Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zobaczyć Sorrento i umrzeć - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zobaczyć Sorrento i umrzeć - ebook

Konstancja Radolińska, młoda Polka podróżująca po Europie, płynie do Neapolu na spotkanie ze swym prawie narzeczonym, Janem Morawskim, bohaterem Zbrodni w błękicie. Mężczyzna jednak w ostatniej chwili zmienia plany i rozżalona dziewczyna zaczyna podejrzewać, że Janowi na niej nie zależy. Przypadkowo Konstancja wpada na trop spisku anarchistycznego, którego pierwszym aktem był udany zamach na króla Włoch. Bez wahania postanawia rozwikłać tę zagadkę i ostatecznie podbić serce ukochanego.
Trafia do luksusowego hotelu w Sorrento, w sam środek międzynarodowego zgromadzenia arystokratów i awanturników, ale to, co miało być wakacyjną rozrywką, wkrótce zmienia się w tragedię, gdyż dochodzi do morderstwa. Dziewczyna bynajmniej nie rezygnuje i do zadania wytropienia spiskowców dokłada sobie nowy cel – upolowanie zabójcy. I nawet nie podejrzewa, że to jeszcze nie koniec niespodzianek.
W pogoni za przestępcami Konstancja zagłębia się w zaułki Neapolu, wspina na Wezuwiusz, zwiedza Pompeje, wędruje wokół Sorrento i płynie na Capri. Poznaje także nowe fakty z przeszłości Jana, a przede wszystkim odkrywa samą siebie.
W tle tych wydarzeń nieustannie ścierają się dwie rzeczywistości: rodowitych Włochów i turystów okupujących Południe. Ta pierwsza to świat kontrastów – nędzy i ekstrawagancji, żarliwego katolicyzmu i zabobonów, wiary w świętych i w loterię; to nory biedoty w półmilionowym mieście i pizza jedzona na ulicy. Ta druga – to codzienność wypełniona podróżami parowcami, pociągami i powozami; to ekskluzywne hotele i pieczone przepiórki na obiad. Z jednej strony chaos i hałas, z drugiej – etykieta i bedeker.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-940786-1-4
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Podsłuchiwanie bywa wielce przydatne i pouczające. Jest to fakt powszechnie znany, choć każdy odkrywa go samodzielnie, gdyż mądrość ta nie należy do kanonu oficjalnej wiedzy.

Pewnego wrześniowego poranka 1900 roku prawdę tę poznała także Konstancja Radolińska, która na pokładzie parowca Kaiser Wilhelm II płynęła z Genui do Neapolu. Wybierała się do Amalfi, by spędzić tam wakacje razem ze swym bratem Antonim oraz Janem Morawskim, ukochanym przyjacielem z dzieciństwa. Podsłuchana, a raczej podsłyszana rozmowa miała wprawdzie zniweczyć te świetliste projekty, ale nade wszystko okazała się właśnie przydatna i pouczająca.

Był to ostatni dzień rejsu i Konstancja postanowiła zaszyć się gdzieś na osobności, by wystawić twarz na działanie słońca i lekko ją zezłocić. Decyzja ta nie przyszła jej łatwo. Dziewczyna żywiła wrodzony i utrwalony wstręt do wszelkich ukradkowych działań, a kąpiel słoneczna musiała być potajemna, gdyż zgodnie z panującym przekonaniem słońce nie miało prawa paść na twarz damy. Przewalczywszy swe opory, Konstancja rozpoczęła poszukiwania odludzia na przeludnionym statku, co powiodło się dopiero dwie godziny przed cumowaniem parowca w Neapolu, gdy pasażerów i załogę opanowało szaleństwo pakowania.

Zaglądając do palarni położonej na rufie pokładu spacerowego, Konstancja stwierdziła, że między dwoma stosami złożonych krzeseł wypoczynkowych powstała metrowej szerokości szczelina. Rozejrzała się, a ponieważ nikogo w okolicy nie dostrzegła, oknem wydostała się na pokład, rozstawiła leżak i zasłoniła go dodatkowym krzesłem. Zdjęła kapelusz i szmizetkę, a potem wygodnie się umościła.

Przez kwadrans pławiła się w słońcu i snuła wizje nadchodzących rozkosznych dni: kąpieli, wycieczek po okolicy i wspólnie spędzanych wieczorów.

Nagle, z lewej strony, dobiegł ją głos jej starszego brata:

– A więc Jan nie przyjedzie.

Dziewczyna poderwała się i zakryła usta, by nie zawołać: „Jak to, nie przyjedzie?”.

– Niestety – tym razem mówił pułkownik Richards, angielski mocodawca zarówno Antoniego, jak i Jana w ich międzynarodowych rozgrywkach. – Wiedziałem o waszych planach, więc zaproponowałem, że znajdę kogoś do tego zadania, ale uparł się, że to on pojedzie do Mediolanu. Obawiam się, że twoja siostra będzie zawiedziona.

– Konstancja zrozumie – odparł Antoni uspokajająco. – Jest bardzo
rozsądna.

Konstancja, zaciskająca pięści i zagryzająca wargi, nie wyglądała w tej chwili na kogoś szczególnie wyrozumiałego czy racjonalnego. Ponownie odezwał się młody Polak:

– Musimy zrobić wszystko, aby nie dopuścić do kolejnych zamachów. W Europie…

Dalszych słów dziewczyna nie słuchała, gdyż w wymuszonym milczeniu trawiła prawdę, że Jan po raz kolejny odwołał ich spotkanie i po raz kolejny zrezygnował ze spędzenia z nią czasu. Już chciała się zerwać i ukryć w kajucie, gdy uświadomiła sobie swą krytyczną sytuację. Ukazanie się teraz byłoby przyznaniem się, że oddawała się czemuś zakazanemu, a przede wszystkim, że podsłuchiwała.

Tymczasem znowu padło imię Jana i Konstancja zmusiła się, by słuchać:

– Jan pojechał na północ, by to rozpoznać – stwierdził Anglik. – Nie wiemy, czy te ślady faktycznie wiążą się z zamachem na króla Umberta1, ale zbyt wiele nitek zbiega się w Mediolanie, by można to uznać za przypadek. A większość tych tropów wiedzie na południe. Dlatego postanowiłem tam wyruszyć, a tymczasem na północy musi mnie zmienić ktoś tam nieznany.

– W Neapolu nigdy nie było spokojnie – zauważył Polak.

– Tym razem nie chodzi o Neapol, lecz o Sorrento. Najlepiej będzie, jeśli opowiem ci wszystko od początku. Dwa tygodnie temu, dokładnie dwudziestego piątego sierpnia, pilnie wezwano mnie do Mediolanu, bo poprzedniego dnia wytropiono w mieście Giuseppe Angelego. Z pewnością o nim słyszałeś. To jeden z najgroźniejszych włoskich anarchistów, od kilku lat poszukiwany. W maju widziano go na Azorach, tuż przed morderstwem króla był w Monzie, ale potem zniknął. W Mediolanie wszedł do remontowanej pralni Hotelu de la Ville, po godzinie z niej wyszedł i rozpłynął się w powietrzu. Pralnię przeszukano i znaleziono dwa świstki. Jeden był oderwanym fragmentem kartki, na której napisano po francusku: „…Liberata. Za pierwszym razem się nie udało, ale to nic straconego. Następna szansa w drugiej dekadzie września. Proszę nie zmieniać wcześniejszych planów. W Sorrento jest pięknie o tej porze roku, a Hotel Royal zasługuje na swą nazwę. Eleanor może potwierdzić, że nie rzucam słów na wiatr”. To ostatnie zdanie przekreślono.

– Eleanor? – powtórzył Antoni. – Jaka Eleanor?

– Poczekaj, to nie wszystko. W starym piecyku znaleziono nadpaloną ćwiartkę papieru. Nagłówek brzmiał „Per l’american”, a pod spodem wymieniono trzech cesarzy i prezydenta Francji.

W tym momencie Konstancja, którą te tajemnicze wiadomości tak zainteresowały, że zapomniała o doznanym zawodzie, oparła się o stertę krzeseł rozdzielającą ją od mężczyzn. Dwa z nich przesunęły się względem siebie, przyciągając uwagę Anglika.

– Ktoś tam jest? – zawołał, dłońmi badając przesłonę.

– Same krzesła – odparł niefrasobliwie młody Polak. – A za nimi kończy się pokład.

– Wydawało mi się, że wcześniej widziałem na tym pokładzie twoją siostrę.

– Konstancję? Chyba poszła do kajuty. Zresztą nie wierzę, by była zdolna do jakichkolwiek ukradkowych działań.

Dziewczyna bezgłośnie zachichotała, tłumiąc jednocześnie poczucie honoru, które nakazywało się ujawnić. Pan Richards jednak nie dał się przekonać. Przybliżył się do barykady i próbował przeniknąć ją wzrokiem.

– Widać tylko kremowe siedziska i brąz drewnianych ram – mruknął.

Była to także kremowa suknia Konstancji i brąz jej włosów. Uspokojony pułkownik podjął opowieść:

– Tamtego dnia, już po Giuseppe, do tej pralni weszły pojedynczo jeszcze dwie osoby: mężczyzna i kobieta. Mężczyzna ubrany był w strój kelnera, ale agent śledczy nie rozpoznał go później wśród obsługi hotelu. Kobieta była szczupła, twarz miała szczelnie zakrytą woalką, ale gdy się odwracała, mignęły rude włosy.

– Jedyne, co kojarzy mi się z „Liberatą” – wyznał Polak – to ta organizacja, Europa Liberata.

– Angelo należy do jej najaktywniejszych członków – przytaknął pułkownik. – Porzucili swe szczytne ideały i przeobrazili się w terrorystów gotowych usunąć każdego niewygodnego polityka. O ile tylko znajdzie się ktoś skłonny ponieść koszty egzekucji.

– O to chyba nietrudno – mruknął Antoni. – Nie brakuje przecież zawiedzionych w ambicjach arystokratów czy niezadowolonych ze swych władców obywateli.

– Dlatego wciąż wydłuża się lista celów ewentualnych zamachów. W Paryżu odkryliśmy ślady przygotowań do ataków na tych czterech wymienionych władców, a także na prezydenta Stanów Zjednoczonych, pana McKinleya. I coraz więcej wskazuje na to, że to Europa Liberata ponosi odpowiedzialność za zabójstwo króla Umberta oraz za tę sierpniową próbę zamordowania szacha.

Konstancja leżała nieruchomo, prawym ramieniem zasłaniała twarz przed palącymi promieniami słońca i czuła się, jakby czytała jedną ze szpiegowskich powieści Williama Le Queuxa.

– Podobno w Nowym Jorku – odezwał się Radoliński – aresztowano kilku anarchistów pod zarzutem planowania zamachu na prezydenta. Może należałoby poinformować Amerykanów o paryskim odkryciu? Najwyraźniej prowadzą własne działania i być może chcieliby przyłączyć się do naszej akcji.

– W połowie sierpnia byli tu na konsultacjach ich urzędnicy – poinformował pułkownik – ale stwierdzili, że nie istnieje żaden ślad spisku na życie prezydenta. Morderstwo króla Umberta uznali za sprawę włoskich antymonarchistów, strzały do szacha zaś za wybryk szaleńca. Albo rzeczywiście nie wierzą w istnienie spisku, albo planują rozwiązać zagadkę sami.

Tu nastąpiła chwila ciszy, a w powietrzu rozniósł się zapach dymu cygar.

– Wydaje mi się – oznajmił Antoni – że należy się skoncentrować na tej kartce związanej z Liberatą. W tym urywku mamy co najmniej trzy konkretne punkty zaczepienia.

– Tak właśnie postąpiliśmy – odpowiedział pan Richards. – Liberata. Hotel Royal w Sorrento. Eleanor. Sądzimy, że w Hotelu Royal dojdzie do spotkania anarchisty z Europa Liberata ze zleceniodawcami. Nie mamy tylko pewności, czy chodzi o przyszłe zadanie czy o rozliczenie dokonanego zamachu.

– A ta Eleanor?

– Tamtego dnia w Hotelu de la Ville przebywała znana francuska awanturnica, zamieszana nie tylko w skandale towarzyskie i zniknięcia klejnotów, lecz także w szpiegostwo i szantaże.

– Czyżby Eleanor Duval? – zagadnął Polak.

Zaciekawiona Konstancja lekko się uniosła i w tym momencie tuż przed jej twarzą przemknęła jak strzała końcówka męskiej laski, wbita z szaleńczą siłą między krzesła. Dziewczyna osunęła się na leżak, lecz równie szybko jak ta strzała przez głowę przemknęła jej myśl o piorunie, który nigdy nie uderza w to samo miejsce. Poderwała się i przylgnęła do tych desek, spomiędzy których przed chwilą wystrzeliła śmiercionośna broń. Po kilku sekundach nastąpił kolejny cios, tym razem tnąc powietrze w miejscu, gdzie przed momentem spoczywała jej skroń. Pokonując opór ciasnej sukni, Konstancja zsunęła się z siedzenia i skuliła na podłodze. Serce jej łomotało, a krew przetaczała się z ogłuszającym hukiem.

Zza przepierzenia dobiegł spokojny głos pułkownika.

– Chciałem tylko się upewnić, że jesteśmy sami – wyjaśnił, po czym kontynuował: – Wprawdzie nie znamy całego tekstu wiadomości, ale mogę się założyć, że Eleanor jest w tej sprawie postacią kluczową: głównym ogniwem bądź pośredniczką. Skoro ją znasz, nie muszę ci tego tłumaczyć.

– Właściwie niewiele o niej wiem.

– Jak my wszyscy. Jest obywatelką Francji. Miała co najmniej dwóch mężów: Austriaka i Francuza. Pojawiła się znikąd w Paryżu, uwiodła starego barona, który się z nią ożenił, wprowadził do towarzystwa i zmarł. To, co jej zostawił, już dawno wydała, ale nadal żyje niezwykle rozrzutnie, choć nie wiadomo, kto płaci za te luksusy.

Tymczasem mimowolny świadek tej rozmowy postanowił opuścić panów po angielsku, nie chcąc narażać się na bliskie spotkanie z laską. Dziewczyna musiała tylko zdecydować się na jakąś drogę ucieczki. Ostrożnie przybliżyła oko do sterty krzeseł. Plamy marynarek obu panów, granatowa i popielata, znajdowały się przy ścianie palarni, Konstancja odwróciła się więc i zaczęła powolutku wycofywać na klęczkach w przeciwnym kierunku, w stronę burty. Przesuwała się tyłem, cal po calu, na tyle tylko bowiem pozwalała jej wąska suknia, opinająca ściśle biodra i nogi aż do kolan. Pomyślała z rozbawieniem, że podobnie musiała się czuć Kleopatra zawinięta w dywan.

Pułkownik zaś dalej kreślił portret bezwzględnej damy:

– Największym dla nas problemem jest jej upodobanie do młodych dyplomatów, którzy nie potrafią jej się oprzeć, a kolejną komplikacją to, że nie jest związana z żadnym rządem. Pracuje dla tych, którzy najlepiej płacą. Ale wszystko to wiem niejako z drugiej ręki, bo nigdy nie zetknąłem się z nią osobiście. A ty ją znasz?

– Spotkałem ją kilka razy. – Po tej lakonicznej odpowiedzi Antoni na chwilę zamilkł. – W gruncie rzeczy dobrze się stało, że Jan ruszył na północ.

Konstancja dotarła właśnie do skraju pokładu i odkryła, że ten drugi stos leżaków, bliższy rufy, nie dochodził do burty, dzięki czemu między nim a barierką istniała wąska szczelina. Postanowiła wślizgnąć się za leżaki i zeskoczyć na niższy pokład. Już wyciągała dłoń w stronę balustrady, gdy imię Jana zatrzymało ją w miejscu.

– Jan? A co on ma z nią wspólnego? – spytał w imieniu Konstancji pułkownik.

– Wywiadowcy sfuszerowali sprawę – zauważył Polak – skoro nie wykryli, że był z nią związany.

– Nic o tym nie słyszałem – mruknął Anglik. – No, ale nie jesteśmy w stanie wyśledzić każdej miłostki.

– To nie była miłostka, tylko kilkuletni związek – sprostował Antoni. – Oparty na potężnej fascynacji. Wbrew pozorom, sporo ich łączyło. Żądza przygód, śmiałość, ekstrawagancja. Ogólny… rozmach, nazwijmy to. On chyba planował jej się oświadczyć, może zresztą do tego doszło. Byli razem ze dwa lata, gdy wybuchł ten skandal ze zniknięciem testamentu księcia Platera. Stanęli po przeciwnych stronach i ona wystrychnęła go na dudka. Rozstali się jako wrogowie. To musiało być jakieś pięć lat temu, pół roku po tym jak po raz pierwszy pojechałem do niego do Paryża.

Opowiadał o tym zupełnie beztrosko, a tymczasem jego siostrę sparaliżowało na skraju pokładu. Jan oświadczył się jakiejś… ladacznicy! Urzeczony jej śmiałością i ekstrawagancją! A tymczasem ona, Konstancja, siedziała w tej klatce i narażała się na nadzianie na rożen, tylko dlatego, że wstydziła się przyznać do wygrzewania na słoneczku. Po raz pierwszy poczuła impuls, by wstać, odsunąć krzesło, wejść do palarni przez okno i pomachać do obu panów. To też byłby rozmach.

– Z kim jest obecnie związana? – spytał Antoni.

– W świetle tego, co powiedziałeś, to dość ciekawe. Do Mediolanu przybyła jako towarzyszka pewnego młodego amerykańskiego milionera…

– A jednak jest w tym jakiś Amerykanin.

– To nie on – zapewnił Anglik. – Już wrócił za ocean. Porzuciła go i oddała się pod opiekę Rosjanina, wpisującego się do hotelowych ksiąg jako hrabia Straduński. Stało się to wieczorem tego dnia, gdy znaleziono te wiadomości w pralni. Co ciekawe, chwilę wcześniej hrabia otrzymał jakąś tajemniczą wiadomość, która wprawiła go w wyśmienity humor. Możliwe, że był to list od Europa Liberata i możliwe, że piękna Eleanor zmieniła protektora właśnie przez tę wiadomość. Od razu wyjechali do Wenecji, a stamtąd do Sorrento.

– A sam hrabia? – dopytywał się Polak. – Kto to taki?

– Straduński to chyba pseudonim, bo widziałem jego zdjęcie i myślę, że to pewien autentyczny książę. Jeśli mam rację, to ten człowiek nadawałby się na klienta organizacji. Nie ukrywa niechęci do cara i od ponad dwudziestu lat znajduje się w niełasce za swe ostre wypowiedzi.

– Przystojny? Młody? Bogaty?

– Tylko bogaty – zaśmiał się Anglik.

– W takim razie piękna Eleanor miała inny powód, by się do niego przyłączyć.

Konstancja zagryzła wargi z nagłą determinacją. Poczuła, że musi poznać tę cudowną istotę, szpiega i awanturnicę, kobietę, w której zakochał się Jan. Najwyraźniej, wbrew zapewnieniom matek, śmiałość i ekstrawagancja podobały się mężczyznom bardziej niż prozaiczny rozsądek.

Porzuciła te myśli i nadstawiła ucha, gdyż ponownie odezwał się pułkownik:

– Skoro poznałeś Eleanor, czy mówi ci coś nazwisko Julien de Preissac?

– Nie, zupełnie nic.

– Ta dwójka współpracuje od lat, lecz nie wiem, czy ich związek można nazwać namiętnością, przyjaźnią czy wspólnotą interesów. A w wolnych chwilach on oddaje się swej pasji, którą jest polowanie na bardzo bogate kobiety, szczególnie te utytułowane, i wyciskanie z nich pieniędzy.

– Był teraz w Mediolanie? – spytał młody Radoliński.

– Nigdzie nie natrafiliśmy na jego ślad – przyznał z ociąganiem Anglik. – Ale nos mi podpowiada, że on bierze w tym udział.

– Trzech podejrzanych. To całkiem sporo.

– Może być ich więcej. Muszę po prostu znaleźć osoby, które były wtedy w Mediolanie, a teraz będą w Sorrento.

– Wyjazd z żoną to doskonały pretekst dla dyskretnego śledztwa – zauważył Antoni.

– I tak wybieraliśmy się na południe, więc przyjrzę się sprawie z bliska.

Konstancja aż wyprostowała się w klęku. W tym jednym zdaniu zawierało się rozwiązanie patowej sytuacji, w którą zabrnęła. Jan przed wielu laty zdobył jej serce, ale – niestety – nie zdeklarował się. Wierzyła, że już wkrótce zrezygnuje ze swego ryzykanckiego zajęcia i wybierze ją, a tymczasem żyła w zawieszeniu, jakby jej życie było nieważne, dopóki brakowało w nim Jana. Dopiero ostatnio zaczęła czuć zniecierpliwienie tym impasem, zaczęła się obawiać, że już zawsze ona będzie czekała, a on będzie się wahał. A tymczasem pułkownik Richards podróżował po świecie z młodą żoną i unieszkodliwiał polityczne spiski, co znaczyło, że Jan nie musiałby wyrzekać się swej pasji, gdyż mogliby rozwiązywać zagadki razem. Konstancja musiała więc tylko, zamiast do Amalfi, pojechać do Sorrento, rozwikłać tę anarchistyczną intrygę (z pomocą pułkownika lub jeszcze lepiej bez), wzbudzić podziw Jana i skłonić go do oświadczyn. Jakie to proste!

Gdy ona oddawała się tym podniebnym lotom, panowie przeprowadzali podsumowanie, z którego Konstancja trochę straciła.

– Nie wiemy – mówił pułkownik – czy te dwa znaleziska dotyczą tego samego zlecenia. Pewne jest tylko to, że coś się szykuje i że podejrzani są obywatele wszystkich mocarstw.

W tym momencie z dołu dobiegła melodia, którą trębacz wzywał wszystkich na lunch, i dziewczyna pojęła, że musi się ewakuować, gdyż zaraz zacznie się ruch, jeśli nawet nie na tym górnym poziomie, to na niższych. Wycofała się na skraj pokładu i ręką sprawdziła stan barierki. Spojrzała w lewo, w stronę rufy. Ponad metr od miejsca, gdzie przysiadła, kończył się pokład spacerowy. Łopotały tam flagi, zapewniając szczelną kurtynę przedstawieniu, jakie planowała dać. Z przeciwnej strony dobiegło ją jeszcze:

– Jan dopilnuje spraw w Mediolanie – powiedział Anglik – ale muszę znaleźć kogoś, kto pojedzie do Monachium. Włosi mają podejrzenia wobec pewnej niemieckiej grupy.

– Ja pojadę – odrzekł Antoni. – Przez rok tam studiowałem, więc nieźle znam miasto.

Dziewczyna przysiadła na piętach i spojrzała poza siebie: w dole pieniły się fale rozbryzgiwane przez prujący parowiec. Na mgnienie oka znalazła się w samym środku swego koszmarnego snu o spadaniu, ale zacisnęła zęby. Skoro miała być szpiegiem, powinna zwalczać swoje słabości. Wyprostowała się, chwyciła w zęby kapelusz i na klęczkach przesunęła się po wąziutkiej półeczce, dłońmi zaczepiając o leżaki, a plecami ocierając o poziome pręty barierki. Wstrzymując oddech, prześlizgnęła się na drugą stronę sterty. Tam kończył się pokład spacerowy, krótszy od głównego. Na szczęście wzdłuż leżaków pozostawiono odrobinę więcej miejsca i zdołała usiąść na tej wąskiej ławeczce. Metr pod jej stopami znajdował się podest zewnętrznej klatki schodowej. Odczepiła linkę balustrady, zeskoczyła i zbiegła na niższy pokład. Skręciła w lewo i zmuszając się do spokojnego kroku, przeszła kilkanaście metrów wzdłuż jadalni rufowej, wprost do ustawionego na uboczu fotela. Usiadła i drżącymi dłońmi nałożyła kapelusz. Kończyła go przypinać, gdy na ażurowych, metalowych schodach zadudniły ciężkie kroki. Zza gorsu wyciągnęła szmizetkę i narzuciła ją na dekolt. Usłyszała męskie głosy i chwyciła pozostawioną przez kogoś gazetę. Natychmiast zagłębiła się w lekturze.

– Nie idziesz na lunch, siostrzyczko? – zabrzmiało tuż obok.

Podniosła głowę i postarała się o roztargnione spojrzenie. Zbliżał się jej jasnowłosy brat o zniewalającym, słonecznym uśmiechu, który jednak tracił część swego blasku w zestawieniu z niebywale przystojnym pułkownikiem
Richardsem. Nieposłuszny wzrok dziewczyny spoczął na złowrogiej lasce, z którą prawie zawarła była znajomość, i czym prędzej przewędrował na Antoniego.

– Chciałam doczytać do końca ten artykuł – wyjaśniła Konstancja.

– Coś ciekawego? – spytał odruchowo.

Z emocji zapiekły ją policzki. Lekko uniosła gazetę i dostrzegła słowa wypisane pogrubioną czcionką: „Caravaggio” i „Pinacoteca Brera”. Przypomniała się jej wiadomość sprzed kilkunastu dni. Niewiele o tym wiedziała, ale i tak więcej niż Antoni.

– Eksperci z Pinacoteca Brera potwierdzili autentyczność obrazów Caravaggia, nazywanych Sądem Tankreda – oznajmiła tonem specjalistki. – To trzy portrety kobiet namalowane dla rodziny Carafów. – Nie słuchali, jak to mężczyźni, ale tym razem nie miała im tego za złe. – Czy coś się stało?

Antoni przybrał minę zarezerwowaną na pogrzeby.

– Złe wieści, Konstancjo. Jan nie może przyjechać do Amalfi – oznajmił. – Doszło do pewnych niespodziewanych wydarzeń, bardzo poważnych, i musiał natychmiast wyruszyć do Mediolanu.

– To przykre, ale tamte sprawy są najważniejsze – zapewniła dziewczyna. – Doskonale to rozumiem.

Dla potwierdzenia obdarzyła brata pogodnym uśmiechem, ale on patrzył na nią z troską i chyba uważał jej spokojne zachowanie za wymuszone. A Konstancja z trudem się hamowała, by nie okazać euforii. Nareszcie pojawiła się okazja, by działać, nie trzeba było już trwać bezwolnie i czekać. A po połączeniu dwóch zadań, które sobie wyznaczyła, ostateczna wersja planu wyglądała następująco: pojedzie do Sorrento, pozna Eleanor, odkryje tajemnicę jej fascynującego czaru, a przy okazji rozwikła sprawę tego spisku. Udowodni Janowi, że mogą współdziałać.

Podejmując te postanowienia, nie wiedziała jeszcze, że to pierwsze w jej karierze podsłuchiwanie stanowiło przełomową chwilę. To był początek nowego życia.ROZDZIAŁ 2

Konstancja zrezygnowała z lunchu, a panowie oddalili się, przyjmując jej decyzję ze zrozumieniem.

Serce dziewczyny uderzało coraz wolniej, a ciało stopniowo rozluźniało się po koszmarnych chwilach oczekiwania na kolejny cios laską. W miarę jednak jak poczucie bezpośredniego zagrożenia się rozpływało, wracało nieprzyjemne zaskoczenie faktem istnienia Eleanor i narastał gniew na Jana. Nerwowym, bezmyślnym ruchem zaczęła zwijać gazetę w rulon i ją prostować.

Górny pokład pierwszej klasy powoli się zapełniał. Najpierw powróciło kilka par, które Konstancja widziała już poprzedniego dnia. Każdy z mężczyzn skakał wokół swej damy, przysuwał podnóżek, poprawiał poduszkę, machał wachlarzem i całował po rączce, na której błyszczała nowa obrączka. Wszystkiemu temu towarzyszyły lukrowane zwroty i czułe spojrzenia w oczy. Naraz dziewczyna usłyszała tuż przy uchu komentarz:

– Chętnie pooglądałabym te gołąbki za kilka lat. Ciekawe, jak wtedy będą gruchać.

Słowa te wypowiedziała kruchutka, drobnokoścista dama o siwych włosach zwiniętych w kok na czubku głowy, z fantazyjną falą tuż nad czołem. Była to angielska ciotka Konstancji, czcigodna Victoria Greville2. Kobiet nie łączyło pokrewieństwo, lecz powinowactwo, jako że siostra pani Victorii wyszła za mąż za stryja dziewczyny. Pięć lat wcześniej, tuż po tym jak Konstancja skończyła pensję, ojciec zaproponował jej, by spędziła z Angielką trochę czasu jako towarzyszka podróży. Podczas tych minionych lat młoda Polka kilkakrotnie wracała do domu rodzinnego, ale ciotka zawsze się o nią upominała.

Teraz uśmiechała się dość łagodnie, co znaczyło, że Antoni powiadomił ją o katastrofie wspólnych planów. Rzucanie taniej pociechy byłoby sprzeczne z naturą Angielki, minęła więc Konstancję i poszła w stronę swej kajuty.

Niedaleko dziewczyny ulokowała się para Niemców, która także wsiadła na statek w Genui. On, malutki i okrągły, służył swej złotowłosej walkirii niczym średniowieczny giermek królowej, choć ich obrączki dawno straciły blask nowości.

Polka już zamierzała odejść, lecz nagle podchwyciła nazwę „Hotel Royal”. Pamiętała, że Hotel Królewski można znaleźć w każdym mieście, ale na wszelki wypadek nadstawiła uszu.

– Nie jestem pewna, czy Hotel Royal to dobry wybór – zakwękała Niemka.

– To cudowne miejsce, kochana Gabrielo. – Mężczyzna, w przeciwieństwie do żony, miał niezwykle ujmujący, dźwięczny głos. – Zresztą wiesz, jak mi zależy, abyśmy zatrzymali się w Sorrento. Tylko będąc na miejscu, zdołam załatwić…

– Ćśś – psyknęła kochana Gabriela i rozejrzała się nerwowo. Zasłuchana Konstancja uniosła głowę i zapatrzyła się w przelatujące mewy. – Prosiłam cię, abyś tego nie wypowiadał. Po tylu latach ze mną mógłbyś wreszcie nabyć trochę subtelności. Nikt nie wie, co ja muszę znosić.

Osunęła się na oparcie, zamknęła oczy i palcami masowała skronie. Jej niewolnik wyciągnął z niewielkiej torby flakon, zwilżył płynem chusteczkę i ostrożnie przemył czoło żony.

W tym momencie na pokładzie pojawił się pan Alex Richards ze swą młodziutką żoną i Konstancja zwróciła się ku nadchodzącym. Wyglądali razem zachwycająco, choć on mógłby być jej ojcem – zdaniem Antoniego skończył czterdzieści pięć lat, Fleur zaś ledwie przekroczyła dwudziestkę. Pułkownik był nieprzyzwoicie wręcz przystojny: wysoki, szczupły i opalony, przyciągał uwagę swymi ciemnosrebrnymi włosami. Gdy tak szedł po pokładzie w popielatym garniturze, lśniącogłowy, pewny siebie i wyprostowany, przypominał Konstancji króla Artura. A u jego boku płynęła śliczna, wiotka Fleur w różowej sukni i z uśmiechem przysłuchiwała się mężowi.

Choć o pułkowniku, rozkazodawcy Jana i Antoniego w ich dyplomatycznych grach, Konstancja słyszała już wcześniej, poznała go dopiero minionego dnia, gdy w Leghornie wsiadł na ich statek. Państwo Richardsowie wybierali się do Sorrento, by świętować pierwszą rocznicę ślubu, który tam właśnie się odbył.

Po chwili pułkownik opuścił panie, tłumacząc się koniecznością sprawdzenia, czy bagaże są gotowe do lądowania. Gdy zostały same, Angielka zbliżyła się do barierki i oparła o reling. Miała brązowe włosy o złocistym połysku, oczy w kształcie migdałów i prawie proste brwi. W chwilach zamyślenia sprawiała wrażenie smutnej, ale zagadnięta, natychmiast się uśmiechała, a wtedy jej twarz zmieniała się w niepowtarzalne zjawisko.

Konstancja, nadal olśniona perspektywami, jakie odkryła, postanowiła dowiedzieć się, jak funkcjonowało małżeństwo Fleur.

– Pan pułkownik jest bardzo doświadczonym podróżnikiem, prawda? – zagadnęła.

– Tak – uśmiechnęła się młoda pani Richards – przez dwadzieścia lat błąkania się po świecie nabył wyjątkowej wprawy.

– A czy po ślubie musiał ograniczyć swe działania?

– Trochę tak – przyznała Angielka. – Więcej czasu spędza w Europie, a wtedy zazwyczaj zabiera mnie ze sobą. Ja zostaję w jednym miejscu, a on załatwia swoje sprawy w okolicy.

– Nie każdy mężczyzna zgodziłby się zrezygnować z czegoś, co przez lata stanowiło sens jego życia – zauważyła Konstancja.

– Mój mąż jest najszlachetniejszym człowiekiem na świecie – zapewniła Fleur.

Polka nic nie odrzekła, tylko skierowała wzrok za burtę. Statek właśnie dotarł do Zatoki Neapolitańskiej. Po lewej stronie ukazała się wyspa Ischia, po prawej, w oddali, wynurzyło się Capri, niczym dwaj strażnicy pilnujący wejścia do raju. Panie przeszły bliżej dziobu statku, by móc w pełni ogarnąć czar lazurowego basenu. Od południa zamykał go Półwysep Sorrentyński z kolonią rybackich wiosek, które przysiadły na wysokiej platformie. Na wprost uwagę przykuwał Wezuwiusz, ze stokami pokrytymi winnicami, cieniutką kolumną dymu snującego się z krateru i mrowiem osad rozłożonych u stóp wulkanu, a na lewo rozciągała się biało-kolorowa mozaika Neapolu i jego przedmieść. Konstancja podziwiała ten widok już dwukrotnie i za każdym razem dochodziła do wniosku, że żadne chyba miasto nie mogło pochwalić się bardziej fantastyczną lokalizacją.

Po chwili nadeszli Antoni z pułkownikiem i wszyscy razem przyglądali się, jak statek zbliżał się do nabrzeża.

Dookoła kłębiły się jednostki pływające każdego rodzaju i każdej bandery. Parowiec nie zdążył rzucić kotwicy, a już obległy go szalupy pełne muzykantów, śpiewających Santa Lucia czy Funiculì, funiculà. Obok dziobu kręciła się łódź z dwoma mandolinistami, matką z tamburynem i dziewczyną z parasolem, który odwróciła i wyciągała w stronę pasażerów po miedziaki.

Statek rzucił kotwicę przy stanowisku sanitarnym i wciągnął na maszt czarno-żółtą flagę. Powiewała tam do chwili przybycia włoskiego lekarza portowego, który wystawił świadectwo stwierdzające, że na pokładzie nie ma i nie było przypadków dżumy, cholery czy jakiejkolwiek innej choroby zakaźnej.

Parowiec przybił do brzegu na wprost białego budynku w porcie Immacolatella, gdzie mieściła się kwatera główna portowego Urzędu Celnego. Gdy kufry zostały zwalone ze statku na nabrzeże, bagażowi w dowolny sposób porozwozili je do trzech osobnych magazynów i rozpoczęło się polowanie, któremu towarzyszyło nieopisane zamieszanie: tragarze się nawoływali, policjanci próbowali usunąć z budynku tubylców, a podróżni myszkowali między setkami skrzyń i waliz. Z chmary portierów Konstancja wybrała jednego i przy jego pomocy szybko znalazła wszystkie kufry, ponieważ już w Genui przepasała je pomarańczową taśmą. Postawiła ciotkę na straży przy bagażu i sprowadziła celnika, choć Antoni sugerował, by spokojnie poczekać. Uśmiechnięty inspektor grzecznie zapytał podróżnych o przewożony tytoń, kazał otworzyć najmniejszą walizkę, po czym zamknął ją nietkniętą i zrobił kredą odpowiednie znaki dla kontrolera przy drzwiach. (Ta wyrozumiałość, jak później dano Konstancji znać przez hotelowego portiera, kosztowała ją zaledwie jednego lira).

– Ciekawe – skomentowała ciotka – że w każdym kraju, gdy odpowiesz celnikowi, że nie masz nic do oclenia, on i tak spyta: „Żadnych cygar?”.

Oficer sprawdzał akurat kufry tuż obok i uśmiechnął się pod nosem. Konstancja nie chciała sprowokować go do napadu obowiązkowości, czym prędzej więc skinęła na facchino3, który załadował kufry na wózek i odjechał, a trójka podróżnych podążyła za nim. Minęli kontrolę, ale zanim zamknęły się za nimi drzwi, dziewczyna odwróciła się i zobaczyła, że dwóch oficerów w niewielkich czapeczkach z daszkami nasuniętymi na nosy prowadziło dokądś tego pękatego Niemca, który nerwowo rozglądał się na boki i obiema dłońmi trzymał neseser.

„Co też przy nim znaleźli?” – przemknęło przez głowę dziewczynie. –
„Zakazany jest alkohol, tytoń i perfumy. No i broń, oczywiście”.

Razem ze swymi towarzyszami wyszła na placyk przed budynkiem portowym i rozejrzała się dookoła. Choć Neapol szczycił się cudownym położeniem, lądowanie przysparzało podróżnym straszliwego antyklimaksu. Widziany z daleka dostojny krajobraz wyolbrzymiał oczekiwania, zawód był więc tym boleśniejszy. Wstrętne otoczenie portu, brud i nędza ulic, krzyczący tragarze i dorożkarze – wszystko to odzierało z iluzji i przydawało nowego znaczenia powiedzeniu: „Zobaczyć Neapol i umrzeć”.

Po chwili dołączyli państwo Richardsowie. Już na statku ustalono, że obie rodziny planowały zatrzymać się w Hotelu Bristol przy Corso Vittorio Emanuele, w nowszej dzielnicy ulokowanej ponad centrum, i teraz wszyscy odczytywali napisy na czapkach kręcących się portierów, szukając nazwy Bristol. Wreszcie pan Richards wypatrzył właściwego człowieka. Portier, ujrzawszy pięcioro pasażerów i stertę bagażu, zaproponował, by damy z częścią waliz pojechały dorożką, natomiast omnibus hotelowy zabierze panów i resztę pakunków. Zgodzono się na to.

Gdy tylko panie zbliżyły się do jezdni, kilkunastu fiakrów wybuchło mieszanką neapolitańskiego dialektu, francuskiego żargonu i łamanego angielskiego. Portier skinął ręką na jednego z nich i kobiety wsiadły do dziwacznego, maleńkiego powoziku, ciągniętego przez konia wielkości kucyka.

Dorożkarz, wbrew lokalnym zwyczajom, podał rozsądny koszt przejazdu i nie zażądał opłaty za żadną fikcyjną usługę. Panie czekały przy recepcji, ale gdy nadjechał omnibus, nie było w nim ani pana Richardsa, ani Antoniego. Portier z tajemniczą miną oznajmił, że gdy ruszali, przyjechało dwóch bardzo ważnych signore, jeden w imponującym mundurze, a drugi w pięknym garniturze, i obaj inglesi4 (znaczy się jeden inglese i jeden polacco) udali się dokądś z tymi dygnitarzami. Nie, żaden z nich się nie przedstawił.

Konstancja pospiesznie rozpakowała rzeczy ciotki, a potem oznajmiła, że pojedzie do Cooka, by zorganizować Antoniemu podróż na północ.

– Chyba potrafi kupić sobie bilet – prychnęła ciotka.

– Wsiądzie w pierwszy lepszy pociąg i spędzi trzy dni w tych powolnych składach. Poszukam mu czegoś lepszego.

Starsza dama cmoknęła z dezaprobatą, ale dziewczyna zignorowała to, schowała do torebki szkarłatny bedeker i wyszła. Przed hotelem wpadła na tego samego fiakra, który przywiózł je z przystani, wsiadła więc do dorożki i pojechali do agencji przy Piazza dei Martiri. Na miejscu mężczyzna nie przyjął pieniędzy, lecz najspokojniej oświadczył Polce, że na nią poczeka.

W biurze zajął się Konstancją uprzejmy urzędnik w okularach. Wspólnie wybrali dla Antoniego dogodną kombinację połączeń przez Rzym do Werony, Innsbrucku i Monachium. Wybór tej trasy oznaczał jednak, że Antoni odjedzie do Rzymu jeszcze tego samego wieczoru, a zatem spędzi z siostrą tylko kilka godzin. Przez chwilę Konstancja czuła żal z tego powodu, ale szybko doszła do wniosku, że każde z nich i tak pochłonięte było innymi myślami: Antoni czekającym go zadaniem w Monachium, ona sama upragnionym wyjazdem do Sorrento.

Podczas pobytu w biurze Cooka Polka poczyniła zastanawiające odkrycie. Kończyła omawianie trasy, gdy jej urzędnik – kolega zwrócił się do niego
„Roberto” – został poproszony o konsultację przy sąsiednim stanowisku. Odszedł, a ona także się podniosła i zbliżyła do okna. Gdy wracała na swe krzesło, zobaczyła tę część lady, która dotąd pozostawała zakryta. W centralnym punkcie stało zdjęcie pułkownika Richardsa, którego misja dyplomatyczna rzekomo była tajemnicą!

Dziewczyna zdołała zachować przytomność umysłu i gdy okularnik wrócił, zastał ją piszącą liścik.

Wsiadła do dorożki i „swojemu” fiakrowi podała adres biura Societa Napoletana di Navigazione. W rozkładzie rejsów wyczytała, że codziennie o czwartej odpływał z Neapolu statek pocztowy do Sorrento i na Capri, miała więc pół godziny na dostarczenie listu.

Dotarła w samą porę. Weszła niezauważona i usłyszała rozmowę dwóch kancelistów, którzy stali tyłem do wejścia i sortowali koperty. Na szczęście wymieniali proste zdania, więc Konstancja sporo zrozumiała:

– Naprawdę duca5 di Nocera tam popłynął?

– To był na pewno on, przecież go znam. A ten jego (tu padło słowo niepodobne do niczego) anarchico przypłynął z powrotem rano, ale ma jeszcze dziś popłynąć znowu do Sorrento.

– Co go (tu znowu dziewczyna nie zrozumiała), żeby we wrześniu tam jechać?

– No i skąd wziął pieniądze na taki hotel jak Royal? Przecież jego rodzina to bankruci!

W tym momencie drzwi otwarły się z hukiem i skrzydło uderzyło o boczną ścianę tuż obok młodej Polki. Do środka ciężkim krokiem wszedł niechlujny człowiek, sprawiający wrażenie, jakby od tygodni się nie mył. Podszedł do lady i rzucił:

– Jedna osoba do Sorrento.

Mówił po włosku z silnym słowiańskim akcentem, dziewczyna jednak nie zdołała przestudiować tej kwestii, gdyż transakcję przeprowadzono w absolutnym milczeniu. Odrażający mężczyzna zabrał karteczkę, zarzucił na plecy prawie pusty sak i ruszył do wyjścia. Mijając Konstancję, wyszczerzył zęby w głodnym, wilczym uśmiechu. Większą część głowy pokrywały mu rozwichrzone włosy, spomiędzy których przebłyskiwały wodniste oczy, twarz zaś zasłaniała broda. Wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi.

Pobladli urzędnicy dopiero wtedy dostrzegli stojącą pod ścianą klientkę. Pod ich spojrzeniem dziewczyna wypuściła z płuc powietrze. Zbliżyła się do lady i spytała po francusku:

– Czy ten człowiek… czy on jest Słowianinem?

– To Serb, mademoiselle.

Podała im swój list. Była to prośba o rezerwację dwóch pokoi w Hotelu Royal. Przesyłkę przyjęto, a Konstancja poczuła się tak, jak musiał czuć się Cezar po przekroczeniu Rubikonu. Alea iacta est.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: