Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zbiornik 13 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
17 maja 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zbiornik 13 - ebook

Pierwsza od 2010 roku książka nagrodzonego Impac Prize autora powieści Nawet psy. Za powieść Zbiornik 13 Jon McGregor został nominowany do The Man Booker Prize 2017. Prezentowany tom to historia życia wielu osób w cieniu tragedii jednej rodziny.

Środek zimy, pierwsze lata XXI wieku. Przebywająca na wakacjach dziewczynka zaginęła w pagórkowatym terenie w sercu Anglii. Wieśniacy zostają wezwani do pomocy w poszukiwaniach obejmujących całe wrzosowiska, policja organizuje blokady dróg, a do spokojnej zazwyczaj wsi zjeżdżają tłumy reporterów.

Poszukiwania zaginionej trwają, a życie toczy się dalej; ludzie się rodzą, umierają, wracają, wyjeżdżają, zdradzają, bogacą i ubożeją., bo taka jest kolej rzeczy, bo tak musi być. Wobec tragedii niezmienna jest też przyroda - pod krokwiami stropu kościoła wiszą nietoperze, czaple pełnią straż w nurcie rzeki, kwiczoły gnieżdżą się stadami w koronach głogów, a w głębokich lasach buszują borsuki i lisy – parzą się i walczą, polują i umierają.

Napisana oszczędną prozą o wielkiej sile rażenia i dyskretnym wdzięku, powieść McGregora jest portretem zapracowanej wspólnoty, na której życie pada cień straty obcych ludzi. Stanowi ona zarazem studium rytmów świata natury i stale odnawialnej ludzkiej skłonności do agresji, która ujawnia się stopniowo przez trzynaście lat  trwania skutków szoku po dramacie jednej rodziny.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-07-03432-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Zebrali się na parkingu godzinę przed świtem i czekali, aż ktoś im powie, co robić. Było zimno i rozmowa się nie kleiła. Nasuwały się pytania, lecz ich nie zadawano. Zaginiona dziewczynka nazywała się Rebecca Shaw. Kiedy ostatnio ją widziano, miała na sobie białą bluzę z kapturem. Na horyzoncie wrzosowiska wisiała wilgotna mgła, a ziemia była zmarznięta na kamień. Otrzymali instrukcje i wyruszyli, skrzypiąc butami po skostniałej ziemi i zostawiając za sobą wydeptany szlak, który zanikał, gdy wrzosy sprężyście wracały do pionu. Miała metr pięćdziesiąt wzrostu, włosy ciemnoblond. Zaginęła przed pięcioma godzinami. Patrzyli pod nogi i nie rozmawiali; zastanawiali się, co mogą znaleźć. Słychać było tylko kroki, szczekanie psów przy drodze i słaby szum helikoptera od strony zbiorników. Helikopter latał przez całą noc i nic nie znalazł, chociaż ślizgał się reflektorami po wrzosowisku i wezbranych brunatnych potokach. Owce Jacksona wystraszyły się i rozbiegły przez rozwaloną furtkę, więc Jackson od kilku godzin był na nogach i zaganiał je z powrotem. Ekipy pogotowia górskiego, grotołazów i policji nie natrafiły na żaden ślad i o północy zwołano ochotników. Nietrudno było ich znaleźć. Połowa wsi i tak już wyległa z domów, rozmawiając o tym, co mogło się stać. Pora roku, mówiono, nie sprzyjała wycieczkom w góry. Część ludzi, którzy tutaj przyjeżdżają, nie zdaje sobie sprawy z tego, jak gwałtownie pogoda może się załamać. Jak błyskawicznie zapada zmrok. Niektórzy nie wiedzą, że gdzieniegdzie telefon komórkowy przestaje działać, bo nie ma zasięgu. Rodzina dziewczynki kwaterowała w jednej z przerobionych stodół Hunterów. O zmierzchu wpadli z krzykiem do wsi. Noc była za zimna na przebywanie w górach. Na pewno gdzieś się chowa, mówili ludzie. Lada moment wyjdzie z kryjówki. Skręciła nogę w kostce. Po prostu chciała nastraszyć rodziców. Tak teraz robią. Ludzie mieli potrzebę gadania, wszystko jedno czego. Z pierwszym brzaskiem mgła się rozwiała. Ze szczytu wrzosowiska widać było wieś: buczynę i gospodarstwa, wieżę kościoła i boisko krykietowe, rzekę i kamieniołom, i cementownię przy głównej drodze do miasta. Trzeba było przeszukać duży teren, dziewczynka mogła być gdziekolwiek. Szli naprzód. Co jakiś czas błyskały światła od szosy ledwo widocznej na horyzoncie. Zbiorniki powleczone były płaską metaliczną szarością. Zaczął padać rzęsisty deszcz. Ziemia szybko rozmiękła, wypływała spod ich butów oleistym brązem. Nad szeregiem ochotników leciał wolno helikopter prasowy. Trudno było nie popatrzeć w górę i nie pomachać. Później policja zorganizowała konferencję prasową u Gladstone’a, ale nie miała do zakomunikowania nic ponad to, co już wiedziano. Zaginiona dziewczynka nazywała się Rebecca Shaw. Skończyła trzynaście lat. Ostatnio widziano ją w białej bluzie z kapturem, granatowej kamizelce, czarnych dżinsach i tenisówkach. Miała metr pięćdziesiąt wzrostu i proste ciemnoblond włosy do ramion. Ktokolwiek widział osobę odpowiadającą temu opisowi, proszony jest o kontakt z policją. Poszukiwania zostaną wznowione o świcie. Wieczorem nad placem snuły się dymy z domowych kotłowni, siny blask telewizorów i podniesione głosy z podwórka za pubem. Zaczynały się wyłaniać wątpliwości.

O północy, z nastaniem nowego roku, od strony miasteczka za doliną rozbłysły fajerwerki, których z powodu znacznej odległości nie było słychać, więc nikt nie wyszedł popatrzeć. Potańcówkę w świetlicy odwołano, a w przepełnionym pubie Gladstone’a nie było nastroju do zabawy. Pół godziny po północy lokal zamknięto i ludzie rozeszli się do domów. Na ulicach zostali tylko policjanci, jedni zgromadzeni przy furgonetkach, inni zdążający z powrotem w góry. Nad ranem znowu się rozpadało. Z torfowych łożysk potoków wystąpiła woda, spływająca teraz wartkim strumieniem po wydeptanych ścieżkach na skraju wrzosowiska. Rzeka zmętniała od górskich osadów i chlustała przez jazy. Na wrzosowisku oznaczono chorągiewkami miejsca, gdzie rodzice i poszukiwacze już byli. Chorągiewki trzepotały na wietrze. Parking pod centrum informacji turystycznej zapełniał się wozami transmisyjnymi, zaczynali się zbierać dziennikarze. W świetlicy umieszczono stoły na kozłach, zastawione zielonymi kubkami i talerzykami z plastiku, w termosach prawie już wrzało, woń smażonego bekonu rozmywała się w deszczu. W gospodarstwie Hunterów z przerobionej stodoły, w której kwaterowali rodzice zaginionej, dobiegały głosy na tyle donośne, że słyszał je policjant stojący na zewnątrz. Z głównego domu wyszła Jess Hunter z kubkiem herbaty. Od strony zbiorników nadlatywał helikopter, przesuwając się wolno wzdłuż rzeki, ponad jazem, kamieniołomem i lasami. Nurkowie znów penetrowali rzekę. Grupa dziennikarzy, żeby zrobić zdjęcie, czaiła się za kordonem odcinającym koński most, celując obiektywami w puste lustro wody pod obłokiem zgęstniałych oddechów. Niżej na polu dwóch synów Jacksona pochylało się nad padłą owcą. Zbiorowy trzask migawek obwieścił przybycie pierwszego nurka, którego głowa w czepku gumowego kombinezonu pojawiała się powoli nad powierzchnią wody. Zza zakola wyłonił się drugi nurek, i trzeci. Po kolei skoczyli w łuk mostu i zniknęli z pola widzenia. Operatorzy wyszarpnęli kamery ze statywów i zaczęli pakować sprzęt. Jeden z synów Jacksona nadjechał quadem przez pole i kazał dziennikarzom się wynosić. Pusta rzeka płynęła wartko. Cementownię zamknięto na czas poszukiwań. Po tygodniu pierwsze płatki śniegu spadły na grań za obszarem spękanej ziemi, chociaż zdawało się, że zima jeszcze daleko. W szkole nauczyciele nie zdejmowali w klasach płaszczy i czekali. Każde słowo zdawało się niestosowne. W rurach grzewczych zaburczało, do czego większość nauczycieli już przywykła, i atmosfera w pokoju nauczycielskim rozluźniła się. Panna Dale spytała panią French, czy jej matka ma się lepiej, a pani French naświetliła okoliczności uzasadniające odpowiedź przeczącą. Znowu zapadła cisza punktowana pyknięciami kaloryfera. Do pokoju weszła pani Simpson, aby podziękować nauczycielkom za wczesne przybycie. Oczywiście wszystkie odpowiedziały, że to żaden problem. Zwłaszcza w tych okolicznościach. Pani Simpson zaleciła, by lekcje odbyły się normalnie, z tym że nauczycielki miały być gotowe do podjęcia rozmowy o zaistniałej sytuacji, gdyby dzieci o to poprosiły. Na co się zanosiło. Rozległo się pukanie do drzwi i wszedł woźny Jones z wiadomością, że ogrzewanie wkrótce będzie działać. Pani Simpson poleciła mu, żeby koniecznie wyżwirował boisko. Jones spojrzeniem dał jej do zrozumienia, że polecenie było zbyteczne. Pani Simpson stanęła w bramie i witała przyprowadzone do szkoły dzieci, których rodzice czekali aż pociecha wejdzie do środka i zamkną się za nią drzwi. Niektórzy wyglądali, jakby mieli zamiar tak stać cały dzień. Starsze dzieci czekały na przystanku na autobus. Już nastolatki. Pierwszy dzień szkoły, a nie miały sobie wiele do powiedzenia. Od rana wypytywano je o zaginioną dziewczynkę, jakby mogły wiedzieć na ten temat coś więcej, niż usłyszały w wiadomościach. Lynsey Smith powiedziała, że pani Bowman na pewno spyta ich, czy chcą o tym porozmawiać. Słowa „o tym” ujęła palcami w cudzysłów. Deepak zauważył, że przynajmniej przepadnie im dzięki temu francuski. Sophie obejrzała się i na drugim przystanku zobaczyła Andrew: czekał z Irene, swoją matką. Był ich rówieśnikiem, ale chodził do szkoły specjalnej. Podjechał ich autobus i James przestrzegł Liama, żeby nie robił sobie jaj z Becky Shaw. Śnieg padał i osadzał się grubą warstwą. W kościele odprawiono nabożeństwo. Pastor poprosiła policję o niedopuszczanie mediów. Powiedziała, że zaprasza wszystkich, ale żadnych zdjęć, żadnego nagrywania, żadnych notatek. Nie życzyła sobie robienia widowiska ze zbiorowej modlitwy. Kościelni wystawili dodatkowe krzesła, a i tak ludzie tłoczyli się w przejściach. Mężczyźni nienawykli do przebywania w kościele stali ze zwiniętymi kapeluszami w dłoniach, opierając się o końce ławek. Niektórzy wyczekująco pozakładali ręce. Ministranci rozdawali im modlitewniki otwarte na właściwej stronie. Pastor Jane Hughes wyraziła nadzieję, że nikt nie przyszedł po łatwą odpowiedź. Nie ma pocieszenia, mówiła, w sytuacji, w jakiej się dzisiaj znajdujemy. Nie ma pocieszenia dla rodziców dziewczynki ani dla krewnych, którzy specjalnie przyjechali do wsi, żeby podtrzymać ich na duchu. Nie ma pocieszenia dla policjantów uczestniczących w poszukiwaniach. Możemy jedynie ufać, że w tym trudnym czasie Pan Bóg jest z nami. Możemy tylko modlić się, by nas nie ogarnęła rozpacz, w której pławić się nie godzi, żeby wiara dodała nam siły do udzielenia cierpiącej rodzinie wszelkiej potrzebnej pomocy. Pastor urwała i przymknęła oczy. Wyciągnęła ręce w geście modlitewnym. Mężczyźni, którzy stali z założonymi rękami, nie zmienili pozycji. Kościelny zadzwonił trzy razy i dźwięk poniósł się o brzasku poranka przez całą dolinę, aż po stary kamieniołom. Pod koniec miesiąca pokazało się słońce i ziemia na polach zmiękła. Nieruchomym powietrzem wstrząsały głuche tąpnięcia osuwającego się z dachów śniegu. Chodziły plotki, ale tylko plotki, o rodzicach zaginionej dziewczynki. Że podobno odchodzą od zmysłów.

W lutym policja przeprowadziła rekonstrukcję z udziałem aktorów z Manchesteru. Prasę dopuszczono do gospodarstwa Hunterów z wyraźnymi instrukcjami, co wolno filmować. Dzień był pogodny, lekko mroźny. Przedstawiciel prasy poprosił o ciszę. Drzwi przerobionej stodoły otwarły się, ukazując parę ludzi po czterdziestce z trzynastoletnią dziewczynką. Kobieta była szczupłą, krótkowłosą blondynką. Miała na sobie granatowy płaszcz od deszczu i obcisłe czarne dżinsy, wpuszczone w buty z cholewami. Mężczyzna był wysoki i kanciasty, miał ciemne kręcone włosy i okulary w czarnej oprawie. Ubrany był w grafitową wiatrówkę z kapturem, luźne spodnie i czarne buty. Dziewczynka, wysoka jak na trzynastolatkę, miała ciemnoblond włosy do ramion i dobrze odegraną wściekłą minę. Była w czarnych dżinsach, białej bluzie z kapturem, granatowej kamizelce i tenisówkach. Cała trójka wsiadła do srebrnego samochodu zaparkowanego przed przerobioną stodołą i odjechała wolno w kierunku szosy. Fotoreporterzy biegli obok auta. Pod centrum turystycznym aktorzy zaczekali w samochodzie na fotoreporterów, zanim wysiedli i ruszyli na wrzosowisko. Dziewczynka ciągnęła się w ogonie i aktorzy grający rodziców odwracali się trzykrotnie, żeby ją zawołać, na co odpowiadała w ten sposób, że kopała z furią ziemię i jeszcze bardziej zwalniała krok. Dwoje dorosłych aktorów wzięło się za ręce i poszło dalej, a wtedy dziewczynka przyspieszyła. Jak się potem okazało, kolejność zdarzeń odtworzono na podstawie zeznań zebranych przez policję. Para dorosłych pokonała pierwszą grań i zniknęła z pola widzenia, z którego po paru chwilach ulotniła się również dziewczynka. Fotoreporterzy utrwalali pustą scenografię. Rzecznik prasowy podziękował wszystkim za udział. Trójka aktorów zeszła z powrotem ze wzgórza. Cementownia wznowiła pracę, więc wszystkie drogi posrebrzał drobny pył. Długi pociąg towarowy z hurgotem przeciął wzgórze i za łagodnym zakrętem znikł między drzewami. Blade światło pełzło powoli przez wrzosowisko, zahaczając o zalane jary i rowy i rozbłyskując tuż przed całkowitym zamknięciem się chmur. Na brzegu rzeki od strony jazu stała czapla zapatrzona w wodę. Przez noc ze wzgórz zeszła leniwa mgła. O czwartej rano Les Thompson już nie spał i prowadził krowy przez podwórze do dojenia. W późniejszych godzinach porannych widziano pastor jadącą samochodem do domu Hunterów. Spędziła tam godzinę z rodzicami zaginionej dziewczynki i po wyjściu nie rozmawiała z nikim.

Dochodzenie trwało. Pod koniec marca zrobiło się cieplej, a rodzice dziewczynki wciąż mieszkali u Hunterów. Żadnych wieści. Jane Hughes wybrała się do nich któregoś ranka, a mijając po drodze gospodarstwo Jacksona, zobaczyła go, jak stał z synami przed szopą, w której kociły się owce. Jacksonowie mieli miny mężczyzn, którzy ciężko się napracowali, ale nie widzą potrzeby, żeby się tym chwalić. Trzymali kubki z herbatą i papierosy. Z domu pachniało szykowanym śniadaniem. Dopiero na widok pierwszych dzieciaków idących do szkoły Will Jackson przypomniał sobie, że miał pojechać do matki swojego syna i odwieźć chłopca do szkoły. Furgonetka nie chciała zapalić, więc wziął quada, chociaż już po drodze nabrał pewności, że matce jego syna to się nie spodoba i da jej dodatkowy argument przeciwko niemu. Gdy zajechali pod szkołę, brama była już zamknięta, więc Will musiał zawołać Jonesa z kotłowni, żeby ją otworzył. Odprowadził syna do klasy. Pani Carter przyjęła jego przeprosiny, usadziła chłopca na miejscu i spytała Willa, czy klasa mogłaby odwiedzić jego gospodarstwo w czasie kocenia się owiec. Odpowiedział, że jagnięta już zaczęły się rodzić, co wyraźnie ją zdziwiło. Spytała, czy urodzi się ich więcej, na co Will powiedział, że jeśli chce urządzić szkolną wycieczkę, to musi zwrócić się z tym na piśmie do jego ojca. Była to najdłuższa od tygodni wypowiedź Willa Jacksona. Kiedy wrócił do siebie na podwórze, wszyscy jego bracia byli w szopie. Jedna owca padła pod jego nieobecność. Odbyło się zebranie rady parafialnej. Brian Fletcher z trudem utrzymywał porządek obrad i w końcu musiał zgodzić się z ludźmi, że w takiej sytuacji trudno się skupić na kwestiach parkowania. Zebranie zamknięto. Policja urządziła w sali zebrań u Gladstone’a konferencję prasową, aby ogłosić, że poszukuje kierowcy czerwonej furgonetki LDV Pilot. Dziennikarze dopytywali się, czy kierowca jest podejrzany, a odpowiedzialny za sprawę detektyw stwierdził, że wszystko jest brane pod uwagę. Siedzący obok detektywa rodzice dziewczynki nie odzywali się. Po południu zerwał się wiatr gnający chmury na wschód. Po ogrodzie pana Wilsona skakał kos z dziobem pełnym suchej trawy do wymoszczenia gniazda. Pod bukami za Close pełno było skoczogonków żywiących się pokruszonymi opadłymi liśćmi. Nocą ze wzgórz widać było światła autostrady, czerwień i biel płynęły obok siebie, a górą wiatr przepędzał chmury. Zaginionej dziewczynki szukano cały czas. Szukano jej wszędzie. W pokrzywach obrastających suchy dąb na podwórzu Thompsona. Podważano płyty chodnikowe i arkusze sklejki. Szukano w gospodarstwie Huntera, na tyłach przerobionych stodół, w wiatach parkingowych, szopach i warsztatach, w lasach i w szklarniach, i w ogrodzonych murami ogrodach. Szukano jej w cementowni, penetrując niepewnie wielkie hale, zaglądając ostrożnie za palety i wózki widłowe, sprawdzając w pomieszczeniu pracowniczym i w stołówce. Biały pył pokrywał ręce i twarze ludzi, gdy jak duchy wyłonili się na szosę. W nocy śniono o możliwych miejscach jej pobytu. W snach dziewczynka schodziła z wrzosowiska w przemoczonym ubraniu, z posiniałą skórą, a śniący pierwszy dobiegał do niej z kocem i sprowadzał ją bezpiecznie do domu.

W kwietniu, gdy pojawiły się pierwsze jaskółki, na wzgórza wrócili turyści. Na parkingu, zarzucając plecaki na ramiona, snuli domysły na temat dziewczynki. Dokąd mogła pójść, jak daleko mogła zajść. Gdyby ruszyła na północ, przed zapadnięciem nocy byłaby na autostradzie. Gdyby udała się na wschód, drogę zagrodziłyby jej zbiorniki. Gdyby poszła na zachód, dotarłaby do urwiska, gdzie wrzosy i ziemia urywały się strzępiasto, a po zboczu osuwał się żwir. Jaka pogoda towarzyszyła jej wędrówce. No i w tych butach. Tyle było miejsc, w które można wpaść. Jak to możliwe, że jeszcze jej nie znaleźli, chociaż dni były coraz dłuższe, słońce sięgało coraz głębiej w dolinę, a pod jesionami z zimnej, czarnej ziemi wyłaziły pierwsze świeże pastorały paproci. Wieczorami w wiadomościach pokazywano wciąż te same zdjęcia: lotnicze ujęcie ekipy poszukiwawczej idącej gęsiego przez wrzosowisko, nurków penetrujących wodę, rodziców dziewczynki odwożonych z miejsca akcji, samej dziewczynki. Dziewczyna na zdjęciu była w ubraniu odpowiadającym opisowi, a twarz miała odwróconą półprofilem. Komentowano, że wygląda przez to tak, jakby chciała być gdzie indziej. Matkę dziewczynki znów odwiedzili detektywi. Czasem padały nowe dla niej pytania. W szkole przed przybyciem dzieci panna Carter napełniła wodą aluminiowe dzbanki ze stołówki i wstawiła do nich gałęzie wierzby z baziami. Na działkach zaczynały wschodzić fioletowe brokuły, kruche i tak słodkie, że rzadko udawało się donieść przyzwoitą ilość do domu. Na gruntach wokół Kamiennych Sióstr widziano geodetów. Chodziły plotki, że pracują dla firmy prowadzącej kamieniołomy. O mało nie odwołano dorocznego balu wiosennego¹, ale gdy Irene zaproponowała, żeby dochód z niego przeznaczyć na fundusz dobroczynny na rzecz zaginionych dzieci, trudno było czynić obiekcje. Sally Fletcher zgłosiła się do pomocy w organizacji balu, bo Irene długo i wymownie na nią patrzyła. Zabezpieczeni linami nurkowie znowu zeszli w głąb zbiornika, a czapla odfrunęła w górę. Drzewa na nowo okryły się liśćmi. Lekki deszczyk kropił z szarych chmur nad polami.

Przed weekendem pierwszomajowym u rzeźnika była kolejka, ale gdzie jej tam do kolejek z dawnych czasów. Nie takiej kolejki potrzebowali Martin i Ruth, żeby utrzymać sklep. Martin nic na ten temat nie mówił, ale sprawa była oczywista i nikt nie zadawał pytań. Irene stała na początku kolejki i opowiadała wszystkim, co wie o sytuacji u Hunterów. Sprzątała tam, więc jako tako się orientowała. Możecie sobie wyobrazić, co to znaczy dla rodziców tej dziewczynki, mówiła. Choćby samo to, że muszą patrzeć, jak my tutaj chodzimy koło codziennych spraw. Trudno wymagać, żeby całe życie we wsi stanęło, powiedziała Ruth. Przyszedł Austin Cooper z nowym numerem „Echa Doliny” i położył plik gazet na ladzie. Ruth złożyła mu gratulacje, na co Austin w pierwszej chwili się zmieszał, ale zaraz się uśmiechnął i rakiem wycofał do drzwi. Irene, patrząc za nim, zapytała, czy Su Cooper jest przy nadziei. Ruth odpowiedziała, że tak, nareszcie, a Gordon Jackson z końca kolejki spytał, czy ma szanse zostać obsłużony przed narodzinami dziecka. Samochód pomocy drogowej nadjeżdżał wolno wąską ulicą, a za nim, przed wozem policyjnym, wlokła się na holu czerwona furgonetka LDV Pilot. Furgonetka opakowana była w przezroczysty plastik. Martin wytarł ręce o fartuch i wyszedł przed sklep na nią popatrzeć. Towarzyszył mu Gordon, który zapalił papierosa. Martin pokiwał głową. To zmienia postać rzeczy, powiedział. Ładny mi, kurwa, przełom, burknął Gordon. Jaskółki wróciły tłumnie; widziano, jak polatują w tę i z powrotem przez otwarte wrota owczarni Jacksona i obory Thompsona, i zabudowań gospodarskich na wyżej położonej działce Hunterów. W komitecie dekoracji studni wywiązała się dyskusja, czy w ogóle wypada dekorować plansze w tym roku. W tych okolicznościach. Nikt nie pamiętał roku bez dekorowania studni. Ale też nigdy nie było takiego roku, jak ten. Koniec końców postanowiono zrobić dekorację, ale skromną. Kilka razy widziano dziewczynkę. Pierwsza zobaczyła ją Irene, na pieszym moście koło herbaciarni: dziewczynka szła po drugiej stronie rzeki. Sama, samiuteńka, mówiła Irene. Buzię odwróciła półprofilem i nie patrzyła mi w oczy. Znikła, zanim do niej dobiegłam, nie wiem, w którą stronę poszła. Ale to na pewno była ona. Zawiadomiono o tym policję, ale wysłany patrol powrócił z niczym. Tego dnia w okolicy było dużo rodzin z dziećmi, powiedziała rzeczniczka policji. Kiedy ja wiem, że to była ona, upierała się Irene. Padało, rzeka wezbrała, a głogi na niskich łąkach rozkwitły pienistą bielą. Trybuła leśna porastała obficie pobocza ścieżek, a cienie pod drzewami zgęstniały. Żywy inwentarz przegnano na wyższe pastwiska, a herbaciarnia przy stawie młyńskim otworzyła się na nowy sezon. Ludzie Thompsona szykowali w szopie snopowiązałkę, żeby była gotowa na żniwa. Trawa już wybujała, ale przez wiele dni pogoda była kiepska. Deszcz głośno i miarowo bębnił o dach. Zbiorniki napełniły się po brzegi.

Furgonetkę znaleziono za budynkami magazynów przy zbiorniku nr 7. Teren ten przeszukiwano przez wiele dni po zaginięciu dziewczynki, więc samochód musiano tam podrzucić później. Ktoś mógł widzieć przejazd furgonetki. Ktoś mógł zapamiętać kierowcę. Policja apelowała do świadków o ujawnienie się i próbowała namierzyć właściciela wozu. Tablice rejestracyjne były fałszywe, a numer podwozia został usunięty. Furgonetkę zarekwirowano i poddano gruntownemu badaniu. W konferencje prasowe zaczęła się wkradać upiorna normalność. Wystawiono krzesła, zgrupowano kamery w stałym miejscu. Procedura naznaczona była niejakim znużeniem. Najgłośniej brzmiało to, co nie zostało powiedziane. Pokój opustoszał i krzesła wyniesiono. Podłoga została zamieciona, światła pogaszono i Tony wrócił za bar. W szopie w starym kamieniołomie wzeszedł dziki koper, jasnozielony jak paprocie, a kiedy Winnie poszła go narwać, znalazła tam znowu zasupłane kondomy. Najbardziej dziwiły ją te supły. Widziano mężczyznę w grafitowej kurtce z nasuniętym kapturem, jak stał dłuższy czas po drugiej stronie zbiornika nr 8, po czym odwrócił się i wszedł między drzewa. Martin Fowler zgłosił się na posterunek na placu i zeznał wszystko, co wiedział o kierowcy czerwonej furgonetki. Zrobił to po rozmowie z Tonym. Martin wspomniał mu, że zna nazwisko tego człowieka – Woods – a Tony spytał, dlaczego jeszcze nie powiedział tego policji. Martin na to, że o takich facetach lepiej nie gadać z policją. Tony go namówił. W opowieści o Woodsie, którą Martin przedstawił policji, były pewne luki. Miały one związek ze złomem, kłusownictwem i czerwonym dieslem. Wiadomo było, że Woods siedzi w tym sprawach i Martin raz dał się wkręcić w jego interesy. Lepiej żeby policja nie wiedziała. Policję interesowało, gdzie jest Woods, dlaczego furgonetka była schowana i czemu widziano ją w czasie zniknięcia dziewczynki. Martin zeznawał z oporami, lecz wyciągnięto z niego informacje. Później, w barze, spięty Martin mówił Tony’emu o możliwych reperkusjach. Woods należy do tych, co cenią sobie dyskrecję, powiedział. A człowiek jest wmieszany. To tylko, żebyś wiedział, w co mnie wpakowałeś. Daj spokój, Martin. Ona miała trzynaście lat. Myśl trochę. Ty nie znasz Woodsa, powiedział Martin. Patrzyli sobie w oczy, kiedy Martin opróżniał szklankę, a potem wyszedł. W wieczornych wiadomościach pojawił się portret pamięciowy mężczyzny. Policja informowała, że chce wyłączyć tego człowieka z postępowania. W pawilonie krykietowym nastolatkowie zbierali się na picie. Sophie Hunter przyniosła butelkę wina podprowadzoną z piwniczki rodziców, którzy, jak zapewniła, zorientują się w braku za sto lat. Długo mocowali się z korkiem, aż w końcu Liam wepchnął go śrubokrętem do butelki. Znowu rozmawiali o tej dziewczynce. James Broad zastanawiał się, czy nie powinni jednak czegoś powiedzieć. Pozostali zakrzyczeli go, że to nie ma sensu. Ta dyskusja trwała już od pewnego czasu. To niczego nie zmieni, odezwała się Lynsey. Ona zaginęła. A my się tylko wpakujemy w jakieś gówno. Ciebie tam nie było, odparł James. To było zwyczajne nieporozumienie, powiedział Deepak. Ty nic złego nie zrobiłeś. Siedzieli na schodkach pawilonu, pili wino i wypytywali się nawzajem, czy już na nich działa. Żadne z nich właściwie nie wiedziało, jak powinni się poczuć. Przestali gadać na długo przed opróżnieniem butelki. Sophie schowała flaszkę pod schodami pawilonu i wszyscy poszli do domu. Zrobiło się niespodziewanie ciepło, a oni co chwila zataczali się, wpadając na siebie. Nie zdawali sobie sprawy z tego, jak głośno rozmawiają.

Rodziców dziewczynki widziano w pobliżu centrum informacji turystycznej: wspinali się na wzgórze z dwoma detektywami. Z daleka ich ruchy wydawały się sztywne i powolne. Szerokim łukiem obeszli miejsce, w którym ostatnio ją widziano. Chorągiewki już usunięto i teren był nieoznakowany. Nikt nie zwróciłby na niego uwagi, gdyby nie wiedział. Szli starą ścieżką konną, która mijając Skały Czarnego Byka, wiodła ku zbiornikom. Nie było ich przez prawie całe popołudnie, a gdy wrócili, na parkingu czekali już fotoreporterzy. Minęło ponad sześć miesięcy i wciąż nic. Żadnych odcisków palców, żadnych części garderoby, żadnych nagrań na kamerach przemysłowych. Jakby ziemia się rozstąpiła i pochłonęła ją w całości. Dziennikarze posługiwali się tą frazą jako metaforą albo hiperbolą; ludzie we wsi wiedzieli, że coś takiego może się zdarzyć. Spekulowano, jak długo jeszcze rodzice dziewczynki zostaną we wsi. Hunterowie odwołali wszystkie rezerwacje w przerobionej stodole, ale nikt nie wiedział, ile to jeszcze może potrwać. Rodzice dziewczynki mało się pokazywali, a Hunter był zdania, że nie dadzą za wygraną. Wszyscy wiedzieli, że bywa u nich wielebna Hughes. Do centrum informacji turystycznej wciąż znoszono kwiaty i świece; powstał problem, co z nimi zrobić. Podobno widziano ojca dziewczynki – spacerował. Trudno powiedzieć, co chciał przez to osiągnąć. Irene powiedziała, że facet źle znosi tę sytuację, na co ją spytano, czego innego się spodziewała. Znaleziono Woodsa: pracował jako ochroniarz na budowie w Manchesterze. Został aresztowany i długo go przesłuchiwano. Nie stwierdzono żadnych związków między nim a zaginioną dziewczynką, a poza tym miał alibi na tamtą noc. Okazało się, że jego furgonetka nie była tą, którą widziano. Woodsa zwolniono, ale zaraz potem aresztowano go ponownie pod zarzutem kradzieży i paserstwa. Po łąkach, na południe od kościoła, spacerowały grupkami dzikie bażanty; bażancie matki sterowały dziećmi za pomocą podskubywania i okrzyków, a cała gromada rozpraszała się na najmniejszy obcy hałas. Cathy Harris okrążyła łąkę i przeszła przez rzekę z psem pana Wilsona. Wchodząc do lasu, spuściła psa ze smyczy i przecisnęła się przez obrotową bramkę. Ludzie czekali na powrót dziewczynki, bo chcieli, żeby im powiedziała, gdzie była. Mogła zniknąć na zbyt wiele sposobów, o których często myślano. Może zbiegła ze wzgórza i jakiś mężczyzna zaproponował, że ją podwiezie, po czym wywiózł gdzieś daleko i zakopał jej ciało w gęstej kępie drzew przy węźle autostrady, sto sześćdziesiąt kilometrów na północ od wsi, gdzie leży ono teraz w zimnej, nasiąkłej ziemi. Ludziom się śniło, że dziewczynka idzie do domu. Wędruje poboczem autostrady, przecina wrzosowisko i wynurza się z jednego ze zbiorników, wyłania się z ciemnoszarej wody z ociekającymi włosami i ubraniem obwieszonym długimi zielonymi sznurami wodorostów.

Ostatnie dni sierpnia były ciężkie od upału; wszystko, co musiało się ruszać, poruszało się powoli. Na działkach rosły bujnie fasole i kabaczki, roślinność powychodziła na ścieżki. Pszczoły przelatywały ciężko z kwiatu na kwiat, a ślimaki obżerały się nieprzyzwoicie. Pierwsze jagnięta już były gotowe na sprzedaż, więc synowie Jacksona uwijali się, selekcjonując je i ładując do przyczepy. Na boisku krykietowym wieś przegrała doroczny mecz z Cardwell. Matka dziewczynki od czasu do czasu chodziła do kościoła. Pojawiała się tuż przed rozpoczęciem nabożeństwa – pastor eskortowała ją do zarezerwowanego dla niej miejsca w bocznej nawie – a wychodziła w trakcie ostatniego hymnu. Obowiązywała niepisana umowa. Czasem Jess Hunter czekała na nią w samochodzie przed kościołem. Ludzie zrozumieli, że trzeba dać jej spokój. Gdy przekazywano sobie znak pokoju, podawała rękę krótko, z uśmiechem, który jedni odbierali jako defensywny, a inni jako pełen wdzięczności. Późnym latem młodzież zorganizowała poszukiwania na własną rękę. Postanowili, że obejdą wrzosowisko i dojdą aż do zbiornika nr 13, sprawdzając wszystkie znane sobie miejsca, które nie przyszłyby do głowy policji. Gdyby coś znaleźli, pokazano by ich w wiadomościach. Liam zaproponował, aby wziąć kilka puszek, zrobić z tego imprezę. Imprezę poszukiwawczą. Lynsey odparła, że to nie jest temat do żartów. Wyruszyli wcześnie rano – Liam, James i Deepak, Sophie i Lynsey, mówiąc rodzicom każdy coś innego. Spotkali się na parkingu przy działkach i przecięli bukowy zagajnik jeszcze o porannym chłodzie. Mieli swoje poglądy na to, co stało się z Becky, oparte na tym, co o niej wiedzieli, na własnych domniemanych zachowaniach w takiej sytuacji i na znajomości terenu. Poznali Becky poprzedniego lata, kiedy przez dwa tygodnie mieszkała z rodzicami u Hunterów, i spędzili z nią więcej czasu, niż ludzie się domyślali. Dlatego czuli się zaangażowani w jej sprawę. Około południa zwolnili kroku z powodu upału i zatrzymali się na rozwidleniu drogi. U stóp wzgórza stała rudera stodoły, w której Jackson trzymał paszę i sprzęt. Chciało im się pić, więc podzielili się dwiema zaledwie puszkami lagera, które udało im się zdobyć. We wrzosach cykały świerszcze, a po ręce Lynsey chodził żuczek. Owce wpychały się co chwila do stodoły w poszukiwaniu cienia. Czy ktoś przeszukał to miejsce? – spytał Deepak. Jasne, odparł Liam. Ja sam. Pożyczyłem aparat termowizyjny – nic. Deepak walnął go standardowo za robienie ludzi w konia. Policja szukała wszędzie, powiedział James, więc co my tu robimy? Nikt nie odpowiedział. Lynsey i Sophie już pozamykały oczy, a skóra Sophie zaczynała brązowieć w niskim popołudniowym słońcu. Na wrzosach pasły się motyle. Górą przeleciał samolot. Która godzina? – spytał Liam. Koło dwunastej, rzucił na chybił trafił James, nie otwierając oczu. Wrzosy sprężynowały pod jego plecami. Leżeli bliżej siebie, niż to mieli w zwyczaju. Komuś zaburczało w brzuchu, ale obeszło się bez komentarza. Z daleka słychać było ruch na szosie i pracę maszyn rolniczych. Zasnęli. W pewnej chwili James zobaczył mężczyznę idącego w ich stronę: szedł i dźgał wrzosy kijem, a potem minął ich, jakby nie zauważył. Był w grafitowej kurtce z kapturem. James wstał, skinęli sobie głowami; James chciał powiedzieć, że mu współczuje z powodu córki, ale wybąkał tylko sorry. Mężczyzna ponownie skinął głową i poszedł dalej. Później James zastanawiał się, czy to się w ogóle zdarzyło. Przecież za gorąco było na kurtkę z kapturem. Po południu całą piątką wdrapali się na szczyt wzgórza nad zbiornikiem nr 8 i okazało się, że Liam przyniósł wódkę. Znaleźli wejście do kopalni, którego wcześniej nie widzieli, i wleźli tam z latarkami, żłobiąc za sobą koleinę w błocie i strasząc się nawzajem. W chwilach wielkiego strachu Lynsey łapała za rękę Deepaka. Gdy stamtąd wyszli, było już po zachodzie słońca i po ciemku zeszli po niewłaściwej stronie wzgórza. Kiedy wreszcie dotarli do domów, czekała ich dużo większa awantura, niż się spodziewali. Rodzice, wściekli, tłukli ich mocno, a policja, która też była na miejscu, czekała, żeby z nimi porozmawiać.

Su Cooper zmieniła pod kątem bliźniaków wystrój małej sypialni w mieszkaniu nad przerobioną stajnią. Austin chciał jej w tym pomóc, ale mu powiedziała, że i tak ma po uszy roboty z „Echem”, a ona chce już mieć to z głowy. Zapytał ją, czy to jakaś aluzja. Pozawieszała w oknach zasłony w zwierzątka, złożyła drugie łóżeczko sprawniej niż pierwsze i powkręcała w sufit haki do zawieszenia karuzelek dla niemowląt. Poskładała w szufladach małe białe ubranka, na szafie ułożyła stertę pieluch, a na półce poustawiała zabawki. Mieszkanie było małe, ale jakoś zmieściło się w nim wszystko, co potrzebne dla dzieci. Dawniej na tym stryszku sypiali stajenni. Nie był przeznaczony na dom dla rodziny. Ale Su i Austin zakochali się w nim od pierwszej chwili i postanowili zostać tu za wszelką cenę. Su kupiła pudła na rzeczy, które dawało się wsunąć pod łóżeczka. Wiedziała, że podobno nie należy przygotowywać wszystkiego tak gruntownie ani tak wcześnie. Wiązały się z tym pewne przesądy. Ale chciała mieć to z głowy. Chciała być gotowa. Jeszcze nie znała miejscowych tak dobrze, żeby wiedzieć, czy w razie czego pomogą. Nie wiedziała, czy Austin stanie na wysokości zadania. Obawiała się, że nie. Podejrzewała, że jest on z tych mężczyzn, którzy z zachwytem patrzą na swoje maleństwo, ale nie przyjdzie im do głowy, żeby mu zmienić pieluchę albo je nakarmić. Była za to pewna, że Austin zarobi na ich utrzymanie. Czekała z ciążą, aż się co do tego upewni. Ale co zrobić przy dziecku, nie miałby pojęcia. Na to była przygotowana. Austin był sentymentalny i kompletnie niepraktyczny, chyba że chodziło o pisanie, redagowanie i drukowanie. Nakręciła obie karuzelki i wsłuchała się w mruczące melodyjki, patrząc jak ślimaki i żabki zataczają kręgi w słońcu. Zamknęła za sobą drzwi, zanim pozytywki umilkły. Borsuki w buczynie zajadały pospiesznie, gromadząc tłuszcz na nadchodzącą zimę. Ryły w liściach węszącą, rozbrykaną bandą, wygrzebując dżdżownice i opadłe jagody. Porastały gęstą sierścią. Rzeka zakręcała pod końskim mostem i płynęła dalej do jazu na młyńskim stawie.

Cofnięto zegary i noce prześcignęły krótkie dni. Nastolatki po ciemku wracały szkolnym autobusem do domu. Mężczyznę odpowiadającego opisowi ojca zaginionej dziewczynki widziano chodzącego coraz dalej od wsi, po drugiej stronie lasu Ashbrook, za ostatnim z trzynastu zbiorników. Donoszono o mężczyźnie w grafitowej kurtce z kapturem, wędrującym twardym poboczem autostrady. Ludziom śniło się, że zaginioną dziewczynkę znaleziono leżącą twarzą w dół w wodzie albo że bezpiecznie wywieziono ją ze wsi. Minęła psotna noc², ale nie taka, jak ostatnimi laty. Nikt właściwie nie miał humoru, poza tym kimś, kto napchał budkę telefoniczną balonami. Synowie Jacksona przegnali stado na ostatnią łąkę, gdzie przez cały dzień przycinali ogony, szykując owce do pokrycia. W szkole widać było wcześnie pozapalane światła i unoszący się z kotłowni czarny dym. W pokoju nauczycielskim panna Carter sprawdzała tygodniowy plan lekcji z panią Simpson. Gdy skończyły, pani Simpson spytała pannę Carter, jak się aklimatyzuje. Panna Carter skwapliwie skinęła głową i odpowiedziała, że dobrze, tylko ma trudności z rozpoznawaniem ludzi. Pani Simpson roześmiała się i powiedziała, że zna ten ból – sama miała pomysł, żeby przy listach obecności zamieszczać małe portreciki uczniów. Panna Carter wyjaśniła, że nie miała na myśli dzieci. Sądziłam, że chodziło pani o aklimatyzację w miejscowym środowisku, powiedziała. Pani Simpson przeprosiła i oznajmiła, że aby na przyszłość uniknąć nieporozumień, może zapewnić, że nigdy nie wypytuje o życie prywatne nauczycieli. Nas obchodzi tylko to, co dzieje się w obrębie szkoły, dodała. Przy zbiornikach ponownie sprawdzono tamy, zaznaczając miejsca budzące niepokój. O zmierzchu grzywacze zlatywały się na nocleg. Ich pióra lśniły blado resztkami światła, a gruchanie przechodziło w pomruk, zanim ucichło na całą noc.

W listopadzie Austin Cooper i jego żona wrócili do domu z bliźniętami – wnieśli je po schodach do mieszkania nad przerobioną stajnią. Austin odwrócił się, żeby zamknąć drzwi i stanął w progu, spoglądając z góry na ulicę, jakby spodziewał się oklasków czy wręcz już je słyszał. Czuł, że aplauz byłby zasłużony. Nigdy nie wyobrażał sobie, że połączy go z kimś tak głęboka przyjaźń jak z Su, a pojawienie się po dziesięciu latach bliźniaków było premią, której już dawno przestał się spodziewać. Widocznie kiedyś, w jakimś życiu, zrobił coś dobrego. Irene widziała, jak Austin zamyka drzwi, widziała ciepłe światło w oknach Cooperów i przypomniało jej się, jak przed czternastu laty przyniosła do domu swojego Andrew. Ale gdy poszła do Gladstone’a i oznajmiła nowinę siedzącym tam ludziom, jedynym komentarzem było: no to użyje z tymi schodami jak pies w studni. Jak ona stamtąd staszczy wózek dla bliźniaków? Tej pierwszej nocy Austin nie zasnął. Parzył gorące napoje dla Su, która obdzwaniała rodzinę i przyjaciół, opowiadając w kółko wszystko od początku, a później kręcił się po domu, zaglądając co chwila do sypialni, żeby popatrzeć na swoją śpiącą rodzinę, aż w końcu położył się koło Su i zasłuchał w wypełniające pokój oddechy: długie i regularne Su, płytkie i szybkie bliźniaków, jakby wynurzali się z głębin po każdy haust powietrza. W nocy były płacze, wybudzenia, karmienie i przewijanie, ale rozdzielały to wszystko chwile, w których słychać było tylko oddechy i Austin miał wtedy poczucie, że wystarczy mu czuwać, żeby zapewnić rodzinie bezpieczeństwo. Że tylko tego się teraz od niego wymaga. Wieczorem trochę podsłuchiwał Su, gdy dzwoniła do rodziców. Zdawało mu się, że padło słowo szczęście, ale Su paplała tak szybko, że nie miał pewności. Żywił nadzieję, że jest szczęśliwa. Przede wszystkim jednak wydawała się zmęczona. Tak długo czekali na to z nadzieją, ona tak bardzo się starała – a teraz całe cielesne napięcie nie mogło znaleźć ujścia. Wyglądało jednak na to, że to dobre zmęczenie, ulga. Austin już przekonał się, po tym jak brała bliźniaki na ręce, jak koło nich chodziła, jak poprawiała to czy owo, kiedy on je trzymał, że Su wie dokładnie, co ma robić. Wie i nawet jej to nie dziwi. Była to jedna z rzeczy, które go stale zachwycały w Su, to zrównoważenie. Jakby od początku wiedziała, że życie jest właśnie takie. Po ich pierwszej wspólnej nocy jej twarz o poranku zdawała się mówić: No tak, oczywiście, to się stało. Czego innego się spodziewałeś? Wczesnym rankiem paliło się światło na dole, gdzie Austin przerobił stajnię na redakcję „Echa Doliny”. Białe elektryczne światło raziło o świcie, a przez okno widoczny był sam czubek głowy Austina pracującego nad ostatnimi stronicami nowego numeru: dodawał coś do kolumny ogłoszeń, uważając bardzo, żeby nie przekroczyć swoich uprawnień. A gdy numer tydzień później znalazł się w skrzynkach na listy i na ladach pocztowych, ci, którzy jeszcze nie wiedzieli, mogli przeczytać w nim ten oto skromny komunikat: „Su Lin Cooper i Austin Cooper zawiadamiają o pomyślnych narodzinach swoich synów bliźniaków, Hana Lee Lina i Lu Sama Lina, oraz dziękują wszystkim za życzenia”.

Wczesnym rankiem w szkolnym hallu paliło się światło. Trwały przygotowania do imprezy bożonarodzeniowej. Jackson naciął w lesie ostrokrzewu i jodły, które pani Simpson rozkładała teraz na klęczkach wokół szopki. Panna Carter poprosiła, żeby Jones przytrzymał jej drabinę, chciała rozwiesić lametę. Pani French, zerkając od na wpół ukończonej ściennej dekoracji z pastuszkami i owcami z waty, nie omieszkała zauważyć, że panna Carter jest w spódniczce. A Jones bynajmniej nie spuszcza z niej oczu. Nie chciała się wtrącać, ale uznała, że lepiej będzie poprosić Jonesa o wystawienie krzeseł. Gdy panna Carter spojrzała w dół i stwierdziła, że nikt nie trzyma drabiny, zesztywniała i wbiła wzrok w ścianę naprzeciwko, starając się nie pamiętać, że Jones niedawno wypastował podłogę. Złapała się na tym, że myśli o Willu, ojcu Toma Jacksona, który na pewno nie zostawiłby tak drabiny. Trzymała się kurczowo. W kościele było kolędowanie, świece i zapach świeżo ściętego modrzewia i ostrokrzewu. Olivia Hunter śpiewała solo Cichą noc. Miała osiem lat i mnóstwo pewności siebie. Głosik lekko jej drżał, gdy wyciągała „pokój niesie ludziom wszem”, ale na końcu tej frazy promiennym uśmiechem zaprosiła wiernych do śpiewu. W świetlicy wystawiono wreszcie Jasia i magiczną fasolę. Kostiumy i dekoracje zostały z poprzedniego roku, a większość osób chętnie zagrała te same role. W dniu spektaklu świetlica była pełna. Lynsey Smith sporo urosła przez ten rok i nie wyglądała już tak chłopięco, jak wtedy, gdy ją obsadzono w roli Jasia. Wspięła się jednak po pędzie fasoli z należytym animuszem, a gdy znikła pod osłoniętym kurtyną stropem, grająca matkę Jasia Cathy Harris zręcznie odegrała rozpacz. Po przedstawieniu zabrano krzesła, otwarto bufet i wniesiono tace z keksem. Richard Clark pojawił się na widowni po raz pierwszy od lat. Przyjechał na parę dni do matki. Odczekał jednak, aż siostry wyjadą, do czego jego matka już przywykła, a kraj opuścił przed nowym rokiem. Richard był człowiekiem bardzo zajętym. Bywały lata, gdy matka cieszyła się, że w ogóle go widzi. Żył na walizkach, ale co to za życie? Jak długo tak można? Nawet nie mieli czasu usiąść i porządnie porozmawiać, a gdy odjeżdżał na lotnisko, zazwyczaj nie wiedziała, dokąd leci. Był jakimś konsultantem, tylko tyle wiedziała. Podobno miał nową przyjaciółkę, ale nie wymienił jej imienia. Kiedy wyjechał, matka zmieniła pościel na łóżku i otworzyła okno, żeby wywietrzyć, a wtedy do domu wdarły się dźwięki kościelnych dzwonów. Odprawiano kolejne nabożeństwo w intencji dziewczynki, w rocznicę jej zniknięcia. Tym razem obyło się bez dodatkowych krzeseł i nikt nie stał z tyłu. Jane Hughes powiedziała mniej więcej to samo, co rok wcześniej. I wciąż nie znamy odpowiedzi, i pozostaje nam tylko czekać. Przymknęła oczy i wyciągnęła ręce, żeby podkreślić ciszę. Zaginiona dziewczynka miała na imię Rebecca albo Becky, albo Bex. W dniu zaginięcia miała trzynaście lat. Ubrana była w białą bluzę z kapturem, granatową kamizelkę, czarne dżinsy i tenisówki. Powinna teraz mierzyć ponad metr pięćdziesiąt, mogła też zmienić uczesanie i kolor włosów. Rzecznik policji potwierdziła, że dochodzenie trwa. Matkę dziewczynki widziano na skraju wrzosowiska: szła tym samym szlakiem co zawsze. Zapowiadały się dalsze deszcze albo i gorzej. Zimny wicher przewiewał cienie nad zbiornikami, a na wyżynach drobny śnieg wirował wokół czubków drzew. Mysikróliki pożywiały się łapczywie w gałęziach modrzewia na dziedzińcu kościoła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: