Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gorący związek - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Sierpień 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Gorący związek - ebook

Przezabawna opowieść o wielkiej miłości, szalonym seksie i cieniach sławy

Wszystko układa się idealnie. Kariera aktorska Grace rozkwita, a jej życie erotyczne… Cóż, dość powiedzieć, że jest szczęśliwą wybranką faceta okrzykniętego najseksowniejszym mężczyzną na świecie.


Życie w świetle reflektorów nie należy jednak do najłatwiejszych. Każdy krok pary śledzą paparazzi, a ich zdjęcia nie znikają z pierwszych stron gazet. Grace ma wątpliwości, czy kogokolwiek interesuje jej talent, skoro portale plotkarskie piszą tylko o tym, ile ma lat i ile waży. W dodatku Jack odreagowuje stres w nocnych klubach i wraca do domu coraz później… albo w ogóle.


Czy Jack i Grace będą walczyć o tę miłość?
A może związki w Hollywood po prostu się nie udają?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7642-913-7
Rozmiar pliku: 837 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jac­ka Ha­mil­to­na wi­dzia­no dziś w skle­pie z me­bla­mi w sty­lu vin­ta­ge na La Brea, gdy oglą­dał ak­ce­so­ria ła­zien­ko­we i sta­ry sto­lik ka­wo­wy. Suk­ces fil­mu Czas ugrun­to­wał jego po­zy­cję jako czo­ło­we­go ak­to­ra Hol­ly­wo­od, moż­na by więc przy­pusz­czać, że stać go na za­kup no­we­go wy­po­sa­że­nia.

Su­per­gwiaz­dę Jac­ka Ha­mil­to­na wi­dzia­no na ko­la­cji w chiń­skiej re­stau­ra­cji Chin Chin na Sun­set Bo­ule­vard w to­wa­rzy­stwie już nie tak bar­dzo ta­jem­ni­czej, ru­do­wło­sej Gra­ce She­ri­dan. Obo­je na­dal nic nie mó­wią na te­mat swo­je­go związ­ku, a ich me­ne­dżer­ka po­wta­rza, że „są tyl­ko przy­ja­ciół­mi, nic wię­cej”. Może ktoś po­wi­nien im po­wie­dzieć, że przy­ja­cie­le zwy­kle nie kar­mią się na­wza­jem pie­roż­ka­mi jia­ozi?

W przy­szłym mie­sią­cu za­czy­na­ją się zdję­cia do no­we­go se­ria­lu te­le­wi­zyj­ne­go Wa­riac­twa Ma­bel au­tor­stwa sce­na­rzy­sty Mi­cha­ela O’Con­nel­la. Film w re­ży­se­rii Da­vi­da Lan­ca­ste­ra jest pierw­szą tego typu pro­duk­cją, któ­ra bę­dzie mieć pre­mie­rę w Ve­nue. Głów­ną rolę gra Gra­ce She­ri­dan, le­piej zna­na jako dru­ga po­łów­ka ak­to­ra Jac­ka Ha­mil­to­na, z któ­rą jest w for­mal­nie nie­for­mal­nym związ­ku. Gra­ce (33) za­gra­ła po raz pierw­szy rolę Ma­bel w ni­sko­bu­dże­to­wym spek­ta­klu te­atral­nym w No­wym Jor­ku. Pre­mie­ra se­ria­lu, okre­śla­ne­go jako po­łą­cze­nie ko­me­dii, dra­ma­tu, re­ali­ty show i re­wii, zo­sta­ła prze­wi­dzia­na na je­sień.rozdział pierwszy

Nie, nie zro­bię tego.

– Mu­sisz. Obie­ca­łaś.

– Wiem, że obie­ca­łam, ale te­raz zbyt się de­ner­wu­ję.

– Obiet­ni­ca to obiet­ni­ca.

– Wiesz, że nie mo­żesz mnie zmu­sić do zro­bie­nia cze­goś, cze­go nie chcę…

– Okej, spró­bu­je­my jesz­cze raz… Zro­bi­my to po­wo­li. Je­steś go­to­wa, ko­cha­nie?

– Jezu, chy­ba tak… Na­dal nie mogę uwie­rzyć, że się na to zgo­dzi­łam… To strasz­nie boli.

– Naj­go­rzej jest na po­cząt­ku. Jak już za­cznie­my, bę­dzie le­piej, obie­cu­ję.

Za­mknę­łam oczy, wzię­łam głę­bo­ki od­dech, po czym spoj­rza­łam na nie­go i kiw­nę­łam gło­wą. Zła­pał moje spoj­rze­nie w lu­strze i po­słał mi ten swój uśmiech, któ­re­mu, jak do­brze wie­dział, ni­g­dy nie po­tra­fi­łam się oprzeć.

Wsu­nę­łam mu dło­nie we wło­sy, prze­su­wa­jąc pal­ca­mi po je­dwa­bi­ście mięk­kich lo­kach i dra­piąc go po gło­wie. Za­mru­ga­łam po­wie­ka­mi, pró­bu­jąc po­wstrzy­mać łzy. Unio­słam w górę je­den ko­smyk i chwy­ciw­szy no­życz­ki, do­ko­na­łam cię­cia.

A po­tem ko­lej­ne­go.

I ko­lej­ne­go.

I jesz­cze jed­ne­go.

Jack przez cały czas mnie do­pin­go­wał. Chciał, że­bym ob­cię­ła go cał­kiem na krót­ko.

Gdy po raz pierw­szy mnie o to po­pro­sił, od­mó­wi­łam. Po­wie­dzia­łam mu, że nie ma szans. Ostrzegł mnie wte­dy, że je­śli pój­dzie do fry­zje­ra, in­for­ma­cja o tym za­raz tra­fi na Twit­te­ra i na miej­scu od razu po­ja­wią się pa­pa­raz­zi.

– Ale ja tak ko­cham te two­je locz­ki! Po­trze­bu­ję ich! Pro­szę, nie zmu­szaj mnie, że­bym je ob­cię­ła. Zro­bię… zro­bię wszyst­ko! – bła­ga­łam, pa­da­jąc mu do stóp w ge­ście peł­nym dra­ma­tur­gii.

Chy­ba by­li­śmy wte­dy pod prysz­ni­cem.

– Czy mo­gła­byś nie ro­bić z tego ta­kiej afe­ry? A sko­ro już je­steś tam na dole…

Wy­szcze­rzył zęby, a ja na­tych­miast się pod­nio­słam.

– O nie. Ze­tniesz wło­sy i mo­żesz się po­że­gnać z ta­ki­mi ak­cja­mi. Pan Ha­mil­ton pew­nie nie bę­dzie za­do­wo­lo­ny.

Po­gro­zi­łam mu pal­cem, chwy­ta­jąc żel pod prysz­nic. Po­wie­trze wy­peł­nił za­pach ko­ko­sa.

– Cho­le­ra, ja też po­tra­fię grać nie­czy­sto. Chcesz abs­ty­nen­cji? Za­raz usu­nę kil­ka rze­czy z menu.

Nie mo­żesz po­zwo­lić, aby wy­co­fał TO z menu…

A niech to, tu mnie miał. Dzień bez igra­szek był stra­co­ny.

I tak wła­śnie zna­leź­li­śmy się w ła­zien­ce dla go­ści, po­śród le­żą­cych na pod­ło­dze kę­dzie­rza­wych ko­smy­ków ko­lo­ru blond. Jack uśmie­chał się sze­ro­ko, a mnie było co­raz smut­niej.

Gdy wresz­cie do­szedł do wnio­sku, że już wy­star­czy, by­łam w emo­cjo­nal­nej roz­syp­ce.

– Jezu, Geo­r­ge, to wy­glą­da okrop­nie!

Jego wło­sy w nie­któ­rych miej­scach ster­cza­ły, a w in­nych okla­pły. Wy­glą­da­ło to tak, jak­by ja­kiś pię­cio­la­tek ba­wił się no­życz­ka­mi.

– Hmm, wi­dać w tym cię­ciu ja­kiś pry­mi­tyw­ny in­stynkt, praw­da ko­cha­nie? – za­śmiał się, prze­su­wa­jąc dłoń­mi po wło­sach i strze­pu­jąc przy­pad­ko­wo po­zo­sta­wio­ny lo­czek na pod­ło­gę.

– Chy­ba zwy­mio­tu­ję – jęk­nę­łam, od­kła­da­jąc no­życz­ki.

– No coś ty, Sza­lo­na, do­kończ to! – rzu­cił i wsu­nął mi w dło­nie ma­szyn­kę do strzy­że­nia.

Ma­szyn­ka?

– Do­koń­czyć?

– Ilu żoł­nie­rzy pie­cho­ty z lo­ka­mi wi­dzia­łaś? – za­py­tał, przy­bie­ra­jąc ten swój nowy po­łu­dnio­wy ak­cent. Ala­ba­ma w wer­sji lon­dyń­skiej… Cóż za in­te­re­su­ją­ce po­łą­cze­nie.

– Gdy mó­wi­łeś, że mu­sisz się przy­go­to­wać do tego fil­mu, nie mia­łam po­ję­cia, że naj­bar­dziej od­bi­je się to na mnie.

Wes­tchnę­łam i wzię­łam do ręki usta­wio­ną przez nie­go ma­szyn­kę. Na­sta­wił ją zde­cy­do­wa­nie na zbyt krót­kie strzy­że­nie, ale sko­ro mia­ło być na zero…

– W jaki spo­sób to się na to­bie od­bi­ja? – za­py­tał, przy­cią­ga­jąc mnie do sie­bie.

– To ja będę na cie­bie pa­trzeć.

– Gól! – za­rzą­dził, wpa­tru­jąc się we mnie.

No więc go ogo­li­łam. Sta­ra­jąc się nie za­uwa­żać opa­da­ją­cych na pod­ło­gę wło­sów, roz­ma­wia­li­śmy o swo­ich zo­bo­wią­za­niach i zmia­nach, któ­re nas cze­ka­ły.

Imię Jac­ka było na ustach nie­mal wszyst­kich ko­biet na świe­cie, a on sam grał głów­ną rolę w każ­dym ich śnie. Moja przy­ja­ciół­ka i za­ra­zem na­sza wspól­na agent­ka, Hol­ly, była wprost za­le­wa­na pro­po­zy­cja­mi pra­cy dla nie­go. Re­ży­se­rzy, pro­du­cen­ci, go­spo­da­rze pro­gra­mów typu talk-show – wszy­scy chcie­li uszczk­nąć choć tro­chę z tego tor­tu.

Ja na szczę­ście do­sta­łam spo­ry ka­wa­łek. I na­dal do­sta­wa­łam go dość re­gu­lar­nie.

Przed na­krę­ce­niem Cza­su, fil­mu opar­te­go na se­rii po­pu­lar­nych opo­wia­dań ero­tycz­nych, Jack Ha­mil­ton był naj­zwy­klej­szym bry­tyj­skim chło­pa­kiem, któ­ry spo­koj­nie cze­kał w ko­lej­ce do Hol­ly­wo­od. W wie­ku dwu­dzie­stu czte­rech lat miał za sobą kil­ka po­mniej­szych ról w nie­za­leż­nych pro­duk­cjach i te­atrze, ale gdy tyl­ko za­grał Jo­shuę, sek­sow­ne­go na­ukow­ca, któ­ry po­dró­żu­je w cza­sie, uwo­dząc ko­bie­ty we wszyst­kich epo­kach hi­sto­rycz­nych, jego ży­cie ule­gło zmia­nie. Stał się jed­nym z naj­bar­dziej po­żą­da­nych ak­to­rów mło­de­go po­ko­le­nia, a Hol­ly ro­bi­ła wszyst­ko, by to nie była tyl­ko chwi­lo­wa pas­sa.

Hol­ly New­man była wspa­nia­łą przy­ja­ciół­ką i świet­ną agent­ką. Mia­ła in­stynkt za­bój­cy, a w śro­do­wi­sku sły­nę­ła z daru wy­szu­ki­wa­nia no­wych ta­len­tów. To wła­śnie jej kil­ku bar­dzo sza­no­wa­nych ak­to­rów za­wdzię­cza­ło roz­wój ka­rie­ry, a ko­lej­nym z nich miał być Jack. Hol­ly od­rzu­ci­ła sce­na­riu­sze paru wy­so­ko­bu­dże­to­wych fil­mów ak­cji i zde­cy­do­wa­ła, że Jack za­gra w mniej­szej pro­duk­cji o cha­rak­te­rze do­ku­men­tal­nym, opo­wia­da­ją­cej o żoł­nie­rzach w Afga­ni­sta­nie. Z ła­two­ścią mógł stać się gwiaz­dą wiel­kich hi­tów, ale za­miast tego wy­brał pra­cę, w któ­rej bar­dziej niż ob­sa­da li­czy­ła się fa­bu­ła.

I dla­te­go naj­waż­niej­szą rze­czą było te­raz zgo­le­nie gło­wy. Grał mło­de­go żoł­nie­rza z Ala­ba­my i mu­siał wejść w rolę.

Wes­tchnę­łam.

– Czyż­by to było wes­tchnie­nie, Gra­ce?

– Tak.

Prze­cią­gnę­łam ma­szyn­ką po raz ostat­ni i prze­su­nę­łam dło­nią po jego wy­go­lo­nej gło­wie.

– Aż tak źle? – za­py­tał. Było wi­dać, że się de­ner­wu­je.

Uśmiech­nę­łam się i po­dra­pa­łam go po gło­wie. Wtu­lił się w moją dłoń, jak to miał w zwy­cza­ju, a ja przyj­rza­łam mu się uważ­nie. To były te same zie­lo­ne oczy, któ­re przy­bra­ły nie­co ciem­niej­szy od­cień, gdy tyl­ko do­tknę­łam jego kar­ku. Chwy­cił mnie moc­niej za bio­dra i przy­cią­gnął do sie­bie. Może i nie miał już wło­sów, ale na­dal był tak samo sek­sow­ny. Jego rysy sta­ły się na­wet bar­dziej wy­ra­zi­ste. Ko­ści po­licz­ko­we, li­nia szczę­ki – wszyst­ko to na­bra­ło bar­dziej mę­skie­go cha­rak­te­ru, a dwu­dnio­wy za­rost do­dał mu sek­sa­pi­lu. Wy­su­nął lek­ko ję­zyk, po czym przy­gryzł dol­ną war­gę. Wie­dział, że to wy­wo­ła u mnie na­tych­mia­sto­wą re­ak­cję.

– Mu­szę przy­znać, że te­raz, gdy wi­dzę cię w peł­nej kra­sie, wy­glą­dasz na­wet dość… – Szu­ka­łam od­po­wied­nie­go okre­śle­nia.

– Na­wet dość… – Jack prze­rwał prze­dłu­ża­ją­ce się mil­cze­nie.

– Sek­sow­nie?

– Sek­sow­nie? Po­waż­nie?

Prze­su­nął kciu­ka­mi po mo­jej skó­rze, za­raz nad trocz­kiem, za któ­ry chwi­lę póź­niej po­cią­gnął.

– Po­waż­nie. Na­wet po tej ca­łej rze­zi w moim wy­ko­na­niu, na­dal je­steś naj­sek­sow­niej­szym fa­ce­tem w Ame­ry­ce.

Znów wes­tchnę­łam, ale tym ra­zem ina­czej, czu­jąc, jak jego pal­ce za­bie­ra­ją się za gu­zi­ki mo­jej ko­szu­li.

– Tyl­ko w Ame­ry­ce? – za­py­tał ze śmie­chem, trą­ca­jąc mnie no­sem w szy­ję.

– Stą­pasz po cien­kim lo­dzie, Geo­r­ge – rzu­ci­łam ostrym to­nem, któ­ry za­raz jed­nak prze­szedł w chi­chot, gdy tyl­ko przy­parł mnie moc­no do drzwi ła­zien­ki.

– Tyl­ko w Ame­ry­ce? – za­py­tał zno­wu, uno­sząc moje ręce i przy­trzy­mu­jąc je nad moją gło­wą.

– Okej, w obu Ame­ry­kach. I w Pół­noc­nej, i w Po­łu­dnio­wej.

Do­ci­snę­łam swo­je bio­dra do jego bio­der, czu­jąc, że od­po­wia­da mi z taką samą siłą.

– Mó­wiąc o po­łu­dniu… – szep­nął mi do ucha, prze­su­wa­jąc po­wo­li dłoń pod mój…

Ding-dong.

– Kogo znów nie­sie? – mruk­nął, przez cały czas trzy­ma­jąc mnie przy­par­tą do drzwi i ani na chwi­lę nie prze­ry­wa­jąc so­bie w dro­dze ku mo­jej…

Ding-dong. Ding-dong.

– To pew­nie Mi­cha­el. Mó­wił coś, że może zaj­rzeć dziś wie­czo­rem.

Wy­swo­bo­dzi­łam się z ob­jęć Jac­ka i zer­k­nę­łam na sie­bie w lu­strze. By­łam wy­gnie­cio­na, za­ru­mie­nio­na i szczę­śli­wa.

– Cho­ler­ny Mi­cha­el – jęk­nął Jack.

– Nie mów tak. Je­ste­ście ko­le­ga­mi. Za­cho­wuj się.

Uśmiech­nę­łam się do nie­go i ru­szy­łam ko­ry­ta­rzem w stro­nę drzwi.

– Do­koń­czy­my póź­niej! – za­wo­łał za mną, a moje ser­ce lek­ko pod­sko­czy­ło.

– Trzy­mam cię za sło­wo – rzu­ci­łam, my­śląc o tym, na jak wie­le róż­nych spo­so­bów mógł­by do­koń­czyć.

Nie za­mie­rza­łam pro­te­sto­wać. By­li­śmy ze sobą już od roku, ale na­dal była mię­dzy nami nie­sa­mo­wi­ta che­mia. Zde­cy­do­wa­nie do­koń­czy to, co za­czął. I wy­koń­czy mnie do cna.

Za­śmia­łam się, sły­sząc, jak ma­ru­dzi. Wie­dzia­łam, że nie jest mu ła­two do­pro­wa­dzić się dys­kret­nie do po­rząd­ku. Wy­pro­sto­wa­łam się lek­ko i otwo­rzy­łam drzwi. Tak, to był mój przy­ja­ciel Mi­cha­el.

– Tro­chę ci to za­ję­ło – rzu­cił z uśmie­chem.

– Zo­sta­łam uwię­zio­na.

Mi­cha­el wpa­try­wał się w moje sto­py.

– Wy­glą­dasz jak bra­ku­ją­ce ogni­wo. Czyż­byś chcia­ła mi o czymś po­wie­dzieć?

Zer­k­nę­łam w dół i zo­ba­czy­łam kęp­ki wło­sów Jac­ka moc­no kon­tra­stu­ją­ce z moim mi­ster­nym pe­di­cu­re’em.

– No cóż, tro­chę nam nie wy­szła nowa fry­zu­ra – po­wie­dzia­łam, da­jąc mu znak, by wszedł, po czym skie­ro­wa­łam się do kuch­ni po szczot­kę, zo­sta­wia­jąc za sobą ślad z wło­sów.

– Wła­śnie że wy­szła ide­al­nie – oznaj­mił Jack, wcho­dząc do kuch­ni i prze­su­wa­jąc dło­nią po gło­wie.

– A to­bie co się sta­ło? – za­py­tał Mi­cha­el.

Z Mi­cha­elem i Hol­ly zna­li­śmy się z cza­sów stu­diów i przy­jaź­ni­li­śmy się od wie­ków, a przy­naj­mniej do mo­men­tu, gdy po­szłam z Mi­cha­elem do łóż­ka, co nie­co skom­pli­ko­wa­ło na­sze re­la­cje. Stra­ci­li­śmy kon­takt na parę lat, aż do dnia, kie­dy w wy­ni­ku dziw­ne­go zbie­gu oko­licz­no­ści za­pro­po­no­wał mi rolę w swo­im no­wym mu­si­ca­lu. I tym ra­zem pra­wie do­szło do po­dob­nie nie­for­tun­ne­go zda­rze­nia, ale na szczę­ście w porę od­zy­ska­li­śmy roz­są­dek i po­zo­sta­li­śmy przy­ja­ciół­mi.

A na­wet kimś wię­cej. Mimo że mu­si­cal, nad któ­rym pra­co­wa­li­śmy w No­wym Jor­ku, nie od­niósł wiel­kie­go suk­ce­su, wzbu­dził tak duże za­in­te­re­so­wa­nie, że po­ja­wi­ły się zwią­za­ne z nim nowe pro­po­zy­cje. Za­raz po wa­ka­cjach do­wie­dzie­li­śmy się, że pe­wien pro­du­cent chce go prze­ro­bić na se­rial te­le­wi­zyj­ny. Ka­nał Ve­nue był nową pro­po­zy­cją te­le­wi­zji ka­blo­wej i te­raz wszy­scy go oglą­da­li. Od­waż­ne ko­me­die, po­nu­re dra­ma­ty – jego ofer­ta pro­gra­mo­wa była na­praw­dę róż­no­rod­na. Spro­wa­dzi­li­śmy kil­ka osób z pier­wot­nej ob­sa­dy, na­krę­ci­li­śmy pi­lot, a Ve­nue to ku­pi­ło.

W pier­wot­nym za­my­śle Mi­cha­ela miał to być tra­dy­cyj­ny mu­si­cal z no­wo­cze­snym szny­tem. Prze­wi­dzia­ny jako ni­sko­bu­dże­to­we przed­sta­wie­nie te­atral­ne, za­kła­dał pra­cę z ze­spo­łem na żywo. Te­raz jed­nak hi­sto­ria Ma­bel, sta­rze­ją­cej się pięk­no­ści, któ­ra prze­cho­dzi przez roz­wód i na nowo de­fi­niu­je swo­je ży­cie, mia­ła się roz­gry­wać na tle kra­jo­bra­zów Los An­ge­les – ide­al­ne­go mia­sta do tego, aby le­piej się przyj­rzeć temu, w jak wy­pa­czo­ny spo­sób na­sza kul­tu­ra po­strze­ga ko­bie­ty i pro­blem sta­rze­nia się. Na­sza pro­duk­cja mia­ła być po­łą­cze­niem mu­si­ca­lu Glee i se­ria­li Żony Be­ver­ly Hills oraz Seks w wiel­kim mie­ście. Była in­te­li­gent­na, za­baw­na i po­cią­ga­ją­ca, a ja by­łam jej gwiaz­dą. Za­raz, czy aby na pew­no?

Tak, Gra­ce, je­steś gwiaz­dą.

Po­trzą­snę­łam gło­wą, pró­bu­jąc wró­cić na zie­mię, na­dal prze­ko­na­na, że za chwi­lę się obu­dzę.

– Masz wodę w uchu, ko­cha­nie? – za­py­tał Jack, ob­ser­wu­jąc, jak po­trzą­sam gło­wą.

– Ani sło­wa – ostrze­głam go, gdy dał mi ma­łe­go klap­sa, kie­ru­jąc się w stro­nę lo­dów­ki. Umo­ści­łam się na ba­ro­wym krze­śle, ob­ser­wu­jąc spo­tka­nie dwóch naj­bliż­szych mi na świe­cie osób. Ow­szem, ci dwaj zo­sta­li w koń­cu ko­le­ga­mi, ale to była dość po­wierz­chow­na re­la­cja. Jack wie­dział, że mie­dzy mną i Mi­cha­elem pra­wie, ale pra­wie, do cze­goś do­szło, gdy by­li­śmy ra­zem w No­wym Jor­ku. I cho­ciaż łą­czy­ła nas tyl­ko przy­jaźń, zda­wa­łam so­bie spra­wę, że dla Jac­ka to trud­na sy­tu­acja, choć praw­dę mó­wiąc, był bar­dziej doj­rza­ły niż ja, na­wet mimo dzie­wię­cio­let­niej róż­ni­cy wie­ku.

– Nie no, po­waż­nie, sta­ry, o co cho­dzi z tym wi­ze­run­kiem ski­na? – za­py­tał znów Mi­cha­el, ła­piąc piwo, któ­re Jack rzu­cił mu bez py­ta­nia.

Ko­lej­na z tych dziw­nych mę­skich rze­czy.

– Film. W przy­szłym ty­go­dniu za­czy­na­ją się zdję­cia. Nie mo­głem już dłu­żej zwle­kać – wy­ja­śnił Jack i wziął łyk piwa.

– No tak, nowy film Da­nie­la Ri­char­da. Afga­ni­stan? Już te­raz dużo się o tym mówi. Zna­jo­my pi­sarz pra­co­wał przy sce­na­riu­szu jako kon­sul­tant. Za­po­wia­da się nie­zła jaz­da. Krę­ci­cie na Mo­ja­ve, praw­da?

– Tak, tro­chę tu, tro­chę na pu­sty­ni. Po­win­na być nie­zła za­ba­wa.

Jack uśmiech­nął się, prze­chy­lił bu­tel­kę i wy­pił wszyst­ko do dna. Za­raz po tym się­gnął po ko­lej­ną i usa­do­wił się na ba­ro­wym krze­śle na­prze­ciw mnie, przez cały czas nie­świa­do­mie prze­su­wa­jąc so­bie ręką po gło­wie.

– Jaka za­ba­wa?

Na­gle usły­sza­łam głos do­cho­dzą­cy z głę­bi ko­ry­ta­rza. Wtó­ro­wał mu dźwięk ob­ca­sów na­le­żą­cych do trze­ciej naj­bliż­szej mi oso­by na świe­cie. Do kuch­ni we­szła Hol­ly i omió­tł­szy spoj­rze­niem na­szą gro­mad­kę, cięż­ko wes­tchnę­ła.

– Cześć, mała – rzu­ci­ła.

– Cześć, sio­stro – od­po­wie­dzia­łam, wska­zu­jąc bu­tel­kę mar­ti­ni, któ­rą wcze­śniej wy­ję­łam z lo­dów­ki.

– O tak. Zde­cy­do­wa­nie. Nie uwie­rzysz, jak strasz­ny mia­łam dzień. Nie­na­wi­dzę tego mia­sta! Przy­po­mnij mi, że­bym już ni­g­dy nie pra­co­wa­ła z kimś, kto był kie­dyś za­trud­nio­ny w sta­cji te­le­wi­zyj­nej CW! – krzyk­nę­ła.

Za­bra­łam się za przy­go­to­wa­nie drin­ków, a Hol­ly usa­do­wi­ła się na bla­cie, zrzu­ci­ła szpil­ki i po­ło­ży­ła sto­py na ko­la­nach Mi­cha­ela.

– Ma­suj nogi! A ty, re­kru­cie, za­bie­raj się za ma­saż ra­mion – roz­ka­za­ła, wska­zu­jąc Jac­ko­wi miej­sce za sobą.

Uro­dzie Hol­ly, wy­po­sa­żo­nej przez na­tu­rę ni­czym gwiaz­da por­no, ża­den męż­czy­zna nie po­tra­fił się oprzeć, a ci dwaj nie byli wy­jąt­kiem. Po­da­łam przy­ja­ciół­ce drin­ka, po­sy­ła­jąc jej przy tym peł­ne dez­apro­ba­ty spoj­rze­nie, gdy wy­pi­ła go jed­nym hau­stem i wrę­czy­ła mi pu­sty kie­li­szek.

– Po­waż­nie, ko­cha­na, to był na­praw­dę cięż­ki dzień. Na­stęp­ny po­pro­szę po­dwój­ny. I ma­suj moc­niej, Mi­cha­el…

Jęk­nę­ła, gdy na­tra­fił na czu­ły punkt na środ­ku pod­bi­cia jej sto­py. Za­raz po­tem za­czę­ła nam opo­wia­dać o pra­cy, a ja zro­bi­łam jej dru­gie Dir­ty Mar­ti­ni. Wy­mie­ni­li­śmy z Jac­kiem zna­czą­ce spoj­rze­nia, a on do mnie mru­gnął.

Po­czu­łam się na­praw­dę szczę­śli­wa.

***

W re­zul­ta­cie wy­wią­za­ła się spon­ta­nicz­na im­pre­za, a po ko­la­cji wszy­scy wy­lą­do­wa­li­śmy na ta­ra­sie. Zimy w Los An­ge­les by­wa­ły na tyle chłod­ne, że przy­da­ły się przy­nie­sio­ne prze­ze mnie kasz­mi­ro­we ple­dy. Ra­zem z Jac­kiem usie­dli­śmy na du­żej dwu­oso­bo­wej ka­na­pie, a on ba­wił się mo­imi wło­sa­mi. Roz­ma­wia­li­śmy i gło­śno się śmia­li­śmy. Sznur bia­łych świa­te­łek oświe­tlał fi­gow­ce i śli­wy, a po­roz­sta­wia­ne w do­ni­cach drzew­ka cy­try­no­we wy­peł­nia­ły po­wie­trze swo­im za­pa­chem. Wtu­li­łam się w Jac­ka, czu­jąc jego cie­pło i moc­ny za­pach bran­dy, pod­czas gdy on i Hol­ly oma­wia­li har­mo­no­gram zdjęć. Za parę ty­go­dni wy­jeż­dżał, ale było to in­ne­go typu roz­sta­nie niż wcze­śniej. Tym ra­zem mia­łam zo­stać na miej­scu, w domu, w któ­re­go urzą­dze­nie wło­ży­łam tyle wy­sił­ku i któ­rym pra­wie nie zdą­ży­łam się na­cie­szyć przed wy­jaz­dem do No­we­go Jor­ku. Te­raz mo­głam pra­co­wać tu, w Ka­li­for­nii.

To była moja wła­sna prze­strzeń. Na wzgó­rzach Los An­ge­les sta­ły więk­sze i oka­zal­sze re­zy­den­cje, ale mój par­te­ro­wy dom w Lau­rel Ca­ny­on był do­kład­nie tym, cze­go chcia­łam. A wpro­wa­dze­nie się Jac­ka? Cóż, to tyl­ko nada­ło sło­wu „dom” praw­dzi­we­go zna­cze­nia.

Roz­mo­wa Hol­ly i Jac­ka sta­ła się bar­dziej ży­wio­ło­wa, gdy tyl­ko za­czę­li oma­wiać pe­wien wy­wiad, któ­ry dla nie­go za­pla­no­wa­ła. Na­chy­li­łam się do Mi­cha­ela.

– Na­dal chcesz wy­na­jąć coś no­we­go?

– Tak, apar­ta­men­ty służ­bo­we są w po­rząd­ku, ale sko­ro mam tu za­pu­ścić ko­rze­nie, wo­lał­bym chy­ba coś in­ne­go. Mój agent po­ka­zu­je mi miesz­ka­nia na bul­wa­rze Wil­shi­re, do­kład­nie w Wil­shi­re Cor­ri­dor. Wszyst­kie te wie­żow­ce są eks­tra, ale do­pie­ro co wy­je­cha­łem z No­we­go Jor­ku. Wo­lał­bym chy­ba coś bli­żej zie­mi.

– Ro­zu­miem. Ko­rze­nie, hmm… Chcesz coś ku­pić? To do­bry czas.

– Nie aż tak moc­ne ko­rze­nie. Wo­lał­bym jed­nak coś wy­na­jąć. Po­wiedz­my, że za­cznę się uko­rze­niać po­wo­li – od­po­wie­dział.

Sły­sząc to, Hol­ly za­trzy­ma­ła się na­gle w pół sło­wa.

– Mam świet­ną agent­kę nie­ru­cho­mo­ści. Po­pro­szę ją, żeby ci wy­sła­ła pro­po­zy­cje. Chcesz dom? Ba­sen? Ty­po­we lo­kum ka­wa­ler­skie w sty­lu L.A.?

– Dom tak. Ba­sen może. Ka­wa­ler­skie lo­kum nie. Żad­nych neo­nów – rzu­cił i uśmiech­nął się sze­ro­ko.

– Na pew­no coś ci znaj­dę. Jak chcesz, mo­że­my ra­zem obej­rzeć kil­ka po­se­sji w przy­szłym ty­go­dniu – za­pro­po­no­wa­ła, po­pi­ja­jąc bran­dy.

– By­ło­by su­per. Je­steś pew­na, że znaj­dziesz czas?

– Ja­sne. Mogę wziąć wol­ne po­po­łu­dnie. Pra­ca nie za­jąc. A mó­wiąc o pra­cy… Jack, mu­si­my jesz­cze omó­wić…

– Hol­ly, czy ty ni­g­dy nie masz dość? Ko­niec na dziś, do­bra? – rzu­cił Jack tro­chę wku­rzo­ny. Spoj­rze­li­śmy na nie­go za­sko­cze­ni. Prze­su­nął dłoń­mi po ogo­lo­nej gło­wie, po czym do­pił resz­tę bran­dy i zer­k­nął na nią zmę­czo­nym wzro­kiem. – Prze­pra­szam. Chy­ba je­stem po pro­stu prze­pra­co­wa­ny – wy­bą­kał i wbił wzrok w dno szklan­ki.

– Nie ma spra­wy, Jack. Mo­że­my po­roz­ma­wiać ju­tro. Za­dzwo­nisz do mnie rano? – za­py­ta­ła, pod­no­sząc się z fo­te­la i po­sy­ła­jąc mi krót­kie spoj­rze­nie.

Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi i rów­nież wsta­łam.

– Idziesz już?

– Mu­szę się zbie­rać. Mam ju­tro po­ran­ne spo­tka­nie z ja­kimś dzie­cia­kiem o trzech imio­nach. Kie­dy lu­dzie za­czę­li nada­wać dzie­ciom ta­kie dłu­gie imio­na? Je­śli znów spo­tkam ja­kie­goś Noah Jo­na­tha­na ja­kie­goś tam, to zwa­riu­ję. Po­waż­nie! – krzyk­nę­ła, chwy­ta­jąc Mi­cha­ela za rękę i pod­ry­wa­jąc go z fo­te­la. – Chodź, od­pro­wa­dzisz mnie do auta.

– Okej, ja­sne. Uhm… Do­bra­noc, Gra­ce! Trzy­maj się, Jack! – rzu­cił Mi­cha­el przez ra­mię, po­dą­ża­jąc za Hol­ly w stro­nę domu.

– Do­bra­noc – od­po­wie­dział Jack, owi­ja­jąc się moc­niej ko­cem.

Po­ma­cha­łam im na po­że­gna­nie, po czym sta­nę­łam przed nim.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­py­ta­łam, wy­cią­ga­jąc mu z dło­ni pu­stą szklan­kę i od­sta­wia­jąc ją na sto­lik.

Od razu przy­cią­gnął mnie do sie­bie i po­sa­dził so­bie na ko­la­nach, obej­mu­jąc mnie tymi swo­imi sil­ny­mi ra­mio­na­mi.

– Cza­sa­mi na­praw­dę nie wie, kie­dy skoń­czyć! – wark­nął, po czym wes­tchnął mi do ucha i przy­cią­gnął mnie jesz­cze bli­żej.

– Taką ma pra­cę. Nie bierz tego do sie­bie – po­wie­dzia­łam i wtu­li­łam się moc­niej w jego ra­mio­na.

– Jak mogę nie brać tego do sie­bie? Kie­ru­je moim ży­ciem, nie tyl­ko ka­rie­rą. Cho­le­ra, sam nie wiem…

– No już. Wiem. Ciiii.

Pró­bo­wa­łam go uspo­ko­ić, głasz­cząc go po gło­wie. W jego od­de­chu czu­łam moc­ny za­pach bran­dy i ko­lej­ny raz uzmy­sło­wi­łam so­bie, jak bar­dzo jest mło­dy. Nikt nie zdą­żył go przy­go­to­wać do praw­dzi­we­go ży­cia, na te jego wszyst­kie bla­ski i cie­nie, któ­re po­ja­wi­ły się w mo­men­cie, gdy przy­jął tak waż­ną rolę. I tak, bio­rąc to wszyst­ko pod uwa­gę, trzy­mał się za­ska­ku­ją­co do­brze.

Przez chwi­lę ko­ły­sa­li­śmy się w ob­ję­ciach, wsłu­chu­jąc się w ci­szę.

– Hej, mam do­brą wia­do­mość.

– Jaką, Sza­lo­na? – za­py­tał, lek­ko sku­biąc kra­niec mo­jej bluz­ki.

Naj­wy­raź­niej do­cho­dził do sie­bie.

– Do­sta­nę swój wła­sny zwia­stun! Uwie­rzysz?

– Ja­sne, że do­sta­niesz wła­sny zwia­stun. Je­steś gwiaz­dą tego se­ria­lu, ko­cha­nie.

– Słu­chaj, to na­praw­dę po­waż­na spra­wa. Nie wszy­scy tu są wiel­ki­mi gwiaz­da­mi fil­mo­wy­mi – upo­mnia­łam go, mosz­cząc się wy­god­niej na jego ko­la­nach.

– A mó­wiąc wiel­ki­mi, co do­kład­nie masz na my­śli? – za­py­tał, de­li­kat­nie uno­sząc pode mną bio­dra.

– Oj, pro­szę cię…

Ro­ze­śmia­łam się, a on wtu­lił twarz w moją szy­ję i ob­sy­pał mnie po­ca­łun­ka­mi.

– Je­stem z cie­bie dum­ny – szep­nął, wę­dru­jąc dłoń­mi po mo­ich ple­cach i wzbu­dza­jąc we mnie zna­jo­me uczu­cie, któ­re na­dal jed­nak przy­pra­wia­ło mnie o dresz­cze. – Zim­no ci?

– Nie, Geo­r­ge, ra­czej go­rą­co – szep­nę­łam mu do ucha, a on do­słow­nie po­rwał mnie z zie­mi pro­sto do domu i na­sze­go łóż­ka.rozdział drugi

No więc wie­czo­rem wy­bie­ram się do tego klu­bu i po­my­śla­łem… – po­wie­dział do mnie na­stęp­ne­go ran­ka, a przy­naj­mniej zda­wa­ło mi się, że to wła­śnie po­wie­dział.

By­łam wła­śnie pod prysz­ni­cem, a on trzy­mał mnie za pier­si, oczy­wi­ście tyl­ko po to, abym nie stra­ci­ła rów­no­wa­gi.

– Znów dziś wy­cho­dzisz? – wy­krztu­si­łam.

– Znów? Prze­cież wczo­raj zo­sta­łem w domu – od­po­wie­dział, na­chy­la­jąc się pod swo­im prysz­ni­cem. Na­trysk, któ­ry za­mon­to­wał, był wy­po­sa­żo­ny w dwie głów­ki: dla niej i dla nie­go, choć i tak z re­gu­ły lą­do­wa­li­śmy ra­zem z jed­nej lub z dru­giej stro­ny.

– No tak, ale w ze­szłym ty­go­dniu wy­cho­dzi­łeś pra­wie co wie­czór.

– Czy to wła­śnie ten mo­ment, kie­dy za­mie­niasz się w zrzę­dę? – za­py­tał, po czym pu­ścił do mnie oko i od­chy­lił się tak, aby woda spły­wa­ła mu po twa­rzy, klat­ce i brzu­chu.

Zde­cy­do­wa­nie był sek­sow­ny.

– Tak są­dzę. Cze­kaj, za­ło­żę tyl­ko ma­skę – od­po­wie­dzia­łam su­ro­wym to­nem, marsz­cząc prze­sad­nie brwi. – Ko­cha­nie, nie są­dzisz, że po­wi­nie­neś zo­stać w domu i prze­czy­ścić ja­kąś rurę? – za­py­ta­łam z wy­rzu­tem, kła­dąc so­bie ręce na bio­drach i tu­piąc nogą.

Cała moja poza by­ła­by jesz­cze bar­dziej sta­now­cza, gdy­bym się tyl­ko nie po­śli­zgnę­ła. Zła­pał mnie, pa­trząc z uśmie­chem, jak wal­czę, by nie stra­cić rów­no­wa­gi, a po­tem dał mi ma­łe­go klap­sa w pupę.

– Tak się aku­rat skła­da, że mia­łem cię za­py­tać, czy nie mia­ła­byś ocho­ty pójść ze mną.

– Ja? Do klu­bu z sa­my­mi fa­ce­ta­mi? Po­waż­nie? – dro­czy­łam się z nim, wrę­cza­jąc mu myj­kę.

Jack spę­dzał co­raz wię­cej cza­su z chło­pa­ka­mi zwią­za­ny­mi z jego no­wym fil­mem, do cze­go po­cząt­ko­wo go za­chę­ca­łam. Wi­dząc, jak usi­łu­je się prze­ko­nać do mo­je­go ulu­bio­ne­go sit­co­mu, The Gol­den Girls, czę­sto mu przy­po­mi­na­łam, że jest prze­cież mło­dym fa­ce­tem i musi tro­chę po­żyć. Ostat­ni­mi cza­sy zde­cy­do­wał się więc pójść za moją radą i ko­rzy­stał z ży­cia, nie­kie­dy na­wet zbyt ocho­czo.

– Pew­nie, cze­mu nie? Po­my­śla­łem, że naj­wyż­szy czas, że­byś po­zna­ła tych go­ści. W koń­cu to są ci, za któ­rych po­wi­nie­nem dać się za­bić, nie?

– W fil­mie, ko­cha­nie. Dać się za­bić w fil­mie. Czy będą tań­ce? – za­py­ta­łam.

– Tak my­ślę.

– Bę­dziesz tań­czyć?

– Je­stem Bry­tyj­czy­kiem. My nie tań­czy­my.

– A ja mogę?

– Li­czę na to. Jezu, Gra­ce, po­win­naś się te­raz zo­ba­czyć…

Czy opie­ra­łam się wła­śnie o ka­bi­nę prysz­ni­co­wą, sta­ra­jąc się bez­wstyd­nie wy­piąć biust? O tak.

No pięk­nie… Miz­drzyć się do wła­sne­go fa­ce­ta?

Nie za­szko­dzi.

Po­czu­łam, że za­czy­na mnie pie­ścić usta­mi, scho­dząc po­wo­li wzdłuż szyi, pró­bo­wa­łam jed­nak za­cho­wać zim­ną krew.

– Hej, nie mo­że­my te­raz. Za czter­dzie­ści pięć mi­nut mam spo­tka­nie z Hol­ly, któ­ra wku­rza się, gdy się spóź­niam.

– Ależ mnie wy­star­czy tyl­ko pięć mi­nut… Tyl­ko się nie ru­szaj, Sza­lo­na.

Za­czę­łam się śmiać, gdy przy­su­nął się do mnie bli­żej, wy­wo­łu­jąc iskrze­nie w każ­dym moim za­koń­cze­niu ner­wo­wym. Nie­ste­ty woda i iskry nie idą ze sobą w pa­rze, więc od­su­nę­łam się od nie­go na od­le­głość ra­mie­nia.

– Po­waż­nie, nie mogę. Hol­ly nie po­zwo­li mi użyć sek­su z tobą jako uspra­wie­dli­wie­nia za spóź­nie­nie.

– Skąd wiesz? Spró­buj.

– Ci­cho. Po­pro­szę żel pod prysz­nic – rzu­ci­łam, wska­zu­jąc bu­tel­kę.

Gdy mi ją po­dał, na­my­dli­łam się i pró­bo­wa­łam szyb­ko się spłu­kać, co jed­nak oka­za­ło się nie­wy­ko­nal­ne.

Bo on był taki…

Bo taki wła­śnie był.

Dwa­dzie­ścia mi­nut póź­niej usiadł na skra­ju łóż­ka, pa­trząc, jak się szy­ku­ję.

– Czy­li wi­dzi­my się wie­czo­rem? Pój­dziesz, tak? – za­py­tał, po­da­jąc mi z na­boż­ną czcią biu­sto­nosz.

Są­dzę, że czuł za­zdrość, iż nie mógł tak jak on trzy­mać mo­je­go biu­stu przez cały dzień.

– Tak, wi­dzi­my się wie­czo­rem. Mogę za­brać Hol­ly? Od dłuż­sze­go cza­su ma ocho­tę po­tań­czyć. Mo­że­my z tego zro­bić nie­złą im­pre­zę! – krzyk­nę­łam pod­eks­cy­to­wa­na, sta­jąc przed nim i prze­su­wa­jąc mu rę­ka­mi po wy­go­lo­nej gło­wie. Mu­sia­łam się jesz­cze do tego przy­zwy­cza­ić, ale w za­sa­dzie po­do­bał mi się rów­nież taki. Wy­glą­dał jed­no­cze­śnie doj­rza­lej i mło­dziej. To było nie­sa­mo­wi­te.

– Weź, kogo chcesz, ko­cha­nie. Prze­ślij mi tyl­ko ich imio­na, a ja prze­ka­żę je Ada­mo­wi.

– Ada­mo­wi?

– Ada­mo­wi Ka­se­no­wi, z fil­mu. Za­ła­twi, żeby wszy­scy, któ­rych chce­my, byli na li­ście – rzu­cił, wtu­la­jąc nos w moją dłoń.

– Na li­ście? Co to za hol­ly­wo­odz­ka gad­ka, Geo­r­ge?

– I to mówi dziew­czy­na, któ­ra za­raz ma spo­tka­nie na te­mat har­mo­no­gra­mu zdjęć do jej no­we­go se­ria­lu te­le­wi­zyj­ne­go, tak?

– Wow, mój nowy se­rial te­le­wi­zyj­ny… Czy mo­żesz to po­wtó­rzyć?

– Mój nowy se­rial te­le­wi­zyj­ny.

– Nie to!

– Prze­cież mó­wię.

Rzu­ci­łam w nie­go ręcz­ni­kiem, a on wy­szcze­rzył zęby. Mruk­nął z dez­apro­ba­tą, gdy ta­necz­nym kro­kiem od­da­li­łam się od jego po­żą­dli­wych dło­ni.

– Le­piej już idź na to spo­tka­nie, mała ko­kiet­ko, za­nim za­mknę cię tu na cały dzień.

– Okej, w ta­kim ra­zie do zo­ba­cze­nia wie­czo­rem.

– Tak, będę z pacz­ką w rogu, za ak­sa­mit­ną ta­śmą.

Ski­nął mi gło­wą i opadł z po­wro­tem na po­mię­te po na­szych wcze­śniej­szych har­cach prze­ście­ra­dło.

– Świet­nie. Ta ko­ci­ca uwiel­bia pacz­ki – rzu­ci­łam za­lot­nie, na co on prze­wró­cił ocza­mi.

– Masz pięć se­kund, żeby stąd wyjść, Gra­ce.

– Już idę! – krzyk­nę­łam, po­dą­ża­jąc w stro­nę kuch­ni i ła­piąc sto­ją­cą na bla­cie bu­tel­kę z wodą.

– Hej, Sza­lo­na? – Usły­sza­łam za sobą od­głos stóp.

– Tak? – Uśmiech­nę­łam się, gdy tyl­ko wy­su­nął gło­wę zza drzwi.

– Wczo­raj wi­dzia­łem na dole kil­ka sa­mo­cho­dów, któ­re wy­glą­da­ły dość zna­jo­mo. Uwa­żaj na sie­bie, okej?

Uśmiech­nął się, pa­trząc mi w oczy.

– Żad­nych zdjęć. Ja­sne!

Uda­łam, że sa­lu­tu­ję.

– Nie po­zwól, żeby zro­bi­li z nas ko­lej­ny zwią­zek w sty­lu Ash­to­na i Demi1). Lu­dzie uwiel­bia­ją pa­trzeć, jak para się roz­cho­dzi.

------------------------------------------------------------------------

1) Nawiązanie do nieudanego małżeństwa Ashtona Kutchera i Demi Moore.

– Czy się mylę, czy wła­śnie po­rów­na­łeś mnie do Demi?

– Prze­pra­szam. Zda­je się, że je­steś nie­co star­sza, nie? – za­żar­to­wał, cią­gnąc mnie za ku­cyk, gdy na­su­nę­łam na czo­ło czap­kę z dasz­kiem.

Kie­dyś do­ku­cza­łam mu za każ­dym ra­zem, gdy za­kła­dał tę swo­ją czap­kę, a te­raz sama pra­wie się bez niej nie ru­sza­łam, szcze­gól­nie gdy jeź­dzi­łam sa­mo­cho­dem po oko­li­cy. Ob­se­syj­nie sta­ra­łam się nie do­pu­ścić do tego, żeby kto­kol­wiek się do­wie­dział, gdzie miesz­ka­my. Zda­wa­łam so­bie spra­wę, że to kwe­stia cza­su, ale chcia­łam utrzy­mać na­szą bań­kę my­dla­ną w ca­ło­ści tak dłu­go, jak to było moż­li­we.

– Po­waż­nie, Geo­r­ge? Jak my­ślisz, do kie­dy ta­kie małe zło­śli­wo­ści będą dzia­łać na two­ją ko­rzyść?

– Po pro­stu uwa­żaj, okej? – po­wie­dział, rzu­ca­jąc mi za­tro­ska­ne spoj­rze­nie.

– Do­brze, ko­cha­nie. Do zo­ba­cze­nia póź­niej.

Ski­nę­łam gło­wą i po­sła­łam mu ca­łu­sa.

– Mam dla cie­bie coś do ca­ło­wa­nia… – usły­sza­łam jesz­cze, pa­trząc, jak idzie z po­wro­tem do sy­pial­ni.

Za­chi­cho­ta­łam i chwy­ciw­szy klu­cze, wy­szłam na za­la­ny słoń­cem pod­jazd.

Na­wet zimą Los An­ge­les mia­ło zło­ty ko­lor. Uśmiech­nę­łam się do sie­bie, kie­ru­jąc się w stro­nę sa­mo­cho­du. Za­trzy­ma­łam się jesz­cze na chwi­lę, aby przyj­rzeć się drzew­kom cy­try­no­wym, gru­bej war­stwie so­sno­wych igieł le­żą­cych na traw­ni­ku i be­żo­we­mu tau­ru­so­wi prze­jeż­dża­ją­ce­mu nie za wol­no, ale też nie za szyb­ko obok. Za­raz, co? Wsko­czy­łam za kie­row­ni­cę w ostat­nim mo­men­cie, bo wła­śnie wy­su­nął się zza du­żej so­sny na skra­ju po­se­sji. Więk­szość z do­mów w tej czę­ści dziel­ni­cy było od­da­lo­nych od dro­gi, ale nie za bar­dzo.

Czyż­bym po­pa­da­ła w pa­ra­no­ję?

Pa­pa­raz­zi byli praw­dzi­wą zmo­rą. Spo­tka­nia z nimi nie były już spo­ra­dycz­nym za­sko­cze­niem, ale ru­ty­ną gra­ni­czą­cą z uciąż­li­wo­ścią. Nowy sa­mo­chód Jac­ka na­mie­rzy­li już kil­ka razy, ale ja­kimś cu­dem nikt nas jesz­cze nie śle­dził aż pod sam dom. Była to jed­nak ry­zy­kow­na gra. Raz, gdy je­den sa­mo­chód je­chał za nim na uli­cy Ro­bert­son, dru­gi przed nim za­trzy­mał się tak rap­tow­nie, że Jack pra­wie się z nim zde­rzył. Na zdję­ciu sie­dział za­sę­pio­ny za kie­row­ni­cą, z na­su­nię­tą na oczy czap­ką. Ta­kie zda­rze­nia za­czy­na­ły się na nim od­bi­jać. Była to ta stro­na sła­wy, na któ­rą nikt go nie przy­go­to­wał.

Znów uda­ło mi się unik­nąć sy­tu­acji, w któ­rej ktoś zro­bił­by nam ra­zem zdję­cie, ale obo­je wie­dzie­li­śmy, że wcze­śniej czy póź­niej to na­stą­pi. To cena za to, że by­łam dziew­czy­ną Naj­po­pu­lar­niej­sze­go Chło­pa­ka w Hol­ly­wo­od.

Dziew­czy­ną.

By­łam jego dziew­czy­ną, a to wią­za­ło się z róż­ne­go typu kon­se­kwen­cja­mi, na któ­re żad­ne z nas nie było do koń­ca go­to­we. W stycz­niu, po po­wro­cie z wa­ka­cji na Se­sze­lach, na lot­ni­sku LAX mu­sia­łam zo­stać sama z ba­ga­ża­mi. Pa­pa­raz­zi, wę­sząc sen­sa­cję, ko­czo­wa­li tam w ocze­ki­wa­niu na umę­czo­nych po­dró­żą ce­le­bry­tów. Za­wsze, ale to za­wsze ktoś da­wał im cynk, więc za każ­dym ra­zem cze­ka­ła na Jac­ka chma­ra fo­to­gra­fów. Póź­niej się przy­znał, że było ich tylu i sta­li tak bli­sko, że idąc do sa­mo­cho­du, któ­ry miał nas ode­brać, pra­wie nie mógł przejść. W mię­dzy­cza­sie ja sta­łam przy ta­śmie ba­ga­żo­wej, ob­ser­wu­jąc to wszyst­ko z da­le­ka i cze­ka­jąc. W koń­cu za­pła­ci­łam ba­ga­żo­we­mu, aby dys­kret­nie po­mógł mi za­tasz­czyć wszyst­kie na­sze rze­czy do tak­sów­ki.

Od po­wro­tu sta­ra­li­śmy się nie rzu­cać zbyt­nio w oczy. Więk­szość spraw za­ła­twia­li­śmy od­dziel­nie, a je­śli już gdzieś wy­cho­dzi­li­śmy, wy­bie­ra­li­śmy mniej po­pu­lar­ne, dys­kret­ne miej­sca. Miesz­ka­li­śmy ra­zem, uwiel­bia­li­śmy być ze sobą, ale nie chcie­li­śmy upu­blicz­niać na­sze­go ży­cia pry­wat­ne­go. Hol­ly na­dal bar­dzo po­pie­ra­ła tę stra­te­gię. Od pre­mie­ry Cza­su rze­sza fa­nek Jac­ka znacz­nie się po­więk­szy­ła i co­raz czę­ściej sta­wał się te­ma­tem róż­nych por­ta­li in­ter­ne­to­wych.

Jego wiel­bi­ciel­ki na­dal nie były do koń­ca prze­ko­na­ne, czy ich Jack Ha­mil­ton po­wi­nien być z kimś w związ­ku, a już na pew­no nie z ko­bie­tą tyle od nie­go star­szą. Po tym, jak cała ta hi­sto­ria z mo­imi zdję­cia­mi z pre­mie­ry fil­mu umar­ła śmier­cią na­tu­ral­ną, jego ko­cha­ją­ce fan­ki zu­peł­nie o mnie za­po­mnia­ły. Te­raz jed­nak, gdy sama mia­łam stać się bar­dziej roz­po­zna­wal­na, wie­dzia­łam, że te­le­wi­zja na pew­no wy­cią­gnie te fot­ki i zro­bi z nich uży­tek.

Przez cały czas mia­łam to na uwa­dze i dla­te­go zde­cy­do­wa­łam się nie otwie­rać da­chu w ka­brio­le­cie. Na­su­nę­łam moc­niej czap­kę i wy­je­cha­łam na dro­gę, kie­ru­jąc się w stro­nę biu­ra Hol­ly. Za­cho­wu­jąc czuj­ność, roz­glą­da­łam się za po­zor­nie przy­pad­ko­wy­mi se­da­na­mi. To wła­śnie z ta­kich sa­mo­cho­dów naj­czę­ściej wy­su­wa­ły się lam­py bły­sko­we. Nie­sa­mo­wi­te, że im bar­dziej wcho­dzi się w ten świat, tym szyb­ciej czło­wiek się przy­zwy­cza­ja do cią­głe­go oglą­da­nia się za sie­bie.rozdział trzeci

No do­brze, a więc mamy już go­to­we trzy pierw­sze sce­na­riu­sze, plan zdję­cio­wy i pierw­sze czy­ta­nie umó­wio­ne na ko­lej­ny ty­dzień. Czy coś jesz­cze nam zo­sta­ło? Prze­cież wiesz, jak to jest z gwiaz­da­mi te­le­wi­zyj­ny­mi: są miej­sca, w któ­rych trze­ba się po­ka­zać, lu­dzie, z któ­ry­mi trze­ba się spo­tkać…

Pu­ści­łam Hol­ly oczko, prze­cią­ga­jąc się na fo­te­lu sto­ją­cym przed jej biur­kiem. Ra­zem z Mi­cha­elem od po­nad go­dzi­ny do­pra­co­wy­wa­li­śmy szcze­gó­ły.

Uda­ło mu się utrzy­mać kon­tro­lę nad kre­atyw­ną czę­ścią pro­jek­tu. To był jego spek­takl, jego dziec­ko, i cho­ciaż by­li­śmy cał­ko­wi­cie fi­nan­so­wa­ni przez sta­cję, to on na­dal po­zo­sta­wał ka­pi­ta­nem okrę­tu. Ści­śle współ­pra­co­wał z re­ży­se­rem, upew­nia­jąc się, że jego spek­takl prze­nie­sio­ny z de­sek te­atru na mały ekran za­cho­wa swój ory­gi­nal­ny cha­rak­ter. Da­vid Lan­ca­ster był do­brze zna­nym i cie­szą­cym się uzna­niem twór­cą pra­cu­ją­cym przy kil­ku se­ria­lach, któ­re w ostat­nich dzie­się­ciu la­tach od­nio­sły wiel­ki ko­mer­cyj­ny suk­ces. Był też zna­ny ze swo­jej har­do­ści, nie­ustę­pli­wo­ści i upo­ru. Zdą­żył się już po­dzie­lić z Mi­cha­elem kil­ko­ma kon­kret­ny­mi uwa­ga­mi, acz­kol­wiek obaj byli zgod­ni co do ogól­ne­go wy­dźwię­ku i tre­ści se­ria­lu. Mimo że Mi­cha­el miał do­świad­cze­nie w pi­sa­niu i re­ży­se­ro­wa­niu, ni­g­dy wcze­śniej nie ro­bił tego na ta­kim po­zio­mie, więc był oczy­wi­ście tro­chę zde­ner­wo­wa­ny.

– Już pra­wie wszyst­ko omó­wi­li­śmy. Jesz­cze tyl­ko parę kwe­stii i mo­że­my na dziś skoń­czyć. – Hol­ly prze­kart­ko­wa­ła no­tes le­żą­cy na jej biur­ku.

– Dzię­ki Bogu, bo umie­ram z gło­du – jęk­nę­łam, wsta­jąc i się­ga­jąc po słod­ko­ści, któ­re trzy­ma­ła na pół­ce pod na­gro­dą Me­ne­dże­ra Roku. Na­wia­sem mó­wiąc, sama ją so­bie przy­zna­ła.

Usia­dłam z po­wro­tem i po­da­łam garść że­lek Hol­ly, któ­ra jed­nak od­mó­wi­ła, po­trzą­sa­jąc gło­wą. Wy­mie­ni­li z Mi­cha­elem spoj­rze­nia, ten ski­nął po­ta­ku­ją­co, więc wzię­ła głę­bo­ki od­dech i przy­bra­ła ma­skę pro­fe­sjo­na­list­ki. Wszyst­ko to sta­ło się w cią­gu trzech se­kund i nie uszło mo­jej uwa­dze. Prze­łknę­łam gło­śno śli­nę, bo Hol­ly zwró­ci­ła się w moją stro­nę, po czym usły­sza­łam…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: