Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Życie na próbę - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 sierpnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Życie na próbę - ebook


„Życie na próbę” Emilii Becker to powieść obyczajowa z nietypowym baśniowym wątkiem.

Jak często stajemy przed decyzją, która może zaważyć na naszym życiu? Obawiamy się konsekwencji, gdyż podjęte decyzje są nieodwracalne. Przed wyborem mężczyzny swojego życia stanęła też Lilka, wrażliwa i refleksyjna kobieta. Kochający, skromny, opiekuńczy Krzysiek, czy może obiecujący naukowiec Wiktor? Kobieta nie musi wybierać od razu, dostaje od losu niesamowitą szansę, przeżywa na przemian obie wersje życia na próbę. Za każdym razem, gdy jedno staje się nie do zniesienia, zostaje przeniesiona we śnie do drugiego. Po przebudzeniu w nowym, zapomina o poprzednim. I tak kilka razy, aż do momentu, gdy przestanie się wahać.

Powieść przyjmuje lapidarną formę, składa się z migawek, przebłysków, przy pomocy których autorka przekazuje najważniejsze momenty każdego życia. Dodatkowo, autorka często roztacza przed nami romantyczne nadmorskie krajobrazy i zabiera na długie spacery po plaży.

Książka nie pokazuje zabawy z życiem, gry. Przedstawia nam jakie wyzwania stawia miłość, ile nieraz musimy poświęcić, przyjąć, aby być szczęśliwym, by zatrzymać przy sobie ukochaną osobę i samemu być kochanym. Pomimo wielu przeszkód, chorób, trudności, które spotykają ją w obu życiach, Lilka w jednym z mężczyzn odnajduje szczęście. W którym ? Odpowiedź odnajdujemy w książce „Życie na próbę”.

Emilia Becker: pod tym pseudonimem kryje się autorka książek naukowych, która postanowiła spełnić swoje dziecięce marzenie i wrócić do pisania opowieści. Tak powstała Szklanka z koszyczkiem – wzruszająca powieść o dzieciństwie w czasach późnego PRL oraz Życie na próbę – refleksyjna historia o wyborach, które wpływają na nasze życie. W wolnych chwilach Emilia Becker bywa Dobrą Wróżką, która wyczarowuje podnoszące na duchu opowieści pod adresem http://thegoodfairy.pl

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8119-067-1
Rozmiar pliku: 976 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wrzesień 2007

– Czy opowieść musi się rozwijać tak, jak zaplanował autor, a może to czytelnik powinien wybierać ścieżkę lektury? To pytanie zadawali sobie pisarze od dawna, ale dopiero w połowie dwudziestego wieku zaczęli na nie odpowiadać. Niektórzy podjęli wyzwanie i postanowili przełamać tyranię linii, dyktat, który narzuca nam zadrukowana strona i zaproponować czytelnikowi wolność. Czy sądzicie państwo, że to jest możliwe?

Profesor, huśtając się na krześle, uśmiechnął się tajemniczo i powiódł wzrokiem po twarzach doktorantów, którzy udając, że jeszcze notują, bazgrali w zeszytach. Nikt nie chciał zaryzykować banalnej odpowiedzi. Tylko Lilka, drobna brunetka o rozmarzonych chabrowych oczach, która zaszyła się w ostatniej ławce, słuchała słów profesora jak zaczarowana. Książka jak labirynt. Książka wolna od dyktatu druku. Tego właśnie szukała przez ostatni rok.

„Mam temat” zanotowała na brzegu kartki i podsunęła ją siedzącej obok Marcie, która skubała końcówkę długiego warkocza.

– Rozumiem. Trudne pytanie – powiedział profesor, gdy chwila ciszy zaczęła się wydłużać. – Zastanówcie się do następnego razu.

Doktoranci, jakby w obawie, że profesor jeszcze o coś zapyta, zaczęli szybko zbierać notatki z ławek.

– Zadzwonię wieczorem – rzuciła Marta, uśmiechając się porozumiewawczo do Lilki, która właśnie stanęła nieśmiało naprzeciwko katedry.

Drzwi za ostatnim doktorantem zamknęły się i zapadła krępująca cisza.

– Wiem już, o czym chciałabym pisać pracę doktorską, panie profesorze. O książkach, które dają czytelnikowi wolność lektury.

– To podstępny temat. W labiryncie łatwo zbłądzić. Jest pani pewna?

Lilka kiwnęła głową, starając się ukryć entuzjazm, który wydawał się jej naiwny w zderzeniu z naukowym chłodem, na jaki powinna się zdobyć. Jednak przez rok, odkąd uczestniczyła w seminarium przygotowawczym na studiach doktoranckich, kilka razy zmieniała koncepcję. I teraz, tuż przed terminem zgłoszenia tematu, zdarzył się cud.

– Proponuję, żeby zaczęła pani od Borgesa. Najlepiej Ogród o rozwidlających się ścieżkach. Potem Gra w klasy Cortázara i Zamek krzyżujących się losów Calvino. Oprócz tego, obowiązkowo McLuhan. Galaktyka Gutenberga. I tyle wystarczy na dwa tygodnie.

Lilka szybko przemierzyła kręte, skrzypiące schody, jakby chciała wyprzedzić wszystkich, którzy mogliby wypożyczyć przed nią książki z uczelnianej biblioteki na parterze. Pod koniec sesji poprawkowej błyskawicznie znikały z półek. Minęła grupę studentów, zbitych w ciasną grupkę przed czytelnią. „Flaneuryzm!”, „Hermeneutyka!”, „Dekonstrukcja!” wykrzykiwali terminy jak hasła na boisku.

Zamknęła za sobą drzwi czytelni, odcięła się od gwarnego korytarza i natychmiast otoczył ją spokój. Książki czekały na nią zawsze spokojne i ciche. Nie patrzyły z góry. Nie uważały za zbyt nieśmiałą. Nigdzie nie czuła się tak pewnie i dojrzale, jak tu, w labiryncie regałów. W dzieciństwie bohaterowie kolorowych książek ze szkolnej biblioteki zastępowali jej przyjaciół z podwórka, jako nastolatka chroniła się przed dyskotekami w ciszy swojego pokoju, poddając się rytmowi wolno płynących opowieści. Wystarczały do chwili, gdy zaczęła tęsknić za miłością. Delikatny głos i drobna figura sprawiały, że mężczyźni traktowali ją jak dziewczynkę. Przychodzili i odchodzili, aż do chwili, gdy jeden z nich pokochał w niej tę dziewczynkę i odkrył kobietę.

Choć w bibliotece uniwersyteckiej wszystkie książki były oprawione w identyczne okładki z zielonej skóry, każda z nich kryła inne wnętrze. Lubiła dotykać ich grzbietów i powoli wysuwać, by następnie otwierać w dowolnym miejscu. Książki o chropowatych, pożółkłych kartach spędziły na półkach wiele czasu. Te o białych, cieniutkich stronach wydawały się zbyt delikatne, by ściskać je między skórzanymi okładkami.

Tylko Borges i McLuhan uchowali się we wrześniowym szale wypożyczania. Lilka znalazła wolne miejsce przy czytelnianym stoliku obok pary zakochanych, pochylonych nad otwartym w połowie grubym tomem. Kiedyś myślała, że miłość znajdzie właśnie w bibliotece. Że będą wymieniać się książkami i podrzucać sobie ciekawe cytaty. Jednak stało się inaczej. Dzięki miłości zaczęła coraz częściej odrywać wzrok od zadrukowanych stron.

Choć Galaktyka Gutenberga McLuhana wyglądała na wymagającą lekturę, kusiła ją mała książeczka, złożona wiotką czcionką. Ogród o rozwidlających się ścieżkach. Wyobraziła sobie ogród, po którym można błądzić w nieskończoność. Przemknęła wzrokiem po pierwszej stronie. To nie była opowieść, którą dało się czytać szybko, chwytając w locie strzępki zdań, ale gęsty tekst, w którym każde słowo się liczyło. Uczony, gubernator i poeta Ts’ui Pen uciekł od uciech życia i zamknął się na trzynaście lat w Pawilonie Przejrzystej Samotności, by napisać książkę i zbudować labirynt. Po jego śmierci nikt nie znalazł labiryntu, jedynie chaotyczne rękopisy. Okazało się, że książka i labirynt są jednym przedmiotem.

Kartkując, zatrzymała się na stronie z zagiętym rogiem. Tuż nad zgięciem ktoś zakreślił, mocno przyciskając ołówek, fragment:

We wszystkich narracjach za każdym razem, gdy człowiek ma do czynienia z rozmaitymi możliwościami, wybiera jedną i wyklucza inne; w narracji nierozwikłanego Ts'ui Pena - równocześnie - wszystkie. Tworzy w ten sposób rozmaite przyszłości, rozmaite czasy, które również mnożą się i rozwidlają. Stąd sprzeczności powieści. Fang, powiedzmy, zna jakąś tajemnicę; jakiś nieznajomy puka do jego drzwi; Fang postanawia go zabić. Są oczywiście różne możliwe rozwiązania: Fang może zabić intruza, intruz może zabić Fanga, obaj mogą się uratować, obaj mogą zginąć, itd. W dziele Ts'ui Pena mają miejsce wszystkie rozwiązania. Każde jest punktem wyjścia dla innych rozwidleń.

Poczuła przyjemne mrowienie, jak zawsze w chwili, gdy wydawało jej się, że pisarz czyta w jej myślach. Nawet, gdyby ktoś nie zagiął kartki i tak zapamiętałaby to miejsce. Książki, które w życiu przeczytała leżały w jej głowie niczym na półce w bibliotece. Zawsze potrafiła je odnaleźć.

W dziele Ts'ui Pena mają miejsce wszystkie rozwiązania. Każde jest punktem wyjścia dla innych rozwidleń. A gdyby życie było ogrodem o rozwidlających się ścieżkach i możne było sprawdzić, co się wydarzy, jeśli wybierze się którąś z dróg? Gdyby można było podejrzeć kolejną kartę życia tak, jak podgląda się karty książki?

Przekręciła na palcu pierścionek zaręczynowy. Niewielki brylant zabłysł delikatnym światłem. Złoty krążek lekko ją uwierał. Pewnie dlatego, że tak często go zsuwała i wsuwała, palec nie zdążył się przyzwyczaić. Zawsze wyobrażała sobie, że kiedy się zaręczy, będzie, podobnie jak koleżanki, co chwilę zerkać na pierścionek, jakby nie mogła się na niego napatrzeć. Nie sądziła, że zacznie ją tak onieśmielać. Kiedy z kimś rozmawiała, zakrywa lewą dłoń, a przed powrotem do domu wrzucała pierścionek do torebki. Jeszcze nie powiedziała rodzicom, że jest zaręczona. Tak wiele poświęcała dla tej miłości. Chciała mieć pewność, że będzie na całe życie.

W popołudniowym świetle, które wypełniało ciepłym blaskiem czytelnianą salę, wirowały pyłki kurzu. Mało kto tutaj zwrócił na to uwagę. Chłopak siedzący obok lekko zmrużył oczy, a jego dziewczyna zrobiła sobie daszek z dłoni. Do niedawna Lilka także prawie nie podnosiła wzroku znad książki. Ale to się zmieniło, odkąd zaczęła prowadzić nowe życie. Poza książkowe.

Komórka radośnie pisnęła. „Jadę”.

Krzyś nie lubił rozwodzić się w sms-ach. Kiedy jednak imię wyświetlało się na ekranie, ogarniało ją miłe ciepło. W jednej chwili wahanie, które odczuła przed chwilą zniknęło. Od tego krótkiego słowa, z powodu którego ekran na chwilę zaświecił zielonkawym światłem, biła radość z tego, że się wkrótce spotkają. Mimo że niedawno się zaręczyli, wciąż umawiali się tylko na randki.

Zebrała książki ze stolika i podeszła do okienka wypożyczalni.

Bibliotekarka wklepała numer karty i włożyła okulary, które zwisały z jej szyi na złotym sznurku.

– To za dużo. Ma pani tylko jedno miejsce na karcie.

– Jestem na seminarium doktoranckim i podobno karta mi się zwiększa – odpowiedziała cicho, połykając końcówki wyrazów.

Bibliotekarka w odpowiedzi raz jeszcze wklepała numer karty.

– Zwiększa się, ale pani już wyczerpała limit. Póki co może pani wypożyczyć tylko jedną książkę.

Lilka zawahała się. Każda z tych książek do jutra mogła zniknąć. I choć wiedziała, że powinna zająć się McLuhanem, wybrała Borgesa.

– A Lilka jak zwykle nie ma miejsca na karcie! – usłyszała tuż obok znajomy wdzięczny sepleń. Ania, koleżanka, która przerwała studia rok temu, kiwnęła głową na powitanie, gładząc plecki niemowlęcia przytulonego do jej ramienia. Przez ostatni rok bardzo spoważniała. Długie do pasa do pasa włosy zastąpiła krótka fryzurka.

– Wyrósł już mój kawaler, co? – spytała, pociągając niemowlę za paluszek. – Może dasz się cioci potrzymać?

– Nie, dzięki – Lilka cofnęła się. Niemowlęta wydawały jej się takie kruche. Bała się, że rozpadną się na kawałki, ledwie ich dotknie.

– Muszę się wreszcie obronić – westchnęła Ania. – A Ty? Co tu jeszcze robisz? Sentyment czy nowy kierunek?

– Piszę doktorat. To znaczy, planuję pisać – powiedziała, a rękę z pierścionkiem instynktownie zakryła torebką.

– Doktorat? Raczej myślałam, że napiszesz powieść. Pamiętam twoje opowiadania. Piszesz je jeszcze?

Dziwne. Ktoś jeszcze pamiętał jej opowiadania, choć ona zapomniała, że kiedykolwiek je pisała. Zanim zdążyła odpowiedzieć, synek zaczął się niecierpliwie wiercić na ramieniu Ani i coraz głośniej popiskiwać. Bibliotekarka spojrzała surowo zza okularów.

– Zmykamy – powiedziała Ania. – Trzymaj się. I daj znać, jak coś wydasz. Ale nie naukowego. Bo naukowych książek nie lubię.

„Gdybym wyszła z biblioteki pięć minut szybciej, wcale byśmy się nie spotkały” – pomyślała Lilka. Lubiła kreślić takie alternatywne ścieżki i wyobrażać sobie, co by było gdyby. Czuła, że każdy jej ruch wpływa na bieg wydarzeń.

Wraz z ciepłym wiatrem przepłynęły nad głową okrzyki mew. Szybko utonęły w szumie silników, przerywanym piskiem klaksonów i pikaniem semafora. Ruchliwa ulica prowadziła spod biblioteki wprost na nadmorski bulwar. Zanim Lilka poznała Krzysia, zawsze skręcała w przeciwną stronę, by wbiec do tramwaju, zaszyć się na tylnym siedzeniu, otworzyć jedną z wypożyczonych właśnie książek i wyczarowywać w wyobraźni krajobrazy z słów. Morze, nad którym mieszkała, wydawało jej się szarą, brzydką plamą.

Krzyś jak zawsze czekał.

W sportowej kurtce, wytartych dżinsach i plecaku zwisającym z ramienia, z jasną chłopięcą grzywką i delikatnym zarostem wydawał się dużo młodszy. Choć trzy miesiące temu skończył studia inżynierskie i rozpoczął pracę w biurze projektowym, wyglądał jak jeden z tych chłopców, którzy czekali na dziewczyny przed bramą liceum, by delikatnie je objąć i odprowadzić do domu. Przy Krzysiu miała znów szesnaście lat. Przeżywała ten czas raz jeszcze, tym razem, jak należy.

W chwili, gdy dotknęła jego ramienia, natychmiast poczuła się najważniejsza. „Kiedy Cię poznałem, puste miejsce obok mnie się zapełniło” – powiedział kiedyś. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, jakby nie dowierzali, że znów się widzą, choć spotkali się wczoraj. Poczuła się piękna, gdy jego wzrok spłynął po krótkiej letniej sukience w maki z obszytym falbanką okrągłym wycięciem przy szyi, którą specjalnie wybrała na ten pewnie ostatni letni spacer tego roku. Krzyś przewyższał ją o głowę, więc wsunęła głowę pod jego podbródek i przeciągnęła rękę po plecach, a on wygładził palcami niesforne fale, w które układały się jej włosy i lekko przycisnął jej głowę do piersi. Usłyszała bicie jego serca. Wspięła się na palce, a on - pochylił. Odpowiadali na każdy swój gest, tak jakby nie chcieli pozostać sobie dłużni. Jego pocałunek pachniał nadmorskim powietrzem. Czas stanął w miejscu. Kiedy oderwali się od siebie, w szarych oczach Krzysia zabłysły żółte cętki.

Przez pierwsze kilka chwil cieszyli się dotykiem swoich dłoni. Dwa lata temu, niedaleko stąd, w drodze na bulwar Krzyś po prostu przesunął rękę wzdłuż jej ramienia, a potem ostrożnie chwycił jej dłoń i tak już zostało. „Masz taką delikatną rączkę” – powiedział wtedy. W chwilach, gdy zamykał jej dłoń w swojej dużej, silnej ręce, wierzyła, że jest mężczyzną, nie chłopcem.

Wesoły wietrzyk porywał liście, które spadały na drogę, pomarszczone i pożółkłe na brzegach. Kiedyś nawet nie dostrzegała tych krótkich magicznych chwil, kiedy jedna pora roku przechodzi w inną.

– Czujesz, Kruszynko? Coś mija – powiedział, jakby usłyszał jej myśli. Odkąd się poznali, nazwał ją po swojemu, na znak, że jest „Kruszynką” tylko dla niego. Wkładał tyle ciepła w wymawianie tej „Kruszynki”, jakby wierzył w to, że jest dobra, niezależnie od tego, co powie lub zrobi. Ścisnęła mocniej rękę Krzysia. Nie chciała, żeby beztroskie lato odeszło. Niedługo będą chodzić tędy po zmroku, popychani chłodnymi podmuchami bryzy.

Minęli ostatnie otwarte jeszcze budki, w których gruchotały naszyjniki z muszel, skrzypiały stojaki z pocztówkami, a gumowe piłki i pluszowe foki kołysały się do taktu w siatkach ze sznurka. Lilka przystanęła obok stoiska, na którym siwobrody artysta w czarnym berecie wystawił reprodukcje obrazów. Wśród nich wypatrzyła baśniowy obraz Chagalla. Uśmiechnięty mężczyzna ze swoją rozmarzoną partnerką wybrali się na spacer, podczas którego ona, opierając rękę na jego dłoni, postanowiła pofrunąć niczym liliowy latawiec nad zielonym miastem. Dzięki temu, że mu zaufała, mogła wznieść się nad ziemię.

Pomiędzy parasolami w ogródkach smażalni krążył zapach smażonego dorsza, gofrów obsypanych pudrem i zapiekanek z pieczarkami.

– Masz ochotę na frytki? – spytał Krzyś, podchwytując jej spojrzenie.

Podbiegła do białej przyczepy jak dziewczynka. Przy Krzysiu codzienne sprawy stawały się niezwykłe. Wspólne jedzenie frytek celebrowali jak kolację przy świecach. Po chwili z przyczepy wysunęła się ręka sprzedawcy z poplamioną tłuszczem papierową torebką, a Krzyś starannie obsypał frytki wysuszoną na słońcu solą.

Nad morzem duże miasto nagle się wyciszało. Ci, którzy przyszli tutaj prosto z pracy zwalniali kroku, dostrajając się do rytmu, które nadawały fale uderzające w murek bulwaru. Krzyś z Lilką na zmianę sięgali do poplamionej tłuszczem torebki. Zostawiał jej miękkie frytki, a sam wybierał te spieczone.

Na końcu bulwaru, tam, gdzie schody prowadziły wprost na plażę, nad którą podpływały łabędzie, ścieżki się rozwidlały.

– Górą czy dołem? – zapytał Krzyś.

Na górze słony nadmorski wiatr mieszał się z słodkim zapachem leśnego mchu, a pomiędzy pniami brzóz migały błękitne skrawki morza. Wystarczyło stanąć na brzegu klifu, by objąć jednym spojrzeniem maleńkich ludzi na brzegu i pomarszczoną taflę - aż po tę piękną rozmazaną kreskę na horyzoncie, która bywała błękitna, różowa lub pomarańczowa i zawsze stwarzała złudzenie, że morze tam właśnie się kończy. Dołem droga prowadziła plażą. Tutaj granatowe fale ukazywały swoje zielono-złote wnętrze i odkrywały dno pełne płaskich ciemnoszarych kamyków.

Klif i plażę dzieliła głęboka przepaść. Tylko w tym jednym miejscu można było wybrać dalszą drogę. I choć szli tą trasą mnóstwo razy, to jednak zawsze, gdy Krzyś o to pytał, tak samo się wahała. Morze nigdy już nie będzie takie samo.

– Wybierz za mnie – powiedziała.

Nie znosiła tej chwili, kiedy druga możliwość znikała. Wydawało jej się, że wtedy właśnie kształtuje rzeczywistość. Kiedy już coś wybrała, ciągle się odwracała, dręczyła myślą „co by było gdyby” i wyświetlała w wyobraźni alternatywny scenariusz. Wolała, by los wybrał za nią.

– Nie. Ty decydujesz – powiedział Krzyś, patrząc jej prosto w oczy.

– Górą – szepnęła. W tej samej chwili pomyślała, że być może ostatni raz w tym roku będzie mogła zanurzyć stopy w piasku.

– Nie, jednak dołem. Dołem. Górą. Nie wiem. Jeszcze nie wiem.

Krzyś poczerwieniał, ale wciąż nie decydował za nią. On, kiedy już coś wybrał, nigdy się nie odwracał.

Zdjęła sandałki i zaczęła brnąć po sypkim piasku, aż dotarła do miejsca, w którym oblewany falami stawał się ciemnożółty, lepki i miękki. Podniosła głowę w kierunku klifu.

– Może jednak wrócimy na górę?

– Już zadecydowane – odpowiedział tak pewnie, że zatrzymał ją swoim głosem.

Rozgrzana letnim dniem woda rozprysnęła się tuż przy czubkach jej palców. Niesamowite, że wystarczy podjąć decyzję, by poczuć się wolnym.

Piasek masował stopy, morze zgłuszało myśli i kazało im płynąć gdzieś daleko, w kierunku, w którym prowadziły chmury. Gdyby małżeństwo mogło być tak beztroskie jak spacer brzegiem morza…

Spojrzała z rozbawieniem na Krzysia, który jak zwykle nie zdejmował butów na plaży, szedł ostrożnie na krawędzi ubitego piasku. Wolał słuchać morza niż go dotykać. Gdy przypłynęła większa fala i Krzyś odskoczył, Lilka rozpędziła się i opryskała mu

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: