Zagłada Atlantydy - ebook
Zagłada Atlantydy - ebook
Najbardziej wiarygodna historia Atlantydy i jej zagłady przez kosmiczny kataklizm
Atlantyda! Sam dźwięk tego słowa budzi fascynację. Całe pokolenia poszukiwaczy łączyła obsesja na punkcie tej zaginionej cywilizacji, a miliony ludzi zastanawiały się, czy krótka relacja o zatopionym mieście pozostawiona przez Platona jest tylko mitem...
Frank Joseph, słynny kontrowersyjny badacz zagadek przeszłości, zwłaszcza historii Atlantydy, od lat zbiera na całym świecie dowody jej istnienia. W tej książce przedstawia zdumiewające świadectwa archeologiczne, geologiczne i astronomiczne.
• Odnalezione pozostałości wielkiego imperium Atlantydów: od wysp Oceanu Atlantyckiego po Afrykę i Mezoamerykę
• Atlantydzki początek cywilizacji basenu Morza Śródziemnego
• Powtarzający się we wszystkich mitologiach przekaz o wielkiej katastrofie z przeszłości echem kataklizmu, który zniszczył prawdziwą Atlantydę
• Analiza przyczyn jej zagłady: powódź, wybuch wulkanu czy uderzenie komety?
• Zrekonstruowane ostatnie dni Atlantydów i ich losy po katastrofie
Występując przeciwko ugruntowanemu od lat sceptycyzmowi, Frank Joseph zabiera nas w podróż do legendarnego miejsca. Błyskotliwie łącząc naukowe fakty z nieposkromioną wyobraźnią, odkrywa istnienie potężnego imperium i jego tragiczną zagładę. I dostarcza przekonujących argumentów, że to z Atlantydy wywodziły się wszystkie późniejsze cywilizacje.
FRANK JOSEPH – redaktor naczelny magazynu „Ancient American” w latach 1993–2007, autor tłumaczonych na wiele języków i nieustannie wznawianych ponad dwudziestu książek poświęconych prehistorii i zaginionych cywilizacjom.
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-241-6659-6 |
Rozmiar pliku: | 12 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Atlantyda! Sam dźwięk tego słowa budzi fascynację, ciekawość i niedowierzanie, w połączeniu z pragnieniem, aby wszystko, co się o niej mówi, mogło być prawdą. Całe pokolenia badaczy i poszukiwaczy łączyła obsesja na punkcie tej zaginionej cywilizacji, a miliony ludzi, którzy przeczytali choćby jedną z niezliczonych książek na ten temat, zastanawiały się, czy krótka relacja o zatopionym mieście pozostawiona przez Platona jest tylko – jak wielu twierdziło – „mitem”, a zatem, z definicji, wyimaginowaną rzeczą lub osobą przedstawioną tak, jakby istniała naprawdę.
W moich książkach, opartych na tekstach zapisanych tysiące lat temu przez Sumerów na glinianych tabliczkach, zmierzyłem się z tytanicznym zadaniem udokumentowania i udowodnienia, że wydarzenia, o których pisały starożytne ludy, nie były „mitami”, wytworami nadmiernie wybujałej wyobraźni. Dowodziłem, że starożytni pozostawili relacje o rzeczach i zdarzeniach, które widzieli na własne oczy.
Frank Joseph z godną pozazdroszczenia łatwością pokazuje, że Atlantyda to nie legenda, zabierając czytelnika w podróż do legendarnego miejsca. Towarzyszymy kapitanowi statku przybijającego do słynnego portu na wyspie. Sugerując, kiedy, gdzie i w jaki sposób nastąpiła zagłada Atlantydy, Joseph niemal niezauważalnie rozstrzyga spór „mit kontra rzeczywistość”. Opisując zniszczenie Atlantydy, wpaja czytelnikowi przeświadczenie, że to wyspiarskie państwo musiało istnieć. Przekonująco omawiając miejsce, czas i przyczynę kataklizmu, uwiarygodnia wszelkie jego ślady, jakie możemy znaleźć po upływie tylu tysięcy lat.
Zagłada Atlantydy opisuje miasto, niegdyś stolicę wyspiarskiego imperium, które musiało się zmierzyć z podnoszącym się poziomem wody i kosmicznym kataklizmem. Ponieważ dziś jesteśmy świadkami globalnego ocieplenia klimatu i podnoszenia się poziomu mórz, przedstawione przez Franka Josepha wyjaśnienie minionych wydarzeń powinno być dla nas szczególnie interesujące.
Zecharia Sitchin
autor Zaginionej księgi Enki i Kronik ZiemiWstęp Szaleństwo wokół Atlantydy
Czytanie uczyniło Don Kichota dżentelmenem.
Wiara w to, co przeczytał, uczyniła go szalonym.
George Bernard Shaw
Siwy Arab w długiej do kostek czarnej galabii odchrząknął i wyciągnął ze zniecierpliwieniem rękę po moją manierkę. Zawahałem się. W północnej Afryce świeża woda i życie to jedno, a ja byłem sam – znienawidzony Amerykanin w zapadłym zakątku muzułmańskiego Maroka. Przyjechałem tu, by przeszukiwać ruiny od dawna martwego miasta w nadziei znalezienia śladów jeszcze starszej cywilizacji. Mój towarzysz, który wyglądał na niemal równie starego jak miasto, nie mówił po angielsku. Mimo to sam mianował się moim (niechcianym) przewodnikiem po Lixus.
Jego prawie bezzębne usta skrzywiły się w grymasie chytrego uśmieszku, a ja, chcąc nie chcąc, podałem mu moją wojskową manierkę. Arab wylał bezcenny płyn na spieczoną ziemię u swoich stóp, po czym kucnął na rzymskiej posadzce. Mamrocząc coś pod nosem, położył prawą dłoń na zakurzonych kamieniach i zaczął je pocierać okrężnymi ruchami. Powoli na matowej powierzchni zaczęły się pojawiać niewyraźne kontury mozaiki.
Kiedy starzec czyścił podłogę, nie przerywając mamrotania, z porowatego kamienia wyłaniały się kolory: jaskrawa czerwień, złociste żółcie, morskie błękity i zielenie – wizerunek twarzy nabierał formy. Najpierw duże, niebieskie, władczo spoglądające oczy, następnie krzaczaste brwi. Potem szerokie czoło otoczone długimi lokami jasnych włosów, dumny nos i otwarte, jakby krzyczące, usta. Portret powiększał się, stając się pełną życia sceną z morzem i delfinami w tle. Postać nabierała kształtów i blasku – stopniowo ukazywał się potężny kark, masywne ramiona i wielki trójząb. Miałem przed sobą wizerunek boga oceanu, Neptuna Rzymian, Posejdona Greków, utrwalony w mozaikowym arcydziele, które przetrwało nienaruszone ponad 2000 lat. Stary człowiek, który był sprawcą tego objawienia, przestał pocierać kamienie i niemal natychmiast wizja zaczęła znikać. Jaskrawe barwy blakły. Twarz stawała się coraz mniej wyraźna, jakby zasłaniana przez mgłę. Jeszcze chwila i znikła zupełnie. Kiedy moja rozlana woda szybko wyparowała w północnoafrykańskim słońcu, barwna mozaika przekształciła się na powrót w nieciekawą szarobrązową posadzkę. Bezcenna zawartość mojej manierki stała się płynną ofiarą dla boga wód, który zdecydował się ukazywać swą twarz, tylko dopóki trwała libacja.
To spotkanie z Neptunem wydawało się podsumowaniem wszystkich poszukiwań, które skłoniły mnie do opuszczenia rodzinnego Colfax w stanie Wisconsin. Podobnie jak mozaika, obiekt moich badań pozostaje ukryty, lecz odpowiednia metoda jeszcze może przywrócić go do życia. Przybyłem na wybrzeże Maroka, aby zbadać, sfotografować, a przede wszystkim doświadczyć miejsca zwanego Lixus, „Miastem Światła”, takim jakie opuścili Rzymianie. Ruiny leżą niedaleko zapadłej mieściny Larasz, nad brzegiem ciemnobłękitnego Atlantyku. Tylko najwyżej położone, najpóźniejsze z pozostałości budowli są dziełem Rzymian.
Łatwo rozpoznawalne rzymskie kolumny i łuki wspierają się na konstrukcjach wcześniejszych, nieznanych architektów. Obmacałem dłonią jeden z tych potężnych, idealnie przyciętych monolitów i poczułem dreszcz: kamieniarka przypominała mi inne potężne starożytne bloki, których dotykałem w południowoamerykańskich Andach i na dnie oceanu niedaleko wyspy Bimini, 90 kilometrów na wschód od Florydy. Zanim Rzymianie założyli w północno-zachodniej Afryce swoją kolonię, znajdowało się tu niezależne królestwo Mauretanii. Wcześniej mieszkali tu Fenicjanie z Kartaginy. Ale kto budował miasta, zanim oni przybyli?
Sprawa życia i śmierci
Maroko było przełomowym punktem w moich usilnych poszukiwaniach korzeni pewnej obsesji. Kilka tygodni wcześniej siedziałem w czerwonym skórzanym siodle na czarnym koniu przemierzającym piaski pustyni w cieniu Wielkiej Piramidy. W Górnym Egipcie słyszałem echo własnych kroków odbijające się od ścian gigantycznej świątyni Ramzesa III. W Turcji stałem na fortyfikacjach Ilionu i spoglądałem w dół na rozległą równinę, gdzie Grecy stoczyli śmiertelną walkę z Trojanami. Wszędzie zbierałem fragmenty zapomnianej starożytnej układanki, znacznie większej niż wszystkie miejsca, które odwiedziłem.
Wędrowałem od najstarszego znanego grobu na świecie, w Irlandii, i podziemnej etruskiej świątyni w Italii, po Ateny, gdzie grecki filozof Platon po raz pierwszy opowiedział 24 stulecia temu historię, która sprawiła, że wyruszyłem w tę drogę. Gdziekolwiek się znalazłem, czułem się chroniony przed ludźmi i sytuacjami, zagrażającymi niekiedy mojemu życiu, i kierowany ku odpowiedziom, których szukałem. Ale odpowiedzi nigdy nie było dla mnie dość. Porozsypywane niczym okruszki przed głodnym ptakiem, za każdym razem wabiły mnie do następnego i następnego świętego miejsca.
Wdrapałem się na świętą górę Ida na Krecie, do groty, w której urodził się Zeus, król olimpijskich bogów. Odwiedziłem też wiele innych wysp: Santorini na Morzu Egejskim, której sierpowaty kształt jest wszystkim, co pozostało po wulkanicznej eksplozji; Delos – miejsce urodzin Apollina, boga światła i oświecenia. Na bezkresnym Atlantyku Teneryfę, której złowieszcza góra wciąż trzęsie się z sejsmicznego gniewu; Lanzarote – jej wysokie, ostro zakończone piramidy nadal śledzą bieg słońca po upływie niezliczonych tysiącleci; Gran Canarię, gdzie znalazłem podpis samego Atlasa. Moje badania wykroczyły daleko poza granice Starego Świata, sięgając za morze, do gigantycznych geoglifów, przedstawiających fantastyczne zwierzęta i postacie ludzkie wykreślone na peruwiańskiej pustyni, i do położonego wysoko w górach najbardziej zagadkowego miasta Boliwii. Wspinałem się na meksykańskie piramidy, a bliżej domu oglądałem wzgórza w kształcie ptaków i węży od Wisconsin po Luizjanę.
Cena, jaką musiałem zapłacić za te i wiele innych podróży, które zmieniły moje życie, nie ograniczała się do pieniędzy. Na Lanzarote o mało się nie utopiłem, kiedy fala przypływu uwięziła mnie w nadbrzeżnej jaskini. Nieco później tego samego dnia laska uratowała mnie przed wpadnięciem do krateru wulkanu. W Tangerze umknąłem grupie rzezimieszków. Mniej szczęścia miałem w Peru, gdzie trzej bandyci napadli mnie i porzucili nieprzytomnego na ulicy Cuzco.
Nawet kiedy oddałem już tę książkę do druku, nie mogłem jej uznać za zakończoną – i nigdy taka nie będzie – ponieważ kolejne podróże nieustannie odkrywają przede mną nowe wymiary w niekończących się badaniach historii, której nigdy nie poznamy w całości. Wszystkie te podróże miały i mają jeden cel: odzyskać łączność z tym, co straciliśmy. Dlaczego tego pragnę, można to wyjaśnić przez szereg racjonalnych argumentów – odkrycie korzeni cywilizacji, alchemiczne przekształcenie dramatycznej legendy w historyczną rzeczywistość lub podobne usprawiedliwienie tego, że poświęcam ogrom czasu, energii i pieniędzy, ryzykując przy tym własne życie. Ale byłyby to tylko częściowe wyjaśnienia. To, co stało się radosną obsesją mego istnienia, ma w sobie emocjonalną wartość niedającą się opisać żadnymi słowami; jest to coś znacznie więcej niż zwykła intelektualna ciekawość.
Ta idée fixe opętała nie tylko mnie. Również inni badacze ulegali i ulegają jej czarowi. Moją najskrytszą nadzieją jest, że zarażą się nią, przynajmniej w jakimś stopniu, również czytelnicy tej książki – oczywiście dla swego własnego dobra! Mnie ta gorączka dopadła w sposób raczej łagodny. Wiosną 1980 roku, buszując w jednej z księgarni w Chicago, natknąłem się na książkę L. Sprague de Campa Lost Continents (Zaginione kontynenty) – pierwszą książkę o Atlantydzie, jaką przeczytałem¹. Nie wiedziałem na ten temat prawie nic i uważałem, że jest to niezbyt interesujący, marginalny wątek mitologiczny. De Camp pisał w sposób ciekawy i przekonujący, przedstawiając argumenty przeciwko tym, którzy uważali istnienie Atlantydy za fakt historyczny, obalając ich twierdzenia rozsądnymi i przystępnymi odwołaniami do geologii i historii. Spodobało mi się takie zdroworozsądkowe podejście. A jednak książka de Campa prowokowała więcej pytań, niż dawała odpowiedzi, i pozostawiła mnie z uczuciem, że coś musi być w owym micie, który przetrwał co najmniej 24 stulecia. Przeczytałem jeszcze raz Lost Continents i postarałem się dotrzeć do wszystkich pozycji wymienionych w bibliografii. Niektóre z nich były wręcz śmieszne, inne wyglądały wiarygodnie, lecz wszystkie skłaniały do rozmyślań. Wprawdzie wciąż uważałem opowieść o Atlantydzie za wytwór fantazji, lecz nie potrafiłem zupełnie nie brać pod uwagę możliwości, iż mit ten mógł zawierać ziarno prawdy.
Odnaleźć przeszłość, aby odnaleźć samych siebie
Być może odpowiedzi należy szukać w pismach Platona, filozofa z IV wieku p.n.e. Jego Dialogi zawierają najstarszą znaną wzmiankę o Atlantydzie. Studiując Timajosa i Kritiasa nie mogłem się oprzeć wrażeniu, podobnie jak wielu innych czytelników, że mam do czynienia z relacją o autentycznych wydarzeniach, w których uczestniczyli ludzie z krwi i kości. Platon opisywał oceaniczne imperium na pięknej wyspie, zamieszkanej przez inteligentnych ludzi wznoszących wspaniałe świątynie i pałace, które zostało nieoczekiwanie unicestwione przez geologiczny kataklizm, skalą przywodzący na myśl katastrofę nuklearną. Większość współczesnych naukowców uważa tę opowieść za alegorię.
Rzymska kopia greckiej rzeźby przedstawiającej Platona – do dziś uważanego jest za najważniejszego myśliciela w dziejach zachodniej cywilizacji – który podkreślał historyczną autentyczność Atlantydy.
Podobnie jak wielu innych czytelników pism wielkiego myśliciela, instynktownie czułem, że kryje się w nich coś więcej. Przeanalizowałem Dialogi Platona punkt po punkcie, cały czas kompletując obszerną bibliotekę materiałów źródłowych i prowadząc własne notatki. Studiowałem tajemnice tektoniki płyt, wulkanologii, archeologii podwodnej, mitologii porównawczej, paleobiologii, archeoastronomii i historii – zwłaszcza historii. Zagłębiłem się w badanie przeszłości, od pojawienia się Homo erectus i paleolitu po predynastyczny Egipt, najdawniejszą Mezopotamię, amerykańskie kultury Meksyku i Andów. Im więcej się dowiadywałem, tym więcej chciałem wiedzieć. Poszukiwania Atlantydy były trudne i frustrujące, lecz zarazem pouczające, ponieważ rozwiązanie jednej zagadki stawiało przede mną następne pytania.
Lata dociekań bynajmniej nie zawęziły zakresu moich poszukiwań, a wręcz przeciwnie – poszerzyły go. Byłem bardziej niż kiedykolwiek zdeterminowany rozwiązać tę zagadkę – dla własnej satysfakcji. Przed końcem dekady okazało się, że informacje, które zgromadziłem, potwierdzają wersję Platona. Nie potrafię jednak powiedzieć dokładnie, w którym momencie nabrałem pewności, że Atlantyda była częścią historycznej rzeczywistości. Nie przekonało mnie o tym jedno konkretne świadectwo. Dopiero kiedy przeglądałem całą masę zebranego i uporządkowanego materiału, znajdując wspólne wątki i powtarzające się motywy, zaczął się przede mną rysować ogólny obraz całej cywilizacji.
Imperium Atlantydy. Imiona królów, które podaje Platon w Dialogach, odpowiadają konkretnym lokalizacjom geograficznym i są nazwami kolonii.
Podobnie jak fragmenty mozaiki z głową Neptuna przywrócone do życia przez starego Marokańczyka, skrawki informacji o Atlantydzie zaczęły się składać na obraz, który można było dostrzec wyraźnie tylko z odpowiedniej perspektywy. Perspektywę taką dało mi odpowiednie powiązanie ze sobą najrozmaitszych strzępów informacji. Nie naginałem faktów, by dopasować je do wcześniej powziętych założeń. Wręcz przeciwnie – moje wnioski wynikały wyłącznie ze zgromadzonych danych. Nie rozpoczynałem poszukiwań z zamiarem potwierdzenia lub obalenia twierdzeń, że Atlantyda istniała. Chciałem się tylko dowiedzieć, dlaczego wywiera ona tak potężny wpływ na ludzką wyobraźnię. To było niezwykłe uczucie, kiedy w końcu doszedłem do wniosku, że Atlantyda jednak musiała istnieć. Oczywiście, materialne świadectwa jej zagłady są nieliczne i niejednoznaczne. Lecz wiem, że gdyby przyszło mi tego dowodzić przed jakimkolwiek sądem, dysponowałbym więcej niż wystarczającymi dowodami. Nie wyobrażałem sobie nawet, że moja ciekawość zaowocuje ostatecznie tak gigantycznym przedsięwzięciem. Początkowo nie chciałem pisać książki o Atlantydzie. Nie jestem archeologiem, a poza tym temat ten wydawał się zbyt obszerny, by poradził sobie z nim specjalista w jednej dziedzinie. Uważałem, że tylko geniusz obeznany z tuzinem różnych gałęzi nauki mógłby napisać książkę o Atlantydzie.
Stałem przed takim samym dylematem, z jakim mieli do czynienia astronomowie Clube i Napier w czasie pracy nad książką The Cosmic Serpent (Kosmiczny wąż): „Nikt nie dysponuje tak rozległą wiedzą, by przeanalizować, z całą naukową drobiazgowością, coś więcej niż zaledwie ułamek materiału, jaki dotyczy tego tematu. Z drugiej strony, narastająca specjalizacja nauki prowadzi do jałowości i błędów. Jałowości, ponieważ pełny obraz może przejść niezauważony, a błędów – ponieważ specjalista zazwyczaj ma skłonność do nadmiernego podkreślania znaczenia danych ze swojej dziedziny. Specjalista ma prawo przywiązywać wagę do szczegółów; nie można jednak oceniać teorii ewolucji tylko na podstawie jej zastosowania do latających wiewiórek ze wschodniej Azji”. Żaden współczesny archeolog pracujący na etacie nie mógłby się zająć tematem Atlantydy, chyba że po to, by ją wykpić. Wyjaśnienie nieobeznanym ze stanem współczesnej amerykańskiej archeologii czytelnikom przyczyn tej niechęci wobec wszystkiego, co dotyczy Atlantydy, wymagałoby napisania odrębnej – bardzo smutnej – książki. Właściwie książka ta została już napisana – jest nią Zakazana archeologia: Ukryta historia człowieka². Dość tutaj powiedzieć, że dzisiejszym światem naukowym żądzą potężne dogmaty, które nie pozwalają nikomu poważnie badać pewnych zakazanych tematów.
Wszystko, tylko nie Atlantyda
Poważni badacze – profesjonaliści i nie tylko – mają uzasadnione powody, aby unikać owego „słowa na A”. Zawsze mówiono im, że Atlantyda została założona przez kosmitów, że jej magiczne promienie wciąż zatapiają statki i samoloty w Trójkącie Bermudzkim, a pozaziemscy mieszkańcy żyją do dziś, ukryci pod biegunem północnym – i wiele podobnych fantazji, wystarczających, by skłonić każdego zdrowego na umyśle człowieka do rezygnacji z zajmowania się tym zatopionym miastem. Atlantydę kojarzono ze starożytną Troją, archipelagiem Bahamów, północą Niemiec, a nawet inną planetą. Profesjonalni naukowcy, którzy analizowali relację Platona, sugerowali, że Atlantyda znajdowała się na Krecie, zaś najnowsza teoria „dyfuzjonistów” wskazuje na Antarktydę. Takie zamieszanie dotyczące położenia Atlantydy nie jest niczym nowym. Już w 1841 roku zdesperowany T.H. Martin napisał w Etudes sur le Timee de Platon (Studia nad Timajosem Platona): „Wielu uczonych przystępowało do poszukiwań, z większym lub mniejszym bagażem erudycji, lecz nie mając żadnego innego kompasu poza własną imaginacją i kaprysem, podróżowali w zupełnie przypadkowych kierunkach. Dokąd dotarli? Do Afryki, Ameryki, na Spitsbergen, do Szwecji, na Sardynię, do Palestyny, Aten, Persji i na Cejlon”³. Moje badania wskazują, że ludność Atlantydy wywierała silny wpływ na te i inne regiony, nie powinno nas zatem dziwić, że naukowcy znajdowali ślady zaginionej cywilizacji w tak odległych od siebie miejscach. O ile niektóre z nich mogły być koloniami Atlantydów lub miejscami schronienia dla ocalałych z kataklizmu, samego miasta nie można identyfikować z żadnym z nich. Jeden z rozsądniejszych atlantologów tego stulecia, James Bramwell, powiedział trafnie: „Atlantyda musiała znajdować się na Oceanie Atlantyckim lub wcale nie była Atlantydą”⁴.
Wobec najdziwaczniejszych teorii, jakie wysuwano na temat „zaginionego kontynentu”, trudno się dziwić, że większość poważnych naukowców każdą wzmiankę o Atlantydzie traktuje z pogardą. Cała masa spekulacji nagromadzonych wokół opowieści Platona stanowi przeszkodę, którą każdy rozsądny badacz musi pokonać, by dotrzeć do prawdy. Zatem nie archeolog lub okultysta, ale ktoś inny może być bardziej predysponowany do odkopania prawdy pogrzebanej pod nawarstwianą przez dziesięciolecia wrogością i obłąkanymi teoriami.
Być może przygotowanie, jakie dały mi studia dziennikarskie na Southern Illinois University, a później praca reportera w „Winnetka Paper”, ułatwiły mi oddzielanie faktów od fantazji w celu zrozumienia tej starożytnej zagadki. Czułem, że jeśli potraktuję sprawę Atlantydy jak archeologiczną historię detektywistyczną, prawdopodobnie uda mi się poznać prawdę. W końcu to właśnie zadaniem reportera jest gromadzenie jak największej liczby dowodów, po czym zestawianie ich w spójny obraz i prezentowanie czytelnikom. Z drugiej strony, archeolodzy sprzeciwiają się popularyzowaniu ich pracy, co – z konieczności – powoduje koncentrowanie się tylko na fragmentach i nie daje obrazu całości. Niemal zupełnie zrezygnowali z zajmowania się Atlantydą – chyba że chodzi o przedstawienie jej jako fikcji lub błędnej interpretacji wydarzeń, jakie rozegrały się w starożytności na Morzu Egejskim. Działając w ten sposób, ustępują pola badaczom niemającym akademickiego przygotowania.
Atlantyda żyje!
Dlatego jako reporter opublikowałem w 1987 roku po raz pierwszy Zagładę Atlantydy. Dzięki zyskom ze sprzedaży tej książki mogłem sfinansować następne osiem lat badań i podróży. Liczne świadectwa i materiały, które zebrałem na całym świecie w czasie tych poszukiwań, nie tylko potwierdziły większość moich początkowych wniosków, lecz także pozwoliły znacznie je poszerzyć w stosunku do tego, co zawarłem w pierwszym wydaniu. Kiedy nadarzyła się okazja przygotowania drugiego wydania, postanowiłem wykorzystać pierwotny tekst jako podstawę, którą zamierzałem rozbudować o najnowsze materiały. W rezultacie powstała książka pięciokrotnie większa. Zbyt dużo książek o Atlantydzie zawiera niewiele więcej niż tylko mieszaninę informacji, które były wykorzystywane już wielokrotnie wcześniej. Zagłada Atlantydy jest pracą wyjątkową, ponieważ prezentuje nowe świadectwa, które w większości nigdy wcześniej nie były udostępnione nie tylko szerszej publiczności, ale nawet ludziom badającym od lat zaginioną cywilizację. Przedstawiam te informacje we właściwym dla nich kontekście Bliskiego Wschodu epoki brązu, a nie – jak to zwykle bywa – oddzielone od ich historycznego tła. Świadectwa, które były już opisywane, prezentuję w nowym świetle. Z niektórych zdecydowałem się zrezygnować, ponieważ nowoczesne badania wykazały, że są nieprawdziwe; inne włączyłem do mojego nowego spojrzenia na Atlantydę.
Suche przytaczanie udokumentowanych teorii nie wskrzesi Królowej Legend z jej podwodnego grobu. Niezbędna jest gruntowna rewizja naszej wiedzy i spojrzenia – i taki proces właśnie zachodzi. Dogmaty dotyczące przeszłości nie opierają się już tak mocno na tych samych co przed laty fundamentach i coraz liczniejsi naukowcy, niektórzy z wybitnym dorobkiem, publicznie wyrażają swoje wątpliwości na temat przestarzałych teorii uważanych za świętość przez akademików. Stanowisko establishmentu wobec rzekomo pierwszych ludzkich cywilizacji w Mezopotamii i dolinie Nilu; niemożność odbywania morskich podróży z Europy, Azji i Afryki do Ameryk przez starożytnych marynarzy; brak kontaktów między starożytnymi ludami Meksyku i Peru – te i inne zaciekle bronione stanowiska załamują się w niewiarygodnym tempie pod wpływem dociekliwych pytań stawianych przez nowe pokolenie badaczy. Uznanie istnienia Atlantydy jest następne na liście, lecz wciąż uważane za kwestię zbyt radykalną, by ją brać pod uwagę. Jednak jest to problem najważniejszy ze wszystkich, ponieważ odkrycie Atlantydy rozbije w pył wieżę z kości słoniowej oficjalnej doktryny. Być może właśnie dlatego ci, którzy chcą widzieć w Atlantydzie wyłącznie mit, są aż tak nieustępliwi. Po dziesięcioleciach uporu mają zbyt wiele do stracenia.
Pisząc tę książkę, stawiałem sobie za główny cel ożywienie zaginionej cywilizacji w wyobraźni czytelników. Ale nie wystarczy po prostu przedstawić fakty, choćby w najbardziej przekonujący sposób. Wskrzeszenie Atlantydy wymaga stworzenia wiarygodnej podstawy faktograficznej, na której można będzie oprzeć wyjaśniającą teorię zilustrowaną pełną dramatyzmu rekonstrukcją. Same fakty muszą zostać zaprezentowane w taki sposób, żeby wydawały się raczej wskazówkami prowadzącymi do rozwiązania intrygującej zagadki niż bezbarwnymi elementami hipotezy. Rozwiązanie zagadki można będzie natomiast sprawdzić za pomocą teorii, która połączy wszystkie świadectwa oraz dowody w spójne i logiczne wyjaśnienie. Wykorzystując faktograficzną warstwę tej zunifikowanej teorii, pokusiłem się o próbę odtworzenia wyglądu Atlantydy, jej pałaców i świątyń, życia jej zwykłych mieszkańców w ostatnich dniach przed kataklizmem. Mam nadzieję, że ta rekonstrukcja tchnie nowe życie w temat od tak dawna obrzydzany przez zawodowych prześmiewców, niedowarzonych historyków i media.
Same fakty dotyczące Atlantydy są dostatecznie fascynujące. Z tego właśnie powodu nie musiałem wdawać się w spekulacje niepotwierdzone przez dzisiejszą wiedzę na temat naszej przeszłości. Starałem się unikać okultystycznych i pozaziemskich teorii, które dyskredytują historyczną Atlantydę w oczach profesjonalistów i szerokiej publiczności. Moja teoria opiera się wyłącznie na potwierdzonych informacjach i rozsądnych wnioskach współczesnej nauki, historii i mitologii porównawczej. Jeśli legendy o Atlantydzie nie dałoby się przełożyć na wiarygodną, przystępną teorię opartą na udokumentowanych kryteriach, to pozostałaby ona tylko legendą, niewartą naszego zainteresowania. Ponieważ zdecydowaliśmy się nie sięgać do paranormalnych spekulacji, powinniśmy pozwolić sobie być na tyle uczciwymi, by pójść tropem faktów, niezależnie od tego, dokąd nas zaprowadzą.
Nie chcę przez to powiedzieć, że Atlantyda nie ma wymiaru mistycznego; wręcz przeciwnie – jest ona głęboko zakorzeniona w mistycyzmie. Cała kultura Atlantydy była nakierowana na osiągnięcie duchowego wzbogacenia przez sztuki mistyczne. Nie bez powodu główna postać mitologii Atlantydy, Atlas, był czczony jako twórca astrologii. Co więcej, nawet zupełnie zdroworozsądkowa analiza historii Atlantydy nie może pominąć jej mistycznych aspektów. Ich pominięcie równałoby się zignorowaniu samej racji bytu Atlantydy – i przyczyny jej unicestwienia. Lecz mistycyzm, jaki można będzie znaleźć na kartach tej książki, nie został „objawiony” ani odczytany z magicznego kryształu. Prawdziwe poczucie cudowności nie wynika tutaj ze zjawisk paranormalnych, lecz ze zrozumienia historycznego faktu istnienia Atlantydy.
Dlaczego ten historyczny fakt miałby być aż tak ważny? Niezależnie od swojej roli jako kolebki cywilizacji, Atlantyda daje też ostrzeżenie, które powinniśmy wziąć sobie głęboko do serca. Odkąd kultura Atlantydy osiągnęła szczyt rozwoju, na świecie nie powstała druga taka ponadnarodowa cywilizacja. Lecz Atlantydzi, przez chciwość i arogancję, niewłaściwie korzystali ze swojej wielkości i całe ich społeczeństwo pogrążyło się w tragicznej bezmyślności. Zagłada cywilizacji (a zanim powstała nasza, upadły ich setki) nigdy nie jest bezbolesna.
Amerykanie nie mają prawa zakładać, że ich cywilizacja będzie trwała nieskończenie, zwłaszcza jeśli pozwolą rozwijać się siłom zagrażającym przetrwaniu ich społeczeństwa. Musimy przemyśleć nasze postępowanie nie tylko jako naród, ale jako gatunek, aby docenić, jak ważne może się okazać porównanie współczesnej sytuacji z Atlantydą, zanim zaczniemy ponosić konsekwencje własnych błędów. Atlantyda daje nam lekcję, której dla własnego dobra nie powinniśmy ignorować.
W cieniu Atlantydy
Atlantydę można wskrzesić przez zebranie i porównanie dostępnych świadectw i informacji. Ponieważ zagłada stolicy miała tak katastrofalny charakter, jej historię możemy prześledzić głównie za pośrednictwem literackich, historycznych i mitologicznych źródeł pochodzących od ludów, które miały kontakt z tą cywilizacją. Dla porównania – gdyby Rzym został zniszczony u szczytu swej świetności i nie pozostały żadne materialne ślady jego istnienia, i tak wiedzielibyśmy o nim dużo dzięki zachowanym świadectwom kultur, na które wywierał bezpośredni wpływ. Zachowane świadectwa ludów pozostających pod wpływem Atlantydy są nie mniej pouczające. Dopóki nie zostanie odnaleziona sama Atlantyda, brak jej materialnych śladów nie wyklucza wiarygodności jej historii.
Analogicznym przykładem jest odkrycie planety Pluton: nikt nie widział jej aż do 1930 roku, kiedy wynalezienie silniejszych teleskopów umożliwiło prowadzenie dokładniejszych obserwacji. Niemniej jednak już od początków XX wieku istnienie Plutona uważano za bardzo prawdopodobne, ponieważ astronomowie wiedzieli, że ruch jego bezpośrednich sąsiadów, Urana i Neptuna, zdradza zakłócenia grawitacyjne, których nie można przypisać pozostałym znanym planetom. Innymi słowy, choć Plutona przez wiele lat nie widziano, wierzono w jego istnienie z powodu dającego się obserwować wpływu, jaki wywiera na Urana i Neptuna. Fizyczne prawa przyczyny i skutku dają się zastosować również do dziejów ludzkości. Mimo że materialne dowody istnienia Atlantydy nie zostały jeszcze znalezione, prawdę o niej możemy poznać, obserwując wpływ, jaki wywierała na sąsiednie społeczeństwa. Postępując w ten sposób, możemy prowadzić poszukiwania, które w końcu pozwolą na odnalezienie i weryfikację atlantydzkich artefaktów.
Lecz Atlantyda jest czymś więcej niż tylko problemem archeologicznym. Właściwie jest czymś więcej, niż da się wyrazić słowami, ponieważ ucieleśnia zbiorową traumę naszego gatunku: jest miejscem narodzin ziemskiej cywilizacji zniszczonej wśród strachu i poczucia winy, które nękają pamięć ludzkości od tamtych czasów aż do dzisiaj. Echo tego przerażającego momentu masowej zagłady na niewyobrażalną skalę rozbrzmiewało przez niezliczone pokolenia jako koszmar zbiorowej świadomości człowieka, wyrażający się w mitach wszystkich społeczeństw. Spróbujmy sobie przywrócić utracone wspomnienia o naszych początkach, przypominając świetność, jaką niegdyś osiągnęliśmy i lekkomyślnie straciliśmy, zanim powtórzymy proces autodestrukcji, popełniając te same tragiczne błędy.