Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gorzej być (nie) może - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Styczeń 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Gorzej być (nie) może - ebook

Kontynuacja przygód sześciu zwariowanych przyjaciółek, bohaterek książki "Mąż potrzebny na już". Życie Zosi wydaje się wręcz idealne. Bogata dziedziczka nie ma w zwyczaju się niczym przejmować. Przyziemne problemy zdają się ją omijać szerokim łukiem, jednak los, a w zasadzie bliscy postanawiają to zmienić. Kiedy wydaje się, że gorzej być już nie może, Zosia uświadamia sobie, w jak wielkim jest błędzie. Czy zakochana w sobie bogaczka poradzi sobie z problemami, których nie są w stanie rozwiązać pieniądze jej ojca? Nadeszła pora, aby rozpocząć walkę egocentryzmu, pieczołowicie pielęgnowanego od urodzenia, z uśpionym głęboko ziarnem altruizmu, które chce wykiełkować. Dalsze losy Zosi i jej przyjaciółek w powieści "Poszukiwani, poszukiwany".

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-582-3
Rozmiar pliku: 797 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prześwietlenie

Zo­fia (Zo­sia) – ja, uro­dzo­na szczę­ścia­ra (za­pew­ne w Ame­ry­ce na­zwa­no by mnie Luc­ky, ale Zo­sia też jest ład­nie… tak szla­chet­nie), pięk­na, zgrab­na, uta­len­to­wa­na i w do­dat­ku bo­ga­ta. Cze­go chcieć wię­cej?

Ber­na­det­ta (Ber­ka) – ko­bie­ta po­tra­fią­ca po­ka­zać, że nie­moż­li­we jest jed­nak do zre­ali­zo­wa­nia – zna­le­zie­nie męża w rok było naj­głup­szym po­my­słem, na jaki moż­na było wpaść, a co do­pie­ro zre­ali­zo­wać, a jej się uda­ło. Szczę­śli­wa żona, przy­szła mat­ka i cho­dzą­ca fa­bry­ka nie­szczęść (do­ty­czą­cych na szczę­ście tyl­ko jej oso­by).

Ma­riet­ta (Mari) – po­ukła­da­na mi­ło­śnicz­ka kroch­ma­lu (od cze­goś musi być tak sztyw­na), nie­uda­na mor­der­czy­ni swo­je­go sze­fa, za­miast za­bić… za­ko­cha­ła się, co zu­peł­nie nie było w jej pla­nach na naj­bliż­sze ty­siąc lat, a może i ty­siąc pięć­dzie­siąt.

Baś­ka – ko­rek­tor­ka w wy­daw­nic­twie, po­lu­ją­ca na sto­łek mo­jej ma­co­chy, mama re­zo­lut­nej trzy­lat­ki, bę­dą­cej moją sio­strą (moż­na by ją na­zwać „ty­go­dnio­wą trzy­lat­ką”, bo od ty­go­dnia wiem, że ist­nie­je). Aż strach po­my­śleć, co Baś­ka jesz­cze przed nami ukry­wa.

Jol­ka – wred­na „Gęś” (na­zwi­sko Gę­sic­ka zo­bo­wią­zu­je), bę­dą­ca pe­da­go­giem z wy­kształ­ce­nia i tre­ne­rem per­so­nal­nym z za­mi­ło­wa­nia, dziew­czy­na Moni, choć dziw­ne, że ktoś jest w sta­nie z nią wy­trzy­mać… z wła­snej woli, a nie z przy­mu­su.

Mo­ni­ka (Mo­nia) – spo­koj­na i za­an­ga­żo­wa­na pra­cow­ni­ca so­cjal­na, ko­cha to, co robi i tych, któ­rym po­ma­ga, choć – jak się oka­za­ło – naj­bar­dziej ko­cha Jol­kę (któ­rej po­moc tak­że by­ła­by wska­za­na).Sylwester 2015

– Pięć, czte­ry, trzy, dwa, je­den! – wy­krzy­ki­wa­ły­śmy wszyst­kie ra­zem.

Mo­nia otwo­rzy­ła szam­pa­na, Baś­ka pod­bie­gła do niej z tacą, na któ­rej jak co roku sta­ło sześć kie­lisz­ków.

– Szczę­śli­we­go No­we­go Roku, ko­cha­ne – jako pierw­sza po­wie­dzia­ła to go­spo­dy­ni im­pre­zy, Ma­riet­ta.

– Szczę­śli­we­go No­we­go Roku, złot­ka wy moje – do­da­ła Moni.

– Hap­py, hap­py, sex and love, my girls! – wy­krzyk­nę­ła Jol­ka, pod­ska­ku­jąc z so­bie tyl­ko zna­nych po­wo­dów.

– Oby dwa ty­się­ce szes­na­sty był naj­wspa­nial­szym, jaki nas spo­tkał. – Baś­ka co rok mó­wi­ła to samo, je­dy­nie zmie­nia­jąc rok w wy­uczo­nej for­muł­ce.

– Moje ro­bacz­ki, moje pcheł­ki, wie­cie, że chcę dla was tak samo do­brze, jak ja mam, i tego wam ży­czę – po­wie­dzia­łam z ra­do­ścią, wie­dząc, że i one się cie­szą z mo­ich słów.

– Szczę­śli­we­go, moje pięk­ne – rzu­ci­ła we­so­ło Ber­ka, głasz­cząc się po brzu­chu.

Z uśmie­chem na ustach stuk­nę­ły­śmy się kie­lisz­ka­mi i wy­pi­ły­śmy do dna ich za­war­tość. Pięć na­peł­nio­nych szam­pa­nem i je­den z so­kiem po­ma­rań­czo­wym.

– Do sto­łu, lej­dis – za­rzą­dzi­ła go­spo­dy­ni, a my za­sia­dły­śmy na swo­ich sta­łych miej­scach.

Sześć krze­seł, sześć na­kryć na sto­le i sześć przy­ja­ció­łek z dzie­ciń­stwa. Wspól­ne cza­sy pod­sta­wów­ki, gim­na­zjum, li­ceum, a po­tem stu­dia na jed­nym uni­wer­sy­te­cie, tyl­ko na in­nych wy­dzia­łach. Łą­czy­ło nas wie­le, wie­le też dzie­li­ło. Jed­nak za­wsze w syl­we­stra by­ły­śmy dla sie­bie. Na­sza szóst­ka i ni­ko­go wię­cej. Na­sza szóst­ka po raz ostat­ni w tak wą­skim gro­nie. Jak wie­le zmie­ni­ło się przez ostat­ni rok? Zbyt wie­le. Jed­na z nas wy­szła za „przy­pad­ko­we­go” męża, z któ­rym od lat miesz­ka­ła pod wspól­nym da­chem. Jol­ka z Mo­nią za­ko­mu­ni­ko­wa­ły, że są parą, Ma­riet­ta za­ko­cha­ła się w znie­na­wi­dzo­nym od wie­ków Teo­do­rze, a Baś­ka… Baś­ka od po­nad trzech lata sy­pia­ła z moim oj­cem. Jak­by tego było mało, mam sio­strę. Małą, dia­bel­nie ślicz­ną sio­strę.

Za­sia­da­my do sto­łu, wie­dząc, że bę­dzie ina­czej niż rok temu, dwa czy trzy lata temu. Zda­je­my so­bie spra­wę, że nic już nie bę­dzie ta­kie samo jak daw­niej. Mó­wią, że zmia­ny są po­trzeb­ne, że wpro­wa­dza­ją nowe moż­li­wo­ści, jed­nak dla mnie to zbyt­ni cha­os. Za­wsze by­ły­śmy w sześć, a te­raz mia­ło się to zmie­nić.

– No do­bra, skoń­czy­ły­śmy z po­sta­no­wie­nia­mi, ale chcę wie­dzieć, ja­kie mamy pla­ny na te­raz – za­czę­ła Ma­riet­ta, spo­glą­da­jąc na każ­dą z nas, zde­cy­do­wa­nie zbyt dłu­go.

– Aż strach to po­wie­dzieć… – Moni głos uwiązł w gar­dle. – …ale Zoś­ka mia­ła do­bry po­mysł z tymi, no, Osca­ra­mi.

– No­mi­na­cja­mi – po­pra­wi­ła ją Jol­ka, czu­le głasz­cząc part­ner­kę po dło­ni.

Pięć par oczu spoj­rza­ło na mnie, jak­by wy­cze­ki­wa­ło mo­jej apro­ba­ty. Rzu­co­ny po pi­ja­ku po­mysł na­wet dziś wy­da­wał się słusz­nym za­stęp­stwem na­szych co­rocz­nych zma­gań z po­sta­no­wie­nia­mi no­wo­rocz­ny­mi.

– Może za­nim za­cznie­my wy­my­ślać coś no­we­go, to pod­su­mu­je­my sta­ry rok i sta­re po­sta­no­wie­nia? – słusz­nie za­pro­po­no­wa­ła Ber­ka.

Kiw­nę­ły­śmy jed­no­cze­śnie gło­wa­mi, jak­by­śmy były usta­wio­ny­mi ro­bo­ta­mi.

– To ja za­cznę. – Mari wsta­ła z kie­lisz­kiem w dło­ni. – Moje po­sta­no­wie­nie zo­sta­ło zre­ali­zo­wa­ne. Zo­sta­łam dy­rek­to­rem pro­jek­to­wym. – Pod­nio­sła kie­li­szek ku gó­rze. – I wca­le nie mu­sia­łam ni­ko­go mor­do­wać, choć, jak same wie­cie, było bli­sko.

Za­śmia­ły­śmy się, przy­po­mi­na­jąc so­bie sy­tu­ację z otru­ciem Teo­do­ra, któ­re­go po­noć za­bi­ła ta­blet­ka­mi na­sen­ny­mi wsy­pa­ny­mi do kawy. Kto by po­my­ślał, że wyj­dzie z tego coś wię­cej niż śmierć, któ­rej w rze­czy­wi­sto­ści nie było.

– A ja po­szłam na kurs, ale ob­la­łam. – Mo­nia ni­czym bły­ska­wi­ca wsta­ła, po­wie­dzia­ła i wy­pi­ła za­war­tość kie­lisz­ka.

– Po­chwal się ile razy – za­śmia­ła się Jol­ka.

Mo­nia spoj­rza­ła na nią su­ro­wo, lecz po chwi­li w jej oczach znów po­ja­wi­ły się iskier­ki. Jak mo­gły­śmy ich nie do­strze­gać przez ostat­nie lata?

– Już dwa­na­ście, ale trzy­na­sty jest gra­tis, więc nic nie stra­cę – po­wie­dzia­ła dum­nie.

Jol­ka za­czę­ła bić bra­wo, a my za­raz za nią, jak­by Mo­nia już praw­ko zdo­by­ła, a nie po­dej­mo­wa­ła ko­lej­ną pró­bę zdo­by­cia.

– Ja zo­sta­łam tre­ne­rem per­so­nal­nym, co wła­ści­wie było for­mal­no­ścią. – Jol­ka nie­co się wy­wyż­sza­ła, kie­dy mó­wi­ła o swo­im za­mi­ło­wa­niu do ćwi­czeń i zdro­we­go je­dze­nia. – W tym roku roz­po­czy­nam w szko­le za­ję­cia dla oty­łej mło­dzie­ży.

Po raz ko­lej­ny nas za­sko­czy­ła. Nikt nie przy­pusz­czał, że na­sza „wiecz­na gru­ba­ska” bę­dzie kie­dyś tre­no­wa­ła dzie­ci po­dob­ne do niej nie­gdyś. To, co za­wład­nę­ło na­szy­mi ser­ca­mi, było dziw­ne, dziw­nie miłe. To była duma.

– Na­wet nie wie­cie, ile oty­łych dzie­ci jest te­raz na świe­cie. Te wszyst­kie fast fo­ody za­bi­ja­ją zdro­we my­śle­nie, za­bi­ja­ją ja­kie­kol­wiek my­śle­nie. – Jol­ka za­czę­ła swój wy­kład.

– Zja­dła­bym piz­zę – roz­ma­rzy­łam się.

– I oto przy­kład! – Wska­za­ła na mnie. – Żywi się tok­sycz­nym je­dze­niem, co po­wo­du­je ob­umar­cie mó­zgu.

Dziew­czy­ny za­śmia­ły się gło­śno.

– Mó­zgu u Zoś­ki? – kpi­ła Ma­riet­ta.

Po­sła­łam jej mor­der­cze spoj­rze­nie, tre­no­wa­ne przed lu­strem do jed­ne­go z ca­stin­gów.

– Nie wie­dzia­łam, że je­dze­nie też może być pa­to­lo­gicz­ne – zdzi­wi­ła się Mo­nia, za­pew­ne ma­jąc w gło­wie ob­raz swo­ich pod­opiecz­nych.

– Skończ­my te prze­ko­ma­rza­nia – za­rzą­dzi­ła Baś­ka, wsta­jąc z krze­sła. – Jak wie­cie, wy­pro­wa­dzi­łam się od ro­dzi­ców i po­wiem wam, że do­brze mi z tym. – Unio­sła kie­li­szek do góry, po czym wy­pi­ła jego za­war­tość.

– Tyl­ko to­bie – mruk­nę­łam pod no­sem, wciąż nie mo­gąc się przy­zwy­cza­ić do obec­no­ści Baś­ki w moim domu.

Ona nie była jesz­cze taka zła, ale ta jej cór­ka, a moja sio­stra, to ist­ny dia­beł do po­tę­gi po­tę­go­wa­nej i jesz­cze do pro­sto­ką­ta. Zu­zia była wszę­dzie. Pie­kiel­nie pięk­na i jesz­cze bar­dziej pie­kiel­nie wred­na, choć mia­ła nie­speł­na trzy lata.

– A te­raz na­sza mę­żat­ka – za­śmia­ła się Mo­ni­ka, za­chę­ca­jąc Ber­kę do wsta­nia.

– No, ja, jak wie­cie, wy­szłam za mąż i to jesz­cze z gra­ti­sem. – Po­gła­ska­ła się po jesz­cze nie­wi­docz­nym cią­żo­wym brzusz­ku. – Nie było to ła­twe, ale opła­ca­ło się.

– Kto by po­my­ślał? – Jol­ka nie chcia­ła być zgryź­li­wa, lecz jej nie wy­szło.

– Cie­bie fa­cet nie wziął, to Moń­ka się zli­to­wa­ła – od­gry­zła się Ber­ka z uśmie­chem.

Wy­buch wul­ka­nu wy­da­wał się wiel­ce praw­do­po­dob­ny, jed­nak nie­spo­dzie­wa­nie Jol­ka od­pę­dzi­ła go swo­im uśmie­chem.

– I na do­bre mi to wy­szło – po­wie­dzia­ła ra­do­śnie, ła­piąc za rękę Mo­ni­kę.

Kłót­nia za­trzy­ma­na, za­tem pora na mnie. Wsta­ję z krze­sła, dum­nie prze­cze­su­ję pal­ca­mi wło­sy, by móc po­wie­dzieć:

– Obro­ni­łam się.

Pięć par oczu spo­glą­da na mnie z nie­do­wie­rza­niem, Jol­ka krztu­si się za­ja­da­nym ogór­kiem, na co Mo­nia po­kle­pu­je ją po ple­cach.

– Jak to? – pyta wciąż zdzi­wio­na Ma­riet­ta.

– Tak to. – Uśmie­cham się i po­now­nie prze­cze­su­ję wło­sy.

– Kie­dy? – Ber­ka tak­że nie wie­rzy.

– Dwu­dzie­ste­go dzie­wią­te­go grud­nia o trzy­na­stej mia­łam obro­nę ma­gi­sra­tu.

– Sra­tu, sra­tu – prze­ko­ma­rza się Baś­ka.

– Ma­gi­ster­ską – za­uwa­ża mało dys­kret­nie Ber­ka.

Nie zwra­cam na nie uwa­gi, w mo­jej gło­wie wciąż sły­szę gra­tu­la­cje od pro­fe­so­ra Saj­mo­wi­cza, chy­ba bar­dziej szczę­śli­we­go, że się mnie po­zbę­dzie, niż dum­ne­go z mo­je­go wy­stą­pie­nia.

– I te­raz bę­dziesz szu­kać pra­cy w sa­lo­nie? – Ber­ka ra­czej za­py­ta­ła z oba­wy niż z tro­ski.

Za­pew­ne wciąż pa­mię­ta­ła moje prak­ty­ki u niej w sa­lo­nie. Wi­docz­nie w prze­ci­wień­stwie do mnie nie wspo­mi­na­ła tego zbyt do­brze, pew­nie za­zdro­sna o moją nie­na­gan­ną pre­zen­cję i do­sko­na­łe oby­cie w te­ma­cie.

– Bez obaw – rzu­ci­łam chłod­no. – Nie martw się o swo­je sta­no­wi­sko, to nie dla mnie.

Przy­ja­ciół­ki za­nie­mó­wi­ły z wra­że­nia. „A więc jest spo­sób, by­ście za­mil­kły” – po­my­śla­łam z uśmie­chem. Ni­g­dy we mnie nie wie­rzy­ły, mia­ły za głup­szą i gor­szą tyl­ko dla­te­go, że je­stem ład­niej­sza i tro­chę trud­niej idzie mi z na­uką. Aż dziw, że na­sza przy­jaźń cią­gnie się tak dłu­go. Mimo nie­po­wo­dzeń były ze mną za­wsze w trud­nych chwi­lach, a prze­cież to jest naj­trwal­szym fun­da­men­tem przy­jaź­ni.

– To ja­kie masz pla­ny? – za­py­ta­ła mnie Mo­ni­ka.

Uśmiech­nę­łam się pod no­sem, pró­bu­jąc wy­obra­zić so­bie ich miny za kil­ka chwil.

– Idę na stu­dia.

– Stu­dia? – zdzi­wi­ła się Baś­ka.

– Tak, stu­dia.

– Prze­cież do­pie­ro skoń­czy­łaś stu­dia – słusz­nie za­uwa­ży­ła Jol­ka. – Chcesz stu­dio­wać ko­lej­ne dzie­więć lat?

Po­pa­trzy­łam na nie z wyż­szo­ścią. Wie­dzia­łam, że mój po­mysł wy­wo­ła bu­rzę. Wiecz­nie zgryź­li­wa Jol­ka, opa­no­wa­na Mo­nia, am­bit­na Mari, opty­mist­ka Ber­ka i trud­ny przy­pa­dek – Baś­ka były mie­szan­ką iście wy­bu­cho­wą, a jesz­cze mu­sia­ło zna­leźć się tam miej­sce dla mnie. Pięk­nej, zgrab­nej i bo­ga­tej Zosi Ma­jer.

– Mam plan na sie­bie i będę go spra­wo­wać – tłu­ma­czy­łam z dumą.

– Chy­ba re­ali­zo­wać. – Zgryź­li­wa Jol­ka dała o so­bie znać. – Więc na co się wy­bie­rasz tym ra­zem?

Pu­ści­łam mimo uszu jej uszczy­pli­wość, któ­rej na­wet nie pró­bo­wa­ła ukryć.

– Idę na sek­su­olo­gię kli­nicz­ną – wy­du­si­łam z sie­bie.

Dziew­czy­ny spoj­rza­ły na mnie uważ­nie, cze­ka­jąc, aż wy­buch­nę śmie­chem lub co naj­mniej po­wiem, że żar­to­wa­łam. Jed­nak ja nie żar­to­wa­łam. Na­praw­dę chcia­łam po­ma­gać in­nym w tym trud­nym sek­su­al­nym świe­cie. Kto le­piej niż ja od­naj­dzie nutę albo i cały klucz wio­li­no­wy po­żą­da­nia w związ­ku? Gdy­by w dzie­dzi­nie sek­su roz­da­wa­ne były Osca­ry, na pew­no by­ła­bym co naj­mniej no­mi­no­wa­na w tej ka­te­go­rii.

– A wiesz cho­ciaż, co to zna­czy? – za­py­ta­ła spo­koj­nie Ma­riet­ta.

– Mari, oj, Mari, jesz­cze przyj­dziesz do mnie po po­moc, kie­dy ten twój Teo­dor znie­do­łęż­nie­je w tej dzie­dzi­nie – rzu­ci­łam. – Nie bój się, nie po­li­czę ci za pierw­szą wi­zy­tę. Prze­cież je­steś moją przy­ja­ciół­ką.

Uśmiech zdo­bił moją twarz tak pięk­nie, jak śnieg po­wi­nien zdo­bić wszyst­ko za oknem. Nie­ste­ty, śnie­gu nie było, je­dy­nie w moim uśmie­chu śnież­no­bia­łych zę­bów była na­dzie­ja.

– Oby ci się tym ra­zem uda­ło – za­koń­czy­ła te­mat Baś­ka.

– Za­wsze mi się uda­je. – Pu­ści­łam do niej oczko.

– Nie­dłu­go się o tym prze­ko­na­my – za­kpi­ła Jol­ka, a resz­ta wy­bu­chła śmie­chem.

Te­mat ze­szło­rocz­nych po­sta­no­wień zo­stał za­koń­czo­ny. Pora stwo­rzyć nową tra­dy­cję, w któ­rej będą mo­gli uczest­ni­czyć i inni. Inni do­cze­pie­ni przy­pad­ko­wo przez ży­cio­we oko­licz­no­ści.

– Mari, a gdzie jest Na­po­le­on? – za­py­ta­ła znie­nac­ka Ber­ka, wciąż jesz­cze pa­mię­ta­jąc te kil­ka dni z roz­wy­drzo­nym ko­tem go­spo­dy­ni.

– Na­pcio jest w ko­cim spa, wie­dzia­łam, że za wami nie prze­pa­da, więc za­pew­ni­łam mu kil­ka dni roz­ryw­ki z dala od swo­jej pań­ci i jej gło­śnych przy­ja­ció­łek.

Za­czę­ły­śmy się śmiać, wy­obra­ża­jąc so­bie Na­po­le­ona ko­rzy­sta­ją­ce­go z ko­cie­go spa. Swo­ją dro­gą, kto wy­my­ślił taką głu­po­tę i co ta­kie­go ofe­ru­je ko­tom taki ku­rort? Ką­piel w my­siej skór­ce, a może mo­cze­nie łap w whi­ska­sie?

– To jaki był ten twój po­mysł z no­mi­na­cja­mi? – z za­my­śle­nia wy­rwa­ła mnie Ma­riet­ta.

– Każ­da z nas po­wie ja­kąś ka­te­go­rię, a za rok o tej po­rze roz­da­my ta­kie pseu­do­na­gro­dy.

– A może zro­bi­my ja­kieś sta­tu­et­ki? – Błysk w oku Mari mó­wił sam za sie­bie.

– Spo­ko, ale to two­ja brosz­ka. Nas w to nie mie­szaj – za­rzą­dzi­ła Ber­ka, pusz­cza­jąc do nas oczko.

Ma­riet­ta już w gło­wie two­rzy­ła wi­zu­ali­za­cję na­szych przy­szło­rocz­nych sta­tu­etek. Jak cała ona, mu­sia­ły być ide­al­ne, nie­na­gan­ne i per­fek­cyj­ne.

– To każ­da niech po­wie tę ka­te­go­rię, a ja za­pi­szę, że­by­śmy nie za­po­mnia­ły. – Mo­nia zna­ko­mi­cie wcho­dzi­ła w rolę pro­to­ko­lan­ta na­szych syl­we­stro­wych spo­tkań. – Może za­cznij­my od go­spo­dy­ni. – Spoj­rza­ła na Mari, po czym się­gnę­ła po le­żą­cy w po­bli­żu no­tes i dłu­go­pis.

Ma­riet­ta my­śla­ła przez chwi­lę, szu­ka­jąc ide­al­ne­go po­my­słu. Za­pew­ne jej my­śli błą­dzi­ły, chcąc od­na­leźć ka­te­go­rię, w któ­rej to ona bę­dzie kró­lo­wać.

– Może per­fek­cjo­nizm roku? – za­pro­po­no­wa­ła, a my wy­da­ły­śmy z sie­bie okrzy­ki pro­te­stu.

– Nuda – pod­su­mo­wa­łam, prze­cze­su­jąc wło­sy.

Mari po­now­nie się za­my­śli­ła, chcąc wy­szu­kać we wnę­trzu swo­ich upo­rząd­ko­wa­nych mó­zgo­wych szu­fla­dek coś bar­dziej sza­lo­ne­go. Cza­sem mia­łam wra­że­nie, że je­dy­ną sza­lo­ną rze­czą, jaka ją spo­tka­ła w ży­ciu, są spo­tka­nia z nami. Ona sama była per­fek­cyj­nie nud­na i prze­wi­dy­wal­na.

– Wy­da­rze­nie roku to moja osta­tecz­na de­cy­zja. – Tup­nę­ła lek­ko nogą.

Kiw­nę­ły­śmy gło­wa­mi na znak ak­cep­ta­cji „sza­lo­ne­go po­my­słu”, by Mo­nia mo­gła swo­im ko­śla­wym pi­smem za­pi­sać.

– To może jak jest wy­da­rze­nie, to i za­sko­cze­nie za­pisz­my – za­pro­po­no­wa­ła ra­do­śnie Ber­ka, cały czas gła­dząc się po brzu­chu, jak­by już czu­ła ru­chy dziec­ka, któ­re ro­sło w niej do­pie­ro od dwóch mie­się­cy.

Po­now­nie kiw­nę­ły­śmy gło­wa­mi, zga­dza­jąc się na za­pro­po­no­wa­ną ka­te­go­rię do na­szej no­wej za­ba­wy.

– Ja pro­po­nu­ję tekst roku – po­wie­dzia­ła ci­cho Mo­ni­ka. – Każ­da z nas cza­sem coś wal­nie i aż szko­da, że o tym za­po­mi­na­my.

– Tu już mamy zwy­cięż­czy­nię – za­śmia­ła się Jol­ka.

Spoj­rza­ły­śmy na nią, a ona skie­ro­wa­ła swój wzrok na mnie. „Jesz­cze się prze­ko­nasz” – po­my­śla­łam, prze­peł­nio­na mo­ty­wa­cją, aby do­piec Gęsi Jol­ce.

– Baś­ka, a ty, jaki masz po­mysł? – za­py­ta­łam swo­ją „ty­go­dnio­wą ma­co­chę”.

Baś­ka my­śla­ła o czymś przy­jem­nym, błysk jej oczu zdra­dził jej uczu­cia. Cie­ka­wi­ło mnie, co tym ra­zem wy­my­śli, bo ostat­nio spo­ro na­mie­sza­ła w moim ży­ciu, cze­go nie dało się ukryć.

– Może ko­cha­nek roku? – Za­czer­wie­ni­ła się.

– Fujjj! – Uda­łam, że wy­mio­tu­ję.

Baś­ka po­sła­ła mi mor­der­cze spoj­rze­nie. Błysk jej oczu za­mie­nił się w wi­ru­ją­ce piły me­cha­nicz­ne, cze­ka­ją­ce na zbli­że­nie się ofia­ry.

– Mia­ła­bym spać z moim oj­cem? – Po­pu­ka­łam się w czo­ło. – To, że ty je­steś spo­szczo­na, nie zna­czy, że i my mamy ja­kieś pro­ble­my de­mer­cyj­ne.

– Spa­czo­na i de­men­cyj­ne – po­pra­wi­ła mnie Ber­ka.

Baś­ka spoj­rza­ła na mnie nie­uf­nie, zna­łam ten wzrok zbyt do­brze. Od cza­su na­szej roz­mo­wy pod­czas we­se­la Ber­ki i Ka­ro­la pa­trzy­ła tak na mnie co­dzien­nie. Chcąc za wszel­ką cenę wy­wo­łać we mnie wy­rzu­ty su­mie­nia, spo­wo­do­wa­ne moim nie­udol­nym bu­do­wa­niem ka­rie­ry ak­tor­skiej.

– Baś­ka, fak­tycz­nie to nie ma sen­su – za­uwa­ży­ła Jol­ka, wca­le nie ma­jąc na my­śli przy­zna­nia mi ra­cji.

– To może wy­pra­wa roku? – rzu­ci­ła szyb­ko Baś­ka. – Każ­da z nas gdzieś wy­jeż­dża…

Mo­nia za­pi­sa­ła w no­tat­ni­ku po­mysł Baś­ki, któ­ry nie do koń­ca prze­ko­ny­wał swo­ją ory­gi­nal­no­ścią, ale cze­go spo­dzie­wać się po ko­bie­cie za­ko­cha­nej w fa­ce­cie przed sześć­dzie­siąt­ką.

Po­zo­sta­ła Jol­ka oraz ja. Dwie wiecz­nie skłó­co­ne przy­ja­ciół­ki, któ­rych przy­jaźń opie­ra­ła się na wal­ce o prze­trwa­nie wśród po­zo­sta­łych.

– Jol­ka, jaki masz po­mysł? – za­py­ta­łam z kwa­śną miną.

– Pro­po­nu­ję zmia­nę roku, wi­zu­al­ną lub też emo­cjo­nal­no-umy­sło­wą. – Szel­mow­ski uśmiech ozdo­bił jej twarz.

Mo­nia spoj­rza­ła na wszyst­kie z nas po ko­lei, aby mieć pew­ność ak­cep­ta­cji, po czym za­pi­sa­ła punkt pią­ty.

Na­de­szła moja chwi­la, świa­tła re­flek­to­rów skie­ro­wa­ne na mnie, wzrok mi­lio­nów oczu wdzięcz­nie błysz­czą­cych na mój wi­dok, czer­wo­ny dy­wan i ja ma­cha­ją­ca przy­jaź­nie zgro­ma­dzo­nym.

– Zo­cha! – Z czer­wo­ne­go dy­wa­nu do sto­łu w domu Ma­riet­ty przy­wo­ła­ła mnie Ber­ka. – Jaki ty masz po­mysł?

Moje my­śli szu­ka­ły mą­dre­go po­my­słu, jed­nak ta­kie­go mo­głam spo­dzie­wać się je­dy­nie po wy­pi­ciu więk­szej ilo­ści al­ko­ho­lu. Te­raz by­łam zbyt trzeź­wa, aby my­śleć. Moja gło­wa za pew­nie trzy­ma­ła pion, nie wi­ro­wa­ła, co po­wo­do­wa­ło, że moje mó­zgo­we szu­flad­ki były szczel­nie za­mknię­te. Ba­ła­gan w nich pa­nu­ją­cy unie­moż­li­wiał ich otwar­cie na trzeź­wo. Nie chcąc się przy­znać do bra­ku po­my­słu w po­my­śle rzu­co­nym prze­ze mnie, uda­wa­łam, że mam w za­na­drzu coś wy­jąt­ko­we­go.

– Ja pro­po­nu­ję ka­te­go­rię Że­na­da roku, bo prze­cież nie mo­że­my oce­niać tyl­ko za do­bre rze­czy. – Sta­ra­łam się brzmieć mą­drze.

– Gdy­by­śmy na­gra­dza­li tyl­ko za do­bre rze­czy, to uwierz, że nie no­mi­no­wa­ła­bym cię już dziś do ka­te­go­rii tek­stu roku – za­kpi­ła Jol­ka, lecz się tym nie prze­ję­łam.

Dziew­czy­ny naj­wi­docz­niej zgo­dzi­ły się ze mną, bo Mo­ni­ka za­pi­sa­ła w no­tat­ni­ku ko­lej­ną ka­te­go­rię.

Szyb­kie ca­łu­śne przy­pie­czę­to­wa­nie nie było już tak wiel­kim wy­da­rze­niem, jak we wcze­śniej­szych la­tach. Ma­lo­wa­nie ust, lek­ki bu­ziak do no­tat­ni­ka i po spra­wie. Żad­na z nas nie mu­sia­ła my­śleć, czy uda jej się spro­stać no­wo­rocz­nym wy­zwa­niom. Po na­szej tra­dy­cji z po­sta­no­wie­nia­mi na­sta­ła nowa era – era nud­nych no­mi­na­cji w śmiesz­nych ka­te­go­riach, któ­rych za­pew­ne już żad­na z nas nie pa­mię­ta­ła.

Zmia­na do­ty­czy­ła tak­że Kró­la Lwa. Oglą­da­ny la­ta­mi, dziś skoń­czył swój ży­wot na rzecz praw­dzi­wej ki­ne­ma­to­gra­fii XXI wie­ku.

– Gdzie pły­ta? – za­py­ta­ła Ma­riet­ta, pod­cho­dząc do te­le­wi­zo­ra, pod któ­rym sta­ło nowe DVD.

– Za­bój­cze prą­cie Mar­shal­la – prze­czy­ta­ła Jol­ka.

– Mu­sia­ło być moc­ne, żeby lu­dzie oglą­da­li – bro­ni­łam fil­mu, w któ­rym mia­łam swój de­biut.

– Za­czy­nam się bać, i to bar­dziej niż Ska­zy. – Ber­ka za­kry­ła twarz dłoń­mi, ro­biąc luki mię­dzy pal­ca­mi.

– Tyl­ko nie krzycz, jak ostat­nio było ze Ska­zą – za­śmia­ła się Mo­nia, a mnie przed oczy­ma po­ja­wi­ły się sce­ny z ze­szło­rocz­ne­go syl­we­stra.

Pi­ja­na do nie­przy­tom­no­ści Ber­ka, prze­wra­ca­ją­ca się o ota­cza­ją­ce po­wie­trze, wi­bra­tor Ma­riet­ty bę­dą­cy tego wie­czo­ru naj­lep­szym mi­kro­fo­nem i pró­ba prze­ku­pie­nia tak­sów­ka­rza przez Ber­kę, chcą­cą wy­grać nasz po­je­dy­nek na po­sta­no­wie­nia. Ten syl­we­ster nie mógł być gor­szy. I dziś mu­sia­ło się zda­rzyć coś god­ne­go za­pa­mię­ta­nia i wspo­mi­na­nia przez na­stęp­ne lata.

– Zo­bacz, Zo­cha, je­steś, je­steś – eks­cy­to­wa­ła się Mo­ni­ka, wi­dząc moje imię i na­zwi­sko na ekra­nie te­le­wi­zo­ra.

Wie­rzy­łam, że naj­bliż­sze czter­dzie­ści mi­nut upły­nie w sku­pie­niu i uwiel­bie­niu mo­jej gry ak­tor­skiej, jed­nak dziew­czy­ny jak za­wsze mu­sia­ły wszyst­ko ze­psuć.

– Cho­dzisz na la­ser? – prze­rwa­ła oglą­da­nie Baś­ka, wi­dząc mnie nago w pierw­szej sce­nie fil­mu.

– A ty nie? – zdzi­wi­ła się Mo­ni­ka.

Baś­ka rzu­ci­ła okiem na każ­dą z przy­ja­ció­łek, po czym spe­szo­na spu­ści­ła wzrok.

– Nie dzi­wię się, że nie znasz moż­li­wo­ści la­se­ro­wej de­pi­la­cji – za­drwi­łam. – Prze­cież sy­piasz z moim oj­cem, więc pew­nie tam, na dole, to śre­dnio­wie­cze za­miesz­ku­je. – Od­ru­cho­wo spoj­rza­łam na jej kro­cze.

Dziew­czy­ny za­czę­ły się gło­śno śmiać, a Baś­ka zmie­rzy­ła mnie wzro­kiem, po­ka­zu­jąc przy tym gest wi­siel­ca.

– Że­byś tyl­ko ja­kichś zwie­rzą­tek tam nie ho­do­wa­ła. – Jol­ka była już w pi­jac­kiej fa­zie.

– A wie­cie, co sły­sza­łam? – Mo­nia wy­raź­nie mia­ła trud­no­ści z prze­bi­ciem się przez na­sze śmie­chy. – Moja pod­opiecz­na mia­ła ostat­nio ja­kiś nowy ro­dzaj wszy wę­sicz­nych czy wą­sicz­nych. To ta­kie wszy miesz­ka­ją­ce tyl­ko w miej­scach in­tym­nych, rzecz ja­sna czę­ściej u fa­ce­tów, bo oni lu­bią lasy wło­sów, do­da­ją­ce im mę­sko­ści, ale Baś­ka, ty też pew­nie je­steś na­ra­żo­na.

– Na­ra­żo­na to za­raz ty bę­dziesz, Mo­nia, jak nie skoń­czysz z tymi głu­po­ta­mi – za­gro­zi­ła jej Baś­ka.

Ci­sza na­sta­ła, film mógł być znów po­dzi­wia­ny. Moc­ne i wy­ra­zi­ste sce­ny zde­cy­do­wa­nie do­da­wa­ły pi­kan­te­rii mo­je­mu de­biu­to­wi. Nie­jed­na dy­plo­mo­wa­na ak­tor­ka mia­ła­by na pew­no pro­blem z tak prze­ko­nu­ją­cym za­gra­niem scen sek­su. Na­pi­sy koń­co­we i bra­wa od dziew­czyn upew­ni­ły mnie w słusz­no­ści po­ka­za­nia im fil­mu.

– Na czter­dzie­ści mi­nut fil­mu, trzy­dzie­ści pięć to grzmo­ce­nie, dwie to na­pi­sy, a resz­ta to gra wstęp­na – pod­su­mo­wa­ła film Ma­riet­ta.

– Chcia­ła­byś, aby Teo­do­rek miał taki grzmot. – Za­śmia­łam się lek­ko, a Mari ob­la­ła się ru­mień­cem.

– Zoś­ka, a jak to jest tam z tym ca­łym sek­sem i pe­ni­sa­mi? Ka­me­ra po­więk­sza czy jak? – cie­ka­wi­ła się go­spo­dy­ni.

Prze­rzu­ci­łam za­lot­nie wło­sy przez ra­mię, prze­cze­su­jąc je kil­ka­krot­nie.

– No, wie­cie, chcie­li mi dać du­bler­kę, ale prze­cież ja je­stem do­sko­na­ła w łóż­ku, więc dla mnie to była ja­kaś kpi­na, a Mar­shall… same wi­dzia­ły­ście.

Dziew­czy­ny prze­łknę­ły ślin­kę na myśl o przy­stoj­nym i do­sko­na­le zbu­do­wa­nym La­ty­no­sie. Na­wet Jol­ka i Mo­nia wy­da­wa­ły się być pod jego wra­że­niem, mimo iż de­kla­ro­wa­ły po­ciąg do ko­biet.

– A on na­praw­dę ma ta­kie­go? – Ber­ka wska­za­ła na kro­cze.

– Ta­kie­go i jesz­cze raz ta­kie­go, ale wie­cie, są spe­cjal­ne ma­ści do­pro­wa­dza­ją­ce do mak­sy­mal­ne­go wzwo­du, choć Mar­shall na mój wi­dok ze­sztyw­niał cały – po­chwa­li­łam się.

Dziew­czy­ny wy­du­si­ły z sie­bie „wow”, a ja zro­zu­mia­łam, że nad­szedł od­po­wied­ni mo­ment.

– Mu­szę wam coś po­wie­dzieć – za­ko­mu­ni­ko­wa­łam ra­do­śnie.

– Je­steś w cią­ży – ucie­szy­ła się Ber­ka.

Przy­ja­ciół­ki spoj­rza­ły raz na mnie, raz na nią, ocze­ku­jąc na od­po­wiedź z mo­ich ust.

– Ni­g­dy w ży­ciu. Ja w cią­ży? – za­prze­czy­łam. – Do­sta­łam no­mi­na­cję do na­gro­dy fil­mo­wej.

– Te­le­ka­me­ry? – za­py­ta­ła Mo­nia.

– Bo­żesz­cze, film por­no w te­le­ka­me­rach, kto to wi­dział?! – Mari aż prze­że­gna­ła się z wra­że­nia.

– W lu­tym jest Fe­sti­por w Ma­dry­cie – po­in­for­mo­wa­łam dziew­czy­ny.

One wy­raź­nie nie były w te­ma­cie, nie zna­ły się na praw­dzi­wej sztu­ce, a w szcze­gól­no­ści na fil­mach wy­so­ko­pro­duk­cyj­nych. Ich naj­więk­szą kul­tu­rą były ubo­gie w prze­ka­zie książ­ki, któ­re po­sia­da­ły je­dy­nie splo­ty wy­ra­zów, uło­żo­nych w nic nie­zna­czą­ce zda­nia. Nie było tam ob­ra­zu, gło­su czy ma­gii świa­teł, uka­zu­ją­cych praw­dzi­we pięk­no czło­wie­ka.

– Co to jest ten por? – za­py­ta­ła Ber­ka.

– Fe­sti­por. – Po raz pierw­szy to ja ko­goś po­pra­wia­łam. – To fe­sti­wal fil­mów por­no, na któ­rym mamy ol­brzy­mie szan­se. Je­ste­śmy z Mar­shal­lem no­mi­no­wa­ni w klu­czo­wych ka­te­go­riach. Jesz­cze ni­g­dy Pol­ska nie zdo­by­ła tak pre­sti­żo­wej na­gro­dy, a my mamy szan­sę! – Cie­szy­łam się jak dziec­ko.

– No, za two­je akro­ba­tycz­ne wy­stę­py sta­tu­et­ka na pew­no ci się na­le­ży – za­drwi­ła Baś­ka. – Wi­dzia­ły­śmy co nie­co przed chwi­lą. Bied­ny Maks.

– Na­wet nie waż się mu mó­wić! – krzyk­nę­łam, wście­kła.1 stycznia 2016 roku

Sen jest naj­lep­szym le­kar­stwem nie tyl­ko dla cia­ła i du­szy, ale tak­że na kaca po syl­we­stro­wej nocy z przy­ja­ciół­ka­mi. Wle­wa­jąc w sie­bie hek­to­li­try wina, nie mo­gły­śmy czuć się do­brze na­stęp­ne­go dnia. Je­dy­nie Ber­ka dziś kwi­tła jak pą­czek w kuch­ni, za­zdrosz­cząc nam sta­nu, w ja­kim je­ste­śmy.

Od­gło­sy do­bie­ga­ją­ce z dołu nie da­wa­ły mi spać. Gło­wa pę­ka­ła od ha­ła­su, a my­śli wi­ro­wa­ły, szu­ka­jąc wyj­ścia ewa­ku­acyj­ne­go. Dzie­cię­cy, prze­raź­li­wy śmiech po­chła­niał wszyst­ko wko­ło. Ból gło­wy po­głę­biał się, lecz nie kac był temu wi­nien. To głos pie­kiel­nej trzy­lat­ki za­głu­szał wszyst­ko, co do­tąd sie­dzia­ło w mo­jej gło­wie.

– Ci­sza! – krzyk­nę­łam jak naj­gło­śniej, choć wciąż bra­ko­wa­ło mi sił.

Śmie­chy usta­ły. Kac miał po­now­ną szan­sę prze­bi­cia się w celu opa­no­wa­nia mo­jej gło­wy. Pierw­szy dzień roku od kil­ku lat wy­glą­dał tak samo. Zmę­czo­na ca­ło­noc­nym spo­tka­niem z przy­ja­ciół­ka­mi, wy­le­gi­wa­łam się w łóż­ku, zbie­ra­jąc siły na cały rok zma­gań, któ­re mia­łam przed sobą. Ten dzień wy­da­wał się inny. Po raz pierw­szy w moim ła­do­wa­niu aku­mu­la­to­rów ktoś mi prze­ry­wał, wca­le nie ro­biąc z tego ta­jem­ni­cy.

Od­głos de­li­kat­nie na­ci­ska­nej klam­ki do­cie­rał do mo­ich uszu dość po­wol­nie. Od­wró­ci­łam się, aby uj­rzeć w pro­gu ma­łe­go po­two­ra, moją „nową” sio­strę.

– Cze­go? – za­py­ta­łam.

Zuza wsko­czy­ła na moje łóż­ko i za­czę­ła po nim ska­kać. Jej kru­czo­czar­ne wło­sy, za­ple­cio­ne w war­ko­cze, we­so­ło po­dry­gi­wa­ły wraz z nią, nie­peł­ny uśmiech za­pew­ne po­wa­lił­by na ko­la­na nie­jed­ne­go re­ży­se­ra, ale ja wie­dzia­łam, że to ist­ny dia­beł w aniel­skiej skó­rze.

– Za­bił cię ktoś kie­dyś tę­pym na­rzę­dziem? – po­gro­zi­łam jej.

Ona wciąż we­so­ło pod­ska­ki­wa­ła, czę­sto tra­fia­jąc we mnie, co na pew­no nie było dzie­łem przy­pad­ku.

– Ma­mu­sia mówi, że two­ją głu­po­tą nie moż­na się za­ra­zić, więc i za­bić nią mnie nie za­bi­jesz – od­po­wie­dzia­ła.

Moje oczy zro­bi­ły się znacz­nie więk­sze niż za­zwy­czaj. „Skąd to małe pa­skudz­two zna ta­kie po­wie­dze­nia” – za­sta­na­wia­łam się, ro­zu­mie­jąc, że jest tyl­ko jed­no wy­tłu­ma­cze­nie – Baś­ka.

– A co jesz­cze mó­wi­ła ma­mu­sia? – za­py­ta­łam spo­koj­nie, choć we­wnątrz cała się go­to­wa­łam ze zło­ści.

– Że ta­tuś miał pe­cha, kro­jąc two­ją ka­pu­stę.

– Jaką ka­pu­stę? – Nie ro­zu­mia­łam.

– No, tę, w któ­rej cię zna­lazł. Masz szczę­ście, że nie tra­fił w cie­bie no­żem, jak ją kro­ił.

Wzru­szy­łam się jej tro­ską, chcia­łam ją na­wet przy­tu­lić, lecz wzię­ła mnie uni­kiem.

– Mo­gła­byś być wte­dy jesz­cze głup­sza niż te­raz – rzu­ci­ła, po czym wy­bie­gła z mo­je­go po­ko­ju.

Wzru­sze­nie mi­nę­ło, prze­ro­dzi­ło się w złość, a może na­wet coś bar­dziej do­tkli­we­go. Pę­dem wy­sko­czy­łam z łóż­ka, nie pa­trząc na to, że mam na so­bie kusą ko­szul­kę, zde­cy­do­wa­nie nie­od­po­wied­nią do cho­dze­nia po domu.

– Niech ja cię tyl­ko do­rwę, po­wy­ry­wam te two­je czar­ne ku­dły z tej ma­łej gło­wy! – krzy­cza­łam, bie­gnąc za Zuz­ką po scho­dach.

– Mamo, mamo! Ona mi gro­zi! – krzy­cza­ła cwa­nia­ra, wpa­da­jąc w ra­mio­na Baś­ki.

Baś­ka spoj­rza­ła na mnie spode łba, pew­na, że chcę zro­bić krzyw­dę jej dziec­ku, w ogó­le nie zwra­ca­jąc uwa­gi na szko­dę, jaką mi wy­rzą­dzi­ła ta mała dia­bli­ca.

– Zoś­ka, to two­ja sio­stra, opa­mię­taj się. – Po­ca­ło­wa­ła małą w czu­bek gło­wy.

– Mamo, po­wiedz jej, że ta pani w te­le­wi­zji mó­wi­ła, że za ta­kie groź­by to ona może iść na­wet na dwa lata do wię­zie­nia. A tam nie ma ko­sme­ty­ków. – Wy­sta­wi­ła do mnie ję­zyk.

– To praw­da, co jej mó­wi­łaś? – po­sta­no­wi­łam po­roz­ma­wiać z przy­ja­ciół­ką o sło­wach usły­sza­nych w moim po­ko­ju.

– A co mó­wi­łam? – Baś­ka nie wie­dzia­ła naj­wy­raź­niej, o co cho­dzi.

Głę­bo­ko wes­tchnę­łam, chcąc opa­no­wać wście­kłość, któ­ra mnie prze­peł­nia­ła.

– Że je­stem głu­pia i z gor­szej ka­pu­sty – wy­rzu­ci­łam z sie­bie.

– Na­wet po­wtó­rzyć do­brze nie po­tra­fi. – Dia­bli­ca znów za­bra­ła głos.

– Zu­ziu, idź, po­oglą­daj kre­sków­ki. – Po­gła­ska­ła małą po gło­wie. – Wiesz, że dzie­ci czę­sto zmy­śla­ją, taką mają fan­ta­zję – po­wie­dzia­ła szep­tem, kie­dy dziew­czyn­ka była już przy te­le­wi­zo­rze.

– Pięć zło­tych za kłam­stwo, mamo! – z od­da­li krzyk­nę­ła ura­do­wa­na Zu­zia.

Kre­sków­ki z Mini Mini opa­no­wa­ły cały dom, a może i na­wet całą dziel­ni­cę, któ­ra za­miast spać po syl­we­stro­wych sza­leń­stwach, zmu­szo­na była wy­słu­chi­wać od­gło­sów wy­da­wa­nych przez wstręt­ną żół­tą rybę.

– Maks, chodź do nas na chwil­kę – za­wo­ła­ła słod­ko Baś­ka.

Tata zszedł na dół, za­pew­ne ze swo­je­go ga­bi­ne­tu, gdzie jak co dzień rano prze­glą­dał ak­cje gieł­do­we. Gieł­da była jego pa­sją, ko­chał ob­sta­wiać, a pie­nią­dze na jego kon­cie po­zwa­la­ły mu nie mar­twić się ry­zy­kiem nie­po­wo­dzeń. Sta­wiał głów­nie na pew­ne spół­ki, ale nie bał się cza­sem in­we­sto­wać w małe, in­no­wa­cyj­ne fir­my. Nie­jed­no­krot­nie dzię­ki nim po­więk­szył swój dość po­kaź­ny ma­ją­tek, któ­ry w przy­szło­ści miał na­le­żeć do mnie i ma­łej dia­bli­cy, Zuzi.

– Mu­si­my im po­wie­dzieć, znów się kłó­cą – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła twar­do Baś­ka, kie­dy tata sta­nął obok niej.

– Zu­ziu! – za­wo­łał tata, a po chwi­li do jego nóg przy­le­gła ni­czym rzep moja sio­stra.

Baś­ka i tata wy­mie­ni­li spoj­rze­nia, peł­ne czu­ło­ści i zro­zu­mie­nia. W ta­kich chwi­lach cie­szy­łam się, że mają sie­bie i są z sobą szczę­śli­wi. Za­po­mi­na­łam o tym, że Baś­ka to moja przy­ja­ciół­ka, młod­sza od ojca o bli­sko trzy­dzie­ści lat.

– Wy­jeż­dża­my we wto­rek – za­ko­mu­ni­ko­wał tata, ła­piąc Baś­kę za rękę.

Z ra­do­ści rzu­ci­łam się mu na szy­ję. Wie­dzia­łam, że wy­my­śli coś do­sko­na­łe­go na świę­to­wa­nie zdo­by­te­go prze­ze mnie ty­tu­łu ma­gi­stra. Oczy­ma wy­obraź­ni wi­dzia­łam sie­bie na piasz­czy­stej pla­ży, le­żą­cą w ską­pym bi­ki­ni pod pal­mą i słu­cha­ją­cą szu­mu oce­anu.

– Zo­siu, my wy­jeż­dża­my. – Tata wska­zał ręką na sie­bie i Baś­kę. – Wy zo­sta­je­cie, aby się le­piej po­znać. To tyl­ko kil­ka dni, taki tam wy­jazd w in­te­re­sach.

Zło­ty pia­sek od­le­ciał, bi­ki­ni nie było tak ską­pe, pal­ma opa­dła bez­sil­nie, a oce­an od­pły­nął da­le­ko. Ma­rze­nia pry­sły, rze­czy­wi­stość je do­go­ni­ła, by do­tkli­wie sko­pać im ty­łek.

– W in­te­re­sach? Z nią? – zdzi­wi­łam się.

– Ba­sień­ka za­słu­gu­je na kil­ka dni od­prę­że­nia.

„Ba­sień­ka, sra­sień­ka” – po­my­śla­łam, lecz szyb­ko po­ża­ło­wa­łam, że tak źle oce­niam przy­ja­ciół­kę.

– To gdzie je­dzie­cie? – za­py­ta­łam spo­koj­nie.

– Na Do­mi­ni­ka­nę – za­szcze­bio­ta­ła we­so­ła ni­czym skow­ro­nek Baś­ka.

In­te­re­sy na Do­mi­ni­ka­nie? Już ja je wi­dzia­łam. Za­pew­ne mie­li w pla­nie opa­la­nie na pięk­nej pla­ży i ką­pie­le w cie­płej wo­dzie sza­fi­ro­wo-la­zu­ro­we­go oce­anu.

– Do­brze, że le­ci­cie na Do­mi­ni­ka­nę, a nie do Włoch. Kaś­ka, jak była we Wło­szech rok temu, to tam­tej­sze słoń­ce cał­kiem ją uczu­li­ło. Po jed­nym dniu mia­ła już całe cia­ło czer­wo­ne i mu­sia­ła za­kła­dać ubra­nia z dłu­gim rę­ka­wem, kie­dy na ze­wnątrz było z mi­lion stop­ni – za­czę­łam traj­ko­tać, przy­po­mi­na­jąc so­bie opo­wieść ko­le­żan­ki. – Uczu­le­nie na słoń­ce to musi być coś strasz­ne­go.

– Zoś­ka, słoń­ce jest tyl­ko jed­no – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła głu­pio Baś­ka.

Zer­k­nę­łam na nią nie­pew­nie, za­sta­na­wia­jąc się, co ona robi w tym wy­daw­nic­twie, bo na pew­no nie czy­ta wia­do­mo­ści. Jed­no słoń­ce, do­bre so­bie.

– Oj, Baś­ka, ja­kaś ty na­iw­na. – Tyl­ko tak mo­głam sko­men­to­wać jej wy­po­wiedź.

– Sły­sza­łaś o Ko­per­ni­ku? – za­py­ta­ła.

Kiw­nę­łam gło­wą, przy­po­mi­na­jąc so­bie na­zwi­sko, lecz nie mo­gąc go do­pa­so­wać do oso­by. Po­eta? Pi­sarz? Ma­larz? A może zna­ny spor­to­wiec?

– Wstrzy­mał słoń­ce…

– Aaa ten… – Przy­po­mnia­łam so­bie na­gle.

Klep­nę­łam się od­ru­cho­wo w gło­wę, szu­ka­jąc więk­szej licz­by in­for­ma­cji na te­mat tego ca­łe­go Ko­per­ni­ka od słoń­ca.

– I wi­dzisz, jak na tym wy­szedł? – za­uwa­ży­łam, przy­po­mi­na­jąc so­bie, że on już daw­no nie żyje.

– No jak? – zdzi­wi­ła się głu­pio Baś­ka.

– Na­wet taka Zuz­ka wie, że słoń­ca się nie do­ty­ka, bo jest za go­rą­ce i może moc­no po­pa­rzyć, a on chciał się po­ka­zać i je zła­pał, żeby za­trzy­mać, i jak na tym wy­szedł – tłu­ma­czy­łam cier­pli­wie.

– Jak Za­błoc­ki na my­dle pew­nie – za­śmia­ła się Baś­ka.

Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi, dzi­wiąc się, że Baś­ka tak wie­le rze­czy nie wie. Kie­dy spo­ty­ka­ły­śmy się jako przy­ja­ciół­ki, jej nie­wie­dza nie biła tak po oczach, ale te­raz nie moż­na było tego nie za­uwa­żyć.

– Jak ty Za­błoc­kie­go z my­dłem ko­ja­rzysz, to nie mamy o czym roz­ma­wiać – rzu­ci­łam, od­cho­dząc w stro­nę swo­je­go po­ko­ju.

Dro­ga po scho­dach wil­li ni­g­dy nie była tak dłu­ga, jak te­raz. Moje my­śle­nie krę­ci­ło się wo­kół cza­su spę­dzo­ne­go sam na sam z dia­błem albo ra­czej dia­bli­cą. „Już oni mi to wy­na­gro­dzą” – po­sta­no­wi­łam, wie­dząc już z góry, że te kil­ka dni bę­dzie się tra­gicz­nie dłu­ży­ło.

Ryb­ka Mini Mini wciąż wi­ro­wa­ła na ekra­nie, sły­chać ją było w każ­dym za­ka­mar­ku bli­sko czte­ry­stu­me­tro­wej wil­li, w któ­rej miesz­ka­łam z tatą od trzy­na­stu lat. Czu­łam, że od wtor­ku ryb­ka sta­nie się je­dy­nym wy­ba­wie­niem w trud­nej sio­strza­nej re­la­cji. Na­wet gdy­by mia­ła pły­wać na ekra­nie na okrą­gło, jest je­dy­nym wyj­ściem, by wy­trzy­mać z dia­bli­cą. „To­ną­cy ryb­ki się chwy­ta” – po­my­śla­łam, bę­dąc pew­ną, że jest ona moim je­dy­nym otwar­tym wyj­ściem ewa­ku­acyj­nym.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: