Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ewelina i czarny ptak - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ewelina i czarny ptak - ebook

Po śmierci matki 9-letnia Ewelina zostaje zupełnie sama, zdana na łaskę obcych nieżyczliwych ludzi. Zgodnie z wolą ojca dziewczynka w ciągu 7 dni musi wybrać swojego prawnego opiekuna. O jej względy zabiegają – dyrektorka sierocińca, pani Bruber, adwokat Vincent Krammer, pastor Martin oraz doktor Sobel, którzy nie cofną się przed niczym, by zawładnąć majątkiem dziewczynki. I kiedy wydaje się, że już nic i nikt nie obroni Eweliny przed ludzką chciwością, nad jej domem zaczyna krążyć Czarny Ptak, a w miasteczku zjawia się dziwna postać – pan Rukkman. Niesamowity nastrój nawiązujący do powieści grozy, świetnie sportretowani bohaterowie i wszechobecna magia to niewątpliwe atuty tej książki, która może zachwycić nie tylko młodego czytelnika.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-89133-91-5
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 Lodowa pokrywa

Kiedy pogrzeb dobiegł końca, dyrektorka sierocińca nachyliła się nad Eweliną i zapowiedziała:

– Jak się będziesz tak mazać, to trafisz tam, gdzie mama!

– Pani Bruber! – zaprotestował pastor Martin.

– Bo się martwię o to dziewczynisko! Coś mi się zdaje, że jest chorowita jak matka.

Ewelina przez łzy widziała kościstą, szeroką twarz pani Bruber, podobną do dziobatego kamienia. Kamień spadnie i Ewelinę przygniecie.

Pastor Martin podszedł do Eweliny i położył jej rękę na głowie.

– Teraz przynajmniej jest już w niebie... – Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zaczerwienił się i zrezygnował.

– ...chorowita i niejadek – narzekała Bruber. – Ktoś by jeszcze mógł pomyśleć, że dzieci w sierocińcu źle karmią.

Słowo „sierociniec” przypomniało Ewelinie chłód długiej sali z dwoma szeregami jednakowo posłanych, metalowych białych łóżek.

– Nie wrócę do sierocińca! – zaprotestowała.

– A to dlaczego? – Bruber się wyprostowała. Jej długi cień padł na Ewelinę i grobowy kopczyk.

Ewelina zacisnęła powieki. Z całych sił spróbowała sobie wyobrazić mamę, jak wychodzi spod ziemi i wędruje do nieba. Ale niebo było tak wysoko. A pastor Martin nie wyjaśnił, jak człowiek może się tam po śmierci dostać.

W ogóle to zrobiłaby wszystko, by móc mamę zatrzymać. Właśnie to chciała pani Bruber wyjaśnić, ale wiedziała, że nie potrafi.

– Zła, krnąbrna dziewczyna! – syknęła Bruber. – Ciesz się, że masz dokąd pójść!

– Droga pani! – żachnął się pastor. – Dziecko ma dopiero dziewięć lat!

Tymczasem adwokat Kramm wstał z cmentarnej ławki i zbliżał się do nich, spoglądając znacząco na zegarek.

– Właśnie dlatego nie można zostawić jej samopas – skontrowała dyrektorka sierocińca. – Prawda, panie Kramm?

Ewelina przestała płakać. Zupełnie jakby słowa pani Bruber tworzyły lodową pokrywę, pod którą nawet łzy zamarzają.

Kramm z trzaskiem otworzył i zamknął czarną skórzaną teczkę zapełnioną papierami.

– Jeśli nie macie państwo nic przeciwko temu – po wiedział skrzekliwym głosem – proponuję udać się do mojej kancelarii. Najwyższy czas odczytać testament.

W uszach Eweliny słowo „testament” zabrzmiało jak marka perfum albo nazwa proszku do prania. Pani Bruber ożywiła się, chwyciła Ewelinę za rękę i pociągnęła ją ku wyjściu. Ewelina odwróciła głowę, by ostatni raz spojrzeć na kopczyk, ale dochodzili już do bramy i wysokie marmurowe nagrobki przesłaniały jej widok.

Zbliżała się pora niedzielnego obiadu, wąskie zakurzone ulice miasteczka były wyludnione jak przed burzą. Adwokat Kramm, wysoki i chudy niczym ogrodowa tyczka, szedł pierwszy, Bruber, ciągnąc za sobą Ewelinę, próbowała dotrzymać mu kroku. Pastor został nieco w tyle.

Vincent Kramm zajmował piętrową kamienicę na rynku, niemal równie okazałą jak dom doktora Sobla, jedynego w miasteczku lekarza.

Sobel, od trzech lat łączący praktykę lekarską z piastowaniem urzędu burmistrza, już na nich czekał w kancelarii adwokackiej.

– Dziękuję, że mimo niedzieli pan burmistrz stawił się na otwarcie testamentu – powitał go Kramm.

Burmistrz machnął łaskawie ręką, mówiąc:

– Szkoda każdego dnia. Skoro nawet pastor dla przyspieszenia sprawy zgodził się przeprowadzić pochówek w niedzielę...

W gabinecie Kramma wokół okrągłego stolika stało sześć bliźniaczych foteli dla interesantów, miejsce przy oknie zajmowało ogromne biurko z czarnym skórzanym fotelem. Podobny fotel miał w swoim pokoju tata Eweliny. Pozwalał jej siadać za biurkiem i udawać, że pisze za niego pilną korespondencję do kontrahentów na całym świecie. Kontrahent, wyjaśnił przy pierwszej sposobności, to partner, z którym się prowadzi handlowe interesy. Ale nie wszystko, dodawał, można załatwić, pisząc listy. Czasem trzeba samemu udać się w daleką podróż.

U Kramma nikt jej nie poprosił, by usiadła. Burmistrz, pani Bruber i pastor rozsiedli się wokół stolika, Ewelina stała oparta o ścianę obwieszoną głowami dzików i jeleni. Starała się nie myśleć, że pan Kramm sam je upolował.

Vincent Kramm z szuflady biurka wyjął klucz, otworzył nim metalową szafkę w rogu pokoju i z górnej przegródki wydobył dużą zamkniętą kopertę. Doktor Sobel obejrzał pieczęcie i oddał kopertę adwokatowi. Przed jej otwarciem Kramm wygłosił krótką przemowę, w której kolejny raz padło hasło testament, a zaraz potem równie obce dla Eweliny słowa: depozytariusz, uwierzytelnienie, dyspozycja, sygnatura.

Ewelina zrozumiała z tego tyle, że przed każdą daleką podróżą tata przekazywał adwokatowi pewną sumę pieniędzy, by ten w razie potrzeby uczynił z nich użytek zgodnie z treścią przechowywanego w kopercie listu. Kramm, wachlując się wciąż zamkniętą kopertą, objaśniał to z miną dość znudzoną, błądząc wzrokiem wśród jelenich poroży i głów dzików ze szkiełkami w miejsce oczu.

Wkrótce jednak wydarzyło się coś, co sprawiło, że Kramm jak sprężyna poderwał się zza biurka i tonem bardzo ugrzecznionym poprosił Ewelinę, by zajęła jeden z trzech wolnych foteli.2 Testament

Zaledwie chwilę wcześniej, obracając w dłoniach wciąż zapieczętowaną kopertę, Kramm oderwał wzrok od myśliwskich trofeów, omiótł niewidzącym spojrzeniem Ewelinę i oznajmił:

– Jak zawsze, kiedy wybierał się w podróż, tak i przed ostatnim wyjazdem do Brazylii, mój klient zdeponował u mnie pewną sumę pieniędzy. Złożył też dyspozycję co do ich użycia na wypadek, gdyby w czasie jego nieobecności zaszła taka pilna potrzeba. – Pomijając Ewelinę, omiótł wzrokiem zebranych. – Zgodzą się państwo, że śmierć pani Milicz w pełni wyczerpuje znamiona takiej potrzeby...

Do Eweliny dopiero po chwili dotarło, że słowa „pani Milicz” odnoszą się do mamy. Zrozumiała, że pana Kramma nigdy nie polubi. Podobnie jak doktora Sobla po tym, jak diagnozę „pacjentka z ostrą niewydolnością krążenia” ogłosił z miną badacza, który właśnie odkrył nieznaną wcześniej nauce roślinę.

– Jak państwu wiadomo – mówił dalej adwokat urzędowym tonem – mimo wielokrotnych prób nie udało się nam po dziś dzień z inżynierem Miliczem skontaktować. Zachodzi obawa, że...

– Panie Kramm! – przerwał mu burmistrz. – Do rzeczy!

Kramm nożem do otwierania listów otworzył kopertę, wyjął złożoną na pół kartkę i rozprostował ją na biurku.

– To bardzo krótki tekst – obwieścił, nie kryjąc zdziwienia. Założył okulary i mrużąc oczy, odczytał:

Na czas mojej nieobecności małżonkę moją ustanawiam jedynym dysponentem rodzinnego majątku i aktywów firmy. W przypadku zaś jej śmierci postanawiam, by zdeponowana w kancelarii pana Kramma suma przeszła na wyłączną własność mojej córki. W związku z tym, że Ewelina nie osiągnęła jeszcze pełnoletniości, kierując się dobrem córki i wymogami prawa, zarządzam, by jej prawnym opiekunem ustanowić...

W tym miejscu Kramm przerwał i nerwowym ruchem poprawił okulary. Bruber uniosła się w fotelu, jakby chciała zajrzeć mu w kartkę.

– Więc kogóż to, panie Kramm? Czekamy! – przynaglił doktor Sobel.

Kramm, pochylony nad biurkiem, dokończył niechętnie:

...zarządzam, by jej prawnym opiekunem ustanowić osobę, którą Ewelina sama wskaże w terminie siedmiu dni, licząc od dnia odczytania niniejszego pisma. Którego autentyczność własnoręcznym podpisem potwierdzam...

Zaległa cisza. Kramm krzywił się raz po raz, nie podnosząc wzroku znad kartki.

– Niesłychane! – wysapała pani Bruber.

– Tak, to zmienia postać rzeczy. – Doktor Sobel zmarszczył nos i przyjrzał się Ewelinie, jakby widział ją pierwszy raz.

Kramm tymczasem wyskoczył zza biurka i podsunął Ewelinie jeden z trzech wolnych foteli:

– Panienka czemu nie siada?

– Naturalnie. – Sobel pokręcił głową z dezaprobatą. – Kazać gościowi stać? Doprawdy, dziwne porządki panują w pana kancelarii.

Ewelina czuła, jak spojrzenia obecnych kierują się na nią. Wybrała wolny fotel stojący najdalej od biurka.

Sobel uśmiechnął się do niej:

– W takim stanie rzeczy jest sprawą najwyższej wagi, by panna Ewelina dokonała właściwego wyboru.

– To zrozumiałe – przytaknął pastor. – Od tej chwili wszyscy odpowiadamy przed jej ojcem...

Kramm przerwał mu:

– Wszyscy? Zwracam uwagę, że zapis o wyborze prawnego opiekuna dziewczynki mówi o jednej osobie. – Odchrząknął. – Nie trzeba dodawać, że znajomość prawa byłaby ważkim atutem u takiego kandydata.

– Wolnego, mój panie! – zastopowała go Bruber.

– Głodnemu chleb na myśli – zawtórował jej Sobel. Poprawił się w fotelu. – Skoro to już nie żadna tajemnica, niech i ja zerknę...

Zanim Kramm zdążył zareagować, burmistrz zerwał się na nogi i zgarnął leżący na biurku list.

Bruber pogroziła obu palcem:

– Wstyd! – Zbliżyła głowę do twarzy Eweliny i uśmiechnęła się jak ktoś, kogo rozbolały wszystkie zęby. – Mądra dziewczynka sama wie, co dla niej najlepsze. Prawda, moja droga?

Ewelina wcisnęła się głębiej w fotel.

– Nie wrócę do domu dziecka!

– Oczywiście, że nie! Wprowadzisz się do mnie. Mieszkam samiuteńka, miejsca mam pod dostatkiem.

– Hola, hola, pani Bruber! – Sobel pomachał pismem. – Dziewczynka ma sama zdecydować.

Bruber zbyła go ruchem ręki.

– Oddam ci salonik. Albo pokój z pieskami. Sama wybierzesz.

Ewelina się ożywiła.

– Ma pani pieski?

Bruber pogładziła ją po policzku.

– Z włóczki. Sama zrobiłam. Dekorują sofę w gościnnym pokoju, ale tobie pozwolę się nimi bawić.

Kramm zrobił się czerwony na twarzy. Otworzył okno i poluzował krawat.

– Niby dlaczego miałaby wybrać właśnie panią?

– A kto od trzydziestu lat opiekuje się z urzędu sierotami?

– Nie jestem sierotą! – zaprotestowała Ewelina. – Mam tatę!

– Właśnie – podchwycił Kramm. – Osoba, którą dziś wybierzesz, będzie się tobą opiekować tylko do jego powrotu.

– W tym liście tatuś napisał, że mam siedem dni do namysłu. A siedem dni to cały tydzień.

– Im prędzej wybierzesz, tym szybciej będziemy mogli ci pomóc – wsparł Kramma doktor Sobel.

– I będziesz mogła korzystać ze zdeponowanych przez tatę pieniędzy – dorzucił zachęcająco Kramm.

– Skoro o tym mowa... – Bruber na moment straciła głos. Odchrząknęła i dokończyła: – A właściwie to o jaką sumę chodzi?

– Tajemnica. Wyjawię ją tylko i wyłącznie prawnemu opiekunowi Eweliny – zastrzegł stanowczo Kramm.

– Biedne dziecko! – Bruber skrzywiła usta. – Musimy ją wyrwać jak najszybciej z rąk tego człowieka! Pastor czemu milczy?

– Nic tu po mnie. Nie mam zielonego pojęcia o wychowywaniu dzieci. Może kiedy sam założę rodzinę...

– Do opieki nad dzieckiem potrzeba osoby z wiedzą i doświadczeniem! – zawyrokował doktor Sobel. – Mam troje własnych, to i dla czwartego miejsce się znajdzie. A Kramm? Czterdziestka na karku, a jeszcze się nie ustatkował. Kobiety zmienia jak rękawiczki.

– Krętacz, nie adwokat! – przemówiła oskarżycielsko Bruber. – Nawet teraz, wobec sieroty, stosuje swoje prawnicze sztuczki! Po co te tajemnice?

Adwokat gestem przywołał Ewelinę.

– Nie widzę powodu, by Ewelinie nie podać wysokości zdeponowanej sumy. Dyspozycja pana Milicza nie zawiera takich zastrzeżeń.

Ewelina podeszła, a Kramm nachylił się i poszeptał jej do ucha. Kiedy skończył, pokręciła głową.

– Umiem pisać i czytać, ale mam jeszcze kłopoty z liczeniem. Może mi to pan pokazać na palcach?

Kramm, odwrócony plecami do pozostałych, spełnił jej życzenie. Podążając za ruchami jego dłoni, poruszała bezgłośnie wargami.

– Powiedział pan „sześćdziesiąt”, a na palcach pokazał czterdzieści – powiedziała na głos.

– Hochsztapler! – zagrzmiała Bruber.

Ewelina nie znała tego słowa, ale musiało oznaczać coś niezbyt miłego, bo Kramm się zmieszał.

– Każdy może się pomylić – wydukał.

Doktor Sobel wstał i uroczyście zastukał w stolik.

– W świetle powyższego zgodzimy się wszyscy, że pan Kramm powinien się wycofać. Zostaje nas troje. To ułatwi Ewelinie wybór.

– Zatem, drogie dziecko? – Pani Bruber kościstymi palcami ścisnęła jej brodę. – U kogo zamieszkasz?

– Chcę wrócić do domu!

– Dziewczynka w twoim wieku nie może mieszkać sama.

– Nie jestem sama. Tata niedługo wróci.

– Skąd ta pewność? – wyrwało się Soblowi.

– Panie burmistrzu! – Pastor Martin położył palec na ustach.

Bruber poruszyła się niespokojnie w fotelu.

– Panie Kramm, niech pan coś zaradzi! Wy, adwokaci, macie swoje sposoby.

Kramm wydął wargi. Przenosząc wzrok z Bruber na burmistrza, wycedził z lisim uśmiechem:

– Obawiam się, że w tej sprawie nic więcej nie mogę zrobić. Przynajmniej przez najbliższe siedem dni.

Wstał od biurka, z metalowej szafy wyjął pęk kluczy i bez słowa położył je przed Eweliną.

– Odwiozę cię – zaproponował pastor Martin.

Leciwy samochód pastora z jękiem resorów wlókł się po gładkiej asfaltowej jezdni, jakby za chwilę miał się rozkraczyć albo rozsypać. Kiedy minęli ostatnie zabudowania miasteczka i za tablicą z miejskim godłem skręcili na wyboistą drogę prowadzącą nad zatokę, pastor zażartował:

– Trzęsie jak statkiem na morzu. Powinienem sobie sprawić nowy wóz.

Wiatr przyniósł zapach morskich fal. Samochód kasłał i prychał, wytrwale się wspinając stromym zboczem. Zostawili za sobą Widmowy Las, pokonali ostatni zakręt i zatrzymali się przed furtką. Wciąż była szeroko otwarta, jak w dniu, kiedy przyjechał doktor Sobel, a wkrótce potem czarny samochód wywiózł mamę.

– Jutro z samego rana zajrzę do sklepu pana Samsy – zapowiedział pastor. – Otworzę rachunek, żebyś mogła robić zakupy. Dług uregulujemy, jak tylko pan Kramm przekaże pieniądze.

– Dziękuję. Bardzo pan miły.

Pastor raptem dostał chrypki i zaczął trzeć oczy. Ze schowka w samochodzie wyjął okulary przeciwsłoneczne i szybko je założył.

– Gdybym ci był potrzebny, wiesz, gdzie mieszkam?

– Wiem.

Wyjrzawszy przez otwarte drzwi samochodu, z za dartą głową śledził nadciągające od morza chmury.

– Zanosi się na deszcz. Dziwne. O tej porze roku rzadko pada. – Zgarbił się nad kierownicą. – Zarygluj się i nikogo nie wpuszczaj.

Zatrzasnęła za sobą furtkę i ścieżką między rabatami kwiatów doszła do werandy. Biegiem pokonała cztery schodki, odwróciła się i pomachała pastorowi na pożegnanie. Poczekała, aż samochód zniknie za zakrętem.

Otworzyła frontowe drzwi, weszła do holu i nie zapalając światła, pozamykała wszystkie zamki.

Potem usiadła na podłodze i rozpłakała się.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: