że się przejmuję. Jest tylko jedno ale.
– Jakie? Jesteśmy jego rodzicami. – I zaraz, jakby ponownie czytała reklamę, powiedziała: – Mamy prawo wiedzieć.
– Mamy prawo naruszać jego prywatność?
– Żeby go chronić? Tak. Jest naszym synem.
Mike pokręcił głową.
– Nie tylko mamy prawo – rzekła Tia, podchodząc do niego. – Mamy taki obowiązek.
– Czy twoi rodzice wiedzieli o wszystkim, co robisz?
– Nie.
– Znali każdą twoją myśl? Treść każdej rozmowy z przyjaciółką?
– Nie.
– Właśnie o tym tu mówimy.
– Pomyśl o rodzicach Spencera Hilla – skontrowała.
To zamknęło mu usta. Popatrzyli na siebie.
– Gdyby mogli cofnąć czas, gdyby Betsy i Ron odzyskali Spencera…
– Tak nie można, Tia.
– Nie, posłuchaj mnie. Gdyby mogli wszystko cofnąć i Spencer byłby żywy, nie sądzisz, że chcieliby go lepiej pilnować?
Spencer Hill, kolega z klasy Adama, popełnił samobójstwo przed czterema miesiącami. To był ciężki cios dla Adama i jego kolegów. Mike przypomniał Tii o tym fakcie.
– Nie sądzisz, że to wyjaśnia zachowanie Adama?
– Samobójstwo Spencera?
– Oczywiście.
– Do pewnego stopnia, owszem. Jednak wiesz, że już wcześniej się zmieniał. To tylko przyspieszyło sprawę.
– Może gdybyśmy dali mu więcej swobody…
– Nie – odparła Tia tonem ucinającym dalszą dyskusję. – Ta tragedia może czyni zachowanie Adama bardziej zrozumiałe, ale nie mniej niebezpieczne. Jeżeli już, to wprost przeciwnie.
Mike się zastanowił.
– Powinniśmy mu powiedzieć – rzekł.
– Co?
– Powiedzieć Adamowi, że monitorujemy jego działanie w sieci.
Skrzywiła się.
– I jaki to miałoby sens?
– To nie jest jak napuszczanie gliniarza, żeby jechał za tobą i pilnował, czy nie przekraczasz szybkości.
– Ależ to dokładnie tak samo!
– Cokolwiek robi, będzie mógł to zrobić w domu przyjaciela, w kawiarence internetowej lub gdziekolwiek.
– A więc? Musisz mu powiedzieć. Adam wpisuje w ten komputer swoje najskrytsze myśli.
Tia zrobiła jeszcze jeden krok i położyła dłoń na jego piersi. Nawet teraz, po tylu latach, jej dotyk na niego działał.
– On ma kłopoty, Mike – powiedziała. – Nie widzisz tego? Twój syn ma kłopoty. Może pije, zażywa narkotyki albo Bóg wie co. Przestań chować głowę w piasek.
– Nie chowam w niczym głowy.
Powiedziała niemal błagalnie:
– Chcesz się wykręcić. Masz nadzieję, że co, że Adam po prostu z tego wyrośnie?
– Niczego takiego nie mówię. Jednak zastanów się. To jest nowa technologia. On umieszcza w tym komputerze wszystkie swoje sekrety i emocje. Czy chciałabyś, żeby twoi rodzice wiedzieli o tobie wszystko?
– Teraz świat jest inny – odparła Tia.
– Jesteś tego pewna?
– Co w tym złego? Jesteśmy jego rodzicami. Chcemy dla niego tego, co najlepsze.
Mike znów pokręcił głową.
– Nie chce się znać każdej myśli innej osoby – rzekł. – Niektóre sprawy powinny pozostać poufne.
Zabrała rękę.
– Mówisz o tajemnicach?
– Tak.
– Chcesz powiedzieć, że każdy ma prawo do sekretów?
– Oczywiście.
Spojrzała na niego z zabawną miną, co niezbyt mu się spodobało.
– Czy ty masz jakieś tajemnice? – zapytała go.
– Nie o tym mówiłem.
– Jednak masz przede mną sekrety? – ponownie zapytała Tia.
– Nie mam. Jednak nie chcę, żebyś znała wszystkie moje myśli.
– A ja nie chcę, żebyś ty znał moje.
Oboje zatrzymali się w tym momencie, zanim ona się wycofała.
– Jednak jeśli mam wybierać pomiędzy chronieniem syna a uszanowaniem jego prywatności, zamierzam go chronić – oświadczyła Tia.
Ta dyskusja – Mike nie chciał zaklasyfikować jej jako kłótni – trwała przez miesiąc. Mike starał się zachęcić syna, żeby do nich wrócił. Zapraszał go na zakupy, do kina, nawet na koncerty. Adam odmawiał. Przychodził do domu, nie zważając na godzinę, o której miał wrócić. Przestał zjawiać się w domu na obiedzie. Otrzymywał coraz gorsze stopnie. Raz poszli po poradę do psychoterapeuty. Ten uważał, że mogą to być objawy depresji. Sugerował leczenie farmakologiczne, ale najpierw chciał zobaczyć się z Adamem, a ten stanowczo odmówił.
Kiedy nalegali, żeby jednak poszedł, Adam na dwa dni uciekł z domu. Nie odbierał telefonów. Mike i Tia szaleli. W końcu okazało się, że ukrywał się w domu kolegi.
– Tracimy go – ponownie argumentowała Tia.
Mike milczał.
– W końcu jesteśmy tylko dozorcami, Mike. Opiekujemy się nimi przez chwilę, a potem oni idą swoją drogą. Ja po prostu chcę, żeby pozostał cały i zdrowy, dopóki go nie puścimy. Reszta będzie zależała od niego.
Mike kiwnął głową.
– No dobrze.
– Jesteś pewny? – spytała.
– Nie.
– Ja też nie. Jednak wciąż myślę o Spencerze Hillu.
Ponownie skinął głową.
– Mike?
Spojrzał na nią. Posłała mu ten łobuzerski uśmiech, ten, który po raz pierwszy ujrzał w zimny jesienny dzień w Dartmouth. Ten uśmiech odcisnął mu się w sercu i już tam pozostał.
– Kocham cię – powiedziała.
– Ja też cię kocham.
I w ten sposób zgodzili się szpiegować swoje najstarsze dziecko.3
Z początku w wiadomościach SMS ani w e-mailach nie było niczego naprawdę groźnego. Wszystko zmieniło się w trzeci poniedziałek.
Zadzwonił interkom w pokoiku Tii.
– Do mojego gabinetu, już – usłyszała.
Polecenie wydała Hester Crimstein, szefowa wielkiej kancelarii adwokackiej. Hester zawsze osobiście dzwoniła po swoich podwładnych, nigdy nie kazała tego robić swojej asystentce. I zawsze sprawiała wrażenie lekko wkurzonej, jakby każdy powinien wiedzieć, że ona chce go widzieć, i w magiczny sposób materializować się przed nią, nie zmuszając jej do marnowania czasu na rozmowy przez interkom.
Przed sześcioma miesiącami Tia wróciła do pracy jako adwokat w kancelarii Burton i Crimstein. Burton umarł przed laty. Crimstein, sławna i budząca powszechny lęk Hester Crimstein, była jak najbardziej żywa i władcza. Cieszyła się międzynarodową sławą jako ekspert od wszelkich spraw kryminalnych, a nawet prowadziła w Real TV własny program pod sprytnym tytułem Crimstein on Crime.
– Tia? – warknęła przez interkom Hester Crimstein (zawsze warczała).
– Już idę.
Wepchnęła raport E-SpyRight do górnej szuflady biurka i ruszyła przejściem między przeszklonymi pokoikami – słonecznymi pomieszczeniami starszych wspólników z jednej strony i dusznymi pokoikami z drugiej. Firma Burton i Crimstein była społecznością, w której panował system kastowy i jedynowładztwo. Byli starsi wspólnicy, ale Hester Crimstein nie pozwalała, by nazwisko któregoś z nich dodano na tablicy.
Tia dotarła do rozległego biura w narożniku budynku. Asystentka Hester ledwie na nią zerknęła, gdy przechodziła obok niej. Drzwi Hester były otwarte. Jak zwykle. Tia przystanęła i zapukała w ścianę obok drzwi.
Hester chodziła tam i z powrotem. Była niską kobietą, ale nie wyglądała na małą. Raczej na krępą, krzepką i niebezpieczną. Ona nie chodzi, pomyślała Tia, ale kroczy. Emanowała energią i siłą.
– Chcę, żebyś wysłuchała zeznania pod przysięgą w piątek w Bostonie – powiedziała bez żadnych wstępów.
Tia weszła do gabinetu. Hester zawsze miała świeżą trwałą i tlenione włosy. W jakiś sposób sprawiała wrażenie zaaferowanej, a jednocześnie zupełnie pozbieranej. Niektórzy ludzie skupiają na sobie uwagę – Hester Crimstein zdawała się łapać rozmówców za klapy, potrząsać i zmuszać, by patrzyli jej w oczy.
– Jasne, żaden problem – powiedziała Tia. – Czyja to sprawa?
– Becka.
Tia znała ją.
– Tu masz akta. Zabierz ze sobą eksperta od komputerów.
Tego faceta o mizernej posturze z koszmarnymi tatuażami.
– Bretta – podpowiedziała Tia.
– Właśnie, jego. Chcę sprawdzić peceta tego gościa.
Hester podała jej akta i znów zaczęła chodzić po pokoju.
Tia zerknęła na teczkę.
– To ten świadek z baru, prawda?
– Tak, to ten. Przesłuchanie jest w piątek. Idź do domu i przejrzyj te akta.
– Dobrze, żaden problem.
Hester zatrzymała się.
– Tia?
Tia już kartkowała akta. Usiłowała skupić się na sprawie, na Becku, przesłuchaniu i okazji wyjazdu do Bostonu. Jednak wciąż przypominał jej się ten cholerny raport E-SpyRight. Spojrzała na swoją szefową.
– Coś ci chodzi po głowie? – zapytała Hester.
– Tylko to przesłuchanie.
Hester zmarszczyła brwi.
– To dobrze. Ponieważ ten facet to kłamliwy wór oślego łajna. Zrozumiałaś?
– Oślego łajna – powtórzyła Tia.
– Dobrze. On zdecydowanie nie widział tego, co mówi, że widział. Nie mógł. Kapujesz?
– I chcesz, żebym to udowodniła?
– Nie.
– Nie?
– W rzeczy samej, wprost przeciwnie.
Tia zmarszczyła brwi.
– Nie nadążam. Nie chcesz, żebym udowodniła, że on jest kłamliwym worem oślego łajna?
– Nie chcę.
Tia wzruszyła ramionami.
– Zechciałabyś rozwinąć temat?
– Z przyjemnością. Chcę, żebyś tam siedziała, słodko kiwała głową i zadała milion pytań. Chcę, żebyś miała na sobie coś obcisłego i może nawet kusego. Chcę, żebyś uśmiechała się do niego, jakbyście byli na pierwszej randce i jakby wszystko, co on mówi, było dla ciebie fascynujące. Ani odrobiny sceptycyzmu w twoim głosie. Każde jego słowo to krynica prawdy.
Tia skinęła głową.
– Chcesz, żeby się rozgadał.
– Tak.
– I chcesz mieć to wszystko zarejestrowane. Całą jego historię.
– Ponownie tak.
– Żebyś mogła przygwoździć go później w sądzie.
Hester uniosła brew.
– Ze słynnym crimsteinowskim ferworem.
– W porządku – powiedziała Tia. – Załapałam.
– Zamierzam podać jego jaja na śniadanie. Twoim zadaniem, kontynuując tę metaforę, jest zrobić zakupy. Poradzisz sobie z tym?
Ten raport z komputera Adama – jak miała sobie z tym poradzić? Po pierwsze, skontaktować się z Mikiem. Usiąść, przedyskutować, obmyślić następny krok…
– Tia?
– Poradzę sobie z tym, tak.
Hester przestała chodzić. Zrobiła krok w kierunku Tii. Była co najmniej dziesięć centymetrów od niej niższa, lecz Tia miała wrażenie, że jest wprost przeciwnie.
– Wiesz, dlaczego wybrałam ciebie do tej roboty?
– Ponieważ jestem absolwentką szkoły prawniczej i piekielnie dobrą adwokatką, a przez sześć miesięcy, jakie tu pracuję, nie dałaś mi do roboty niczego, co przekraczałoby możliwości umysłowe rezusa?
– Nie.
– No to czemu?
– Ponieważ jesteś stara.
Tia popatrzyła na nią.
– Nie w tym sensie. Chcę powiedzieć, że masz ile, czterdzieści parę lat? Ja jestem od ciebie co najmniej o dziesięć starsza. Chodzi mi o to, że pozostali moi młodsi wspólnicy to dzieci. Chcieliby wyjść na bohaterów. Pomyśleliby, że mogą dowieść swojej wartości.
– A ja nie?
Hester wzruszyła ramionami.
– Jeśli spróbujesz, zostaniesz wylana.
Tia nie znalazła na to żadnej odpowiedzi, więc milczała. Spuściła głowę i patrzyła na akta, ale myślami wciąż wracała do syna, jego przeklętego komputera i tego raportu.
Hester odczekała chwilę. Obrzuciła Tię spojrzeniem, które złamało wielu świadków. Tia napotkała jej wzrok, starając się nie pękać.
– Dlaczego wybrałaś tę firmę? – zapytała Hester.
– Chcesz usłyszeć prawdę?
– Wolałabym.
– Z powodu ciebie – powiedziała Tia.
– Powinno mi to pochlebiać?
Tia wzruszyła ramionami.
– Chciałaś znać prawdę. Zatem prawda wygląda tak, że zawsze podziwiałam twoją pracę.
Hester się uśmiechnęła.
– No tak. Tak, jestem niezrównana.
Tia czekała.
– I dlaczego jeszcze?
– To właściwie wszystko – odparła Tia.
Hester pokręciła głową.
– Jest coś jeszcze.
– Nie nadążam.
Hester usiadła za biurkiem. Dała Tii znak, żeby zajęła miejsce na fotelu.
– Znów chcesz, żebym rozwinęła temat?
– Owszem.
– Wybrałaś tę firmę, ponieważ kieruje nią feministka. Pomyślałaś, że zrozumiem, dlaczego wzięłaś kilkuletni urlop na wychowanie dzieci.
Tia milczała.
– Mam rację?
– Do pewnego stopnia.
– Jednak widzisz, w feminizmie nie chodzi o wzajemne pomaganie sobie. Chodzi o równe szanse w grze. O danie kobietom możliwości wyboru, a nie gwarancji.
Tia czekała.
– Ty wybrałaś macierzyństwo. To nie powód, żebyś została za to ukarana. Jednak także nie czyni cię to kimś specjalnym. Straciłaś trzy lata pracy zawodowej. Wypadłaś z obiegu. Nie tak łatwo wrócić. Wszyscy mają równe szanse. Dlatego gdyby jakiś facet wziął urlop na wychowanie dzieci, byłby traktowany tak samo. Rozumiesz?
Tia zrobiła wymijający gest.
– Powiedziałaś, że podziwiasz to, co robię – ciągnęła Hester.
– Tak.
– Zdecydowałam, że nie założę rodziny. Podziwiasz to?
– Nie sądzę, by to była kwestia podziwiania czy nie.
– Właśnie. I to samo dotyczy twojego wyboru. Ja wybrałam karierę. Nie wypadłam z obiegu. Tak więc pod względem kariery prawniczej jestem teraz na szczycie. Jednak po całym dniu pracy nie wracam do przystojnego doktora, domu otoczonego płotem ze sztachet i idealnych dzieci. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
– Tak.
– Cudownie. – Hester rozdęła nozdrza, podkręcając o jeden stopień swoje słynne przeszywające spojrzenie. – Tak więc kiedy siedzisz w tym gabinecie – w moim gabinecie – myślisz tylko o mnie, jak mnie ucieszyć i zadowolić, a nie co zrobisz na obiad lub czy twój dzieciak spóźni się na trening piłki nożnej. Nadążasz?
Tia chciała zaprotestować, ale ton głosu Hester nie pozostawiał wiele miejsca na dyskusję.
– Nadążam.
– Dobrze.
Zadzwonił telefon. Hester podniosła słuchawkę.
– Co? – Posłuchała. – Ten idiota. Mówiłam mu, żeby zamknął dziób.
Hester obróciła się na fotelu. Tia potraktowała to jako sygnał dla siebie. Wstała i wyszła, cholernie żałując, że nie martwi się czymś tak prozaicznym jak obiad lub trening piłki nożnej.
Na korytarzu przystanęła i wyjęła telefon komórkowy. Wetknęła akta pod pachę i pomimo karcących uwag Hester natychmiast wróciła myślami do wiadomości e-mailowej z raportu E-SpyRight.
Te raporty bywały bardzo długie, gdyż Adam często korzystał z Internetu i odwiedzał tyle witryn oraz tylu „przyjaciół”, z takich miejsc jak MySpace lub FaceBook, że wydruki nierzadko miały absurdalnie dużą objętość. Teraz przeważnie przeglądała je tylko pobieżnie, jakby w ten sposób nie naruszała w dużym stopniu prywatności syna, choć tak naprawdę nie chciała wiedzieć za dużo.
Pospiesznie wróciła za swoje biurko. Stała na nim obowiązkowa fotografia rodzinna. Cała ich czwórka – Mike, Jill, Tia i oczywiście Adam w jednej z nielicznych chwil, jakie zechciał im poświęcić – na frontowym ganku. Wszyscy uśmiechali się jakby z przymusem, a mimo to lubiła patrzeć na to zdjęcie.
Wyjęła raport E-SpyRight i znalazła e-mail, który tak ją zaniepokoił. Przeczytała go ponownie. Nic się nie zmieniło. Zastanowiła się, co robić, i zrozumiała, że decyzja nie należy tylko do niej.
Tia wyjęła telefon komórkowy i wprowadziła numer Mike’a. Potem wystukała i wysłała tekst.
■ ■ ■
Mike nadal miał na nogach łyżwy, gdy przyszedł SMS.
– To kajdanki? – zapytał Mo.
Mo już zdjął łyżwy. W szatni okropnie śmierdziało, jak w każdej hokejowej szatni. Problem w tym, że pot dostaje się do każdego ochraniacza. Wielki obrotowy wentylator poruszał się leniwie. To niewiele pomagało. Hokeiści nie zwracali na to uwagi. Postronna osoba wchodząca do pomieszczenia o mało nie mdlała od tego smrodu.
Mike spojrzał na numer telefonu żony.
– Tak.
– Boże, ale z ciebie pantoflarz.
– Jasne – mruknął Mike. – Przysłała mi SMS-a. Okropne pantoflarstwo.
Mo się skrzywił. Mike i Mo przyjaźnili się od czasu studiów w Dartmouth. Grali w drużynie hokejowej – Mike jako rozgrywający lewoskrzydłowy, Mo jako nieustępliwy obrońca. Niemal ćwierć wieku po ukończeniu studiów Mike był chirurgiem transplantologiem, a Mo wykonywał jakąś tajną robotę dla Centralnej Agencji Wywiadowczej, ale nadal grali na tych samych pozycjach.
Inni hokeiści ostrożnie zdejmowali ochraniacze. Wszyscy się starzeli, a hokej to sport dla młodych.
– Przecież wie, że dziś grasz w hokeja, prawda?
– Prawda.
– Zatem nie powinna ci przeszkadzać.
– To tylko SMS, Mo.
– Przez cały tydzień urabiasz się po łokcie w szpitalu – rzekł z tym uśmieszkiem, po którym nigdy nie dało się poznać, czy żartuje, czy nie. – To twój czas na hokej, święta rzecz. Powinna już o tym wiedzieć.
Mo był z nim tamtego mroźnego dnia, kiedy Mike poznał Tię. Właściwie Mo zauważył ją pierwszy. Obaj grali na własnym lodowisku otwierający sezon mecz przeciwko Yale. Mike i Mo byli w juniorach. Tia siedziała na trybunach. Podczas rozgrzewki – kiedy jeździli w kółko po lodowisku i rozciągali mięśnie – Mo trącił go łokciem i ruchem głowy pokazał siedzącą Tię.
– Ładne krągłości pod tym sweterkiem – powiedział.
I tak to się zaczęło.
Mo miał teorię, że wszystkie kobiety polecą na Mike’a, albo… no cóż, na niego. Mo miał te dziewczyny, które lgnęły do niegrzecznych chłopców, a Mike te, które w jego oczach widziały domek z ogródkiem. Tak więc w trzeciej tercji, gdy drużyna Dartmouth pewnie prowadziła, Mo wszczął bójkę i poturbował któregoś zawodnika Yale. Kiedy rozciągnął faceta na lodzie, odwrócił się, mrugnął do Tii i ocenił jej reakcję.
Sędziowie przerwali bójkę. Jadąc na ławkę kar, Mo nachylił się do Mike’a.
– Twoja – szepnął.
Prorocze słowo. Po meczu spotkali się na przyjęciu. Tia przyszła z chłopakiem ze starszego roku, który jej nie interesował. Rozmawiała z Mikiem o przeszłości. Od razu przyznał się do tego, że chce zostać lekarzem, a ona zapytała go, od kiedy to wie.
– Chyba od zawsze – odparł.
Tia nie chciała zaakceptować tej odpowiedzi. Drążyła temat, co, jak szybko odkrył, robiła zawsze. W końcu ku własnemu zaskoczeniu wyjaśnił jej, że był chorowitym dzieckiem i lekarze stali się dla niego bohaterami. Słuchała go tak, jak nikt wcześniej ani później. To był nie tyle początek ich związku, ile gwałtowny wybuch. Jadali razem w kafejce. Uczyli się razem po nocach. Mike przynosił jej do biblioteki wino i świece.
– Masz coś przeciwko temu, że przeczytam ten SMS? – zapytał Mike.
– Ona jest jak wrzód na tyłku.
– No wyduś to z siebie, Mo. Nie krępuj się.
– Gdybyś był w kościele, przysyłałaby ci SMS-y?
– Tia? Zapewne.
– Świetnie, więc czytaj. Potem napisz jej, że właśnie jesteśmy w drodze do naprawdę fajnego baru topless.
– Tak, pewnie, już to robię.
Mike wcisnął klawisz i odczytał wiadomość.
MUSIMY POROZMAWIAĆ. ZNALAZŁAM COŚ W RAPORCIE KOMPUTEROWYM. WRÓĆ PROSTO DO DOMU.
Mo zauważył minę przyjaciela.
– Co jest?
– Nic.
– Dobrze. Zatem jedziemy dziś wieczór do tego baru topless.
– Nigdy nie byliśmy w barze topless.
– Jesteś jednym z tych maminsynków, którzy nazywają je „klubami dla dżentelmenów”?
– Tak czy inaczej, nie mogę.
– Kazała ci wracać do domu?
– Mamy problem.
– Jaki?
Mo nie znał słowa „osobisty”.
– Chodzi o Adama.
– Mojego chrześniaka? Co z nim.
– On nie jest twoim chrześniakiem.
Mo nie został chrzestnym Adama, ponieważ Tia na to nie pozwoliła. Pomimo to Mo uważał, że nim jest. W trakcie chrzcin wyszedł naprzód i stanął obok brata Tii, prawdziwego ojca chrzestnego Adama. Przeszył go groźnym wzrokiem i brat Tii nie odezwał się słowem.
– Co się stało?
– Jeszcze nie wiem.
– Tia jest nadopiekuńcza. Przecież wiesz.
Mike nie skomentował tego.
– Adam przestał grać w hokeja.
Mo zrobił taką minę, jakby Mike oznajmił, że jego syn zaczął oddawać cześć diabłu lub jakiemuś zwierzęcemu bóstwu.
– O.
Mike rozwiązał i zdjął buty.
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – zapytał Mo.
Mike sięgnął po osłony łyżew. Rozpiął naramienniki. Kolejni zawodnicy przechodzili obok, żegnając doktora. Większość z nich wiedziała, że Mo należy omijać szerokim łukiem, nawet poza lodowiskiem.
– Przywiozłem cię tutaj – rzekł Mo.
– Co z tego?
– To, że zostawiłeś swój samochód przed szpitalem. Stracilibyśmy czas, wracając tam. Podwiozę cię do domu.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
– Trudno. Chcę zobaczyć mojego chrześniaka. I zorientować się, co, do diabła, robicie źle.