Żona ambasadora - ebook
Żona ambasadora - ebook
Kiedy Miranda, malarka obracająca się w kręgach artystycznej bohemy, zakochuje się w Finnie, brytyjskim dyplomacie piastującym stanowisko ambasadora w jednym z krajów arabskich, z dnia na dzień staje się częścią świata, na który zupełnie nie była przygotowana. Wraz z mężem i ich maleńką córeczką wiedzie żywot w okazałej rezydencji, mając do dyspozycji liczną służbę. Jednak ceną, jaką Miranda płaci za ten luksus, jest utrata wolności. Zostaje zmuszona do zrezygnowania z kariery zawodowej. W dodatku na każdym kroku towarzyszą jej ochroniarze strzegący jej bezpieczeństwa w kraju trawionym wojną domową. Cały jej świat wali się w chwili, gdy zostaje porwana przez terrorystów, co, jak się okaże, będzie miało dalekosiężne konsekwencje.
Przez pierwsze lata spędzone w Mazruku Miranda nie ma żadnej styczności ze światem dyplomacji. Na co dzień zajmuje się malarstwem i wprowadzaniem w arkana sztuki grupy młodych muzułmanek. Udziela im lekcji rysunku, choć nie wszystko, czego je uczy, jest dozwolone w ich kulturze. Podążając za meandrami narracji rozpiętej pomiędzy czasem przeszłym i teraźniejszym, powoli odkrywamy, że idealizm Mirandy i Finna, a także tajemnice, które próbują skrzętnie ukrywać, narażają na niebezpieczeństwo najdroższe ich sercu osoby. A gdy Miranda przywiązuje się do dziecka, z którym dzieli niewolę, okazuje się, że odzyskanie wolności być może wcale nie przywróci jej szczęścia, jakie dotychczas odczuwała u boku Finna. Żona ambasadora to trzymająca w napięciu, a jednocześnie głęboko poruszająca opowieść o miłości, małżeństwie i przyjaźni poddanym najcięższej próbie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8110-581-1 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy Miranda przytula się do wynędzniałego ciała obcego dziecka, podtrzymując dłonią jego maleńką główkę, z gąszczu ponurych myśli wyłania się wspomnienie pewnego promieniującego blaskiem obrazu. Płótno przedstawia śpiącą w łodzi kobietę, która spoczywa w ramionach swojego męża. Przy jej boku śpi wtulone w nią dziecko. Ze skąpanej w bladej poświacie postaci matki emanuje błogi spokój. Łódź sunie przez ciemne wody wzdłuż jeszcze ciemniejszego brzegu. Ciało kobiety wydaje się bezwładne, ufne, zdane na łaskę losu. Naprzeciw pogrążonej we śnie rodziny, z wiosłami w dłoniach, siedzi Fortuna, która w asyście niosącego nadzieję Kupidyna steruje łodzią. Jest w tym obrazie coś, co napawa Mirandę przerażeniem – całkowita rezygnacja z kontroli nad własnym losem. Ci ludzie, pogrążeni w objęciach Morfeusza, dryfują spokojnie prosto w otchłań ciemności. „Obudźcie się!” – ma ochotę do nich krzyknąć. „Obudźcie się i chwyćcie za wiosła! Fortuna i Kupidyn to nie są przewodnicy, którym można zaufać”. W tym momencie niemowlę ciągnie ją za pierś. Miranda spogląda na nie pustym wzrokiem, usiłując sobie przypomnieć tytuł obrazu. Jak on się nazywa? Dziewczynka wypuszcza sutek z ust i natychmiast zaczyna kwilić. Nie daje rady ssać przez dłuższą chwilę. Jest za słaba. „Marzenie o szczęściu”, przypomniała sobie. „Marzenie o szczęściu” autorstwa Constance Mayer – malarki, która sama zaznała go tak niewiele w życiu. Za każdym razem, gdy Miranda myśli o krótkim czasie spędzonym z Cressidą i Finnem, przed oczyma staje jej ten właśnie obraz. Moment błogiej nieświadomości, po którym zapada całkowita ciemność.CZĘŚĆ DRUGA
Styczeń 2007
Miranda
Dzień chylił się już ku końcowi, gdy Miranda, dźwigając torby z zakupami, skręciła w bezimienną, brukowaną uliczkę na Starym Mieście i wpadła prosto na Finna, niemalże przewracając go na ziemię. Stał tam niczym nieruchoma wyspa pośrodku rwącego potoku ludzi, rozmawiając z Mazrukijczykiem w polowym mundurze. Mali chłopcy pchający taczki wyładowane mango omijali go, nie kryjąc poirytowania, a kobiety na jego widok kryły się w cieniu pod wapiennymi ścianami okolicznych domów. W mieście pełnym mężczyzn ubranych w białe szaty on miał na sobie granatowy prążkowany garnitur i krawat w słoneczniki. Trudno go było nie zauważyć.
Miranda szła z pochyloną głową, z jednej strony po to, by unikać wzroku mężczyzn, a z drugiej, żeby nie połamać sobie nóg na nierównych kamieniach. Niosła pięć siatek wypakowanych ciężkimi granatami, pomidorami, pomarańczami i cebulą. Plastikowe uszy wrzynały jej się w skórę na nadgarstkach. Nie mogła doczekać się chwili, gdy wreszcie znajdzie się w domu.
Zobaczyła Finna na swojej drodze dosłownie w ostatnim momencie. Zdążyła w porę wyhamować, ale jedna z toreb, niesiona siłą bezwładności, uderzyła go w nogę. Stojący obok mężczyzna aż podskoczył i odruchowo włożył rękę pod marynarkę.
– Najmocniej przepraszam – wybąkała, zastanawiając się, kto przychodzi robić zakupy na targu w prążkowanym garniturze. – Mam nadzieję, że nie jest pan podatny na siniaki.
– Nie, ale za to łatwo się gubię w tłumie – odparł ze śmiechem – i dlatego stanąłem pani na drodze. Wie pani może, gdzie znajdę rynek ze srebrem? Szukam prezentu. – Mówił do niej czystą angielszczyzną, lecz mogła przysiąc, że zanim przyłożyła mu granatem, rozmawiał ze swoim towarzyszem po arabsku.
– Trudno będzie wskazać drogę. Tutaj ulice nie mają nazw. – Widząc, że wygląda na zawiedzionego, szybko dodała: – Ale mogę pana zaprowadzić. Jeśli zechce pan zapuścić się ze mną w ten labirynt.
– Ale tylko pod warunkiem, że później z powrotem mnie pani z niego wyprowadzi.
– Może mi pan mówić Ariadna.
– To jakoś niezbyt dodaje mi otuchy.
– Tezeusz wyszedł z labiryntu cały i zdrowy.
– Ale na koniec okazał się okropnym człowiekiem. Ta historia zawsze wydawała mi się przygnębiająca.
Przygnębiająca? Grecka mitologia? Kto opowiada takie rzeczy w rozmowie z nieznajomym? Miranda z miejsca poczuła do niego sympatię.
Zerknęła na Mazrukijczyka stojącego u boku Finna. Mężczyzna wpatrywał się w nią z taką niechęcią, że aż przeszedł ją dreszcz.