Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gandhi. Autobiografia. Dzieje moich poszukiwań prawdy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
17 kwietnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
25,53

Gandhi. Autobiografia. Dzieje moich poszukiwań prawdy - ebook

M.K.Gandhi to jedna z najbardziej inspirujących postaci dwudziestego wieku, propagator pacyfizmu jako środka walki politycznej i jeden z twórców współczesnej państwowości indyjskiej.

Jest to klasyczna autobiografia, która opowiada jego własnymi słowami historię życia Gandhiego oraz tego, jak rozwijał swoją koncepcję niestosowania przemocy oraz biernego oporu, która utorowała Indiom drogę do niepodległości i stała się podstawą wielu ruchów niepodległościowych.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-61432-56-2
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

rzed czte­re­ma lub pię­ciu laty pod wpły­wem na­le­gań nie­któ­rych mo­ich naj­bliż­szych współ­pra­cow­ni­ków zgo­dzi­łem się na­pi­sać swo­ją au­to­bio­gra­fię. Za­czą­łem więc pi­sać, wszak­że za­le­d­wie zdą­ży­łem od­wró­cić pierw­szą za­pi­sa­ną kart­kę, kie­dy w Bom­ba­ju wy­bu­chły roz­ru­chy i pra­ca moja ule­gła za­trzy­ma­niu. Na­stęp­nie przy­szła cała se­ria wy­da­rzeń, któ­rych kul­mi­na­cyj­nym punk­tem było uwię­zie­nie mnie w Yera­vda¹.

Dże­ram­das, je­den z mo­ich to­wa­rzy­szy wię­zien­nych, pro­sił mnie, bym odło­żył wszyst­kie inne pra­ce i skoń­czył spi­sy­wa­nie mego ży­cio­ry­su. Od­po­wie­dzia­łem mu, że za­kre­śli­łem już pe­wien plan prac nad po­zna­niem sie­bie sa­me­go i że nie są­dzę, bym mógł za­jąć się czym­kol­wiek in­nym, za­nim tego nie wy­ko­nam. Mógł­bym jed­nak zdą­żyć skoń­czyć swą au­to­bio­gra­fię, gdy­bym od­sie­dział całą karę w wię­zie­niu; po­trzeb­ny mi był jesz­cze rok do skoń­cze­nia mego ży­cio­ry­su, kie­dy zo­sta­łem zwol­nio­ny.

Swa­mi Anand ze swej stro­ny wy­stą­pił z taką samą proś­bą, a wo­bec tego, że skoń­czy­łem opi­sy­wa­nie dzie­jów ru­chu Sa­tja­gra­ha² w Afry­ce Po­łu­dnio­wej, nę­ci­ło mnie pod­ję­cie pra­cy nad au­to­bio­gra­fią dla „Na­va­ji­va­nu”³. Swa­mi chciał, abym na­pi­sał od­dziel­nie do wy­da­nia książ­ko­we­go – nie mia­łem jed­nak tyle cza­su do roz­po­rzą­dze­nia. Mo­głem za­le­d­wie co ty­dzień pi­sy­wać po jed­nym roz­dzia­le. Coś trze­ba było każ­de­go ty­go­dnia na­pi­sać dla „Na­va­ji­va­nu”. Czyż nie mo­gła­by to być moja au­to­bio­gra­fia? Swa­mi zgo­dził się na mój pro­jekt i oto za­bie­ram się ostro do ro­bo­ty. Wsze­la­ko mój głę­bo­ko wie­rzą­cy przy­ja­ciel ży­wił co do tego pew­ne wąt­pli­wo­ści, któ­ry­mi po­dzie­lił się ze mną w „dniu mil­cze­nia”.

– Cze­mu się wda­jesz w tę awan­tu­rę? – za­py­tał mnie. – Pi­sa­nie wła­sne­go ży­cio­ry­su jest ra­czej wła­ści­we lu­dziom z Za­cho­du. Nie znam ni­ko­go ze Wscho­du, któ­ry by to ro­bił, je­że­li nie li­czyć tych, któ­rzy ule­gli wpły­wom za­chod­nie­go świa­ta. I o czym chcesz pi­sać? Wy­obraź­my so­bie, że ju­tro od­rzu­cisz po­glą­dy, któ­re dziś uwa­żasz za nie­złom­ne, lub też pod­dasz w przy­szło­ści re­wi­zji swo­je dzi­siej­sze pla­ny – czyż nie spra­wi to, że lu­dzie po­stę­pu­ją­cy zgod­nie z tym, co gło­si two­je sło­wo, bądź mó­wio­ne, bądź pi­sa­ne, będą się uwa­ża­li za wpro­wa­dzo­nych w błąd?

Czy nie są­dzisz, że rze­czą znacz­nie bar­dziej wła­ści­wą by­ło­by za­nie­cha­nie wła­śnie te­raz pi­sa­nia ja­kiej­kol­wiek au­to­bio­gra­fii?

Ten ar­gu­ment wy­warł na mnie pew­ne wra­że­nie. Ale moim za­mia­rem nie jest na­pi­sa­nie au­ten­tycz­ne­go wła­sne­go ży­cio­ry­su. Pra­gną­łem po pro­stu opo­wie­dzieć dzie­je mo­ich nie­zli­czo­nych zma­gań na dro­dze po­szu­ki­wa­nia praw­dy, a wo­bec tego, że całe moje ży­cie jest w grun­cie rze­czy tyl­ko wła­śnie tymi po­szu­ki­wa­nia­mi, więc też od­po­wia­da praw­dzie, że cała opo­wieść bę­dzie czę­ścio­wo no­si­ła cha­rak­ter au­to­bio­gra­ficz­ny. Nie będę jed­nak miał nic prze­ciw­ko temu, by każ­da stro­ni­ca mó­wi­ła je­dy­nie o tych mo­ich po­szu­ki­wa­niach i zma­ga­niach, ja­kie to­czy­łem w imię praw­dy.

Mam na­dzie­ję, a może je­dy­nie schle­biam so­bie, ży­wiąc ją, że re­la­cja o wszyst­kich tych po­szu­ki­wa­niach może przy­nieść pew­ną ko­rzyść czy­tel­ni­ko­wi.

Moje do­świad­cze­nia w dzie­dzi­nie po­li­ty­ki są obec­nie zna­ne nie tyl­ko w In­diach, lecz do pew­ne­go stop­nia ca­łe­mu cy­wi­li­zo­wa­ne­mu świa­tu. Dla mnie oso­bi­ście nie mają one szcze­gól­ne­go zna­cze­nia, a ty­tuł „Ma­hat­ma”⁴ jaki mi zy­ska­ły, ma go jesz­cze mniej. Ten ty­tuł spra­wiał mi czę­sto głę­bo­ki ból i nie pa­mię­tam ta­kiej chwi­li, kie­dy moż­na by­ło­by po­wie­dzieć, że był mi przy­jem­ny. Na­to­miast bar­dzo chęt­nie go­tów je­stem opo­wie­dzieć o wszyst­kich mo­ich zma­ga­niach i po­szu­ki­wa­niach w dzie­dzi­nie du­cho­wej, o któ­rych wiem tyl­ko ja, a któ­re sta­ły się źró­dłem tej siły, jaką roz­po­rzą­dzam, dzia­ła­jąc na polu po­li­ty­ki. Je­że­li te zma­ga­nia i po­szu­ki­wa­nia mają cha­rak­ter „du­cho­wy”, wte­dy nie może być mowy o ja­kimś chwa­le­niu się z mo­jej stro­ny – prze­ciw­nie: przy­czy­nia­ją się one je­dy­nie do umoc­nie­nia mnie w skrom­no­ści. Im bar­dziej bo­wiem za­sta­na­wiam się nad moją prze­szło­ścią i bli­żej się jej przy­pa­tru­ję, tym moc­niej od­czu­wam, jak da­le­ko mi do do­sko­na­ło­ści.

To, co pra­gną­łem osią­gnąć, do cze­go dą­ży­łem i co usi­ło­wa­łem zdo­być w cią­gu ubie­głych trzy­dzie­stu lat, za­war­ło się w pra­gnie­niu po­zna­nia sie­bie sa­me­go, spoj­rze­nia w ob­li­cze Boga, w dą­że­niu do osią­gnię­cia mok­sza⁵.

Żyję, dzia­łam, ist­nie­ję dla osią­gnię­cia tego celu. Wszyst­ko, co czy­nię, bądź prze­ma­wia­jąc, bądź pi­sząc, oraz wszyst­kie moje po­czy­na­nia po­li­ty­ki zmie­rza­ją do tego sa­me­go celu. Wo­bec tego jed­nak, że za­wsze utrzy­my­wa­łem, iż to, co jest moż­li­we do osią­gnię­cia dla jed­nost­ki, jest rów­nież do­stęp­ne ogó­ło­wi, wszyst­kie moje po­szu­ki­wa­nia praw­dy pro­wa­dzo­ne były nie w izo­la­cji, lecz na oczach wszyst­kich. Nie są­dzę, by ta oko­licz­ność po­mniej­sza­ła ich war­tość du­cho­wą. Ist­nie­ją wsze­la­ko pew­ne spra­wy, któ­rych po­zna­nie jest do­stęp­ne wy­łącz­nie jed­no­st­ce oraz jej Stwór­cy. Nie da­dzą się one ab­so­lut­nie prze­ka­zać. Po­szu­ki­wa­nia, o któ­rych za­mie­rzam opo­wie­dzieć, nie mają tego cha­rak­te­ru. Są one na­tu­ry du­cho­wej albo ra­czej mo­ral­nej. Isto­tą bo­wiem re­li­gii jest mo­ral­ność.

Do opo­wie­ści ni­niej­szej włą­czo­ne zo­sta­ną je­dy­nie te spra­wy do­ty­czą­ce re­li­gii, któ­re będą mo­gły być zro­zu­mia­ne za­rów­no przez dzie­ci, jak i przez do­ro­słych.

Je­że­li zdo­łam opo­wie­dzieć o nich w spo­sób bez­na­mięt­ny i skrom­ny, po­mo­gą one wie­lu in­nym po­szu­ki­wa­czom praw­dy w ich dal­szej dro­dze na­przód. Je­stem bar­dzo da­le­ki od nada­wa­nia tym po­szu­ki­wa­niom ja­kich­kol­wiek cech do­sko­na­ło­ści. Nie pre­ten­du­ję do ni­cze­go in­ne­go, po­dob­nie jak uczo­ny, któ­ry prze­pro­wa­dza­jąc ba­da­nia z mak­sy­mal­ną do­kład­no­ścią, zdol­no­ścią prze­wi­dy­wa­nia i skru­pu­lat­no­ścią, nig­dy nie wy­da­je ostat­nie­go wnio­sku o swych osią­gnię­ciach, lecz przy­glą­da się im z ca­łym kry­ty­cy­zmem.

Pod­da­łem się głę­bo­kiej sa­mo­ana­li­zie, usi­ło­wa­łem na każ­dym kro­ku od­naj­dy­wać sie­bie sa­me­go, każ­dą sy­tu­ację psy­cho­lo­gicz­ną sta­ra­łem się zba­dać i zgłę­bić – a jed­nak da­le­ki je­stem od tego, by pre­ten­do­wać do nie­omyl­no­ści wnio­sków, do któ­rych do­sze­dłem.

Pre­ten­du­ję jed­nak do jed­ne­go, a mia­no­wi­cie do tego, że moje wnio­ski wy­da­ją mi się bez­względ­nie słusz­ne i – na ra­zie – skłon­ny je­stem uwa­żać je za osta­tecz­ne. Gdy­by było in­a­czej, nie mo­gły­by sta­no­wić pod­sta­wy do ja­kie­go­kol­wiek dzia­ła­nia. W każ­dym przy­pad­ku sto­so­wa­łem me­to­dę przyj­mo­wa­nia lub od­rzu­ca­nia po­wzię­tych wnio­sków i po­stę­po­wa­łem zgod­nie z nią. Do­pó­ki jed­nak moje po­stę­po­wa­nie jest zgod­ne z moim ro­zu­mem i z moim ser­cem, mu­szę się moc­no trzy­mać raz po­wzię­tych mo­ich wła­snych wnio­sków.

Gdy­by mi cho­dzi­ło je­dy­nie o roz­wa­ża­nie za­sad­ni­czych za­gad­nień, z pew­no­ścią nie pró­bo­wał­bym pi­sać au­to­bio­gra­fii, wo­bec tego jed­nak, że moim ce­lem jest przy­to­czyć sze­reg róż­nych prak­tycz­nych wska­zó­wek, jak sto­so­wać te za­sa­dy, więc też roz­dzia­ły, któ­re za­mie­rzam na­pi­sać, opa­tru­ję wspól­nym ty­tu­łem: Dzie­je mo­ich po­szu­ki­wań praw­dy.

Będą one za­wie­ra­ły moje zma­ga­nia i po­szu­ki­wa­nia, o ile cho­dzi o nie­sprze­ci­wia­nie się złu, spra­wę ce­li­ba­tu lub inne me­to­dy po­stę­po­wa­nia, ja­ko­by nie­za­leż­ne od wier­no­ści za­sa­dom praw­dy. Moim zda­niem jed­nak, praw­da jest na­czel­ną za­sa­dą, sku­pia­ją­cą w so­bie inne licz­ne za­sa­dy. Tego ro­dza­ju Praw­da po­le­ga nie tyl­ko na wier­no­ści praw­dzie w sło­wach, lecz rów­nież w my­ślach i do­ty­czy nie tyl­ko względ­nej praw­dy, tak jak my ją ro­zu­mie­my, lecz Praw­dy Ab­so­lut­nej, Za­sad Od­wiecz­nych, czy­li po­ję­cia Boga.

Ist­nie­ją nie­zli­czo­ne de­fi­ni­cje Boga, gdyż nie­zli­czo­ne są do­wo­dy Jego ist­nie­nia. Na­peł­nia­ją mnie one po­dzi­wem, czcią i na chwi­lę oszo­ła­mia­ją. Ale ja uzna­ję Boga je­dy­nie jako naj­wyż­sze wcie­le­nie Praw­dy. Nie zna­la­złem Go jesz­cze, ale wciąż Go po­szu­ku­ję i go­tów je­stem na dro­dze tych po­szu­ki­wań zło­żyć w ofie­rze wszyst­ko, co po­sia­dam naj­droż­sze­go. Na­wet gdy­by ta ofia­ra wy­ma­ga­ła mego ży­cia, są­dzę, że był­bym go­tów je po­świę­cić. Do­pó­ki jed­nak nie zdo­ła­łem po­znać Ab­so­lut­nej Praw­dy, mu­szę po­zo­stać wier­ny względ­nej praw­dzie, a więc ta­kiej, jak ją so­bie wy­obra­żam. Ta względ­na praw­da musi być dla mnie – na ra­zie – moją la­tar­nią mor­ską, moją tar­czą i moim pu­kle­rzem. I cho­ciaż ob­ra­na prze­ze mnie ścież­ka jest stro­ma, wą­ska i nie­kie­dy ostra jak ostrze brzy­twy, dla mnie była ona jed­nak naj­krót­sza i naj­do­god­niej­sza.

Na­wet moje błę­dy, wiel­kie jak Hi­ma­la­je, wy­da­ły mi się frasz­ką, gdyż wier­nie trzy­ma­łem się tej ścież­ki. To ona ustrze­gła mnie od po­waż­nych kło­po­tów, sze­dłem więc na­przód zgod­nie z pro­wa­dzą­cym mnie świa­tłem. Nie­kie­dy w po­su­wa­niu się na­przód przy­tra­fia­ły mi się chwi­le, gdy str­wo­żo­nym spoj­rze­niem zda­wa­łem się do­strze­gać Ab­so­lut­ną Praw­dę i Boga, wte­dy z każ­dym dniem moc­niej ro­sła we mnie pew­ność, że je­dy­nie On jest czymś re­al­nie ist­nie­ją­cym, wszyst­ko inne zaś jest nie­re­al­ne.

Nie­chże więc ci, któ­rzy tego pra­gną, uprzy­tom­nią so­bie, jak bar­dzo to prze­świad­cze­nie bra­ło we mnie górę, niech ze­chcą uczest­ni­czyć w mo­ich po­szu­ki­wa­niach, a tak­że – je­że­li po­tra­fią – niech dzie­lą ze mną moją wia­rę.

Na­stęp­nym prze­świad­cze­niem, któ­re­go na­bra­łem, było to, że je­że­li co­kol­wiek jest do­stęp­ne dla mnie, tym sa­mym jest do­stęp­ne na­wet każ­de­mu dziec­ku. Mia­łem zresz­tą bez­spor­ne po­wo­dy, by tak twier­dzić.

Środ­ki, ja­ki­mi na­le­ży się po­słu­gi­wać przy po­szu­ki­wa­niu praw­dy, są za­rów­no bar­dzo pro­ste, jak i bar­dzo skom­pli­ko­wa­ne. Mogą się one jed­nak wy­dać wręcz nie do po­my­śle­nia za­rów­no zu­chwal­co­wi, jak i nie­win­ne­mu dziec­ku.

Czło­wiek po­szu­ku­ją­cy praw­dy wi­nien być skrom­niej­szy od pyłu za­ście­la­ją­ce­go zie­mię. Ży­cie po­tra­fi skru­szyć proch pod jego sto­pa­mi na naj­drob­niej­szy py­łek, lecz po­szu­ki­wacz praw­dy sam wi­nien być tak skrom­ny, że na­wet ów pył jest w sta­nie go skru­szyć. Tyl­ko wte­dy i do­pie­ro wte­dy do­strze­że on praw­dę.

Dia­log po­mię­dzy Wa­sisz­thą i Wisz­wa­mi­trą⁶ czy­ni to aż nad­to oczy­wi­stym. Chrze­ści­jań­stwo oraz is­lam rów­nież w do­sta­tecz­nym stop­niu to po­twier­dza­ją.

Je­że­li co­kol­wiek z tego, co spi­su­ję na tych kart­kach, mo­gło­by ura­zić czy­tel­ni­ka, go­to­we­go przy­jąć je za do­wód roz­pie­ra­ją­cej mnie py­chy, niech ra­czej ze­chce uznać, że coś w mo­ich do­cie­ka­niach się nie zga­dza, a moje prze­lot­ne wi­dze­nia po­trak­tu­je jeno jako mi­raż. Nie­chaj zgi­ną set­ki ta­kich jak ja, lecz niech ostoi się Praw­da. Nie uszczu­plaj­my za­kre­su praw­dy na­wet o włos, wy­da­jąc sądy o po­grą­żo­nych w błę­dach śmier­tel­ni­kach, po­dob­nych do mnie sa­me­go.

Mam na­dzie­ję i wno­szę o to mo­dły, by nikt nie ze­chciał uwa­żać po­rad roz­sia­nych w tych roz­dzia­łach za au­to­ry­ta­tyw­ne. Opo­wie­dzia­ne tu po­szu­ki­wa­nia praw­dy po­win­no się roz­pa­try­wać jako ilu­stra­cje, w świe­tle któ­rych każ­dy jest w sta­nie po­czy­nić wła­sne do­świad­cze­nia, zgod­nie ze swo­imi upodo­ba­nia­mi i umie­jęt­no­ścia­mi. Wie­rzę, iż w tym ogra­ni­czo­nym za­kre­sie owe ilu­stra­cje mogą być do­praw­dy po­ży­tecz­ne, nie mam bo­wiem za­mia­ru ani prze­mil­czać, ani prze­ce­niać żad­nej z przy­krych spraw, któ­re mu­szą być opo­wie­dzia­ne.

Mam na­dzie­ję, że czy­tel­nik cał­ko­wi­cie po­zna wszyst­kie moje błę­dy i po­mył­ki.

Moim ce­lem nie jest by­najm­niej po­wie­dzieć, jak bar­dzo je­stem do­bry, lecz opi­sać swo­je po­szu­ki­wa­nia na dro­dze po­zna­wa­nia wie­dzy o sa­tja­gra­ha. Wy­da­jąc sąd o so­bie sa­mym, będę usi­ło­wał być rów­nie bez­względ­ny, jak jest nią Praw­da, oraz ja­ki­mi pra­gnę, by byli inni. Przy­kła­da­jąc do sie­bie tę mia­rę, mu­szę za­wo­łać wraz z Sur­da­sem⁷:

Gdzie zna­leźć nędz­ni­ka

Bar­dziej niż ja ze­psu­te­go i ob­mier­z­łe­go?

By­łem tak wia­ro­łom­ny,

Żem wła­sne­go wy­rzekł się Stwór­cy

Bo nie­prze­rwa­nym pa­smem tor­tur dla mnie jest to, że wciąż jesz­cze je­stem da­le­ki od Nie­go, któ­ry – do­brze wiem o tym – rzą­dzi każ­dym tchnie­niem mego ży­cia i któ­re­go je­stem la­to­ro­ślą. Świa­dom je­stem tego, że złe uczu­cia trzy­ma­ją mnie z dala od Nie­go, a prze­cież nie mogę się ich wy­zbyć.

Mu­szę jed­nak już koń­czyć. Po­zo­sta­je mi je­dy­nie pod­jąć ni­niej­szą opo­wieść w roz­dzia­le, któ­ry na­stą­pi póź­niej.

M.K. Gan­dhi

Aśram,

Sa­bar­ma­ti

26 li­sto­pa­da 1925 r.I. NARODZINY I POKREWIEŃSTWA

ód Gan­dhich na­le­ży do ka­sty ba­nia⁸ i – jak się wy­da­je – wy­wo­dził się z kup­ców ko­rzen­nych. Jed­nak od trzech po­ko­leń, po­cząw­szy od mego dziad­ka, byli oni pre­mie­ra­mi rzą­du w róż­nych księ­stwach Ka­tia­wa­du⁹. Ut­tam­czand Gan­dhi, czy­li Ota Gan­dhi, mój dzia­dek, mu­siał być czło­wie­kiem o su­ro­wych za­sa­dach. In­try­gi pań­stwo­we zmu­si­ły go do opusz­cze­nia Po­rban­da­ru¹⁰, gdzie był di­wa­nem¹¹, i schro­nie­nia się w Dźu­na­gadh¹². Tu po­wi­tał na­wa­ba¹³, uno­sząc do góry lewą rękę, a ktoś zwró­ciw­szy uwa­gę na ten osten­ta­cyj­ny afront, za­żą­dał wy­ja­śnień, na co otrzy­mał na­stę­pu­ją­cą od­po­wiedź: „Pra­wa ręka jest na ra­zie za­ję­ta w Po­rban­da­rze”.

Ota Gan­dhi, owdo­wiaw­szy, oże­nił się po raz dru­gi. Z pierw­sze­go mał­żeń­stwa miał czte­rech sy­nów, a z dru­gie­go – dwóch. Nie są­dzę, abym kie­dy­kol­wiek w dzie­ciń­stwie od­czuł lub bo­daj wie­dział, iż owi sy­no­wie Oty Gan­dhie­go nie byli dzieć­mi jed­nej mat­ki. Pią­tym spo­śród tych sze­ściu bra­ci był Ka­ram­czand Gan­dhi, czy­li Kaba Gan­dhi, szó­stym zaś Tul­si­das Gan­dhi. Oby­dwaj ci bra­cia byli ko­lej­no, je­den po dru­gim, pre­mie­ra­mi rzą­du w Po­rban­da­rze. Kaba Gan­dhi był moim oj­cem. Był on człon­kiem Try­bu­na­łu w Ra­dźa­stha­nie¹⁴. Dziś nie ist­nie­je on już, lecz w owych cza­sach sta­no­wił bar­dzo wpły­wo­wą in­sty­tu­cję słu­żą­cą do li­kwi­do­wa­nia za­tar­gów po­mię­dzy przy­wód­ca­mi a człon­ka­mi ich kla­nów. Był on rów­nież przez pe­wien czas pre­mie­rem w Radź­ko­cie¹⁵, a na­stęp­nie w Wan­ka­ne­rze¹⁶. Gdy umie­rał, był eme­ry­tem pań­stwa Radź­kot.

Kaba Gan­dhi czte­ro­krot­nie za­wie­rał związ­ki mał­żeń­skie, zo­sta­jąc raz po raz wdow­cem. Miał dwie cór­ki z pierw­sze­go i dru­gie­go mał­żeń­stwa. Jego ostat­nia żona, Pu­tli­bai, uro­dzi­ła mu cór­kę oraz trzech sy­nów, z któ­rych ja by­łem naj­młod­szy.

Mój oj­ciec ko­chał swój klan, był mu wier­ny, od­zna­czał się od­wa­gą i wiel­ko­dusz­no­ścią, lecz był wy­bu­cho­wy. Nie stro­nił od uciech cie­le­snych. Oże­nił się po raz czwar­ty, kie­dy był już po czter­dzie­st­ce. Był nie­sprze­daj­ny i za­rów­no wśród ro­dzi­ny, jak i na ze­wnątrz zdo­był so­bie sła­wę swą nie­złom­ną bez­stron­no­ścią. Jego lo­jal­ność w sto­sun­ku do pań­stwa była po­wszech­nie zna­na.

Kie­dy za­stęp­ca przed­sta­wi­cie­la rzą­du bry­tyj­skie­go obe­lży­wie ode­zwał się 0 tha­ko­re sa­he­bie¹⁷ z Radź­ko­tu, jego prze­ło­żo­nym, wów­czas Kaba Gan­dhi sta­wił czo­ło owym obe­lgom. Tam­ten roz­gnie­wał się i za­żą­dał od Kaby Gan­dhie­go, by go prze­pro­sił, na co mój oj­ciec od­po­wie­dział od­mow­nie i w re­zul­ta­cie zo­stał uwię­zio­ny na parę go­dzin. Kie­dy jed­nak ów urzęd­nik zo­rien­to­wał się, że Kaba Gan­dhi jest nie­prze­jed­na­ny, wy­dał roz­kaz uwol­nie­nia go.

Mój oj­ciec nig­dy nie pre­ten­do­wał do ja­kie­go­kol­wiek gro­ma­dze­nia ma­jąt­ku i po­zo­sta­wił nam w spad­ku bar­dzo nie­wie­le. Nie miał żad­ne­go wy­kształ­ce­nia, prócz tego, któ­re daje do­świad­cze­nie. Co naj­wy­żej da­ło­by się o nim po­wie­dzieć, że osią­gnął pią­ty sto­pień w ję­zy­ku gu­dźa­ra­ti. Zna­jo­mość hi­sto­rii i geo­gra­fii była mu cał­ko­wi­cie obca, jed­nak bo­ga­te do­świad­cze­nie na­by­te przy roz­wią­zy­wa­niu prak­tycz­nych za­gad­nień da­wa­ło mu moc­ne pod­sta­wy przy roz­strzy­ga­niu naj­bar­dziej za­wi­łych spraw oraz spra­wo­wa­niu wła­dzy nad set­ka­mi lu­dzi.

Był też bar­dzo mało oby­ty ze spra­wa­mi re­li­gij­ny­mi, na­to­miast re­pre­zen­to­wał ten ro­dzaj kul­tu­ry re­li­gij­nej, któ­rą wie­lu In­du­sów zdo­by­wa dzię­ki czę­ste­mu od­wie­dza­niu świą­tyń i przy­słu­chi­wa­niu się dys­ku­sjom na te­ma­ty re­li­gij­ne. U schył­ku swe­go ży­cia za­czął, na sku­tek na­le­gań pew­ne­go za­przy­jaź­nio­ne­go z ro­dzi­ną wy­kształ­co­ne­go bra­mi­na, stu­dio­wać księ­gi Gity¹⁸ i zwykł pod­czas od­pra­wia­nia co­dzien­nych mo­dłów gło­śno re­cy­to­wać po­szcze­gól­ne wer­se­ty.

Do­mi­nu­ją­cym wspo­mnie­niem, ja­kie mi po­zo­sta­ło po mat­ce, jest ota­cza­ją­ca ją au­re­ola pew­nej świę­to­ści. Mat­ka była głę­bo­ko re­li­gij­na. Nie za­sia­dła­by nig­dy do spo­ży­wa­nia po­sił­ku bez uprzed­nie­go od­pra­wie­nia co­dzien­nych mo­dłów. Od­wie­dza­nie ha­ve­li¹⁹ – świą­ty­ni po­świe­co­nej bo­go­wi Wisz­nu – było jed­nym z jej co­dzien­nych obo­wiąz­ków. Jak da­le­ko się­ga moja pa­mięć, nie mogę so­bie przy­po­mnieć, by kie­dy­kol­wiek opu­ści­ła Cza­tur­mas²⁰. Skła­da­ła naj­su­row­sze ślu­bo­wa­nia i speł­nia­ła je bez uchy­bień. Na­wet cho­ro­ba nie uspra­wie­dli­wia­ła zwol­nie­nia od nich. Przy­po­mi­nam so­bie, że kie­dyś za­cho­ro­wa­ła w trak­cie prze­strze­ga­nia ślu­bo­wa­nia Czan­dra­ja­na²¹, jed­nak zły stan zdro­wia nie był wy­star­cza­ją­cym po­wo­dem, by je prze­rwa­ła. Pod­da­nie się dwom lub trzem ko­lej­no po so­bie na­stę­pu­ją­cym po­stom nie było dla niej czymś nie­zwy­kłym. Pod­czas świę­to­wa­nia Cza­tur­mas przyj­mo­wa­nie jed­ne­go po­sił­ku dzien­nie we­szło jej w zwy­czaj. Nie za­do­wa­la­jąc się tym, mat­ka moja po­ści­ła co dru­gi dzień w okre­sie jed­ne­go Cza­tur­mas. Pod­czas in­ne­go Cza­tur­mas zło­ży­ła ślu­bo­wa­nie nie­przyj­mo­wa­nia po­sił­ków, za­nim nie uj­rzy słoń­ca.

W owe dnie my, dzie­ci, sta­li­śmy wpa­trze­ni w nie­bo, cze­ka­jąc, aż bę­dzie­my mo­gli oznaj­mić na­szej mat­ce uka­za­nie się słoń­ca. Każ­dy wie, że w kul­mi­na­cyj­nych mo­men­tach pory desz­czo­wej słoń­ce czę­sto wca­le się nie po­ka­zu­je. Przy­po­mi­nam so­bie dnie, kie­dy przy na­głym jego uka­za­niu się bie­gli­śmy do mat­ki, by jej tę wia­do­mość oznaj­mić. Wte­dy mat­ka sama wy­bie­ga­ła z domu, by na wła­sne oczy prze­ko­nać się o tym, tym­cza­sem krót­ka chwi­la uka­za­nia się słoń­ca już zdą­ży­ła prze­mi­nąć, po­zba­wia­jąc ją po­ży­wie­nia.

– To nie ma zna­cze­nia! – mó­wi­ła z po­go­dą du­cha – wi­docz­nie Bóg nie chciał, bym dziś ja­dła. – Po czym wra­ca­ła do swych do­mo­wych za­jęć.

Mat­ka moja była ob­da­rzo­na wy­bit­nie roz­wi­nię­tym po­czu­ciem zdro­we­go roz­sąd­ku. Była do­sko­na­le po­in­for­mo­wa­na, gdy cho­dzi­ło o wszyst­kie spra­wy do­ty­czą­ce pań­stwa, a pa­nie by­wa­ją­ce na dwo­rze wy­so­ko ce­ni­ły jej in­te­li­gen­cję. Czę­sto, ko­rzy­sta­jąc z przy­wi­le­jów dzie­ciń­stwa, to­wa­rzy­szy­łem jej i wciąż jesz­cze za­cho­wa­łem w pa­mię­ci nie­któ­re oży­wio­ne dys­ku­sje, ja­kie moja mat­ka pro­wa­dzi­ła z owdo­wia­łą mat­ką tha­ko­re sa­he­ba.

Uro­dzi­łem się więc jako dziec­ko tych oto ro­dzi­ców, w Po­rban­da­rze, zna­nym rów­nież pod na­zwą Su­da­ma­pu­ri, dnia dru­gie­go paź­dzier­ni­ka 1869 roku. Dzie­ciń­stwo spę­dzi­łem w Po­rban­da­rze. Pa­mię­tam, że po­sła­no mnie do szko­ły. Prze­brnię­cie przez ta­blicz­kę mno­że­nia spra­wia­ło mi znacz­ne trud­no­ści. Nie przy­po­mi­nam so­bie z owych dni nic wię­cej niż to, że na­uczy­łem się wraz z in­ny­mi chłop­ca­mi nada­wać na­sze­mu na­uczy­cie­lo­wi naj­róż­niej­sze prze­zwi­ska – świad­czy to do­bit­nie, że moje zdol­no­ści umy­sło­we były ra­czej dość ni­kłe, a moja pa­mięć – nie­doj­rza­ła.II. DZIECIŃSTWO

ia­łem za­pew­ne oko­ło sied­miu lat, kie­dy mój oj­ciec opu­ścił Po­rban­dar dla Radź­ko­tu, by zo­stać człon­kiem Try­bu­na­łu w Ra­dźa­stha­nie. Zo­sta­łem tam od­da­ny do szko­ły i do­sko­na­le pa­mię­tam za­rów­no te cza­sy, jak i na­zwi­ska oraz wszel­kie inne szcze­gó­ły do­ty­czą­ce mo­ich na­uczy­cie­li. Po­dob­nie jak było w Po­rban­da­rze, tak i tu­taj nie­wie­le da się po­wie­dzieć o mo­jej na­uce. By­łem za­le­d­wie prze­cięt­nym uczniem. Z tej szko­ły prze­sze­dłem do pod­miej­skiej, a na­stęp­nie do li­ceum – mia­łem już wte­dy dwa­na­ście lat. Nie przy­po­mi­nam so­bie, abym w cią­gu tego nie­dłu­gie­go okre­su po­wie­dział kie­dy­kol­wiek nie­praw­dę moim na­uczy­cie­lom bądź ko­le­gom. By­łem bar­dzo nie­śmia­ły i uni­ka­łem to­wa­rzy­stwa. Książ­ki i od­ra­bia­nie lek­cji za­stę­po­wa­ły mi ko­le­gów. Moim zwy­cza­jem na co dzień było punk­tu­al­nie przy­cho­dzić do szko­ły, a póź­niej po skoń­cze­niu lek­cji wra­cać co żywo do domu. Do­słow­nie bie­głem ile sił, gdyż nie mia­łem dość śmia­ło­ści, by się ode­zwać słów­kiem do ko­go­kol­wiek. Ba­łem się, że ktoś może so­bie ze mnie za­kpić.

W pierw­szym roku uczęsz­cza­nia do gim­na­zjum przy­tra­fi­ło mi się pod­czas eg­za­mi­nów pew­ne wy­da­rze­nie, o któ­rym war­to wspo­mnieć. Mi­ster Gil­les, in­spek­tor oświa­ty, przy­był na wi­zy­ta­cję do na­sze­go li­ceum. Dał nam pięć wy­ra­zów, któ­re mie­li­śmy na­pi­sać i wy­ma­wiać li­te­ra po li­te­rze. Jed­nym z tych wy­ra­zów był ket­tle (czaj­nik). Li­te­ro­wa­łem go błęd­nie. Na­uczy­ciel usi­ło­wał przy­śpie­szyć moją od­po­wiedź, sztur­cha­jąc mnie koń­cem bu­ci­ka, ale mu się nie uda­ło. Nie zo­rien­to­wa­łem się, że na­uczy­ciel daje mi do zro­zu­mie­nia, abym ścią­gnął pra­wi­dło­wą pi­sow­nię z ta­blicz­ki mego są­sia­da, prze­ciw­nie – są­dzi­łem, że obec­ność na­uczy­cie­la ma na celu prze­szko­dze­nie nam w ścią­ga­niu je­den od dru­gie­go. Re­zul­tat był taki, że wszy­scy chłop­cy prócz mnie na­pi­sa­li każ­dy wy­raz cał­kiem pra­wi­dło­wo. Tyl­ko ja by­łem tępy. Na­uczy­ciel usi­ło­wał póź­niej od­uczyć mnie tego bra­ku by­stro­ści, ale ja nig­dy nie na­uczy­łem się ścią­gać.

To zda­rze­nie nie zdo­ła­ło jed­nak w żad­nym stop­niu po­mniej­szyć sza­cun­ku, jaki ży­wi­łem dla mego na­uczy­cie­la. Z re­gu­ły by­łem śle­py na błę­dy po­peł­nia­ne przez star­szych. Póź­niej po­zna­łem wie­le in­nych sła­bych stron tego na­uczy­cie­la, jed­nak moje po­wa­ża­nie dla nie­go nie ule­gło zmia­nie. Na­uczy­łem się bo­wiem wy­ko­ny­wać roz­ka­zy wy­da­wa­ne przez star­szych i nie kry­ty­ko­wać ich po­stęp­ków.

Dwa inne wy­da­rze­nia zwią­za­ne z tym sa­mym okre­sem po­zo­sta­ły na za­wsze w mo­jej pa­mię­ci. Z re­gu­ły nie lu­bi­łem czy­ta­nia ja­kich­kol­wiek in­nych ksią­żek poza pod­ręcz­ni­ka­mi szkol­ny­mi. Moje co­dzien­ne lek­cje mu­sia­ły być su­mien­nie od­ro­bio­ne, gdyż tak samo nie lu­bi­łem zbyt­nio obar­czać mego na­uczy­cie­la, jak i spra­wiać mu za­wo­du. Dla­te­go też od­ra­bia­łem lek­cje, ale rzad­ko po­świę­ca­łem im zbyt wie­le uwa­gi. To­też na­wet kie­dy lek­cje nie były od­ro­bio­ne jak na­le­ży, nie było mowy o tym, abym prze­czy­tał coś wię­cej poza tym, co było za­da­ne.

Pew­ne­go jed­nak razu wzrok mój padł na książ­kę ku­pio­ną przez mego ojca. Była to Shra­va­na Pi­tri­bhak­ti Na­ta­ka (sztu­ka te­atral­na o przy­wią­za­niu Śra­wa­ny do swych ro­dzi­ców). Prze­czy­ta­łem ją z ogrom­nym za­in­te­re­so­wa­niem. W tym sa­mym cza­sie do za­miesz­ki­wa­nej przez nas miej­sco­wo­ści przy­by­li wę­drow­ni ak­to­rzy. Jed­no z przed­sta­wień, któ­re wi­dzia­łem, uka­zy­wa­ło Śra­wa­nę dźwi­ga­ją­ce­go śle­pych ro­dzi­ców przy­wią­za­nych rze­my­ka­mi, kie­dy od­by­wał wraz z nimi piel­grzym­kę. Za­rów­no książ­ka, jak i przed­sta­wie­nie wy­war­ły na mnie nie­za­tar­te wra­że­nie.

– Oto przy­kład do na­śla­do­wa­nia! – po­wie­dzia­łem do sie­bie.

Roz­dzie­ra­ją­ce za­wo­dze­nia ro­dzi­ców nad mar­twym cia­łem Śra­wa­ny wciąż są świe­że w mo­jej pa­mię­ci. Tkli­wa me­lo­dia wzru­szy­ła mnie głę­bo­ko, wy­gry­wa­łem ją na „con­cer­ti­nie”, któ­rą ku­pił mi oj­ciec.

Przy­tra­fi­ło się jesz­cze jed­no po­dob­ne wy­da­rze­nie, ma­ją­ce zwią­zek z in­nym przed­sta­wie­niem. W tym oto cza­sie otrzy­ma­łem ze­zwo­le­nie ojca na zo­ba­cze­nie przed­sta­wie­nia od­gry­wa­ne­go przez ze­spół ak­to­rów dra­ma­tycz­nych. Sztu­ka ta, no­szą­ca ty­tuł Ha­ri­śćan­dra²², pod­bi­ła moje ser­ce. Mógł­bym na nią pa­trzeć bez koń­ca. Lecz czyż czę­sto mo­głem otrzy­mać po­zwo­le­nie na oglą­da­nie jej? Mu­sia­łem więc nie­zli­czo­ną ilość razy od­gry­wać ją dla sie­bie sa­me­go.

„Cze­mu – za­py­ty­wa­łem sie­bie dniem i nocą – wszyst­ko nie jest tak samo praw­dzi­we jak dla Ha­ri­śćan­dy?”

Po­stę­po­wać zgod­nie z praw­dą i przejść przez te wszyst­kie pró­by, ja­kim pod­dał się Ha­ri­śćan­dra – oto co było przy­świe­ca­ją­cym mi ide­ałem. Uwie­rzy­łem do­słow­nie w dzie­je Ha­ri­śćan­dry. Sama myśl o nim przy­pra­wia­ła mnie o łzy. Mój zdro­wy roz­są­dek po­wia­da mi dziś, że Ha­ri­śćan­dra nie mógł być po­sta­cią hi­sto­rycz­ną. Jed­nak obaj – Ha­ri­śćan­dra i Śra­wa­na – są dla mnie ży­ją­cy­mi po­sta­cia­mi i je­stem prze­ko­na­ny, że gdy­bym dziś prze­czy­tał te sztu­ki, był­bym tak samo głę­bo­ko wzru­szo­ny jak wte­dy.III. MAŁŻEŃSTWO DZIECIĘCE

ie mam zbyt wiel­kiej ocho­ty do na­pi­sa­nia tego roz­dzia­łu i wiem, że w trak­cie tej opo­wie­ści będę miał nie­jed­ną gorz­ką pi­guł­kę do prze­łknię­cia. Nie mogę jed­nak po­stą­pić in­a­czej, je­że­li chcę ucho­dzić za czło­wie­ka, któ­ry przede wszyst­kim uzna­je praw­dę. Obo­wiąz­kiem, któ­ry mi spra­wia spo­ro przy­kro­ści, jest opo­wie­dze­nie, jak wstą­pi­łem w związ­ki mał­żeń­skie, ma­jąc trzy­na­ście lat.

Kie­dy pa­trzę na mło­dzież ma­ją­cą ty­leż, co ja wte­dy, lat, a po­zo­sta­ją­cą dziś pod moją opie­ką, wzbie­ra we mnie uczu­cie li­to­ści dla sie­bie sa­me­go oraz cie­szę się z tego, że oni unik­nę­li losu, któ­ry mnie spo­tkał. Nie wi­dzę żad­ne­go mo­ral­ne­go ar­gu­men­tu na po­par­cie po­trze­by za­wie­ra­nia tych zde­cy­do­wa­nie przed­wcze­snych mał­żeństw.

Chcę jed­nak ustrzec czy­tel­ni­ków przed po­peł­nie­niem błę­du: zo­sta­łem oże­nio­ny, nie zaś za­rę­czo­ny. Gdyż w Ka­tia­wa­dzie prze­strze­ga­ne są dwa róż­ne oby­cza­je: za­rę­czy­ny i mał­żeń­stwo. Za­rę­czy­ny są uprzed­nim przy­rze­cze­niem ze stro­ny ro­dzi­ców chłop­ca i dziew­czy­ny, iż obo­je za­wrą zwią­zek mał­żeń­ski, przy czym przy­rze­cze­nie to nie jest nie­na­ru­szal­ne. Śmierć chłop­ca nie czy­ni wdo­wą dziew­czy­ny. Jest to po­ro­zu­mie­nie za­war­te wy­łącz­nie po­mię­dzy ro­dzi­ca­mi i dzie­ci nie mają z nim nic wspól­ne­go. Czę­sto nie są na­wet o tym po­wia­da­mia­ne. Oka­zu­je się, że – nic nie wie­dząc o tym – by­łem trzy­krot­nie za­rę­czo­ny. Opo­wie­dzia­no mi, że dwie dziew­czy­ny, któ­re zo­sta­ły wy­bra­ne dla mnie, umar­ły jed­na po dru­giej, stąd też wiem, że by­łem trzy razy za­rę­czo­ny. Na­to­miast jak przez mgłę przy­po­mi­nam so­bie, że ob­rzą­dek mo­ich trze­cich za­rę­czyn od­był się, kie­dy mia­łem sie­dem lat. Nie pa­mię­tam jed­nak, by mnie o tym po­wia­do­mio­no.

W ni­niej­szym roz­dzia­le opo­wia­dam o swo­im mał­żeń­stwie, któ­re­go dzie­je naj­do­kład­niej so­bie przy­po­mi­nam.

Wy­pa­da jesz­cze raz nad­mie­nić, że było nas trzech bra­ci. Naj­star­szy był już żo­na­ty. Ro­dzi­na po­sta­no­wi­ła oże­nić jed­no­cze­śnie śred­nie­go bra­ta, któ­ry był star­szy ode mnie o dwa, trzy lata, na­sze­go ku­zy­na, star­sze­go mniej wię­cej o rok, i mnie. Przy po­wzię­ciu po­dob­nej de­cy­zji by­najm­niej nie bra­no pod uwa­gę, czy to bę­dzie z ko­rzy­ścią dla nas, jesz­cze mniej li­czo­no się z na­szą wolą – była to po pro­stu spra­wa wy­god­na dla ro­dzi­ny, no i pew­na oszczęd­ność.

Mał­żeń­stwa wśród hin­du­sów nie są czymś pro­stym. Bar­dzo czę­sto ro­dzi­ny na­rze­czo­nej i na­rze­czo­ne­go do­pro­wa­dza­ją się przez nie do ru­iny. Tra­ci się ma­ją­tek, mar­nu­je czas. Przy­go­to­wa­nia trwa­ją nie­raz całe mie­sią­ce – cho­dzi o szy­cie stro­jów i ozdób, o gro­ma­dze­nie środ­ków na ucztę we­sel­ną. Jed­ni sta­ra­ją się prze­ści­gnąć dru­gich licz­bą i roz­ma­ito­ścią przy­go­to­wa­nych po­traw. Ko­bie­ty ob­da­rzo­ne gło­sem, czy też nie, ćwi­czą się w śpie­wie aż do za­chryp­nię­cia, cza­sa­mi na­wet za­pa­da­ją na zdro­wiu i za­kłó­ca­ją spo­kój swo­im są­sia­dom. Ci z ko­lei spo­koj­nie zno­szą wszyst­kie nie­wy­go­dy i wrza­ski, wszyst­kie bru­dy i nie­po­rząd­ki, wie­dząc, że przyj­dzie czas, kie­dy oni sami będą mu­sie­li za­cho­wać się w po­dob­ny spo­sób.

To­też do­ro­śli w mo­jej ro­dzi­nie byli zda­nia, że naj­le­piej bę­dzie, je­że­li za­ła­twią to wszyst­ko za jed­nym za­ma­chem. Wy­dat­ki będą mniej­sze, a efekt – więk­szy. Ła­twiej jest bo­wiem na­ra­zić się na wy­dat­ki, sko­ro się wie, że będą jed­no­ra­zo­we, a nie trzy­krot­ne. Mój oj­ciec i stryj byli już sta­rzy, a my by­li­śmy ostat­ni­mi ich dzieć­mi, któ­re na­le­ża­ło oże­nić. Moż­li­we rów­nież, że chcie­li po raz ostat­ni w ży­ciu za­ba­wić się jak na­le­ży. Wszyst­kie te wzglę­dy za­de­cy­do­wa­ły więc o tym, że mia­ła się od­być po­trój­na uro­czy­stość we­sel­na i – jak już wcze­śniej po­wie­dzia­łem – przy­go­to­wa­nia do niej trwa­ły od paru mie­się­cy.

Otóż je­dy­nie dzię­ki tym przy­go­to­wa­niom my, chłop­cy, zo­sta­li­śmy za­wcza­su po­wia­do­mie­ni o zbli­ża­ją­cych się wy­da­rze­niach. Nie są­dzę, by wte­dy ozna­cza­ło to dla mnie coś po­nad per­spek­ty­wę otrzy­ma­nia no­we­go odzie­nia, wa­le­nia w bę­ben, uczest­ni­cze­nia w po­cho­dzie we­sel­nym, wzię­cia udzia­łu w ob­fi­tych ucztach we­sel­nych i po­zy­ska­nia ob­cej mi dziew­czy­ny do za­ba­wy. Cie­le­sne po­trze­by przy­szły póź­niej. Chciał­bym wła­ści­wie ukryć za kur­ty­ną uczu­cie wsty­du, ja­kie­go wte­dy do­zna­wa­łem, po­da­jąc je­dy­nie parę szcze­gó­łów za­słu­gu­ją­cych na to, by o nich opo­wie­dzieć. Wró­cę zresz­tą do nich póź­niej, cho­ciaż one rów­nież mają mało wspól­ne­go z za­sad­ni­czym ce­lem, dla któ­re­go pod­ją­łem się opi­sa­nia ca­łe­go tego wy­da­rze­nia.

A więc mój brat i ja zo­sta­li­śmy przy­wie­zie­ni z Radź­ko­tu do Po­rban­da­ru. Przy­tra­fi­ło się rów­nież parę za­baw­nych szcze­gó­łów po­prze­dza­ją­cych mo­ment kul­mi­na­cyj­ny ob­cho­du, jak mię­dzy in­ny­mi to, że wy­sma­ro­wa­no nam całe cia­ło won­ny­mi olej­ka­mi, spo­rzą­dzo­ny­mi z żół­cie­nia – ale wolę ra­czej po­mi­nąć te szcze­gó­ły.

Cho­ciaż mój oj­ciec był di­wa­nem, jed­nak był słu­gą pań­stwa, tym bar­dziej że cie­szył się wzglę­da­mi tha­ko­re sa­he­ba, a ten nie chciał mu aż do ostat­niej chwi­li po­zwo­lić wy­je­chać. Kie­dy wresz­cie przy­stał na to, ka­zał spo­rzą­dzić dla mego ojca spe­cjal­ne fur­go­ny, dzię­ki cze­mu po­dróż zo­sta­ła skró­co­na o dwa dni. Los chciał jed­nak, by się sta­ło in­a­czej. Po­rban­dar jest od­le­gły od Radź­ko­tu o sto dwa­dzie­ścia mil, po­dróż koń­mi trwa pięć dni. Mój oj­ciec od­był ją wpraw­dzie w cią­gu trzech, ale po­wóz wpadł na trze­ci fur­gon i oj­ciec zo­stał cięż­ko po­ra­nio­ny. Na miej­sce przy­był cały oban­da­żo­wa­ny.

Za­rów­no jego, jak i na­sze za­in­te­re­so­wa­nie nad­cho­dzą­cy­mi wy­da­rze­nia­mi osła­bło, ale uro­czy­sto­ści we­sel­ne mu­sia­ły się od­być. Czyż moż­na było odło­żyć datę ślu­bu? Jed­nak w swo­jej chło­pię­cej ucie­sze z ra­cji ma­ją­ce­go się od­być we­se­la za­po­mnia­łem o smut­ku, jaki po­win­ny były we mnie wzbu­dzić ob­ra­że­nia mego ro­dzi­cie­la.

Wpraw­dzie by­łem bar­dzo przy­wią­za­ny do mo­ich ro­dzi­ców, ale nie mniej­szą przy­jem­ność spra­wia­ły mi wszel­kie ucie­chy cie­le­sne. Do­pie­ro póź­niej dane mi było po­znać, że szczę­ście i wszel­kie przy­jem­no­ści win­ny być zło­żo­ne w ofie­rze i za­stą­pio­ne czcią dla ro­dzi­ców. I oto, jak gdy­by kara za moje pra­gnie­nie uciech, przy­tra­fi­ło się coś, co na całe ży­cie po­zo­sta­ło w mo­jej pa­mię­ci i o czym opo­wiem póź­niej.

Nisz­ku­la­nand²³ śpie­wa: „Wy­rze­cze­nie się przed­mio­tów bez wy­rze­cze­nia pra­gnień ma krót­ki ży­wot, choć­byś nie wiem jak moc­no do tego dą­żył…”. Ile­kroć sam śpie­wam tę pieśń lub sły­szę, jak ją śpie­wa­ją, w mo­jej pa­mię­ci upar­cie po­wra­ca to przy­kre wy­da­rze­nie i na­peł­nia mnie uczu­ciem wsty­du.

Mimo od­nie­sio­nych ob­ra­żeń mój oj­ciec za­cho­wał się bar­dzo dziel­nie i wziął udział we wszyst­kich uro­czy­sto­ściach we­sel­nych. Dziś jesz­cze, kie­dy o tym po­my­ślę, wi­dzę miej­sce, na któ­rym sie­dział pod­czas róż­nych faz ob­cho­dzo­nej uro­czy­sto­ści. Anim przy­pusz­czał wte­dy, że na­dej­dzie dzień, gdy będę su­ro­wo osą­dzał mego ojca za to, że oże­nił mnie, jesz­cze dziec­ko, ale wte­dy wszyst­ko wy­da­wa­ło mi się w naj­więk­szym po­rząd­ku, wła­ści­we i za­baw­ne. Zresz­tą, sam mia­łem wte­dy ogrom­ną ocho­tę oże­nić się, a wszyst­ko, co­kol­wiek czy­nił na­on­czas mój oj­ciec, nie mo­gło pod­le­gać żad­nym za­strze­że­niom.

Wszyst­ko to żywo za­cho­wa­ło się w mo­jej pa­mię­ci. Dziś jesz­cze wi­dzę sie­bie, jak sie­dzi­my na na­szym we­sel­nym tro­nie, jak wy­ko­nu­je­my ce­re­mo­niał Sap­ta­pa­di²⁴, jak my, nowo po­ślu­bie­ni mał­żon­ko­wie, kła­dzie­my so­bie wza­jem­nie do ust ka­wał­ki słod­kie­go kan­sa­ru²⁵, jak roz­po­czy­na­my wspól­ne po­ży­cie. I – ach! – ta pierw­sza po­ślub­na noc! Dwo­je nie­win­nych dzie­ci wbrew swo­jej woli zo­sta­ło rzu­co­nych w oce­an ży­cia. Żona mo­je­go bra­ta po­uczy­ła mnie, jak mam się za­cho­wać w pierw­szą noc po­ślub­ną. Nie wiem, kto uświa­do­mił moją żonę. Nig­dy jej o to nie py­ta­łem ani nie mam za­mia­ru czy­nić tego obec­nie. Czy­tel­nik może być pew­ny, że obo­je by­li­śmy zbyt zde­ner­wo­wa­ni, by móc spoj­rzeć na sie­bie.

By­li­śmy poza tym ogrom­nie nie­śmia­li. Jak prze­mó­wić do niej i co jej po­wie­dzieć? Całe uprzed­nie po­ucze­nie nie­wie­le mi się przy­da­ło, gdyż w ta­kich przy­pad­kach ra­czej przy­da­je się brak wszel­kich po­uczeń. Świa­do­mość tego, w jaki spo­sób przy­szli­śmy na świat, czy­ni wszel­kie uświa­da­mia­nie zgo­ła zby­tecz­nym. Stop­nio­wo co­raz le­piej po­zna­wa­li­śmy się na­wza­jem, roz­ma­wia­li­śmy ze sobą bez skrę­po­wa­nia. By­li­śmy w jed­nym wie­ku. Nie uczy­ni­łem jed­nak nic, by za­pew­nić so­bie au­to­ry­tet mał­żon­ka.IV. ZABAWA W „MAŁŻONKA”

niej wię­cej w tym sa­mym cza­sie, kie­dy wstą­pi­łem w zwią­zek mał­żeń­ski, uka­za­ły się nie­wiel­kie bro­szu­ry, w ce­nie jed­nej pia­stry (nie pa­mię­tam do­kład­nie), w któ­rych oma­wia­no spra­wy mi­ło­ści mał­żeń­skiej, oszczęd­no­ści, mał­żeństw za­wie­ra­nych w wie­ku dzie­cię­cym lub po­dob­ne te­ma­ty. Ile­kroć wpa­dły mi w ręce, czy­ta­łem je od de­ski do de­ski. Przy­wy­kłem za­po­mi­nać o tym, cze­go nie lu­bi­łem, i wpro­wa­dzać w czyn to, co mi od­po­wia­da­ło. Za­war­ta w tych ksią­żecz­kach do­zgon­na wier­ność żo­nie, jako je­den z obo­wiąz­ków mał­żon­ka, po­zo­sta­ła w mym ser­cu na za­wsze. Po­nad­to ży­wi­łem nie­po­ha­mo­wa­ne umi­ło­wa­nie praw­dy, a ja­kie­kol­wiek uchy­bie­nie jej było dla mnie czymś wręcz nie do po­my­śle­nia. Zresz­tą, w tym wcze­snym okre­sie ży­cia było bar­dzo nie­wie­le spo­sob­no­ści, bym mógł nie do­cho­wać jej wia­ry.

Owa lek­cja wier­no­ści mia­ła jed­nak rów­nież swo­je nie­prze­wi­dzia­ne skut­ki „Je­że­li – mó­wi­łem do sie­bie – na­wo­łu­je się mnie, bym do­cho­wał wier­no­ści mo­jej żo­nie, win­no się i ją we­zwać, by mi była wier­na”. Te my­śli uczy­ni­ły ze mnie za­zdro­sne­go mał­żon­ka. Obo­wiąz­ki cią­żą­ce na mo­jej żo­nie za­mie­ni­ły się we mnie w pra­wo do­ma­ga­nia się od niej wier­no­ści i je­że­li chcia­łem ob­sta­wać przy tym pra­wie, mu­sia­łem pil­nie i upar­cie stać na jego stra­ży. Nie mia­łem wpraw­dzie naj­mniej­sze­go po­wo­du, by po­dej­rze­wać moją żonę o wia­ro­łom­stwo, ale za­zdrość nie cze­ka na do­wo­dy. Mu­sia­łem bacz­nie pil­no­wać każ­de­go jej kro­ku, nie wol­no jej było wy­cho­dzić gdzie­kol­wiek bez mo­je­go po­zwo­le­nia. Sta­ło się to po­wo­dem gorz­kich sprze­czek po­mię­dzy nami.

Ogra­ni­cze­nie swo­bo­dy po­ru­sza­nia się było – wła­ści­wie mó­wiąc – wię­zie­niem, a Ka­stur­bai nie była dziew­czy­ną, któ­ra by się zgo­dzi­ła zno­sić coś po­dob­ne­go. Ka­te­go­rycz­nie za­żą­da­ła dla sie­bie pra­wa wy­cho­dze­nia, kie­dy bę­dzie chcia­ła i do­kąd ze­chce. Im bar­dziej ogra­ni­cza­łem jej swo­bo­dę po­ru­sza­nia się, tym więk­szej do­ma­ga­ła się dla sie­bie wol­no­ści, a ja co­raz bar­dziej sprze­ci­wia­łem się temu. I oto my, dwo­je po­ślu­bio­nych so­bie dzie­ci, przy­wy­kli­śmy ca­ły­mi dnia­mi nie za­mie­niać ze sobą sło­wa.

Są­dzę, że sta­wia­nie przez Ka­stur­bai żą­dań udzie­le­nia jej wol­no­ści, wo­bec sto­so­wa­nych prze­ze mnie ogra­ni­czeń, było rze­czą wręcz nie­win­ną. Jak­że mo­gła dziew­czy­na po­zba­wio­na wszel­kiej prze­bie­gło­ści ule­gać za­ka­zom cho­dze­nia do świą­ty­ni lub od­wie­dza­nia przy­ja­ciół? Je­że­li ja uzur­po­wa­łem so­bie pra­wo za­bra­nia­nia jej cze­go­kol­wiek, cze­mu jej nie mia­ły przy­słu­gi­wać te same pra­wa? Dziś to wszyst­ko jest dla mnie oczy­wi­ste, ale wte­dy cho­dzi­ło mi przede wszyst­kim o zdo­by­cie au­to­ry­te­tu „mał­żon­ka”.

Niech jed­nak czy­tel­ni­cy nie są­dzą, że ży­cie na­sze skła­da­ło się wte­dy z sa­mych przy­kro­ści… Cała moja su­ro­wość mia­ła prze­cież swe źró­dło w mi­ło­ści. Pra­gną­łem uczy­nić z mej żony ide­al­ną mał­żon­kę. Ide­ałem moim było stwo­rze­nie dla niej ży­cia peł­ne­go pra­wo­ści, na­ucze­nie jej tego, cze­go się sam uczy­łem, wresz­cie upodob­nie­nie jej ży­cia i my­śli do mo­ich.

Nie je­stem pe­wien, czy Ka­stur­bai mia­ła po­dob­ne am­bi­cje. Była anal­fa­bet­ką. Była pro­sta, mia­ła nie­za­leż­ne, kon­se­kwent­ne uspo­so­bie­nie, a wo­bec mnie była ma­ło­mów­na. Brak wy­kształ­ce­nia nie przy­gnę­biał jej i nie przy­po­mi­nam so­bie, by moje stu­dia kie­dy­kol­wiek do­da­wa­ły jej ocho­ty za­kosz­to­wa­nia tego sa­me­go. Mam jed­nak wra­że­nie, że wszyst­kie moje ów­cze­sne am­bi­cje były dość jed­no­stron­ne i kon­cen­tro­wa­ły się w jed­nym kie­run­ku, a mia­no­wi­cie wi­dzia­łem w mo­jej żo­nie je­dy­nie ko­bie­tę i pra­gną­łem tyl­ko wza­jem­no­ści. Je­że­li jej na­wet nie było, nie sta­no­wi­ło to dla mnie nie­szczę­ścia, a to dla­te­go, że przy­najm­niej jed­na stro­na była po­chło­nię­ta czyn­ną mi­ło­ścią.

Mu­szę przy­znać, że ko­cha­łem ją na­mięt­nie. Na­wet w szko­le nie prze­sta­wa­łem my­śleć o niej, a świa­do­mość tego, że oto znów za­pad­nie noc i bę­dzie­my ra­zem, nie opusz­cza­ła mnie ani na chwi­lę. Roz­łą­ka była nie do znie­sie­nia. Przy­wy­kłem roz­ma­wiać z nią do póź­nej nocy, a gdy­by tej po­że­ra­ją­cej mnie na­mięt­no­ści nie to­wa­rzy­szy­ło jed­no­cze­śnie nie­ugię­te po­czu­cie cią­żą­cych na mnie obo­wiąz­ków, był­bym nie­wąt­pli­wie albo wpadł w cho­ro­bę i umarł przed­wcze­śnie, albo za­czął pro­wa­dzić ży­cie peł­ne udrę­ki. Wszak­że z góry po­wzię­te, co­dzien­ne zo­bo­wią­za­nia mu­sia­ły być speł­nia­ne każ­de­go ran­ka, a oszu­ki­wa­nie prze­ze mnie ko­go­kol­wiek w ogó­le nie wcho­dzi­ło w ra­chu­bę. To wła­śnie uchro­ni­ło mnie od wie­lu czy­ha­ją­cych na mnie pu­ła­pek.

Po­wie­dzia­łem już, że Ka­stur­bai była anal­fa­bet­ką. Bar­dzo pra­gną­łem uczyć ją, ale moja mi­łość peł­na po­żą­da­nia nie po­zo­sta­wia­ła mi na to cza­su. Na­uka mu­sia­ła jed­nak mieć miej­sce, na­wet wbrew jej woli, czę­sto w nocy. Nie śmia­łem spo­ty­kać się z nią w obec­no­ści osób star­szych, a tym bar­dziej roz­ma­wiać z nią w cią­gu dnia. W Ka­tia­wa­dzie obo­wią­zy­wał w owych cza­sach, a na­wet ist­nie­je obec­nie, swo­isty i bar­ba­rzyń­ski zwy­czaj pur­dah²⁶. Oko­licz­no­ści były więc nie­sprzy­ja­ją­ce temu. Mu­szę jed­nak wy­znać, że więk­szość mo­ich wy­sił­ków ucze­nia Ka­stur­bai, gdy obo­je by­li­śmy jesz­cze mło­dzi, się nie po­wio­dła. Kie­dy zaś ochło­ną­łem z mocy zmy­słów, któ­rym ule­ga­łem, wpa­dłem za­raz w wir ży­cia spo­łecz­ne­go, któ­re po­zo­sta­wia­ło mi bar­dzo mało wol­ne­go cza­su. Nie uda­ło mi się rów­nież na­uczyć jej cze­go­kol­wiek za po­śred­nic­twem pry­wat­nych na­uczy­cie­li i w re­zul­ta­cie Ka­stur­bai z tru­dem po­tra­fi dziś skre­ślić parę nie­skom­pli­ko­wa­nych li­ter i czy­ta je­dy­nie naj­prost­sze sło­wa ję­zy­ka gu­dźa­ra­ti. Je­stem prze­ko­na­ny, że gdy­by moja mi­łość dla niej nie mia­ła tak bar­dzo zmy­sło­we­go cha­rak­te­ru, moja żona by­ła­by dziś wy­kształ­co­ną ko­bie­tą. Po­tra­fił­bym prze­móc jej nie­chęć do na­uki, bo nie ma prze­cież rze­czy nie­moż­li­wych dla praw­dzi­wej mi­ło­ści.

Wspo­mnia­łem tyl­ko o jed­nej oko­licz­no­ści, któ­ra w mniej­szym lub więk­szym stop­niu oca­li­ła mnie od ka­ta­stro­fy po­pad­nię­cia w od­mę­ty wy­łącz­nie zmy­sło­wej mi­ło­ści. War­to jed­nak do­dać do tego jesz­cze jed­no sło­wo. Licz­ne przy­kła­dy prze­ko­na­ły mnie, iż Bóg oca­la w koń­cu tego, kto kie­ru­je się pra­wy­mi po­bud­ka­mi.

Obok okrut­ne­go zwy­cza­ju za­wie­ra­nia ślu­bów po­mię­dzy dzieć­mi, w spo­łe­czeń­stwie in­dyj­skim ist­nie­je jesz­cze inny oby­czaj, któ­ry do pew­ne­go stop­nia po­mniej­sza zło wy­rzą­dza­ne przez po­przed­ni. Oto ro­dzi­ce nie po­zwa­la­ją mło­dym mał­żeń­stwom na zbyt dłu­gie prze­by­wa­nie ra­zem. Żona – pra­wie dziec­ko – prze­waż­ną część cza­su spę­dza u boku swe­go ojca. Po­dob­nie było z nami. Czy­li moż­na po­wie­dzieć, że w cią­gu pierw­szych pię­ciu lat na­sze­go mał­żeń­stwa – a więc od trzy­na­ste­go do osiem­na­ste­go roku ży­cia – ra­zem spę­dzi­li­śmy naj­wy­żej trzy lata. Nie mi­nę­ło sześć mie­się­cy, kie­dy by­li­śmy ra­zem, a już przy­cho­dzi­ło we­zwa­nie ze stro­ny ro­dzi­ców mo­jej żony, by po­wró­ci­ła do nich. Wte­dy te we­zwa­nia były nie­po­żą­da­ne, ale one oca­li­ły nas obo­je.

Kie­dy mia­łem osiem­na­ście lat, wy­je­cha­łem na stu­dia do An­glii, co ozna­cza­ło dłu­gi i zba­wien­ny dla mego zdro­wia okres roz­łą­ki. Na­wet po moim po­wro­cie z An­glii rzad­ko by­li­śmy ra­zem dłu­żej niż sześć mie­się­cy. Mu­sia­łem być w cią­głych po­dró­żach po­mię­dzy Radź­ko­tem a Bom­ba­jem. Póź­niej zo­sta­łem we­zwa­ny do Afry­ki Po­łu­dnio­wej i ta oko­licz­ność osta­tecz­nie uwol­ni­ła mnie od po­trze­by za­spo­ka­ja­nia po­żą­dań cie­le­snych.VIII. KRADZIEŻE I SKRUCHY

hcę jesz­cze opo­wie­dzieć o paru in­nych prze­wi­nach, ja­kie po­peł­ni­łem za­rów­no w okre­sie spo­ży­wa­nia prze­ze mnie mię­sa, jak i znacz­nie wcze­śniej, przed moim ślu­bem lub też po nim.

Mój krew­niak i ja sta­li­śmy się na­ło­go­wy­mi pa­la­cza­mi ty­to­niu. Nie znaj­do­wa­li­śmy co praw­da żad­nej szcze­gól­nej przy­jem­no­ści w pa­le­niu ani nie po­cią­gał nas spe­cjal­nie za­pach dymu ty­to­nio­we­go – po pro­stu po­do­ba­ło nam się samo wy­pusz­cza­nie z ust kłę­bów dymu. Mój stryj był na­ło­go­wym pa­la­czem i kie­dy wi­dzie­li­śmy go pa­lą­ce­go, przy­szło nam do gło­wy na­śla­do­wać go, ale nie mie­li­śmy pie­nię­dzy. Za­czę­li­śmy więc wy­kra­dać nie­do­pał­ki pa­pie­ro­sów po­zo­sta­wio­ne przez stry­ja.

Nie za­wsze jed­nak moż­na było upo­lo­wać owe nie­do­pał­ki, a po­nad­to nie da­wa­ły one tyle dymu. Wte­dy za­czę­li­śmy wy­kra­dać mie­dzia­ki z kie­sze­ni na­szej służ­by, by móc ku­po­wać in­dyj­skie pa­pie­ro­sy. Pro­ble­mem było to, gdzie je prze­cho­wać. Nie mo­gli­śmy też pa­lić w obec­no­ści star­szych. Ja­koś nam ucho­dzi­ło w cią­gu paru ty­go­dni to pa­le­nie za skra­dzio­ne mie­dzia­ki. Do­wie­dzie­li­śmy się póź­niej, że ło­dy­gi nie­któ­rych ro­ślin są po­ro­wa­te i na­da­ją się do pa­le­nia. Zdo­by­li­śmy je i za­czę­li­śmy pa­lić.

Ale to nas by­najm­niej nie za­spo­ka­ja­ło. Za­czę­ła nas po­że­rać po­trze­ba nie­za­leż­no­ści. Już to samo, że nie wol­no nam nic zro­bić bez ze­zwo­le­nia star­szych, było nie do znie­sie­nia. Wresz­cie, znie­chę­ce­ni do osta­tecz­no­ści, po­sta­no­wi­li­śmy po­peł­nić sa­mo­bój­stwo.

Jak jed­nak wpro­wa­dzić w czyn to po­sta­no­wie­nie? Skąd wziąć tru­ci­znę? Sły­sze­li­śmy, ja­ko­by na­sio­na dha­tu­ry były tru­ją­ce. Po­szli­śmy do dżun­gli na ich po­szu­ki­wa­nie i zna­leź­li­śmy je. Wie­czór wy­da­wał nam się od­po­wied­nią porą do wpro­wa­dze­nia w czyn na­sze­go za­mia­ru. Uda­li­śmy się do Ke­dar­dźi Man­dir³⁴, na­la­li­śmy to­pio­ne­go ba­wo­le­go ma­sła do lam­py pło­ną­cej w świą­ty­ni, do­stą­pi­li­śmy bło­go­sła­wień­stwa, a na­stęp­nie za­czę­li­śmy się roz­glą­dać za ja­kimś sa­mot­nym ką­ci­kiem. Za­bra­kło nam jed­nak od­wa­gi. A co bę­dzie, je­że­li tru­ci­zna nie uśmier­ci nas od razu? A w ogó­le, co nam z tego przyj­dzie, że so­bie od­bie­rze­my ży­cie? Dla­cze­go ra­czej nie wal­czyć o zdo­by­cie więk­szej nie­za­leż­no­ści? Prze­łknę­li­śmy jed­nak każ­dy po dwa, trzy na­sio­na. Nie mie­li­śmy od­wa­gi po­łknąć wię­cej, każ­dy z nas bał się prze­cież śmier­ci, po­sta­no­wi­li­śmy więc dla uspo­ko­je­nia pójść do Ram­dźi Man­dir³⁵ i po­rzu­cić wszel­ką myśl o sa­mo­bój­stwie.

Wte­dy zro­zu­mia­łem, że ła­twiej jest my­śleć o sa­mo­bój­stwie, ani­że­li je po­peł­nić, a gdy sły­sza­łem, że ktoś gro­zi po­peł­nie­niem sa­mo­bój­stwa, nie ro­bi­ło to na mnie zbyt wiel­kie­go wra­że­nia.

Owe sa­mo­bój­cze my­śli w re­zul­ta­cie do­pro­wa­dzi­ły do tego, że oby­dwaj po­sta­no­wi­li­śmy zre­zy­gno­wać z pa­le­nia pa­pie­ro­sów i wy­kra­da­nia służ­bie mie­dzia­ków na pa­pie­ro­sy. Póź­niej, na­wet gdy by­łem do­ro­sły, nig­dy już nie od­czu­wa­łem chę­ci pa­le­nia ty­to­niu i za­wsze uwa­ża­łem ten na­łóg za bar­ba­rzyń­ski, brzyd­ki i szko­dli­wy dla zdro­wia. Nig­dy nie mo­głem zro­zu­mieć, skąd na świe­cie po­wstał nie­prze­par­ty na­łóg pa­le­nia, nig­dy też nie by­łem w sta­nie po­dró­żo­wać w prze­dzia­łach dla pa­lą­cych. Po pro­stu du­si­łem się.

Znacz­nie po­waż­niej­sza od tych kra­dzie­ży była ta, któ­rej się do­pu­ści­łem nie­co póź­niej. Owe mie­dzia­ki „ścią­ga­łem”, kie­dy mia­łem dwa­na­ście, trzy­na­ście lat, a może i mniej. Na­stęp­ną kra­dzież po­peł­ni­łem w wie­ku pięt­na­stu lat. Tym ra­zem skra­dłem tro­chę zło­ta z bran­so­let­ki mego bra­ta, tego wła­śnie, co to rów­nież jadł mię­so. Za­dłu­ży­łem się na ja­kieś dwa­dzie­ścia pięć ru­pii. Na ręce mój brat no­sił bran­so­let­kę z praw­dzi­we­go zło­ta. Nie było trud­no od­cze­pić z niej parę kó­łek.

Trud­no – sta­ło się: dług zo­stał spła­co­ny, ale to było po­nad moje siły. Przy­sią­głem, że nig­dy wię­cej nic nie ukrad­nę, poza tym po­sta­no­wi­łem, że przy­znam się ojcu do wszyst­kie­go. Nie mia­łem jed­nak od­wa­gi prze­mó­wić do nie­go – nie dla­te­go, abym się bał, że mnie zbi­je. Nie przy­po­mi­nam so­bie, by oj­ciec kie­dy­kol­wiek ude­rzył któ­reś z dzie­ci. Po­wstrzy­my­wa­ła mnie oba­wa przed bó­lem, któ­ry mogę mu spra­wić. Zda­wa­łem so­bie spra­wę, że mu­szę się na to zdo­być, bo bez przy­zna­nia się do winy nie może być oczysz­cze­nia się z niej. Wresz­cie po­sta­no­wi­łem, że na­pi­szę całą mą spo­wiedź, wrę­czę ją ojcu i po­pro­szę go, by mi wy­ba­czył. Spi­sa­łem wszyst­ko na świst­ku pa­pie­ru i sam mu go po­da­łem. Nie tyl­ko przy­zna­łem się do winy, lecz pro­si­łem o wy­mie­rze­nie mi od­po­wied­niej kary za nią, a skoń­czy­łem, za­kli­na­jąc ojca, by za moje prze­wi­nie­nie nie na­ło­żył kary na sie­bie. Jed­no­cze­śnie przy­sią­głem, że nig­dy wię­cej nie po­peł­nię żad­nej kra­dzie­ży.

Wrę­cza­jąc tę kart­kę ojcu, dy­go­ta­łem cały. Oj­ciec cier­piał wte­dy na wrzo­dy i le­żał w łóż­ku, któ­re skła­da­ło się ze zwy­kłych drew­nia­nych de­sek. Wrę­czy­łem mu kart­kę i usia­dłem na­prze­ciw nie­go.

Oj­ciec prze­czy­tał, a po po­licz­kach spły­nę­ły mu per­li­ste łzy, któ­re spa­dły na pa­pier i go za­mo­czy­ły. Oj­ciec przy­mknął oczy, roz­my­ślał, ści­ska­jąc w ręce kart­kę. Na­stęp­nie usiadł na łóż­ku, by jesz­cze raz ją prze­czy­tać, i znów się po­ło­żył. Mnie rów­nież łzy cie­kły po twa­rzy. Wi­dzia­łem, jak oj­ciec cier­pi. Gdy­bym był ma­la­rzem, po­tra­fił­bym dziś jesz­cze na­ma­lo­wać całą tę sce­nę – tak żywo po­zo­sta­ła mi w pa­mię­ci.

Te per­li­ste kro­ple oczy­ści­ły moje ser­ce i zmy­ły ze mnie mój grzech. Zro­zu­mieć to po­tra­fi je­dy­nie ten, kto sam do­znał po­dob­nej mi­ło­ści, bo – jak gło­szą sło­wa psal­mu:

Ten je­dy­nie,

Kogo po­ra­ził grot mi­ło­ści,

Zdo­len jest po­znać jej moc.

Była to dla mnie po­glą­do­wa lek­cja ahim­sy. Wte­dy na­uczy­ła mnie je­dy­nie tego, czym jest mi­łość oj­cow­ska, dziś wiem, że był to do­wód praw­dzi­wej ahim­sy (czy­li na­uki o nie­czy­nie­niu ni­ko­mu zła). Gdy sta­je się ona wszech­obej­mu­ją­ca, po­tra­fi zmie­nić wszyst­ko, cze­go się do­tknie, i wte­dy jej po­tę­ga nie ma gra­nic.

Po­dob­ny ro­dzaj nie­zwy­kłej po­błaż­li­wo­ści nie był wła­ści­wy memu ojcu. Są­dzi­łem ra­czej, że bę­dzie się gnie­wał, mó­wił su­ro­we sło­wa i po­cie­rał swe czo­ło, ale oj­ciec był nie­zwy­kle ła­god­nie uspo­so­bio­ny i skłon­ny je­stem przy­pi­sać to mo­jej szcze­rej spo­wie­dzi. Bo szcze­re przy­zna­nie się do winy, któ­re­mu to­wa­rzy­szy obiet­ni­ca, iż nig­dy wię­cej nie po­peł­ni się cze­goś po­dob­ne­go, je­że­li się ją skła­da ko­muś, kto ma pra­wo ją przy­jąć, jest naj­czyst­szą for­mą skru­chy.

Wiem, że moja spo­wiedź spra­wi­ła, że oj­ciec na­brał do mnie cał­ko­wi­te­go za­ufa­nia, i po­nad wszel­ką mia­rę wzmo­gła w nim uczu­cie, ja­kie dla mnie ży­wił.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: