Zakochaj się we mnie - ebook
Zakochaj się we mnie - ebook
Czy jest w życiu coś ważniejszego niż miłość?
Alice Clayton porywa nas w romans… małżeństwa ze stażem. Jennifer DeLucy hipnotyzująco pisze o mężczyźnie z marzeń sennych. Bohaterka opowiadania Nicki Elson odważnie oświadcza, że nie lubi walentynek. Jessica McQuinn ujawnia, że kochać można nie tylko jedną kobietę. Victoria Michaels odkrywa, jakie szanse na spełnienie ma licealna miłość. Alison Oburia zabiera nas na pełne melancholii spotkanie z parą, którą połączył przypadek.
Sześć zabawnych i ciepłych historii we wszystkich odcieniach miłości
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7642-742-3 |
Rozmiar pliku: | 435 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Alice Clayton
Wygląda na to, że zostałyśmy same, mała… Tylko ty i ja – powiedziałam i pokiwałam smutno głową, rozglądając się po pustym domu.
Pieczołowicie rozłożone poduszki, starannie porozstawiane meble, kolory dobrane z wielką dbałością o szczegóły. Mój przepiękny, idealny dom.
Mój dom przepełniony samotnością.
Chodziłam od pokoju do pokoju z Mary Jane przy nodze, przyglądając się oprawionym w ramki fotografiom, wyrównując sterty czasopism i ścierając niewidzialne drobiny kurzu z klosza lampy. Obrzuciłam wzrokiem swój pogrążony w ciszy świat, wydając westchnienie, które odbiło się echem w pustej przestrzeni, a potem poszłam do kuchni, żeby przygotować sobie lunch.
Kiedy kończyłam robić kanapkę z indykiem, Mary Jane trąciła nosem moją dłoń w niemej prośbie, by się z nią podzielić.
– Głuptasie, i tak jadasz lepiej niż inne psy – stwierdziłam, kładąc w jej zasięgu kawałek mięsa.
Polizała mnie po koniuszkach palców, obdarzyła najpiękniejszym z psich uśmiechów, a potem pochłonęła go jednym kęsem. Uśmiechnęłam się do niej i zanurzyłam palce w miękkiej brązowej sierści, przypominając sobie inne walentynki, zupełnie odmienne od dzisiejszych…
– O rany, Timothy, coś ty znowu wymyślił?! – wykrzyknęłam na widok kartonowego pudła z otworami w ściankach.
– Otwórz. Nie zastanawiaj się, tylko otwórz – odparł ze śmiechem, przysuwając pudło do mnie.
– Czyś ty zwariował?! Cokolwiek w nim jest i tak nas na to nie stać.
– Przestań, Maddie, czasem trzeba sobie powiedzieć: „chcę to mieć”. A poza tym, kiedy się pobierzemy i zostanę wziętym prawnikiem, będziemy mieli forsy jak lodu. No już, otwórz to pudło, zanim samo się otworzy! – rzucił i roześmiał się, widząc, że karton zaczyna się ruszać.
Przewracając oczami nad jego niepraktycznym prezentem, podeszłam bliżej, a wtedy usłyszałam wydobywające się ze środka skomlenie. Rozdarłam wierzch pudełka i serce momentalnie mi zmiękło. Na rozłożonym na dnie starym ręczniku przycupnął najsłodszy szczeniaczek, jakiego kiedykolwiek widziałam: czarny, z brązowym paskiem i białym podbrzuszem. Gdy wraz z Timothym pochyliliśmy się nad nim, zaczął piskliwie ujadać.
– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś – powiedziałam miękkim głosem, zauroczona psiakiem.
Podniosłam go, a on od razu polizał mnie po twarzy.
– Pomyślałem, że przyda ci się towarzystwo, kiedy będę musiał pracować do późna – wyszeptał mi do ucha, gdy tuliłam do siebie szczeniaczka.
– Naprawdę nie możemy sobie na niego pozwolić, ale nie mam zamiaru teraz się nad tym teraz zastanawiać – powiedziałam wesoło i ucałowałam nowego przyjaciela.
– Jak ją nazwiesz?
– To ona? Cudownie, zawsze marzyłam o suczce! – zawołałam uszczęśliwiona, po czym postawiłam małą na podłodze, żeby mogła się rozejrzeć po swoim nowym domu.
Szybko zaczęła penetrować nasze ciasne mieszkanko, na początek zafascynowana ściereczką zawieszoną na uchwycie piekarnika. Wybuchliśmy śmiechem, widząc, jak ściąga ją na siebie i szczeka, oglądając się wyczekująco na nas.
– Mary Jane – wyrwało mi się.
– Mary Jane?
– Tak ją nazwiemy.
– Takie babcine imię dla małego pieska? Na pewno? – spytał, marszcząc brwi.
– Dlatego jest zabawne! – zaprotestowałam, biorąc na ręce Mary Jane i rozkoszując się dotykiem mięciutkiej sierści na swoim policzku.
– Niech będzie Mary Jane. Szczęśliwych walentynek, Maddie! – zamruczał mi do ucha, obejmując wpół i przyciągając do siebie.
– Nawzajem, skarbie. Kocham cię – szepnęłam.
Dziś, mając na koncie dziesięć przeżytych wspólnie lat, ślub, własny dom i obiecującą karierę prawniczą męża, doszło do tego, że spędzam walentynki samotnie… Westchnęłam głęboko i wyrzuciłam do śmieci resztę kanapki. Straciłam apetyt, gdy mój wzrok już kolejny dziś raz padł na notkę zostawioną na tablicy przez męża prawnika:
„Idę na kolację z partnerami, nie czekaj na mnie.
Tim”.
Czy można uchwycić ten moment, kiedy romantyzm umiera? Siedząc samotnie w ukochanym domu, otoczona przez ulubione przedmioty, nagle przyłapałam się na tym, że tęsknię za czasami, gdy nie mieliśmy nic prócz naszej miłości. I gdy obojgu nam zależało, by jak najczęściej ją czuć.
***
– Skarbie, co tak pięknie pachnie?
– Oprócz mnie? – zapytałam i roześmiałam się, odwracając głowę od kuchenki i uśmiechając się przez ramię do świeżo poślubionego małżonka.
Nie dało się nie zauważyć cieni pod jego oczami i wielkiego znużenia, zupełnie jakby płaszcz, który właśnie odwieszał, ważył co najmniej dwadzieścia kilo. Wszyscy nas ostrzegali, że pierwszy rok w firmie będzie najcięższy, i rzeczywiście tak było. Tim pracował po kilkanaście godzin dziennie i w zasadzie prawie się nie widywaliśmy. Na dobre pieniądze, które rzekomo zarabiają młodzi prawnicy, wciąż jeszcze trzeba było czekać, ale robiłam, co w mojej mocy, by w naszym mieszkanku było domowo i przytulnie.
– Ty zawsze cudownie pachniesz, kotku, ale powiedz mi, co gotujesz? – spytał, obejmując mnie od tyłu i wtulając się w moje plecy. Oparł podbródek na moim ramieniu, a ja nie przerywałam mieszania sosu.
– Zaszalałam. Dziś mamy do makaronu sos mięsny, w którym naprawdę jest mięso – odparłam ze śmiechem.
W tym czasie Tim wyłowił z przygotowanej wcześniej sałatki serce karczocha.
– No, no, karczochy! Jemy je chyba pierwszy raz od naszego wesela.
Roześmiał się, całując mnie jednocześnie w kark, od czego jak zwykle ugięły się pode mną nogi.
– Uznałam, że serca będą odpowiednie na tę okazję – wyszeptałam, czując, jak znaczy pocałunkami moją szyję, a potem zsuwa usta na ramiona.
– Bardzo odpowiednie – wymruczał. – A gdzie jest ta mała butelka po mleku, którą wyszperałaś na targu staroci?
– Pod zlewem. A co? – spytałam, czując, jak zwalnia uścisk.
Odwróciłam się i zobaczyłam, że sięga po butelkę, a potem wkłada do niej dwa tulipany – różowy i czerwony.
– Kotku, są prześliczne! – powiedziałam i rozpromieniłam się w uśmiechu, szczęśliwa, że mój mąż pamięta, że je tak uwielbiam. Róże są oklepane, a tulipany to coś wyjątkowego.
– Jesteś piękna – odparł, odgarniając mi włosy z karku, by znów mnie pocałować.
– Lizus! Ale wybaczę ci, jeśli nadal będziesz tak robił – jęknęłam, czując, że zaczyna delikatnie kąsać moją szyję.
– Szczęśliwych walentynek, złotko – szepnął mi do ucha. Uśmiechnęłam się, nie przestając mieszać sos.
– Nawzajem – odpowiedziałam, wypuszczając z ręki łyżkę.
Odwrócił mnie przodem do siebie i nachylił się, żeby pocałować w usta.
Ponieważ nigdy dotąd nie zdarzyło mi się spalić sosu, nie miałam pojęcia, że to w ogóle możliwe. Gdy jednak prawie po godzinie i kilku orgazmach podnieśliśmy się z kuchennej podłogi, nago i z włosami w nieładzie, na patelni zamiast sosu widniała żałosna czerwonobrązowa maź. Makaron całkowicie się rozgotował i skleił w jasnobeżową breję.
Tamtego roku nasza uroczysta walentynkowa kolacja składała się z naprędce zamówionej chińszczyzny, którą zjedliśmy nago na kocu rozłożonym na środku pokoju. Popijaliśmy ją piwem imbirowym z kieliszków do szampana, które dostaliśmy w prezencie ślubnym. Wyglądało jak najdroższe bąbelki.
Dlaczego jedliśmy kolację nago na środku pokoju? Bo byliśmy świeżo po ślubie i tak nam się podobało.
Przypomniałam sobie z rozrzewnieniem tamten dzień, biegając z Mary Jane po parku. Łatwo o romantyzm, gdy jest się młodym i szaleńczo zakochanym, ale z upływem lat coraz trudniej utrzymywać temperaturę związku.
Kiedy pobieraliśmy się z Timem, miałam pracę. Zrobiłam dyplom z literatury angielskiej, ale zatrudniłam się w firmie cateringowej. On nadal studiował. Szybko odkryłam, że bardzo lubię piec i zaczęłam wyrabiać sobie markę dzięki swoim staroświeckim ciastom – bogato lukrowanym i wielowarstwowym. Moją specjalnością były wypieki, które ludzie pamiętali z dzieciństwa: orzechowiec, kokosowiec, red velvet1). Ponieważ cieszyły się coraz większą popularnością, zaczęłam się zastanawiać, czy nie otworzyć własnego biznesu.
------------------------------------------------------------------------
1) Amerykańskie ciasto w czerwonym kolorze przełożone białym kremem (przyp. tłum.).
Jednak niedługo potem Tim zaczął pracę w firmie i szybko doszliśmy do wniosku, że chcemy powiększyć rodzinę. Gdy zarabiał już tyle, że stać nas było na kupno niewielkiego domu, zrezygnowałam z pracy i zajęłam się jego urządzaniem, a także… ekhm… staraniami. Mieliśmy z tego dużo przyjemności, ale kiedy minął rok i nie było efektów, zgłosiłam się na badania. Wkrótce się okazało, że nie będzie nam dane mieć dzieci, więc odłożyliśmy rodzinne plany na bliżej nieokreśloną przyszłość, aż zdecydujemy, czego oczekujemy od życia. Z czasem wpadliśmy w rutynę, dochodząc do wniosku, że jesteśmy w miarę szczęśliwi we dwójkę, z Mary Jane jako namiastką potomka.
Z biegiem czasu Tim zaczął piąć się po szczeblach kariery, więc mogliśmy sobie pozwolić na kupno większego domu. Z upływem lat coraz bardziej zaczęła mi odpowiadać rola pani domu, a moje plany, by założyć własną firmę cateringową, poszły w niepamięć. Pracowałam jako wolontariuszka, zajmowałam się ogrodem i cieszyłam życiem. Czasami spotykałam ludzi, którzy z pogardą traktowali kobiety poświęcające się rodzinie, ale ja byłam dumna z tego, że udało mi się stworzyć dla nas cudowny dom.
Mniej więcej rok temu Tim zaczął pracować jeszcze więcej, chcąc zostać partnerem w firmie. Poczułam się samotna i trochę bezużyteczna, wróciłam więc do pieczenia, początkowo dla przyjaciół, zachwyconych tym, co przynosiłam na wspólne spotkania. Stopniowo pojawiły się prośby o wypieki na przyjęcia urodzinowe dzieci czy imprezy pożegnalne i zanim się obejrzałam, miałam coraz więcej zamówień. Od jakiegoś czasu planowałam porozmawiać z Timem o założeniu własnej firmy i pieczeniu ciast na zamówienie. Teraz, gdy zapomniał o walentynkach, nadarzała się okazja, by wytoczyć ciężkie działa.
Wjeżdżając na podjazd, zauważyłam w garażu jego samochód. Z niedowierzaniem spojrzałam na zegarek – dopiero wpół do szóstej, a przecież nigdy nie wracał do domu tak wcześnie… Mieliśmy szczęście, jeśli udało mu się usiąść do kolacji przed ósmą.
Weszłyśmy z Mary Jane przez kuchnię. Nawet ona zaczęła nagle węszyć, jakby czuła, że coś wisi w powietrzu. Zobaczyłam płaszcz Tima przewieszony przez oparcie krzesła, ale jego samego nigdzie nie było widać. Wytężyłam słuch… Cisza.
– Timothy? – zawołałam, a wtedy z góry dobiegł mnie stłumiony okrzyk:
– Cholera!
Czyżby jednak pamiętał o walentynkach? Wolałam nie robić sobie nadziei, bo ostatnio bardzo ciężko pracował nad jakąś sprawą. Chciał zostać partnerem, więc liczba godzin poświęcanych przez niego firmie powoli zakrawała na absurd. A kiedy pochłaniała go praca, zapominał o całym świecie.
Nasze małżeństwo było udane, jednak coraz częściej miałam poczucie, że najważniejsza jest jego praca. Tęskniłam za nim i chciałam, aby więcej przebywał w domu. Kiedy skończył studia, oboje spodziewaliśmy się, że będzie musiał dużo pracować i jakoś udawało nam się wszystko pogodzić. Nawet już po ślubie zawsze znajdowaliśmy czas, żeby – jak to się ładnie mówi – zbliżyć się do siebie. A ostatnio?
Nie doszło między nami do zbliżenia już od kilku tygodni i powoli zaczynałam się robić nerwowa.
– Niech to szlag! – usłyszałam znowu, więc poszłyśmy z Mary Jane sprawdzić, co się dzieje.
Może wrócił do domu wcześniej, żeby mi zrobić niespodziankę? Może w końcu dojdzie między nami do… zbliżenia? Może…
Upomniałam się w duchu. Bałam się rozczarowania, jeśli okazałoby się, że rzeczywiście zapomniał. Idąc po schodach na górę, zawołałam do niego, żeby uprzedzić, że jestem już w domu.
– Kotku, co ty tam robisz?
Mary Jane wyrwała się do przodu, chcąc się z nim przywitać. Ona również tęskniła za długimi spacerami, na które dawniej ją zabierał.
– Maddie? Hej, jestem w sypialni! – krzyknął, więc poszłam w tamtą stronę.
Stał pośrodku garderoby, przesuwając jeden po drugim wieszaki z garniturami, jakby czegoś szukał.
– Hej, skarbie, już w domu? – spytałam, nachylając się, żeby dać mu szybkiego całusa.
Odsunął się od ubrań i odwrócił głowę w moją stronę, by oddać pocałunek, ale zaraz potem wrócił do poszukiwań.
– Wpadłem tylko na chwilę przed kolacją, żeby coś zabrać. Nie widziałaś mojego niebieskiego krawata? Tego, który dałaś mi pod choinkę dwa lata temu?
– Proszę bardzo, tu jest, ale po co ci drugi? – spytałam, wyławiając wspomniany krawat z bałaganu, jaki zrobił w garderobie.
To był mój ulubiony krawat. Idealnie pasował do jego oczu – intensywnie błękitnych, wręcz fiołkowych. Na ich widok Elizabeth Taylor pozieleniałaby z zazdrości.
– Ech… zamoczyłem krawat w zupie podczas lunchu. Nie mogę tak iść na ważną kolację, no nie?
Roześmiał się, a potem rozpiął guzik pod szyją i zdjął przez głowę brudny krawat. Rzuciłam go na stertę ubrań przeznaczonych do pralni, zirytowana, że jednak ma zamiar spędzić wieczór poza domem.
Weszłam ciężkim krokiem do sypialni i usiadłam nadąsana na łóżku, zastanawiając się, czy w ogóle podejmować temat. Ciężko pracował, głównie dlatego, żebyśmy mogli wygodnie i beztrosko żyć. Ale żeby zapomnieć o walentynkach?
– A ty co robisz wieczorem? – spytał, wchodząc do łazienki i odkręcając kran.
– Nic konkretnego nie planowałam. Czekałam… – odparłam sugestywnym tonem.
Podczas naszej rozmowy Mary Jane siedziała w otwartych drzwiach garderoby, odwracając głowę raz w moim, raz w jego kierunku, zupełnie jakby śledziła mecz tenisowy.
– Co mówiłaś? – zawołał, przekrzykując szum wody.
– Mówiłam, że nie mam żadnych planów. Czekam na to, co dzień przyniesie! – odkrzyknęłam, z trudem powstrzymując łzy.
Odwróciłam się tyłem do drzwi łazienkowych i zaczęłam uderzać pięścią w poduszkę, jak dziecko w napadzie złości. Jeśli jeszcze raz mnie zapyta, co robię wieczorem, to nie ręczę za siebie…
Nagle woda przestała szumieć.
– Przepraszam, kotku, nie dosłyszałem… Więc co mówiłaś? – powtórzył, a ja mimowolnie zwinęłam dłoń w pięść.
– Mówiłam, ty sklerotyku, że… – zaczęłam, przekręcając się na drugi bok.
Stał w drzwiach z bukietem czerwonych i różowych tulipanów.
– Co to?! – wydałam z siebie zdumiony okrzyk, a on ruszył w moim kierunku.
– Naprawdę myślałaś, że zapomniałem, jaki dziś mamy dzień? Głuptasie… – Roześmiał się, wnioskując z mojej miny, że się nie pomylił.
– Ale przecież… mówiłeś… i zostawiłeś wiadomość… więc… jak to? – spytałam niepewnie, czując zamęt w głowie.
Usiadł obok mnie na łóżku, odgarnął mi włosy z twarzy i wręczył bukiet. Potem ujął moją twarz w obie dłonie i złożył na moich ustach pocałunek – długi, głęboki i namiętny.
– Kocham cię i dlatego zabieram dziś swoją dziewczynę na kolację. Ubieraj się. – Uśmiechnął się do mnie szeroko i znów pocałował, tym razem w czułe miejsce tuż pod prawym uchem. Dobrze wiedział, że wtedy zawsze się rumienię. – A swoją drugą dziewczynę zabieram na spacer. Tak, tak, i to zaraz! – zawołał w stronę Mary Jane, która momentalnie zerwała się z miejsca.
Przycisnęłam do piersi bukiet, patrząc, jak mój przystojny mąż wychodzi z sypialni. W myślach robiłam przegląd swojej garderoby. Miałam na dzisiejszy wieczór coś specjalnego.
***
Wyprostowałam się na krześle i odsunęłam od stolika, poklepując z błogością po brzuchu.
– To najlepszy posiłek w moim życiu – westchnęłam z zadowoleniem, upijając łyk wina.
Tim zabrał mnie do naszej ulubionej hiszpańskiej restauracyjki na prawdziwie królewską ucztę: krewetki z grilla, duszone mule z chorizo, klopsiki cielęco-wieprzowe z serem Manchego, a na koniec jeszcze paella. Nie mogłam uwierzyć, że byliśmy w stanie pochłonąć aż tyle jedzenia. Wcześniej wypiłam już kilka lampek cavy, teraz zaś delektowałam się wyśmienitym porto.
– Całkiem niezły, ale daleko mu do mango, które jadłem z twojego brzucha w zeszłym roku na Bora-Bora – wymamrotał, spoglądając mi w oczy znad kieliszka.
– Mmm… faktycznie. No dobra, nie licząc wakacyjnych uczt, ta była najwspanialsza – westchnęłam błogo, prostując pod stołem nogi i niechcący trącając go stopą.
– Do czego pani zmierza, pani Foster?
– To był przypadek, panie Foster, skoro jednak jesteśmy przy tym temacie… – odparłam, podejmując grę i wyjmując z buta stopę, którą wsunęłam mu pod nogawkę spodni.
Przymknął oczy i się uśmiechnął.
– Nie zaczynaj czegoś, czego nie możesz skończyć – ostrzegł, spoglądając na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Kto mówi, że nie mogę? – zdziwiłam się z przekornym uśmieszkiem, wędrując palcami po jego nodze.
– Czy coś jeszcze państwu podać? – rozległ się głos kelnera, który jak na złość akurat w tym momencie musiał się zjawić przy naszym stoliku.
– O Jezu, nie! Wszystko było pyszne.
Powoli opuściłam stopę i wsunęłam ją z powrotem do buta.
Rozejrzałam się po restauracji – otaczały nas same szczęśliwie zakochane pary. Może dzień zakochanych jest komercyjnym świętem, ale to nie zmienia faktu, że najważniejsza w nim jest miłość.
– Dziękuję, na nas już pora. Prosimy o rachunek – rzucił Tim.
– O tak, już najwyższa pora – potwierdziłam szeptem, a on uniósł pytająco brwi.
– Tak sądzisz?
– Uhm – przytaknęłam, puszczając do niego oko.
– Dobrze wiedzieć – odpowiedział mrugnięciem.
Kilka minut później siedzieliśmy w samochodzie, pędząc w kierunku domu. Podczas jazdy cały czas trzymał rękę na moim kolanie i wodził po nim opuszkami palców, doprowadzając mnie tym niemal do szaleństwa.
– Naprawdę myślałaś, że zapomniałem o dzisiejszym święcie? – spytał niespodziewanie.
– Tak.
– Byłem pewien, że się domyślisz, że cały ten numer z kolacją służbową to wybieg. Chciałem ci zrobić niespodziankę.
– Wiem, skarbie. Tylko że ostatnio nie mieliśmy dla siebie zbyt wiele czasu. W zasadzie już od dość dawna – przypomniałam.
W odpowiedzi ujął moją dłoń i uniósł ją do ust.
– Stęskniłem się za tobą – odparł, odwracając głowę w moją stronę, gdy czekaliśmy na zmianę świateł.
– Ja za tobą też – powiedziałam niemal szeptem, czując, że na widok jedynego mężczyzny na świecie, jakiego kiedykolwiek naprawdę kochałam, do oczu napływają mi łzy. Jedynego, którego dotyk przyprawiał mnie o drżenie, który tak dobrze mnie znał i którego będę kochać przez resztę swojego życia. – Zabierz mnie do domu – szepnęłam, a potem uniosłam jego dłoń do swoich warg i czule ją pocałowałam.
– A potem? – spytał prowokująco, odwracając wzrok i skupiając się na jeździe.
– A potem do łóżka – odparłam tym samym tonem. Momentalnie mocniej wcisnął pedał gazu, a moja głowa opadła na oparcie.
Roześmiałam się wniebowzięta, że nadal tak mocno działam na swojego męża.
***
Wspinaliśmy się niecierpliwie po schodach, nie zawracając sobie głowy zapalaniem świateł, byle jak najszybciej znaleźć się w sypialni. Marynarka Tima zawisła na drzwiach wejściowych, moje buty zostały gdzieś w salonie, a pończochy skończyły przerzucone przez balustradę.
– Jak ty to, do cholery, zawiązałaś? – wystękał, zmagając się z zawiązanym na kokardę paskiem mojej kopertowej sukienki z czerwonego jedwabiu. Zatrzymaliśmy się na moment na półpiętrze, błądząc niecierpliwymi dłońmi po swoich ciałach i przywierając zachłannie do swoich warg. Mary Jane na nasz widok roztropnie wycofała się na swoje legowisko w kuchni.
– Taki wielki facet i nie daje sobie rady z malutkim węzełkiem? – roześmiałam się, sięgając ustami do jego ucha i delikatnie je przygryzając, co zawsze szalenie go podniecało.
– Och, Maddie, taka piękna sukienka – odezwał się ironicznie, odciągając mnie od siebie, by spojrzeć mi w oczy.
Nagle poczułam szarpnięcie, bo zdecydowanym ruchem rozdarł ją na moich piersiach. Gwałtownie wciągnęłam powietrze, a potem wbiłam w niego wzrok, dysząc równie ciężko jak on. Uniosłam prowokująco brew i to mu wystarczyło.
Przeszedł do sedna.
Złapał mnie wpół, owijając wokół siebie moje nogi, i zanim się obejrzałam, już niósł mnie po schodach na górę. Zataczaliśmy się ze śmiechem po korytarzu, obijając się o ściany.
– Zdąży pan dotrzeć do sypialni, panie Foster? – zakpiłam, gdy odbił się od kolejnego rogu i przyparł do framugi drzwi.
– Ma pani coś przeciwko podłogom, pani Foster? – spytał ostrzegawczym tonem, rozluźniając nieco uścisk, aż zaczęłam się zsuwać po jego ciele.
– Skąd! – zaprzeczyłam, a on z przekornym uśmieszkiem znów mnie podciągnął.
– A oto i sypialnia – powiedział i rzucił mnie na łóżko jak worek ziemniaków.
– Auć! To nie było zbyt romantyczne – zauważyłam z przekąsem, spoglądając na swoją rozdartą suknię.
– Zaraz będzie romantycznie, kochanie – wymamrotał, rozluźniając krawat i wysuwając go powoli spod kołnierzyka.
– Och…. – wyrwało mi się, a na jego twarz powoli wypłynął uśmiech.
– Masz do niego słabość, prawda? – roześmiał się, rzucając krawat na brzeg łóżka i biorąc się niecierpliwie do rozpinania spinek od mankietów.
– Uhm, ten błękit… – przyznałam, czując jak na widok męża po moim ciele rozchodzi się fala ciepła. Był tak samo przystojny, jak wtedy, gdy się poznaliśmy i jak w dniu, w którym się oświadczył.
– Widziałaś kluczyki od samochodu?
– Nie. A nie ma ich na stoliku przy drzwiach?
– Nie, tam już sprawdzałem. Poszukaj w moim płaszczu, a ja sprawdzę w sypialni! – zawołał z przedpokoju.
Jęknęłam pod nosem. Tim nigdy nie mógł ich znaleźć, a mieliśmy zarezerwowany stolik w restauracji na wpół do ósmej. Jeśli się spóźnimy, nie ma szans, żeby przedłużyli rezerwację, nie w walentynki.
Jego płaszcz jak zwykle wisiał przerzucony przez oparcie krzesła w salonie, kilka metrów od wieszaka, który stał przy drzwiach. Setki razy prosiłam, żeby go tam wieszał, gdy wraca do domu, ale co wieczór musiałam to robić za niego. Idąc z płaszczem do przedpokoju, wsunęłam rękę do kieszeni w poszukiwaniu kluczyków. Natrafiłam na zwitek niepotrzebnych papierów, tik-taki i… aksamitne pudełeczko.
Wyjęłam je z kieszeni i w tym samym momencie usłyszałam za plecami skrzypienie podłogi. Odwróciłam się, nie mogąc wydobyć z siebie głosu, a wtedy zobaczyłam, że Tim klęczy przede mną na jednym kolanie i uśmiecha się z nadzieją.
– Co robisz? – wyszeptałam, czując, jak po policzkach spływają mi łzy.
– Proszę cię o rękę – szepnął, a potem wyjął mi z rąk pudełeczko, otworzył je i wyciągnął w moim kierunku.
Wydałam okrzyk zachwytu na widok okrągłego diamentu.
– Och, Timothy, tak, tak, tak! – wykrzyknęłam, zarzucając mu ręce na szyję i mocno go do siebie przytulając. Tak mocno, aż oboje straciliśmy równowagę i poturlaliśmy się po podłodze.
Śmiejąc się jak szaleni, zatrzymaliśmy się w drzwiach i usiedliśmy.
– Poczekaj, przecież jeszcze cię nie spytałem! – zawołał i włożył mi pierścionek na palec. – Maddie, nie potrafię wyrazić, jak bardzo cię kocham. Zostaniesz moją żoną? – powiedział poważnym tonem, przygryzając dolną wargę, jak miał w zwyczaju, gdy robił się nerwowy. Albo głodny, ale tym razem obstawiałam zdenerwowanie.
– Czy już mogę powiedzieć „tak”? – zapytałam, wpatrując się w swoją dłoń z lśniącym pierścionkiem.
– Tak! – wykrzyknął.
–Tak, tak, tak!
Przywarliśmy do siebie, obejmując się i całując wszędzie tam, gdzie mogliśmy dosięgnąć, nie rozluźniając uścisku.
W tamte walentynki w ogóle się nie przejęliśmy, że przepadła nam rezerwacja stolika.
Tim podciągnął się na łóżku w moją stronę. Rozmyślając o naszych poprzednich walentynkach, przegapiłam moment, gdy się rozbierał. Nie mogłam się napatrzeć na jego rozwichrzone blond włosy, płonące ogniem błękitne oczy i ciało, wciąż tak samo jędrne i szczupłe, jak w dniu, w którym się poznaliśmy. Całując moje kolana, raz jedno, raz drugie, położył mi dłoń na udzie, a ja zaczęłam się napawać widokiem jego ślubnej obrączki.
– Timothy?
– Tak, skarbie?
– Kocham cię – powiedziałam po prostu, sięgając dłonią do jego podbródka i unosząc jego głowę, żeby mógł spojrzeć mi w oczy.
– Ja też cię kocham, Maddie – odparł, całując moją otwartą dłoń. – Nie masz pojęcia, jak bardzo…
Znów ucałował środek mojej dłoni, a ja wyciągnęłam drugą rękę i zanurzyłam palce w jego włosach.
– Timothy?
– Tak, kochanie?
– Możesz ze mnie zdjąć… resztę sukienki?
Przerwał pocałunki i uśmiechnął się do mnie łobuzersko.
– Już się robi!
Chwilę później skrawki czerwonego jedwabiu wylądowały na łóżku i obu szafkach nocnych. Ich śladem poszła reszta naszych ubrań, które na szczęście zachowały się w całości.
Tim przywarł swoim silnym, idealnie umięśnionym, ciałem do mojego. Oplotłam go mocno nogami, a on uśmiechnął się i wsunął we mnie – powoli, delikatnie, namiętnie. Gdy poczułam go w środku, z mojej piersi wyrwało się westchnienie.
Poruszając się we wspólnym rytmie w intymnym tańcu, który znaliśmy na pamięć, a mimo to za każdym razem wydawał się nam inny i niepowtarzalny, kolejny raz zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo go kocham. Dotarło do mnie, że już nigdy nie będę się czuła w naszym domu samotna.
– Tęskniłam za tobą – wyszeptałam, przytulając go mocniej do siebie, kiedy leżeliśmy.
Czułam na swoim ciele jego słodki ciężar, a nasze klatki piersiowe wznosiły się i opadały w zgodnym rytmie.
– Niedługo już nie będziesz musiała – powiedział stłumionym głosem, nie odrywając warg od mojej szyi, którą znaczył czułymi i delikatnymi pocałunkami.
– To znaczy? – spytałam cicho, wodząc opuszkami palców po jego plecach.
– Nie mówiłem ci? Zostałem partnerem. A to oznacza, że mogę trochę zwolnić…
Zastygłam w bezruchu. Dopiero chwilę potem opamiętałam się i zaczęłam go bić po głowie poduszką.
– Zostałeś partnerem?! Ty draniu! Od kiedy o tym wiesz? – wykrzyknęłam, zapominając, że jestem całkiem naga, i powtórnie zamierzając się na niego poduszką.
Roześmiał się w głos, próbując uchylić się przed ciosem, a potem podniósł się i klęknął na łóżku, łapiąc mnie za nadgarstki.
– Od kilku dni, ale czekałem z tą nowiną do walentynek.
Usiadłam nieruchomo, zastanawiając się, co to w ogóle dla nas znaczy. Więcej czasu dla domu. Mniej weekendów spędzanych w pracy. Kolacja o szóstej trzydzieści, a może nawet o szóstej. I lepsze pieniądze.
– O czym tak rozmyślasz? – spytał, przysuwając się bliżej i wtulając we mnie.
– O kuchence Viking z podwójnym piekarnikiem.
– Jakiej kuchence? – zdziwił się, pociągając mnie z powrotem na łóżko.
Usiadłam na nim okrakiem. Wiedziałam, że całkiem nieźle wyglądam, a on uwielbia patrzeć na moje ciało.
– Marki Viking, z podwójnym piekarnikiem. Dobrze się składa, że będziemy mieli pieniądze.
– Chcesz kupić nową? Przecież dopiero co zrobiliśmy remont… Mmm, kotku, co ty tam robisz? – zapytał i aż się zachłysnął, gdy zaczęłam się na nim poruszać. Nie musiałam długo czekać, by mój mąż był znów gotowy.
– Każdy dobry cateringowiec potrzebuje kuchenki Viking – uśmiechnęłam się przekornie, widząc jego rozszerzone zdumieniem oczy.
– Jaki cateringowiec? I jaka kuchenka Viking?
– Z podwójnym piekarnikiem! Szczęśliwych walentynek, Timothy – wyszeptałam, a nasze złączone ciała znów rozpoczęły intymny taniec.
– Szczęśliwych… walentynek… najdroższa…Zdobyta przez wikinga
Jennifer DeLucy
Wszystko zaczęło się od niezdrowego zauroczenia, dni spędzanych na rozmyślaniach o nim i nieustannym przywoływaniu w myślach jego obrazu. Nie potrafiłam zapomnieć o tym facecie, nie byłam w stanie zostawić go w spokoju. I mimo iż zdawałam sobie sprawę, jak absurdalnie się zachowuję, co dzień z utęsknieniem wyczekiwałam wieczora.
Bo on pojawiał się w snach.
Podobno nie można się zakochać w słowach. Nawet trudno to sobie wyobrazić. Gdyby jednak którejś z was się to przytrafiło – wyrazy współczucia, bo wtedy uznacie, że żaden realny mężczyzna nie jest dla was wystarczająco dobry. Nikt nie jest w stanie doścignąć ideału wykreowanego w umyśle.
Patrząc wstecz, wyraźnie widzę, jak słowa spływają na papier. Pisanie tamtej powieści ani przez moment nie było żmudnym obowiązkiem, raczej wyjątkowo silną obsesją, pragnieniem, którego nie sposób zlekceważyć i które prowadziło do udręki. Zajmowałam się pisaniem od prawie dwunastu lat, dzień w dzień pochylona nad klawiaturą, i mimo że napisałam wiele innych książek, żadna z nich nie pochłonęła mnie tak bardzo jak ta.
Kiedyś było zupełnie inaczej – pisałam dla innych. To, co tworzyłam, miało być ucieczką od rzeczywistości dla dręczonych problemami i tych, którzy szukają nowego spojrzenia lub inspiracji. Tym razem jednak pisałam dla samej siebie. Wkrótce to, co zrodziło się z kaprysu i czystej fantazji, zamieniło się w coś znacznie poważniejszego, nad czym zaczęłam tracić kontrolę.
Na początku próbowałam obwiniać za tę sytuację innych. Powtarzałam sobie, że to wszystko przez niego – mężczyznę o odpychającym charakterze, którego każda świadoma oraz szanująca się kobieta momentalnie znienawidziłaby za szowinizm i prymitywne maniery. Ale było jasne, że to tylko i wyłącznie moja paranoja. Pielęgnowałam ją, niczym ćma lecąca do tego, czym powinnam gardzić – tubalnego głosu, zwalistej sylwetki i wszystkiego, co reprezentował sobą ów barbarzyńca, którego towarzystwa nie byłby w stanie znieść nikt oprócz tej, która go stworzyła.
Doszło do tego, że nie potrafiłam odróżnić rzeczywistości od fikcji, co więcej, nie miało to już dla mnie żadnego znaczenia. Zbyt mocno się zaangażowałam. Im dłużej pisałam, tym bardziej on stawał się tym, czym pierwotnie miał być – ideałem.
Automatyczna sekretarka w moim telefonie już kilka tygodni temu przestała spełniać swoją funkcję, zapchana wiadomościami, na które i tak nie miałam zamiaru odpowiadać. Nawet mój narzeczony dał za wygraną. Biedny Peter, wydawał mi się tak odległy, jakby dzieliły nas tysiące lat świetlnych. Gdyby tylko wiedział… Nie, nie miał najmniejszych szans w porównaniu z Magnusem. Wady Petera, jego męczące potrzeby emocjonalne, cały ten niepotrzebny balast, jaki niesie ze sobą prawdziwy związek, wydawały mi się uciążliwe i irytujące. Nie wspominając o seksie. Kurczę, z Peterem bywało różnie. Trzeba mu oddać sprawiedliwość, że się starał i czasem było w porządku, ale nigdy nie miałam stuprocentowej pewności, że mnie nie zawiedzie. A kto lubi rozczarowania?
Dlatego sama, z własnej woli, skazałam się na samotność. Pozwoliłam, żeby wszyscy się ode mnie odsunęli, po to, bym mogła żyć we śnie. Dziś w nocy Magnus jak zwykle poprosi mnie, żebym z nim została. Postanowiłam, że tym razem się zgodzę. Nie chcę znów wracać do szarej rzeczywistości.
Budzik na szafce nocnej wskazywał dwudziestą drugą. Zwykle nie chodziłam spać tak wcześnie, ale cierpliwość nie należała do moich cnót. Ubrana jedynie w cienką koszulę nocną, położyłam się na zaścielonym łóżku i czekałam na sen.
Ale on nie nadchodził.
Przewracając się niecierpliwie z boku na bok, nie mogłam się już doczekać, aż pogrążę się w stanie nieświadomości. W pewnym momencie zaczęłam nawet obwiniać swoją oporną psychikę. Widocznie powoli dochodził do głosu mój zdrowy rozsądek… Zaraz się z nim rozprawię! Dobry żołnierz nie rusza do walki bez broni.
Sięgnęłam do szuflady w szafce nocnej po fiolkę ze środkami nasennymi i połknęłam pigułkę bez popijania wodą. To z pewnością pomoże rozwiązać mój problem.
Już po krótkiej chwili moje powieki nie były w stanie oprzeć się spowijającej oczy czarnej zasłonie. Kiedy znów je otworzyłam, znajdowałam się w dużej sali o ścianach z potężnych drewnianych bali. Z góry spoglądały na mnie wyrzeźbione na belkach złocone wizerunki bestii o dzikich oczach. Zawieszone na ścianach pochodnie rzucały tańczące cienie na podłogę i sufit. Pode mną rozciągała się gruba zwierzęca skóra o miękkim, puszystym włosiu. Rozłożył ją dla mnie, spodziewając się, że wrócę.
Dziś wieczorem miała się odbyć wielka uczta. Wiedziałam, bo sama ją wymyśliłam i opisałam.
Gdy tylko o tym pomyślałam, tuż obok rozległa się głośna muzyka. Usłyszałam starodawną pieśń, gromką i triumfalną, która z pewnością brzmiała obco dla współczesnych uszu, ale ja już tu wcześniej bywałam. Wsparłam dłonie na ciepłym futrze i podźwignęłam się z podłogi, a potem ruszyłam za głosem rogów.
Chwilę później stałam w masywnych odrzwiach, obserwując Magnusa w otoczeniu wojowników i ich kobiet. Śmiał się głośno. Jego jasne włosy spływały na szerokie ramiona, ale nie zdołały całkowicie przesłonić wypalonych na nich śladów krwawych podbojów. Przyszły mi na myśl wszystkie bezlitośnie odebrane przez niego życia oraz ziemie podbite i splądrowane w jego imieniu przez służących mu wojowników. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że ten mężczyzna jest symbolem zagłady. Byłam obecna przy tym, jak siekał swoich wrogów mieczem. Wymyśliłam każdą scenę bitewną, policzyłam ciała ofiar, opisałam jej następstwa. A mimo to, gdy go teraz obserwowałam, widząc jego błyszczące z dumy brązowe oczy i męską twarz, na której malował się wyraz satysfakcji i zadowolenia, byłam przekonana, że… go kocham.
W tej samej chwili, zupełnie jakby wyczuł moją obecność, uniósł głowę i szeroko się uśmiechnął. Potem podniósł się ze swojego miejsca, na co wszyscy wbili w niego zdumiony wzrok, zaskoczeni jego nietypowym zachowaniem. Było powszechnie wiadomo, że Magnus z Pfeltu, niepokonany książę wikingów, nigdy nie wstawał dla żadnego mężczyzny, nie mówiąc o kobiecie.
Podszedł do mnie szybko, zostawiając swoją kompanię.
– Bogowie znów mi cię zesłali – odezwał się, patrząc na mnie z góry. Był wielki jak dąb.
– Tak…
– Promieniejesz jaśniej od słońca. Czym dzisiaj pachniesz?
– Escadą – rzuciłam i uśmiechnęłam się pod nosem, dobrze wiedząc, że nie ma pojęcia, o czym mówię.
– Cóż za pięknie brzmiące słowo. Czy to jakiś kwiat?
– To jest… Trudno mi to wyjaśnić – odparłam.
– Ach, mniejsza z tym. Pójdź ze mną do mojego łoża. Sprawię, że będziesz śpiewała.
Zarumieniłam się, kiedy Magnus po raz pierwszy powiedział do mnie te słowa. Mówiąc szczerze, sama sobie byłam winna – to ja, autorka, kazałam mu się wysławiać w tak romantyczny sposób. Teraz już nie było odwrotu.
Choć zdążyłam już wcześniej dość dobrze poznać jego warownię, wziął mnie na ręce, jak miał w zwyczaju, zostawiając zaciekawionych towarzyszy i pozieleniałe z zazdrości kobiety w ich własnym małym światku, i poniósł mnie znajomymi mi korytarzami do swoich komnat. Tam usadowił mnie na stercie futer i położył się obok.
– Słuchaj, Magnus, nie musisz zawsze mnie tu taszczyć. Wierz mi, znam drogę – zauważyłam.
– Nie lubisz spoczywać w moich objęciach? – spytał z szelmowskim uśmiechem.
– Eee… Nie, bardzo lubię. Ale mimo to dziękuję. Powtarzam ci to za każdym razem, a ty…
– Nie mam zamiaru tego słuchać – przerwał mi stanowczo. – Jesteś moją nałożnicą i będę z tobą robił, co mi się podoba.
Westchnęłam z rezygnacją. No tak. Muszę spróbować oduczyć go tej maniery, skoro zamierzam tu zostać.
– Jak się dzisiaj miewasz? – spytałam, wyciągając rękę, by dotknąć jego twarzy.
– Moje lędźwie cię pragną. Pokażę ci, jak bardzo…
Parsknęłam, wydymając policzki od powstrzymywanego śmiechu, i pokiwałam głową na zgodę. Ta kwestia za każdym razem jednakowo mnie bawiła. I jeszcze to męczące poczucie winy: jak w ogóle mogłam pisać w ten sposób? Wstyd!
– Pokaż mi – poprosiłam, a wtedy Magnus ujął mnie za nadgarstek i przeciągnął moją dłoń po skórzanym kaftanie na wysokości bioder. Wsunęłam pod niego palce. Tak, jego… lędźwie były bardzo spragnione. Był nie tylko twardy jak skała, ale i wyjątkowo hojnie obdarzony przez naturę.
Przygryzłam wargę, sygnalizując w ten sposób swoją gotowość, na co on się pochylił i przywarł ustami do moich warg. Ależ potrafił całować! Pod dotykiem jego niesamowitego języka momentalnie miękły mi nogi (i wilgotniały inne części ciała).
Pocałunek tak mocno mnie podniecił, że…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnejO autorkach
Alice Clayton znana polskim czytelnikom z erotycznych powieści (Nie dajesz mi spać, Z Tobą się nie nudzę). Skończyła teatrologię na Uniwersytecie Missouri. Mieszka w St. Louis ze swoim partnerem i czworonożnymi domownikami. Po raz pierwszy publikuje opowiadanie.
Jennifer DeLucy dorastała w Scranton w Pensylwanii. Studiowała emisję głosu, stawiając jednocześnie pierwsze kroki w literaturze. Obecnie mieszka na Środkowym Zachodzie, gdzie rozwija karierę pisarską i muzyczną.
Nicki Elson w powieściach tworzy wielowymiarowe, realistyczne postacie i uważnie obserwuje, jak zachowują się w zwariowanych sytuacjach, w które je pakuje. Mieszka na przedmieściach Chicago z mężem i dwójką dzieci.
Jessica McQuinn szczęśliwa żona z dwudziestoletnim stażem i mama dwójki maluchów. Pisze, odkąd sięga pamięcią, ale dopiero gdy dzieci poszły do szkoły, postanowiła podzielić się swoją twórczością z innymi.
Victoria Michaels mieszka z mężem i czwórką dzieci. Wolny czas poświęca na czytanie, pisanie i podróżowanie po kraju. W jej utworach zawsze są obecne miłość i humor, które stanowią esencję jej codziennego życia.
Alison Oburia zanim została pisarką, pracowała jako nauczycielka. Ma męża i dwóch synów. I to szczęście, że cała rodzina wspiera ją w pisaniu, tolerując ciągłe okupywanie przez nią wspólnego komputera.