Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gladiator. Syn Spartakusa - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
12 października 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Gladiator. Syn Spartakusa - ebook

Kolejny tom opowieści o losach nastoletniego gladiatora

Brixus, wódz niewolników, pragnie na nowo zbudować powstańczą armię i ruszyć na Rzym, jak niegdyś zrobił to Spartakus.  Tymczasem nastoletni Markus, już jako wolny człowiek,  nadal przebywa pod opieką Juliusza Cezara i cieszy się jego zaufaniem. Cezar nie wie, że Markus i Brixus to dawni przyjaciele, których połączyła śmiertelnie groźna tajemnica... Chłopak jest rozdarty pomiędzy swym panem a starym mistrzem. Co powinien zrobić? Odwieść Brixusa od jego planów? Skłonić Cezara do negocjacji?

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-5425-5
Rozmiar pliku: 3,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

bójcy ruszyli tuż po zmroku. Wyłonili się cicho spomiędzy cedrów porastających zbocze nad willą. Było ich ponad pięćdziesięciu, uzbrojonych w miecze, włócznie i maczugi. Niektórych chroniły kolczugi lub kirysy oraz hełmy i tarcze o różnych wzorach. W większości szczupli, wręcz wychudzeni, przywykli do ciężkiej pracy i ustawicznego głodu. Przywódcy prezentowali się inaczej: potężnie zbudowani, z nieodłącznymi bliznami doświadczonych wojowników, w zadbanych i bogato zdobionych zbrojach. Ludzie ci, zanim uciekli z niewoli, byli gladiatorami, przez lata żyjąc za pan brat ze śmiercią.

Na przedzie oddziału jechał barczysty mężczyzna o ciemnych kręconych włosach. Siedział na pięknej czarnej klaczy, zdobytej miesiąc wcześniej podczas napaści na inną willę. Czoło i nos miał przeorane fioletową szramą – pamiątką po ranie, jaką przed kilkoma miesiącami zadał mu pewien centurion, dowódca napadniętego patrolu. Rzym wysłał na prowincję oddziały, których zadaniem było wytropienie i zniszczenie band zbójców i zbiegłych niewolników ukrywających się w Apeninach. Wielu spośród tych zbiegów uczestniczyło dwanaście lat wcześniej w powstaniu pod wodzą gladiatora Spartakusa – i nadal nosiło w duszy jego przesłanie. Tamta rewolta omal nie rzuciła imperium na kolana. Rzymianie wciąż o niej pamiętali i obawiali się kolejnej. Zagraniczne wojny nie pozwoliły rzymskim legionom dokończyć dzieła zniszczenia rebeliantów; z biegiem lat szeregi ocalałych powstańców powiększyły się o tysiące ochotników. Uciekinierzy oraz ci, których uwolniono podczas najazdów na posiadłości najbogatszych obywateli Rzymu, współtworzyli teraz wielką armię bojowników o wolność.

Już niedługo, uśmiechnął się do siebie przywódca, już niedługo będą jeszcze silniejsi. Jeszcze mocniej dadzą się we znaki rzymskim panom. Nadejdzie taki dzień, w którym gladiator znów poprowadzi armię niewolników do walki z ciemiężycielami. Tymczasem trzeba poprzestać na mniejszych wypadach, takich jak dzisiejszy; niech możnowładcy Rzymu zaczną się bać, a uciskani niewolnicy, którzy wiodą nędzny żywot w ich domach albo trudzą się na polach i w kopalniach rozsianych po całej Italii, uwierzą, że możliwy jest inny świat.

Bystre oczy jeźdźca przyglądały się ciemnym konturom niedalekich budowli i murów. Od dwóch dni on i jego ludzie obserwowali willę spoza cienistych drzew. Była to typowa dla bogatych Rzymian posiadłość ziemska. Po jednej stronie wznosił się okazały dom, okalający dziedziniec ze stawami i basenami, między którymi wiły się żwirowe ścieżki oraz grządki kwiatów. Nieopodal, oddzielone murem, stały skromne, niskie budynki przeznaczone dla niewolników, strażników i nadzorców. Tuż obok znajdowały się składy narzędzi rolniczych, spichlerze i magazyny – w tych ostatnich gromadzono plony, które następnie wysyłano na targowisko. Zyski ze sprzedaży powiększały majątek mieszkającego w Rzymie właściciela, za nic mającego trud i cierpienia tych, którym zawdzięczał swój dostatek. Cały kompleks budynków otoczono trzymetrowym murem, chroniącym posiadłość przed zagrożeniem z zewnątrz i uniemożliwiającym ucieczkę niewolnikom.

Członkowie oddziału z ukrycia obserwowali codzienne zwyczaje mieszkańców, regularne wyjścia i powroty skutych łańcuchami brygad niewolników, pracujących na polach i w gajach pod czujnym wzrokiem straży. Krew gotowała się w przywódcy zbójców, gdy widział, jak nadzorcy poganiają robotników batem, a nawet okładają ich maczugami. Najchętniej kazałby swoim ludziom ruszyć do ataku, pozabijać strażników, a tamtych wyzwolić. Wiedział jednak, że trzeba być cierpliwym. Nauczył go tego przed laty sam Spartakus.

Kluczem do zwycięstwa w każdej walce była obserwacja nieprzyjaciela, ocena jego mocnych i słabych punktów. Spartakus zawsze powtarzał, że tylko głupiec atakuje bez przygotowania. Czekali więc, zwracając baczną uwagę na pory, o jakich zmieniano wartę na murach i przy bramie willi. Rejestrowali, ilu jest wartowników, jak są uzbrojeni i gdzie mają swoje kwatery. Zauważyli, że w jednym, ledwo widocznym z oddali miejscu, za świerkiem, mur jest pęknięty i nadkruszony. Straż przechodziła tamtędy rzadko. Postanowili uderzyć właśnie w to miejsce.

Przemknęli chyłkiem po świeżo zaoranym polu i weszli w kwadratowy gaj oliwny nieopodal zewnętrznego muru willi. Nad wartownią jaśniał płomień piecyka, który w tę zimną styczniową noc był dla strażników nie tylko źródłem światła, ale i ciepła. W narożnikach murów, w mroku strażniczych wież migotały mniejsze płomyki. Z daleka widać było sylwetki otulonych pelerynami strażników. Stojąc z włóczniami opartymi o ramię, przestępowali z nogi na nogę, aby rozgrzać stopy.

– Powoli – rzucił przez ramię przywódca oddziału. – Żadnego hałasu, żadnych gwałtownych ruchów.

Pozostali szeptem przekazywali sobie jego rozkaz. Idąc przez gaj, zbliżyli się do uszkodzonego fragmentu muru. Na skraju drzew przywódca dał im znak ręką i wszyscy się zatrzymali. Wezwał sześciu stojących najbliżej, po czym zsiadł z konia i podał cugle jednemu z podwładnych. Odpiął pelerynę i odłożył ją na siodło. Byłoby głupotą iść do boju w krępującym ruchy okryciu z grubej wełny. Pod peleryną miał granatową tunikę i czarny skórzany napierśnik ozdobiony srebrnym wizerunkiem wilczej głowy. Na przewieszonym przez ramię pasku nosił krótki miecz, a jego ramiona i przedramiona chroniły nabijane ćwiekami skórzane naręczaki.

Zwrócił się do reszty.

– Gotowi?

Pokiwali głowami.

– Tak, Brixusie.

– No to ruszamy.

Wyszedł ostrożnie spomiędzy drzew na otwartą przestrzeń. W odległości siedemdziesięciu kroków rysowała się ciemna sylwetka wysokiego świerku. Drugie tyle dzieliło drzewo od najbliższej wieżyczki strażniczej, na której w blasku pieca czerniała postać wartownika. Brixus ruszył przez łąkę w kierunku muru. Wyraźnie utykał – parę lat wcześniej, w ostatniej walce na arenie, uszkodził sobie ścięgno. Jego ludzie wychynęli spomiędzy drzew i podążyli za nim, przemykając przez łąkę niczym cienie. Towarzyszył temu prawie niesłyszalny szelest traw. Wkrótce znaleźli się pod wonnymi gałęziami świerku, niemal przy samym murze.

– Taurusie, do ściany – szepnął Brixus.

Zwalisty mężczyzna przywarł plecami do tynkowanych cegieł i, zapierając stopy o ziemię, złożył dłonie w koszyczek. Jeden z jego towarzyszy, wysoki i gibki Pindar, natychmiast na nie wskoczył, a Taurus ze stęknięciem podniósł go ku szczytowi muru. Pindar szybko chwycił pierwszą z brzegu obluzowaną cegłę, wydobył ją i podał ostrożnie towarzyszom. To samo uczynił z następną. Wyjąwszy bez trudu wszystkie ruchome cegły, sięgnął po nóż i zaczął wydłubywać zaprawę spomiędzy tych, które trzymały się mocniej. Była to żmudna praca. Przywódca, kuśtykając, oddalił się nieco, po czym uklęknął i obserwował wartownika na wieży. Ten długo stał nieruchomo, ogrzewając dłonie nad rozgrzanym piecykiem, wreszcie chwycił włócznię i ruszył z wolna wzdłuż muru, w kierunku zbójców.

– Nie ruszać się – rozległ się przenikliwy szept Brixusa. Położył się wśród trawy, przywierając całym ciałem do ziemi, nie spuszczając jednak z oczu nadchodzącego wartownika. Jego towarzysze zamarli, Pindar przylgnął do muru. Wartownik zrobił jeszcze kilka kroków w ich stronę. Zbliżywszy się do wyłomu na odległość sześciu metrów, stanął w miejscu i patrzył ku drzewom. Brixus modlił się w duszy, by żaden z jego ludzi nie wychylił się z cienia. Wartownik najwyraźniej nie zauważył niczego podejrzanego, gdyż po chwili zawrócił w stronę swojego piecyka.

– Dobra – odetchnął z ulgą przywódca. – Do roboty.

Cegła po cegle udało się powiększyć wyłom, który zaczynał się teraz tuż nad głową Taurusa.

– Wystarczy. Wchodzimy. – Brixus dał im znak ręką. Taurus podsadzał jednego po drugim, wdrapywali się kolejno na mur i zeskakiwali po drugiej stronie. Po prawej mieli teraz furtkę, którą przechodziło się z części gospodarczej na teren willi. O wiele bardziej okazała brama wejściowa znajdowała się na końcu alejki obsadzonej szpalerem drzew – tędy wprowadzano dostojnych gości, aby oszczędzić im widoku nędznych przybudówek. W pozostałych kierunkach ciągnęły się baraki dla niewolników, strażników i nadzorców, a nad nimi górowały magazyny i spichlerze.

Zerknąwszy ostatni raz na wartownika, Brixus zwrócił się ku drzewom i zwinął dłonie w trąbkę. Nabrał powietrza i trzykrotnie wydał z siebie dźwięk naśladujący pohukiwanie sowy. Spomiędzy drzew natychmiast wyłoniła się reszta oddziału. Mknęli pochyleni w dół zbocza, kierując się w stronę świerku.

Oto najtrudniejszy moment, pomyślał Brixus. Nawet niezbyt czujny wartownik prędzej lub później dostrzeże czeredę ludzi wyłaniających się z cienia. Wszystko było teraz w rękach Pindara. Zanim oddział przebył połowę dystansu, w górze rozległ się głuchy odgłos. Brixus podniósł wzrok: wartownik zniknął. Odetchnął z ulgą. Podniósł się i ponaglił swój oddział gestem, a potem pokuśtykał w stronę Taurusa.

– Teraz ja, mój stary druhu. – Uśmiechnął się, a olbrzym w odpowiedzi również błysnął zębami w ciemnościach. Brixus postawił stopę w mocarnych łapach Taurusa i wgramolił się na górę.

Spojrzał w lewo: Pindar właśnie zeskakiwał z muru, strażnik leżał nieruchomo rozciągnięty na ziemi. W dole pozostali członkowie pierwszego rzutu klęczeli, bacznie się rozglądając. Brixus zwiesił się z krawędzi muru i zeskoczył z wysokości pół metra. Słysząc, że druga grupa rozpoczęła już przeprawę, usunął się pośpiesznie na bok. Jego ludzie jeden po drugim zeskakiwali z muru i dołączali do towarzyszy rozstawionych w półkolu. Na końcu Taurus sam podciągnął się na rękach i, stęknąwszy, przedostał się na drugą stronę.

Brixus dobył miecza i uniósł go wysoko, patrząc po swoich ludziach. Ci także sięgnęli po broń i wznieśli ją na znak gotowości.

– Do baraków straży – powiedział na tyle głośno, by wszyscy go usłyszeli. – Pamiętajcie: żadnej litości.

Taurus odpowiedział bojowym chrząknięciem, reszta cichym mamrotem. Brixus ruszył wzdłuż muru, korzystając z osłony, jaką dawał cień. Zmierzał w stronę oddalonych o sto kroków baraków. Między budynkami niosły się stłumione głosy, beztroskie pogaduszki przerywane wesołymi okrzykami bądź jękami graczy w kości. W barakach dla niewolników panowała cisza. Ich zmęczeni mieszkańcy po zjedzeniu wieczornej porcji jęczmiennego kleiku myśleli już tylko o tym, żeby się wyspać. Brixus zresztą wiedział, że często niewolnicy w takich miejscach mają zakaz rozmów, co miało zapobiegać zawiązywaniu spisków.

Gdy od wejścia do baraków dzieliło go nie więcej niż pięćdziesiąt kroków, drzwi znienacka się otwarły. Smuga różowego światła niczym palec wskazała ludzi przemykających pod murem. W progu stało dwóch strażników, trzymali w dłoniach puste dzbany, które zamierzali napełnić przy studni. Na widok intruzów zastygli nieruchomo.

– Alarm! – Ocknął się jeden z nich. Zwrócił się do środka i powtórzył: – Alarm!

Brixus obejrzał się na swoich ludzi i wskazał wolną ręką Pindara.

– Ty i twoi ludzie zajmijcie się strażnikami na murach. Reszta za mną!

Gwałtownym pchnięciem miecza wskazał wejście do baraków, a zimne nocne powietrze rozdarł jego ryk:

– Do ataku!udzie Pindara wbiegli po schodach na mur obronny i ruszyli na pierwszego wartownika, jakiego napotkali. Na dole ciemne sylwetki rzuciły się w stronę otwartych drzwi. To zbójcy z dzikim rykiem szturmowali baraki. Brixus usiłował dotrzymać kroku swoim ludziom, lecz stara rana dawała o sobie znać i szybko został w tyle. Stojący w progu dwaj nieuzbrojeni strażnicy otrząsnęli się z osłupienia i odrzuciwszy na bok dzbany, uciekli do środka.

Chwilę potem w drzwiach pojawił się, zbudzony przez hałas, pierwszy obrońca z krótkim mieczem i sztyletem. Był to bosy mężczyzna solidnej budowy, o siwych włosach i pomarszczonej twarzy. Szybkość jego reakcji i niezachwiana postawa w obliczu wroga zdradzały doświadczonego żołnierza. Obrzucił wzrokiem nadciągającą falę wojowników i zawołał przez ramię:

– Do broni!

Zanim starł się z atakującymi, dołączyła do niego jeszcze garstka ludzi. Weteran zwinnie uniknął zamaszystego ciosu, a sam trafił mieczem w bok pierwszego napastnika. Mężczyzna chwycił się za biodro i runął z jękiem na ziemię, kolejny z atakujących potknął się o niego i wylądował u stóp strażnika, który rozprawił się z nim szybkim pchnięciem między łopatki.

Mimo hartu i przykładnej postawy starego żołnierza strażnicy niewiele mogli poradzić na liczebną przewagę wrogów. Napastnicy błyskawicznie powalili dwóch obrońców, zmuszając pozostałych do wycofania się do baraku. Ponad błyszczącymi ostrzami oraz barkami swoich ludzi stary żołnierz widział, że pozostali strażnicy także chwycili za broń, gotowi wesprzeć towarzyszy przy drzwiach. W wąskim przejściu mogło jednak walczyć niewielu z nich. Gdy tylko któryś padał od celnego ciosu, natychmiast zastępował go inny. Ani jedni, ani drudzy nie posuwali się naprzód.

Na zewnątrz Brixus zaklął przez zęby. Liczył, że jego ludziom uda się wtargnąć do baraków i wysiec zaskoczonych strażników, zanim ci się uzbroją i ustawią w szyku obronnym. Teraz było już na to za późno. Aby ograniczyć straty w ludziach, należało zmienić plan. W zasadzie mógł być pewien jedynie innych gladiatorów. Reszta byli to zbiegli niewolnicy, którzy przystąpili do jego rosnącej bandy z chęci zemsty na swoich prześladowcach, a którym brakowało przeszkolenia i dyscypliny właściwej zaprawionym w bojach żołnierzom. Na widok śmierci wielu towarzyszy mógł ich oblecieć strach.

Brixus schował miecz do pochwy. Obszedł gromadę ludzi cisnących się wokół wejścia i chwycił krawędź drzwi.

– Cofnąć się! – rozkazał stojącym najbliżej. – Ty i ty, pomóżcie mi zamknąć drzwi.

Zaczęli pchać we trójkę. W pierwszej chwili w ogóle nie napotkali oporu, lecz gdy stary żołnierz spostrzegł, co się dzieje, wykrzyknął:

– Zatrzymać drzwi!

W prześwicie nadal toczyła się zażarta walka, tymczasem zbójcy zapierali się o ziemię, z całych sił pchając szorstkie drewniane drzwi, wstrzymywane od drugiej strony przez obrońców. Przesuwały się coraz wolniej, aż w końcu stanęły w miejscu.

– Taurusie! – zawołał Brixus przez zaciśnięte zęby. – Pomóż nam!

Olbrzym odsunął jednego ze zbójców i naparł na drzwi ramię w ramię z przywódcą. Od razu drgnęły i znów zaczęły się domykać. Prześwit był teraz zbyt wąski, by ktokolwiek mógł się przecisnąć. Blady prążek światła z wewnątrz kurczył się, aż całkiem zniknął.

– Nie pozwólcie ich otworzyć – rozkazał Brixus, dając znak pierwszym dwóm z brzegu, żeby pomogli Taurusowi. Dopiero wtedy cofnął się i rozejrzał dookoła. W niewielkiej odległości, przy jednym ze spichlerzy, zobaczył ciężko obładowany wózek. Przyzwał kilku ludzi, pokuśtykał w tamtą stronę i podniósł jarzmo. Zbójcy z niemałym trudem przeciągnęli ciężki wózek pod baraki i zastawili nim zamknięte drzwi, które drżały pod naporem z wewnątrz. Strażnikom udało się je uchylić tylko na kilka centymetrów.

– Co teraz? – zapytał Taurus.

– Weź swoich ludzi, naznoście suchej paszy ze stajni i rozłóżcie ją wokół baraków. Reszta niech pilnuje okien. Nie pozwólcie im się wydostać.

Gdy najeźdźcy otaczali baraki i obkładali ściany belami siana, kilku strażników, domyślając się, jaki los próbuje się im zgotować, podjęło próbę ucieczki przez niewielkie okna osadzone wysoko w ścianach. Zbójcy spostrzegli to jednak i postraszyli ich włóczniami, zmuszając do odwrotu. Gdy Brixus uznał, że wszystko jest gotowe, kazał polać łatwopalne materiały oliwą, a Pindara wysłał do piecyka nad wartownią, by odpalił od niego pochodnię. Kiedy tamten wrócił, Brixus wziął płonącą żagiew i pokuśtykał w stronę wózka blokującego drzwi.

– Wy tam, w środku, słuchajcie! Rzućcie broń i poddajcie się.

Na moment zaległa cisza. Potem ktoś odpowiedział:

– Mamy się dać zarżnąć jak bydło? Nie ma mowy. Wolę umrzeć jak mężczyzna.

– Proszę bardzo – zawołał Brixus. Na jego ustach pojawił się zimny uśmiech. – Niech wasza śmierć będzie sygnałem dla Rzymian i dla niewolników. Za wolność!

Postąpił parę kroków i przytknął pochodnię do siana upchniętego pod wózkiem. Zajęło się natychmiast, ogień rozprzestrzeniał się najpierw z cichym trzaskiem, potem z coraz większym hukiem, liżąc ściany baraku. Kłęby dymu jaśniały pomarańczowo w blasku szalejących płomieni.

Z wnętrza dobiegały teraz wołania i przerażone okrzyki, ludzie pojawiali się w oknach i zaraz cofali się przed gorącem. Zbójcy stali w luźnym kręgu wokół płonącego budynku, ich ciemne sylwetki odcinały się na tle oślepiającej pożogi, a długie cienie ginęły w mroku. Płomienie wkrótce sięgnęły drewnianego stropu i dach zaczął się walić. Ze środka nie dobiegały już wołania, tylko rozdzierające wrzaski, zagłuszane od czasu do czasu gwałtownym trzaskiem pękających belek. Po pewnym czasie i one ucichły, trwał jedynie huk pożaru.

^(*)

Brixus usiadł na krawędzi studni i przyjrzał się licznej gromadzie ludzi o twarzach oświetlonych łuną wolno dogasających baraków. Z boku stał rządca, który administrował majątkiem w imieniu swojego bogatego pana, obok niego żona i dwóch synów nie mających jeszcze piętnastu lat. Utkwili wzrok w ziemi, bojąc się spojrzeć w oczy człowiekowi, który ich pojmał. Brixus znów popatrzył na resztę. Ci w większości mieli w oczach strach, lecz niektórzy spoglądali w jego stronę z nadzieją. Tych będzie najłatwiej zwerbować, stwierdził w duchu. Szybko zbierał myśli, szykując się do wygłoszenia mowy do niewolników, wypuszczonych przed chwilą z podłużnego baraku, gdzie trzymano ich pod kluczem, gdy nie pracowali w polu albo gajach. Kiedy odsunięto sztabę i otwarto drzwi, a ze środka wydobył się znajomy odór potu i fekaliów, Brixus przeklął Rzymian: traktowali tych ludzi niewiele lepiej niż zwierzęta.

Gdy kilka minut wcześniej, zwalczając mdłości, wszedł tam z pochodnią, niewolnicy chowali się przed nim po kątach. Większość przykuto za kostki do jednego łańcucha, by uniemożliwić im ucieczkę w trakcie pracy w polu. Tylko kilkoro – dzieci, starszych mężczyzn i kobiet – było rozkutych. Ubrani byli w stare, podarte szmaty, a na brudnej skórze mieli mnóstwo siniaków i blizn od ciosów nadzorców.

– Jestem Brixus – oznajmił. – Wierny żołnierz Spartakusa. Przybywam, by was wyzwolić.

Swoim ludziom powiedział:

– Rozkujcie ich i wyprowadźcie na zewnątrz. Niech się nie rozchodzą, chcę z nimi porozmawiać, gdy będą gotowi.

Teraz stali przed nim, niepewni swojego dalszego losu.

Brixus nabrał powietrza i przemówił głośno, by nie zagłuszył go trzask płomieni w zgliszczach baraku.

– Przyjaciele, skończyło się dla was życie wypełnione morderczym trudem. Koniec z batami. Koniec z łańcuchami. Koniec z głodowymi racjami od waszych panów. Widzicie, jak dobrze im się żyło, podczas gdy wy musieliście znosić tyle cierpień? – Wskazał dobitnym gestem zarządcę i jego rodzinę.

Niewolnicy przez chwilę w milczeniu spozierali na człowieka, który do niedawna kontrolował wszystkie aspekty ich życia. Dało się słyszeć czyjś gniewny pomruk, a reszta zawtórowała mu, potrząsając pięściami w powietrzu.

Brixus uniósł dłonie.

– Dość! Wystarczy! Już niedługo pomścicie swoje krzywdy. Posłuchajcie mnie jeszcze przez chwilę.

Gdy zapadła cisza, ciągnął:

– Tak jak powiedziałem, odtąd jesteście wolni. Możecie sami decydować o swoim życiu. Jesteście panami własnego losu.

– Co będzie, gdy rozejdzie się wiadomość o tym, co tu się stało? – zapytał ktoś. – Przyjdą i ukarzą każdego niewolnika, który wpadnie im w ręce.

– W takim razie chodźcie z nami – odparł Brixus.

– Dokąd? Rzymianie wytropią nas jak psy.

– Nieprawda. Wyjawiłem wam moje imię. Jestem Brixus, oddany sługa sprawy, za którą zginął Spartakus. Powstanie upadło, ale przeżyłem ja i wielu innych. Jakiś czas temu ponownie uciekłem z niewoli, udałem się w Apeniny i dołączyłem do resztek powstańczej armii, które nadal się tam ukrywają. Od tamtego czasu stale rośniemy w siłę, najeżdżamy majątki tych, którzy mienią się naszymi panami, a uwolnieni przez nas ludzie wstępują do naszych szeregów. Mój oddział to tylko jeden z wielu. Rzymianie próbowali się z nami rozprawić, ale im się nie udało. Teraz to my rozprawiamy się z nimi, rozbijamy ich patrole, podpalamy posterunki. Zaczynają się nas bać. Każdy zabity przez nas legionista, każda zniszczona willa, każdy uwolniony niewolnik wzmagają ich strach. – Brixus zawiesił głos dla większego efektu swoich następnych słów. – Przyjdzie taki dzień, że zdołamy na nowo rozpalić bunt, któremu przewodził kiedyś Spartakus. Raz jeszcze wytoczymy wojnę tym, którzy chcą nas trzymać jako niewolników.

Odpowiedziano mu entuzjastycznymi okrzykami. Starszy mężczyzna stojący w pierwszym szeregu zrobił krok naprzód.

– Ja też walczyłem u boku Spartakusa. Ale wtedy mieliśmy armię. Były nas dziesiątki tysięcy. A mimo to przegraliśmy z Rzymianami. Ty dowodzisz bandą uciekinierów i rozbójników. Jaki los nas czeka, jeśli się do was przyłączymy? Co to za wolność? Przez kilka miesięcy będziemy marznąć w górskich kryjówkach, dopóki nas nie powyłapują i nie ukarzą. Ostatnim razem ukrzyżowali tysiące ludzi, żeby dać nam nauczkę. Teraz ich gniew będzie jeszcze większy. – Mężczyzna zwrócił się twarzą do swoich towarzyszy i uniósł dłoń, by skupić na sobie uwagę. – Moim zdaniem lepiej zostać tutaj. Gdy przyjdą żołnierze, wyjaśnimy, że nie mieliśmy z tym nic wspólnego.

– Głupcze! – ryknął Brixus. – Naprawdę myślisz, że was wysłuchają? Nie licz na to. Przede wszystkim będą chcieli wziąć odwet. Zabiją was dla przykładu. Jeżeli tu zostaniecie, czeka was śmierć.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: