Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Flirt - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Wrzesień 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Flirt - ebook

Kiedy playboy i milioner Jonas Faraday wysyła zgłoszenie do Klubu, dostaje szokująco osobistą odpowiedź od anonimowej agentki przyjmującej oferty do tego ekskluzywnego miejsca. Od tej chwili myśli tylko o niej: odnaleźć ją i dać jej rozkosz, której – jak twierdzi – nigdy nie poznała…
Sarah Cruz: „Przeczytałam arogancki mail Jonasa Faradaya i zmiękły mi kolana. Ryzykowałam, że stracę pracę, ale nie mogłam się powstrzymać. Musiałam mu odpisać. Moje wyznanie było zbyt śmiałe, ale byłam przekonana, że mnie nie znajdzie, nie miał szans. Nie wiedziałam jednak, kim jest ten mężczyzna. I kim się dla mnie stanie – spełnieniem moich pragnień czy moją zgubą…”

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6126-3
Rozmiar pliku: 863 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Jonas

Imię i nazwisko.

Powoli wciągam powietrze i zaraz wypuszczam. Naprawdę to zrobię? Tak, jasne, że tak. Gdy cztery miesiące temu, w czasie wspinaczki na Mount Rainier, Josh tylko przelotnie wspomniał o Klubie, wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, zanim zasiądę przed laptopem i wypełnię zgłoszenie.

Jonas Faraday, wpisuję.

„W toku procesu rejestracji zostaniesz poproszony o realizację trzech kroków służących do identyfikacji. Stanowczo sprzeciwiamy się anonimowości podczas procesu weryfikacyjnego. Oczywiście w interakcji z innymi członkami Klubu możesz używać pseudonimu”.

Dobra, dzięki. Tak czy siak nazywam się Jonas Faraday.

Wiek.

Wpisuję 30.

Krótki opis sylwetki.

Bardzo wysportowany, 185 cm wzrostu, 88,5 kg.

Nie, chwila. Przez ostatni miesiąc ćwiczyłem jak wariat. Idę do łazienki i staję na wadze. Potem wracam do laptopa.

86 kg.

„Poprosimy o załączenie trzech fotografii, które przekażemy naszemu rekruterowi: zdjęcie legitymacyjne, zdjęcie całej sylwetki wyraźnie pokazujące budowę ciała oraz zdjęcie w ubraniu, w którym zazwyczaj pokazujesz się publicznie. Zdjęcia posłużą jedynie do procesu identyfikacji i nie zostaną nikomu udostępnione”.

Jezu. Naprawdę zamieszczę te wszystkie osobiste dane i wyślę trzy zdjęcia jakiemuś nie wiadomo-czy-istniejącemu rekruterowi w randkowo/seksualnym serwisie, o którym nic nie wiem?

Wzdycham.

Naprawdę to zrobię? Oczywiście, że tak. Kłóci się to z moim zdrowym rozsądkiem i staje w sprzeczności z racjonalnym myśleniem, a intuicja podpowiada mi, że to prawdopodobnie bardzo, bardzo zły pomysł, ale od razu wiedziałem, że to zrobię, gdy tylko cztery miesiące temu usłyszałem od Josha o Klubie.

– Coś niesamowitego, stary – wystękał, znajdując punkt oparcia dla stopy i wyciągając rękę do najbliższego sterczącego głazu. – Najlepiej wydane pieniądze w życiu.

Najlepiej wydane przez mojego brata pieniądze. I to mówi gość, który jeździ lamborghini? Takiej rekomendacji nie mogłem zignorować. Od czasu tej wspinaczki nie mogłem myśleć o niczym innym. Nawet w czasie kosmicznego pieprzenia seksownej przedszkolanki, prokurator stanowej, barmanki, stewardesy, bankierki, trenerki psów, reporterki sądowej, kelnerki, fryzjerki, pediatry czy fotografki, myślałem tylko o tym, co tracę, nie należąc do Klubu.

– To coś jak tajne stowarzyszenie – wyjaśniał Josh. – Członkowie są wszędzie na świecie, gdziekolwiek pojedziesz, dobiorą ci kogoś w sekundę, a wybrane osoby są zawsze… podejrzanie kompatybilne.

To właśnie te słowa, „podejrzanie kompatybilny”, przyczepiły się do mnie i nie chciały odpuścić, nie część o kobietach dostępnych na pstryknięcie w dowolnej części świata. Boże, przecież sam mogę sobie znaleźć partnerkę seksualną, o każdej porze, gdziekolwiek się znajdę.

Nie chciałbym się przechwalać, ale kobiety dosłownie same się na mnie rzucają, głównie dzięki mojemu wyglądowi (tak twierdzą), pieniądzom (tak podejrzewam) i czasem także dzięki nazwisku Faraday (noszenie go nie jest aż taką gratką, uwierzcie). Młode, stare, mężatki, singielki, seksowne i szare myszki, blondynki i brunetki, intelektualistki i łobuzice, o pełnych kształtach i współczesne heroiny. Nieważne. Wygląda na to, że mogę mieć każdą i to z równą łatwością jak zamówienie zestawu w McDonaldzie, jeśli tylko mam na to ochotę. A od tego roku mam coraz większą, permanentną i obsesyjną ochotę. I powoli zaczynam się za to nienawidzić.

A teraz wyjaśnijmy sobie jedno, zanim ktoś zacznie się burzyć i całkiem rozsądnie wymieniać wszystkie kobiety, z którymi nigdy nie mógłbym iść do łóżka. „Nie przelecisz Oprah, Matki Teresy ani Chastity Bono, zanim została Chazem”. Stanowczo podkreślam, że mogę pójść do łóżka z każdą kobietą, z którą chcę. A nie z każdą chodzącą po ziemi. Jestem w pełni świadomy, że nie uwiódłbym zakonnicy, Oprah, osiemdziesięcioczteroletniej prababci ani transpłciowej lesbijki przed operacją. Przecież nawet bym nie chciał, na litość boską!

Chcę powiedzieć tyle: jeśli ja, Jonas Faraday, chcę zobaczyć konkretną kobietę nagą i rozpostartą na moim łóżku, jeśli tego właśnie chcę, bo nie mogłem od niej oderwać wzroku i poczułem, że mi staje, albo – nie wiem – rozśmieszyła mnie, dzięki niej zacząłem myśleć o czymś inaczej, albo nie mogła znaleźć okularów przeciwsłonecznych, a potem chichrała, bo miała je na głowie, albo jej pupa jest wyjątkowo okrągła w obcisłych dżinsach – o tak, zwłaszcza jeśli ma tyłek, w który mogę wbić zęby – to kimkolwiek jest, w końcu z własnej woli sfrunie mi do łóżka jak anioł, którym przecież jest i rozłoży przede mną jedwabiste uda, a potem, po zaledwie kilka chwilach obustronnego zachwytu, będzie mnie błagała, żebym ją zerżnął.

Chciałabym móc powiedzieć, że to koniec historii, ale niestety tak nie jest. Bo jeśli chodzi o mnie, seks nigdy nie jest końcem. I dlatego właśnie potrzebuję Klubu. Nie mogę bez końca chodzić na ryby nad ten sam staw i moczyć wędki w tych samych wodach, nieważne, że ciepłych i kuszących. Nie chcę bez końca wyławiać tej samej przeklętej tilapii, nawet jeśli jest jędrna i pyszna. Już po prostu nie mogę.

Jeśli będę robił ciągle to samo, raz za razem, zawsze w ten sam sposób, oszaleję, co zresztą już raz zrobiłem, chociaż jakby w innym życiu i w całkiem innych okolicznościach. Ale i tak nie chcę powtórki. Pragnę czegoś innego. Bezwzględnie prawdziwego. I jeśli jedynym sposobem, żeby to zdobyć, jest olanie zdrowego rozsądku i złożenie gigantycznej ofiary pieniężnej bóstwom deprawacji, to trudno.

„Prosimy o podpisanie oświadczenia zawierającego pytania dotyczące Twojej przeszłości oraz o załączenie wyników badań lekarskich i laboratoryjnych. Niniejszy krok jest warunkiem obowiązkowym do ukończenia procesu weryfikacji”.

Nie ma sprawy. Nawet mi ulżyło, że każdy przechodzi przez tak gęste sito. Podpisuję we wskazanym miejscu.

„Orientacja seksualna. Proszę wybrać spośród następujących możliwości: heteroseksualny, homoseksualny, biseksualny, panseksualny, inne”.

Hetero. To proste. Ale z ciekawości sprawdzam w Google’u, co to znaczy „panseksualny”. Potencjał seksualny nieograniczany płcią ani formą. Aha, dobra, czyli wszystko wchodzi w grę. Ciekawy pogląd z filozoficznego punktu widzenia, ale do mnie nie pasuje ani trochę. Ja doskonale wiem, czego chcę, a czego nie.

„Czy Twoje fantazje seksualne zakładają jakąkolwiek formę przemocy? Jeśli tak, opisz je szczegółowo”.

Nie. Zdecydowanie i stanowczo nie.

„Prosimy wziąć pod uwagę, że odpowiedź twierdząca nie wyklucza członkostwa w Klubie. Przeciwnie, prowadzimy wysoce wyspecjalizowany serwis dla osób o szerokim spektrum skłonności. W trosce o zapewnienie jak najlepiej dopasowanej usługi prosimy o opisanie wszelkich pragnień dotyczących dowolnych form przemocy seksualnej”.

Ej, dupki, przecież już raz napisałem: brak.

Pewnie powinienem przejść do następnego pytania, ale nie mogę się powstrzymać od dłuższej wypowiedzi. „Nie istnieje nic, co dawałoby mi większą przyjemność niż zapewnianie kobiecie intensywnej rozkoszy, najbardziej szokującej, najgwałtowniejszej, jakiej doznała w życiu. Jeśli mi się udaje, jej przyjemność, a w konsekwencji tym także i moja, dyskretnie ociera się o ból. Ale moje fantazje nie obejmują przemocy ani sprawiania drugiej osobie bólu, nigdy. Sama koncepcja wydaje mi się odstręczająca, zwłaszcza w odniesieniu do najsubtelniej rozkosznego doświadczenia, jakiego może doznać człowiek”. Co za pojebów wpuszczają do tego Klubu?! Aż mnie mdli.

„Czy jesteś aktywnym uczestnikiem ruchu BDSM i/albo interesujesz się BDSM? Jeśli tak, opisz swoje doświadczenia najbardziej szczegółowo”.

„Nigdy”, piszę i dla większego efektu mocno walę palcami w klawisze. Pewne mroczne wspomnienie grozi poderwaniem się z ciemnej kryjówki, ale zmuszam je do pozostania na miejscu. Serce mi wali. „Mój skrajny brak zainteresowania wiązaniem i sadomasochizmem nie podlega absolutnie żadnej dyskusji”.

„Opłaty i warunki członkostwa. Prosimy o wybranie jednej z dostępnych opcji: Roczne członkostwo – 250 tysięcy dolarów. Miesięczne członkostwo – 30 tysięcy dolarów. Opłaty nie podlegają zwrotowi. Od powyższej zasady nie ma żadnych odstępstw. Po wybraniu preferowanej formy informacje dotyczące szczegółów płatności zostaną przesłane w oddzielnej wiadomości. Zdeponowana opłata trafi na konto Klubu bezpośrednio po zaakceptowaniu Twojego członkostwa”.

Jak to zawsze mówił mój ojciec: „Idź na całość albo idź do domu”. Śmiałby się na cały głos, gdyby wiedział, że syn, którego nazywał mięczakiem, odwołuje się do jego słów, wybierając formę członkostwa w seksklubie. „Jesteś bardziej podobny do swojego staruszka, niżbym się spodziewał!”, powiedziałby pewnie. Niemal słyszę, jak jego duch zaśmiewa mi się nad uchem.

To nie suma sprawia, że się waham. Mógłbym wykupić kilka rocznych członkostw i moi księgowi nawet nie mrugnęliby okiem, ale ja nie szastam pieniędzmi, dla zasady, bez względu na sumę. Ale jeśli zamierzam to zrobić – a zamierzam – czy nie najrozsądniej z ekonomicznego punktu byłoby zapłacić z góry za cały rok? Kolana mi się trzęsą.

Dobra, przyznaję, to kurewsko nieodpowiedzialne wydawać tyle kasy na jakiś klub, serwis randkowy, czy co to do cholery w ogóle jest, zwłaszcza, że istnieje wyłącznie wirtualnie. Przecież nie jestem Joshem, który kupuje sobie nowe włoskie sportowe samochody, gdy tylko ma taką zachciankę, a na trzydzieste urodziny wynajął Jaya-Z (swoją drogą to mogło być nasze wspólne przyjęcie urodzinowe, gdyby tylko chciało mi się przyjść). A jednak… Wzdycham. Przecież dobrze wiem, co zrobię, bez względu na koszty i wrzeszczący mi w głowie głos rozsądku, który nakazuje się wycofać.

Zaznaczam „roczne członkostwo” i wypuszczam powietrze z płuc.

„Prosimy o szczegółowe wyjaśnienie motywacji kierujących Tobą przy wstępowaniu do Klubu”.

Zamykam na chwilę oczy, żeby zebrać myśli.

„Kocham kobiety”, piszę. Oddycham głęboko. „Uwielbiam się z nimi pieprzyć. A przede wszystkim, uwielbiam sprawiać, że szczytują”. Uśmiecham się na widok brutalnej bezwstydności słów widniejących na ekranie komputera. Nie wyobrażam sobie, że w jakiejkolwiek innej sytuacji odważyłbym się na podobną zuchwałość. Być może powinienem napisać: „Uwielbiam zapach kobiecych włosów, gładkość skóry, elegancki łuk szyi i ramienia”. I przecież to wszystko prawda, nie jestem socjopatą. Zdarzało mi się tracić nad sobą panowanie z powodu inteligencji i poczucia humoru – to nie sarkazm, jeśli chodzi o płeć piękną, im mądrzejsza, tym lepsza – na dźwięk zachrypniętego głosu albo rubasznego śmiechu. A nawet, tak!, na widok autentycznej dobroci w jej oczach. Wszystko to jest dla mnie cholernie seksowne. Ale nie da się ukryć, że włosy kobiety pachną najpiękniej, jej skóra jest najmiększa i najbardziej kusząca, a śmiech najbardziej zaraźliwy, gdy stanowią preludium do jednego: najszczerszej, najpierwotniejszej i najzajebistszej właściwości naszych ciał. Wszystko inne to tylko przygrywka, skarbie, cudowna, ale jednak przygrywka.

Oddycham głęboko. Nigdy wcześniej nie sformułowałem tych myśli. Chcę je ująć jak najtrafniej, inaczej wypełnianie tej całej aplikacji nie ma sensu.

„Odkąd pamiętam, zawsze uwielbiałem kobiety. Z wiekiem zamanifestowało się to w postaci potężnego apetytu seksualnego, który jednak nigdy nie wyrywał się spod kontroli. Mogłem zaprosić kobietę do galerii sztuki, na koncert, do kina albo na nastrojową kolację przy świecach i nad butelką pinot noir uprzejmie pytać ją o jej pracę, pasję, a nawet o ukochanego maltańczyka o imieniu Kiki, ani przez moment nie czując potrzeby wypalenia: »A tak naprawdę chcę cię zerżnąć w kiblu«”.

Wpatruję się w ekran. Jestem pewien, że wychodzę na dupka. Ale nic na to nie poradzę. Prawda to prawda.

„A potem wszystko się zmieniło. Jakiś rok temu. Poszedłem na zwyczajną randkę z bardzo ładną dziewczyną i kiedy pieprzyłem się z nią po kolacji – wcale nie w toalecie, podkreślam – zrobiła coś, czego nie zrobiła przy mnie jeszcze żadna kobieta. Udawała orgazm”. Krzywię się na samo wspomnienie. „Udawała, kurwa, orgazm! I to tak ostentacyjnie, że poczułem się urażony. Rozwścieczyło mnie to nie na żarty. W seksie nie chodzi o to, żeby komuś poprawić humor albo być uprzejmym, to nie herbatka z królową! Seks powinien być szczery, ma być najprawdziwszym, najbardziej pierwotnym, autentycznym i dzikim przejawem ludzkiego doświadczenia. A orgazm, silą rzeczy, jest zwieńczeniem, kulminacją tego aktu szczerości”.

Chryste, po tych wszystkich miesiącach nadal potrafię się wściec. Oddycham ciężko, pierś mi faluje, policzki pałają. Nie myślę jasno. Potrzebuję muzyki. Muzyka mnie uspokaja, kiedy myśli mi szaleją, a puls dudni jak wściekły. Gdy byłem mały, terapeutka nauczyła mnie korzystać z muzyki jak ze środka uspokajającego i to wciąż działa. Otwieram bibliotekę plików w laptopie. Wybieram White lies RX Bandits i przez kilka minut słucham. Piosenka szybko mnie koi, oczyszcza głowę, odkorkowuje zatkaną butelkę z myślami i uczuciami, dając im ujście. Słucham do momentu, aż znów jestem spokojny.

„Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego mnie okłamała”, piszę dalej. „Dlaczego przedwcześnie i sztucznie zakończyła to cholernie dobre rżnięcie (a raczej: to co mnie się wydawało cholernie dobrym rżnięciem) i tym samym pozbawiła się choćby możliwości naturalnego spełnienia? Naprawdę byłem aż tak beznadziejny, że wolała zakończyć ten koszmar, zamiast przynajmniej spróbować? Szlag mnie trafił”.

Powoli wciągam powietrze i wypuszczam.

„Którejś nocy, gdy nie mogłem spać, tylko wierciłem się w łóżku i myślałem, nagle spadła na mnie prawda i nie chciała odpuścić. Nagle zrozumiałem, że okłamała mnie właśnie dlatego: byłem tak beznadziejny, że nie widziała sensu starań, nie chciało jej się nawet próbować. Ta świadomość mogła mnie złamać i wpędzić w czarną rozpacz (już to przerabiałem, nic miłego), ale uratowało mnie jedno: w głębi duszy wiedziałem, że nawet się nie postarałem zająć się nią tak, jak potrafię. Skupiłem się wyłącznie na swojej przyjemności i domyślnie przyjąłem, że to, co ja czuję, odczuwa automatycznie także ona. Im więcej o tym myślałem, tym wyraźniej widziałem: dała mi to, na co zasłużyłem. I zawstydziłem się. To był przełomowy moment. Od tej chwili stałem się mężczyzną ogarniętym obsesją, skupionym jedynie na tym, żeby raz jeszcze pójść z tą kobietą do łóżka, tym razem dać z siebie wszystko i upewnić się, że dojdzie naprawdę i z taką mocą, jak nigdy wcześniej. Chciałem ją nauczyć tego i owego o szczerości, tak, ale jeszcze bardziej pragnąłem odkupienia. Oczywiście zgodziła się na drugą randkę, mimo mojej żałosności wydawała się nawet podekscytowana wizją kolejnego spotkania, ale kiedy pieprzyłem ją tym razem, byłem nowym człowiekiem, mężczyzną opętanym, oświeconym, można by wręcz powiedzieć, nastawionym wyłącznie na jej przyjemność. Efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Całe jej ciało drżało i falowało pod moim językiem, otwierało się i zatrzaskiwało z takim hukiem, jak niezamknięte drzwi w czasie tornada. Wydawała totalnie niesamowite dźwięki, najbardziej pierwotne i dzikie, jakie kiedykolwiek słyszałem, nic podobnego do automatycznego meczenia, które wyciskała z siebie za pierwszym razem. Teraz stworzyła pieprzoną symfonię. Oczywiście, już nieraz kobiety przy mnie dochodziły, ale nigdy w ten sposób. O nie, nigdy, przenigdy w ten sposób. Trzymałem ją na otwartej dłoni i spychałem w przepaść, była zdana na moją łaskę i zbliżała się do wrót innego świata”.

Serce mi wali. Kutas jest sztywny.

„A co najlepsze – to było prawdziwe olśnienie – doprowadzenie jej do takiego stanu, zrobiło to samo ze mną. To się jeszcze nie zdarzyło. Tym razem wprowadzanie tej ślicznej kłamczuchy w stan nieokiełznanej ekstazy, czynienie z niej niewolnicy prawdy, mojej niewolnicy i niewolnicy rozkoszy, zapewniło mi najgenialniejszy seks w życiu; doznania, jakich jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Chciałem przeżywać taki haj znów i znów (ale nie z nią, ma się rozumieć, już nigdy z nią) i od tamtej pory gonię za nim jak opętany”.

Zaczerpuję powietrza.

Czy ta paplanina odpowiada na zadane pytanie? Cholera. Nie wiem. Ale zrobiłem, co w mojej mocy.

„To właśnie sprowadza mnie do Klubu”.

Patrzę na ekran. Wzruszam ramionami. Więcej nie urodzę.

„Prosimy o szczegółowy opis Twoich preferencji seksualnych. Aby Klub mógł zapewnić Ci jak najlepszą usługę, sugerujemy szczerość, drobiazgowość i brak zahamowań. Autocenzura nie ma sensu”.

Palce zaczynają mi drżeć nad klawiaturą. Na to pytanie czekałem.

„Niektórzy faceci mówią, że seks z piękną kobietą przybliża ich do Boga. Ale naprawdę powinni celować wyżej. Bo kiedy ja sprawiam, że kobieta szczytuje jak nigdy wcześniej, gdy całkowicie mi się poddaje i robi krok w czarną otchłań, nie tylko jestem bliżej Boga, ale staję się Bogiem. A przynajmniej jej bogiem, na tę jedną, totalną, cholernie zjawiskową chwilę”.

Wpatruję się w ekran. Kutas boleśnie rozpycha się w dżinsach.

„Doprowadzenie kobiety do rozkoszy, a w każdym razie takie, o jakim opowiadam, to forma sztuki. Orgazm każdej kobiety jest niepowtarzalną układanką, skarbem zamkniętym w skarbcu chronionym szyfrem. Najczęściej najlepszym i niemal pewnym sposobem złamania szyfru jest pieszczenie językiem, całowanie i ssanie jej najczulszego punktu, ale nawet ten pozorny pewniak zadziała tylko wtedy, jeśli będę zwracał uwagę na wskazówki dawane przez jej ciało i na bieżąco się do nich dostosowywał. Nie mogę po prostu lizać, muszę się jej nauczyć. Zwykłe już po kilku minutach mam ją w małym palcu. Wiem, że jestem na dobrym tropie, kiedy nagle i spontanicznie wygina plecy w łuk, odruchowo wyrzuca biodra w stronę moich ust i rozkłada nogi jak może najszerzej. Wtedy czuję, że jej ciało szykuje się do poddania mi, że łamię jej opór, że desperacko pragnie, żebym złamał także jej tajny szyfr”.

Jestem twardy jak kamień. Boże, uwielbiam ten moment. Znów oblizuję usta.

„Gdy naciska na mnie i zaczyna się rozchylać, staję się niezmordowany, wygłodniały jak wilk, nie widzę nic poza nią. Liżę ją, całuję, ssę z coraz większym zapałem, czasem może nawet skubię i podgryzam, zależy, co podpowiada mi jej ciało, ona wciąż otwiera się przede mną i zamyka, rozkłada się i rozwija, zrywa z więzów i rozpada się na kawałki. Niesamowite. Jest piękna jak rozwijający się kwiat. Cała sztuka polega oczywiście na tym, żeby wychwycić ten jeden, konkretny moment, zanim płatki odpadną, ani o sekundę za wcześnie czy za późno, bo mój cel – można go nazwać świętym Graalem – jest taki, żeby wejść w nią dokładnie w sekundzie, kiedy mój ruch zepchnie ją poza krawędź. To niełatwe. Jeśli to zrobię zbyt wcześnie, może w ogóle nie doznać rozkoszy. Za późno – przeżyje ją beze mnie”.

Rozpinam rozporek i fiut wyskakuje ze spodni. Mam ochotę spuścić się teraz i natychmiast, ale mam jeszcze trochę myśli do przelania na ekran.

„Ona jest na granicy – tak kurewsko blisko – a ja tracę rozum, miotam się jak rozszalały rekin. W końcu czuję w ustach jej drżenie, tak smakowite, że często mi się śni, i wiem, że jej ciało balansuje tuż nad przepaścią, wisi na jednej nitce i pragnie się poddać, ale hamuje ją rozum, zwykle z powodu kłopotów z ojcem, kompleksu grzecznej dziewczynki albo niskiej samooceny (do wyboru do koloru, zawsze się coś znajdzie). Cokolwiek to jest, umysł powstrzymuje ciało przed całkowitym poddaniem się i rzuceniem się w odmęty totalnej rozkoszy, której tak bardzo pragnie zaznać. Ale ja nie przyjmuję odmowy. Wpija się we mnie paznokciami, łapczywie łapie powietrze, przyjemność wypiętrza się i przekształca w agonię, której nie będzie umiała się przeciwstawić. Jęczy, zawodzi, wije się, a ja jestem podniecony jak szaleniec, z trudem nad sobą panuję. »Pieprz mnie, błagam«, mówi wtedy często, albo coś w tym stylu, ale ja nie słucham, chociaż z trudem się powstrzymuję, bo wiem, że nie jest jeszcze całkiem gotowa”.

Oddycham głęboko.

„W końcu coś się w niej przestawia, jakby klucz przekręcił się w zamku. Otwiera się. Umysł oddziela się od ciała. Zrywa się z uwięzi. Poddaje się”.

Wypuszczam z płuc rozedrgany oddech.

„Wtedy wchodzę w nią jak nóż w ciepłe masło i pieprzę w niemal religijnym uniesieniu, czasem wciągam ją na siebie, żeby sama to robiła, czasem obracam na bok, a czasem kładę się na niej w stary, dobry sposób. Na tym etapie każda pozycja będzie równie skuteczna, a w chwili, gdy w nią wchodzę, jej ciało rozluźnia się do końca, ona zaczyna drżeć, zaciskać się i falować wokół mojego kutasa, raz za razem. Jasne, miała już wcześniej orgazmy. Ale takiego nigdy. Nie, na pewno nie. To czysta ekstaza, taka, jak w definicji starożytnych Greków: kulminacja ludzkich możliwości. Dla nas obojga”.

Muszę opanować oddech. Zmieniam pozycję na fotelu. Cholera, naprawdę się wkręciłem. Kilka razy oddycham głęboko i powoli wypuszczam powietrze z płuc. Cały się trzęsę. Potrzebuję chwili, żeby dojść do siebie.

„By to zwierzenie było jak najprawdziwsze, muszę jednak coś podkreślić. To, co opisałem, jest ideałem. Do tego dążę. Czasem udaje się dokładnie tak, czasem nie. Bywa, zwłaszcza jeśli wciąż jestem na etapie uczenia się danej kobiety albo z jakiegoś powodu trudno mi ją rozszyfrować, dochodzi z mocą pociągu towarowego, zanim zdążę w nią wejść. Ale jeśli tak się dzieje, nie ma na co narzekać, bo uwierzcie mi, pieprzenie pięknej kobiety w chwilę po tym, jak doszła, także jest rozkosznym przywilejem, nie ma co do tego wątpliwości. Jednak cel, szczyt, ideał, do którego dążę, święty Graal, którego szukam, polega zawsze na tym samym: doprowadzić kobietę na skraj ekstazy i zepchnąć ją poza krawędź, od wewnątrz”.

Znów się poprawiam na fotelu, ale nie mogę dłużej ignorować tej erekcji. Muszę przestać pisać. Czy komuś udało się wypełnić to zgłoszenie i nie musieć się na jakimś etapie spuścić? Zaciskam dłoń na członku i pompuję w górę i w dół, aż czuję wzbierającą falę rozkoszy, która w chwilę później wydostaje się na zewnątrz w postaci desperackich tryśnięć. Idę do łazienki i zdejmuję dżinsy.

Wskakuję pod prysznic i pozwalam, żeby gorąca woda spływała po mnie, odprężyła mnie i oczyściła.

Ściąganie kobiet do łóżka to nie problem. Kłopoty zaczynają się zaraz po tym, jak przeżyją najlepszy seks w życiu, a ich ciało po raz pierwszy zaczęło działać na najwyższych obrotach. Wtedy niezmiennie myli jej się odkrycie pełni seksualnych mocy z absurdalnym przekonaniem, że oto znalazła bratnią duszę. Dzięki trwającemu od dzieciństwa praniu mózgu prowadzonemu przez wytwórnię Disneya oraz Lifetime i Hallmark na dokładkę, naiwnie wierzy, że rzut oka na boskie oblicze podczas kosmicznego bzykanka przekłada się jakimś cudem na automatyczne „żyli długo i szczęśliwie” z księciem na białym koniu. Nieważne, co mówiłem wcześniej, jak wymownie przedstawiałem siebie i zakres tego, co zechcę jej dać, ona i tak jest przekonana, że znalazła Tego Jedynego. „On po prostu jeszcze o tym nie wie”, wmawia sobie. I wtedy okazuje się, że ją krzywdzę, kimkolwiek jest, bibliotekarką, księgową, osobistą trenerką, pediatrą, wizażystką, piosenkarką, terapeutką czy młodą prawniczką. Czy jest zabawna, słodka czy nieśmiała. Poważna, seksowna czy bystra. Jest ekolożką przykuwającą się do drzew czy nauczycielką w szkółce niedzielnej. Krzywdzę ją, nieważne, kim jest. Bo ja jestem zbyt popieprzony, żeby być Tym Jedynym. Ani dla niej, ani dla żadnej innej. Nie zmieni mnie. Nikt tego nie dokona. Nawet ja nie mogę tego zmienić, choć próbowałem, wierzcie mi.

Cholera. Jak zawrzeć te wszystkie informacje w zgłoszeniu? Wychodzę spod prysznica, owijam się w pasie ręcznikiem i wracam do laptopa. Wpatruję się przez chwilę w ekran i staram się ująć myśli we właściwe słowa.

„Nieważne, że szczerze i od samego początku deklaruję, jak niewiele jestem skłonny dać poza czterema ścianami mojej sypialni, kobiety i tak zawsze wydają się skrzywdzone. Albo nie wierzą, kiedy im mówię, czego naprawdę chcę, albo myślą, że mogą mnie zmienić. A nie mogą”.

Wzdycham.

„Nie chcę nikomu sprawiać bólu”. To prawda. „Chcę tylko dać kobiecie przyjemność, jakiej nie doświadczyła nigdy wcześniej. I która automatycznie zapewni kosmiczną przyjemność mnie. Kiedy już jej skosztuję, zerżnę ją i pokażę jej, na czym polega prawdziwa satysfakcja, może będę chciał poleżeć trochę w łóżku i pogadać, pośmiać się, bo wierzcie lub nie, ale lubię rozmowy i śmiech, pod warunkiem że wszyscy zaangażowani rozumieją, że to się nie skończy bombonierkami w kształcie serca i weekendowymi zakupami w Ikei. Może będę miał ochotę pójść z nią pod gorący prysznic, namydlić ją i przesuwać dłońmi całymi w pianie po jej pięknym ciele. A potem wysuszyć ją miękkim białym ręcznikiem i zerżnąć jeszcze raz, może za drugim razem tak intensywnie, dogłębnie i z takim znawstwem, że dojdziemy równocześnie, wspólnie łapiąc powietrze i drżąc, gdy nasze ciała będą odkrywały szczyt ludzkich możliwości. Po wszystkim będę na pewno chciał jej powiedzieć, że jest piękna i wspólnie spędzony czas był rozkoszą. Pocałuję ją na pożegnanie, delikatnie i z wdzięcznością, dziękując za cudowne chwile, jakie spędziliśmy razem. Ale po tym wszystkim prawie na pewno nie będę chciał jej już nigdy zobaczyć”.

Moje ręce na moment zawisają nad klawiaturą.

„Nie chcę się z tego powodu czuć jak dupek”. Wzdycham. „Bo mam tego uczucia serdecznie dość”.

Znów zamieram.

„Pytacie o moje preferencje, ale to, co opisałem, chyba wykracza poza zakres tego zagadnienia. Potrzebuję mądrej, seksownej kobiety, która będzie naprawdę chciała tego, co ja, bez ściemy, a przede wszystkim będzie potrafiła zdecydowanie i racjonalnie odróżnić cielesne uniesienie od romantycznej bajeczki”.

Wpatruję się w ekran i czuję, że zawisa nade mną wątpliwość. Kogo ja oszukuję? Czy takie kobiety w ogóle istnieją?

Zaczynam znów pisać. „Gdybym znalazł jedną, choć jedną kobietę, której »preferencje seksualne« w jakiś cudowny sposób okażą się takie, jak moje, będę…” Jaki? Wniebowzięty. To chciałem napisać. Wniebowzięty.

Chryste. Szybko wykasowuję całe to ostatnie zdanie. Wyszło mi z tego jakieś koszmarne non sequitur. Kurwa, albo jestem seksualnym snajperem z wybujałym syndromem Boga, albo pieprzonym Nicholasem Sparksem. Nie mogę być jednym i drugim naraz. Nie mam pojęcia, z jakiego pokręconego miejsca w moim mózgu wzięło się to ostatnie zdanie. Tak się chyba dzieje, gdy gość jak ja próbuje zwerbalizować najgłębsze, najmroczniejsze potrzeby, bez cenzury; wychodzi z tego desperacka, tandetna mieszanina w niezrozumiały sposób posplatana z całym tym posranym szajsem, którego bezskutecznie starałem się pozbyć przez lata bezsensownej terapii.

Co ten tajemniczy rekruter pomyśli o mojej nieskładnej pisaninie? Przekrzywiam głowę i nagle olśnienie wali mnie prosto w czoło. Moje zgłoszenie przeczyta rekruter, jasne, ale ten rekruter będzie kobietą. No tak! I to nie osiemdziesięcioletnią transseksualną lesbijką przed zmianą płci. Przecież nie mogą wpuszczać do Klubu takich dupków jak ja albo jeszcze gorzej, pojebów z fantazjami o przemocy, fetyszystów wiązania czy innych utajonych psycholi bez przepuszczenia ich przez sito kobiecej intuicji. Prawda? Prawda.

Uśmiecham się szeroko i kładę palce z powrotem na klawiaturze.

„A teraz kilka słów bezpośrednio do Ciebie, Moja Piękna Rekruterko”. Oblizuję usta. „Dobrze się bawiłaś, czytając moje brutalnie szczere myśli, moje najgłębsze, najmroczniejsze tajemnice? Bo ja, zapisując je, tak. Nigdy wcześniej nikomu ich nie zdradziłem, nawet nie myślałem o nich w ten sposób. To było pouczające, zapisać nagą prawdę na białej kartce i wyznać Ci ją, a przy okazji także i sobie. Prawdę mówiąc, przekazywanie Ci tego bardzo mnie podnieciło. Musiałem przerwać pisanie w połowie i sobie zwalić”.

Uśmiecham się znowu. Jestem jednak strasznym dupkiem.

„No więc powiedz mi, Moja Piękna Rekruterko, dziwisz się, jak mokro masz w tej chwili w majtkach, mimo że Lifetime i Hallmark całe życie Ci wmawiały, że tak naprawdę chcesz kwiatów, cukierków i kolacji przy świecach, po nich cichego seksu w pozycji misjonarskiej, niewinnego całusa na dobranoc, a nazajutrz rano wyprawy do Ikei, gdzie wybierzecie podobającą się obojgu kanapę? Mimo lat warunkowania Cię na obowiązkowe pragnienia, oto jesteś, Moja Piękno Rekruterko, i marzysz o moim ciepłym, wilgotnym języku okrążającym raz za razem Twój słodki guziczek, marzysz, że jestem przy tobie i liżę cię, całuję i ssę, aż wierzgasz i podrygujesz, jakbyś dotknęła ogrodzenia pod napięciem? Jesteś jedyną w swoim rodzaju układanką, Moja Piękna Rekruterko, tak, właśnie tak, cudownym klejnotem zamkniętym w skarbcu zabezpieczonym kłódką. Ale wiesz co? Moje słowa już zaczęły Cię otwierać tak skutecznie, jakbym był przy Tobie i sam przekręcał kluczyk. Co poczniesz z tymi mrocznymi pragnieniami, budzącymi się właśnie w głębi Ciebie? Zignorujesz je czy pozwolisz im powstać i oderwać Twoje ciało od umysłu? Może powinnaś skorzystać z okazji, żeby – tak jak ja przed chwilą – dotknąć się i szczerze pomyśleć o swoich najgłębszych marzeniach, o tym, co Cię naprawdę podnieca, w przeciwieństwie do tego, co powinno. Dotknij się, Moja Piękna Rekruterko, i zstąp głęboko w siebie, w te ciemne miejsca, gdzie nigdy nie pozwoliłaś sobie zajrzeć, a potem zmierz się z brutalną prawdą o tym, czego chcesz i potrzebujesz. Przez całe życie uczono Cię gonić za całym tym walentynkowym szajsem, prawda? Ale tak naprawdę nie tego pragniesz. Powiedz prawdę, sobie i mnie. Bez mrugnięcia okiem pozbyłabyś się tych brokatowych pierdół, żeby po raz pierwszy w życiu zawyć jak opętana małpa, prawda?”

Uśmiecham się od ucha do ucha, bo wyobrażam sobie jakąś wykończoną kobietę w średnim wieku, siedzącą w korporacyjnym boksie w Dallas, w Des Moines albo w Bombaju i czytającą moje wypociny z wytrzeszczonymi oczami i pulsującą łechtaczką.

„Wiem, co sobie myślisz”: Zarozumiały złamas! Dupek! Megaloman! Wszystko prawda, moja droga. Ale wiesz co? Zarozumiały złamas czy nie, gdybym był przy Tobie i zaczął Cię lizać, delikatnie i powoli, dokładnie po Twoim słodkim guziczku, tak jak zasługujesz, tak jak zawsze marzyłaś, tak jak żaden mężczyzna jeszcze nigdy Cię nie lizał, daję słowo, że cztery minuty zajęłoby mi doprowadzenie Cię do najczystszej ekstazy, która by mi cię podporządkowała, totalnie i całkowicie”. Śmieję się do siebie.

„Tak, Moja Piękna Rekruterko, gdybym tam był, żeby Cię nauczyć, do jakich cudów powołane jest Twoje ciało, musiałabyś się pogodzić z prawdą absolutną, czy by Ci się to podobało, czy nie: może i jestem zarozumiałym-złamasem-dupkiem-sukinsynem-i-tak-dalej, ale jestem też mężczyzną, o jakim marzysz”.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: