Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Farben Lehre. Bez pokory - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 kwietnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Farben Lehre. Bez pokory - ebook

MUZYKA, SZACUNEK, PRAWDA…

Niepokorny, zadziorny, uparty, konsekwentny, niezależny – taki jest zespół Farben Lehre i taki jest jego lider, Wojciech Wojda. Historia Farben Lehre nie jest usłana różami – wiedzie od prób w garażu przy trzydziestostopniowym mrozie, wyrzucania z kolejnych sal prób oraz niechęci środowiska i mediów, poprzez zwycięstwo na festiwalu w Jarocinie, aż po spektakularny występ podczas Przystanku Woodstock dla kilkusettysięcznej, szalejącej pod sceną publiczności. Bez pokory to szczera opowieść o polskiej scenie muzycznej i jej kulisach, a także o ciemnych i jasnych stronach grania w zespole rockowym.

Historia, która jest nie tylko muzyką, ale także sposobem na życie…

Po 30 latach działalności Wojciech Wojda wciąż wierzy w swoje młodzieńcze ideały, wyznaje cenne zasady uczciwości, lojalności i braterstwa. Dlatego idzie pod prąd i nie waha się wypowiadać swoich, często kontrowersyjnych, poglądów. Bez pokory to fascynujący obraz charyzmatycznego, pełnego energii wokalisty i autora bezkompromisowych tekstów oraz jego buntu wobec świata. Książka przedstawia też przeobrażenia Wojdy-muzyka w Wojdę-menedżera, który dba nie tylko o interesy własnego zespołu, ale również aktywnie wspiera innych artystów.

***

Podziwiam Wojtka Wojdę za wytrwałość w kreowaniu takiej, a nie innej idei.
Kazik Staszewski

Wojtek jest zawsze oddany sprawie. To taka nieuleczalna fala romantyzmu. Do dziś obaj pozostajemy dzikimi dzieciakami z dzikim entuzjazmem.
Kuba Wojewódzki

Są wiarygodni w tym co robią. Nie ma ich w mediach, a mimo to na ich koncerty przychodzą tłumy.
Tomek Dorn

To taki niezatapialny statek, grupa ludzi, która czuje muzykę.
Jurek Owsiak

Mam szacunek dla kogoś, kto dotknął lekkiego dna i wyszedł na prostą. Prawdziwy band musi przeżyć wszystko, za tym idzie sukces.
Muniek Staszczyk

Podoba mi się ich bunt. Mody się zmieniają, a oni robią swoje.
Michał Jelonek

 

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7924-244-3
Rozmiar pliku: 7,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

To były wakacje 2007 roku. W moim rodzinnym mieście odbywała się druga edycja nieistniejącego już dziś festiwalu Kierunek Olsztyn. Zapamiętałem ją z dwóch powodów. Pierwszego dnia dotarł tu biały szkwał – lało jak z cebra, wiatr pędził z przerażającą prędkością. Nawałnica trwała tylko kwadrans, ale to wystarczyło, by dokonała ogromnych spustoszeń. Można powiedzieć że z miejskiej plaży nad jeziorem Krzywym, gdzie miał się odbyć festiwal, „zmiotło” scenę. Miałem wrażenie, że tylko cud uratował ją przed odfrunięciem nad jezioro. Niestety zalane nagłośnienie nie nadawało się do użytku. Jednak imprezy nie chciano odwołać i organizatorzy załatwili rezerwowy sprzęt, choć gorszej jakości, co wieczorem bardzo dokuczało i zespołom, i publiczności. Drugim powodem miało być spotkanie z Wojtkiem Wojdą, którego poznałem rok wcześniej na festiwalu w Jarocinie. Byliśmy umówieni przed ich koncertem, aby pogadać. Chciałem też nakłonić lidera Farbenów, aby przyjrzał się występowi moich bardzo zdolnych kolegów z grupy Enej. Dopiąłem swego – spodobali mu się i dzięki jego wstawiennictwu wydali w Lou & Rocked Boys upragnioną pierwszą płytę.

Wojtek jest niezwykle gadatliwym człowiekiem, więc barwnie opowiadał o początkach kapeli, studiach w Warszawie, imprezowaniu w słynnym akademiku przy Kickiego, oraz o wyjazdach do Jarocina. Właśnie wtedy zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Dopuszczony w końcu do głosu zapytałem, czy, skoro był świadkiem tylu interesujących wydarzeń, nie spisze tego i nie wyda w formie wspomnień. Wojtek – pamiętam jak dziś – uśmiechnął się, a w jego oczach jakby coś się zaświeciło. Po chwili stwierdził: „Pewnie, masz rację, ale… może ty się tego podejmiesz”.

Zatkało mnie.

Tuż po koncercie postanowiłem się upewnić, że Wojtek poważnie o tym myśli. Gdy okazało się, że tak, poprosiłem o czas do namysłu. Po miesiącu zdecydowałem się – będę to robić! Od razu przyszedł mi do głowy tytuł: Bez pokory – Wojciech Wojda i Farben Lehre. Idealnie pasował do Wojtka, jego tekstów, postawy życiowej i muzyki zespołu. Teraz wiem, że ten brak pokory kształtował się u niego przez lata wyrzeczeń i walki. Dziś to dojrzały facet, ale nie pozbawiony młodzieńczej energii. Po prostu wie, czego chce i nie da sobie w kaszę dmuchać. Ta książka to opowieść o wzlotach i upadkach zarówno jego, jak i Farben Lehre. O ciężkiej pracy, o spełnianiu marzeń, umiejętności dążenia do celu czy wreszcie – o byciu zawsze wiernemu sobie i swoim ideałom.

Żmudna praca nad tą książką trwała blisko siedem lat. Dzisiaj oddajemy ją w Wasze ręce wspólnie, bo ta publikacja nigdy by nie powstała, gdyby nie osobiste zaangażowanie Wojtka, któremu bardzo dziękuję za zaufanie. Dziękuję także za przegadane godziny, konstruktywne kłótnie, cenne podpowiedzi, barwne opowieści i gościnność w Płocku. Bardzo chciałbym podziękować również Leszkowi Gnoińskiemu, redaktorowi tej książki, za to, że zgodził się na tę niełatwą i czasochłonną współpracę. Dziękuję za wszystkie rady, cierpliwość, wyrozumiałość i wspaniałą naukę, dzięki której stałem się innym człowiekiem.

Podziękowania za dobrą energię, cierpliwość i godziny wspomnień należą się też muzykom Farben Lehre: Adamowi „Mikołajowi” Mikołajewskiemu, Konradowi Wojdzie i Filipowi Grodzickiemu. Dziękuję również pozostałym rozmówcom, którzy poświecili swój cenny czas, aby opowiedzieć o kontaktach z Wojtkiem i Farbenami, a tych wywiadów przeprowadziłem – lekko licząc – ponad 200. Każdemu z osobna kłaniam się w pas.

Bardzo żałuję, że nie wszyscy, z którymi chciałem porozmawiać, zgodzili się na swój udział w publikacji. Brakuje przede wszystkim wypowiedzi dawnych członków zespołu: gitarzysty Roberta Chabowskiego i basisty Piotra Kokoszczyńskiego. Mimo wcześniejszych deklaracji, obaj unikali kontaktu, więc uznałem, że nie mają ochoty na rozmowy o zespole. Być może podobne wątpliwości kierowały Piotrem Bartusiem i kilkoma innymi osobami, które odmówiły mi wywiadów. Szkoda.

Kamil Wicik1.1. BEZ ŚWIATŁA

Gdy w 1977 roku w Wielkiej Brytanii grupa The Sex Pistols wydała Never Mind The Bollocks, a Johnny Rotten wykrzykiwał: „Boże, chroń królową i jej faszystowski reżim”, w naszym kraju przeważnie słuchało się muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej. Rządziła radiowa Jedynka ze swoimi gwiazdami: Alicją Majewską, Homo Homini, Krzysztofem Krawczykiem czy Ireną Jarocką. U państwa Wojdów z Płocka, rodziców przyszłego lidera Farben Lehre, słuchało się jednak muzyki dużo ambitniejszej.

Pani Anna, mama Wojtka, która na co dzień uczyła języka polskiego w szkole średniej, uwielbiała Ewę Demarczyk, Marka Grechutę, Edith Piaf i Charles’a Aznavoura. Pod koniec lat 70. w rodzinnym domu można było także usłyszeć płyty popularnych w tamtym czasie takich gwiazd, jak Boney M, Joe Dassin czy Drupi. „Mnie też te melodie wpadały w ucho”, przyznał po latach Wojtek. Jego ulubionymi wykonawcami byli: Suzi Quatro, Afric Simone, Boney M, Eruption i Smokie. Pana Wiesława, tatę Wojtka, muzyka nie interesowała. Owszem, czasem sięgał po nagrania zespołów folklorystycznych, ale bardziej ze względów sentymentalnych – przypominały mu czasy dzieciństwa: „Mój ojciec grał na harmonii, tak samo jak dziadek – przyznaje pan Wiesław. – Ja też się uczyłem, ale w wieku kilku lat miałem wypadek, podczas którego trwale uszkodziłem palec wskazujący, co uniemożliwiło mi dalszą naukę”.

W dzieciństwie główną pasją Wojtka, a wręcz całym jego światem, była piłka nożna. Kochał grać, więc kopał piłkę i na podwórku, i w szkole. Oczywiście nie wyróżniał się na tle większości dzieciaków w tym czasie, bo lata 70. były przecież złotym okresem polskiego futbolu. Jednym z pierwszych zapamiętanych przez Wojtka doświadczeń były mistrzostwa świata w 1974 roku. Przesiedział je przed telewizorem, ekscytując się każdym meczem. Znał składy wszystkich drużyn występujących podczas turnieju rozgrywanego w Republice Federalnej Niemiec, a nawet reprezentacji Zairu i Haiti, słabeuszy tamtych mistrzostw.

„Synek założył nawet specjalny zeszyt, gdzie notował składy wszystkich drużyn, choć oczywiście najbardziej kibicował naszym”, wspomina pani Anna. A polska reprezentacja radziła sobie wyjątkowo dobrze, wygrywając mecz za meczem. Polegli dopiero w starciu z gospodarzami mistrzostw. Do dziś ten „pojedynek w wodzie” wzbudza ogromne emocje. Wówczas płakała cała Polska, a wraz z nią siedmioletni Wojtuś. Mimo to, zapatrzony w grę Deyny, Szarmacha, Gadochy, Laty i pozostałych, chciał zostać piłkarzem. I jak w przypadku tysięcy chłopców – na marzeniach się skończyło, bo z czasem piłka nożna zaczęła być odsuwana przez inną pasję – muzykę, a wyrywkowe dziecięce i niewinne słuchanie Suzi Quatro czy Smokie zmieniało się w coraz bardziej dojrzałą fascynację.

Wojtek dokładnie pamięta moment, gdy muzyka stała się dla niego ważna, a był to wyjątkowy dzień – 8 grudnia 1980 roku. Właśnie wtedy w popołudniowym programie Radiokurier na antenie radiowej Jedynki po raz pierwszy usłyszał piosenki The Beatles: She Loves You i A Hard Day’s Night. Tego dnia John Lennon został zabity przez Marka Chapmana, obłąkanego fana. Polskie media powiadomiły o tym zdarzeniu, przy okazji emitując najbardziej znane piosenki Lennona i Beatlesów. Mimo to Wojtek nie został fanem The Beatles, ale AC/DC, których usłyszał kilka miesięcy później. Z twórczością braci Young zapoznał go Jarek Lipczyński, a sam Wojtek tak opowiada o tym zdarzeniu: „Spotykaliśmy się w jego domu i słuchaliśmy muzyki. I gdy któregoś razu puścił jakąś piosenkę AC/DC z płyty Back in Black, oniemiałem!”.

Wkrótce Wojtek sięgnął po nagrania kolejnych kapel z kręgu hard rocka i heavy metalu: Kiss, Queen, Black Sabbath, UFO, Iron Maiden, Judas Priest i Led Zeppelin. Regularnie przychodził do Jarka z magnetofonem szpulowym Grundig ZK 120, by przegrywać kolejne utwory. Lipczyński, pasjonat Trójki, a szczególnie programów Piotra Kaczkowskiego, właśnie stamtąd czerpał wiedzę o swoich ulubionych wykonawcach. „Wówczas w audycjach radiowych puszczano całe płyty Deep Purple, Led Zeppelin, AC/DC i wielu innych”, mówi Jarek, w tamtych czasach szczęśliwy posiadacz „kaseciaka”, zdobytego w niezwykłych okolicznościach. Podobnie jak większość ówczesnych nastolatków, wysłał do popularnej niemieckiej firmy Grundig prośbę o prospekty i materiały promocyjne, a oni w nagrodę za zainteresowanie… przysłali mu nowiutki magnetofon kasetowy!

W tych latach płyty z zachodnią muzyką praktycznie nie pojawiały się w oficjalnej sprzedaży. Najczęściej przywozili je krewni mieszkający za granicą lub marynarze podróżujący po całym świecie. Można je było nabyć w nielicznych prywatnych sklepach muzycznych albo na bazarach, takich jak warszawski Wolumen czy Skra. Jednak ich ceny stanowiły poważną przeszkodę. Przeciętny Polak zarabiał wówczas równowartość około 20 dolarów, a taka płyta stanowiła wydatek rzędu sześciu–ośmiu dolarów. Niewielu rodziców stać było na kupienie swojemu dziecku płyty za blisko połowę miesięcznej pensji.

Tymczasem w roku 1980 rock „wybuchł” w Polsce z ogromną siłą. Do głosu doszło pokolenie urodzone w latach 50. Niespełna 30-letni muzycy, którzy jeszcze kilka lat wcześniej grali w zespołach towarzyszących polskim gwiazdom piosenki, chałturzyli w knajpach w USA lub grali na statkach, zaczynali tworzyć swoją muzykę. Po instrumenty sięgnęło także młodsze pokolenie. Czasy świetności ładnie uczesanych i schludnie ubranych Czerwonych Gitar, Trubadurów czy Jerzego Połomskiego odchodziły w przeszłość. Młodzi ludzie potrzebowali autentyczności i chcieli widzieć na scenie artystów ulepionych z tej samej gliny. Innych młodych ludzi mających podobne jak oni problemy i potrzeby. Oczekiwano prawdziwego przekazu, a nie komunistycznej nowomowy, serwowanej przez socjalistyczne media. To wszystko gwarantował rock, który już na początku lat 80. stał się głównym sposobem wyrażania nieskrępowanego buntu. Wojtek, jak i całe jego pokolenie, mieli dużo szczęścia, bo jak pokazała historia, był to czas wyjątkowy dla polskiej muzyki. Zespoły powstawały jak grzyby po deszczu, organizowano coraz więcej koncertów.

Młody Wojda też połknął rockowego bakcyla. Pierwszym zespołem, na którego koncert trafił, był Maanam. Działo się to w maju 1981 roku, kiedy Kora podzieliła całą Polskę. Korę można było kochać lub nienawidzić – półśrodki nie wchodziły w grę. Jej prowokacyjne zachowanie na scenie, obcięte na jeżyka włosy i poetyckie teksty stały się na długie miesiące jednym z głównych tematów Polaków stojących w coraz dłuższych kolejkach. Wojtkowi spodobał się występ Maanamu, ale znacznie bardziej urzekła go sama atmosfera koncertu, jego wspólnotowość i magia. „Czułem się, jakbym był w innym świecie – kolorowe światła, lekki zaduch, no i Kora, krótko obcięta, charyzmatyczna, prowokująca”, wspomina.

Serce Wojtka wciąż biło dla heavy metalu. Dlatego gdy się dowiedział o istnieniu TSA, postanowił zobaczyć ich na żywo. A były to czasy, kiedy poczta pantoflowa mogła zastąpić najlepszą akcję promocyjną. TSA zdecydowanie wygrali drugą edycję jarocińskiego Ogólnopolskiego Przeglądu Muzyki Młodej Generacji, kładąc na łopatki wszystkich konkurentów i zyskując renomę największych wymiataczy w kraju. Co ciekawe, był to wówczas zespół instrumentalny. Gdy do grupy dołączył wokalista Marek Piekarczyk, stali się największą sceniczną atrakcją w Polsce. Wypadało przyjść na ich koncert i zobaczyć rozebranych do pasa muzyków, szalejących w opętańczym tańcu. Jako że do kapeli przylgnęła też łatka „polskiego AC/DC”, wiadomo było, że gdy TSA pojawi się w okolicy Płocka, to Wojtek na pewno nie przepuści takiej okazji.

A ta przytrafiła się już w październiku 1981 roku, kiedy TSA wystąpili w warszawskiej Sali Kongresowej, podczas Rock Jamboree. Wojda przyjechał do stolicy i na scenie zobaczył Ogród Wyobraźni oraz cel swojej podróży – TSA.

Ich koncert wgniótł go w jeden z trzech tysięcy wyściełanych czerwonym materiałem, eleganckich foteli tej reprezentacyjnej sali, w której od ćwierćwiecza odbywały się też Zjazdy Partii i inne komunistyczne uroczystości, choć trzeba dodać że Kongresowa była również miejscem słynnych koncertów. W końcu to tam w 1967 roku wystąpili The Rolling Stones.

Na koncercie TSA Wojtek siedział jak zahipnotyzowany. „To był dźwiękowy kopniak prosto w szczękę, kopara mi opadła”, wspomina. Najbardziej zachwycały umiejętności i sceniczny wizerunek gitarzystów. Uśmiechnięty Stefan Machel, biegający po scenie w krótkich jeansowych spodenkach, przypominał Wojtkowi Angusa Younga z AC/DC. Żywiołowi muzycy byli jak przybysze z innego świata, a ich ostre brzmienie w niczym nie przypominało tego, co pokazywała telewizja podczas festiwali w Sopocie czy Opolu. Gdy wracał do Płocka, w głowie wciąż huczały mu utwory TSA.

Miesiąc później opolanie przyjechali do płockiego klubu Filip, więc Wojtek wybrał się na oba koncerty, które wówczas zagrali. Po występach udało mu się porozmawiać z Markiem Piekarczykiem. Do tej pory wydawało mu się, że gwiazdy muzyki są niedostępne, a zmiana tego przekonania przypieczętowała jego sympatię dla TSA. „Mimo że byłem 15-letnim dzieciakiem, Piekarczyk rozmawiał ze mną jak równy z równym”, stwierdził po latach Wojtek.

Do grudnia 1981 roku zaliczył niemal wszystkie koncerty w Płocku, a przyjeżdżało tam coraz więcej zespołów – Bank, Anex czy Exodus. Jednak najbardziej zapadł mu w pamięci wieczór z kapelą Mech. Nic dziwnego, działo się to 12 grudnia. „Wstałem następnego dnia rano i w radiu usłyszałem przemówienie generała Jaruzelskiego, które obwieszczało wprowadzenie stanu wojennego. Przeżyłem szok”.

Zamknięto granice państwa, wprowadzono zakaz podróżowania, a na ulicach pojawiły się czołgi, patrole milicji i wojsko. Między 22.00 a 6.00 obowiązywała godzina milicyjna – poza domem mogli przebywać tylko posiadacze odpowiednich przepustek. Zaostrzono cenzurę, kontrolowano korespondencję, wyłączono telefony i mimo że połączenia wznowiono kilka tygodni później, to jeszcze długo po podniesieniu słuchawki słyszało się beznamiętny komunikat, że rozmowa jest kontrolowana. W stanie wojennym internowano wielu działaczy opozycji związanej z Solidarnością, telewizja emitowała tylko wybrane programy, a pojawiających się na wizji dziennikarzy ubrano w wojskowe mundury. Ramówkę wypełniały filmy wojenne, produkowane w KDL (Krajach Demokracji Ludowej), a radio grało przede wszystkim muzykę poważną oraz instrumentalną. Rock, jazz czy inna „zachodnia” muzyka w pierwszych tygodniach stanu wojennego zniknęły z eteru. Zamknięto również szkoły, do których uczniowie mieli wrócić dopiero po Nowym Roku.

Wojciech Jaruzelski i jego wojskowa klika wstrzymali życie kulturalne na kilka miesięcy. Mimo to już w lutym 1982 roku, w hali warszawskiego milicyjnego (!) klubu sportowego Gwardia odbył się pierwszy koncert rockowy, a w kwietniu ruszyła odnowiona radiowa Trójka, po prawdziwym programowym liftingu. Audycje kierowano głównie do młodych, powstała Lista Przebojów Marka Niedźwieckiego, a na antenę wracały programy z muzyką rockową. Socjalistyczna Polska powoli budziła się z marazmu stanu wojennego, a rock zaczął odzyskiwać pozycję sprzed 13 grudnia. Czasami władze same próbowały organizować koncerty, by odsunąć młodzież od zapowiadanych przez opozycję polityczną demonstracji, jednak zdecydowanie nieskutecznie. Młodzi ludzi równie chętnie chodzili na koncerty, co uczestniczyli w manifestacjach, przeważnie kończących się walką z ZOMO (Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej). Z dzisiejszej perspektywy trudno jest określić, co zostało zorganizowane przez władze, a co nie. W końcu wszelkie imprezy masowe (koncerty rockowe, a te odbywające się w klubach studenckich również się do takich zaliczały) musiały być organizowane przez państwowe agencje koncertowe lub same kluby, podlegające władzom państwowych uczelni. Nie istniały firmy prywatne, mające prawo do organizacji takich imprez, ani kluby czy puby, jakie znamy dziś. Zgodę na każdy koncert musieli podpisywać przedstawiciele różnych szczebli władz, zarówno państwowych, jak i miejskich. W Płocku imprezy rockowe zaczęto organizować wiosną, jednak Wojtek nie uczestniczył w żadnej z nich, a na swój pierwszy koncert w stanie wojennym trafił zupełnie przypadkowo.

Na początku lipca 1982 roku przyjechał do Warszawy powitać polskich piłkarzy powracających z Mistrzostw Świata w Hiszpanii jako trzecia drużyna świata. Zatrzymał się u kuzyna na Pradze, który wyciągnął go po południu na koncert Oddziału Zamkniętego, Deutera, Slimu i hardrockowego Korpusu. Impreza odbyła się na Stadionie Skry. Wojtek nie dał się długo namawiać, przede wszystkim chciał posłuchać stołecznego Korpusu, jednak to za sprawą zespołu Deuter po raz pierwszy zetknął się na żywo z muzyką punkrockową, która wówczas nie zrobiła na nim wrażenia. „Niespecjalnie mnie to ruszyło”, mówi po latach.

Po paru tygodniach znów pojawił się w stolicy, tym razem na koncercie bardzo popularnego w Polsce walijskiego tria Budgie, które przyjechało dać aż 16 występów i było pierwszym zachodnioeuropejskim zespołem rockowym odwiedzającym nasz kraj po wprowadzeniu stanu wojennego. Właśnie na tym koncercie Wojtek poznał Adama Kępińskiego. Nowa znajomość okazała się bardzo ważna, bo obaj umówili się na wspólny wyjazd na zaczynający się kilka dni później festiwal w Jarocinie.

Adam był starszy o ponad rok, co stanowiło dla Wojtka świetną kartę przetargową w rozmowach z rodzicami. Udało mu się ich przekonać, że ze starszym kolegą, a w dodatku posiadaczem własnego namiotu, będzie bezpieczny. „Gdyby nie Adam, to pewnie rodzice nie pozwoliliby mi jechać”, mówi. Wówczas o festiwalu w Jarocinie nie było słychać zbyt wiele, więc rodzice nie kojarzyli tej imprezy. Wiedzieli tylko, że syn jedzie słuchać głośnej muzyki i to w zupełności im wystarczało. A Wojtek marzył, aby pojechać do Jarocina, bo przecież rok wcześniej właśnie tam pojawił się jego ulubiony zespół – TSA.

Już w roku 1970 zorganizowano w jarocińskim klubie Olimp Wielkopolskie Rytmy Młodych (WRM). Zresztą do dziś mieszkańcy Jarocina nie mówią na festiwal inaczej, jak właśnie „Rytmy”. W połowie lat 70. imprezę przeniesiono do nowo otwartego Jarocińskiego Ośrodka Kultury (JOK). Od początku w ramach WRM odbywał się konkurs młodych kapel, które walczyły o Złotego Kameleona. Pojawiali się wykonawcy z całej Polski i dziennikarze muzyczni z najbardziej liczących się mediów. Występowały też gwiazdy polskiej muzyki, jak Test, Grupa Stress, Wojciech Skowroński czy zespół Anawa, w tym czasie występujący z Andrzejem Zauchą. Mało kto pamięta, że impreza początkowo nie miała charakteru czysto rockowego. Uczestniczyli w niej piosenkarze, chóry, a w połowie lat 70. zaczęto organizować Przegląd Prezenterów Dyskotek. Przełomem okazał się rok 1980, kiedy do Jarocina przyjechali Walter Chełstowski i Jacek Sylwin. Ich celem było kontynuowanie koncertów pod nazwą Ogólnopolski Przegląd Muzyki Młodej Generacji i nadanie festiwalowi dużo większego zasięgu niż do tej pory. I to im się udało. Już pierwsza edycja Przeglądu, a jedenasta Rytmów, odniosła sukces. Do Jarocina przybyło około czterech tysięcy fanów rocka z całej Polski, a w kolejnych latach przyjeżdżało ich coraz więcej.1.2. KONTRASTY

Wojtek po raz pierwszy zameldował się w Jarocinie w sierpniu 1982 roku. Kilka dni wcześniej – 22 lipca (w latach PRL-u ten dzień był świętem narodowym) – generał Jaruzelski zniósł godzinę milicyjną i wypuścił na wolność część internowanych opozycjonistów. „Milicji i tajniaków pewnie wielu przyjechało, ale ja ich jednak nie widziałem, nie demonstrowali swojej obecności”, mówi Wojtek, który wraz z Adamem zamieszkał na polu namiotowym znajdującym się na terenie klubu Jarota. Już rok później, ze względu na coraz większe zainteresowanie festiwalem, właśnie tam przeniesiono główne koncerty. Na razie najważniejszą sceną był amfiteatr, oddalony o kilometr od pola namiotowego.

16-letni Wojda jechał do Jarocina przede wszystkim po to, by zobaczyć i posłuchać TSA. Nie zawiódł się i mógł podziwiać swoich idoli – Machel i Nowak, biegając i skacząc, rządzili sceną. Wojtek zapamiętał również wspaniałe brzmienie – mocne, głośne, selektywne. Jego zdaniem już wtedy TSA grali na światowym poziomie. „Cała reszta zespołów, no może z jednym, toruńskim, wyjątkiem, wypadła jak prowincjusze”, dodaje. Wojtek był również ciekaw występów Republiki i ART Rock.

Dla Republiki koncert w Jarocinie okazał się jednym z wielu w trasie. Zespół był na dorobku, choć miał już na koncie numer jeden na liście Trójki, czyli nieśmiertelny Kombinat. Mimo to Republika stanowiła zespół niemal kompletny, z dokładnie przemyślaną koncepcją, dominującą czernią i bielą, ascetyczną choreografią oraz oszczędną muzyką, mającą swoje źródło w nowej fali i post punku. Wojtek do dziś nie kryje pozytywnych emocji: „To był powiew świeżości. Oni pokazali, że koncert rockowy może polegać na czymś więcej niż tylko na odegraniu muzyki, że może stać się spektaklem”. Natomiast występ olsztyńskiej grupy ART Rock zapisał się w jego pamięci jako „szczyt obciachu”. „Pojawili się na scenie w strojach przypominających kombinezony astronautów. Wyglądali dramatycznie, grali archaicznie”. Zresztą zespół już wkrótce okrył kurz zapomnienia. Jak najbardziej zasłużenie.

Ale było coś jeszcze. Właśnie w roku 1982, mocniej niż kiedykolwiek wcześniej, w Jarocinie zaznaczyły swoją obecność zespoły prezentujące punk rocka i nową falę. Wojtkowi szczególnie przypadła do gustu warszawska formacja SS-20, później znana jako Dezerter. Wokaliści wyśpiewywali treści daleko odbiegające od przyjętych wówczas norm. Jak choćby w Burdelu, jednym z ich sztandarowych utworów: „Jestem głupi, mam pierdolca! / W uchu kolczyk, w dupie stolca! / ciągle płyną na mnie skargi! / Ciągle z ludźmi mam zatargi!”. Wojtek przeżył szok: „Nie wyobrażałem sobie, aby w Polsce stanu wojennego można było takie słowa publicznie wykrzyczeć. A jak wyglądali! Podarte koszule, spodnie moro, włosy postawione na sztorc”. A był to rok, kiedy na deskach jarocińskiego amfiteatru zaprezentowały się jeszcze zespoły Rejestracja, WC, Śmierć Kliniczna, Bikini i Kontrola W. Ich występy przeszły do historii nie tylko festiwalu, ale całej polskiej muzyki rockowej. Właśnie wtedy punk rock stawał się muzyką pokoleniową. Mocne teksty połączone z ostrym, hałaśliwym brzmieniem opisywały niezwykle trafnie tamtą rzeczywistość i problemy młodych. Ten przekaz ujął Wojtka szczerością i zaczął go intrygować. Ziarno zostało zasiane…

Kolejnymi etapami stopniowo dokonującej się przemiany hardrockowca w punkrockowca były dwa wydarzenia: koncert UK Subs na warszawskim Torwarze oraz poznanie Witka Rogowieckiego i Pawła Nowaka. Ale po kolei. UK Subs przybyli do Polski w lutym 1983 roku i wspólnie z Republiką objechali kilkanaście polskich miast, występując w największych halach. Wojtek wybrał się na Torwar wraz z kumplami z podwórka. Publiczność była podzielona między fanów Republiki i UK Subs. Gdy kończyła Republika, pod scenę podchodziła „umundurowana” w czarne skóry załoga punkowa. Występ Brytyjczyków robił ogromne wrażenie, choćby ze względu na wyjątkowy ruch sceniczny. Gitarzysta Nicky Garratt biegał jak opętany, skakał z głośników ustawionych kilka metrów nad sceną. „Jego szpagaty i skoki wywołały u mnie szok estetyczny”, mówi Wojda. I choć pojechał do Warszawy przede wszystkim, by zobaczyć Republikę, opuścił stolicę jako zwolennik punk rocka. W jego muzycznym świecie powoli zaczynało brakować miejsca dla AC/DC i TSA. Poznanie Witka Rogowieckiego w autobusie relacji Warszawa – Płock ostatecznie zmieniło gust Wojtka. Kilka lat starszy Witek studiował w Warszawie, a jego brat Romek prowadził w radiowej Trójce (wraz z Markiem Wiernikiem) kultową audycję Cały ten rock. „Mój brat ściągał też różne gazety muzyczne, jak chociażby »New Musical Express« czy »Melody Maker«. Dzięki temu mogliśmy dowiedzieć się więcej o naszych ulubionych wykonawcach”, mówi Witek. Wojtek odwiedził go w domu, a gdy posłuchał muzyki z pokaźnego zbioru płyt – doznał olśnienia. Od tego momentu jego ulubieńcami nie były już hardrockowe gwiazdy, a The Clash, The Jam, Magazine, Echo & the Bunnymen czy Joy Division. „To była moja muzyka! Jej siła tkwiła w prostocie, w innej energii. Te nieskomplikowane melodie docierały prosto do mojego umysłu i serca”, przyznaje.

Gdy tylko Witek odwiedzał rodzinne miasto, Wojtek pojawiał się u niego z czystymi kasetami (nieco wcześniej rodzice kupili mu grundiga) i przegrywał płyty, przywożone przez starszego kolegę. Podczas jednej z wizyt u Rogowieckiego poznał Pawła Nowaka, który – jak się okazało – śpiewał i grał na gitarze w płockim punkowym zespole Trucizna. Wojtek nigdy wcześniej nie słyszał tej kapeli, choć w niewielkim lokalnym środowisku punkowym była ona otoczona swoistym kultem. Wszystko dzięki jedynemu koncertowi, który odbył się w maju 1982 roku, w klubie Metalowiec, podczas przeglądu młodych zespołów, połączonym z jubileuszem „Tygodnika Płockiego”, ważnej miejscowej gazety.

Członkowie zespołu napisali własne teksty, między innymi do piosenek The Stranglers i The Sex Pistols. Już sam wygląd muzyków i tytuły kawałków (Dziwkarstwo oraz Pierdolę jubileusz) wzbudzały przerażenie organizatorów, ale miarka się przebrała, gdy Nowak zaśpiewał: „Ja przez pana nabawię się klaustrofobii, generale Jaruzelski”. Wtedy organizator wyłączył prąd i występ Trucizny przeszedł do lokalnej legendy. Zespół przestał istnieć, gdy kilka miesięcy później basista Zachar Bugaj dostał powołanie do wojska, a Nowak zdał maturę i wyjechał do Warszawy, by studiować prawo. Paweł coraz rzadziej słuchał punk rocka, a zafascynowała go mroczna twórczość Joy Division. To właśnie od niego wiosną 1983 roku Wojtek pożyczył ich Closer oraz Never Mind the Bollocks Sex Pistols. Wysłuchanie obu płyt było kluczowym doznaniem, które określiło muzyczną przyszłość młodego Wojdy.

W sierpniu Wojtek znów pojawił się w Jarocinie. To nie był już ten sam festiwal. W 1983 roku zrezygnowano z szyldu Ogólnopolski Przegląd Muzyki Młodej Generacji i wprowadzono nowy – Festiwal Muzyków Rockowych. Za kształt artystyczny festiwalu odpowiadał już tylko Walter Chełstowski, a coraz większe zainteresowanie spowodowało, że główne koncerty przeniesiono z amfiteatru na boczne boisko klubu Jarota. Rockowy boom i masa zespołów chętnych do zaprezentowania się w Jarocinie sprawiły, że festiwal miał trwać rekordowe siedem dni, co jeszcze przed rozpoczęciem imprezy wzbudziło sporo kontrowersji.

Oliwy do ognia dolał sam Walter Chełstowski, który postanowił… przedzielić publiczność, stawiając między sceną a konsoletą długą drewnianą belkę. Organizator tłumaczy, że chciał zniwelować ewentualne konflikty pomiędzy punkowcami a resztą publiczności, głównie fanami heavy metalu. „Gdy punki tańczyły pogo, taniec, którzy wygląda dość agresywnie, a nawet niebezpiecznie, wszyscy pozostali musieli się cofnąć w bezpieczne dla siebie miejsce. Chciałem, aby oni też mogli się bawić bez zagrożenia – wspomina Chełstowski, jednocześnie przyznając się do błędu. – To był jeden z moich najgłupszych pomysłów. Zupełnie się nie sprawdził”. Choć akurat ta właśnie belka pomogła Wojtkowi w symbolicznym określeniu swojego stosunku do muzyki. Nie odczuwał dylematu – stanął po stronie dla punkowców! Najbardziej podobały mu się występy Sedesu, Rejestracji, Dezertera, Śmierci Klinicznej i Kontroli W. oraz niepowtarzalny klimat festiwalu.

Wtedy po raz pierwszy przyszła mu do głowy myśl, że chciałby stanąć na deskach jarocińskiej sceny, co wcale nie było nierealne. Szczególnie że trzy miesiące wcześniej założył z kumplami z ogólniaka swój pierwszy zespół. Wojtek stanął przed mikrofonem, za gitarę chwycił Piotrek Goczyński, Zbyszek Bartuś grał na klawiszach, a przy perkusji zasiadł Jarek Wojnarowski, zaś basiści co chwila się zmieniali. Grupa pod nazwą Dada AK, czyli Dada Awangarda Kryzysu, istniała rok i nie zagrała żadnego koncertu. Chłopcy spotykali się na próbach i ćwiczyli covery, biorąc na warsztat piosenki Republiki, Klausa Mitffocha, Kryzysu, Oddziału Zamkniętego czy The Jam. Zespół był bardziej zainteresowany zabiciem codziennej nudy niż czymś poważniejszym. „Byliśmy nowicjuszami, uczyliśmy się grać na pożyczonych instrumentach. Dla nas to była duża frajda”, stwierdził po latach Wojtek.

W 1984 roku ponownie pojechał do Jarocina, tym razem z kolegą z podwórka Tomkiem Skupińskim. Najbardziej zapadł mu w pamięć występ Dezertera i ostra przepychanka słowna między muzykami zespołu a organizatorami. Do dziś, choć minęło przecież sporo czasu, tamto zdarzenie wzbudza emocje po obu stronach ówczesnego konfliktu. Przez lata zapisu koncertu można było posłuchać jedynie z kasety zatytułowanej Jeszcze żywy człowiek (obecnie jest już dostępny na płycie), a sam występ uważany jest za jeden z najlepszych w historii nie tylko Dezertera, ale i samego festiwalu. „Czuliśmy jedność pomiędzy sobą na placu, jak i pomiędzy nami a zespołem – opowiada Wojtek. – Organizatorzy, których utożsamialiśmy z władzą, poczuli się bezradni. Gdy myślę o tamtych czasach, to nie Solidarność mam w pamięci, tylko właśnie ten występ Dezertera. Wtedy naprawdę poczułem się wolnym człowiekiem, poczułem tę niepowtarzalną energię i moc, która wytworzyła się na stadionie”.

Wojtek oczywiście śledził również występy konkursowe, które stały się kwintesencją festiwalu. To właśnie tam można było usłyszeć nowe zespoły, a rok 1984 to wspaniałe koncerty puławskiej Siekiery, łódzkiej Moskwy, krakowskiego Made In Poland, bydgoskiego Variete czy warszawskiej Madame. Na Wojtku, jak i na wielu innych uczestnikach, największe wrażenie zrobiła Siekiera. „Myślę, że już swoim wyglądem wystraszyli w Jarocinie wielu ludzi. Sam się ich bałem”, przyznaje. Kapela do dziś uważana jest za jedno z największych odkryć w historii imprezy.

W latach 80. na czas trwania festiwalu ogłaszano prohibicję – alkoholu nie można było kupić nie tylko w sklepach Jarocina, ale także całego powiatu. Dlatego uczestnicy najczęściej przywozili trunki ze sobą, a gdy zaczynało ich brakować, wsiadali w pociąg i jechali do najbliższego miasta nieobjętego zakazem sprzedaży, jak choćby do Ostrowa Wielkopolskiego. Tak też zrobili Wojtek z Tomkiem – rano wyruszyli, by po wypiciu kilku butelek lokalnego piwa wrócić późnym popołudniem do Jarocina. „Koncerty pamiętam jak przez mgłę, ale żalu nie było, bo tego dnia przeważały zespoły metalowe”, wspomina Wojtek. Jak widać jego transformacja w kierunku punk rocka dobiegła końca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: