Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zdrajca w naszym typie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zdrajca w naszym typie - ebook

Książka, na podstawie której nakręcono znakomity film

z Ewanem McGregorem i Damianem Lewisem w rolach głównych!

Doskonała powieść o brudnych pieniądzach i jeszcze brudniejszej polityce.

Gail i Perry, zakochani idealiści, postanawiają zafundować sobie wakacje życia w ekskluzywnym ośrodku wakacyjnym na Karaibach. Pobyt w raju przemienia się jednak w śmiertelną grę, której pionkami stają się młodzi Brytyjczycy…

Wszystko zaczyna się od wizyty pewnego Rosjanina, Dimy, który prosi parę o pomoc w ucieczce do Anglii. W zamian za bezkarność specjalizujący się w praniu brudnych pieniędzy mężczyzna gotów jest wydać swoich dawnych, knajackich kompanów i ujawnić korupcję w świecie z pozoru uczciwej finansjery i polityki.

Kto zwycięży w bezwzględnej walce o władzę na szczytach brytyjskiej Secret Service?

Książką Zdrajca w naszym typie John le Carré potwierdza swoją mistrzowską formę w tworzeniu powieści szpiegowskiej. Jego nieograniczona wyobraźnia już od niemal pół wieku zachwyca czytelników na całym świecie.

„Wybuchowy thriller. Stary dobry le Carré z domieszką Alfreda Hitchcocka. Autor od lat nie napisał równie dobrej powieści”. The New York Times

„W niewielu współczesnych sztukach znaleźć można równie dobre dialogi, niewiele powieści może się poszczycić plejadą równie wyrazistych postaci. Zdrajca w naszym typie to chwilami żartobliwa, pociągająca proza najwyższych lotów”. The Sunday Times

„Mistrzowsko budowane napięcie”. The Scotsman

„Wielbiciele Johna le Carré… pamiętajcie, że jego książki trzeba czytać powoli, delektować się nimi niczym dobrym winem, łyk po łyku, zdanie po zdaniu”. The Herald

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7999-914-9
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Gdy na karaibskiej wyspie Antigua wybiła siódma rano, niejaki Peregrine Makepiece, zwany również Perrym, wszechstronny i wybitny sportowiec – który do niedawna prowadził seminaria z literatury angielskiej w jednym ze znanych kolegiów oksfordzkich – rozegrał trzy sety z muskularnym, łysym, pełnym godności Rosjaninem imieniem Dima, człowiekiem po pięćdziesiątce, o piwnych oczach i sztywnym karku. Okoliczności, w jakich doszło do tego meczu tenisowego, stały się wkrótce przedmiotem szczegółowego śledztwa prowadzonego przez agentów brytyjskich, którzy zawodowo niechętnie wierzą w przypadek. A przecież prowadzący doń ciąg wydarzeń, jeśli chodzi o Perry’ego, był całkowicie niewinny.

Świt w dniu jego trzydziestych urodzin, trzy miesiące wcześniej, stał się dla niego punktem zwrotnym w życiu, choć do zmiany dojrzewał już od co najmniej roku, wcale sobie tego nie uświadamiając. Gdy po porannym siedmiomilowym joggingu – który ani trochę nie wyzwolił go z przemożnego przeczucia nadchodzącej katastrofy – siedział z głową wspartą na rękach w swym skromnym mieszkanku w Oksfordzie, usiłując odpowiedzieć sobie na pytanie, co takiego osiągnął przez jedną trzecią swego naturalnego życia – poza zyskaniem świetnego pretekstu, by nie stawać twarzą w twarz ze światem, leżącym za sennymi wieżycami akademickiego miasta.

Dlaczego?

Postronnym trudno byłoby wyobrazić sobie świetniejszą uniwersytecką karierę. Absolwent szkół państwowych, syn licealnego nauczyciela i nauczycielki, przybywa z Uniwersytetu Londyńskiego do Oksfordu w glorii licznych osiągnięć akademickich i otrzymuje trzyletnie stanowisko w starożytnym, bogatym, ambitnym kolegium. Imię, które tradycyjnie należało do angielskich klas wyższych, otrzymał po populistycznym metodystycznym duchownym z dziewiętnastowiecznego Huddersfield, Arthurze Peregrine.

Podczas roku akademickiego, gdy tylko nie uczy, wyróżnia się jako przełajowiec i w ogóle sportowiec. Nieliczne wolne wieczory spędza na pracy społecznej w miejscowym młodzieżowym domu kultury. W wakacje zdobywa górskie szczyty trudnymi szlakami wspinaczkowymi. Ale gdy kolegium oferuje mu stałe zatrudnienie – co w swym obecnym, zgorzkniałym stanie ducha nazywa dożywociem – odmawia.

Jeszcze raz: dlaczego?

W poprzednim semestrze prowadził cykl wykładów o George’u Orwellu pod tytułem „Stłamszona Brytania?”. Któregoś dnia przeraził się własnych słów: czy Orwell dałby wiarę, że te same spasione głosy, które prześladowały go w latach trzydziestych dwudziestego wieku, ta sama beznadziejna niekompetencja, zamiłowanie do prowadzenia zagranicznych wojen i przekonanie, że cały świat do nas należy, będą się miały doskonale w roku 2009?

Nie otrzymawszy odpowiedzi od tępo weń wpatrzonych studenckich twarzy, odpowiedział sam sobie: n i e, Orwell stanowczo n i e dałby wiary. A gdyby dał, to zaraz poleciałby na miasto i zaczął wybijać szyby.

Właśnie ten temat wałkował na wszystkie strony z Gail, swą wieloletnią dziewczyną, gdy leżeli w łóżku po urodzinowej kolacji w jej mieszkaniu w Primrose Hill, odziedziczonym – tak naprawdę tylko w części – po ojcu, który poza tym nie zostawił ani pensa.

– Nie lubię tych zapatrzonych w siebie profesorków i szlag mnie trafia, jak sobie pomyślę, że mogę stać się jednym z nich. Nie cierpię życia uczelnianego i poczuję się naprawdę wolny, jeżeli już nigdy nie będę musiał zakładać tej zasranej togi – pieklił się, przemawiając do ciemnozłotych włosów, spoczywających spokojnie na jego ramieniu.

A uzyskawszy w odpowiedzi tylko współczujący pomruk:

– Nawijać w kółko o Byronie, Keatsie i Wordsworsie bandzie znudzonych studentów, których największa ambicja to dostać papier, pobzykać się i zarobić kupę kasy? Mam tego dość. Mam tego powyżej uszu. Mam to w dupie.

I podbijając stawkę:

– Niech to diabli! Tak n a p r a w d ę w tym kraju zatrzymałaby mnie już tylko prawdziwa rewolucja.

Na co Gail, młoda, temperamentna, świetnie zapowiadająca się pani mecenas, obdarzona przez naturę ładną, ale i niewyparzoną buzią – może nawet zbyt niewyparzoną z punktu widzenia i Perry’ego, i jej samej – zapewniła go, że bez niego nie ma prawa odbyć się żadna rewolucja.

Oboje byli de facto sierotami. Świętej pamięci rodzice Perry’ego stanowili uosobienie idealistycznej, chrześcijańsko-socjalistycznej ascezy, rodzice Gail – wręcz przeciwnie. Jej tata był przemiłym, ale fatalnym aktorem, którego zabił w kwiecie wieku alkohol, sześćdziesiąt papierosów dziennie i fatalna namiętność do grzesznej żony. Matka, też aktorka, ale już nie przemiła, zniknęła z domu rodzinnego w trzynastym roku życia Gail i podobno nadal wiodła sielski żywot na Costa Brava z drugim już kamerzystą.

Pierwszą reakcją Perry’ego na życiową decyzję, by strząsnąć z nóg akademicki pył – nieodwołalną, jak wszystkie życiowe decyzje Perry’ego – była chęć powrotu do korzeni. Jedyny syn Dory i Alfreda pójdzie wytyczoną przez nich drogą: na nowo poniesie kaganek oświaty, dokończy rozpoczęte przez nich dzieło.

Przestanie się bawić w orła intelektu, zapisze się na porządny kurs pedagogiczny, by na wzór i podobieństwo rodziców swoich znaleźć posadę nauczyciela w którymś w najbardziej zaniedbanych rejonów kraju.

Będzie uczył każdego przedmiotu i każdej dyscypliny sportowej, jaką mu przydzielą – dzieciom, którym jego nauczanie posłuży do odnalezienia się w życiu, nie zaś jako bilet wstępu do świata mieszczańskiego dobrobytu.

Tylko że Gail mniej przestraszyła się tych planów, niż, być może, on miał nadzieję, że się przestraszy. Bo mimo całej jego determinacji, by wieść p r a w d z i w e ż y c i e, istniały jeszcze inne, sprzeczne wersje jego własnego ja, Gail zaś większość z nich znała całkiem nieźle.

Oczywiście, istniał Perry – chorobliwie ambitny student z Uniwersytetu Londyńskiego, gdzie się poznali, który pojechał na rowerze na wakacje do Francji bawić się w Lawrence’a z Arabii i tak długo jeździł po tym pięknym kraju, aż padł z wycieńczenia.

Oczywiście, istniał też Perry – alpinista-poszukiwacz przygód, który nie potrafił brać udziału w jakimkolwiek współzawodnictwie, w jakiejkolwiek grze – wszystko jedno, czy chodziło o rugby siedmiu na siedmiu, czy o bożononarodzeniowe konkursy z bratankami i siostrzeńcami – nie pragnąc wygrać za wszelką cenę.

Ale poza tym istniał też Perry – skryty sybaryta, który między jednym a drugim pobytem na studenckim poddaszu fundował sobie niespodziewane orgie luksusu. I to właśnie ten Perry stał przed południem – nim słońce nie doszło tak wysoko, że nie dało się grać – na najlepszym korcie tenisowym najlepszego, choć boleśnie doświadczonego ogólnoświatową recesją ośrodka wypoczynkowego na Antigui; po jednej stronie siatki Rosjanin Dima, po drugiej Perry. Gail, w stroju kąpielowym, plażowym kapeluszu z szerokim rondem i jedwabistej narzutce – właściwie niczego nie zakrywającej – siedziała wśród pozostałych, zupełnie nieprawdopodobnie niewzruszonych widzów – niektórzy byli ubrani na czarno – którzy chyba uroczyście przysięgli nie uśmiechać się, nie mówić i nie zdradzać najmniejszego zainteresowania rozgrywanym meczem.

*

Zdaniem Gail całe szczęście, że ta karaibska eskapada została zaplanowana jeszcze przed podjęciem przez Perry’ego tej jego impulsywnej życiowej decyzji. Pomysł wyjazdu pojawił się pewnego ponurego listopadowego dnia, gdy ojca Perry’ego pokonał ten sam rak, który dwa lata wcześniej pozbawił go matki, a samego Perry’ego pozostawił w stanie jakiej takiej zamożności. Perry bił się z myślami, bo nie aprobował dziedziczenia kapitału i zastanawiał się, czy by tego wszystkiego nie dać biednym, ale po przeprowadzonej przez Gail wojnie podjazdowej uznali oboje, że lepiej będzie szarpnąć się na wakacje życia – tenis, słońce, oferta last minute.

I zaraz się okazało, że był to świetny pomysł, bo tuż po wyjeździe stanęli oko w oko z kolejnymi i jeszcze ważniejszymi decyzjami:

Co Perry ma dalej robić ze swym życiem i czy ma to być ich wspólne życie?

Czy Gail ma porzucić palestrę i podążyć za nim ślepo na kraj świata, czy też powinna kontynuować błyskotliwą karierę w Londynie?

A może właśnie czas uznać, że ta kariera nie jest wcale bardziej błyskotliwa od innych karier młodych prawników i zajść w ciążę, do czego od dawna namawiał ją Perry?

I nawet jeśli Gail – czy to dla kaprysu, czy w odruchu samoobrony – miała w zwyczaju dzielić włos na czworo, nie ulegało wątpliwości, że i razem, i osobno znaleźli się na rozdrożu, że mają wiele do przemyślenia, i że takie wakacje na Antigui to po temu idealne miejsce i czas.

*

Lot był spóźniony, więc w hotelu zameldowali się dopiero po północy. Ambrose, wszędobylski majordomus ośrodka, zaprowadził ich do domku. Wstali późno, więc nim spożyli śniadanie, zrobiło się też za późno na tenis. Poszli popływać na pustą w trzech czwartych plażę, samotnie zjedli lunch nad basenem, po południu kochali się nieśpiesznie, a o szóstej stawili się w kantorku pana od tenisa wypoczęci, zadowoleni i chętni do gry.

Ośrodek widziany z daleka wydawał się po prostu skupiskiem białych domków, rozsianych po szerokiej na milę podkowie przysłowiowo białego jak śnieg piasku. Podkowę ograniczały dwa skaliste klify porośnięte karłowatym lasem. Między nimi ciągnęła się rafa koralowa i linia odblaskowych boi, żeby motorówki za bardzo nie uprzykrzały życia turystom. A na wydartych zboczom, ukrytych tarasach znajdowały się pełnowymiarowe korty tenisowe ośrodka. Od kwitnących krzewów do frontowych drzwi kantorka pana od tenisa prowadziły małe, kamienne schodki. Po ich przebyciu trafiało się do tenisowego raju – i właśnie dlatego Gail i Perry wybrali ten ośrodek.

Było tam sześć kortów, w tym jeden centralny. Piłeczki do gry trzymano w zielonych lodówkach. W szklanych gablotkach stały srebrne puchary z nazwiskami dawnych czempionów – Mark, nieco otyły pan od tenisa, Australijczyk, był jednym z nich.

– To o jakim poziomie tu mówimy, jeśli wolno spytać? – zapytał z nieco przyciężkawą uprzejmością, bez komentarza taksując wzrokiem jakość wysłużonych rakiet Perry’ego, jego grube białe skarpety i znoszone, ale porządne tenisówki. Oraz dekolt Gail.

Jak na dwoje ludzi nie pierwszej już młodości, ale wciąż w kwiecie wieku, Gail i Perry byli rzeczywiście uderzająco atrakcyjną parą. Natura obdarzyła Gail smukłymi, kształtnymi kończynami, wysoko osadzonym, drobnym biustem, zgrabnym ciałem, angielską cerą, bujnymi złotymi włosami i uśmiechem, który potrafił rozświetlić najmroczniejsze zakątki życia. Perry odznaczał się innym gatunkiem angielskości: był chudy jak szczapa i na pierwszy rzut oka jakby niezborny, o długiej szyi i wystającym jabłku Adama. Miał niezgrabny krok – jakby zaraz miał się przewrócić – i odstające uszy. W państwowej szkole, do której chodził, przezywano go Żyrafą, choć ci, którzy byli na tyle nieostrożni, by tak go nazywać, szybko uczyli się trzymać język za zębami. Gdy wszedł w wiek męski, nabrał – całkiem nieświadomie, przez co robiło to jeszcze większe wrażenie – ulotnego, ale niewątpliwego wdzięku. Miał kędzierzawą ciemną czuprynę, szerokie piegowate czoło i wielkie oczy za okularami, nadające jego twarzy wyraz anielskiego zdumienia.

Wiedząc, że Perry niechętnie się chwali, zawsze względem niego opiekuńcza Gail postanowiła sama odpowiedzieć na pytanie Marka.

– Perry grywał w kwalifikacjach do Queen’s. Chyba raz nawet przeszedłeś przez eliminacje, prawda? I dotarłeś do Masters. I to wtedy, kiedy wcześniej złamałeś nogę na nartach i nie grałeś przez pół roku – dodała z dumą.

– A pani, jeśli wolno spytać? – przymilił się do niej Mark, z nieco zbyt dużym naciskiem na „pani” jak na gust Gail.

– Ja nie dorastam mu do pięt – odparła chłodno, na co Perry zareagował słowami „kompletna bzdura”. Australijczyk wciągnął powietrze przez zęby, z niedowierzaniem pokręcił ciężką głową i zaczął przeglądać pomięte kartki notesu.

– No więc mam tutaj taką jedną parę, która może wam pasować. Od razu powiem, że są na o wiele za wysokim poziomie dla innych moich gości. Zresztą w ogóle nie za bardzo jest w czym wybierać. Może zagracie z nimi?

Przeciwnikami okazała się hinduska para z Bombaju, która spędzała tu miesiąc miodowy. Kort centralny był zajęty, ale numer 1 – wolny. Ledwie zaczęli rozgrzewkę, już zebrała się tam grupka przechodniów i graczy z innych kortów, by popatrzeć na płynne uderzenia z linii końcowej i niedbałe returny, passing shoty, za którymi nikt nie gonił, niebroniony smecz od siatki. Perry i Gail wygrali losowanie, Perry oddał pierwszy serwis Gail, a ona dwa razy zrobiła podwójny błąd, więc przegrali pierwszego gema. Potem serwowała Hinduska. Gra była spokojna.

Dopiero przy serwisie Perry’ego okazało się w pełni, jaki jest dobry. Już pierwszy serw był mocny i wysoki; kiedy wszedł w kort, przeciwnicy właściwie nic nie mogli zrobić. Perry’emu wyszły cztery asy pod rząd. Widzów przybywało, grający byli młodzi i przystojni, chłopcy od podawania piłek odkryli w sobie nowe pokłady energii. Pod koniec pierwszego seta niedbałym krokiem przyszedł Mark, postał przez trzy gemy, po czym z zamyślonym i zmarszczonym czołem wrócił do kantorka.

Drugi set był długi, wynik po nim brzmiał 1:1. W trzecim i ostatnim było już 4:3 w gemach, przy widocznej przewadze Gail i Perry’ego. O ile Gail raczej się nie wysilała, Perry rozhulał się na dobre i do końca meczu nie pozwolił hinduskiej parze wygrać już ani jednego gema.

Widzowie się rozeszli. Czwórka graczy została, by wymienić się komplementami, umówić na rewanż, a może też na drinka wieczorem w barze? No pewnie! Hindusi odeszli, pozostawiając Gail i Perry’ego, ale oni też wkrótce pozbierali swoje zapasowe rakiety i pulowerki.

W tej właśnie chwili powrócił Australijczyk, prowadząc muskularnego, wyprostowanego jak struna, barczystego i całkowicie łysego mężczyznę w szarych spodniach od dresu, utrzymywanymi w pasie przez sznurek ściągacza, zawiązany starannie na kokardkę, i z wysadzanym diamentami złotym roleksem na ręku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: