Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

A gdybym zniknęła? - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 stycznia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

A gdybym zniknęła? - ebook

Świat dorosłych jest splątany i pełen sekretów…

Dwunastoletnia Mila mieszka w Londynie z dobiegającymi sześćdziesiątki rodzicami: tłumaczem i skrzypaczką. Kanwą fabuły jest podróż, którą odbywa z ojcem do Nowego Jorku w poszukiwaniu jego przyjaciela z młodości. Matthew pewnego dnia wychodzi z domu i nie wraca, zostawiając dziwnie obojętną wobec tego zniknięcia żonę, 14-miesięcznego synka i ukochanego psa. Gil i Mila, obdarzona niezwykłym zmysłem obserwacji połączonym z talentem dostrzegania ludzkich emocji, wyruszają w stronę kanadyjskiej
granicy, do leśnego domku rodziny, w którym być może Matthew ukrywa się przed światem. W trakcie wyprawy Mila pieczołowicie rekonstruuje z okruchów informacji obraz życia rodziny przyjaciela ojca i odkrywa, że najbliższe osoby nie zawsze potrafią być dla siebie wsparciem w trudnych momentach.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-3212-5
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Pierwsza Mila była psem. Psem rasy bedlington terrier. Nie zaszkodzi o tym wiedzieć. Nie mam żalu, że nadano mi imię po psie. Potrafię sobie nawet wyobrazić, jak to się odbyło. „Mila – powiedział pewnie ojciec – to takie ładne imię”. Nie pamiętał, gdzie je usłyszał. Wtedy mama przypomniała sobie psa Milę i spytała, czy jest absolutnie pewien, a gdy nie odpowiadał, westchnęła: „No dobrze, niech będzie Mila”. Potem spojrzała na mnie i powtórzyła w myślach: „Mila, moja Mila”.

Nie wierzę w reinkarnację. To mało prawdopodobne, bym odziedziczyła duszę psa należącego do mojego dziadka, który umarł dawno temu. Mimo to, zważywszy na zbieżność pewnych cech, miewam czasem wątpliwości. Czy to zupełny przypadek, że imię Mila przyszło tacie na myśl właśnie w chwili moich narodzin? Spojrzał na córkę, która urodziła się minutę wcześniej, i pierwsze, o czym pomyślał, to pies Mila. Dlaczego?

Szykujemy się z tatą do podróży do Nowego Jorku, by odwiedzić jego najlepszego przyjaciela. Wczoraj jednak nastąpiły pewne komplikacje. Zadzwoniła jego żona, by nas poinformować, że wyszedł z domu i nie wrócił.

– Wyszedł z domu i nie wrócił? – pyta Gil. – Co masz na myśli?

– Zniknął – odpowiada. – Nie zostawił listu ani wiadomości. Niczego.

Gil wygląda na zdezorientowanego.

– Niczego?

– Przyjedziesz mimo wszystko? – pyta kobieta i gdy tata przez chwilę się zastanawia, dodaje: – Proszę.

– Tak, oczywiście – rzuca Gil i powoli odkłada słuchawkę na widełki.

– Wróci – zwraca się Gil do Marieki. – Po prostu potrzebował coś sobie przemyśleć w samotności. Wiesz, jaki jest.

– Ale dlaczego właśnie teraz? – dziwi się mama. – Przecież wiedział, że przyjeżdżasz. To dziwne, że wybrał akurat ten moment.

Gil wzrusza ramionami.

– Jutro o tej porze będzie już z powrotem. Jestem pewien, że właśnie tak to się skończy.

Marieka wydaje z siebie powątpiewające westchnienie, ale z miejsca, gdzie siedzę, nie widzę wyrazu jej twarzy.

– A co z Milą? – pyta.

Tytułem wyjaśnienia: jest przerwa wielkanocna i nie chodzę do szkoły. Mama wyjeżdża na tydzień do Holandii, do pracy, a ja nie mogę zostać w domu sama. Tata ma słaby kontakt z rzeczywistością i lepiej, by podczas podróży ktoś mu towarzyszył, ktoś, kto w razie potrzeby przywoła go do porządku. Bilety zostały kupione dwa miesiące wcześniej.

Jedziemy oboje i koniec.

Lubię spędzać czas z tatą. Stanowimy zgrany tandem. Tak jak moja imienniczka, suczka Mila, zawsze skupiam uwagę na tym, gdzie jestem i co robię. Nie bujam w obłokach, pod względem zawziętości dorównuję terierowi. Jeśli jest coś, co zasługuje na uwagę, dostrzegę to pierwsza.

Łamigłówki to moja specjalność.

Kończę się pakować, gdy wchodzi Marieka, by mi oznajmić, że uzgodnili z tatą, że pojadę. Już biorę pod lupę tropy, analizuję możliwości, szukam teorii.

Przyjaciela taty spotkałam dawno temu, ale go nie pamiętam. W naszej rodzinie jest owiany legendą, bo uratował tacie życie. Gdyby nie Matthew, nie byłoby mnie na świecie. Chciałabym mu za to podziękować, ale nigdy dotąd nie miałam okazji.

Wydaje się, że minęło tyle czasu, od kiedy ostatni raz wyjeżdżaliśmy z Londynu. Byłam jeszcze dzieckiem.

Formalnie rzecz biorąc, wciąż nim jestem.2

O suczce Mili wiem niewiele. Należała do mojego dziadka, gdy wychowywał się w Lancashire, gdzie psy tej rasy trzymano nie jako zwierzątka domowe, ale po to, by łapały szczury. Znalazłam jej wyblakłą fotografię w starym albumie taty, zawierającym głównie zdjęcia nieznanych mi ludzi. Przedstawia psa w półprzysiadzie, jakby szykował się do skoku. Okropnie jestem ciekawa, kto je zrobił. Może mój dziadek, który bardzo Milę lubił. Dzisiaj wszyscy fotografują swoich pupilów, ale w tamtych czasach? Pies patrzy prosto przed siebie. Skoro należał do dziadka, dlaczego nie obrócił łba w stronę właściciela?

Gdy patrzę na to zdjęcie, czuję dojmującą tęsknotę. Saudade, jak określiłby to Gil. Po portugalsku. Nostalgia za czymś drogim i utraconym, co odeszło lub jest nieosiągalne.

Nie potrafię wytłumaczyć smutku, który mnie wtedy nachodzi. Mila nie żyje od osiemdziesięciu lat.

Wszyscy nazywają mojego tatę Gil. Tak więc Matthew, jego przyjaciel z dzieciństwa, wyszedł z domu, zostawiwszy żonę i małe dziecko. Nikt nie wie, dokąd i po co. Jego żona zadzwoniła do Gila, bo może będzie chciał zmienić plany. Albo może o czymś wie.

Nie wie o niczym. Jeszcze nie.

Pojedziemy pociągiem na lotnisko; musimy pamiętać, by wziąć paszporty. Marieka każe mi na siebie uważać i daje mi na pożegnanie buziaka. Uśmiecha się i pyta, czy będę grzeczna, a ja potwierdzam skinieniem głowy. Bo będę. Zerka na Gila i dodaje, że mam mieć tatę na oku. Wie, że będę się nim opiekować najlepiej, jak potrafię. Wiek nie zawsze przesądza o kompetencjach.

Drzwi pociągu się zamykają i machamy sobie na pożegnanie. Siadam przy tacie i wdycham zapach jego marynarki. Pachnie książkami, atramentem, starą kawą zepchniętą na brzeg biurka i wełną, a także wodą kolońską, którą kupiła mu kiedyś Marieka; nie używał jej od lat. Woń jego skóry jest zbyt znajoma, by ją opisać. Zdziwiłam się, gdy się dowiedziałam, że nie każdy potrafi rozpoznać ludzi po zapachu. Zdaniem Marieki oznacza to, że co najmniej w połowie mam psią naturę.

Widziałam, jak psy obwąchują na ulicy inne psy lub swoich właścicieli, gdy ci wracają do domu. Na podstawie przesłanek próbują stworzyć spójny obraz rzeczywistości: gdzie byłeś? Czy były tam koty? Jadłeś mięso? Ach, więc tak... Ognisko w lesie. Błoto. Cytryny.

Gdybym była psem, nie wiem, czy z zapachu książek, kawy i atramentu, którym przesycona jest wełniana marynarka, wywnioskowałabym, że Gil jest tłumaczem, ale tym właśnie zajmuje się mój ojciec.

Zawsze się dziwiłam, dlaczego na świecie jest tyle języków. To bardzo komplikuje sprawy. „Dzięki temu jest dużo ciekawiej” – twierdzi Gil.

Jedziemy dziś do Ameryki, gdzie obędziemy się bez znajomości języków obcych. Gil bezwiednie czochra mi dłonią włosy. Jest zatopiony w lekturze książki, którą przetłumaczył jego znajomy. Od czasu do czasu kiwa głową.

Mama jest skrzypaczką w orkiestrze. Szuru-buru, szuru-buru, mówi, gdy idzie poćwiczyć, i zamyka za sobą drzwi. Jutro wyjeżdża do Holandii.

Mrużę oczy i skupiam wzrok na wybranym punkcie w oddali. Jestem bystra, zwinna i lojalna. Sprawdziłabym się w polowaniu na szczury.

Saudade. Zastanawiam się, czy właśnie to czuje Gil z powodu zaginionego przyjaciela.3

Marieka pochodzi ze Szwecji. Matka Gila była pół Portugalką, pół Francuzką. Musiałam to wszystko rozpisać na wykresie, by się nie pogubić w narodowościach członków naszej rodziny, ale dobrze mi z tym. Mieszańce są sprytne i zdrowe, nie chorują na zwyrodnienia stawów ani na zapalenie spojówek.

Gdy się urodziłam, moi rodzice byli już po czterdziestce, ale nie uważam ich za starych zgredów, a oni nie traktują mnie jak siusiumajtki. Jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, i już.

To, że przyjaciel Gila opuścił dom tuż przed naszą wizytą, jest dość osobliwe. Policja wątpi, by został porwany czy zamordowany. Mogę sobie wyobrazić, że Gil wyjdzie z domu na jakiś czas i zapomni, że ma wrócić, ale więź, jaka łączy go z mamą i ze mną, przyciągnie go z powrotem. Być może Matthew nie jest tak bardzo zżyty ze swoją rodziną.

Choć Gil i Matthew są najlepszymi przyjaciółmi, nie widzieli się od ośmiu lat, co sprawia, że okoliczności zniknięcia Matthew są jeszcze dziwniejsze. A przynajmniej byłoby z jego strony dużym nietaktem, gdyby właśnie teraz postanowił udać się na odosobnienie.

Nie mogę się doczekać spotkania z jego żoną. Liczę, że wiele nam wyjaśni. Być może właśnie dlatego Gil postanowił wziąć mnie ze sobą. Wspominałam już, że jestem dobra w rozwiązywaniu łamigłówek?

Nie ma potrzeby sprawdzać, czy wzięliśmy paszporty; są w wewnętrznej kieszeni mojej torby, bezpieczne, gotowe do okazania przy odprawie. Gil odłożył książkę i patrzy gdzieś nieobecnym wzrokiem.

– Jak myślisz, dokąd pojechał Matthew? – pytam.

Spogląda na mnie dopiero po kilku sekundach. Wzdycha i kładzie mi dłoń na kolanie.

– Nie wiem, skarbie.

– Myślisz, że go znajdziemy?

– Lubił się włóczyć jeszcze jako mały chłopiec – odpowiada Gil z zatroskanym wyrazem twarzy.

Czekam, aż powie coś więcej na temat swojego przyjaciela, ale milczy. To znaczy mówi, tylko że w myślach. Przed oczami przebiegają mu całe zdania. Nie potrafię ich rozszyfrować.

– Co...

– Co co? – pyta z uśmiechem.

– Co ci teraz chodzi po głowie?

– Nic ważnego. Myślę o dzieciństwie. Znaliśmy się z Matthew jak łyse konie. Wciąż mam przed oczami obraz chłopca, choć teraz to już starszy facet.

– Ma tyle samo lat co ty, tato – rzucam nieco urażonym głosem.

– No tak – śmieje się i przyciąga mnie do siebie.

Oto historia z ich młodości:

Mają z Matthew po dwadzieścia dwa lata, podróżują autostopem do Francji, na pace ciężarówki, bez grosza przy duszy. Potem przez Francję do Szwajcarii, żeby zdobyć Lauteraarhorn. Z nich dwóch tylko Matthew ma jakiekolwiek pojęcie o wspinaczce. Wszystko przebiega zgodnie z planem do chwili, gdy drugiego dnia temperatura zaczyna rosnąć. Zagrożenie lawinowe. Widzą, jak wokół osuwają się bryły śniegu i lodu. Wieczorem mgła spowija górę niczym peleryna. Kulą się w niej, licząc, że pogoda się zmieni. Około północy wiatr przybiera na sile, a deszcz przechodzi w śnieg.

Setki razy próbowałam sobie wyobrazić tę scenę. Po pierwsze, brak schronienia, po drugie, wysokość. Nieprzenikniona ciemność, zimno, śnieżyca. Matthew zauważa u przyjaciela pierwsze objawy choroby i nalega, by zawrócili. Gil odmawia. Mijają godziny. Huczy, kręci mu się w głowie, traci rozum, krzyczy, odpycha od siebie Matthew. W końcu, wycieńczony wysiłkiem i rozrzedzonym powietrzem, opada z sił – chce już tylko osunąć się na śnieg i zasnąć. Umrzeć.

Przez następne jedenaście godzin Matthew nie pozwala mu spać, namawia go do zejścia, mobilizuje, ściąga na dół. Na okrągło powtarza, że nie pozwoli mu leżeć w śniegu. Musisz iść, bez względu na wszystko.

Docierają na miejsce bezpiecznie i Gil poprzysięga sobie, że nigdy więcej nie wyruszy w góry.

– A Matthew?

– Był zachwycony – mówi Gil.

– Uratował ci życie.

Gil potakuje skinieniem głowy.

Oboje przez chwilę milczymy. „No, ale” – mówię sobie w duchu.

No, ale... Ale gdyby nie Matthew, nie trzeba by było ratować nikomu życia.

Kaskader i kamikadze.

Gdy rozmyślam o tej wycieczce, przychodzi mi do głowy, że być może zostaliśmy wezwani Matthew na odsiecz, by zgodziło się jakieś kosmiczne rozliczenie, że tym razem to my mamy mu pomóc, człowiekowi, który nigdy wcześniej nie potrzebował pomocy.

Być może naszą rolą jest przywrócenie energetycznej równowagi we wszechświecie. Docieramy na lotnisko. Gil bierze nasze torby i wysiadamy z pociągu. Gdy wjeżdżamy po ruchomych schodach, dostaje wiadomość.

Mój tata nie ma wprawy w obsługiwaniu telefonu, więc przekazuje go mnie. „Nadal żadnej wieści” – odczytuję. Podpisano „Suzanne”, to żona Matthew.

Spoglądamy po sobie.

– Chodź – mówi, ładując bagaże na wózek.

Gnamy w kierunku terminala, który wydaje się oddalony o kilometry.

Przy odprawie proszę o miejsce przy oknie. Tacie jest wszystko jedno. Odpowiadamy na pytania o bombach i ostrych przedmiotach, wygrzebujemy z toreb płyny, wyjmujemy karty pokładowe i dołączamy do długiego ogonka wijącego się do bramek lotów międzynarodowych. Z nudów gapię się na ludzi i próbuję zgadnąć, jakiej są narodowości i co ich ze sobą łączy. Twarze Amerykanów wyglądają na szczere. Czy to sprawia, że są bardziej kontaktowi? Trudno powiedzieć.

W sklepie bezcłowym Gil kupuje gazetę i butelkę whisky, po czym kierujemy się do naszej bramki. Wchodząc do samolotu, wciąż myślę o tamtej nocy na górze. Jak to jest na wpół ciągnąć, na wpół nieść ogłupiałego człowieka wagi Gila, godzinę za godziną, przez lodowaty śnieg i ciemność?

Pewnie ma jakieś wady, ten przyjaciel Gila, ale na pewno nie brak mu determinacji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: