Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Znieczulenie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
27 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Znieczulenie - ebook

Nowa, rewelacyjna powieść autora literackich przebojów z listy „New York Timesa”, mistrza thrillerów medycznych, Robina Cooka.

Gdy chłopak Lynn Peirce, studentki medycyny, trafia do szpitala na rutynowy zabieg chirurgiczny, w jej uporządkowane życie wkrada się chaos. Pacjent nie odzyskuje przytomności, a badania potwierdzają niedokrwienie mózgu. Zdruzgotana dziewczyna zaczyna szukać przyczyn i szybko nabiera przekonania, że władze szpitala próbują coś ukryć. Przy pomocy przyjaciela, Michaela, stara się znaleźć dowody na błąd w sztuce medycznej albo zaniedbanie. Prawda jest jednak bardziej przerażająca. Szpital boryka się ze skrzętnie ukrywanym problemem - u zadziwiająco wielu niegroźnie chorych pacjentów wykrywa się śmiertelną chorobę krwi. Gdy ktoś zaczyna grozić Lynn i Michaelowi, oboje nie mają już złudzeń: wmieszali się w sprawy znacznie poważniejsze, niż się spodziewali. Rozpoczyna się rozpaczliwy wyścig z czasem.

Niewielu jest pisarzy, którzy tak umiejętnie i z taką werwą wprowadzają nas w niezwykły, a czasem wręcz oszałamiający świat współczesnej medycyny, jak Robin Cook. Znieczulenie to doskonale przemyślany, dynamiczny thriller. - David McCullough, „New York Times”, autor bestselleru "The Greater Journey: Americans in Paris”

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7818-893-3
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Poniższe zapiski pochodzą z prywatnego dziennika nieżyjącej już Kate Hurley, zdrowej i sprawnej trzydziestosiedmiolatki (regularnie grała w tenisa i zdrowo się odżywiała) o umiarkowanym temperamencie, nauczycielki trzecich klas szkoły podstawowej oraz kochającej matki dwóch chłopców (jedenastolatka i ośmiolatka). Zanim zginęła we własnym domu w wyniku brutalnej napaści, mieszkała wraz z rodziną przy Bay View Drive 1440 w Mount Pleasant w Karolinie Południowej, miejscowości oddzielonej zatoką i portem od Charlestonu. Posesja Hurleyów położona jest w zacisznej, lesistej okolicy, przy samym końcu drogi. Mężem Kate był Robert Hurley, adwokat specjalizujący się w sprawach o pobicie z uszkodzeniem ciała.

Sobota, 28 marca, 8.35

Za oknem mego szpitalnego pokoju w Centrum Medycznym Mason-Dixon jest ponury, szary dzień. Nie takiej wiosny wyczekujemy. W ostatnim półroczu nie byłam zbyt sumienna w prowadzeniu dziennika, a przecież dawniej zawsze znajdowałam w nim pocieszenie. Niestety ostatnio wieczorami bywam zbyt wyczerpana, a za dnia brak mi czasu, i to już od rana, gdy trzeba przygotować do szkoły chłopców i siebie. Postanowiłam jednak, że bardziej się postaram. Już dawno pociecha nie była mi tak potrzebna jak teraz. Leżę w szpitalu i użalam się nad sobą po okropnej nocy. A wszystko zaczęło się tak obiecująco! Bob i ja wybraliśmy się na Sullivan’s Island, na kolację z Ginny i Haroldem Lawlerami. Wszyscy zamówili rybę i z perspektywy czasu widzę, że powinnam była uczynić to samo. Niestety, wybrałam kaczkę, w dodatku raczej niedopieczoną. Jak dowiedziałam się później od lekarza z izby przyjęć, zapewne to właśnie było przyczyną zatrucia, najprawdopodobniej salmonellą. Ale ja już przy przystawkach czułam się jakoś niewyraźnie, a potem było tylko gorzej. Gdy Bob odwoził do domu opiekunkę do dzieci, wymiotowałam po raz pierwszy – nic przyjemnego! Na szczęście zdążyłam doprowadzić łazienkę do porządku, zanim wrócił. Współczuł mi oczywiście, ale zmęczony po ciężkim dniu w biurze wkrótce położył się spać. Nadal czułam się fatalnie, dlatego postanowiłam zostać w łazience. Wymioty powtórzyły się jeszcze kilkakrotnie, choć zdawało mi się, że w żołądku nie zostało już nic. O drugiej nad ranem dotarło do mnie, jak jestem słaba – i że nadal słabnę. Obudziłam Boba, a on spojrzał na mnie tylko raz i stwierdził, że powinien mnie obejrzeć lekarz. Ubezpieczenie zapewnia nam opiekę Centrum Medycznego Mason-Dixon w Charlestonie; na szczęście udało się ściągnąć mamę Boba i została z dziećmi, gdy tam pojechaliśmy. Lekarze i pielęgniarki z izby przyjęć byli świetni, czego nie można powiedzieć o moim stanie: wymioty nie ustawały i dołączyła do nich krwawa biegunka. Dostałam leki dożylne – tłumaczyli mi jakie, ale już nie pamiętam. Doradzili też, żebym została w szpitalu. Byłam tak osłabiona, że nawet nie oponowałam, choć zawsze bałam się takich miejsc. Przypuszczam, że podano mi też leki nasenne, bo nie pamiętam, kiedy Bob odjechał i w jaki sposób dostałam się z izby przyjęć do sali szpitalnej. Ocknęłam się po paru godzinach, gdy ktoś – zapewne pielęgniarka – wszedł po ciemku i poprawiał coś przy mojej kroplówce. Miałam wrażenie, że to duch: bezszelestny, jasnowłosy, cały w bieli. Próbowałam coś powiedzieć, ale byłam w stanie jedynie bełkotać. Rankiem, gdy się obudziłam, czułam się tak, jakby przejechała po mnie ciężarówka. Usiłowałam wstać z łóżka, żeby skorzystać z toalety, ale brakło mi sił. Musiałam poprosić o pomoc. Właśnie dlatego nie lubię być w szpitalu: nie mam kontroli nad własnym ciałem. Pacjent praktycznie zrzeka się autonomii.

Pielęgniarka, która mi pomagała, uprzedziła, że wkrótce zjawi się lekarz. Dokończę ten wpis po powrocie do domu, bo czuję, że warto: ten przykry epizod uświadomił mi, że do tej pory traktowałam zdrowie jak coś oczywistego. Nigdy wcześniej nie przytrafiło mi się zatrucie pokarmowe; nie wyobrażałam sobie nawet, że to taka paskudna sprawa. I tyle na dziś.

Niedziela, 29 marca, 13.20

Naturalnie nie dotrzymałam mojego mocnego postanowienia o bardziej regularnym prowadzeniu dziennika. Choć obiecałam to sobie solennie, nie dokończyłam wczorajszego wpisu, a to dlatego, że sprawy nie ułożyły się po mojej myśli. Odwiedziła mnie rezydentka, doktor Clair Webster, i zauważyła coś, co umknęło mojej uwadze, a mianowicie, że mam gorączkę. Nie była to wysoka gorączka, ale coś się jednak zmieniło, bo jeszcze poprzedniego wieczoru miałam prawidłową temperaturę. Choć nie zdawałam sobie z tego sprawy, maszyny nieustannie mierzyły i rejestrowały moje ciśnienie krwi, puls i temperaturę. To dlatego nikt do mnie nie zajrzał przez całą noc, jeśli nie liczyć owego ducha, który poprawiał coś w mojej kroplówce – nawiasem mówiąc również kontrolowanej przez niewielki komputer. To tyle, jeśli chodzi o ludzką rękę w nowoczesnym szpitalu! Doktor Webster stwierdziła, że temperatura zaczęła rosnąć mniej więcej o szóstej rano. Chciała zaczekać z wypisaniem mnie ze szpitala, by się przekonać, czy nie pojawią się nowe objawy. Zadzwoniłam do Boba, żeby mu powiedzieć o małym opóźnieniu.

Jak się okazało, było to coś poważniejszego niż „małe opóźnienie”. Moja temperatura nie wróciła do normy. W ciągu dnia była coraz wyższa, a i nocą rosła, aż do czterdziestu stopni – dlatego wciąż jestem w szpitalu. Pojawiły się też nowe powikłania. Gdy wczoraj zostałam sama po popołudniowej wizycie Boba i chłopców (synowie w zasadzie nie powinni mnie odwiedzać, bo są na to za mali, ale Bob jakoś ich przemycił), po raz pierwszy doświadczyłam tego, co ludzie nazywają bólami stawowymi. Co gorsza zaczęły się też problemy z oddychaniem, a jakby tego było mało, biorąc wczoraj prysznic, zauważyłam niewielką wysypkę pod pachami i pod piersiami: drobniutkie, płaskie, czerwone plamki. Dobrze, że przynajmniej nie swędzą. Pielęgniarka stwierdziła, że małe kropki widać też na białkach moich oczu. Wszystko to sprawiło, że rezydentka wróciła. Powiedziała, że jest zdziwiona, bo mam typowe objawy duru brzusznego. Uznała, że powinien mnie zbadać specjalista od chorób zakaźnych. Tak też się stało. Dzięki Bogu stwierdził, że to jednak nie dur, o czym świadczy przede wszystkim to, że wykryto u mnie szczep salmonelli niewywołujący tej choroby. Zaraz potem dodał, że tak naprawdę martwi go moje serce, którego akcja wyraźnie przyspieszyła, odkąd znalazłam się w szpitalu. Poprosił o konsultację kardiologa, doktora Christophera Hobarta, który także mnie zbadał. Czułam się jak na konferencji medycznej – tylu specjalistów naraz! Doktor Hobart zlecił natychmiastowe prześwietlenie płuc; podejrzewał zator tłuszczowy! Gdy tylko nadarzyła się okazja, zajrzałam do sieci (chwała Panu za Internet!), żeby sprawdzić, co to oznacza. Dowiedziałam się, że chodzi o obecność cząstek tłuszczu w krwiobiegu, czasem towarzyszącą urazom, przede wszystkim złamaniom kości. Tyle że ja nie doświadczyłam żadnego urazu – może poza emocjonalnym – i dlatego kardiolog orzekł, że przyczyną może być silne odwodnienie. Skoro jednak i tak podawano mi kroplówkę, uznał, że nie ma potrzeby innego leczenia, zwłaszcza że przestałam odczuwać duszność. Nawet się ucieszyłam, ale jednocześnie moja szpitalna fobia sięgnęła nowego poziomu. Parę miesięcy temu czytałam artykuł w „Post and Courier” na temat powikłań w leczeniu szpitalnym – trudno było mi zachować spokój, gdy widziałam, jak bardzo mój przypadek przypomina te opisane. Gdy przyjęto mnie w piątkową noc, mówiło się jedynie o zatruciu pokarmowym, a teraz mam już jakoby zator tłuszczowy. Zadzwoniłam do Boba, żeby mu powiedzieć, jak się czuję i że chcę stąd wyjść, wrócić do domu. Odparł, że mam być cierpliwa i że pogadamy o tym później, przy kolejnej wizycie, czyli wtedy, gdy znowu uda mu się ściągnąć matkę, żeby zajęła się chłopcami. Dokończę ten wpis, gdy z nim porozmawiam. Prócz wielu innych dziwnych objawów zauważam też kłopoty z koncentracją.

Poniedziałek, 30 marca, 9.30

I znowu nie zajrzałam do dziennika, choć planowałam dokończyć notatkę po rozmowie z Bobem. To dlatego, że… odleciałam? Chyba tak to należy określić. Wspominałam wczoraj, że mam kłopoty z koncentracją – otóż teraz jest jeszcze gorzej. Nie pamiętam już nawet, o czym rozmawiałam z Bobem, gdy do mnie przyszedł. Pamiętam za to, jak bardzo zaniepokoiły go te objawy; zażądał konsultacji z lekarzem, który właśnie przyszedł, żeby mnie zbadać. Nie wiem, czy w końcu porozmawiali. Nie wiem nawet, o czym jeszcze mówił mi Bob. Możliwe, że obiecał zadzwonić do gabinetu doktora Curtisa Fletchera, naszego zaufanego lekarza rodzinnego, z prośbą o interwencję.

Jak przez mgłę pamiętam, że gdy Bob wyszedł, byłam bardzo niespokojna – czułam się przecież coraz gorzej i gorzej. Dlatego zajrzała do mnie znowu doktor Webster i przepisała mi środek uspokajający, który zadziałał tak świetnie, że ocknęłam się dopiero po paru godzinach, znowu w środku nocy. Tym razem poczułam, że ktoś jakby nakłuł mój brzuch igłą. Być może była to ta sama osoba, która poprzedniej nocy regulowała mi kroplówkę, ale nie jestem pewna. Znowu zasnęłam, a rankiem gotowa byłam uwierzyć, że był to tylko sen, ale znalazłam na brzuchu bolesne miejsce. Czy w taki sposób podaje się środki nasenne? Spróbuję zapamiętać, że muszę o to spytać. Gorączka trochę spadła, ale temperatura jeszcze nie wróciła do normy. Najważniejsze jest jednak to, że już nie odlatuję, a ibuprofen skutecznie złagodził ból. Może w końcu wypuszczą mnie do domu? Mam nadzieję. Moja niechęć do szpitali wcale nie zmalała. Przeciwnie, boję się ich jeszcze bardziej.

10.35

Znowu piszę! Jestem poważnie zmartwiona: jednak nie wracam do domu. Doktor Chris Hobart przyniósł mi przed chwilą złe wieści. Powiedział, że zlecił wczoraj badanie stężenia albuminy. Wynik, jak się okazało, mieści się w normie, za to odkryto podwyższone stężenie innego białka we krwi! Podobno mam jakąś gammapatię monoklonalną, cokolwiek to może oznaczać. Cholera, będę musiała sprawdzić w Internecie. Nie cierpię, gdy lekarze gadają tak, jakby chcieli, żeby człowiek nic z tego nie zrozumiał. Wiem, trąci to paranoją, ale mam wrażenie, że oni to robią celowo. Trzeba jednak przyznać doktorowi Hobartowi, że zaraz spróbował mnie uspokoić: ponoć podwyższone stężenie tego białka to nie problem, ale warto poprosić o konsultację hematologa, a to oznacza, że nie mogą mnie jeszcze wypuścić.

15.15

Pani hematolog właśnie wyszła; obiecała, że wróci rano. Jeśli jej wizyta miała mnie uspokoić, to niestety nie udało się. Moja fobia szpitalna sięga zenitu! A to dlatego, że ta cała specjalistka od krwi jest tak naprawdę specjalistką od raka krwi. Onkologiem! Jestem przerażona – co będzie, jeśli się okaże, że mam białaczkę? Lekarka nazywa się Siri Erikson. Nazwisko ma skandynawskie i tak też wygląda. A ja mam do powiedzenia tylko jedno: chcę do domu! Niestety, gorączka jest dość wysoka i zdaniem doktor Erikson powinnam zostać w szpitalu jeszcze kilka dni. Trzeba ustalić przyczynę wzrostu temperatury, a w najgorszym razie – po prostu poczekać, aż gorączka minie.

Jestem niespokojna. Wszystko, co się dotąd wydarzyło, utwierdza mnie w przekonaniu, że szpitale to niebezpieczne miejsca i trzeba się od nich trzymać z daleka, jeśli nie wydarzy się nagły wypadek – choćby taki jak ten, który przytrafił mi się w piątkową noc. Im dłużej tu jestem, tym więcej problemów się pojawia. Pogadam o tym z Bobem, gdy mnie odwiedzi po pracy. Dobrze, że chociaż mój układ pokarmowy jakby zaczął działać. Zmieniono mi dietę, dostaję normalne posiłki i dobrze je toleruję. Chcę stąd wyjść; chcę wrócić do domu, do Boba i chłopców.

16.45

Bob ma tu być koło osiemnastej, ja tymczasem zadzwoniłam do doktora Fletchera, od dawien dawna naszego lekarza rodzinnego – Bob o tym zapomniał, choć sam deklarował, że to zrobi. Przypomniałam sobie, że badał mnie ledwie dwa miesiące wcześniej, gdy zastanawialiśmy się z Bobem nad założeniem polisy na życie. Zestaw badań krwi był wtedy dość ograniczony, ale ciekawa byłam, czy znalazł się wśród nich ten na stężenie białek. Tak czy owak, wyniki były całkiem dobre. Gdy doktor Fletcher oddzwonił, najpierw przekazał mi wyrazy współczucia z powodu zatrucia pokarmowego, a zaraz potem oznajmił, że istotnie zlecił wykonanie proteinogramu podczas ostatnich badań i że nie było odstępstw od normy. Zdziwił się, gdy mu powiedziałam, że teraz jest inaczej. Przyznał, że takie rzeczy się zdarzają, ale najczęściej u osób znacznie starszych ode mnie. Doradził mi powtórzenie badania, na co odparłam, że już zostało zlecone. Niestety, powiedział też, że nie może włączyć się w proces leczenia, którym zawiaduje szpital. Jak się wyraził, w Centrum Medycznym Mason-Dixon nie przysługują mu żadne przywileje, ale gdyby któryś z moich lekarzy chciał się z nim skonsultować, to służy pomocą. Podziękowałam i zapewniłam, że zasugeruję im to. Nie muszę chyba wyjaśniać, jak bardzo jestem zawiedziona takim obrotem spraw. Postanowiłam, że bez względu na wszystko jutro wypiszę się ze szpitala, jeżeli tylko Bob nie będzie miał nic przeciwko temu.

19.05

Bob właśnie wyszedł. Obawiam się, że mocno go zdenerwowałam. Gdy tylko usłyszał, czego dowiedziałam się od doktora Fletchera – o prawidłowym wyniku proteinogramu podczas badania sprzed paru miesięcy – oznajmił, że natychmiast wypisuje mnie ze szpitala. Może to dziwne, ale ta nerwowa reakcja kazała mi raz jeszcze przemyśleć moją decyzję. Czy naprawdę powinnam wrócić do domu, wiedząc, że robię to wbrew zaleceniom lekarzy? W końcu przekonałam Boba, że trzeba zaczekać przynajmniej do rana, do kolejnej wizyty doktor Erikson. W końcu choroby krwi to jej specjalność, a ja chcę mieć pewność, że nie ma zagrożenia… na przykład rakiem.

Teraz, gdy tak leżę skazana na łaskę tutejszego personelu i nasłuchuję dźwięków dobiegających z korytarza, wciąż nie przestaję o tym myśleć. Może należało posłuchać Boba, podpisać papiery i uciec stąd jak najszybciej? Co gorsza, mam wrażenie, że właśnie zauważyłam nowy objaw choroby: lekki ból brzucha. Czuję go, gdy mocniej naciskam. A może to całkiem normalne? Właściwie to nie wiem. Może niepotrzebnie dramatyzuję, żeby nie powiedzieć wpadam w lekką paranoję. Poproszę o tabletkę nasenną i spróbuję zapomnieć, gdzie jestem.

Wtorek, 31 marca, 9.50

Właśnie rozmawiałam z Bobem. Obawiam się, że niechcący wywołałam burzę ogniową. Powiedziałam mu, że doktor Erikson przekazała mi informację, że ta cała gammapatia jest faktem, a wynik drugiego badania jest nawet trochę wyższy niż pierwszego. Widząc, jak bardzo mnie wystraszyła, zaraz spróbowała się wycofać, jakoś mnie uspokoić, ale daremnie. Jak mogę być spokojna po tym, co wyczytałam w Internecie na temat nieprawidłowości w proteinogramie? Gdy tylko Erikson wyszła, zadzwoniłam do Boba, wybuchnęłam płaczem i łkając, wyjaśniłam mu, co zaszło. Kazał mi pakować manatki, bo zaraz przyjedzie, żeby mnie stąd zabrać. Ale to nie wszystko: postanowił, że puści z torbami Middleton Healthcare, czyli firmę, do której należy Centrum Medyczne Mason-Dixon oraz trzydzieści jeden innych szpitali. Gdy spytałam dlaczego, odparł, że przesiedział całą noc, zbierając informacje z sobie tylko znanych źródeł (opłaca informatorów w okolicznych szpitalach i od nich dowiaduje się o ciężkich przypadkach – dzięki temu może docierać bezpośrednio do pacjentów i oferować im swoje usługi). Powiedział, że dane na temat szpitali Middleton Healthcare są wyjątkowo niepokojące, że musi im się bliżej przyjrzeć i że wszystko mi wyjaśni, gdy wrócę do domu. A tymczasem mam się ewakuować z Centrum Medycznego Mason-Dixon, i to presto (takiego słowa użył). Z informacji, które zdobył, wynika, że placówki Middleton Healthcare mają znakomite wyniki, jeśli chodzi o zapobieganie zakażeniom szpitalnym, za to odsetek ich pacjentów, u których wykryto niespodziewanie nieprawidłowości w proteinogramie, jest niespotykanie, wręcz zatrważająco wysoki. Bob uważa, że to potencjalny materiał na proces sądowy, na którym zrobi wielką karierę. Intuicja podpowiada mu, że w Middleton dzieje się coś dziwnego, być może jakieś korporacyjne machinacje, które trzeba zbadać i, co ważniejsze, skończyć z nimi! Rozmawialiśmy dość długo, choć tak naprawdę to głównie Bob mówił. A im dłużej go słuchałam, tym bardziej zdradzona się czułam: coraz mniej interesowało go moje zdrowie i stan psychiczny, a coraz bardziej potencjalny proces, rzekomo „w interesie społecznym”.

Gdy zapewniłam go, że będę gotowa, gdy po mnie przyjedzie, i rozłączyliśmy się, spojrzałam w okno. Czułam się taka samotna. Bałam się, że na dłuższą metę zapał Boba przysporzy nam jedynie kłopotów. Jesteśmy przecież skazani na usługi Centrum Medycznego Mason-Dixon – to jedyny szpital w okolicy współpracujący z naszą ubezpieczalnią. Problem polega na tym, że gdy już Bob dorwie się do sprawy tego typu, zachowuje się jak pies, który złapał kość. Nie pojmuję, dlaczego w szpitalach Middleton Healthcare częstotliwość występowania nieprawidłowości białkowych we krwi miałaby być wyższa niż w innych. Przecież to bez sensu. Czy Bob sądzi, że ktoś tu dla kasy świadomie zaniedbuje pacjentów? To nie może być prawda! A jednak jego agresywna postawa sprawia, że jestem pełna najgorszych przeczuć. W końcu tutejsi lekarze i pielęgniarki naprawdę mi pomogli, gdy tego potrzebowałam w piątkową noc. A jeśli pewnego dnia trzeba będzie zawieźć do szpitala naszych chłopców? Czy Bob nie naraża ich życia? Jak nikt inny wiem, że gdy Bob mówi, że kogoś pozwie, to tak się stanie. Pozostaje mi mieć nadzieję, że po powrocie do domu jakoś zdołam go uspokoić i nasze życie wróci do normy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: