Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Fałszywa guwernantka - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
19 kwietnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Najniższa cena z 30 dni: 19,90 zł

Fałszywa guwernantka - ebook

Panna Megan Mulcahey otrzymuje tragiczną wiadomość: jej brat został zamordowany podczas wyprawy przyrodniczej nad Amazonkę. Uczestnik ekspedycji podejrzewa o zabójstwo lorda Morelanda, który jednak pozostaje na wolności. Megan postanawia więc sama zdemaskować sprawcę i znaleźć niezbite dowody jego winy. W tym celu jedzie do Londynu i zostaje guwernantką w rezydencji Morelandów. Szybko odkrywa szokujące tajemnice…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-9998-3
Rozmiar pliku: 953 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Nowy Jork, 1879

Wyrwana ze snu, usiadła w pościeli z bijącym sercem. Po chwili zorientowała się, że to jej siostra krzyczy.

– Nie! Nie!

Megan Mulcahey bez zastanowienia wyskoczyła z łóżka i pobiegła do drzwi. Ich dom nie był duży: wąska budowla z piaskowca, wciśnięta w rząd jej podobnych, z trzema sypialniami na piętrze. Błyskawicznie dotarła do pokoju siostry.

Deirdre siedziała na łóżku. Wyciągnęła przed siebie ramiona, jakby chciała dosięgnąć czegoś niewidzialnego. Z jej szeroko otwartych oczu płynęły łzy.

– Deirdre! – Megan usiadła na łóżku. – Co z tobą? Obudź się!

Z twarzy siostry znikło przerażenie, oprzytomniała.

– Och, Megan. To było straszne!

– Na litość boską! – rozległ się od progu głos Franka Mulcaheya. – Co wy wyprawiacie?

– Miała zły sen – odparła Megan, gładząc siostrę po głowie. – Prawda?

– Nie. – Deirdre odsunęła się i otarła dłońmi łzy. – Megan, tatusiu, ja widziałam Dennisa!

– Przyśnił ci się Dennis? – zapytała Megan.

– To nie był sen. On tu był i mówił do mnie.

– Przecież nie mogłaś go widzieć. On nie żyje od dziesięciu lat.

– To był on – upierała się Deirdre. – Widziałam go, tak wyraźnie jak was teraz widzę.

Frank zbliżył się do łóżka córki, przykląkł i spojrzał jej prosto w oczy.

– Jesteś pewna? To był Dennis?

– Wyglądał tak samo jak owego dnia, gdy wypływał na morze.

Zdumiona Megan nie mogła oderwać spojrzenia od siostry.

Cała rodzina wiedziała, że Deirdre zdarzało się niekiedy widzieć to, czego nie dostrzegają inni. Miewała złe przeczucia, które, niestety, spełniały się zbyt często, aby Megan mogła negować niezwykłe zdolności siostry. Zazwyczaj dotyczyło to przewidywań, że jacyś przyjaciele lub członkowie rodziny wpadną w tarapaty, i rzeczywiście do tego dochodziło. Zdaniem Megan, był to wielki dar, ale nie miał nic wspólnego z nadprzyrodzonymi zdolnościami, jakie wielu przypisywało Deirdre.

Znamienne było to, że nigdy jeszcze nie zdarzyło się, aby siostra twierdziła, że widziała kogoś, kto nie żył. Megan nie była pewna, co o tym sądzić. Jej racjonalny umysł nie potrafił zaakceptować opowieści o duchu brata, błąkającym się po świecie żywych. Było bardziej prawdopodobne, że Deirdre miała koszmarny sen.

– Co ci powiedział Dennis? – zapytał Frank Mulcahey. – Dlaczego do ciebie przyszedł?

– Och, tatusiu, to było okropne! – Oczy Deirdre ponownie napełniły się łzami. – Dennis był zrozpaczony. „Pomóż mi!” – powiedział i wyciągnął do mnie ręce. „Proszę cię, pomóż mi!”

– Jezus, Maria! Co to ma znaczyć?! – wykrzyknął przestraszony Frank Mulcahey, robiąc znak krzyża.

– Nic – wtrąciła Megan. – To był sen.

Deirdre patrzyła na siostrę szeroko otwartymi oczami.

– To nie był sen! – zapewniła. – Dennis tu był. Widziałam go tak wyraźnie jak ciebie. Stał i patrzył na mnie. Naprawdę nie mogłam się pomylić.

– Ależ, kochanie…

– Ojcze, myślisz, że nie odróżniam snu od rzeczywistości?

– Oczywiście, że odróżniasz – zapewnił Deirdre ojciec, posyłając groźne spojrzenie Megan. – Czy jeśli czegoś nie można zobaczyć lub usłyszeć, to znaczy, że tego nie ma? Mógłbym opowiedzieć takie historie, że włosy stanęłyby ci dęba na głowie.

– Wiele razy je opowiadałeś – odrzekła z przekąsem Megan. Cierpką uwagę złagodziła uśmiechem.

Krępy, żylasty Frank Mulcahey był człowiekiem energicznym i kochającym życie. Mając piętnaście lat, przybył do Nowego Jorku z rodzinnej Irlandii i powtarzał każdemu, kto gotów był słuchać, że w Ameryce ziściły się jego marzenia. Dorobił się dobrze prosperującego sklepu, poślubił piękną jasnowłosą Amerykankę i dochował się z nią dzieci. Tylko ci, którzy znali go bardzo dobrze, wiedzieli, że jego życie nie było usłane różami. Interesy rozkwitły, ale dopiero po latach ciężkiej pracy i ciułania każdego centa. Po przyjściu na świat Deirdre umarła mu żona, sam wychowywał sześcioro dzieci, a dziesięć lat temu zmarł jego najstarszy syn. Wielu ludzi by się załamało, ale nie Frank Mulcahey, on nigdy się nie poddawał.

Frank i Megan byli do siebie podobni fizycznie. Jego krótko obcięte włosy, poprzetykane siwizną, miały ten sam rudobrązowy odcień i gdyby pozwolił im odrosnąć, wiłyby się jak bujne loki córki. Megan odziedziczyła po ojcu piegi na nosie oraz ciemnobrązowe oczy. Łączyły ich również siła charakteru i determinacja w dążeniu do celu i – na co zwracała uwagę Deirdre – upór, który był przyczyną ich częstych sporów.

– Najwyraźniej niedokładnie słuchałaś. – Frank skwitował uwagę córki.

Megan wiedziała, że nie zdoła przekonać ojca, że jest niepodobieństwem, aby brat powstał z grobu, zmieniła więc taktykę.

– Dlaczego Dennis chciałby do nas wrócić? I jakiej pomocy z naszej strony się spodziewa?

– To jasne jak słońce – odrzekł Frank. – Chce, żebyśmy pomścili jego śmierć.

– Po dziesięciu latach?

– Dość się naczekał, nie uważasz? – Irlandzki akcent Franka stawał się wyraźniejszy w chwilach wzburzenia. – To moja wina. Powinienem zająć się mordercą, tym przeklętym angielskim paniczykiem, jak tylko dowiedzieliśmy się o śmierci Dennisa.

– Nie mów tak, tatusiu. – Megan położyła dłoń na ramieniu ojca, chcąc go pocieszyć. – Nie mogłeś pojechać do Anglii tuż po śmierci Dennisa. Deirdre miała zaledwie dziesięć lat, a chłopcy byli niewiele starsi. Musiałeś pracować i nas pilnować.

– To prawda. – Frank z westchnieniem skinął głową. – Teraz już nic mnie nie trzyma. Nawet w sklepie obędą się beze mnie, od kiedy zaczął w nim pomagać twój brat, Sean. Mogę pojechać do Anglii i zająć się tą sprawą. Zwłoka trwała zbyt długo. Nic dziwnego, że Dennis musiał przyjść i przypomnieć o moim obowiązku.

– Tatusiu, jestem pewna, że Dennis nie dlatego powrócił – stwierdziła Megan, rzucając błagalne spojrzenie siostrze. Wolałaby, żeby ojciec nie pojechał do Anglii. Obawiała się, że popełni jakieś głupstwo i skończy w więzieniu. – Prawda, Deirdre?

Ku zdziwieniu Megan siostra jej nie poparła.

– Nie jestem pewna – odrzekła. – Dennis nie wspominał o swojej śmierci, ale wyraźnie było widać, że potrzebuje naszej pomocy.

– Pewnie, że tak – Frank nie miał najmniejszych wątpliwości. – Chce, abym pomścił jego śmierć.

– Jak? – zapytała Megan. – Nie możesz sam wymierzać sprawiedliwości.

– Nie powiedziałem, że zabiję tego drania, choć zrobiłbym to z przyjemnością, jeśli chcesz wiedzieć. Nie obciążę sumienia jego krwią. Zamierzam postawić go przed sądem.

– Po tak długim czasie?

– Sugerujesz, że powinniśmy pozostać bezczynni?! – zagrzmiał Frank. – Mamy pozwolić na to, żeby ten człowiek nie poniósł kary za zamordowanie Dennisa? Nie spodziewałem się tego po tobie.

– Ależ ja wcale nie chcę, żeby on uniknął odpowiedzialności – gorąco zaprotestowała Megan. – Pragnę tak samo jak ty, żeby zapłacił za to, co zrobił.

Dennis był tylko dwa lata od niej starszy. Łączyła ich silna więź emocjonalna i wielkie podobieństwo charakterów. Oboje byli ciekawi świata, każde z nich pragnęło odcisnąć własne piętno na otoczeniu. Dennis skierował aktywność na eksplorację nieznanych terytoriów, ona wyżywała się w pracy reporterki prasowej.

Zrealizowała swoje marzenie. Doprowadziła do tego, że zatrudniła ją niewielka gazeta nowojorska, gdzie na początek powierzono jej rubrykę towarzyską. Dzięki determinacji i ciężkiej pracy utorowała sobie drogę do działu informacji większej gazety. Był to gorzki sukces, bo zabrakło Dennisa, aby cieszył się jej osiągnięciami. Zmarł podczas pierwszej wyprawy nad Amazonkę.

– Przepraszam – powiedział Frank. – Byłem zdenerwowany. Wiem, że chcesz, aby ten zbrodniarz poniósł karę. Wszyscy tego chcemy.

– Tylko jakie dowody możemy znaleźć po tylu latach?

– Odniosłam wrażenie, że Dennis czegoś szukał – wtrąciła Deirdre.

– Szukał czegoś? – powtórzyła Megan, ze zdumieniem patrząc na siostrę.

– On nie spocznie, dopóki tego nie znajdzie. Powiedział, że musi odnaleźć kogoś albo coś, nie zrozumiałam dobrze. Widziałam, jak bardzo mu na tym zależy.

– Ten człowiek zabił mojego syna i zrobił to z jakiegoś powodu – rzekł Frank. – Niewykluczone, że poszło o coś, co należało do Dennisa, a czego tamten pragnął.

– Co takiego mógłby mieć Dennis, czego tamten by nie kupił? To bogaty człowiek – zauważyła Megan.

– Coś, co Dennis znalazł.

– W dżungli? – Megan uniosła z niedowierzaniem brwi, ale natychmiast przypomniała sobie, co można by znaleźć w dżungli południowoamerykańskiej. – Poczekajcie, czego szukali tam hiszpańscy konkwistadorzy? Złota. Szmaragdów. Dennis mógł natknąć się na kopalnię złota albo drogocenne przedmioty.

– Naturalnie – potwierdził Frank. – Jeśli dowiem się, co znalazł Dennis, a co potem ukradł morderca, udowodnię, że to on zabił mojego syna. Muszę jechać do Anglii.

Megan wstała. Udzieliło się jej podniecenie ojca. Przez dziesięć lat opłakiwała brata, nie potrafiła pogodzić się z tym, że jego morderca pozostanie bezkarny. Świadomość ta naruszała silnie zakorzenione w niej poczucie sprawiedliwości. Nie do końca wierzyła, że jej siostra widziała brata. Ale to, co mówił ojciec, miało sens.

– Masz rację – powiedziała – ale to ja powinnam pojechać. – Zaczęła krążyć po pokoju. – Mogę zbadać sprawę Dennisa, tak jak badam różne sprawy, gdy przygotowuję artykuł. Przecież robię to na co dzień: rozmawiam z ludźmi, weryfikuję informacje, odnajduję świadków. Może uda mi się odkryć, co się wydarzyło. Jeśli nie okaże się to wystarczające dla sądu, będziemy mieć przynajmniej satysfakcję, że czegoś się dowiedzieliśmy.

– Megan, to niebezpieczne – zaprotestowała siostra. – Ten człowiek przecież już raz zamordował. Jeśli zjawisz się tam i zaczniesz zadawać pytania…

– Myślisz, że podejdę do niego i zapytam: „Dlaczego zabił pan mojego brata?”. On nie będzie wiedział, kim jestem.

– Megan ma rację – nieoczekiwanie poparł ją ojciec. – Jednak jeśli myślisz, że pozwolę ci w pojedynkę uganiać się za mordercą, to się grubo mylisz. Ja też pojadę.

– Ale tatusiu…

– Nie ma o czym mówić – uciął Frank. – Pojedziemy razem. Wyśledzimy Thea Morelanda i sprawimy, że zapłaci za zabójstwo waszego brata.Rozdział 1

Theo Moreland, lord Raine, oparł dłonie o poręcz i z wyrazem znudzenia na twarzy spoglądał w dół na wielką salę balową. Spojrzenie zielonych oczu, ocienionych długimi czarnymi rzęsami, przesuwało się leniwie po wypełnionej tańczącymi parami posadzce. Zastanawiał się, nie po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru, po co tu przybył. Jego żywiołem były otwarte przestrzenie, najlepiej w egzotycznych krajach, robienie czegoś intrygującego i niebezpiecznego, jeśli to możliwe.

Oblegany przez kobiety w różnym wieku, poszukał schronienia w pokoju karcianym na górze. W końcu gra też go znudziła, stanął więc na galerii i z markotną miną omiatał wzrokiem parkiet.

– Lord Raine, co za niespodzianka – rozległ się egzaltowany głos.

– Lady Scarle, witam panią.

Stojąca przed nim kobieta należała do najsłynniejszych londyńskich piękności. Wciąż prezentowała się bardzo efektownie: kruczoczarne włosy, szafirowe oczy i cera określana jako krew z mlekiem. Jeśli kolor jej policzków nie był całkiem naturalny, a we włosach pojawiły się srebrne nitki skrupulatnie usuwane, wiedziała o tym tylko jej osobista pokojówka, a ta była wystarczająco dobrze opłacana, aby trzymać język za zębami. Większość mężczyzn z trudem odrywała oczy od wspaniałych piersi lady Scarle, które wznosiły się nad głęboko wyciętą linią dekoltu.

– Cóż to za ceregiele – odezwała się, przywołując na usta szeroki uśmiech i kładąc dłoń na ramieniu Thea. – Znamy się wystarczająco długo, żeby zwracał się pan do mnie po imieniu.

Theo przestąpił z nogi na nogę. Źle się czuł w towarzystwie drapieżnych kobiet. Damy w rodzaju lady Scarle denerwowały go bardziej niż rozchichotane młode debiutantki. Gdy opuszczał Londyn, udając się na ostatnią ekspedycję, lady Scarle była żoną trzęsącego się ze starości lorda Scarle'a. Była zainteresowana przelotnym romansem, od nawiązania którego Theo wykręcił się, choć nie bez trudu. Gdy wrócił przed kilkoma miesiącami, lord Scarle już nie żył, a młoda wdowa szukała nowego męża.

– Byłam rozczarowana, nie widząc pana wczoraj na wieczorze muzycznym u lady Huntington – zaczęła jedwabistym głosem.

– No cóż, nie jestem zainteresowany muzyką – odparł, rozglądając się w nadziei, że znajdzie sposób, aby uwolnić się od kłopotliwego towarzystwa bez okazania się grubianinem.

– Ja również – przyznała, rzucając mu zalotne spojrzenie. – Wydawało mi się, że w ubiegłym tygodniu umawialiśmy się, iż spotkamy się na tym wieczorze.

– Doprawdy? – Theo pamiętał, że natknął się na lady Scarle podczas konnej przejażdżki w Hyde Parku w zeszłym tygodniu. Rozmawiali parę minut, ale nie słuchał, co do niego mówiła. – Chyba zapomniałem. Przepraszam.

– Zrobił mi pan przykrość, Raine. Musi pan odkupić winę, przychodząc we wtorek na mój raut.

– Ja… jestem niemal pewny, że przyjąłem już wcześniej inne zaproszenie na wtorek. Och, Kyria! – zawołał na widok przechodzącej obok siostry i pomachał do niej.

Kyria natychmiast zorientowała się w sytuacji i podeszła do brata.

– Theo, co za miła niespodzianka! Lady Scarle, witam. – Kyria zatrzymała wzrok na zbyt głębokim dekolcie damy. – Nie jest pani zimno? Mogę pożyczyć szal.

– Dziękuję – z wymuszonym uśmiechem odrzekła lady Scarle. – Nie czuję chłodu, lady Kyrio. A może powinnam zwracać się: pani McIntyre?

– Tak i tak jest dobrze – zgodziła się siostra Thea.

Wysoka, o ognistych włosach i zielonych oczach, była niewątpliwie najefektowniejszą kobietą na tym balu. Od czasu debiutu cieszyła się w londyńskim towarzystwie renomą, mówiono o niej „bogini”. Nawet teraz, gdy zbliżała się do trzydziestki, olśniewała urodą. Lady Scarle była mężatką w czasach debiutu Kyrii i z zazdrością obserwowała, jak młodsza o kilka lat rywalka przejmuje palmę pierwszeństwa. Obie damy nie przepadały za sobą.

– Theo – Kyria zwróciła się do brata, obejmując go ramieniem – wszędzie cię szukałam. Obiecałam ci przecież następny taniec.

– Tak – rozjaśnił się. – To prawda. – Skłonił się lady Scarle. – Wybaczy pani…

– Naturalnie. – Nie miała wyboru, musiała przyjąć wymówkę z uśmiechem.

Theo sprowadził Kyrię po schodach na dół, na parkiet.

– Jesteś moim dłużnikiem.

– Nie miałem pojęcia, co robić. Starałem się wymigać od rautu w przyszłym tygodniu. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby tu przyjść.

– Zdziwiłam się na twój widok.

– To wszystko z nudów.

– Chyba dojrzałeś do kolejnej wyprawy.

Theo, najstarszy syn księcia Broughtona, prawie całe dorosłe życie spędził na eksploracji odległych zakątków świata. Fascynowała go egzotyka nowo odkrytych miejsc, lubił fizyczny wysiłek związany z udziałem w wyprawach, nie odstraszało go niebezpieczeństwo, które traktował jako dodatkową atrakcję każdej ekspedycji. Zaledwie kilka miesięcy temu przyjechał z ostatniej podróży do Indii i Birmy. Z przyjemnością wracał na łono rodziny, a czas z nią spędzony pozwalał mu zebrać siły niezbędne do zorganizowania kolejnej wyprawy.

– Edward Horn przygotowuje ekspedycję do Konga. Chce, żebym z nim wyruszył.

– Wygląda na to, że nie masz zbyt wielkiej ochoty.

– Rzeczywiście. Powiedziałem Hornowi, żeby na mnie nie liczył. To dziwne. Z jednej strony, gna mnie w świat, a z drugiej, nie bardzo mam chęć ruszyć się z miejsca. Może jestem za stary na podróże.

– Skończyłeś trzydzieści cztery lata. Jesteś prawie ramolem. – Kyria się roześmiała.

– Mówiono mi, że nadejdzie dzień, kiedy zbrzydną mi podróże. Może to właśnie teraz nastąpiło.

Kyria przyjrzała się bratu badawczo. Na jej twarzy odbiła się troska.

– Co cię trapi?

– Znasz mnie, nie należę do tych, którzy siedzą bezczynnie i rozmyślają o życiu, dzieląc włos na czworo.

– Nie. Jesteś raczej człowiekiem czynu. Zazwyczaj wiesz, czego chcesz i do czego dążysz.

– Dlatego mam wrażenie, że znalazłem się na rozdrożu. Czuję, że czegoś mi brak, ale nie wiem czego.

Kyria zastanowiła się nad słowami brata.

– Nie przyszło ci do głowy, że osiągnąłeś wiek, w którym powinieneś się ustatkować? Może potrzebujesz żony, domu i rodziny?

– Wszyscy wokół chcą mnie o tym przekonać. – Potoczył wzrokiem po sali, pod której ścianami tłoczyły się matki i przyzwoitki, wpatrując się w tańczące podopieczne. – Zostałem dzisiaj przedstawiony licznym matkom panien na wydaniu i usłyszałem to samo: że czas się ustatkować. Czy to te same kobiety, które dotychczas krytykowały mnie za brak poczucia obowiązku i lekkomyślność, przejawiającą się w uganianiu się po świecie zamiast przygotowywaniu do odziedziczenia tytułu księcia? Te same, które nie nazywały mnie inaczej niż „ten zwariowany Moreland”?

– Musisz wiedzieć, że nie ma znaczenia to, czy jesteś zwariowany, czy nie, jeśli któregoś dnia zostaniesz księciem. Tytuł rekompensuje wiele niedoskonałości. Im wyższy tytuł, tym więcej wad się wybacza. Jeśli na dodatek posiadasz majątek, mógłbyś nawet mieć dwie głowy.

– Co za cynizm.

– Szczera prawda.

– Nie chodzi o to, że jestem przeciwny małżeństwu, ale nie mogę sobie wyobrazić, że mógłbym związać się z którąś z tych dziewcząt, nawet z taką ładną jak Estelle Hopewell.

– Estelle Hopewell! Na Boga, tylko nie to! Ta dziewczyna nie splamiła się myśleniem.

– A któraś z nich się splamiła? Może zachowują się tak tylko pod czujnym okiem matek, ale każda, z którą dzisiaj rozmawiałem, uśmiechała się i zgadzała ze wszystkim, o czym mówiłem. Żadna nie wyraziła samodzielnej opinii na jakikolwiek temat i nie okazała najmniejszego zainteresowania sprawami tego świata. Aha, są jeszcze chętne wdówki w rodzaju lady Scarle, która szczerze mówiąc, mnie przeraża. Czy potrafisz sobie wyobrazić którąś z nich w naszej rodzinie?

– Nie! Może powinieneś rozejrzeć się wśród dziewcząt mieszkających na prowincji, tak jak to zrobił Reed.

– Miał niespotykane szczęście. Anna jest rzeczywiście wyjątkowa.

– Istotnie. Nie tracę nadziei, że ty także spotkasz taką kobietę. Pomyśl tylko, cała czwórka „zwariowanych Morelandów” napotkała miłość swojego życia. Przyjdzie kolej i na ciebie.

– Myślisz? – Uśmiechnął się blado. – A teraz ruszam do tańca z najbardziej urodziwą kobietą w Londynie.

Megan Mulcahey stała w oknie sypialni, którą zajmowały razem z Deirdre w wynajętym londyńskim domu. Oparła głowę o chłodną szybę. Upłynął miesiąc od opuszczenia Nowego Jorku. Wciąż nie bardzo wiedziała, jakie działania podjąć. Nie potrafiła wyperswadować ojcu i siostrze, aby nie jechali z nią do Anglii. Wolałaby zajmować się tą sprawą sama, ich udział był dla niej obciążeniem.

Wszystkie jej obiekcje ojciec zbywał argumentami nie do podważenia. Dwaj młodsi bracia, Sean i Robert, byli wystarczająco dobrze wprowadzeni w interesy, żeby przejąć sklep. Frank Mulcahey twierdził też, że Megan będzie potrzebowała jego pomocy. Uświadomił jej, że samotne podróże są niebezpieczne dla kobiet. Uprzytomnił też, że do pewnych miejsc kobieta nie ma wstępu. Na koniec upomniał się o prawo do doprowadzenia mordercy syna przed oblicze sprawiedliwości i wtedy Megan skapitulowała.

Deirdre, zazwyczaj uległa i sprawiająca wrażenie bezradnej, też okazała niezwykły upór. Uważała, że na równi z Megan powinna zaangażować się w poszukiwanie zabójcy, zwłaszcza że to jej ukazał się Dennis.

– Jeśli nie pojadę z wami, kto będzie gotował i sprzątał tobie i tatusiowi? – zapytała.

Był to rozstrzygający argument. Megan nigdy nie lubiła zajmować się gospodarstwem. Ustalony od lat podział ról bardzo jej odpowiadał: ona i ojciec wychodzili codziennie do pracy, a Deirdre prowadziła dom.

Megan spodziewała się, że najstarsza siostra ją poprze. Mary Margaret była uosobieniem rozsądku, a po poślubieniu wziętego prawnika i wydaniu na świat trójki dzieci stała się powszechnie szanowaną, przykładną panią domu i matką. Ku zdziwieniu siostry, Mary Margaret uznała, że ojciec i Deirdre powinni towarzyszyć Megan, żeby – jak to ujęła – „wyciągać ją z kłopotów” i zaproponowała nawet pokryć część kosztów ich podróży.

Ostatecznie więc cała trójka znalazła się na pokładzie płynącego do Southampton parowca i przybyła do Londynu. Pierwsze dwa dni strawili na poszukiwaniu domu i instalowaniu się w nowo wynajętym lokum. Kolejny dzień trwało ustalanie adresu Thea Morelanda.

Dzisiejszego popołudnia Megan poszła przyjrzeć się rodowej siedzibie Morelandów. Była to zaiste imponująca budowla. Zajmowała całą pierzeję między dwiema przecznicami. Widomy znak bogactwa i potęgi książęcego rodu, a także ich zakorzenienia w historii. Byli książętami, zanim Europejczycy zasiedlili Nowy Świat, a hrabiami kilkaset lat dłużej. Ich pałac stał w tym miejscu chyba od czasu, gdy Nowy Jork nosił nazwę Nowy Amsterdam.

Chociaż książęca siedziba zrobiła na Megan wielkie wrażenie, jej determinacja wyśledzenia syna księcia nie znikła. Miała na koncie konfrontacje z nowojorskimi kamienicznikami i potężnymi właścicielami fabryk i nie przyszło jej do głowy, by wycofać się tylko dlatego, że historia tej rodziny była dłuższa niż innych, którym Megan jako dziennikarka dobierała się do skóry. Jak dostać się do środka tego gmaszyska, żeby dosięgnąć Thea Morelanda?

Odeszła od okna i zbliżyła się do biurka. Z górnej szuflady wyciągnęła niewielkie różowe pudełko. Kryło jej skarby. Była to pozytywka ozdobiona różą na wierzchu, z której wyłaniała się postać maleńkiej baleriny. Otwarcie pudełka wprawiało w ruch balerinę, ale mechanizm był od lat zepsuty. Nie rozstawała się z zabawką, gdyż kojarzyła się jej z matką, która zmarła, gdy Megan miała siedem lat.

Wyciągnęła z pudełka niewielkie cylindryczne szkiełko. Nie wiedziała, do czego mogło służyć. Znalazła je przed laty, tuż po śmierci Dennisa. Sprzątała pokój i natknęła się na nie na pokrytej kurzem podłodze pod łóżkiem. Był to przezroczysty graniastosłup z zatopionymi w środku cienkimi srebrnymi nitkami. Megan nosiła szkiełko w kieszeni, traktując je jako talizman. Nie chciała zostawiać go w Nowym Jorku i zabrała w podróż. Kiedy będzie musiała skonfrontować się z Theem Morelandem, przyda się jej szczęście, jakie ono przynosi. Ocknęła się z zamyślenia i odłożyła szkiełko na miejsce, po czym zbiegła na dół.

Deirdre zastała w kuchni; obierała ziemniaki na kolację przy kuchennym stole. Megan usiadła obok, wzięła nóż i zaczęła pomagać siostrze.

– Widziałaś Broughton House? – zapytała Deirdre.

– Uhm. Jest przeogromny.

– Wyobrażałaś go sobie?

– Pałac?

– Nie, jego, Morelanda.

– Och, z łatwością mogę go sobie wyobrazić. Typowy Anglik: blond włosy, chorobliwie jasna, prawie bezbarwna karnacja, wyniosły wyraz twarzy człowieka, który patrzy na wszystkich z góry z arogancją i pogardą właściwą komuś, kto zostanie księciem Broughton. Prawdopodobnie ma zimne niebieskie oczy.

– Myślisz, że gnębi go poczucie winy po tym, co zrobił Dennisowi?

– Nie wiem. Obchodzi mnie tylko jedno: niech płaci za to do śmierci.

– Jak zamierzasz ustalić, jak to się odbyło? Jak to udowodnisz?

– Ważne, co powiedzą dwaj pozostali Anglicy, którzy tam byli: Andrew Barchester i Julian Coffey.

Dziesięć lat temu Dennis wybrał się na wyprawę w dorzecze Amazonki, kierowaną przez amerykańskiego podróżnika Griswolda Eberharta. W jedynym liście, który dotarł do domu, Dennis powiadomił rodzinę, że zanim ruszyli w górę rzeki, wszyscy pozostali uczestnicy wyprawy, poza nim i kapitanem Eberhartem albo rozchorowali się, albo zrezygnowali. Brat był jednak dobrej myśli, bo razem z Eberhartem postanowili połączyć siły z ekspedycją angielską, podobnie zdekompletowaną już na starcie. Grupa Anglików składała się z Andrew Barchestera, Juliana Coffeya i Thea Morelanda. Wszyscy trzej „to wspaniali ludzie”, jak napisał Dennis, a zwłaszcza Theo, który był tylko cztery lata od niego starszy i „potrafił dobrze się zabawić”.

Parę miesięcy później Frank Mulcahey otrzymał krótką, oficjalną wiadomość od Thea Morelanda, zawierającą informację o śmierci syna i kondolencje. Więcej dowiedzieli się z długiego sprawozdania Barchestera, który ujawnił zaskakujący fakt, że Dennis zmarł na rękach Thea Morelanda.

– Żadnych innych szczegółów nie przekazał – stwierdziła Megan.

– Upłynęło dziesięć lat. Ojciec mógł o czymś zapomnieć – zauważyła Deirdre.

– Barchester też mógł o czymś zapomnieć. Mimo wszystko muszę z nim porozmawiać.

– A co z Morelandem? Jego też będziesz wypytywała?

– Wątpię, żeby doszło do naszego spotkania. Siedzi w domu otoczony liczną służbą. Jestem pewna, że nikomu nieznana kobieta nie przemknie się przez drzwi.

– Przecież możesz zaczaić się na zewnątrz i dopaść go, gdy będzie wsiadał do powozu. To dla ciebie żadna trudność.

Megan uśmiechnęła się łobuzersko.

– Nie należę do nieśmiałych, to prawda. Należy jednak zastosować inne metody. Trzeba użyć podstępu. Muszę dostać się do jego domu. Jeśli wziął jakiś przedmiot, który należał do Dennisa, jak podejrzewa ojciec, prawdopodobnie wciąż trzyma go w domu. Spróbuję zatrudnić się u niego jako służąca.

Deirdre wypuściła obierany ziemniak z rąk. Popatrzyła zdumiona na siostrę, a po chwili się roześmiała.

– Co cię tak śmieszy? – Megan była urażona. – Przecież to doskonały pomysł.

– Ty? Służąca? A może kucharka? Chciałabym to zobaczyć.

– Myślisz, że nie potrafię? Dosyć się nasprzątałam i nagotowałam, gdy byłaś mała.

– Wtedy, gdy Mary Margaret udało się zapędzić cię do roboty.

– Mimo to nie zapomniałam, jak to się robi.

– Wyleją cię po dwóch dniach. Znam cię, droga siostro, nie przepadasz za wykonywaniem poleceń.

– Rzeczywiście. Jednak sprzątanie będzie znakomitą okazją do poszukiwań tego przedmiotu, który Moreland mógł ukraść naszemu bratu. Zastanawiam się, czym był zainteresowany Dennis… – Megan badawczo spojrzała na siostrę.

– Od tamtej nocy nie widziałam Dennisa. Nie mam pojęcia, co to jest za przedmiot, na którego odzyskaniu tak bardzo mu zależy. – Zamilkła na moment, po czym dodała: – Pewnie w głębi duszy nie wierzysz, że Dennis przyszedł do mnie.

– Wiem, że nie fantazjujesz – zapewniła ją pospiesznie Megan. – Trudno mi jednak…

– Uznajesz tylko rzeczy namacalne, nie mam ci tego za złe. W twojej pracy liczą się fakty, wiem o tym. Naprawdę nie jestem wariatką.

– Deirdre, ja nigdy w życiu… – Megan chwyciła siostrę za rękę.

– To na pewno był Dennis. Rozmawiał ze mną. Czy pojawił się w rzeczywistości, czy we śnie, nie mam całkowitej pewności. Chciał odzyskać to, co mu zabrano, i potrzebował naszego wsparcia.

– Istotnie trudno mi w to uwierzyć, ale uważam, że nie jesteś ani wariatką, ani kłamczuchą.

– Żałuję, że nie mogę ci pomóc. Każdego wieczoru, gdy kładę się spać, mam nadzieję, że znowu go zobaczę i że on powie nam, jak mu pomóc.

Wiara Deirdre była dla Megan zdumiewająca. Szczerze mówiąc, zazdrościła siostrze. Brak wątpliwości – jakie to wygodne. Obawiała się, że jej nigdy nie będzie to dane. Całe jej życie opierało się na stawianiu pytań.

Skończyły obieranie ziemniaków. Deirdre postawiła garnek na ogniu i zajęła się mięsem umieszczonym w piekarniku. Megan wróciła na górę. Zamierzała uporządkować notatki.

Gdy zeszła na kolację, ze zdziwieniem stwierdziła, że ojciec jeszcze nie wrócił do domu. Czekały z Deirdre z rozpoczęciem posiłku, w końcu usiadły do stołu, spoglądając z niepokojem na zegar. Zdążyły zjeść i pozmywać naczynia, a jego wciąż nie było. Wreszcie z wielką ulgą usłyszały, jak otwiera frontowe drzwi. Wkroczył do kuchni, gwiżdżąc wesołą melodię.

– Dobry wieczór – powitał córki.

– Gdzie byłeś? – zapytała Megan. – Martwiłyśmy się o ciebie.

– Niepotrzebnie. Prowadziłem śledztwo.

– Śledztwo? – Megan uniosła brwi. – Od kiedy tak to się nazywa? – Wciągnęła parę razy nosem powietrze. – Czuję zapach piwa.

– Zgadza się. Wypiłem w ramach śledztwa – wyjaśnił Frank. – Czy zostały jeszcze jakieś resztki kolacji dla biednego starego ojca? Umieram z głodu.

– Czy możesz powiedzieć coś bliższego? – Megan była zaintrygowana.

– Zastanawiałem się nad tym, jak dostać się do środka rezydencji, aby zdemaskować nędznika. Poszedłem popatrzeć, to rzeczywiście imponująca budowla.

– Też o tym myślałam – odezwała się Megan. – Mówiłam nawet Deirdre, że najlepszym sposobem byłoby zatrudnienie się tam w charakterze służącej. To olbrzymi dom. Muszą potrzebować licznej służby. Na pewno często poszukują nowych kandydatów.

– A ja jej odpowiedziałam, że nie utrzymałaby się tam nawet przez tydzień – wtrąciła Deirdre.

– Mogłabym spróbować.

– Najpierw musieliby cię zatrudnić. Nie wyglądasz na służącą – upierała się Deirdre.

– Potrafiłabym wcielić się w taką rolę. Poza tym to kwestia ubrania; gdybym włożyła najciemniejszą suknię, jaką mam…

– Nic nie ukryje twoich błyszczących oczu – stwierdził ojciec, głaszcząc ją czule po policzku. – Nie martw się, dziewczyno, mam lepszy pomysł.

– Jaki?! – wykrzyknęły chórem.

– Wczoraj wieczorem odwiedziłem wszystkie gospody w okolicy rezydencji Morelandów i wróciłem tam dzisiaj po południu. Dopisało mi szczęście. Do jednej z nich zagląda lokaj z Broughton House, żeby wypić łyczek. Ma na imię Paul. Okazał się gadułą.

– Czego się dowiedziałeś? – spytała Megan.

– Lord Raine przebywa w rezydencji.

– A kto to taki?

– On we własnej osobie.

– Myślałam, że nazywa się Moreland.

– Owszem, ale ma taki tytuł, ponieważ jest pierwszy w kolejności do odziedziczenia tytułu księcia Broughton. Za życia ojca jest lordem Raine. Nie proś, żebym ci wyjaśnił dlaczego. Sam straciłem sporo czasu, zanim się zorientowałem, że Paul mówi o łajdaku, którego chcę odnaleźć. Podobno poszukują guwernera dla dwóch młodszych synów w rodzinie.

– Chcesz powiedzieć, że powinnam spróbować zatrudnić się tam jako guwernantka? – zapytała Megan. – Chyba nie mówisz serio!

– Dlaczego nie? Chyba łatwiej ci będzie ich przekonać, że jesteś guwernantką niż panną służącą.

– Byłaś najlepszą uczennicą w klasie – przypomniała Deirdre. – W każdym razie miałaś najlepsze stopnie. Gdybyś lepiej się zachowywała, ukończyłabyś szkołę z nagrodą.

– Właśnie. Chodziłaś do najlepszej szkoły zakonnej w Nowym Jorku – dodał Frank. – Uczyłaś się łaciny i historii, czytałaś tych wszystkich przemądrzałych autorów, na których ciągle się powołujesz. W siedzibie Morelandów nie zabawisz długo.

– Nie mam doświadczenia i referencji. Nie przyjmą mnie.

– Powołasz się na pracę w Ameryce, odległej o tysiące mil. Miną tygodnie, zanim dostaną odpowiedź od osób, które wskażesz.

– Nawet gdybym załatwiła sobie najlepsze referencje, to dlaczego mieliby zatrudnić Amerykankę? Zapewne liczne Angielki chętnie przyjęłyby tę posadę.

– Wygląda na to, że większość z nich już próbowała – ze śmiechem zauważył Frank. – Te dwa urwisy cieszą się niezłą reputacją.

– Boją się ich wszystkie angielskie guwernantki?

– Na to wygląda. Zresztą wkrótce będą za starzy na guwernantki.

– Za starzy? A w jakim są wieku?

– Muszą mieć ze dwanaście, trzynaście lat.

– I co ja bym z nimi miała robić?

– Poradzisz sobie. Wychowałaś się z chłopcami. Trzymaj ich krótko, tak jak swoich braci, Seana i Roberta.

– To angielscy arystokraci. Nie można ich tak traktować.

– Daj spokój, Megan. Takie same zepsute wyrostki, jak wielu innych.

– Nie zatrudnią kobiety – argumentowała Megan. – Przynajmniej nie w moim wieku.

– Córeczko, nie mają wyjścia. Poza tym księżna jest trochę dziwna. Wolnomyślicielka, według Paula. Popiera prawa kobiet, równouprawnienie płci i tym podobne dyrdymały.

Megan spojrzała na ojca z niedowierzaniem.

– Księżna? Tatusiu, ten lokaj się z ciebie nabijał.

– Jest tylko jeden sposób, żeby sprawdzić.

– To prawda – skapitulowała Megan. – Zatem czas do łóżka, jeśli jutro mam udać się na rozmowę w sprawie pracy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: