Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Echo z Afryki. Pamiętniki z wypraw przez Saharę do jeziora Czad - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
26,46

Echo z Afryki. Pamiętniki z wypraw przez Saharę do jeziora Czad - ebook

Książka przybliża czasy podboju Afryki Północnej przez wojska francuskie w XIX wieku i opisuje dzieje krajów tego regionu, oraz początki rodzącego się kolonializmu. Dzięki Aleksandrowi Boruckiemu i Prosperowi Hallerowi stajemy się świadkami przebycia Sahary, co w roku 1898 było dla Europejczyków nie lada wyzwaniem. Publikacja jest reporterskim zapisem dziejących się wydarzeń i to stanowi, że jest cennym źródłem historycznym.  Książka ilustrowana grafikami Tomasza Bohajedyna.
Książka została na nowo opracowana redakcyjnie i opatrzona przypisami.
Patronat medialny nad książką objęły: „Le Monde diplomatique”, „Kwartalnik ALBO albo. Problemy psychologii i kultury”, „Fragile” i „Rita Baum”.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65137-09-8
Rozmiar pliku: 4,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Słowo od redakcji

Na książkę, którą oddajemy do rąk Czytelnika składają się dwie powstałe w drugiej połowie XIX wieku relacje z wypraw do Afryki. Pierwsza Echo z Afryki. Pamiętnik wędrowca, autorstwa Aleksandra Boruckiego jest zapisem podróży po Tunezji. Młody Polak dzięki swemu wujowi, który był bogatym handlowcem zanurzył się w egzotyczny świat „orientu”, pełnego śladów dawno minionych cywilizacji i tych – nie mniej tajemniczych – pozostawionych przez wojowników pustyni – Tuaregów, których autor miał okazję spotkać w dramatycznych okolicznościach.

Druga relacja spisana została przez doktora Prospera Hallera – lekarza wojskowego w słynnej i zakończonej sukcesem ekspedycji Foureau – Lamy do jeziora Czad¹. Francuz z jednej strony sławi w niej potęgę francuskiej armii kolonialnej, ale z drugiej strony, wyraża respekt przed wojownikami i panami Sahary – Tuaregami.

Prócz zainteresowania życiem koczowniczych plemion obie relacje łączy jeszcze kilka innych elementów. Między innymi jest to eurocentryczne – wbrew pozorom często aktualne do dzisiaj – spojrzenie na Afrykę poddaną kolonialnej polityce europejskich mocarstw. Bo zaraz po fascynacji egzotycznym i świeżo odkrytym światem idzie – zwłaszcza w pamiętniku Francuza – chęć konfrontacji z nim, „cywilizowania” go i na każdym kroku potwierdzania swojej wyższości nad „barbarzyńcami”. Wbrew pozorom, od takiego myślenia nie jest też wolny tekst przedstawiciela narodu zniewolonego w tym czasie przez zaborców i bardziej „neutralnego” od funkcjonariusza państwa kolonialnego.

Słowem, prócz pięknych opisów flory i fauny oraz etnograficznych spostrzeżeń, relacje Boruckiego i Hallera pozwalają nam poznać sposób „postrzegania obcego” przez ówczesnych „zwykłych” Europejczyków. Może to najbardziej fascynujący, a na pewno zmuszający do refleksji, także nad naszym współczesnym światem element niniejszego wydawnictwa.

Teksty opracowane na podstawie pierwotnych wydań, zostały przejrzane i poprawione pod względem współczesnych zasad języka polskiego. Ponadto opatrzono je przypisami, w których starano się uwzględnić współczesne nazwy geograficzne i tło historyczne opisywanych wydarzeń.22 marca

Ziszczone marzenia – Przygotowania do podróży – Widok portu – Zatoka Marsylska – Na okręcie – Odjazd

Marzenia moje się ziściły – wypływam dziś do Afryki. Ten tajemniczy kontynent, tak mało zbadany, wzbudza we mnie jakieś dziwne uczucia, coś mnie doń ciągnie, popycha; może śmierć tam znajdę, a może szczęście napotkam. Parowiec pocztowy, którym ja, wuj Anzelm, przyjaciel Adolf i wierny sługa, czarnoskóry Martu – mamy popłynąć, stoi już w Zatoce Marsylskiej, lada chwila gotowy do podniesienia kotwicy. Wszystkie najważniejsze przedmioty spakowałem. Widok ich przepełnia mnie radością; skaczę i śmieję się jak dziecko; sondy, busole i wszystkie przedmioty, jakie z sobą bierzemy, zdają się mi być jakoś dziwnie piękne, błyszczące – dziesięć, ba! sto razy piękniejsze, niż mi się przed kilku miesiącami wydawały na wystawie sklepowej, kiedy jeszcze nie spodziewałem się wyjazdu w tak odległe strony. Stało się. Wuj – dobry strzelec, ze mnie też nie partacz, zabawimy się polowaniem do syta, bo o ile z książek wyczytałem, obfituje Afryka w nieskończoną ilość zwierzyny, niezliczonego gatunku. Zbieram się, godzina ósma rano – statek wypływa o w pół do dziewiątej – trzeba się spieszyć. Ot! już jeden wystrzał armatni – chodźmy. Ścisk, tłok nie do opisania, jeden drugiego stara się wyprzedzić, łodzie i barki migają tam, tu i ówdzie na wszystkie strony jak strzały, przywożąc pasażerów do statku. Ludzi wszelkiej narodowości ogromna liczba: Francuzi, Anglicy, Niemcy, Włosi, Hiszpanie, Turcy, Żydzi itd. wszystko to snuje się całymi procesjami. Szum fal morskich, krzyk marynarzy, zgrzyt zardzewiałych łańcuchów, stukot rzucanych na wszystkie strony pakunków, rozmowy tylu tysięcy ludzi, zlewają się w harmonią dziką, dziwną, a jakąś piękną i nie dającą się opisać. Ażeby wytłumaczyć sobie ten ruch olbrzymi, wystarczy tylko zwrócić uwagę na znaczenie Marsylii. Port ten prowadzi rozległy handel z Hiszpanią, Włochami, Lewantem , Egiptem, Tunisem, Algierem i innymi krajami, a przedmiotem handlu jest głównie wino i wódki francuskie. Już w starożytności Marsylia miała wielkie znaczenie handlowe. Założona przez Fokijczyków wkrótce zabłysnęła swym handlem morskim, doszła do wielkiej świetności, zakładała liczne nadmorskie kolonie w Galii, Hiszpanii i Włoszech; tworzyła za czasów podbicia Galii przez Cezara bogatą republikę handlową. Obszerna i bezpieczna, wałem kamiennym z dwóch stron otoczona i od wszystkich wiatrów zabezpieczona zatoka, znajduje się w sercu miasta, do którego wciska się na kwadrans drogi głęboko. Może pomieścić w sobie najmniej 1200 okrętów kupieckich; nie sprzyja jednak okrętom wojennym – pancernikom, z powodu swej płytkości. Głębia jej bowiem wynosi od 16 do 22 stóp (6–7 metrów). Po obu stronach wjazdu leżą naprzeciwko siebie dwa silne forty: św. Jana i św. Ludwika (ostatni na wysokiej skale); oprócz tego biegną z obu stron zatoki liczne łańcuchy skał i raf podwodnych, co czyni ją silnie ubezpieczoną. Więcej jak 7000 okrętów zawija tu corocznie, a każdy statek, każdy przybysz dorzuca swój pieniądz do bogactwa Marsylii, które spotęgowało się jeszcze bardziej od czasu opanowania przez Francuzów Algierii. Najważniejszymi artykułami wywozowymi są towary kolonialne, wino, likiery, syrop, suszone owoce, kapary, olej, mydło, perfumy, marzanna², płótna wełniane i jedwabne, welony, wstążki, rękawiczki, towary żelazne itp. Ponadto zaś cukier, kawa, bawełna, indygo, pieprz, żelazo, drewno farbiarskie, tłuszcz i pszenica znad Morza Czarnego, Sycylii, Włoch i Afryki. Otóż nic dziwnego, że w tak ożywionej handlem zatoce, taki ruch, takie życie. Wuj pilnuje pakunków z poczciwym Martu, a ja z Adolfem przypatruję się z całą swobodą życiu marsylskiej przystani i pilnie obserwuję stroje pasażerów. Co za pstrokacizna! Tam sute kryzy i mantyle Hiszpanów, tu obwisłe, manszestrowe i zasmarowane kaftany włoskich wyrobników, tam różnobarwne turbany, błyszczące kindżały, fałdziste spodnie, nosate buty Turków, tu czarne, modne stroje jankesów, arystokratów angielskich i Niemców, i futrzane czapki żydowskie, a wszystko to łączy się, miesza, faluje i zmienia, jak w kalejdoskopie.

Powtórny wystrzał armatni, wsiadamy do łodzi i odbijamy od brzegu. Fale pluszcząc przewracają się jedna przez drugą i coraz większymi kołami odbiegają od naszej łodzi, która jak delfin szybko przecina morską powierzchnię. Jesteśmy u celu. Wysiadamy i zaczynamy się drapać po stromych schodach na pokład. Marynarze przypatrują się z góry, puszczając niebieskie kłęby dymu z krótkich fajeczek i wyśpiewują wesoło; okna setek kajut zdają się przyglądać „szybie wodnej”, drżącej i pogarbionej falami. Wydrapaliśmy się w końcu. Wyznaczono nam dość wygodną kajutę, dla nas czworga wystarczającą zupełnie; łóżko jedno ponad drugim spiętrzone, niby obszerne półki. Jednak nie zważam na to, bardziej obchodzi mnie widok przystani, wyglądam więc przez okno kajuty – ale niestety, pełno na nim brudu i prochu, trzeba ścierać i brudzić się... Darmo... przyjemności podróży! W sąsiedniej kajucie jakiś Anglik niemiłosiernie natęża płuca, piszcząc narodowe piosenki, a nad nami tupot nie do wytrzymania. Pocieszam się jednak tą myślą, iż to wkrótce przeminie, skoro tylko statek wypłynie na pełne morze. Spoglądam na zegarek – w pół do dziewiątej i równocześnie rozlega się strzał trzeci i ostatni. Parowiec zaczyna się kołysać – wypływa. Patrzę przez oczyszczone już okno: tysiące białych chustek z brzegu powiewa, tysiące płynie pożegnań – powoli wszystko blednie, maleje, rozprasza się i znika, z daleka tylko brzeg czerni się niby ciemna łamana linia; za chwil kilka i to tracę sprzed oczu – dookoła rozpościera się tylko woda.3 maja

Przegląd odbytej podróży – Bugia – Djegelli – Pirat Barbarossa – Bône – La Calle – Połów korali – Bizerta – Teoara – Tuńczyk i jego połów – Ruiny starożytnej Kartaginy – Losy dzieł ludzkich – Goletta – Żołnierze tunetańscy – Panorama Tunisu – Mój wuj i jego zapatrywanie się na świat – Przyjaciel Adolfa – Dzieci tunetańskie – Rozmowa z wujem – Stan biednych dzieci w Europie – Wypadek z laską

Znowu przewracam kartki pamiętnika, aby w nich zawrzeć moje wrażenia. Właściwie dotąd musiałbym już całą księgę spisać, zatrzymując się przy każdej drobnostce, ponieważ jednak nie zamierzam bynajmniej pisać naukowego działa, nie chcę nad jedną rzeczą mniej ważną długo się rozwodzić, ale tylko pobieżnie naszkicować obraz, dlatego aż do tego czasu milczałem. Teraz jednak dalej do pracy. Kiedy opuściliśmy Marsylię, po licznych przystankach przybyliśmy do Algieru, a stąd po szybkiej jeździe wzdłuż północnego wybrzeża afrykańskiego zawinął nasz statek w Tunisie. Zanim jednak przystąpię do opisu tego miasta, pozwalam sobie skreślić pokrótce całą tę podróż od Algieru. Chociaż lotem błyskawicy przebyliśmy tę przestrzeń, która oddziela Algier od Tunisu, to przy sprzyjającej pogodzie zdołałem podziwiać całe bogactwo i rozmaitość krajobrazów, które się przed mymi oczami rozścielały. Ileż to malowniczych punktów, ile wspomnień minionej wielkiej przeszłości rozbudzało, zatrudniało i przykuwało moją fantazję. Zaledwie opuściliśmy biały Algier we mgle wieczornej, oblany matowym światłem księżyca, zaledwie oderwaliśmy się od tych dzikich skał przybrzeżnych, pełnych uroku i poezyi, a już dnia następnego, 30 kwietnia, dotarliśmy do Bugia ³. Tu zatrzymał się statek przez kilka godzin, aby znajdujących się na jego pokładzie żołnierzy na ląd wysadzić. Bugia, przez długi czas posiadłość Hiszpanów, należy do tych francuskich zdobyczy, które ją wiele krwi i trudów kosztowały. Francuzi musieli ją zupełnie zburzyć, aby przeprowadzić tutaj linię fortyfikacyjną. Budowle przeważnie drewniane okrywają dwa, doliną przedzielone i ku morzu spadające pagórki. Każdy dom otacza znaczna ilość drzew. Widok tego miasteczka jest ze wszech miar miły i malowniczy. Na prawo wznoszą się góry, zamieszkane przez nieustraszonych Kabylów ⁴, którzy zacięte walki toczyli z francuskimi najeźdźcami. Cały kraj zdaje się być bardzo urodzajny. Stąd popłynęliśmy dalej do Djegielli, gdzie przed latami wzrosła potęga pirata morskiego Barbarossy ⁵, tak szkodliwe wpływy wywierająca na chrześcijańskie narody. Ten rozbójnik morski siał postrach wokół; gdzie przybył i wywiesił swą czarną flagę, wszędzie napotykał na bojaźń i pokorę, wszyscy lękali się go, jak gołębie dzikiego jastrzębia. Barbarossa gromadząc olbrzymie skarby, łupiąc okręty i miasta nadbrzeżne, doszedł w końcu do tak wielkiej potęgi, że w roku 1531 zajął miasto Tunis i całą okolice; w cztery lata jednak później, kiedy na tronie cesarskim zasiadł Karol V, nie tylko stracił wspomniane miasto, ale sromotnie poddać się musiał.

Małe miasteczko Djegelli nie jest przez Francuzów obsadzone, bo i nie ma potrzeby. Mieszkańcy są łagodnego usposobienia, trudnią się rybołówstwem i według starego zwyczaju czółna swe wieczorem wyciągają na brzeg, może z obawy, by je fale z sobą nie porwały, a może powodowani jakimś zabobonem, co u ludzi półdzikich bardzo często napotykamy. Ponieważ płynęliśmy blisko wybrzeża, mogliśmy zauważyć, jak djegellici z wielkim zdziwieniem i uwagą nasz „ognisty okręt” (tak zwią oni wielki okręt parowy) oglądali ze wszystkich stron. Po chwili Djegelli było już daleko za nimi. Parowiec pruł pierś morską z junacką miną i lekkością ptaka; dym w ciemnych kłębach ulatywał w przestrzeń, rozbijał się, rzedniał i ginął, a iskry z komina niby deszcz ognisty z sykiem wpadały do wody. Około południa przepłynęliśmy zatokę Stora, nie zatrzymując się wcale, a 1 maja rano nasz statek zarzucił kotwicę w Bône ⁶, wzmocnionej silną cytadelą. Dwadzieścia liö (lieu de parte, czyli mil francuskich) za Bône napotkaliśmy małą mieścinę La Calle. Jest tu bardzo rozpowszechniony połów korali, który nadaje miejscowości niejakiego życia: każdy statek rybacki zajmujący sie połowem płaci Francji rocznic 1200 franków. W chwili naszego przybycia morze było ożywione wokół La Calle wielką liczbą barek, statków i łodzi. Ludzie tak zajęci byli połowem swych skarbów, że nie zdawali się zwracać na nas żadnej uwagi. Jedni zgięci we dwoje zapuszczali w wodę jakieś narzędzia, inni układali na łodzie zerwane gałązki koralu, a jeszcze inni oczyszczali je z brudu i rozmaitych wodnych morszczynów. Chętnie bym pozostał dłużej w tym miejscu i przyglądał się ciekawym łowom, ale okręt niecnota zmykał, ile mu sił starczyło, dmuchał i fukał, jakby się gniewał na moje zachcianki. Minęliśmy małą i dziką przez dzikie kozy tylko zamieszkaną wysepkę La Galite , a dnia 2 maja ukazała się nam wcześnie rano Bizerta, leżąca niedaleko starożytnej Utyki, założonej niegdyś przez handlujących Fenicjan. Dalej widniała Tenara, wieś zbudowana na sposób europejski, zamieszkana przez Neapolitańczyków i Sycylijczyków, których bej tunetański⁷ wynajmuje do połowu tuńczyków.

Wiadomo bowiem, że tuńczyk już u Rzymian był przysmakiem i dotąd stanowi znaczną gałąź handlu w Sycylii, Sardynii, w niektórych nadmorskich miastach Francji i niedalekiego Tunisu sąsiadującego z Sycylią. Tuńczyk jest rybą bardzo interesującą, dlatego nie mógłbym sobie darować, gdybym o niej w mych notatkach przemilczał. Przyroda zawsze największy ma dla mnie urok, w jej otoczeniu czuję się swobodnym i szczęśliwym... Sądzę, że ona dla wszystkich jest tak miłą i pouczającą. Dlatego też powziąłem zamiar na każdym kroku, o ile to będzie możliwe, przyglądać się kochanej przyrodzie i obrazki jej kreślić na szarych kartkach pamiętnika. Nie zatrzymując się długo, przystąpmy do rzeczy.

Tuńczyk należy do makrelowatych; stalowoniebieski prawie aż do połowy brzucha – ma czasem do dziesięciu stóp długości, do sześciu centnarów wagi i nadzwyczaj jest tłusty. Należy do ryb drapieżnych, chwyta żarłocznie małe rybki w ten sposób, że pływając w jednym miejscu bezustannie dookoła, tworzy wir wodny, w który drobna morska zwierzyna napływa, uniesiona siłą wiru, a tuńczyk czyhając tu na swą ofiarę, chwyta ją i połyka. W czasie swych wędrówek zbierają się tuńczyki w tak zbitą masę, iż przez nie nawet łodzią przecisnąć się nie podobna, a płynąc taki szum wydają, jakby pieniły się fale w czasie burzy. Wystrzał z broni, nagły łoskot – przerywa ich pochód i sprawia w gromadzie zamieszanie.

Połów tych ryb jest prawdziwym świętem rybaków. W samej rzeczy jest to widok bardzo ciekawy. Żeglarze znaczną przestrzeń morza zamykają statkami, wzdłuż brzegów zaś zarzucają sieci. Gromada tuńczyków przypływa, spostrzegłszy statki, odwraca się od nich i przybliża do brzegu, tu wpada tysiącami w sieci, które tak są utkane, iż ani jedna rybka z nich się nie wydostanie, skoro raz wpadła. Przy wyciąganiu sieci rybak zachowuje wielką ostrożność, tuńczyki bowiem rzucają się gwałtownie w matni, pociągają i pochłaniają z sobą czasem dziesiątki łodzi. Kiedy jednak minie niebezpieczeństwo, rybacy jakby pijani rzucają się na swe ofiary i zabijają je dzidami. Plusk ryb, morze wokół jak okiem sięgniesz w krew zamienione, krzyki rybaków, borykanie się z kilkucentnarowym tuńczykiem – dają widok wprawdzie częściowo przykry, ale jednocześnie pasjonujący. Wystrzał z armaty zapowiada koniec połowu. Na brzegach zaraz pakują ryby w beczki, solą, zamykają szczelnie i rozwożą na wszystkie strony. Po połowie wyprawiają rybacy uczty, na które ściągają tłumy ludzi. Mięso tuńczyka podobne jest do wołowego. Przyrządzają z niego najrozmaitsze potrawy; z głów zaś i trzewiów przyrządza się tran.

Po wiosce Tenara napotykamy pomniejsze miejscowości: jak Kasel Dżebel położoną na zboczach góry; Mathine utworzoną przez połączenie dwóch wiosek – a wszędzie cudne okolice, gaje oliwne i pola zbożem zasiane.

Wkrótce potem przepływaliśmy koło Porto Farino, Mersy zamieszkanej przez europejskich kupców i niedaleko wioski Sidi Bon Said, z której można już podziwiać ruiny starożytnej Kartaginy. Założona przez Fenicjan, doszła Kartagina do wielkiej handlowej potęgi, ale niedługo cieszyła się swą świetnością. Wojowniczy Rzymianie wkrótce dobyli na nią swego oręża, zrównali z ziemią i dziś pozostały tylko z potężnej niegdyś fenickiej osady ruiny smutne, czarne i osamotnione. Z murów i bram, które przed wiekami otaczały miasto, pozostała tylko jedna brama, porosła mchem i pasożytami. Rzeźby i malowidła zatarły się zupełnie, delikatne łuki i misterne ozdoby pokruszyły się i opadły, kolumny popękały i pochyliły się ku ziemi.

Takie to losy każdej wielkiej rzeczy na świecie, każdego wielkiego państwa. Dziś wielu nie wie nawet o znaczeniu tych szczątków, a tym, którzy znają ich przeszłość, ich potęgę i świetność pozostały tylko niedokładne wspomnienia. Tak zawsze bywa, co wielkie, wspaniałe, rozpada się w gruzy; na gruzach rosną nowe potęgi. Chodzi tu tylko oczywiście o dzieła rąk ludzkich, bo nauka i cnota nigdy nie zmaleją, lecz owszem, do coraz świetniejszego budzą się życia. Gdy tak rozmyślałem nad marnościami tego świata, gdy jak Jeremiasz opłakiwałem gruzy Kartaginy, płynęliśmy coraz dalej i dalej, zbliżając się do Tunisu. Spoglądam – aż tu te same ruiny, te same szczerby wychylają się ku nam wyraźniej, wspanialej, a nawet groźniej. Zdawało mi się, że te gruzy powstają, żyją, odziewają się w szatę, w jakiej dawniej cały świat zachwycały, że z dumą na nas patrzą i mówią: „Nie wszystko stracone!”. Oniemiałem, a duch mój uniósł się pomiędzy te szczątki, szukając ich historii, przeszłości; oczy zaś spotkały się z pasterzem i gromadką owiec i z chytrym szakalem, który ukrywszy się między tymi rozpadlinami i gęstymi zaroślami, czyhał na niewinne zwierzątka. Zielone pola i gaje oliwne dopełniały pięknego, dzikiego widoku. W parę minut zarzuciliśmy kotwicę w La Goletta – twierdzy i zatoce Tunisu. Wszędzie cytadele i kazamaty, wszędzie armaty grożące morzu. Żołnierze w szerokich spodniach, malowniczych turbanach, w mundurach o barwach jaskrawych, sprawiają ciekawy widok.

Jesteśmy już w Tunisie, a raczej w jego przystani. Z daleka już bieleją mury portowe, domy miasta o płaskich dachach, smukłe wieżyczki meczetów, połyskują złociste kopuły – wszystko oblane z jednej strony błękitną szybą morską, z drugiej przyparte do łysych, miejscami śniegiem pokrytych gór, u podnóża zaś ich stoją dumne, piękne i wspaniałe palmy, na znak, że tu jest nowe życie, nowa kraina. Złożywszy teraz razem te białe mury, zielone i wysmukłe palmy, lazurową toń morza, wyniosłe szczyty, a nad tym wszystkim czyste niebo południa, otrzymamy prześliczny obraz, o prawdziwie wschodnim nastroju. Obrazy tak żywe i świeże, że na tym miejscu mimowolnie dłużej zatrzymuje się oko każdego wędrowca i z ram tego obrazu nie prędko się oderwie. Tego samego i ja doznałem, gdy jeszcze z daleka zobaczyłem zarysy Tunisu. Być może, że to na mnie tylko wywarło takie wrażenie, jako na człowieku, który jeszcze nigdzie nie bywał, nigdzie nie podróżował, nie umiał ocenić tego uroku z innego punktu, jak wprost z uczucia, jakie się w niem na widok tak niezwykłego obrazu obudziło – jakkolwiek było, nikt nie zaprzeczy, że miasta takie jak Tunis, mają w sobie wiele uroku. Wuj powiada, że to na nim nie czyni najmniejszego wrażenia – i bynajmniej się temu nie dziwię. Człowiek zajęty tylko interesami, mający na oku wyłącznie pieniądze, absorbowany ciągle kombinacjami i rachunkami, nie może posiadać ani iskry uczucia, nic go nie obchodzą wszelkie cuda natury. Pięknem u kupca są pieniądze. Wuj prowadzi rozległy handel towarami korzennymi, jeździ co najmniej dwa razy do roku bądź do Lewantu, bądź do Tunisu, Trypolisu i dalej, skąd sprowadza owoce południowe, daktyle i inne płody ziemi afrykańskiej. Tyle razy był już w Afryce, a dopiero teraz zabrał mnie z sobą. Chwała Bogu, że towarzyszy mi poczciwy Adolf, z nim może prędzej razem coś zdołamy uczynić, uporządkować nasze pamiętniki, badać dokładnie miejscowości, ludność, faunę i florę.

Tymi nadziejami ożywiony z upragnieniem oczekuję chwili wylądowania; wiadomo bowiem, że okręty z powodu swej wielkości do samego brzegu nie przybijają, lecz pasażerowie tylko łodziami mogą dostać się do nich. Tu znów ten sam obraz co w Marsylii, tylko bardziej urozmaicony i żywszy. Spotykam się już z krajowcami – czarnoskórymi i krętowłosymi. Półnadzy, chudzi, brzydkiej powierzchowności wzbudzają mieszane uczucia w przybyszu i tworzą wielki kontrast z pięknością otaczającej ich przyrody. Małe dzieci zupełnie nagie, tarzają się w prochu, krzyczą i wyją jak małpy, a nikt ich nie zgromi, nie uciszy – tu kraj inny, a co kraj, to inny obyczaj. Ujawniłem wujowi moje nieprzyjemne uczucie, jakiego doznałem na widok tych dzieci; ale wuj roześmiał się tylko z całych sił i klepiąc mnie po ramieniu odrzekł: „Naiwny z ciebie chłopiec! I cóż się dziwić tym dzieciakom, wychowanym jak zwierzęta w kraju barbarzyńskim, dzikim; przecież to samo mamy w cywilizowanej Europie”. Zerwałem się na te słowa. Były one dla mnie niespodzianką, ale wuj nie zważał na to, tylko ciągnął dalej: „Kochany chłopcze! Jeszcześ świata nie zwiedzał, więc kłamliwymi zdają ci się me słowa, ale tak nie jest. Zaprawdę smutno wyznać, ale patrząc na tłumy dzieci, snujących się po miastach, a zwłaszcza po małych miasteczkach i wioskach niektórych krajów Europy, przychodzi na myśl: czy to gromada zwierząt, czy towarzystwo ludzi? Kto z podróżujących nie zwrócił uwagi na te tabory małych próżniaków w Italii? Kto nie był przerażony łoskotem drewnianych trzewików na grobli w Ostendzie, widząc ogromną liczbę malców, pędzących w nocy ponad morzem? Kto w berneńskich górach nie patrzył z boleścią na drobne dzieci, ofiarujące się za przewodników, czyhające po całych dniach na przechodnia? Kto nie spojrzał ze zgrozą i litością na wpół nagie dzieci w Hiszpanii?... Tam kilkuletnia dziewczynka podaje na drewnianej miseczce parę orzechów, za które od niechcenia, hojny Anglik rzuci niekiedy dwa franki; tu chłopczyk pędzi jak piesek za powozem, trzymając różę lub pączek zwiędłych kwiatów, wołając płaczliwym głosem: «Signore! Signore! Una piccola moneta!». Ówdzie przewraca koziołki swawolnik i przeszedłszy kilkanaście kroków z podniesionymi do góry nogami, wyciąga rękę po pieniążek, tam znowu mały artysta nielitościwie kaleczy uszy za pomocą tak zwanej harmonijki, której sam dźwięk przejmuje dreszczem.

Ci wszyscy mali handlarze, «przemysłowcy», pędzący dni całe na słonecznym upale lub deszczu, w pyle lub błocie, a zawsze w poniżeniu, gdy już nie mają nadziei nędznego zysku, łączą się z dziećmi sąsiednich domów lub wiosek i wraz z nimi tworzą grupy nieraz przerażające liczbą i wyuzdaną swawolą, pociągające za sobą straszliwe skutki! Zdarzyło się mi w Belgii, w jednym kościele zapomnieć laskę. Nie wychodząc usiadłem w ławce i przypatrywałem się świątyni, w której nie było wówczas nikogo. Nagle weszło z hałasem kilkunastu chłopców. Chwilę krótką zatrzymali się przy mej ławce i wyszli. Przypomniałem sobie laskę, poszedłem; już jej nie było. Przywiązywałem do niej pewną wartość, jako pamiątki rodzinnej; udałem się więc zaraz do proboszcza, prosząc o pomoc w odnalezieniu laski przez ogłoszenie. «Kochany panie – rzekł proboszcz – to są tacy złodzieje, że gdybym się od nich w nocy okiennicami nie zamykał, toby mnie samego ukradli». A cóż dopiero ulicznicy Paryża i Warszawy?”. Przykro wprawdzie zrobiło mi się po tej mowie wuja, ale przyznaję jej słuszność, choćby dlatego, że sam byłem świadkiem naocznym podobnych scen... Lecz dosyć na tym! Opisanie Tunisu zostawiam do następnych notatek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: