Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Życie bez ciebie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 maja 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Życie bez ciebie - ebook

Nadszedł dzień ślubu Zoe. Ma wyjść za Jamiego, miłość swojego życia.

Nagle dzwoni telefon i Zoe dowiaduje się o aresztowaniu matki, z którą przed laty zerwała kontakt. Jak ma postąpić w tej sytuacji? Rzucić wszystko i pospieszyć z pomocą? Czy może udawać, że sprawa jej nie dotyczy?
Matka powraca do jej życia, lecz coraz mniej przypomina tę osobę, którą pamięta Zoe. Choroba postępuje nieubłaganie i Gina z dnia na dzień traci pamięć. Zoe ponownie musi się zmierzyć z traumatycznymi wydarzeniami sprzed lat i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy potrafi tego dokonać.

"Życie bez ciebie" to przejmująca opowieść o sile przeszłości i władzy, jaką ma ona nad ludźmi. To również historia o przyszłości i możliwościach, które nam daje.

Katie Marsh – brytyjska pisarka, mieszka z rodziną w południowo-zachodnim Londynie i łączy pisanie książek z pracą w służbie zdrowia. "Życie bez ciebie" to jej druga powieść.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8123-712-3
Rozmiar pliku: 524 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Kanapka stanowczo była pomyłką.

Zoe przycisnęła rękę do wilgotnego czoła i sięgnęła po szczoteczkę do zębów. Kiedy nałożyła pas­tę i zaczęła szczotkować, sterta miękkich białych ręczników na marmurowym blacie szydziła z niej pachnącą doskonałością.

– Ejże, Zoe. – Tata zastukał do drzwi łazienki. – Głowa do góry. – W jego głosie pobrzmiewała bardziej pogróżka niż zachęta.

Wypluła pianę i przepłukała usta, po czym wyprostowała się i utkwiła wzrok w swoim lustrzanym odbiciu. Widok nie poprawił jej humoru. Nawet nadgorliwa wizażystka nie zdołała ukryć worków pod oczami.

– Idę, tato. – Stłumiła kolejne z niezliczonych ziewnięć. Ostatnio niewiele spała. Czuła, że się poci, i spróbowała poluzować koronkę, która przywarła jej do szyi, ta jednak miała inne plany. Po krótkiej szarpaninie Zoe dała za wygraną i puściła zimną wodę na nadgarstki. Przynajmniej mdłości ustępowały. Zostało tylko łupanie w czaszce i atak paniki, bagatela.

Osuszyła ręce i wyprostowała się, patrząc, jak jed­wabne kremowe fałdy sukni spływają wytwornie na podłogę. Była ubrana jak panna młoda, a jej kok zapowiadał się na gwóźdź programu.

Po części nawet czuła się jak panna młoda. Jak pełna wyczekiwania szczęściara.

Po części, ale nie cała. Natrętny głosik w jej głowie dopytywał, czy w ogóle słusznie się tu znalazła. Czy ona i Jamie mogą zaznać prawdziwego szczęścia po tym, co się stało, po słowach, które między nimi padły.

Poczuła kolejny ucisk w żołądku i doskoczyła do sedesu. Nie nazwałaby tego wymarzoną ślubną uwerturą. Odczekała, żeby sprawdzić, czy w jej żołądku coś jeszcze zostało. Chyba jednak nie. Co za ulga. Podniosła się chwiejnie i opuściła klapę.

Ponowne pukanie.

– Zoe, muszę już iść.

Wyczuła zniecierpliwienie w jego głosie. W ślubnym harmonogramie nie było miejsca na kryzys żadnego rodzaju. Zaplanowano każdą sekundę. Żadnych odstępstw.

Nabrała powietrza i podeszła do drzwi; otworzyła je i zmusiła się do uśmiechu. Musiała wypaść przekonująco, bo odwzajemnił uśmiech.

– Widzę, że wszystko dobrze. Wiedziałem, że mogę na tobie polegać. – Zmierzył ją wzrokiem. Górował nad nią. Miał na sobie wizytowy garnitur, przygładził pomadą siwe włosy, a wypastowane buty wręcz lśniły. – Jak zawsze.

Przytaknęła.

– Nic mi nie jest. Chciałam tylko przypudrować nosek. – Niebezpiecznie zaburczało jej w brzuchu i stłumiła kolejną falę nudności. Dostrzegła dumę w jego niebieskich oczach. Zawsze widział ją od najlepszej strony. Innej mu nie pokazywała.

– Trzymaj, Zo. – Siostra podała jej kieliszek szampana.

– Dziękuję, Lily.

Może alkohol przyniesie ulgę. Jak dotąd nic nie działało. Ani tabletki przeciwskurczowe, ani słuchanie kojącej muzyki poważnej. Zoe ujęła nóżkę kieliszka, patrząc, jak bąbelki wzbierają aż po brzegi. Wzięła ostrożny łyk, po czym odstawiła kieliszek na ciemny dębowy stolik. Powoli odetchnęła. Da radę.

Tata się uśmiechnął, blada blizna na jego podbródku wygięła się do góry na kształt przekrzywionej litery C. Irlandia Północna, rok 1986. Znał pochodzenie każdej skazy na swojej twarzy i ciele – pamiątek po wielu latach służby.

– Jamie to szczęściarz. Mam nadzieję, że o tym wie. – W jego głosie zabrzmiała nuta ostrzeżenia. Czasami Jamie żartował, że musiałby uratować Zoe z płonącego budynku lub udaremnić próbę jej morderstwa, aby w pełni zasłużyć na aprobatę przyszłego teścia. – No tak. Na mnie już czas.

Odwrócił się na pięcie i pomaszerował do wyjścia. Nagle przystanął, wrócił i objął Zoe tak mocno, że poczuła, jak jej serce obija się o jego żebra. W tym uścisku zawarł swoją miłość. Wszystko to, czego nigdy nie wyrażał słowami. Ścisnął ją jeszcze mocniej.

– Za ten wspaniały dzień.

No cóż, nie wymiotowała od pięciu minut, więc sprawy zmierzały we właściwym kierunku.

– Dzięki, tato. – Oparła głowę o jego pierś i nagle naszło ją wspomnienie tego, jak przesiadywały z Lily w oknach kolejnych koszar w oczekiwaniu na powrót bohaterskiego taty. Nosy przyciśnięte do szyby. Podniesione głosy, kiedy się licytowały, która pierwsza go zobaczy. A potem ten rozkoszny uścisk na powitanie.

Puścił ją, a ona stanęła na palcach, żeby pocałować go w policzek.

– Na pewno będzie doskonały. Nie mogę się doczekać.

Zignorowała swój przyspieszony puls. Mrok wzbierający w zakątkach jej umysłu. Wiecznie słyszała, że ślub to w istocie gehenna. Może każda panna młoda tak się czuje. Przytłoczona. Niepewna.

Ojciec poklepał ją po ramieniu.

– Pora ogarnąć sytuację. Za dwadzieścia minut widzimy się na dole. Tylko się nie spóźnij. – Podszedł do drzwi i otworzył je.

Zoe o mało go nie zatrzymała. Omal nie wylała trosk, którymi się zadręczała. Ale ugryzła się w język. Lata praktyki nie poszły na marne. Była w tym świetna. Niezawodnie zachowywała spokój i trzymała się w karbach.

Zresztą cóż mogła zrobić. Kwiaty, catering, goście, lokal – na myśl o zatrzymaniu całej tej ślubnej machiny miała ochotę raz jeszcze pognać do łazienki, zaryglować się od środka i ryć podkop do Australii.

– Zejdziemy punktualnie, tato.

Kiedy drzwi się zamknęły, dziewczęta jak na komendę kpiąco zasalutowały. Z uśmiechem wymieniły spojrzenia na wspomnienie dzieciństwa, gdy punktualność liczyła się w każdej sytuacji, począwszy od wyprawy do muzeum, na ogrodowej grze w piłkę skończywszy.

Zoe podeszła do wielkiego okna. Czuła taki ucisk w piersi, że niemal nie mogła oddychać. Potrzebowała powietrza. Spróbowała uchylić okno, ale ani drgnęło. Podjęła kolejną próbę. Klamka się urwała i spadła na podłogę.

Naprawdę miała dziś pecha.

Powachlowała się ręką. Spinki we włosach zaczęły ją uwierać. Rozmasowała palcami skronie.

– Boże, wyobrażasz sobie, co by było, gdybyśmy jednak się spóźniły?

– Nie wyobrażam. – Lily, która właśnie zakładała na szyję srebrny łańcuszek, energicznie potrząsnęła głową.

– Psujesz całą zabawę.

Zoe przełknęła ślinę na myśl o ludziach, którzy czekali na nią w hotelowej oranżerii. Lista gości powiększała się nieubłaganie – z początkowych czterdziestu urosła do stu pięćdziesięciu osób, które teraz kłębiły się na dole. Znajomi jej ojca. Znajomi tych znajomych. Czekali na rozpoczęcie. Czekali na nią.

– Dobrze się czujesz? – Lily objęła ją szczupłym ramieniem. Jej srebrne paznokcie zalśniły w słońcu.

– Nic mi nie jest. Po prostu tata wprowadza nerwową atmosferę. – Zoe próbowała się zaśmiać, ale zabrzmiało to raczej jak pisk. W całym ciele czuła napięcie, jakby szykowała się na kataklizm, którego nikt inny nie przeczuwał. Wcześniej mało nie wyskoczyła ze skóry, kiedy Lily niespodziewanie zatrzasnęła walizkę, a fotograf machnął ręką i poszedł uwieczniać ludzi, dla których uśmiech nie stanowił problemu.

Lily ściszyła głos:

– Na pewno chodzi tylko o tatę?

Zoe usiadła na skraju wielkiego łoża. Fioletowa narzuta zaszeleściła.

– Na pewno. Ktoś z obsługi wyznał mi wcześniej, że się trzęsie ze strachu. Jest święcie przekonany, że tata ma pod ręką swój stary karabin na wypadek niesubordynacji. Chyba nie zacznę nerwowo chichotać, jak sądzisz?

Lily dała się nabrać.

– No tak. – Wsunęła w krótkie, jasne włosy spinkę ze strasu. – Wolałam się upewnić. Bo wiesz, ty i Jamie tworzycie taką wspaniałą parę. To byłoby straszne, gdyby coś się między wami zepsuło. Ostatnio jesteś trochę… nerwowa.

Mało powiedziane.

– Wiem. – Serce zatrzepotało Zoe w piersi na dźwięk imienia narzeczonego. Od kilku tygodni wcale nie tworzą takiej wspaniałej pary. Wręcz przeciwnie. Mówiła jednak dalej, na użytek Lily i dla własnego spokoju: – To całe ślubne zamieszanie trochę nas przerosło. W zeszłym tygodniu Jamie zapytał, czy nie wolałabym uciec w jakieś spokojne miejsce, na przykład na Środkowy Wschód. – Uniosła brew. – Chyba żartował.

W sumie nie miała co do tego pewności i po części kusiło ją, żeby się zgodzić. Ale spanikowała, zmieniła temat, a później sprawy potoczyły się na złamanie karku – aż do majowego wieczoru, gdy zastał ją w ciemności, wpatrzoną w migające światła ulicy za oknem ich dużego pokoju. Z podkulonymi nogami, z sercem w rozsypce.

Jeszcze się nie otrząsnęli. Czasami odnosiła wrażenie, że tylko przygotowania do ślubu dostarczają im tematu do rozmowy, odwracając uwagę od ciszy, która gęstnieje między nimi. Zmarszczyła brwi i rozciągnęła szyję na boki, aby poluzować napięcie w karku. Właśnie przez takie myśli nie mogła spokojnie usiedzieć.

Lily opadła na okazały fotel w odcieniach srebra i fioletu. Pracownicy hotelu Carnegie zaiste przeszli sami siebie przy urządzaniu apartamentu dla nowożeńców. Przytłaczało już samo otoczenie. Żyrandol wyglądał jak wykonany z prawdziwych brylantów, a podłoga wręcz zachęcała do joggingu dla zabicia czasu.

Lily spojrzała z namysłem na siostrę.

– Nie dziwię się Jamiemu, że ma tremę. Jego rodzina wygląda na bardzo pragmatyczną, to dla niej przesada.

Wstała i podeszła do okna. Otworzyła je z zawstydzającą łatwością.

Z dołu dobiegły odgłosy ulicznego zgiełku, Londyn szykował się na kolejną parną lipcową sobotę. Świeciło słońce. Zanosiło się na dzień doskonały w każdym calu.

Nie dla Zoe.

Spojrzała na zegarek. Czas płynął, a ją skręcało z paniki. Spróbowała odsunąć pytania i wątpliwości, które ostatnio nieustannie jej towarzyszyły.

– Masz rację, jego rodzice są na wskroś praktyczni. Mama piecze ciasta i rozwozi posiłki dla ubogich. Kilka miesięcy temu wygrała sto funtów na loterii i wydała je na nową wiatę do ogrodu.

Lily utkwiła wzrok w podłodze. Zoe wiedziała, co jej chodzi po głowie. Na pewno ma przed oczami kogoś, kto się dziś nie zjawi. Pociągłą twarz o figlarnych brązowych oczach. Roześmiane usta, które opowiadały bajki albo zaganiały je do łazienki. Kolorową sukienkę założoną na legginsy. Znoszone japonki. Okulary przeciwsłoneczne pod gęstą grzywką. Mama.

Lily westchnęła. Zoe dostrzegła, że blade ramiona nad zieloną sukienką druhny zesztywniały z napięcia. Podeszła, objęła siostrę i cmoknęła ją w policzek.

– Dziękuję, że jesteś dziś moją druhną, Lil. Wiem, że to trudne, po tym, co się stało z Garym. – Oczy Lily wypełniły się łzami i Zoe przeklęła się w duchu. Co też ją naszło, żeby o nim mówić. Gary był apodyktycznym księgowym, który za szczyt romantyzmu uważał powstrzymywanie się od bąków przy stole. Lily chodziła z nim półtora roku.

Poczucie własnej wartości nie było najmocniejszą stroną jej siostry.

Zoe wyciągnęła rękę i wprawnym ruchem starła rozmazaną szminkę spod jej dolnej wargi.

– Tak się cieszę, że tu jesteś.

Lily odzyskała rezon.

– Chcę się dobrze bawić. Na drzewo z Garym. – Zdecydowanym gestem sięgnęła po kieliszek z szampanem.

Zoe nie kryła podziwu.

– Rany! Jego imię przeszło ci przez usta i nie płaczesz. Robisz postępy.

Twarz siostry ponownie zadrżała.

Zoe złapała ją za rękę.

– Za wcześnie?

– Za wcześnie. Minął dopiero miesiąc.

– Wybacz. – Zoe objęła siostrę. Ich suknie zatrzeszczały niebezpiecznie, więc szybko się odsunęły.

Lily osuszyła kieliszek.

– Nie szkodzi. Poza tym bycie druhną to mój prezent ślubny dla ciebie. Bóg jeden wie, że nie stać mnie na nic więcej.

Zoe się roześmiała.

– Zapięłaś mi suknię, to w zupełności wystarczy.

Lily kiwnęła głową.

– Fakt. – Figlarny uśmiech rozjaśnił jej twarz i dodał blasku cerze. Szkoda, że częściej tak nie wyglądała. – Siłownia na coś się przydaje. – Napięła wątły biceps i zerknęła na Zoe z ukosa. – Nadal uważasz, że to była słuszna decyzja? Żeby nie zaprosić mamy? Nie pożałowałaś tego w ostatniej chwili?

Zoe zesztywniała. Ostatnio często śniła jej się mama. Nie to, co między nimi zaszło. Nie złość, która je rozdzielała. Nie. Sny były przyjemniejsze. I złudne. Zoe stojąca na taborecie obok mamy i oblizująca łyżkę, kiedy piekły razem ciasto czekoladowe. Mama pochylona wieczorem nad łóżkiem i łaskocząca brzuch Zoe długimi, rudymi włosami. Słodkich snów, córeńko. Słodkich snów.

Ponownie zakłuło ją poczucie winy, kiedy zapytała się w duchu, jakim cudem się tu znalazły i ile jest w tym jej winy. Zebrała wszystkie siły, by odsunąć tę myśl. Postąpiła słusznie. Matka nie dała jej wyboru.

– I tak by nie przyszła, Lil. Nie rozmawiamy od lat. Żadne z nas bohaterki Gilmore Girls1. – Spojrzała siostrze prosto w oczy. – W porządku?

– W porządku. – Lily skinęła głową. – Ale smutno mi, że nigdy się nie widujecie. Tyle czasu minęło. Wiem, że wygadywała okropne rzeczy, niemniej…

– Owszem. Wygadywała. – Zoe żałowała, że nie powiedziała wówczas Lily prawdy. Dzisiaj krępowały ją lata milczenia. – Słuchaj, Lil, nie pora teraz o tym rozmawiać. Chyba zaraz schodzimy.

– Jasne. – Lily spojrzała na zegar. – Za pięć minut.

Ktoś zapukał do drzwi.

– Psiakrew – zaklęła Zoe. – To pewnie tata. Co znów się stało? – Zaczynała ją swędzieć skóra. Najchętniej zeszłaby na dół i zachowała się, jakby nigdy nic. Odepchnęła wątpliwości. Puściła w niepamięć rozterki ostatnich tygodni.

Otworzyła drzwi.

– Jamie!

I ponownie je zatrzasnęła.

Po drugiej stronie usłyszała stłumiony jęk.

Ponownie uchyliła drzwi.

– Cholera. Nic ci nie jest?

– Chyba nie. – Jamie ostrożnie obmacał swoją twarz. – O włos minęłaś mój nos.

Wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka, wdychając cynamonowy aromat wody po goleniu.

– Boże, bardzo cię przepraszam. Ja tylko…

– Spanikowałaś? – Pokiwał głową. – Wiem coś o tym. Nie powinienem cię widzieć, dopóki nie zejdziesz, ale stwierdziłem, że jako osoba ponad wszelkimi zabobonami nie będziesz miała nic przeciwko temu. Przy okazji pozwolę sobie zauważyć, że wyglądasz bosko.

Napotkała jego wzrok. Jak zwykle obecność Jamiego dodała jej otuchy, jakby świat nagle odzyskał barwy. Poczuła nikły przebłysk nadziei.

Schylił się i ją pocałował.

– Boże, nie mogę się doczekać, aż tu wrócimy. Widziałaś to łóżko? Jest takie…

Szczęknęły drzwi, kiedy Lily dyskretnie ulotniła się do łazienki.

Jamie poczerwieniał.

– Ups. Nie zauważyłem jej. I nic dziwnego, ten pokój jest większy od całego naszego mieszkania. – Z podziwem zaczął obchodzić apartament.

– Jamie, ja… – Zoe poczuła, że się rumieni. Słowa uwięzły jej w gardle. Kiedy tak stał w blasku ich wielkiego dnia, w fioletowej kamizelce i z roziskrzonym wzrokiem, przepaść między nimi wydawała się nie mieć dna. Był gotów na „długo i szczęśliwie”. Ona miała wątpliwości, czy na to zasłużyła.

Popatrzyła na swój pierścionek zaręczynowy. Brylant zalśnił, kiedy Jamie wziął ją za rękę.

– Wybacz mi to najście. – Jego zielone oczy wyrażały niezbitą pewność. – Ostatnio nie było między nami kolorowo. Nie chciałem cię po prostu… zobaczyć. Przy wszystkich. Bez przeprosin.

– Za co miałbyś przepraszać?

– Za wszystko. – Jego twarz pociemniała z niepokoju. – Za to, że byłem takim palantem. Że zmuszałem cię do rozmowy, kiedy nie miałaś na to ochoty. Błądziłem po omacku. Chciałem, żebyś mi wyjaśniła. Podała powód.

Kiwnęła głową.

– Wiem.

Przestąpił z nogi na nogę.

– Dlatego bredziłem jak dureń, że jesteś zestresowana… jakby to wszystko była twoja wina. Nic dziwnego, że ciągle darliśmy koty. – Przejechał ręką po nastroszonych jasnych włosach. – Nie wiedziałem, co mówię. Nigdy bym cię nie obwiniał. Wiesz o tym, prawda?

– Nie ma sprawy. – Zoe przyjrzała się fioletowym zawijasom na grubym dywanie i obrysowała je czubkiem aksamitnego bucika.

– Owszem, jest. Zobaczyłem twoją minę tamtego wieczoru, pamiętasz? Nigdy nie widziałem cię takiej… pokonanej.

Nie znalazła słów, żeby mu odpowiedzieć. Tylko wspomnienia sprzed lat. Łzy. Oddechy. Kiedy godzinami leżała zwinięta w kłębek i czekała, aż to się skończy.

Zakołysała się. Jamie delikatnie zadarł palcem jej podbródek.

– Powiedz coś, Zoe.

Utkwiła w nim wzrok i spróbowała uporządkować słowa w swojej głowie. Słowa, które uświadomiłyby mu, jak bardzo jest zagubiona. Niepewna. Świadoma wszystkiego, czego mu nie wyznała.

Już otwierała usta, kiedy musnął palcem jej policzek. Ciepło jego dotyku ją powstrzymało.

– Nic się nie stało, Jamie. – Pocałowała go. – Nie ma się czym przejmować. – Zerknęła na zegar. – Lepiej już idź.

– Kiedy ja chcę zostać i powiedzieć ci, jaka jesteś piękna. I jaki jestem dumny, że mogę z tobą być. I…

Odsunęła się.

– Nie powinieneś zachować tego na swoją mowę?

– Spokojna głowa, mam do powiedzenia dużo więcej. – Uśmiechnął się. – Na przykład to, że zawsze zapominasz kupić papier toaletowy.

– Rany, ale dostaniesz oklaski. – Sięgnęła po swój kieliszek i wypiła do dna. Rozpraszanie wątpliwości to jej specjalność. Dzisiaj też nie zaszkodzi. – Idź już, Jamie.

– Ale najpierw muszę coś zrobić. Bo szaleję za tobą. – Uniósł ją wysoko i zakręcił, aż roześmiała się mimowolnie.

– Uważaj! Nie jestem pewna, czy moja suknia zniesie kolejne niespodzianki.

Odstawił ją i zlustrował z uznaniem.

– Jak to się w ogóle rozpina?

Policzki ją zapiekły, kiedy wygięła ramię i przesunęła palcami po zakrytych haftkach, które schodziły aż na dół pleców.

– Pojęcia nie mam.

Ponownie wyciągnął rękę, a ją ponownie naszła chęć, żeby mu wszystko wyznać. Wraz z tym pragnieniem przyszła panika. W tej samej chwili Lily wyszła z łazienki.

– Pora na nas, siostrzyczko.

Zoe przytaknęła z ulgą. Tak niewiele brakowało. A wtedy nie byłoby odwrotu.

– Kocham cię. – Jamie nie spuszczał wzroku z jej twarzy.

Czuł, że coś nie gra. Za bardzo przywykł, że robi dobrą minę do złej gry. Niewiele rzeczy wyprowadzało ją z równowagi, tymczasem dziś nie była sobą, w zaręczynowym pierścionku, który kosztował go dwie wypłaty.

– Miłej uroczystości, Jamie. – Lily cmoknęła go w policzek. – Do zobaczenia po drugiej stronie.

– Jeśli tam dotrę. – Skrzywił się. – Nie wykluczam, że wasz ojciec zechce mnie ukarać za opuszczenie posterunku.

– Nieprawda. – Zoe potrząsnęła głową. – To zaburzyłoby porządek przy stole.

Lily wyszczerzyła zęby.

– Zażartowałaś! Cudnie. Widzę, że ci lepiej.

– Lepiej? – Jamie przystanął w pół kroku. – Wiedziałem, że coś się dzieje.

– Idź już! – Zoe przytrzymała mu drzwi.

– Kocham cię. – Jego głos doleciał już z korytarza.

Zoe wzięła kolejny głęboki oddech. Robi, co należy. Z całą pewnością. Jamie tak samo. Mężczyzna o ostrożnym uśmiechu, który oczarował ją przed czterema laty, kiedy przyszedł naprawić jej służbowy komputer. Mężczyzna, który zawsze miał czas przystanąć i popatrzeć. Który doceniał drobiazgi. Oszroniony liść. Marmurkowe chmury na niebie. Poranne słońce na jej twarzy.

Tylko to się liczyło. A nie ostatnie kilka tygodni.

Lily podała jej wiązankę.

– Co podarował ci tym razem? – Delikatnie strzepnęła pyłek z przedramienia siostry. – Kolejne świecidełko do kolekcji? Kolejny obraz z twoim ulubionym widokiem lub miejscem, w którym się poznaliście? – Westchnęła. – Naprawdę robi, co może, żeby pozostali faceci wyglądali przy nim na kompletnych frajerów.

– Chciał tylko porozmawiać. – Zoe tak zacisnęła zęby, że o mało nimi nie zazgrzytała. – Ostatnio mieliśmy kilka… – Urwała. Nie było sensu teraz się w to zagłębiać. Zwłaszcza że zaraz zabrzmi marsz Mendelssohna.

Lily zamrugała.

– Kilka co?

– Nieważne. – Zoe potrząsnęła głową.

– Zoe? – Głos Lily dochodził jakby z daleka.

Zoe dolała sobie szampana w nadziei, że zaleje on dziurę w jej sercu. Wypiła duszkiem.

Siostra spoglądała na nią z niepokojem.

– Hej?

Zoe spojrzała na nią. Była gotowa to z siebie wyrzucić. W końcu. Ale zaraz przełknęła słowa, jak zawsze, i ukryła je jeszcze głębiej.

– Nieważne.

– Na pewno?

– Tak – potwierdziła. – Słuchaj, zrób to dla mnie i daj spokój. Jestem panną młodą. To mój dzień. Jasne?

– Jasne. – Lily wzruszyła ramionami. – Musimy iść.

– No właśnie. – Zoe położyła rękę na klamce. Ostatnia szansa. Mogła zejść na dół albo posłuchać głosiku w swojej głowie, który podpowiadał, że nie ujdzie jej to płazem. Że Jamie nie zasługuje na kogoś takiego.

Minęła chwila, zanim dotarło do nich, że dzwoni telefon Lily, leżący na szafce. Spojrzała na wyświetlacz.

– To tylko Mags. Później oddzwonię.

Zoe sięgnęła po komórkę.

– Odbierz.

– Nie, Zo. Musimy…

Za późno. Zoe odebrała i podała siostrze aparat.

Mags. Najbliższa przyjaciółka mamy. Zoe wciąż pamiętała, jak ciemne włosy Mags przysłoniły słońce, kiedy smarowała jodyną jej rozbite kolano po upadku z roweru w pokrzywy.

– Mags? – Lily łypnęła na siostrę. – Halo? Nie bardzo mogę rozmawiać, my zaraz…

Zoe przysunęła się, żeby posłuchać.

Lily ściszyła głos:

– Co takiego? – Ze zmarszczonym czołem przełączyła na głośnik.

W luksusowym wnętrzu pokoju zaskrzypiał głos Mags. Głos z innego świata.

– Chodzi o Ginę.

– Co się stało?

– Ona…

W sercu Zoe wezbrał strach. Lęk, że po tylu latach rozłąki nie ujrzy więcej twarzy matki.

Mags pospiesznie wyrzucała słowa:

– Przepraszam, nie mogę tego wytłumaczyć przez telefon. Pytała o Zoe, ale nie miałam jej numeru, więc…

Serce podskoczyło Zoe w piersi.

– Słyszę cię, Mags – powiedziała.

– Chwała Bogu! Chce, żebyś jej pomogła.

– Ja? Jesteś pewna?

– Owszem. – Głos Mags brzmiał kategorycznie. – Musisz przyjechać. Niezwłocznie. Przyjedź i wyciągnij ją stąd.

Kwatery dla rodzin, koszary Queensbury, Wiltshire

Prezent urodzinowy: masz w nosie prezenty, wolisz papier do pakowania

Ulubiona melodia: Mrugaj, mrugaj, gwiazdko ma

15 czerwca 1985

Najukochańsza Zoeńko,

stuknął Ci roczek. Bogu niech będzie chwała. Chwilami myślałam, że się nie uda.

Od samego początku nic nie szło zgodnie z planem. Poród odbiegał od sielskiego scenariusza, jaki zakładałam. Myślałam, że Alistair będzie trzymał mnie za rękę i po męsku pomoże mi pokonać NIELUDZKI ból, ale – jakżeby inaczej – wyjechał na manewry, akurat gdy postanowiłaś zjawić się na tym świecie. Musiał się tłuc ciężarówką i wrócił dzień po tym, jak po raz pierwszy wzięłam Cię w ramiona. Byłam miesiąc przed terminem i niewiele brakowało, a urodziłabym Cię w służbowej toalecie, gdy mój biedny, nerwowy kierownik Roger zaproponował, że zawiezie mnie do szpitala swoją steraną fiestą. Dotarliśmy na miejsce, kiedy zaczęłaś wysuwać główkę, i pierwszym dźwiękiem, jaki usłyszałaś, były słowa: „O w mordę”, gdy zemdlony Roger runął na podłogę.

Początek zatem okazał się niezbyt obiecujący, ale mnie to nie obchodziło, ponieważ się zjawiłaś. Miałaś dwoje oczu, dziesięć paluszków u stóp oraz rudy meszek na głowie i byłaś doskonała. Po prostu idealna. Większość czasu spędzałyśmy tylko we dwie, gdyż Alistair był w ciągłych rozjazdach. Boże, jak ja za nim tęskniłam – nie cierpię niekończącego się słania paczek, pisania listów i życia nadzieją, że nie doczekam się wizyty w sprawie wypadku, której tak bardzo się bałam. We dwie byłyśmy szczęśliwe. A w zasadzie we cztery, jeśli liczyć moje piersi, gdyż początkowo nie byłaś zainteresowana niczym innym. Przez pierwsze kilka tygodni panował kompletny chaos, zero porządku na modłę Alistaira (Twój tatuś lubi układać zawartość lodówki w równych rządkach. Tak, wiem. Nauczymy go). Nic, tylko pieluchy, śpioszki i zupa Heinza z groszkiem i ravioli na podwieczorek. Farba w wojskowym odcieniu khaki łuszczyła się ze ścian w dużym pokoju, ale co z tego? Nie troszczyłam się o nic prócz Ciebie.

Czasami przyjeżdżała moja mama – jeśli tylko była skłonna zrezygnować z codziennej wizyty u fryzjera – i mówiła, że źle Cię przewijam albo że jesteś zbyt mała, marudna lub czerwona na buzi. Miałam to gdzieś. Sumiennie pstrykałam zdjęcie, gdy brała Cię na ręce raz w ciągu każdej wizyty, i rechotałam w duchu, jeśli akurat beknęłaś jej w twarz. Gdy wyjeżdżała, pokazywałam jej plecom środkowy palec i zamykałam drzwi. Baba z wozu, koniom lżej.

Kiedy skończyłaś trzy miesiące, Alistair przez jakiś czas stacjonował na miejscu. Nie mógł uwierzyć, jaka jesteś wspaniała. Leżałaś na jego piersi i odsypiałaś te wszystkie chwile, gdy mężnie odmawiałaś drzemki, będąc sam na sam ze mną. Zaciskałaś paluszki na jego wielkim kciuku, z twardą skórą od ściskania karabinu albo szlajania się po krzakach, czy co tam wyczynia ze swoim oddziałem. Podnosiłaś na niego wzrok, a on nie mógł się napatrzeć. Pragnął Cię zasypywać pocałunkami. Unosić wysoko. Huśtać w słońcu w naszym lichym ogródku, przy wtórze ciężarówek ryczących za płotem.

Godzinami na Was patrzyłam i serce mi rosło z miłości oraz tego, ile dla mnie znaczycie. Jakby z całej siły wycisnąć gąbkę, aż ręka zaczyna boleć. Tak bardzo Was kochałam. Aż do bólu. Moją rodzinę.

Nocami z Alistaira było mniej pożytku, miał tward­szy sen niż ja. Czkałaś, wrzeszczałaś i stękałaś całą noc, gestykulując jak nadgorliwy aktor na przesłuchaniu do opery mydlanej. A on spał jak suseł. Jakby tego było mało, budziłam się nawet w cudowne noce, kiedy raczyłaś pospać do piątej. Musiałam sprawdzić, czy oddychasz. Czy wciąż jesteś z nami. Rankiem przypominałam staruszkę. Za to Wy wyglądaliście kwitnąco. Tata łaskotał Cię pod bródką, po czym szedł do pracy i opowiadał kolegom, jaką ma anielską córkę. Tymczasem ja piłam w pośpiechu kolejną kawę i brałam dzień za rogi.

Raz zabrałam Cię do mojej dawnej pracy w biurze podróży. Nie, ja też nie wiem po co. Piersi mi przeciekały, miałam owsiankę we włosach i dawne koleżanki patrzyły na mnie, jakbym spadła z księżyca, kiedy darłaś się przez cały nasz mały „wypad”. W którymś momencie karmiłam Cię na zapleczu i napatoczył się biedny Roger, jakby mało się napatrzył do tej pory. Wyglądał, jakby połknął żabę. Nieźle się uśmiałam, a wtedy Tobie ulało się na kserokopiarkę. Zdaje się, że nie mam tam już czego szukać.

Ale nie będzie mi ich brakowało – mogą sobie mówić, że Alistair jest dla mnie za poważny, ale ja wiem, że zazdrość je zżera. To mnie wybrał tamtego wieczoru. Ze mną chciał tańczyć przy muzyce kiepskiej kapeli weselnej, która mordowała po kolei wszystkie utwory Abby. Pamiętam ich miny – Mel, Tiff i pozostałych – pozieleniały z zazdrości. Kołysałam się w ramionach Alistaira, wpatrzona w te jego kości policzkowe i gęste, ciemne włosy, i dziękowałam Bogu, że w końcu pocałuję człowieka, który nie chce mnie upić. Jego dłonie na moich plecach. Ciało tak blisko mojego ciała. Wszystko do siebie pasowało.

To się nie zmieniło. Tak bardzo go kocham. I on mnie kocha – jego miłość jest w każdym spojrzeniu i każdym uścisku. Nazywa mnie królową bałaganu i uśmiecha się pobłażliwie, kiedy rozrzucam po całej sypialni ubrania, buty i pędzle do makijażu. Jest oczarowany nami obiema. Swoimi dziewczynkami. Uwielbia, kiedy uśmiechasz się do niego, podciągasz na jego rękach i drepczesz do upatrzonej zabawki. Uwielbia robić babki z piasku i wieże z bananów na śniadanie dla Ciebie. Jesteś jego cudowną dziewczynką, a niedzielne popołudnia, kiedy jesteśmy ze sobą w naszym ogrodzie, to cudowne chwile. Słodkie. I takie ulotne. Przenoszą go w przyszłym tygodniu. Zdaje się, że znów Irlandia Północna. Cztery i pół miesiąca. Długo. Wiele tygodni, podczas których ktoś chce go zabić i uniemożliwiają to jedynie drut kolczasty i ostrzał.

Bardzo się boję. Ale przynajmniej mam Ciebie. Piękną, piękną Ciebie. Uśmiechasz się, gaworzysz i chichoczesz. Mamy już ustalony porządek dnia. Karmienie (Ty). Drzemka (Ty). Rozrzucanie wszystkiego dokoła (Ty). Pokazywanie palcem (Ty). Sprzątanie, gotowanie, mycie, pocieszanie, pranie, czyszczenie, podnoszenie (ja). Zasypianie na sofie o wpół do dziewiątej wieczorem z piwem w garści (ja).

Czasami, kiedy w końcu zamykasz oczy, stoję w Twoim pokoju i nie mogę odejść. Nasłuchuję szmeru Twojego oddechu, patrzę, jak przez sen zaciskasz i rozwierasz piąstki, i myślę sobie, jaką pokonałyśmy drogę. Wciągam w nozdrza Twój zapach, pochłaniam Cię całą. Ciągle mi mało.

Zanim się pojawiłaś, tak naprawdę nie przepadałam za dziećmi. Trzymałam je chwilę, po czym oznajmiałam, że muszę do łazienki, byle je oddać. Ale teraz? Łaknę Cię. Robię dla Ciebie wszystko, co mogę. Otulam Cię, żebyś nie zmarzła. Myję Twoje małe ząbki. Kiedy śpisz, opiłowuję Ci paznokietki, żebyś się nie zadrapała. A Ty nie pozostajesz mi dłużna. Naprawdę. Mrugasz na mnie tymi swoimi cudownymi, kocimi oczami, uśmiechasz się i widzę, że Twoje serce jest pełne miłości. Nie mogę się doczekać dnia, kiedy powiesz „mama”. Kiedy powiesz „kocham cię”.

Bóg jeden wie, jak bardzo ja kocham Ciebie.

Wszystkiego najlepszego z okazji pierwszych urodzin.

Mama x

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

1 Gilmore Girls (Kochane kłopoty) – amerykański serial ukazujący losy matki i córki (przyp. red.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: