Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Formuła 1 to ja. Bernie Ecclestone - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Rok wydania:
2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Formuła 1 to ja. Bernie Ecclestone - ebook

Hobby garstki entuzjastów zamienił w spektakl oglądany na całym świecie. Zanim ktokolwiek spostrzegł, przejął całkowitą kontrolę nad sportem wartym miliardy dolarów. Udało mu się, bo nie trafił na nikogo sprytniejszego, bardziej bezwzględnego i bezczelnego od siebie. Z wyjątkiem chorwackiej hostessy spotkanej na torze w Monzy, młodszej o 28 lat i wyższej o 30 cm. Tylko jej pozwalał dmuchać sobie w kaszę.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63656-07-2
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 Monako, niedziela 16 maja 2010

– Ber­nie! Ber­nie! Ko­cha­nie! – wy­so­ka czar­no­skó­ra pięk­ność ob­sy­pu­je po­ca­łun­ka­mi drob­ne­go męż­czy­znę. Uwię­zio­ny w chy­bo­tli­wej me­ta­lo­wej klat­ce sie­dem­dzie­się­cio­dzie­wię­cio­la­tek pod­no­si gło­wę i uśmie­cha się do try­ska­ją­cej ener­gią mo­del­ki.

– Cześć, Na­omi – od­po­wia­da.

Z kąta ja­dą­cej w dół pro­wi­zo­rycz­nej win­dy przy­glą­da się temu w mil­cze­niu po­marsz­czo­na twarz ukry­ta za oku­la­ra­mi prze­ciw­sło­necz­ny­mi i bejs­bo­lów­ką. Kil­ka se­kund póź­niej drzwi otwie­ra­ją się ze szczę­kiem. Trzy­dzie­stu roz­wrzesz­cza­nych dzien­ni­ka­rzy wita Mic­ka Jag­ge­ra, Na­omi Camp­bell i Ber­nie­go Ec­c­le­sto­ne’a wy­cho­dzą­cych na mo­na­kij­skie słoń­ce.

– Gdzie mo­że­my obej­rzeć wy­ścig, Ber­nie? – krzy­czy Jag­ger.

– W moim cam­pe­rze – od­po­wia­da męż­czy­zna o wy­glą­dzie cho­chli­ka, spy­cha­jąc ze swo­jej dro­gi krzep­kich ka­me­rzy­stów.

Wa­żą­cy sto pięć­dzie­siąt ki­lo­gra­mów ochro­niarz bez­rad­nie stoi z boku. Ści­ga­na przez ka­me­ry grup­ka kie­ru­je się w stro­nę bra­my strze­gą­cej do­stę­pu do „cam­pe­ra” – luk­su­so­we­go sza­re­go au­to­ka­ru z przy­ciem­nio­ny­mi szy­ba­mi, kli­ma­ty­za­cją, izo­la­cją dźwię­ko­wą i skó­rza­ną ta­pi­cer­ką. Wy­po­sa­żo­ny w obej­mu­ją­ce każ­dy kąt ukry­te ka­me­ry, stoi za­par­ko­wa­ny przy wjeź­dzie na za­ple­cze toru, eks­klu­zyw­ny te­ren por­to­wy wci­śnię­ty mię­dzy wzgó­rze a mo­rze i za­re­zer­wo­wa­ny dla lu­dzi z For­mu­ły 1. Ec­c­le­sto­ne, któ­ry dzię­ki chło­pię­cej fry­zu­rze wy­glą­da na dwa­dzie­ścia lat młod­sze­go, niż jest w rze­czy­wi­sto­ści, lubi za­ska­ki­wać.

– Wody? – pyta go­ści, gdy sia­da­ją, żeby obej­rzeć po­czą­tek sześć­dzie­sią­te­go ósme­go Grand Prix Mo­na­ko.

Czter­dzie­ści mi­nut wcze­śniej Ber­nie Ec­c­le­sto­ne wy­ło­nił się z tej sa­mej win­dy i uj­rzał jesz­cze więk­szy młyn. „Tu­taj, Jen­ni­fer!”, krzy­cze­li pa­pa­raz­zi. „Jen­ni­fer, ko­cha­my cię!”, wtó­ro­wał im tłum na wzgó­rzu i na try­bu­nach z wi­do­kiem na tor wy­ści­go­wy. Jen­ni­fer Lo­pez wpa­dła nie­spo­dzie­wa­nie na spo­tka­nie z Ber­niem. „Jen­ni­fer chce zo­ba­czyć sa­mo­cho­dy”, wy­ja­śnił sir Phi­lip Gre­en, biz­nes­men gosz­czą­cy gwiaz­dę na za­cu­mo­wa­nym w po­bli­żu sie­dem­dzie­się­cio­me­tro­wym jach­cie „Lion­he­art”. Trzy dni póź­niej Gre­en za­mie­rzał otwo­rzyć sklep Top­shop w lon­dyń­skim Kni­ghts­brid­ge, więc każ­da re­kla­ma z udzia­łem hol­ly­wo­odz­kiej gwiaz­dy i For­mu­ły 1 była dla nie­go cen­na. „Okej, po­mo­gę”, po­wie­dział Ec­c­le­sto­ne, po­rzu­ca­jąc lunch z ho­ma­ra, któ­re­go oso­bi­ście ku­pił rano w mo­na­kij­skim su­per­mar­ke­cie. Ra­mię w ra­mię, po­prze­dza­ni szpa­le­rem idą­cych ty­łem fo­to­gra­fów, Ec­c­le­sto­ne, Lo­pez i Gre­en ru­szy­li w stro­nę dwu­na­stu bok­sów, w któ­rych me­cha­ni­cy przy­go­to­wy­wa­li bo­li­dy do po­po­łu­dnio­we­go grand prix.

– Są ta­kie ma­leń­kie – za­chwy­ca­ła się Lo­pez, spo­glą­da­jąc na na­gie osie re­nault Ro­ber­ta Ku­bi­cy. – Gdzie się po­dzia­ły koła?

– Sprze­da­li­śmy je – za­żar­to­wał Ec­c­le­sto­ne.

– Nie zmie­ści­ła­bym się w środ­ku – ro­ze­śmia­ła się po chwi­li J-Lo. – Sie­dze­nie kie­row­cy jest bar­dzo małe.

– Ja­koś by­śmy cię tam wci­snę­li – od­po­wie­dział roz­ba­wio­ny Gre­en. – A po­tem zszy­li­by­śmy na to­bie ubra­nie.

– Dzię­ki za re­kla­mę, Ber­nie – do­rzu­cił szef Re­nault.

Ec­c­le­sto­ne i Lo­pez prze­szli do są­sied­nie­go bok­su Fer­ra­ri. Zdję­cia J-Lo obok czer­wo­ne­go bo­li­du były ma­rze­niem każ­de­go spe­ca od re­kla­my za­trud­nia­ne­go przez ten ze­spół. Uza­sad­nia­ły wy­da­nie czte­ry­stu mi­lio­nów do­la­rów na dzie­więt­na­ście wy­ści­gów z udzia­łem Fer­ra­ri w cią­gu za­le­d­wie jed­ne­go roku.

Dwa­dzie­ścia mi­nut przed star­tem at­mos­fe­ra była na­pię­ta. Za­zwy­czaj nie wpusz­cza­no wów­czas go­ści, ale zła­ma­no tę za­sa­dę dla czło­wie­ka, dzię­ki któ­re­mu wszy­scy się wzbo­ga­ci­li.

– Cześć, Ber­nie – po­wi­tał go si­wo­wło­sy męż­czy­zna w tłu­mie przed sta­no­wi­skiem Fer­ra­ri.

– Miło cię wi­dzieć, Mi­cha­el – od­po­wie­dział Ec­c­le­sto­ne.

– Jak two­ja cór­ka, Ber­nie?

– Wspa­nia­le – rzu­cił po­py­cha­ny da­lej Ec­c­le­sto­ne.

„Mi­cha­el Do­uglas to po­rząd­ny fa­cet”, po­wie­dział Ec­c­le­sto­ne kil­ka se­kund póź­niej, ża­łu­jąc, że nie spę­dził wię­cej cza­su z ak­to­rem, któ­ry przy­le­ciał na grand prix spe­cjal­nie z fe­sti­wa­lu w Can­nes.

Lo­pez ru­szy­ła z po­wro­tem do por­tu, a Ec­c­le­sto­ne za­czął się prze­cha­dzać po po­lach star­to­wych, obok dwu­dzie­stu dwóch po­jaz­dów szy­ku­ją­cych się do wy­ści­gu. Przy wtó­rze ra­do­snych okrzy­ków z try­bun praw­dzi­wy gwiaz­dor tego spek­ta­klu ści­skał wy­cią­gnię­te dło­nie i błą­dząc wzro­kiem, od­wza­jem­niał uśmie­chy.

– Wy­glą­dasz na wy­lu­zo­wa­ne­go – za­uwa­żył Ec­c­le­sto­ne, wi­ta­jąc się z Ni­kiem Ros­ber­giem, któ­ry stał przy swo­im mer­ce­de­sie.

– W środ­ku je­stem kłęb­kiem ner­wów – od­parł nie­miec­ki kie­row­ca.

Obok prze­szedł ksią­żę Al­bert, pa­nu­ją­cy wład­ca Mo­na­ko. Po­przed­nie­go wie­czo­ru Ec­c­le­sto­ne nie po­szedł do nie­go na przy­ję­cie w pa­ła­cu. Jako ostat­nie Ber­nie mi­nął dwa po­jaz­dy Vir­gin.

„Gro­szo­we przed­się­wzię­cie – sko­men­to­wał pod­ję­tą przez Ri­char­da Bran­so­na pró­bę usta­wie­nia się w świa­tłach re­flek­to­rów For­mu­ły 1. – Pła­ci za bi­let w kla­sie eko­no­micz­nej, a po­wi­nien pła­cić za biz­ne­so­wą. Po­wie­dzia­łem mu: «Pró­bu­jesz za­ła­twić ro­bo­tę na mia­rę rolls-roy­ce’a, a masz tyl­ko cor­ti­nę». Nie da rady. For­mu­ła 1 jest dla praw­dzi­wych bo­ga­czy”.

„To Lak­sh­mi Mit­tal”, mruk­nął póź­niej, za­uwa­ża­jąc in­dyj­skie­go mag­nata sta­lo­we­go, po­sia­da­cza ma­jąt­ku wy­ce­nia­ne­go na po­nad dwa­dzie­ścia mi­liar­dów fun­tów. Mit­tal stał obok dwóch po­jaz­dów For­ce In­dia i roz­ma­wiał z Vi­jay­em Mal­lyą, wła­ści­cie­lem bro­wa­rów King­fi­sher. Dwa dni wcze­śniej Ec­c­le­sto­ne zja­wił się na ol­brzy­mim jach­cie Mal­lyi za­cu­mo­wa­nym obok jach­tu Phi­li­pa Gre­ena. Pla­ny zor­ga­ni­zo­wa­nia wy­ści­gów For­mu­ły 1 w dwa ty­sią­ce je­de­na­stym roku w In­diach za­le­ża­ły od wy­ni­ku ne­go­cja­cji Ec­c­le­sto­ne’a z in­dyj­skim rzą­dem. Kie­dy szyb­ko pod­su­mo­wy­wa­li dys­ku­sje na te­mat pla­nów Mal­lyi, któ­ry za­mie­rzał zo­stać ma­estrem grand prix na sub­kon­ty­nen­cie, w uszach Hin­du­sa po­ły­ski­wa­ły ogrom­ne dia­men­to­we kol­czy­ki.

„Ber­nie! Ber­nie!”, krzy­cza­ły set­ki bry­tyj­skich wi­dzów na try­bu­nach przy­kry­tych ich fla­gą na­ro­do­wą. Kie­ro­wa­li apa­ra­ty fo­to­gra­ficz­ne w stro­nę fa­ce­ta iko­ny idą­ce­go po ską­pa­nym w słoń­cu to­rze, ale Ec­c­le­sto­ne pra­wie nie za­uwa­żał ich obec­no­ści. „Dzi­siaj biją bra­wo, a ju­tro będą gwiz­dać”, stwier­dził an­ty­bo­ha­ter.

Za try­bu­na­mi, na ta­ra­sach i bal­ko­nach, ty­sią­ce eks­tra­wa­ganc­kich im­pre­zo­wi­czów stu­ka­ło się kie­lisz­ka­mi szam­pa­na, zwra­ca­jąc lor­net­ki w stro­nę kro­czą­cej środ­kiem dro­gi po­sta­ci w bia­łej ko­szu­li. Klub su­per­bo­ga­czy w lśnią­cych rolls-roy­ce’ach, ben­tley­ach i fer­ra­ri zja­wiał się w mek­ce For­mu­ły 1 co roku od ty­siąc dzie­więć­set dwu­dzie­ste­go dzie­wią­te­go, do­wo­dząc słusz­no­ści słów Wil­lia­ma So­mer­se­ta Mau­gha­ma, któ­ry na­zwał Mo­na­ko „sło­necz­nym miej­scem dla ty­pów spod ciem­nej gwiaz­dy”. Dla człon­ków tego klu­bu Ec­c­le­sto­ne był bo­ha­te­rem.

W cią­gu ostat­nich trzy­dzie­stu sze­ściu lat Ber­nie Ec­c­le­sto­ne prze­mie­nił For­mu­łę 1 ze spor­tu dla garst­ki en­tu­zja­stów w jed­ną z naj­chęt­niej oglą­da­nych im­prez świa­ta. Gwiz­dy – a w cią­gu tych wszyst­kich lat sły­szał je czę­sto – wy­do­by­wa­ły się z ust pierw­szych wła­ści­cie­li ze­spo­łów, któ­rzy dzię­ki Ec­c­le­sto­ne’owi sta­li się wy­star­cza­ją­co bo­ga­ci, by ku­po­wać jach­ty, pry­wat­ne sa­mo­lo­ty i nie­zli­czo­ne domy. Ską­pi­li oni wdzięcz­no­ści źró­dłu swo­ich for­tun. Tyl­ko wta­jem­ni­cze­ni wie­dzie­li, że od ubie­gło­rocz­ne­go Grand Prix Mo­na­ko rany po bra­to­bój­czej wal­ce w For­mu­le 1 jesz­cze się nie za­go­iły. Wład­ca ma­rio­ne­tek żył w zbu­do­wa­nej przez sie­bie zło­tej klat­ce oto­czo­nej od­mień­ca­mi. Mi­liar­der wie­dział, że pa­ra­do­wa­nie z gwiaz­da­mi po­twier­dza jego nie­zbęd­ność. W do­bie re­ce­sji ta­kie oka­zje, ja­kie tra­fia­ły się w Mo­na­ko, były rzad­ko­ścią.

Tam­te­go ran­ka przez „Kreml” Ec­c­le­sto­ne’a, jego luk­su­so­wy cam­per, prze­wi­nę­ła się cała pro­ce­sja lu­dzi przy­by­łych w in­te­re­sach. Ber­nie wi­tał każ­de­go go­ścia kil­ko­ma sło­wa­mi wy­po­wia­da­ny­mi z po­łu­dnio­wo­lon­dyń­skim ak­cen­tem i wy­ra­ża­ją­cy­mi jego sta­no­wi­sko w ne­go­cja­cjach. Czę­sto koń­czył je zda­niem: „Po pro­stu zrób, jak mó­wię, za­ła­twi­my to póź­niej”. Na ze­wnątrz Fla­vio Bria­to­re, zdys­kre­dy­to­wa­ny wło­ski biz­nes­men, zor­ga­ni­zo­wał inny spek­takl. Aby od­zy­skać do­bre imię w For­mu­le 1, fo­to­gra­fom po­zo­wał z Ec­c­le­sto­ne’em. Oto­cze­ni pstry­ka­niem czter­dzie­stu apa­ra­tów za­uwa­ży­li Mi­cha­ela Schu­ma­che­ra, któ­ry udzie­lał wy­wia­dów. Nie­miec, po­dob­nie jak Włoch, pra­gnął wró­cić do łask. Cy­ni­cy na­zwa­li ich póź­niej: „po­ze­rzy z za­baw­ka­mi”. Nikt na­wet nie za­uwa­żył Ri­char­da Bran­so­na, któ­ry w od­da­li szedł do swo­je­go ciem­ne­go cam­pe­ra.

Kil­ka mi­nut przed roz­po­czę­ciem wy­ści­gu Ec­c­le­sto­ne, Mick Jag­ger i Na­omi Camp­bell usie­dli w głę­bo­kich skó­rza­nych fo­te­lach od­gro­dzo­nych od roz­ry­wa­ją­ce­go bę­ben­ki ryku dwu­dzie­stu dwóch pod­ra­so­wa­nych sil­ni­ków zbu­do­wa­nych po to, by pę­dzić z pręd­ko­ścią trzy­stu dwu­dzie­stu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. Wą­ski tor w Mo­na­ko to naj­więk­sze wy­zwa­nie dla umie­jęt­no­ści kie­row­cy. Już w pierw­szych mi­nu­tach wy­ści­gu wio­dą­ce­go przez naj­droż­sze grun­ty Eu­ro­py sa­mo­chód Wil­liam­sa roz­bił się o me­ta­lo­wą ba­rie­rę. Koło i skrzy­dło roz­trza­ska­ły się na za­krę­cie.

– Już po nim – skwi­to­wał Mick Jag­ger, pro­sząc przy­ja­ciół­kę, żeby pstryk­nę­ła mu zdję­cie z Ec­c­le­sto­ne’em przed ekra­nem te­le­wi­zo­ra. Kil­ka mi­nut póź­niej z sil­ni­ka Jen­so­na But­to­na z ze­spo­łu McLa­re­na buch­nął dym. Ubie­gło­rocz­ny mistrz świa­ta od­padł, po­grą­żo­ny przez nie­dba­łość me­cha­ni­ka. – Dużo się dzie­je w cią­gu pierw­szych pię­ciu mi­nut – mruk­nął.

– Jest ner­wów­ka i na to­rze nikt nie ma lek­ko – zgo­dził się Ec­c­le­sto­ne.

Dwie gwiaz­dy, obie po­cho­dzą­ce z Dart­ford na po­łu­dniu Lon­dy­nu, łą­czy­ło zu­chwa­łe po­dej­ście do ży­cia.

„Nie­by­wa­łe wy­zwa­nie – po­wie­dział o to­rze w Mo­na­ko au­stra­lij­ski kie­row­ca Mark Web­ber tuż przed wy­ści­giem. – Tor sam wy­mie­rza spra­wie­dli­wość, bo na nim nie ma róż­ni­cy mię­dzy drob­ną po­mył­ką a du­żym błę­dem. Wy­nik jest taki sam: roz­bi­ty bo­lid”.

I Jag­ger, i Ec­c­le­sto­ne uwiel­bia­li mro­żą­ce krew w ży­łach prze­jażdż­ki.

– Ro­bi­cie ja­kieś tra­sy? – za­py­tał spor­to­wy car kró­la roc­ka, oglą­da­jąc się przez ra­mię.

– E, nie – od­parł wy­chu­dzo­ny sześć­dzie­się­cio­pię­cio­la­tek, spo­glą­da­jąc na L’Wren Scott, swo­ją mie­rzą­cą metr osiem­dzie­siąt dziew­czy­nę. – Je­śli bę­dziesz tu w śro­dę, Ber­nie – cią­gnął Jag­ger – wpad­nij do Can­nes na nasz nowy film¹. Szy­ku­je­my im­pre­zę.

Ec­c­le­sto­ne le­d­wie ski­nął gło­wą. Od za­wsze uni­ka im­prez.

– Ko­cha­nie, za­dzwo­nię, kie­dy się obu­dzę – mó­wi­ła Na­omi Camp­bell do słu­chaw­ki, prze­cią­ga­jąc sa­mo­gło­ski. Mo­del­ka sie­dzia­ła na dru­gim koń­cu cam­pe­ra i uchy­la­ła się od pra­cy. – Wte­dy za­de­cy­du­ję, czy mogę się z tobą zo­ba­czyć. Nie chcę ci spra­wić za­wo­du.

Po za­koń­cze­niu roz­mo­wy zwró­ci­ła się do przy­ja­cie­la:

– Je­stem głod­na. Zjedz­my ja­kiś lunch.

To­wa­rzy­stwo Jag­ge­ra cze­ka­ło na łódź, któ­ra mia­ła ich za­brać na jacht „Lion­he­art”.

– Łódź już jest! – oznaj­mił nie­zwy­kle gru­by chło­piec na po­sył­ki, któ­ry sły­nął z tego, że krę­ci się koło ce­le­bry­tów.

„Lion­he­art” cu­mo­wał za­le­d­wie pięć­dzie­siąt me­trów da­lej. Camp­bell prze­ci­snę­ła się w stro­nę Ec­c­le­sto­ne’a, żeby się po­że­gnać.

– Bę­dziesz tyl­ko sześć ło­dzi od „For­ce Blue” – we­so­ło za­uwa­żył Ber­nie.

– Wiem – uśmiech­nę­ła się – ale nie za­mie­rzam wpaść z wi­zy­tą.

Żart dla wta­jem­ni­czo­nych na­wią­zy­wał do wła­ści­cie­la „For­ce Blue”, Fla­via Bria­to­re­go. Sie­dem lat wcze­śniej Na­omi Camp­bell była jego dziew­czy­ną. Wte­dy cie­szył się mia­nem gwiaz­dy For­mu­ły 1. Po­tem okrył się złą sła­wą.

„Prze­szłość Fla­via nig­dy nie była dla mnie pro­ble­mem”, mó­wił Ec­c­le­sto­ne tym, któ­rzy po­da­wa­li w wąt­pli­wość ich przy­jaźń. Nie­któ­rzy snu­li przy­pusz­cze­nia, że ta nie­ty­po­wa dla Ec­c­le­sto­ne’a wy­ro­zu­mia­łość przy­pie­czę­to­wa­ła jego lo­jal­ność wo­bec wło­skie­go eks­hi­bi­cjo­ni­sty.

Ec­c­le­sto­ne spę­dził week­end w im­pre­zo­wym pa­ła­cu Bria­to­re­go. Pi­sar­ka Da­niel­le Ste­el i inni mul­ti­mi­lio­ne­rzy wy­czar­te­ro­wa­li go za dwie­ście pięć­dzie­siąt ty­się­cy euro ty­go­dnio­wo, z do­dat­ko­wo płat­nym je­dze­niem, pa­li­wem i na­piw­ka­mi. Czte­ry dni wcze­śniej, le­cąc ra­zem z Big­gin Hill, na­le­żą­ce­go mię­dzy in­ny­mi do Ec­c­le­sto­ne’a lot­ni­ska na po­łu­dniu Lon­dy­nu, do Ni­cei fal­co­nem 7X Ber­nie­go, jed­nym z naj­szyb­szych pry­wat­nych od­rzu­tow­ców na świe­cie, dys­ku­to­wa­li o na­pra­wie­niu burz­li­wej ka­rie­ry Bria­to­re­go w For­mu­le 1. Daw­niej Włoch był gwiaz­dą jako szef Re­nault, lecz w dwa ty­sią­ce dzie­wią­tym roku zszedł ze sce­ny w at­mos­fe­rze skan­da­lu. Jego oskar­ży­cie­lem i sę­dzią był Max Mo­sley, tak­że spla­mio­ny skan­da­lem. Do­cin­ki i za­rzu­ty, ja­ki­mi nę­ka­li się na­wza­jem Mo­sley, Bria­to­re i Ec­c­le­sto­ne w cią­gu dwóch po­przed­nich lat, były god­ne naj­wspa­nial­sze­go dra­ma­tu Szek­spi­ra. „Max mi za­zdro­ści – skar­żył się Bria­to­re Ec­c­le­sto­ne’owi w cza­sie lotu. – Zgo­dzi­łem się na­wet za­trud­nić Ale­xan­dra”, do­dał, ma­jąc na my­śli syna Mo­sleya, któ­ry zmarł w dwa ty­sią­ce dzie­wią­tym roku, praw­do­po­dob­nie po przedaw­ko­wa­niu nar­ko­ty­ków. Oby­dwaj zga­dza­li się co do tego, że Mo­sley lubi spra­wo­wać wła­dzę, ale nie byli jed­no­myśl­ni co do nie­go sa­me­go. Zwią­zek Ec­c­le­sto­ne’a z Mo­sley­em w ra­mach For­mu­ły 1 za­czął się pod ko­niec lat sześć­dzie­sią­tych XX wie­ku i po­mi­mo nie­po­ro­zu­mień zo­stał sce­men­to­wa­ny ich nie­zwy­kłym suk­ce­sem. Fla­vio Bria­to­re po­ja­wił się póź­niej. Znacz­ną część swo­je­go ma­jąt­ku za­wdzię­czał Ec­c­le­sto­ne’owi, lecz w dwa ty­sią­ce dzie­wią­tym roku zo­stał po­wszech­nie oskar­żo­ny o dą­że­nie do ode­bra­nia swo­je­mu men­to­ro­wi mia­na bos­sa For­mu­ły 1. Po­jed­na­nie wpra­wi­ło wszyst­kich w zdu­mie­nie. „Lu­dzie mó­wią, że nie po­wi­nie­nem się za­da­wać z Fla­viem i in­ny­mi oszu­sta­mi – przy­znał Ec­c­le­sto­ne. – Dla­cze­go miał­bym się tym przej­mo­wać? Wiem swo­je. W For­mu­le 1 wszy­scy oszu­ku­ją. Po pro­stu nie po­wi­nien był dać się przy­ła­pać. Wy­cier­piał wię­cej, niż po­wi­nien”.

Ży­cie na po­kła­dzie od­rzu­tow­ca Ec­c­le­sto­ne’a za czter­dzie­ści osiem mi­lio­nów do­la­rów od­zwier­cie­dla­ło wstrze­mięź­li­wość wła­ści­cie­la. Bria­to­re­mu za­pro­po­no­wa­no wodę albo kawę. W po­rze lun­chu nie było nic do je­dze­nia. Zaj­rzaw­szy do schow­ka, Ec­c­le­sto­ne od­krył pacz­kę len­til­ków Smar­ties. Po­dzie­lił się jej za­war­to­ścią z dwo­ma współ­pa­sa­że­ra­mi. Po­tem po­grze­bał głę­biej i zna­lazł pacz­kę chip­sów Ho­ola Hops. Bria­to­re, opa­lo­ny i brzu­cha­ty, wła­ści­ciel re­stau­ra­cji Ci­pria­ni w Lon­dy­nie oraz do­mów w Lon­dy­nie, No­wym Jor­ku i na Sar­dy­nii, nie chciał ich skosz­to­wać. Za­nim sa­mo­lot wy­lą­do­wał w Ni­cei, zgo­dził się za­pro­sić Mo­sleya na uro­czy­stą ko­la­cję na po­kła­dzie „For­ce Blue”. W przeded­niu grand prix do­szło do po­jed­na­nia. Kie­dy Bria­to­re na chwi­lę się od­da­lił, Ec­c­le­sto­ne po­rów­nał go do Rona Den­ni­sa, swo­je­go od­wiecz­ne­go wro­ga i ojca suk­ce­su McLa­re­na: „Kie­dy Fla­vio wbi­jał mi nóż w ple­cy, cza­ro­wał mnie, mó­wiąc: «Utra­ta odro­bi­ny krwi do­brze ci zro­bi». Ale gdy ata­ku­je Ron, chce, że­byś wie­dział, że to wła­śnie on prze­jął kon­tro­lę i cię za­bił”. Ec­c­le­sto­ne prze­trwał mimo wie­lu am­bit­nych za­ma­chow­ców, ale cały czas wy­strze­gał się prze­ko­na­nia o wła­snej nie­omyl­no­ści: „Nie chce się wie­rzyć lu­dziom, któ­rzy po­wta­rza­ją, że są uczci­wi”.

Z lot­ni­ska prze­wie­zio­no Ec­c­le­sto­ne’a i Bria­to­re­go do he­li­por­tu. Ec­c­le­sto­ne ure­gu­lo­wał na­leż­ność, pła­cąc ze zwit­ka bank­no­tów o no­mi­na­le pię­ciu­set euro. Na szczę­ście dla sprze­daw­cy bi­le­tów Ec­c­le­sto­ne nie przyj­mu­je resz­ty. Po sze­ścio­mi­nu­to­wym lo­cie dwaj męż­czyź­ni wsie­dli do cze­ka­ją­cej już ło­dzi i zo­sta­li po­wi­ta­ni przez sie­dem­na­sto­oso­bo­wą za­ło­gę „For­ce Blue”.

Trzy dni póź­niej, w przed­dzień wy­ści­gu, Fla­vio Bria­to­re i Eli­sa­bet­ta Gre­go­ra­ci, jego trzy­dzie­sto­let­nia żona i była mo­del­ka Won­der­bra, peł­ni­li rolę hoj­nych go­spo­da­rzy, po­dej­mu­jąc na ko­la­cji sie­dem­dzie­siąt osób. Część go­ści była zna­na ko­lum­nom to­wa­rzy­skim. Bo­ris Bec­ker, Ta­ma­ra Bec­kwith, Nick Can­dy i Goga Ash­ke­na­zi re­gu­lar­nie gosz­czą na ła­mach ilu­stro­wa­nych ma­ga­zy­nów. Bria­to­re ucie­szył się, że Ro­bert Ku­bi­ca, kie­row­ca Re­nault, wpadł na drin­ka ubra­ny w fir­mo­wy strój. For­mu­ła 1 uczy­ni­ła z Bria­to­re­go bo­ga­cza i Fla­vio chciał wró­cić do gry. Mo­sley w ostat­niej chwi­li zre­zy­gno­wał z przy­by­cia.

„Fla­vio udzie­lił wło­skiej ga­ze­cie nie­po­chleb­ne­go wy­wia­du na mój te­mat – wy­ja­śnił, sie­dząc w swo­im mo­na­kij­skim miesz­ka­niu. – Po­wie­dział dzien­ni­ka­rzo­wi, że mi wy­ba­czył”. Bria­to­re nie oka­zał skru­chy za swo­ją ką­śli­wość. Uwa­żał, że Mo­sley po­psuł mu re­pu­ta­cję i że do­pro­wa­dził go do ru­iny. Za­miast po­je­chać na przy­ję­cie na jach­cie, Mo­sley wy­brał się na ko­la­cję wy­da­ną dla osiem­dzie­się­ciu osób przez Je­ana Tod­ta, swo­je­go na­stęp­cę na sta­no­wi­sku prze­wod­ni­czą­ce­go FIA (Fédéra­tion In­ter­na­tio­na­le de l’Au­to­mo­bi­le z sie­dzi­bą w Pa­ry­żu), na po­kła­dzie „Mal­te­se Fal­con”, naj­więk­sze­go na świe­cie pry­wat­ne­go jach­tu, któ­ry cu­mo­wał nie­opo­dal. Wśród go­ści Tod­ta byli Mi­cha­el Schu­ma­cher i inne gwiaz­dy For­mu­ły 1. O pół­no­cy Bria­to­re po­pro­wa­dził gro­no wy­brań­ców do swo­je­go klu­bu Bil­lio­na­ire w Mon­te Car­lo. Ceny sto­li­ków się­ga­ją tam dzie­się­ciu ty­się­cy euro za wie­czór, ale klub był pra­wie peł­ny, co w cza­sie re­ce­sji jest nie lada osią­gnię­ciem. Ty­dzień póź­niej że­glu­ją­cy po wło­skich wo­dach „For­ce Blue” zo­stał za­trzy­ma­ny przez lo­kal­ną po­li­cję. Bria­to­re­mu po­sta­wio­no za­rzut nie­za­pła­ce­nia po­dat­ków w wy­so­ko­ści czte­rech i pół mi­lio­na fun­tów. Mo­sley nie oka­zał smut­ku. Ec­c­le­sto­ne pod­szedł do spra­wy prag­ma­tycz­nie. Zra­nio­ne ego było czę­stym zja­wi­skiem w jego bran­ży. Pod­czas po­by­tu w Mo­na­ko Ec­c­le­sto­ne me­dio­wał w kon­flik­tach, roz­wią­zy­wał pro­ble­my, ale rów­nież ne­go­cjo­wał wa­run­ki do­staw opon na na­stęp­ny se­zon.

Ja­kość opon może za­de­cy­do­wać o wy­gra­nym lub prze­gra­nym wy­ści­gu. Brid­ge­sto­ne, ja­poń­ski pro­du­cent opon, przez dwa­na­ście lat do­star­czał ze­spo­łom For­mu­ły 1 do trzy­dzie­stu ty­się­cy opon rocz­nie – ich war­tość się­ga­ła mniej wię­cej czter­dzie­stu mi­lio­nów do­la­rów – i ro­bił to za dar­mo. W za­mian re­gu­lar­nie emi­to­wa­ne w cza­sie wy­ści­gów re­kla­my w te­le­wi­zji po­nad stu kra­jów za­pew­ni­ły mar­ce Brid­ge­sto­ne świa­to­wy suk­ces. W dwa ty­sią­ce dzie­wią­tym roku, na­sy­ciw­szy się ryn­ko­wym trium­fem, Brid­ge­sto­ne po­sta­no­wi­ło za­koń­czyć kon­trakt. Trzej do­staw­cy – Mi­che­lin, Pi­rel­li i Avon – za­ofe­ro­wa­li ze­spo­łom wła­sne wy­ro­by, ale za okre­ślo­ną cenę. Kil­ka ty­go­dni wcze­śniej Jean Todt obie­cał fran­cu­skiej kor­po­ra­cji Mi­che­lin, że każ­dy z ze­spo­łów za­pła­ci trzy mi­lio­ny do­la­rów za do­sta­wę opon na je­den se­zon. Ec­c­le­sto­ne po­dej­rze­wał, że Todt może być stron­ni­czy i dzia­łać na ko­rzyść Mi­che­li­na, mię­dzy in­ny­mi dla­te­go, że jego syn miał na­dzie­ję na stwo­rze­nie no­we­go ze­spo­łu. Ec­c­le­sto­ne po­trak­to­wał Tod­ta oschle i sprze­ci­wił się jego wy­bo­ro­wi. Pod­czas po­by­tu w Mo­na­ko wy­ne­go­cjo­wał z Avo­nem do­sta­wę opon za pół­to­ra mi­lio­na do­la­rów i jed­no­cze­śnie za­chę­cił kon­cern Pi­rel­li do prze­bi­cia tej ofer­ty. „Za­de­cy­du­ją ze­spo­ły, nie Todt – po­wie­dział me­ne­dże­rom ze­spo­łów For­mu­ły 1. – Zo­staw­cie to mnie – do­dał po­ufa­łym, po­łu­dnio­wo­lon­dyń­skim to­nem. Za­mie­rzał zwy­cię­żyć w tej bi­twie. – Ja z nim nie prze­gram”.

Ec­c­le­sto­ne pro­wa­dził ne­go­cja­cje w imie­niu For­mu­ły 1 od ty­siąc dzie­więć­set sie­dem­dzie­sią­te­go czwar­te­go roku. Biz­nes miał w ge­nach i tyl­ko nie­licz­ni mo­gli z nim ry­wa­li­zo­wać w tej dzie­dzi­nie. Wy­ne­go­cjo­wa­nie umo­wy na dwie­ście kom­ple­tów opon dla każ­de­go z ze­spo­łów było dla nie­go buł­ką z ma­słem, ale suk­ce­su tego przed­się­wzię­cia po­trze­bo­wał do ży­cia jak tle­nu. Przed opusz­cze­niem Mo­na­ko ne­go­cja­tor z Mi­che­li­na przy­stał na wa­ru­nek Ec­c­le­sto­ne’a i ob­ni­żył cenę o po­ło­wę. Pod­czas wi­zy­ty w cam­pe­rze Ec­c­le­sto­ne’a Nor­bert Haug, szef ze­spo­łu Mer­ce­de­sa, za­twier­dził uzgod­nie­nia. Ale Ec­c­le­sto­ne chciał wię­cej. Każ­dy mały suk­ces po­mno­żo­ny przez mi­liar­do­wy rocz­ny bu­dżet tego spor­tu po­twier­dzał jego do­mi­na­cję. Co­dzien­nie je­den czło­wiek dbał o po­trze­by dwu­na­stu ze­spo­łów, dzie­więt­na­stu to­rów wy­ści­go­wych, nie­zli­czo­nych spon­so­rów, rzą­dów osiem­na­stu państw, po­nad stu nadaw­ców i or­ga­nów nad­zo­ru­ją­cych ten sport, aby pro­du­ko­wać nie­ska­zi­tel­ną roz­ryw­kę. Rzad­ko jed­nak oglą­dał wy­ścig do koń­ca.

W po­ło­wie grand prix Ec­c­le­sto­ne opu­ścił swój cam­per, po­że­gnał się z oso­ba­mi stło­czo­ny­mi w jego pry­wat­nej kan­ty­nie, mię­dzy in­ny­mi z Ni­kim Lau­dą, i ru­szył w stro­nę he­li­por­tu. Nie chciał utknąć w kor­ku, więc nig­dy nie cze­kał na chwi­lę, w któ­rej opa­da kra­cia­sta cho­rą­giew­ka. Dwa­dzie­ścia mi­nut póź­niej, sie­dząc w swo­im fal­co­nie, roz­parł się w mięk­kim skó­rza­nym fo­te­lu i prze­czy­tał re­la­cję „Ob­se­rve­ra” z wy­ści­gu w Mo­na­ko. Pod na­głów­kiem: „Na uli­cach, gdzie ro­dzą się bo­ha­te­ro­wie, na każ­dym kro­ku czy­ha ka­ta­stro­fa” zo­ba­czył ziar­ni­ste czar­no-bia­łe zdję­cie z wy­ści­gu w ty­siąc dzie­więć­set pięć­dzie­sią­tym siód­mym roku. Na cze­le ośmiu sa­mo­cho­dów znaj­do­wał się Juan Ma­nu­el Fan­gio, le­gen­dar­ny ar­gen­tyń­ski kie­row­ca. „Mam te dwa fer­ra­ri, to ma­se­ra­ti i tę lan­cię”, po­wie­dział Ec­c­le­sto­ne, wska­zu­jąc z dumą zdję­cie roz­pę­dzo­nych sta­rych bo­li­dów ści­ga­ją­cych się wo­kół znisz­czo­nych przed laty do­mów. Ec­c­le­sto­ne z no­stal­gią wspo­mi­nał „daw­ne cza­sy” i swo­ją ko­lek­cję osiem­dzie­się­ciu za­byt­ko­wych po­jaz­dów For­mu­ły 1, usta­wio­nych jak na wy­sta­wie w mu­zeum w jego han­ga­rze w Big­gin Hill.

Kie­dy fal­con zni­żył lot nad uj­ściem Ta­mi­zy, kie­ru­jąc się w stro­nę pry­wat­ne­go pasa do lą­do­wa­nia, Ec­c­le­sto­ne spoj­rzał na Dart­ford. „Od­kąd się stąd wy­nio­słem, nig­dy tu nie za­glą­da­łem – po­wie­dział. – Nic cie­ka­we­go”. Po krót­kiej chwi­li mil­cze­nia przy­su­nął się bar­dziej do okna. „Ten dom był mój, i ten…”. Za­wie­sił głos. Nie­licz­ni na­ocz­ni świad­ko­wie po­cząt­ku jego oso­bi­ste­go wy­ści­gu na szczyt nadal żyją, ale szep­czą o ofia­rach tego trium­fal­ne­go mar­szu na­przód. „Nie je­stem anio­łem”, przy­zna­je Ec­c­le­sto­ne. Czas zmięk­czył twar­de kra­wę­dzie, ale sta­lo­wy rdzeń po­zo­stał.

Ja­dąc z lot­ni­ska w Big­gin Hill do domu w Ki­ni­ghts­brid­ge, Ec­c­le­sto­ne roz­my­ślał o na­stęp­nym wy­ści­gu w Stam­bu­le. Zdał so­bie spra­wę, że trze­ba bę­dzie prze­trans­por­to­wać cam­per stat­kiem z Mo­na­ko przez Mo­rze Śród­ziem­ne. „Mar­no­traw­stwo”, mruk­nął. Sie­dzą­cy z tyłu sa­mo­cho­du z na­pę­dem na czte­ry koła Pa­squ­ale Lat­tu­ned­du, ma­gik z Sar­dy­nii zwer­bo­wa­ny przez Sla­vi­cę, byłą żonę Ec­c­le­sto­ne’a, zro­zu­miał wia­do­mość. Kil­ka se­kund póź­niej roz­ma­wiał z Kar­lem-He­in­zem Zim­mer­ma­nem, au­striac­kim „go­spo­da­rzem” cam­pe­ra Ec­c­le­sto­ne’a. „Za­bu­ko­wa­li­śmy trans­port au­to­ka­ru z Włoch do Stam­bu­łu”, oznaj­mił Zim­mer­man. „Pan E. chce z nie­go zre­zy­gno­wać”, od­parł Lat­tu­ned­du. Oszczęd­ny styl ży­cia Ber­nie­go Ec­c­le­sto­ne’a był od­zwier­cie­dle­niem jego po­cho­dze­nia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: