Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zapach Ciemności - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
4 listopada 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
27,90

Zapach Ciemności - ebook

Jeżeli "Dotyk ciemności" cię zaskoczył, to po lekturze "Zapachu ciemności" będziesz porażona. Jeszcze nigdy miłość i przemoc nie były tak blisko…

Oswobodzony z seksualnej niewoli przez pakistańskiego oficera Caleb jest obciążony długiem, który można odkupić wyłącznie krwią. Droga będzie długa i pełna niepewności, lecz los Caleba i Livvie wkrótce się przesądzi.

Czy Caleb wyrzeknie się ukochanej na rzecz zemsty? Jaka jest cena rozgrzeszenia?

"Obawiacie się nadmiaru scen erotycznych i „rozpadania na tysiąc kawałków”? Takich fragmentów jest stosunkowo niewiele. Nie są to przypadkowe opisy, owszem mocne i dosadne, ale przede wszystkim zasadne. Jest ból, przemoc i poniżenie, wszystko to łamane przez przyjemność. Nad lekturą unosi się ponura mgła, sugestywne opisy tworzą ciemność… Tę widzianą oczami Caleba i tę z perspektywy Livvie."
Justyna Chaber

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-342-9
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Słowo do czytelnika

Jeśli sięgasz po tę książkę, nie przeczytawszy Dotyku ciemności, zawróć natychmiast! Będziesz zagubiony.

Do całej reszty: witajcie ponownie! Cieszę się, że postanowiliście kontynuować ze mną tę przygodę. Do stycznia 2013 roku Dotyk ciemności sprzedał się w liczbie ponad 70 tys. egzemplarzy. To niesamowite! Nie spodziewałam się osiągnąć tak wiele i wiem, że miałam ogromne szczęście.

Sprawiliście, że ziściło się moje marzenie.

Stawiłam czoła przeciwnościom losu. Przeżyłam odrzucenie i złamane serce. Nie mogę powiedzieć, że zawsze było warto; są rzeczy, które odwróciłabym za wszelką cenę. Jednak, patrząc w przyszłość, mogę z całą pewnością stwierdzić: nigdy wcześniej nie miałam więcej nadziei.

Dziękuję.Książkę dedykuję

Mojej córce. Pisanie tej powieści zajęło mi wiele miesięcy. Bywały dni, kiedy nie mogłam się bawić. Bywały wieczory, kiedy nie mogłam nakryć cię do snu. Jesteś zbyt mała, żeby zrozumieć, dlaczego mamusia musiała pracować, ale i tak mi wybaczyłaś. Twoja miłość zmieniła mnie na zawsze i odtąd będę każdego dnia starać się być ciebie warta. Jesteś moją spuścizną.

Mojemu mężowi. Staram się czasami wyrazić moją miłość do ciebie, ale nie potrafię opisać jej słowami. Jesteś częścią mojej duszy i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Wystarczy powiedzieć, że jeśli mnie kiedyś opuścisz – podążę za tobą.

Mojej mamie. Kiedy zastanawiam się, co to znaczy być silną, myślę o tobie. Dziękuję, że nigdy się nie poddałaś. Wiem, że nie byłabym nawet ułamkiem tej osoby, którą jestem dzisiaj, gdyby nie twoja miłość i wsparcie. Jesteś moją inspiracją.

M. McCarthy. Pisz dalej, siostrzyczko. Twój dzień nadejdzie. Kocham cię.

K.A. Ekvall. Dajesz mi nieźle popalić, dziewczyno, i uwielbiam cię za to. Nie mogę się doczekać chwili, gdy będę mogła odwdzięczyć się tym samym, więc pisz dalej!

A. Mennie. Komplement z twoich ust jest jak deszcz na pustyni: rzadki i cenny. Dziękuję, że we mnie uwierzyłaś.

M. Suarez. Byłam twoja już od słów „Przeczytałam Dotyk ciemności w wyniku przegranego zakładu”.

Mojemu bratu, Scottowi. Dziękuję za niesamowite trailery, braciszku. W ten sposób prawie wynagrodziłeś mi wszystkie klapsy, jakie dostałam przez ciebie w dzieciństwie. Kocham cię!

Pixel Mischief. Twoja wiedza na temat grafiki komputerowej pozostaje w cieniu jedynie twojego zapału do zdrady w kung-fu!

R. Welborn, Y. Diaz oraz J. Aspinall. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak wdzięczna jestem za waszą miłość i wsparcie. Sprawiliście, że moje hobby przerodziło się w karierę. Mam nadzieję, że przyjaźń, która nas połączyła, będzie rozwijać się jeszcze przez lata.

Rilee James. Co ja mogę powiedzieć, uwielbiam cię jak jasna cholera. Któregoś dnia włączymy kamerę i świat nigdy nie będzie już taki sam.

Lance’owi Yellow Robe’owi oraz Johnny’emu Osborne’owi. Z takimi przyjaciółmi mój mąż ciągle mi gdzieś znika! LOL! Uwielbiam was.

Tym blogerom: SamsAwesomness.blogspot.com, TotallyBookedBlog.com, Maryse.Net. Bez was nie osiągnęłabym sukcesu. Zasługujecie na każdego swojego czytelnika!

Independent Authors. Kiedy wydawcy nas nie chcą, pozostają jeszcze fani. Szczególne podziękowania dla Shiry Anthony, Anthony’ego Beala, Daisy Dunn, Rachel Firasek, Colleen Hoover, Sonny’ego Garretta, Tiny Reber oraz K. Rowe.

Vino 100/The Tinderbox w Rapid City. Dziękuję za miło spędzone chwile, doskonałe rozmowy i niekończący się zapas dobrego alkoholu.

Emily Turner – zapalonej czytelniczki i gramatycznej nazistki! Dzięki!Jeden

Niedziela, 30 sierpnia 2009

Dzień 2:

Wiwisekcja. Właśnie to słowo przychodzi mi na myśl, gdy zastanawiam się, jak opisałabym swoje samopoczucie. Zupełnie jakby ktoś rozciął mnie skalpelem, a ze środka wydostały się tkanki i krwawe bąble. Słyszę, jak trzaskają żebra przy otwieraniu klatki piersiowej. Moje mokre i lepkie ograny zostają powoli wyciągnięte na zewnątrz, jeden po drugim, aż w końcu staję się zupełnie pusta. Pustka ta nie oznacza jednak kresu cierpienia. Ból sugeruje, że wciąż żyję. Wciąż. Żyję.

Nade mną świecą sterylne, przemysłowe fluorescencyjne światła. Jedna z żarówek mruga i brzęczy, jakby miała się zaraz przepalić, walczy o życie. Już od godziny nie mogę przestać obserwować nadawanego przez nią alfabetem Morse’a komunikatu. Światło-ciemność-bzz-bzz-światło-ciemność. Bolą mnie oczy, a mimo to nie mogę odwrócić wzroku. Odpowiadam własnym komunikatem: Nie myśl o nim. Nie myśl o nim. Caleb. Nie myśl o nim.

Ktoś mnie obserwuje. W takich miejscach zawsze ktoś cię obserwuje. Ktoś przychodzi ciągnąć za różne kable. Jedna osoba patrzy na wykres pracy serca, druga na rytm oddechów, a trzecia dba o to, żebym nic nie czuła. Nie myśl o nim. Kable. Te wystające z dłoni doprowadzają płyny i leki. Te przylepione do klatki piersiowej monitorują pracę serca. Czasami wstrzymuję oddech, żeby sprawdzić, czy się zatrzyma. Ono jednak tylko przyśpiesza, a ja po chwili muszę zaczerpnąć powietrza. Bzzzz-światło-ciemność.

Jest też kobieta, która próbuje mnie karmić. Zdradza mi swoje imię, ale mam to w nosie. Ona się nie liczy. Nikt się nie liczy. Pyta mnie, jak się nazywam, jakby jej uprzejmość miała zachęcić mnie do mówienia. Nigdy nie odpowiadam. Nigdy nie jem.

Nazywam się Kotek, a mojego pana nie ma. Co może być bardziej ważnego?

Kątem oka widzę, jak obserwuje mnie z cienia.

– Naprawdę myślisz, że błaganie ci coś da? – pyta mnie duch Caleba i uśmiecha się.

Płaczę. Wydostaje się ze mnie głośny szloch, tak gwałtowny, że wstrząsa całym moim ciałem. Nie potrafię go powstrzymać. Pragnę Caleba, a zamiast tego dostaję leki. Pokarm jest dostarczany przez rurkę, kiedy śpię.

Zawsze ktoś mnie obserwuje.

Zawsze.

Chcę stąd odejść. Przecież nic mi nie dolega. Gdyby Caleb tu był, wyszłabym stąd szczęśliwa, uśmiechnięta i kompletna. Ale jego nie ma, a oni nie pozwalają mi opłakiwać go w spokoju.

* *

Dzień 3:

Zamykam oczy, a potem powoli znowu podnoszę powieki. Caleb stoi obok mnie. Serce zaczyna mi szybciej bić, a z oczu płyną łzy. Wreszcie tu przyjechał. Wreszcie przybył, żeby mnie stąd zabrać. Jego twarz jest ciepła, a uśmiech szeroki. Zauważam znajome wygięcie warg i wiem, że myśli o czymś niegrzecznym. Czuję mrowienie, które rodzi się w brzuchu i wędruje do cipki, sprawiając, że puchnie i zaczyna pulsować. Nie miałam orgazmu od wielu dni, choć wcześniej zdążyłam się do nich przyzwyczaić.

– Mam cię uwolnić? Wyglądasz tak seksownie, gdy jesteś przypięta do łóżka – mówi z uśmiechem.

– Tęskniłam za tobą – próbuję powiedzieć, ale moje usta okazują się niewiarygodnie suche i kiedy oblizuję dolną wargę językiem, na myśl przychodzi mi papier ścierny.

Karmią mnie przez rurkę, która została wciśnięta mi do nosa; zawartość kroplówki spływa po gardle. Swędzi mnie tam i nie mogę się podrapać. Boli. Nie potrafię pozbyć się tej rurki i czuję jej zawartość za każdym razem, kiedy przełykam. Smakuje środkiem antyseptycznym.

– Przepraszam – mówi Caleb.

– Za co? – szepczę.

Chcę, żeby przeprosił mnie za to, że tak długo zwlekał, by… wyznać mi miłość.

– Za przywiązanie cię do łóżka – wyjaśnia.

Marszczę brwi ze zdziwienia. Przecież on uwielbia mnie wiązać.

– Kiedy zyskamy pewność, że jesteś stabilna emocjonalnie, uwolnimy cię.

Coś tu jest nie tak. Coś tu jest bardzo nie tak.

To przez te leki.

– Wiesz, gdzie się znajdujesz, Olivio? – pyta łagodnie kobieta.

Nie nazywam się Olivia. Nie jestem już tamtą dziewczyną.

– Jestem doktor Janice Sloan i pracuję dla FBI – mówi. – Policjanci zdołali cię zidentyfikować dzięki zdjęciu dołączonemu do aktów sprawy zaginięcia. Twoja przyjaciółka, Nicole, zgłosiła porwanie. Szukaliśmy cię. Twoja matka bardzo się martwiła.

Mam ochotę się odezwać i kazać jej się zamknąć. Dosłownie aż mnie świerzbi. Przestań! Przestań do mnie mówić. Ale ona nie zamierza milczeć. Będzie zadawać więcej pytań, tych samych pytań, a tym razem może się okazać, że będę musiała na nie odpowiedzieć. Wiem, że to jedyny sposób, żeby mnie wypuścili. Teraz trzymają mnie przywiązaną do łóżka i naszprycowaną lekami; mówią, że próbowałam skrzywdzić pielęgniarkę. Ja wyjaśniam, że to ona zaczęła. Nie prosiłam o przewiezienie do szpitala. Krew nie należała do mnie, a jej właściciel nie będzie za nią tęsknił. Byłam niemal pewna, że nie żyje. Wiem o tym, bo sama go zabiłam.

– Rozumiem, że to dla ciebie trudne. Tak wiele przeszłaś… – Słyszę, jak kobieta przełyka głośno ślinę. – Nie potrafię sobie tego wyobrazić – ciągnie dalej.

Z daleka śmierdzi od niej współczuciem, którego wcale sobie nie życzę. Nie od niej. Kobieta wyciąga rękę, żeby mnie dotknąć, a ja odruchowo cofam dłoń. Głośne szczęknięcie sprzączki pasa uderzającego o metalową ramę łóżka brzmi jak groźba przemocy. Jestem gotowa właśnie w ten sposób zareagować na kolejną próbę kontaktu fizycznego. Kobieta unosi obie ręce i odsuwa się o krok. Zaczynam oddychać spokojniej, a czarny krąg otaczający pole mojego widzenia znika. Świat odzyskuje kolory i ostrość. Teraz, gdy już zwróciła moją uwagę, zdaję sobie sprawę, że nie jest sama. Przyszła z mężczyzną, który uniósł głowę i patrzy na mnie jak na zagadkę, którą chce rozwiązać. To spojrzenie jest boleśnie znajome.

Odwracam głowę w stronę okna i wbijam wzrok w światło wpadające przez szpary między żaluzjami. Ściska mnie w żołądku. Caleb. Wydaje mi się, że słyszę jego imię. Kiedyś patrzył na mnie w ten sposób. Zastanawiam się dlaczego, skoro najwyraźniej potrafił czytać mi w myślach. Z tęsknoty za nim wszystko mnie boli. Tak bardzo mi go brakuje. Czuję znowu, jak łzy zbierają się pod powiekami i wypływają kącikami oczu.

Doktor Sloan nie odpuszcza.

– Jak się czujesz? Rozmawiałam z naszym przedstawicielem, który był obecny podczas wstępnego badania, a także dowiedziałam się od policji w Laredo, co zaszło w trakcie twojego zatrzymania.

Przełknęłam głośno ślinę, próbując odepchnąć napływające wspomnienia. Właśnie tego bardzo chciałam uniknąć.

– Wiem, że to może wyglądać inaczej, ale jestem w szpitalu, żeby ci pomóc. Znalazłaś się tutaj ze względu na oskarżenie o napaść na funkcjonariuszy straży przygranicznej, posiadanie broni, stawianie oporu oraz podejrzenie popełnienia morderstwa. Moim zadaniem jest ustalenie twojej odpowiedzialności, ale też pomoc. Jestem pewna, że masz powody, dla których dopuściłaś się tego, o co się ciebie oskarża, ale nie pomogę ci, o ile nie wtajemniczysz mnie w swoją historię. Proszę, Olivio, daj sobie pomóc – mówi doktor Sloan.

Czuję narastającą panikę. Moje serce już przyśpieszyło, a wzrok raz jeszcze zachodzi mgłą. Duszę się od łez zbierających się wokół rurki w gardle. Świat po stracie Caleba jest pełen bólu. Spodziewałam się tego.

– Twoja matka próbuje znaleźć kogoś do opieki nad twoim rodzeństwem, żeby móc się z tobą zobaczyć – mówi.

NIE! Niech się trzyma z dala ode mnie.

– Powinna dotrzeć tutaj jutro albo pojutrze. Możesz porozmawiać z nią przez telefon, jeśli chcesz.

Jęczę, żeby wreszcie zamilkła. Chcę, żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju – ta kobieta, mężczyzna w kącie, moja matka, rodzeństwo, nawet Nicole. Nie chcę ich słuchać. Nie chcę ich oglądać.

Odejdź, odejdź, odejdź.

Drę się jak opętana. Nie wrócę do domu!

– Caleb! – wołam. – Pomóż mi!

Moje ciało chce się zwinąć w kłębek, ale nie może. Jestem uwięziona jak zwierzę w klatce, ku uciesze gawiedzi. Chcą wiedzieć, co się stało, ale oni nigdy, przenigdy tego nie zrozumieją. Nie mogę im powiedzieć. Ból jest mój i tylko mój.

Krzyczę i krzyczę, aż w końcu ktoś podbiega i naciska wszystkie magiczne guziki.

Leki przejmują kontrolę.

Caleb.

* *

Dzień 5:

Doskonale zdaję sobie sprawę, że znajduję się na oddziale psychiatrycznym szpitala. Powtarzano mi to wielokrotnie. Śmiać mi się chce z ironii sytuacji. Wypuszczą mnie wtedy, gdy będę w stanie ich o to poprosić, ale ja nie zamierzam się odzywać. Dosłownie stałam się własną zakładniczką. Może faktycznie zwariowałam. Może faktycznie pasuję do tego miejsca.

Obtarcia na nadgarstkach i kostkach przybrały kolor wściekłej czerwieni. Chyba ostro walczyłam. Tęsknię za więzami. W pewnym sensie pozwalały mi wić się i szarpać. Dawały mi coś, przeciwko czemu mogłam się buntować. Bez nich… czuję się jak zdrajczyni. Nie jestem już więźniem i najwyraźniej pozwalam im mnie tu trzymać.

Jem, kiedy przynoszą posiłki, żeby nie wciskali mi więcej rurek do nosa. Biorę prysznic, kiedy jest to konieczne. Wracam do łóżka jak grzeczna dziewczynka. Odpływam w nieświadomość pod wpływem leków.

Och, uwielbiam leki.

Tylko że oni nigdy nie zostawiają mnie samej. Zawsze ktoś mi towarzyszy, obserwując mnie jak króliczka doświadczalnego. Kiedy tylko mgła po lekach opada, od razu ich widzę: doktor Sloan i jej „partner”, agent Reeda. Mężczyzna lubi na mnie patrzeć. Odpowiadam tym samym. Kto pierwszy odwróci wzrok, przegrywa. Często ja jestem pierwsza. Jego wzrok jest niepokojący.

W oczach Reeda dostrzegam znajomą determinację i przebiegłość, jakiej nie mogłabym dorównać.

– Jesteś głodna? – zapytał.

Czuję się, jakby mówił, że nie mam innego wyjścia i muszę się złamać; że w końcu dostanie to, czego ode mnie chce. Dręczę go milczeniem, a on czasami uśmiecha się pod nosem. W takich chwilach widmo Caleba staje się bardziej wyraźne.

Nie doczekawszy się odpowiedzi, Caleb musnął palcami prawej dłoni dolną część mojej prawej piersi.

Tego dnia jednak on pierwszy odwraca wzrok i skupia uwagę z powrotem na swoim laptopie. Wstukuje coś na klawiaturze, a potem myszką przewija informacje, których nie mogę dostrzec.

Wciągnęłam gwałtownie powietrze do płuc i uciekłam przed dotykiem Caleba, wciskając zamknięte oczy w skórę uniesionej ręki.

Powoli sięga po swoją teczkę, która stoi na podłodze obok krzesła, i wyciąga z niej kilka brązowych folderów. Otwiera jeden z nich i zapisuje coś, marszcząc czoło.

Jego wargi musnęły moje ucho...

Wiem.

Wiem, że Caleba tu nie ma. Postradałam zmysły. Właściwie to zauważam, że agent Reed jest całkiem przystojny. Nie tak przystojny jak Caleb. Mimo to wydaje mi się równie interesujący. Jego czarne jak smoła włosy wydają się nieco zbyt długie jak na wykonywany przez niego zawód, ale pozostają nienagannie ułożone. Miał na sobie typowy strój filmowego agenta: białą koszulę, czarny garnitur i ciemny krawat. Nosił to jednak swobodnie, jakby prywatnie ubierał się tak samo. Zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądałby nago…

Caleb zmienił mnie w kogoś takiego. Sam to przyznał. Jestem wszystkim, czym chciał, żebym była. I co dostałam w zamian?

Wiedziałam, że się uśmiechnął, chociaż nie mogłam tego zobaczyć. Wstrząsnął mną dreszcz tak potężny, że moje ciało niemal rzuciło się w stronę Caleba.

– Twoja matka powinna przyjechać dzisiaj – informuje agent Reed.

Ton jego głosu pozostaje beznamiętny, ale wzrok mówi coś innego. Czeka na moją reakcję. Serce zaczyna mi szybciej bić, ale chwila mija szybko i znowu czuję… odrętwienie. Jest moją matką, a ja jej córką. To nieuniknione. W końcu będę musiała się z nią zobaczyć. I wiem, że wtedy będę musiała to powiedzieć. Będę musiała powiedzieć jej, że nie chcę wracać do domu. Będę musiała kazać jej o mnie zapomnieć.

Z wdzięcznością przyjęłam wstrzymanie egzekucji, ale dlaczego aż pięć dni zajęło jej dotarcie tutaj? Może niepotrzebnie się martwiłam, że trudno będzie powiedzieć jej o moim odejściu. Nie wiem właściwie, co czuję.

– Wyjaśnij mi, co się z tobą działo przez te prawie cztery miesiące. Jeśli wytłumaczysz, skąd wzięłaś broń i pieniądze, zadbam o to, żebyś dzisiaj wyszła ze szpitala razem z matką – obiecuje Reed tonem przedstawiciela handlowego, który chce mnie namówić na zakup towaru.

Nie, dziękuję. Już wiedzą o pieniądzach, nie zajęło im to wiele czasu. Spoglądam na Reeda zmieszanym i niewinnym wzrokiem. Pieniądze? Wpatruje się we mnie przez sekundę, a potem spogląda na foldery i zapisuje coś skrycie. Agent Reed najwyraźniej nie łyknął mojej ściemy. Nie robi to na nim wrażenia. Przynajmniej nie mam do czynienia z kompletnym idiotą.

Jego wargi musnęły moje ucho.

– Odpowiesz mi z łaski swojej? Czy znowu mam cię do tego zmusić?

Tik-tak. Czas ucieka, a ja nie mogę bez końca chować się za zasłoną milczenia. Ciążą na mnie dość poważne zarzuty. Najwyraźniej nie da się po prostu wejść z Meksyku do Stanów Zjednoczonych. Wiem, że powinnam współpracować i opowiedzieć całą historię, żeby zyskać poparcie Reeda, ale nie potrafię się przełamać. Jeśli zacznę mówić, nigdy nie będę mogła zostawić tego wszystkiego za sobą. Do końca życia będę w cieniu tego, co się wydarzyło przez ostatnie cztery miesiące. Co więcej, nie mam pojęcia, co właściwie powiedzieć! Po raz setny dzisiaj tęsknię za Calebem.

Coś ścieka mi po szyi i zdaję sobie sprawę, że płaczę. Zastanawiam się, jak długo agent Reed mnie obserwował i czekał, aż się wreszcie złamię albo poddam. Czuję się zagubiona, a ta odrobina troski ze strony mężczyzny jest jak ostatnia deska ratunku. Nietrudno dostrzec w nim Caleba.

– Tak – wydukałam. – Jestem głodna.

Mija kilka długich i pełnych napięcia sekund, zanim mężczyzna przerwie niekończącą się ciszę.

– Możesz mi nie wierzyć, ale chcemy dla ciebie jak najlepiej. Jeśli nie spróbujesz pomóc nam pomóc tobie, wkrótce stracisz panowanie nad tym, co się z tobą dzieje. – Chwila ciszy dla lepszego efektu. – Potrzebuję informacji. Jeśli się boisz, możemy zapewnić ci ochronę, ale musisz okazać dobrą wolę. Każdy kolejny dzień, kiedy nic nie mówisz, oznacza kurczenie się twoich szans.

Czuję na sobie jego wzrok i wiem, że próbuje swoimi ciemnymi oczami skłonić mnie do udzielenia odpowiedzi. Przez chwilę chcę wierzyć, że naprawdę pragnie mi pomóc. Mogę sobie pozwolić na zaufanie nieznajomemu?

Co takiego chciał ode mnie, czego nie mógł sobie po prostu wziąć?

Otwieram usta, a słowa czają się na czubku języka. Skrzywdzi go, jeśli coś powiem. Zaciskam z powrotem wargi.

Agent Reed wydaje się sfrustrowany. I chyba słusznie. Bierze kolejny głęboki wdech i patrzy na mnie, jakby mówił „dobra, sama o to prosiłaś”. Sięga ręką do teczki i wyciąga z niej jeden z brązowych folderów, na które wcześniej patrzył. Otwiera go i najpierw wpatruje się w jego zawartość, a potem we mnie.

Nachylił się nade mną i przysunął smakowicie pachnący kęs mięsa do moich warg.

Przez chwilę wydaje się niepewny, ale potem wraca jego determinacja. Wyciąga ze środka kartkę i podchodzi, trzymając ją luźno w dłoni. W pewnym sensie nie chcę na to patrzeć, ale nie potrafię się powstrzymać. Muszę spojrzeć. Serce zaczyna mi szybciej bić. Każde włókno mojego jestestwa zaczyna drgać, jakby ktoś próbował na nich wygrywać piosenkę. Czuję palące łzy w oczach, a z ust wydobywa się dźwięk wyrażający jednocześnie radość i smutek.

To zdjęcie Caleba! To zdjęcie jego pięknej, surowej twarzy. Tak bardzo chcę po nie sięgnąć, wyciągam szyję, żeby lepiej mu się przyjrzeć.

Z niemal nieskrywaną ulgą otworzyłam usta, ale on gwałtownie się odsunął.

– Znasz tego mężczyznę? – pyta agent Reed, ale jego ton wyraźnie pokazuje, że już zna odpowiedź.

Pogrywa sobie ze mną i dobrze mu idzie. W akompaniamencie zduszonego szlochu jeszcze raz próbuję chwycić fotografię. Agent Reed trzyma ją tuż poza moim zasięgiem.

– Ty skurwielu – szepczę ochryple, gapiąc się w kawałek papieru.

Jeśli mrugnę, zniknie?

Za chwilę wszystko powtórzył.

Nie próbuję ponownie chwycić fotografii, lecz nie potrafię odwrócić od niej wzroku. Caleb jest na niej młodszy, ale niewiele. To wciąż mój Caleb. Jego jasne włosy podmuch wiatru odrzucił do tyłu, a błękit oczu wygląda cudownie, gdy patrzy w obiektyw. Jego usta, pełne i doskonałe do całowania, utworzyły pełną irytacji linię na idealnej twarzy. Ma na sobie białą koszulę, a wiatr rozchylił jej poły, ukazując kuszący widok. To mój Caleb. Pragnę mojego Caleba. Spoglądam spode łba na agenta Reeda i wreszcie łamię śluby milczenia, nasycając każdą sylabę gniewem:

– Daj. Mi. To.

Oczy mężczyzny na ułamek sekundy otwierają się szeroko. Dostrzegam pyszałkowate zadowolenie z siebie, ale zaraz znika.

Rundę pierwszą wygrał agent Reed.

– Czyli jednak go znasz? – kpi.

Patrzę na niego groźnie.

Podchodzi bliżej, wyciągając do mnie zdjęcie.

I znowu.

Wyciągam po nie rękę, ale on je cofa.

Za każdym razem przysuwałam się bliżej i bliżej, aż w końcu wcisnęłam się między jego nogi, trzymając ręce po obu stronach jego ciała.

Caleb nauczył mnie kilku rzeczy na temat potyczek, których nie mogę wygrać. Chciałby, żebym ruszyła głową i wykorzystała wszystkie swoje atuty, aby dostać to, czego potrzebuję. Zmuszam swoją twarz, by wyrażała spokój i smutek. To drugie przychodzi bez trudu.

– Tak… znałam go.

Celowo wbijam wzrok w kolana i pozwalam, by z moich oczu popłynęły łzy.

– Znałaś? – pyta zaciekawionym głosem agent Reed.

Kiwam głową i zaczynam głośno szlochać.

– Daj mi zdjęcie – szepczę.

– Najpierw powiedz mi to, czego chcę – odpowiada mężczyzna.

Wiem, że myśli dokładnie to, co chciałam, żeby myślał.

– On… – nie potrafię opanować żalu, nie muszę udawać bólu. – Umarł w moich rękach.

Oczami wyobraźni natychmiast widzę Caleba, jego szklany wzrok i ciało pokryte krwią oraz piachem. To właśnie w tamtej chwili go straciłam. Zaledwie kilka godzin wcześniej trzymał mnie w ramionach i myślałam, że wreszcie wszystko będzie dobrze. Wystarczyło pukanie do drzwi… i sprawy przybrały zupełnie inny obrót.

Agent Reed ostrożnie robi krok do przodu.

– Widzę, że to dla ciebie trudne, ale muszę wiedzieć, jak to się stało, panno Ruiz.

– Daj mi zdjęcie – płaczę.

Mężczyzna znowu się do mnie zbliża.

– Powiedz mi, jak to się stało – szepcze.

Nie raz już grał w tę grę. Podnoszę wzrok i patrzę na niego groźnie spod mokrych od łez rzęs.

– Próbował mnie ochronić.

– Przed czym?

Kolejny krok do przodu – tak blisko, tak chętnie.

– Przed Rafiqiem.

Agent Reed bez słowa odwraca się, żeby wyjąć kolejną fotografię z folderu i mi ją pokazać.

– Masz na myśli tego człowieka?

Syczę. Dosłownie syczę. Oboje jesteśmy zdziwieni moją reakcją. Nie wiedziałam, że potrafię być taka zdziczała. Podoba mi się to. Czuję, że jestem zdolna do wszystkiego. Nagle rzuciłam się na niego, przytrzymałam jego rękę i otoczyłam ustami palce, żeby skraść jedzenie. O mój Boże, było takie pyszne.

Agent Reed stoi blisko i wydaje się zupełnie zaskoczony, gdy nagle łapię go za kołnierz koszuli i przyciskam swoje usta do jego. Upuszcza folder.

Mój!

Mimo szoku udaje mu się przycisnąć mnie z powrotem do łóżka. Zakłada mi kajdanki i przykuwa do metalowej ramy. Zanim udaje mi się złapać dokumenty, on ma je już w swoich rękach.

Caleb szybko zareagował, łapiąc mnie za czubek języka i szczypiąc wściekle, jednocześnie drugą ręką chwytając mnie za kark.

Jego twarz wykrzywia gniew i niedowierzanie.

– Co ty wyprawiasz? – szepcze i ociera wargi, a potem patrzy na swoje palce, jakby spodziewał się znaleźć na nich odpowiedź.

Jedzenie wypadło na podłogę, a ja zaskomlałam z powodu jego utraty.

Kiedy próbuję się odezwać, zamiast tego krzyczę z frustracji, a pod powiekami zbierają mi się łzy wściekłości.

Jesteś dumna i rozpuszczona, ale ja wybiję ci z głowy te złe maniery.

Kiedy do środka wchodzi pielęgniarka, przestraszona i z ręką na piersi, agent Reed uprzejmie każe jej spływać.

– Lepiej? – pyta, unosząc brew.

Spoglądam na skute ręce.

– Ani trochę…

Wiwisekcja. Światło-ciemność-bzz-bzz-światło-ciemność. Caleb, tęsknię za tobą.

– Pomóż mi go złapać, Olivio. – Waha się na moment, najwyraźniej zastanawiając się nad czymś. – Wiem, że nie jestem przyjemny, ale może potrzebujesz kogoś takiego jak ja po swojej stronie.

Caleb.

Odejdź, odejdź, odejdź.

Serce mnie boli.

– Proszę… daj mi zdjęcie.

Agent Reed wchodzi w zasięg mojego wzroku, ale ja tylko gapię się na jego krawat.

– Jeśli dam ci to zdjęcie, opowiesz mi, co się stało? Odpowiesz na moje pytania?

Zagryzam dolną wargę, a gdy znajduje się w moich ustach, oblizuję ją. Teraz albo nigdy, a nigdy nie wchodzi w rachubę. Stało się to, co nieuniknione.

– Rozepnij kajdanki.

Mężczyzna obrzuca mnie badawczym spojrzeniem. Wiem, że jego umysł pracuje na najwyższych obrotach, próbując znaleźć sposób, by skłonić mnie do mówienia. Zaufanie nie może być jednostronne. W końcu Reed robi krok do przodu i powoli, ostrożnie rozpina kajdanki.

– I jak? – pyta.

– Powiem ci wszystko, ale tylko tobie. W zamian dasz mi każde jego zdjęcie, jakie masz, i wyciągniesz mnie stąd. – Serce biło mi jak oszalałe, ale zebrałam się wreszcie na odwagę; nigdy się nie poddaję. – Daj mi zdjęcie – mówię, wyciągając rękę.

Agent Reed krzywi się na myśl, że nie może ze mną wygrać. Niechętnie zbiera zawartość folderu i podaje mi zdjęcie Caleba.

– Najpierw będziesz musiała odpowiedzieć na moje pytania, a potem porozmawiam z przełożonymi o umowie. Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby cię ochronić, ale musisz zacząć mówić. Musisz mi wyjaśnić, dlaczego wygląda na to, że miałaś z tą sprawą więcej wspólnego, niż powinnaś jako ledwie osiemnastoletnia dziewczyna.

Nikt już dla mnie nie istnieje, gdy wpatruję się w twarz Caleba. Szlocham i muskam palcami znajome rysy twarzy. Kocham cię, Caleb.

– Przyniosę kawę – oznajmia agent Reed, a w jego głosie słyszę pewną rezygnację, choć pozostaje zdeterminowany. – A kiedy wrócę, spodziewam się wyjaśnień.

Nie zauważam, kiedy wychodzi, ale mam to gdzieś. Wiem, że daje mi czas, bym mogła rozpaczać w samotności.

Wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Tym razem usłyszałam zgrzyt klucza w zamku.

Pierwszy raz od pięciu dni jestem sama. Podejrzewam, że minie dużo czasu, zanim znowu będę mogła spędzić chwilę z Calebem. Całuję go drżącymi ustami.

Ciąg dalszy w wersji pełnejPolecamy również:

Patrycja Gryciuk

450 STRON

Ktoś musi zginąć, żeby o tej książce zrobiło się głośno…

W świecie w którym wszystko jest na sprzedaż, skrajne i drastyczne posunięcia marketingowe nie dziwią już nikogo. Ale czy ktokolwiek zdecydowałby się na zabójstwo, aby wypromować nową książkę?

Wiktoria Moreau to królowa kryminału, która w przeddzień wyczekiwanej przez miliony czytelników premiery najnowszej książki, zostaje posądzona o zniesławienie. Zamiast cieszyć się ze spotkań z wielbicielami, uczestniczy w procesie sądowym i policyjnym śledztwie w sprawie serii morderstw popełnianych według fabuły powieści jednego z jej największych konkurentów.

Nieznane i fascynujące kobiece oblicze polskiego kryminału!

W dalszej części znajdziecie Państwo

fragment publikacji1.

Zesztywniała masa uderzyła o gładkie kamienie na brzegu rzeki Hudson. Na jednym z nich szarawa mewa dygotała z zimna, strosząc piórka powiewające na wietrze. Tego roku nowojorski listopad przerażał swoją zawziętością. Ptak zerwał się i podfrunął dwa metry dalej, znoszony przez wicher w kierunku zamarzniętego, dryfującego przy brzegu ciała. Twarz zdeformowana od grymasu walczącego o ostatni oddech człowieka przerażała otwartymi szeroko ustami, które w pośpiechu opuszczał wodny pająk. Ptak zapolował na niego, jednak dał się zdekoncentrować zbliżającemu się znienacka przechodniowi. Teraz jedynym łatwym kąskiem okazało się otwarte oko denata, które mimo utraconego już blasku wyglądało bardzo smakowicie, połyskując na tle matowej twarzy z siną skórą. Korzystając z ostatniej szansy, ostry dziób momentalnie zanurzył się w nieznanym przysmaku, wyzwalając dźwięk wilgotnego mlaśnięcia. Po dwóch nieudanych próbach ptaszysko zrezygnowało jednak z uczty. Spłoszone przez gapiącego się na kuriozalną scenę mężczyznę, wzbiło się ku poszarzałemu niebu, głośno trzepocząc skrzydłami. Chwilę później blask lampy fotograficznej odbijał się w nieruchomych poszarzałych trupich źrenicach, niczym błyski piorunów w brudnej tafli wzburzonej rzeki.

Popołudniowa burza zaskoczyła mieszkańców Manhattanu i zepsuła humor detektyw Ortedze, która z niezadowoloną miną wychodziła właśnie z policyjnego auta, zatrzymanego nieopodal grupki ludzi. Policjantka niedbale przejechała błyszczykiem po swoich pulchnych wargach i udała się w kierunku zebranego tłumu. Jej wąskie szpilki zatopiły się w mokrym mule. Wielkie krople deszczu dudniły w jej służbowy parasol, kiedy zbliżała się do gapiów. Smród ciała dopadł ją wreszcie, gdy z grymasem niezadowolenia syknęła do jednego z policjantów:

– Zabierzcie ich stąd. Niech zrobią mi miejsce do pracy!2.

Tak nie można zacząć książki, pomyślała Wiktoria i podniosła wzrok znad laptopa. Zbyt oklepane, zbyt oczywiste. Zbyt „od razu”. Nigdy nie utrzyma czytelnika przy takim początku, nie ma mocnych. Napięcie ma rosnąć, a nie spadać. Nikt tego nie kupi. W dodatku za dużo przymiotników. A jeszcze gdy to Ira przeczyta, to już w ogóle lepiej nie myśleć… Może choć raz nie zaczynać od trupów…? Zdjęła okulary i zaczęła nerwowo stukać nimi w policzek, przybierając przy tym zamyślony wyraz twarzy. Mężczyzna, który na początku lotu zniknął gdzieś za kotarą, oddzielającą pasażerów od załogi samolotu, stanął właśnie nad nią i rzucając wymowne spojrzenie w stronę jej stóp wygodnie rozłożonych na jego fotelu, zapytał:

– Można?

– Przepraszam – odpowiedziała lekko speszona i pospiesznie zabrała nogi, spoglądając na niego ukradkiem. Był całkiem przystojny i już wiedziała, że będzie jej jeszcze trudniej się skupić. W ogóle co to za pomysł: zaczynać nową książkę w samolocie?! Z drugiej strony spędzała w nich tyle czasu, że była wręcz zmuszona do pracy w polowych warunkach. W przeciwnym razie nie miałaby szans na wywiązywanie się z obietnic złożonych w kontrakcie z wydawcą. Ale istniały też dobre strony – na pokładzie panował spokój. Telefon nie dzwonił. Brak dostępu do Internetu pozwalał uwolnić się od e-maili, którymi stale zasypywał ją Ira. Mogła się wreszcie wyciszyć. Skupienie stało się jednak zupełnie nieosiągalne, kiedy okazało się, że interesujący sąsiad trzyma w ręku jej książkę. Teraz już nie było mowy o pisaniu. Nie pierwszy raz Wiktoria zobaczyła nieznaną osobę czytającą jej debiut, ale nigdy nie był to tak atrakcyjny mężczyzna, i to w dodatku siedzący tuż obok! Cholera. Zerknęła na niego ukradkiem, żeby sprawdzić jego reakcję na lekturę. Ani drgnął. Był pochłonięty książką do reszty. W pewnym momencie oparł głowę na zagłówku fotela i zaczął coś mamrotać z zamkniętymi oczami.

Skóra – na tę myśl Wiktorię przeszył przyjemny dreszczyk. Uśmiechnęła się mimowolnie, myśląc o tych wszystkich bzdurach, jakie tam amatorsko wypisywała… Teraz już całkowicie porzuciła pracę nad tekstem wyświetlonym na laptopie i z zaciekawieniem obserwowała mężczyznę. Która to może być strona? Wpatrywała się w książkę, próbując przypomnieć sobie rozkład tekstu w znanym jej na pamięć sześćsetstronicowym tomie. Mężczyzna nagle otworzył oczy i skierował wzrok na Wiktorię. Szybko powróciła do ekranu komputera, ale było już za późno.

– Praca… – rzucił, widząc jej zmieszany wyraz twarzy, i wskazał na książkę.

– Praca? – powtórzyła Wiki.

– Muszę się z tym zapoznać do jutra – wyjaśnił i pomachał jej lekturą przed oczami. Wiktoria nie zrozumiała, o co chodzi mężczyźnie. Zauważył jej konsternację i uśmiechnął się, nie spuszczając z niej oczu.

Wtem wszystko się zatrzęsło i oboje zaczęli rozglądać się dookoła z niepokojem. Samolot poruszał się gwałtownie, w dziwny sposób, wywołując nagłą panikę w sercu Wiktorii. Jej dłoń pospiesznie chwyciła się podłokietnika, na którym ręka sąsiada była już mocno zaciśnięta, po czym odsunęła się energicznie, jakby poraził ją prąd. Facet wydawał się tego nie zauważyć. Samolot trząsł się na wszystkie strony, powodując nieznośne zachowanie żołądka Wiki, a kabinę wypełniły nerwowe głosy wystraszonych pasażerów. Ze strachem rozejrzała się dookoła, w ostatnim momencie łapiąc ześlizgującego się z jej kolan laptopa, ale nie zauważyła żadnej stewardesy. Niestety, nikogo oprócz innych pasażerów nie było teraz w pobliżu.

– W porządku – wycedził przystojniak, zerkając na odsuwającą się w pośpiechu rękę Wiktorii.

Nagle wszystko się uspokoiło.

– Cholerne turbulencje. Logan Flytland – dodał i wyciągnął do niej dłoń z nieskazitelnym manikiurem. Nieśmiało podała mu swoją. Mocny uścisk.

Logan Flytland! Jak można nie rozpoznać Logana Flytlanda?! Jak można zrobić z siebie idiotkę przed światowej sławy aktorem?! Tym samym, który ma zagrać główną rolę w ekranizacji jej własnej książki! No jak?! Zaciskając powieki, powoli, niemal ostrożnie wypuściła powietrze z płuc. Cholera, kurwa, cholera! Wielkie piwne oczy bożyszcza kobiet wpatrywały się w nią z zaciekawieniem, a chwila, która jej pozostała na wymyślenie zgrabnej odpowiedzi, właśnie minęła.

– Wiktoria Moreau. – Dzielnie pokonała zaschnięte gardło.

Pan Przystojny zmrużył oczy, po czym uśmiechnął się niewinnie, podnosząc książkę po raz drugi.

– Niemożliwe…

– A jednak… Tak mi przykro – odpowiedziała grobowym tonem.

– Przykro?

– Że pana nie rozpoznałam. Pana twarz wydała mi się znajoma, ale…

– Wzajemnie. Co za zbieg okoliczności – rzucił pospiesznie mężczyzna i odwrócił książkę na tył okładki. Zerknął na małe zdjęcie Wiktorii, pod którym można było przeczytać krótką notatkę o niej, stworzoną przez amerykańskiego wydawcę. Notkę, znaną Wiktorii na pamięć i w której nienawidziła dwóch słów: „polskiego pochodzenia”. Miała wrażenie, że za pomocą tego niewinnego sformułowania została skutecznie wynarodowiona.

„Wiktoria Moreau, pisarka polskiego pochodzenia, autorka bestsellerowych powieści, europejska królowa kryminału. Skóra, jej literacki debiut, przez 16 miesięcy nie opuścił listy bestsellerów »New York Timesa« i poruszył serca czytelników na całym świecie. Wszystko przez ciebie i Uciekaj! potwierdziły talent autorki, która zdobyła liczne nagrody literackie i tym samym utrwaliła swoją silną pozycję w świecie fikcji. Jej kolejne propozycje cechuje lekkie pióro i genialna intryga, która za każdym razem wywołuje zachwyt zarówno czytelników, jak i krytyków literackich. Moreau jest mrocznie doskonała!”

Wiktoria była Polką i tylko Polką, ale dziwnym trafem nikt jej za taką nie uważał. Fakt, że przez siedem lat była żoną Francuza i od lat mieszkała w Stanach, wydawał się odbierać jej narodowość w oczach całego świata. A szczególnie w oczach Iry, jej amerykańskiego agenta, autora notatki, pracującego dla niej w Little Black Book, nowojorskim wydawnictwie, z którym Moreau podpisała kontrakt trzy lata wcześniej. Dla Iry Wiki była française… No bo te buty na cienkim obcasie! Te zwiewne sukienki, znajomość win i zamiłowanie do owoców morza… Rodowita paryżanka, chciałoby się rzec. No i jeszcze to francuskie nazwisko, które zdecydowała się zatrzymać po rozwodzie, żeby nie robić przykrości Jacques’owi, a które dobiło ostatni gwóźdź do jej trumny niepolskości. Putain!

Jej czwarta z kolei książka nosiła tytuł Na dnie. Miała się ukazać za dwa miesiące, ale już wskoczyła z lekkością na pierwsze miejsce w rankingu przedsprzedaży literackiej.

Logan Flytland siedział teraz obok niej, trzymał w ręku jej debiutancki prywatny manifest wolności i gapił się na nią, czekając pewnie, aż coś powie. Wiktoria postanowiła nawiązać do pracy, jaka czekała na nich w Los Angeles, ale nie wiedziała jak. Pani Wygadana o wewnętrznie niewyparzonym języku nagle nie mogła sobie przypomnieć, czy Logan Flytland został już zatrudniony do roli Rolanda, czy leciał dopiero na casting? Hmm… Rozczarowana wstydliwym początkiem ich znajomości, za który brała całkowitą odpowiedzialność (jak można nie rozpoznać Flytlanda?!), nie chciała popełnić kolejnej gafy. Starała się więc odnaleźć w myślach tę niefortunnie zagubioną, ale jak się okazało ważną informację. Widząc jej dezorientację, aktor przemówił wreszcie, najwyraźniej jak i ona speszony całą sytuacją:

– Fajne zdjęcie.

Wiktoria otworzyła szerzej oczy i bezskutecznie próbowała się uśmiechnąć, co jeszcze bardziej zbiło z tropu jej rozmówcę:

– To znaczy, chciałem powiedzieć – fajna książka. Dobra… – dukał.

– Dziękuję. Film też – rzuciła bez zastanowienia kobieta, na co aktor od razu zareagował, niespodziewanie odzyskując całkowitą pewność siebie:

– Który?

Cholera!

– Ten, w którym pan grał…

– Tak, ale który konkretnie ma pani na myśli? Trochę ich już było… – powtórzył z zaciekawieniem przystojniak, wpatrując się w poruszające się coraz szybciej gałki oczne Wiktorii, próbującej przypomnieć sobie choć jeden tytuł filmu z Flytlandem. Było ich kilkanaście. Jako wierna fanka jego talentu i urody widziała je wszystkie, ale za skarby świata nie przypominała sobie żadnego tytułu. Słowa nieubłaganie pozostawały zagadką w jej skołowanym umyśle. Chyba powinna poważnie zacząć myśleć o ćwiczeniu pamięci, bo ta najwyraźniej droczyła się z nią coraz częściej. Pieprzone tytuły…

– No ten… Ten, w którym grał pan… Tego, no… Nie pamiętam… – poddała się wreszcie, przewracając oczami.

– Wszystko dla ciebie – przywołał nazwę swojej ostatniej produkcji, nie kryjąc dumy.

– Wszystko dla ciebie! No właśnie! Bardzo dobry! Bardzo mi się podobał…

– Cieszę się… – oznajmił Logan i najprawdopodobniej z braku pomysłu na dalszy dialog powrócił do czytania książki, wertując jej strony w poszukiwaniu miejsca, gdzie skończył. Zapadła niewygodna cisza, którą na szczęście przerwał piskliwy głos stewardesy wydobywający się z głośników. Zbliżali się do lotniska w Los Angeles. Wreszcie trochę lata w środku zimy!

française (franc.) – Francuzka

Putain! (franc.) – Kurwa!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: