Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zapomnieć Różę - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 listopada 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zapomnieć Różę - ebook

Mało kto podejrzewa, że inteligentna i dobrze sytuowana grupa młodzieży z porządnych domów, uczęszczająca do renomowanego liceum, ciesząca się dobrą opinią, za maską kultury i poprawności skrzętnie ukrywa bezwzględność i sadystyczne skłonności. To drugie demoniczne oblicze znają tylko oni sami i ich zaszczute ofiary. Strach i zmowa milczenia nakręcają spiralę strachu, nienawiści i agresji, a brak hamulców moralnych sprawia, że brutalność przyjmuje coraz okrutniejsze formy.

Do licealnej klasy opanowanej przez bezwzględną grupę młodocianych oprawców trafia utalentowana literacko Róża Kaufman. Zanim na dobre się zaaklimatyzuje w nowym środowisku,  staje się obiektem kpin i przemocy. Jak daleko potrafią posunąć się zdegenerowani uczniowie? Jak i czy w ogóle Róża poradzi sobie z prześladowaniem? Czy zło uczynione innym zawsze musi być ukarane? I wreszcie pytanie najważniejsze: Czy inteligencja chroni przed zmarnowaniem sobie życia?

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63506-35-3
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Do Ciebie

Zamiast prologu

Kiedy ktoś chce zwierzyć się komuś z najgłębszych tajemnic albo po prostu tak po ludzku się wygadać, potrzebuje bratniej duszy, u której znajdzie zrozumienie. Bywają to przyjaciele, rodzeństwo, rodzice albo w ostateczności najbardziej lubiany nauczyciel. Czasem jednak z różnych względów brzemię, które chce się zrzucić z serca, jest tak haniebne i tak kompromitujące, że każdy przyzwoity powiernik musi zareagować pogardą, konsternacją albo nawet odrazą. Można też swój sekret powierzyć psychoanalitykowi albo wyznać księdzu przy spowiedzi, jednakże zarówno psychoanalityk, jak i spowiednik powierzone im łajdactwa traktują jak oddany do utylizacji odpad. I jest dla mnie bez znaczenia, czy ten ktoś wysłuchuje hipokrytów i fałszywców takich jak ja z racji chwalebnej misji, jaką przyjął na siebie, by prowadzić grzeszne dusze do Boga, czy też w celu poprawienia samopoczucia matołom, szajbusom, świrom i innym popaprańcom w ramach wykonywania zawodu lekarza. Nie odpowiada mi, że obu obowiązuje tajemnica, oraz świadomość, że będę dla nich tylko zdefiniowanym bądź to przez katechizm, bądź to przez psychiatrię zaburzonym przypadkiem, który należy uzdrowić i sprawę odłożyć ad acta. Tymczasem ja potrzebuję oceny, ale nie żadnego eksperta czy rzeczoznawcy od błędów młodości, lecz kogoś takiego jak Ty.

Po długim namyśle, jak do Ciebie dotrzeć, zdecydowałam się powierzyć swój sekret wszystkim, ale jakby nikomu. Setki czy nawet tysiące czytających osób to spora grupa, lecz jednocześnie każda z nich to ta jedna jedyna przebiegająca wzrokiem po każdym utrwalonym na papierze słowie, które wcześniej wykiełkowało w moim sercu i dojrzało w umyśle. To Ty poznasz najmroczniejsze zakamarki mojej duszy i w swoim sumieniu je osądzisz. Przyjmę każdy wyrok, pragnę jednak głębokiej refleksji i uczciwego rozważenia, czy naprawdę to właśnie Ty jesteś tą najwłaściwszą osobą, by jako pierwsza rzucić we mnie kamieniem.Refleksje nad dwoistością mojej natury

Patrząc w przeszłość, uświadamiam sobie, że najwięcej kłopotów przysporzyła mi dwoistość mojej natury, że bezmyślne wygłupy, arogancka podłość, bezrefleksyjna niefrasobliwość i pyszałkowate draństwo efektem kuli śnieżnej doprowadziły do tragedii, która ostatecznie obarczyła mnie brzemieniem wyrzutów sumienia nie do udźwignięcia.

Zawsze byłam rozdarta pomiędzy dwiema skrajnościami skrajności. Najlepszym przykładem jest mój stosunek do mamy. Z jednej strony oczekiwałam, by była dobra i wyrozumiała, pragnęłam mieć w niej autorytet i moralny drogowskaz, z drugiej – nie chciałam, żeby wtrącała się w moje sprawy, dawała forsę i nieograniczoną wolność, no i, rzecz jasna, akceptowała wszystkie, nawet najgłupsze pomysły. Albo światopogląd, gdzie równolegle funkcjonował zachwyt dla klarownej definicji dobra z wyjątkową pobłażliwością dla własnych mankamentów. Zresztą to właśnie tolerowanie swych wad charakteru legło u podstawy przyszłej życiowej dewizy: należy znać swoje prawa i cudze obowiązki. A do tego doszła ta najbardziej wredna forma zakłamania – konformizm. Nie pamiętam, kiedy dokonałam odkrycia, że jakość mojego wizerunku w oczach innych zależy wyłącznie ode mnie. Z pewnością stało się to pod wpływem mojej babci, która w ramach nauki dobrych manier konsekwentnie kładła mi do głowy, że chociaż kłamstwo jest czymś złym i niewłaściwym, to jednak nie mówi się prawdy, kiedy prawda może sprawić komuś przykrość. Słowem, taktowny człowiek nie wali chamską prawdą między oczy. Czyli kłamać „dla dobra innych” jest cool! Będąc wyjątkowo bystrym dzieckiem, raz dwa doceniłam wartość dodaną tej taktyki jako sposób na unikanie lub przynajmniej łagodzenie przykrych konsekwencji swoich grzeszków. Co więcej, zaczęłam doskonalić tę umiejętność, a nie było to trudne, gdyż w telegraficznym skrócie problem sprowadzał się do zasady, by postępować zgodnie z oczekiwaniem innych, nawet wtedy, gdy myśli się inaczej.

Ponieważ wśród rozlicznych zalet los nie poskąpił mi aktorskich talentów, powiem więcej: obdarzył mnie naturalnym wyczuciem roli, bezzwłocznie wykreowałam trzy wizerunki Irminy: jeden dla rodziców, drugi dla belfrów, trzeci dla reszty świata. Cała trudność polegała na niemyleniu masek i trzymaniu wszystkich z dala od absolutnej prawdy o sobie. Pozostał jeszcze do spacyfikowania wewnętrzny sędzia, który na okrągło recenzował moje postępowanie. A wszystko dlatego, że od dzieciństwa wpajano mi, że każda osoba ma moralną busolę zwaną sumieniem… i takie różne bla, bla, bla… Z tego powodu w podstawówce prowadziłam pełne skruchy wewnętrzne dialogi. Jednakże w gimnazjum, kiedy sumienie niczym jakaś ciotka przyzwoitka rozpoczęło notorycznie krępować mój luz (wypada – nie wypada), zakłócać imprezowy rytm (lektura czy dyskoteka) oraz psuć wszystko, co nadaje życiu treść, koloryt, siłę napędową… i w ogóle sens, zaczęłam się stawiać. Nie potrzebowałam sumienia, które nie zabiegałoby wraz ze mną o moje własne potrzeby. Poza tym głupotą byłoby przy rozlicznych problemach wynikających z dwoistości natury, obciążać się dodatkowo obowiązkiem ciągłych wyborów między sumieniem a pokusą. Reasumując, cel polegający na przekabaceniu wewnętrznego sędziego na swoje kopyto został osiągnięty.

Przez długi czas ten sposób bycia przynosił same korzyści. Byłam lubiana zarówno w szkole, jak i poza nią, w domu wręcz wynoszona pod niebiosa, no i rzecz jasna stawiana za wzór licznym kuzynkom, kuzynom i mniej udanym dzieciom znajomych rodziny. Powiedzieć, że mama, tata i babcia z mojego powodu puchli z dumy, to mało.

Pozycję towarzyską wypracowaną w szkole podstawowej ugruntowałam w gimnazjum, w liceum zaś, i to renomowanym Norwidzie, wywindowałam ponad szczyty Himalajów. Było to możliwe z racji przyjaźni z, podobnie jak ja, charyzmatycznymi dziewczynami.

Prawdę mówiąc, mało kto docieka, jakie czynniki wpływają na odbiór innych osób. Znawcy tematu twierdzą, że decyduje pierwsze wrażenie trwające zaledwie kilka sekund. Tak czy owak Edyta Hańska, Kinga Kalat, Judyta Jurecka i ja, czyli Irmina Lisowska, jeszcze przed pierwszym dzwonkiem instynktownie przylgnęłyśmy do siebie, by tak wespół trwać na dobre i na złe. Oczywiście, niemalże automatycznie, zyskałyśmy status klasowej elity. To nasza czwórka narzucała styl bycia, decydowała, co ujdzie, a co jest obciachem, nasza przychylność nobilitowała nawet szare myszki albo pogrążała ważniaków w towarzyskiej nicości. Tej wyższości nie uważałam za coś nagannego. Wręcz przeciwnie. Podzieliłam opinię Kingi, że to za sprawą ewolucji czy też opatrzności jednostki silniejsze dominują nad słabszymi, a inteligentniejsze nad głupszymi. Co więcej, to osobnikom naszego pokroju została powierzona stymulacja postępu cywilizacyjnego, rozwoju kultury i takie w ogóle sralis-mazgalis, gdyż jak pokazał czas, to wszystko nie było funta kłaków warte. Wtedy uważałam, że mam szczęście, dzisiaj odnoszę wrażenie, że sam diabeł maczał w tym palce.

Klasa liczyła trzydzieści jeden osób, w tym szesnastu chłopaków. Niejako dla równowagi wśród nich również powstała czteroosobowa grupa „ważniaków” złożona z Dawida Walczaka, Tomka Neumana, Leszka Majchra i Bartka Blecha. Niekwestionowaną gwiazdą wśród nich był Dawid. Nam, siedemnastolatkom, jawił się jako fascynujący i świetnie ubrany przystojniak. Podejrzewam, że od początku wszystkie cztery miałyśmy bzika na jego punkcie, lecz każda z nas hołdowała zasadzie, którą moja babcia wyrażała krótko i obrazowo: skuteczniejsza jest pułapka, która nie gania za myszami, żeby je złapać.

Nasze liceum zaliczane do najlepszych w kraju było dostępne tylko dla najlepszych uczniów, ale i tak po kilku tygodniach wyodrębniła się trójka superprymusów, zwanych krótko kujonami – Sabina Rojtkop, Łukasz Sulik i Karolina Tulska. A ponieważ wszystko we wszechświecie jest względne, pozostali uczniowie mimo zdolności i pilności zostali zakwalifikowani do tak zwanego planktonu.

Zanim minął miesiąc, w pełnej krasie ujawnił się wrodzony talent Kingi do intryg, co zapewniło naszej czwórce dominację nad klasą. Stałyśmy się wyrocznią w sprawach stylu i mody, decydowałyśmy, co jest trendy, a co nie, kto jest cool, a kto zwykłym śmieciem. Grupa Dawida przyjęła inną taktykę, aby wykazać swoją wyższość: obierała jakiegoś pechowca na obiekt kpin, potem tygodniami darła z niego łacha, a jak się za bardzo szpulał, lądował głową w kiblu albo dostawał wycisk w drodze do domu.

Jak Boga kocham! Dzisiaj pisząc o tym, nie dowierzam, że był czas, kiedy te odrażające czyny działały na nas niby afrodyzjak, tylko dlatego, że stał za nimi zniewalająco piękny chłopak. A to był dopiero początek. Nasze poczynania nabrały impetu w drugiej klasie, gdy którejś październikowej soboty całą czwórką wybrałyśmy się do Czarnego Kota.Miłe złego początki

Miał to być zwykły wypad na dyskotekę. Przekraczając próg liceum, mentalnie wkracza się do przedsionka dorosłości. Można się zachłysnąć łatwiejszym dostępem do wielu rzeczy nadających życiu nowy koloryt, a dotychczas zakazanych albo przynajmniej ograniczanych. Jednakże potrzebowaliśmy niemalże roku, by zaistnieć na polu szerszym niż klasa.

W tym okresie najbardziej nobilitowało bywanie w najdroższych klubach, a Czarny Kot był pod każdym względem „naj”, czyli najdroższy, najbardziej ekskluzywny i kultowy. Nawet naszą czwórkę tylko od czasu do czasu stać było na bilety wstępu, niemniej słona cena za odlotowy wystrój, cudowną atmosferę, bajeranckie oświetlenie, przyjazną obsługę, barmana z zamiłowaniem do komponowania drinków oraz swobodny dostęp do alkoholi i innych używek miała swoje uzasadnienie. Od końcówki wakacji zaczęłyśmy w miarę regularnie bywać w Czarnym Kocie, a ten wypad miał być po prostu kolejnym upojnym wieczorem, jednakże licho postanowiło wtrącić swoje trzy…, a właściwie cztery grosze.

Ledwie usiadłyśmy przy barze i zamówiliśmy po drinku, gdy Judyta z błyskiem w oku zawołała:

– Niebywałe, zgadnijcie, dziewczyny, kto jeszcze zaszczycił ten przybytek swoją obecnością!

Spojrzałyśmy we wskazanym kierunku. Przy drugim końcu półkolistej lady ujrzałyśmy Dawida Walczaka i Tomka Neumana w towarzystwie dwóch nieznanych nam chłopaków w typie południowców spoza naszej szkoły. O kurdebalans, w sekundzie zrobiło się jeszcze fajniej. Zanim ustaliłyśmy, czy pomachać im przyjaźnie ręką, czy ostentacyjnie okazać obojętność, Dawid dopił drinka, wstał i podszedł do nas.

– Cześć, dziewczyny! – rzucił lekko.

– Cześć! – odpowiedziałyśmy zgodnym chórkiem.

– Zatańczymy, kiciu pasiasta? – Skłonił się dwornie przed Kingą, która akurat tego dnia ubrała się w sukienkę w tygrysie prążki.

Parsknęłyśmy śmiechem, a rozanielona Kinga wyszła z nim na parkiet.

– Podoba mi się ten w zielonym T-shircie. – Edyta wskazała brodą jednego z nieznajomych siedzących z Tomkiem.

Jak ogólnie wiadomo, dziewczyny lubią, gdy ich druga połówka jest po prostu ładna. Mając wybór między chłopcem mądrym, solidnym, ambitnym, zrównoważonym, wiarygodnym, pracowitym, lecz mało urodziwym, a pięknym jak Apollo i nic poza tym, w 99% wybiorą pięknisia. Ja także.

– Mnie też akurat on wpadł w oko, więc lepiej pogap się na didżeja, również niczego sobie ciacho – poradziła jej żartobliwie Judyta.

– Nie ma mowy, byłam pierwsza, a kto pierwszy, ten lepszy.

– Nieprawda, ja go zaklepałam…

Kiedy Edyta z Judytą licytowały się pociesznie, która z nich bardziej zasługuje na miłosną przygodę, przyjrzałam się bacznie nieznajomym. Najpierw temu w zielonym. Prawdę mówiąc, niewiele ustępował Dawidowi. I nie chodziło tu o modowe standardy, bo w tym miejscu stanowiły one normę. Mimo odległości i pulsujących świateł jego fizyczna atrakcyjność i męski seksapil ewidentnie biły po oczach. Chętnie włączyłabym się do licytacji, ale trzy rywalki do jednego serca to ani chybi zapowiedź potrójnych kłopotów. Pechowo drugi „nowy” diametralnie różnił się od przystojniaka w zielonym: byczy kark, szerokie bary i korekcyjne okulary w cienkich złotych oprawkach, które nadawały mu wygląd intelektualisty o wdzięku ochroniarza, a takie typy żadnej z nas nie kręciły.

Zresztą i tak wszyscy trzej siedzieli nieporuszeni, dopiero kwadrans później, gdy Dawid i Kinga wrócili z parkietu, padła propozycja wspólnego imprezowania.

Przystojniak w zielonej koszulce nazywał się Milan, miał smoliście czarne oczy i złoty kolczyk w lewym uchu. Nadin, czyli „ochroniarz” pozujący na intelektualistę, z bliska był tak samo szpetny jak z daleka, ale na szczęście był sympatyczny. Od tej chwili zabawa nabrała rumieńców. Zanim minęła godzina, przekonaliśmy się, że ulegamy tym samym emocjom, nadajemy na tych samych falach, a nawet śmieszą nas te same kawały, czyli łączy nas to, co lirycy nazywają wspólnotą dusz. Zanim wyszliśmy z lokalu, tworzyliśmy już zżytą paczkę i ta ekscytująca zażyłość sprawiła, że godzinę później zamiast najkrótszą drogą wrócić prosto do domów, bez zastanowienia ruszyliśmy spacerkiem przed siebie.

Noc była chłodna, ale sucha, bezwietrzna i nastrojowa. Pyzaty księżyc w obramowaniu z chmur, żółte korony drzew jarzące się w świetle ulicznych lamp, postrzępione cienie igrające z barwnymi refleksami reklam, szmer sunących sznurem płomiennookich samochodów nadawały miastu bajkowy charakter, zaś procenty szumiące w naszych głowach wprawiały w sielski nastrój. Było super. Dzisiaj zapomniałam już, z jakiego powodu poszliśmy na bulwar Wisłoka, lecz doskonale pamiętam, że gdy tylko przysiedliśmy na mijanej właśnie ławce, moralne hamulce jakby diabli wzięli. Edyta usiadła na kolanach Milanowi, Kinga – Dawidowi, który niby od niechcenia, zaczął ją miziać po karku. Na szczęście Tomek i Nadin nie zdradzali chętki do bliższych kontaktów ani ze mną, ani z Judytą, lecz dla odmiany zaproponowali nam jointy. Nawiasem mówiąc, w budzie przy każdej okazji straszyli nas toksycznością narkotyków, groźbą zarażenia, Hiwem, żółtaczką i czym tam jeszcze, dlatego świadomi naszych obaw chłopcy zapewniali nas, że jest to towar nie tylko najwyższej klasy wybierany przez koneserów, ale również w klubowych bibułkach1.

Wcześniej z powodu tych przestróg lub też braku odpowiedniej zachęty nie ćpałam, jednakże wtedy bez żadnych wewnętrznych oporów sięgnęłam po skręta. Cóż, już starobiblijny Bóg miał okazję na własne oczy zobaczyć, że ludziom owoc zakazany najlepiej smakuje. I smakował. Miałam jedynie pietra, że zacznę kaszleć i narobię wiochy, ale szczęśliwie papieros przyjemnie pachniał, a słodkawy dym nie drapał w gardło.

Po tej sobocie nic już nie było takie samo. Dlaczego? Bo po pierwsze, pojęcie „ja” zastąpiliśmy pojęciem „my”; po drugie, zawiązaliśmy przestępcze przymierze, któremu przyświecała muszkieterska dewiza: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego2.

------------------------------------------------------------------------

1 To znaczy, że bibułka zrobiona jest z najczystszego gatunku papieru niepozostawiającego po spaleniu popiołu.

2 Irmina nawiązuje do dewizy bohaterów powieści Trzej muszkieterowie francuskiego pisarza Aleksandra Dumasa – ojca (1802–1870).Polecamy inne powieści Ewy Barańskiej

- Gioconda z wachlarzem – powieść sensacyjno-obyczajowa z tłem historycznym

- Nie odchodź, Julio – powieść dla młodzieży

- Ostatni wielki Kahun – powieść sensacyjno-obyczajowa z elementami hawajskiej magii

- Pierwiastek Zero – powieść thriller z elementami naukowej fikcji

- Żegnaj, Jaśmino – powieść dla młodzieży

- Z kim płaczą gwiazdy – powieść dla młodzieży

- Ja, Blanka – powieść dla młodzieży

- Karla M. – powieść dla młodzieży

- Kamila – powieść dla młodzieży

- Kosmiczna heca, czyli wakacje z Zielonym – tom I przygodowej trylogii s.f. dla dzieci

- Kosmiczna heca, czyli na Wiridii – tom II przygodowej trylogii s.f. dla starszych dzieci

- Kosmiczna heca, czyli ziemskie wakacje kosmitów – tom III przygodowej trylogii s.f. dla starszych dzieci

- Tajemnica starego zegara – tom 1 i 2, powieść s.f. dla młodzieży (Podkarpacka Biblioteka Cyfrowa, Rzeszów 2011)

Wydane alfabetem Braille’a

- Z kim płaczą gwiazdy – powieść dla młodzieży (Zakład Nagrań i Wydawnictw Związku Niewidomych, Warszawa 2008, katalog BCPZN, sygnatura 5526)

- Kosmiczna heca, czyli Wakacje z Zielonym – tom I przygodowej trylogii s.f. dla starszych dzieci (Zakład Nagrań i Wydawnictw Związku Niewidomych, Warszawa 1999, katalog BCPZN, sygnatura 5042)

Więcej: www.ewabaranska.pl
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: