Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Gra: tryptyk sceniczny - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gra: tryptyk sceniczny - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 213 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wszel­kie pra­wa, a zwłasz­cza prze­kła­du i wy­sta­wia­nia na sce­nach dla au­to­ra za­strze­żo­ne.

Je­rzy Żu­ław­ski

GRA

Tryp­tyk Sce­nicz­ny

LWÓW 1906

NA­KŁA­DEM KSIĘ­GAR­NI NA­RO­DO­WEJ

DRU­KAR­NIA NA­RO­DO­WA W KRA­KO­WIE

Naj­zac­niej­szej ła­ska­wej i czci­god­nej pani

Zo­fii Ha­niec­kiej z wy­ra­za­mi ser­decz­nej i wdzięcz­nej przy­jaź­ni ofia­ru­ję.

Na w li­sto­pa­dzie 1905.

I. LI­TE­RAT I AK­TOR­KA II. PRZY­JA­CIEL BEZ­IN­TE­RE­SOW­NY

III. FI­NAŁ KO­ME­DJI

I.

Li­te­rat i ak­tor­ka.

OSO­BY:

Ste­fa, ak­tor­ka. Ka­zi­mierz, li­te­rat. Hra­bia.

Ró­zia, po­ko­jów­ka. Rzecz dzie­je się w jed­nem z więk­szych miast.

Bu­du­ar w miesz­ka­niu Ste­fy. Dwo­je drzwi, w głę­bi i z le­wej – z pra­wej stro­ny okno. Po le­wej na przo­dzie oto­ma­na „ obok niz­ki fo­tel, głę­biej w ką­cie sto­ją­ca lam­pa, przed nią sto­lik i krze­sła. Na pra­wo w głę­bi łóż­ko z fi­ran­ka­mi za­sło­nię­te pa­ra­wa­nem, pod oknem kosz z kwia­ta­mi, ku przo­do­wi pod ścia­ną go­to­wal­nia z du­żem zwier­cia­dłem. Pod­ło­ga za­sła­na dy­wa­nem, na ścia­nach ma­ka­ty, fo­to­gra­fje, wień­ce… Przez drzwi w głę­bi, do po­ło­wy za­sło­nię­te cięż­ką, czerw ona) sznu­rem pod­wią­za­ną por­tje­rą, wid­no część sa­lo­ni­ku: na pra­wo pia­ni­no, po le­wej ka­nap­ka, przed nią okrą­gły sto­lik.

Póź­na je­sień, wie­czór – lam­pa się świe­ci.

SCE­NA I.

Ste­fa, Hra­bia.

Ste­fa sie­dzi w sa­lo­ni­ku przed pia­ni­nem, jak­by przed chwi­lą skoń­czy­ła grać.

Ależ hra­bio!… Do­ty­ka ma­chi­nal­nie pal­ca­mi kla­wi­szów.

Hra­bia sie­dzi nie­opo­dal na ka­na­pie i pali pa­pie­ro­sa. Nie wiem, jak so­bie mam ten okrzyk pani tłu­ma­czyć.

Ste­fa.

Là pro­po­si­tion est rare… Wzru­sza ra­mio­na­mi, wsta­je i zbli­ża się do drzwi bu­du­aru.

Hra­bia.

Le rare est Ie bon…

Ste­fa zwra­ca się żywo ku nie­mu z wy­ra­zem za­py­ta­nia: Pan mówi?

Hra­bia.

Uzu­peł­niam Ver­la­ine'owską cy­ta­tę, któ­rą pani ra­czy­ła… Wsta­je.

Ste­fa.

Ach tak… Nie zwa­ża­jąc na hra­bie­go, prze­cho­dzi zwol­na i jak­by w za­my­śle­niu do bu­du­aru i sia­da na oto­ma­nie.

Hra­bia we drzwiach, uno­sząc co­kol­wiek ręką zwie­sza­ją­cą się ko­ta­rę.

Nie od­po­wie­dzia­ła mi pani jesz­cze…

Po chwi­li mil­cze­nia: Czy wol­no mi wejść?

Ste­fa roz­tar­gnio­na:

Pro­szę, pro­szę… Wska­zu­je mu obok miej­sce na fo­te­lu.

Hra­bia sia­da.

A za­tem – po­na­wiam py­ta­nie: Czy ze­chce pani zo­stać… moją żoną?

Ste­fa wy­mi­ja­ją­co-.

Czy panu tak wie­le na­tem za­le­ży?

Hra­bia po chwi­li niz­kim, po­wstrzy­my­wa­ną mi­ło­sną na­mięt­no­ścią na­brzmia­łym gło­sem:

Tak.

Ste­fa wzno­si gło­wę, pa­trzy mu w oczy. A więc… owszem.

Hra­bia z głę­bo­kim, dwor­nym ukło­nem: Mil­le gra­ces, ma­de­mo­isel­le!

Ste­fa.

Ale… Ury­wa.

Hra­bia.

Słu­cham.

Ste­fa po chwi­li:

Pan wiesz, hra­bio, że ja pana nie ko­cham? Hra­bia.

Mais oui, mais oui… Cest moi, qui vous aime. Cela suf­fi­ra, je cro­is.

Ste­fa z lek­ką f nie­co iro­nicz­ną wy­nio­sło­ścią:

Je Je cro­is aus­si, moi… Jed­nak­że – chcia­ła­bym z pa­nem po­mó­wić…

Hra­bia.

Chce pani sta­wiać wa­run­ki? c'est ju­ste… Z góry je przyj­mu­ję.

Ste­fa.

Nie, to nie… Chcę tyl­ko… Wsta­je i cho­dzi po po­ko­ju, wresz­cie za­trzy­mu­je się znów przed hra­bią. W świe­cie, ro­zu­miesz mnie, hra­bio? w świe­cie po­wie­dzą o panu, że po­peł­niasz sza­leń­stwo – a o mnie, że spo­ty­ka mnie nie­wy­mow­ne szczę­ście… vo­ila! Oba­wiam się, czy i pan nie są­dzisz po­dob­nie?

Hra­bia.

Ste­fa! W gło­sie zno­wu jak­by mi­mo­wol­ny i zgłu­szo­ny od­dźwięk na­mięt­nej mi­ło­ści.

Ste­fa po­da­je mu dłoń z uśmie­chem. Nie, nie – ja wiem, że mnie pan ko­chasz, albo ra­czej – na­zy­waj­my rze­czy po imie­niu – że mnie pan pra­gniesz… Krót­ki, pół­gło­śny, szy­der­czy śmiech.

Hra­bia bar­dzo po­waż­nie: Ja pa­nią ko­cham.

Ste­fa.

C'est po­ssi­ble. Lecz wła­śnie dla­te­go chcę grać z pa nem w otwar­te kar­ty. Ob­licz­my. Pan mi daje swo­je na­zwi­sko, ma­ją­tek, po­zy­cję w świe­cie, z któ­re­gom się do­bro­wol­nie… Nie­cier­pli­wy ruch. Zresz­tą, nie moge za­prze­czyć, że mi się pan po­do­ba… Lu­bię u pana tę ary­sto­kra­tycz­ną gło­wę, jak­by z rzym­skie­go me­dal­jo­nu zdję­tą i tę buj­ną krew daw­nych het­ma­nów, tęt­nią­cą tak raź­no pod zim­ną po­wło­ką współ­cze­sne­go sa­lo­now­ca… A co do mnie… Je suis jeu­ne et bel­le… i mam tę garść wień­ców. Moge się stać wy­twor­ną i cen­ną ozdo­bą pań­skie­go domu – i po­tra­fię bez­wąt­pie­nia pa­trzeć z góry na te wszyst­kie hra­bi­ny, te za­cne damy, któ­re – przy za­mknię­tych drzwiach nie lep­sze pew­no ode­mnie – będą się ty­łem do mnie od­wra­cać i szep­tać o mnie po ką­tach nie­stwo­rzo­ne rze­czy… Zresz­tą – praw­do­po­dob­nie nie będę pana zdra­dza­ła… Pan zna moją prze­szłość…?

Hra­bia.

Tak.

Ste­fa z ner­wo­wym śmie­chem. Któż jej nie zna! – Ale ja chcę, aby ją pan znał do­kład­nie. Prze­cho­dzi­łam z rąk do rąk, jak bar­dzo kosz­tow­na za­baw­ka. Tra­co­no dla mnie ma­jąt­ki i do­brą sła­wę – póki mnie się to nie znu­dzi­ło…

Hra­bia.

Po co pani o tem wspo­mi­na?

Ste­fa.

Mu­szę. Niech pan tyl­ko nie są­dzi, że ma to być ro­dzaj spo­wie­dzi albo wy­zna­nia. Ta­kie rze­czy nie leżą w mo­jem uspo­so­bie­niu. Chcę się tyl­ko za­bez­pie­czyć na wszel­ki wy­pa­dek – w przy­szło­ści… Mimo wszyst­ko zbyt wy­so­ko sama sie­bie ce­nię, aby na to po­zwo­lić, iż­byś pan kie­dy­kol­wiek mogł po­my­śleć, żeś mi wy­świad­czył… ła­skę! Owszem, ja chcę, abyś pan, hra­bio, zro­zu­miał, że to ja wy­świad­czam ła­skę panu, wy­cho­dząc za pana, od­da­jąc się panu, panu jed­ne­mu, bez za­strze­żeń, na całe ży­cie, że… Ury­wa, po chwi­li: Je­śli to za­tem jest u pana tyl­ko chwi­lo­wy… ka­prys.

Hra­bia.

Nie ro­zu­miem, po co o tem mó­wi­my? Po­sta­no­wie­nia moje są nie­złom­ne…

Ste­fa.

Tant pis pour vo­usL. Po­wie­dzia­łam, że pana nie ko­cham. Do­dam jesz­cze, że nie ko­cha­łam nig­dy, ni­ko­go… Z na­głą od­ra­zą i nie­na­wi­ścią: Nig­dy! ni­ko­go! Ro­zu­mie pan? Ra­czej prze­ciw­nie… Ury­wa, po­tem spo­koj­niej z od­cie­niem ukry­te­go żalu: Zda­je mi się na­wet, że ja nig­dy nie by­łam dziew­czy­ną, któ­ra­by mo­gła… ko­chać… W tym wie­ku, kie­dy po­dob­no dziew­czę­ta śnią za­zwy­czaj do­pie­ro swój naj­sło­necz­niej­szy sen, ja by­łam już… po­wiedz­my so­bie: ko­chan­ką czło­wie­ka wstręt­ne­go mi i nie­na­wist­ne­go, któ­ry mię wziął, pra­wie prze­mo­cą… Póź­niej – na­uczo­na do­świad­cze­niem, umia­łam się już sprze­da­wać. Voil& tout! Krót­ki nie­na­tu­ral­ny śmiech.

Hra­bia po chwi­li mil­cze­nia:

Pani wy­rzą­dzo­no cięż­ką krzyw­dę w ży­ciu…

Ste­fa.

Ach! krzyw­dę… Cze­muż tak tra­gicz­nie? Nie­ma krzywd na świe­cie – jest tyl­ko…

Hra­bia pa­trzy na nią. Bied­ne dzie­cię…

Ste­fa.

Och! je ne suis plus en­fant! Je n'en ćta­is pas du tout, moi! Zresz­tą nie chcę, aby mnie ża­ło­wa­no. Mnie jest cał­kiem do­brze z tem wszyst­kiem, tak jak jest… Je­stem mło­da i pięk­na, lu­bię się ba­wić lu­bię mieć wiel­bi­cie­li, któ­ry­mi moż­na po­mia­tać, lu­bię bu­rzę okla­sków, spoj­rze­nia, uśmie­chy i wień­ce, lu­bię szam­pan i bry­lan­ty… Niech pan za­tem nie są­dzi, hra­bio, że pan je­steś czło­wie­kiem bo­żym, po­da­ją­cym mi rękę, aby mnie wy­rwać z ot­chła­ni!… Śmiech. Tego nie będę umia­ła nig­dy oce­nić i nie na­uczę się wdzięcz­no­ści… Cho­dzi zde­ner­wo­wa­na po po­ko­ju, a wresz­cie sta­je przed mil­czą­cym wciąż hra­bią.

A te­raz – że­gnam cię, hra­bio. Wi­dzę, że masz wiel­ką ocho­tę odejść już stąd…

Hra­bia po­wsta­je.

Nie myli się pani. Spo­glą­da na ze­ga­rek. Istot­nie czas już na mnie… Tedy że­gnam pa­nią dzi­siaj, jako moją na­rze­czo­ną. A co do dnia ślu­bu…

Ste­fa z mi­mo­wol­nem zdu­mie­niem: Więc pan… mimo to…?

Hra­bia z głę­bo­kim ukło­nem:

Wszak pro­si­łem pa­nią o jej rękę, któ­rej mi pani ra­czy­ła nie od­mó­wić…

Ste­fa jak­by do sie­bie:

Czyż­by mnie pan istot­nie ko­chał…?

Hra­bia.

Tak.

Ste­fa w za­my­śle­niu:

To cie­ka­we… Szko­da do­praw­dy, że ja pana nie ko­cham…

Hra­bia.

Z cza­sem może i to przyj­dzie. Ste­fa wy­bu­cha śmie­chem.

Nie, nie! co do tego – nie łudź się, drogt hra­bio! Po­waż­nie. Dziw­ni wy je­ste­ście, męż­czyź­ni… Ale mam na­dzie­ję, że będę dla pana lep­szą, niż­bym mo­gła być dla ko­go­kol­wiek in­ne­go – i chęt­nie od­dam panu rękę…

Hra­bia uj­mu­je jej dłoń.

Ni­cze­go wię­cej na ra­zie nie pra­gnę. Ca­łu­je jej rękę.

Ste­fa wpa­da­jąc zno­wu w swo­bod­ny łon:

Tyl­ko ostrze­gam, że to bę­dzie kosz­tow­ny klej­not, hra­bio.

Hra­bia.

Nig­dy za kosz­tow­ny dla mnie. Ste­fa.

Bo ja chcę mieć dużo lu­dzi koło sie­bie, chcę się ba­wić, stro­ić, po­dró­żo­wać…

Hra­bia.

Je­stem w zu­peł­no­ści na roz­ka­zy pani. Ste­fa.

Je­steś, hra­bio, naj­wspa­nia­ło­myśl­niej­szym z na­rze­czo­nych i mam na­dzie­ję, że bę­dziesz naj­lep­szym z mę­żów!

Hra­bia skła­nia się głę­bo­ko, po­czem mówi, wyj­mu­jąc z kie­sze­ni nie­wiel­kie, sa­fja­no­we pu­deł­ko: Wdzięcz­ny pani je­stem, za sąd o mnie… A te­raz – ra­czy pani przy­jąć tę drob­nost­kę, jako mały za­da­tek… Po­da­je jej pu­deł­ko.

Ste­fa.

Ależ cu­dow­nie! Bie­rze po­da­ny jej przed­miot i nie oglą­da­jąc, rzu­ca na sto­lik obok oto­ma­ny. W na­gro­dę mo­żesz mnie pan po­ca­ło­wać.

Hra­bia po­chy­la się i ca­łu­je ją w usta.

Ste­fa usu­wa się od przy­dłu­gie­go po­ca­łun­ku, ze źle ukry­tym wstrę­tem.

Do wi­dze­nia, hra­bio, au re­vo­ir. Ocze­ku­ję pana ju­tro, po pró­bie…

Hra­bia stoi chwi­lę, pa­trząc na nią, po­tem mówi: Do ju­tra tedy. Ca­łu­je jej rękę i z niz­kim ukło­nem wy­cho­dzi.

SCE­NA II.

Ste­fa, Ró­zia.

Ste­fa po odej­ściu h?-abie­go stoi przez chwi­lę w za­my­śle­niu na środ­ku po­ko­ju, na­stęp­nie, jak­by so­bie coś przy­po­mnia­ła, po­glą­da szyb­ko na ze­ga­rek i dzwo­ni na słu­żą­cą.

Ró­zia wcho­dzi.

Ste­fa.

Po­daj mi szla­fro­czek, ten z ko­ron­ka­mi… Prze­bio­rę się.

Ró­zia zni­ka we drzwiach na lewo, i wra­ca po chwi­li, trzy­ma­jąc na ręku ubra­nie.

Ste­fa od­pi­na pa­sek od suk­ni i rzu­ca nie­dba­łym ru­chem na oto­ma­nę, zdej­mu­je ze­ga­rek na dłu­gim zło­tym łań­cu­chu, po­rzu­ca­jąc go zno­wu na krze­sło, od­wią­zu­je kra­wat i roz­pi­na koł­nie­rzyk od sta­ni­ka, a wresz­cie mówi, sia­da­jąc na oto­ma­nie: Po­daj mi pan­to­fel­ki…

Ró­zia któ­ra cały czas sta­ła, trzy­ma­jąc szla­fro­czek na ręku, kła­dzie go te­raz ostroż­nie na po­rę­czy krze­sła i przy­no­si z za pa­ra­wa­nu, za­sła­nia­ją­ce­go łóż­ko, czer­wo­ne, zło­tem szy­te pan­to­fel­ki. Na­stęp­nie klę­ka na dy­wa­nie przed Ste­fą, zzu­wa jej bu­ci­ki i wkła­da pan­to­fle.

Ste­fa wsta­jąc:

Tak… a te­raz daj szla­frok…

Wcho­dzi wraz z Ró­zią za pa­ra­wan i tam się prze­bie­ra, nu­cąc so­bie pół­gło­sem ja­kąś aryj­kę z ope­ret­ki.

Ró­zia za pa­ra­wa­nem: Czy pa­nią prze­cze­sać?

Ste­fa.

Tak… po­praw mi wło­sy, bo może kto…

Wy­cho­dzi z za pa­ra­wa­nu w szla­frocz­ku i sia­da przed tu­ale­tą.

Ró­zia roz­cze­su­je jej wło­sy.

Ste­fa.

Ależ cu­dow­nie! Bie­rze po­da­ny jej przed­miot i nie oglą­da­jąc, rzu­ca na sto­lik obok oto­ma­ny. W na­gro­dę mo­żesz mnie pan po­ca­ło­wać.

Hra­bia po­chy­la się i ca­łu­je ją w usta.

Ste­fa usu­wa się od przy­dht­gie­go po­ca­łun­ku, ze źle ukry­tym wstrę­tem.

Do wi­dze­nia, hra­bio, au re­vo­ir. Ocze­ku­ję pana ju­tro, po pró­bie…

Hra­bia stoi chwi­lę, pa­trząc na nią, po­tem mówi: Do ju­tra tedy. Ca­łu­je jej rękę i z niz­kim ukło­nem wy­cho­dzi.

SCE­NA II.

Ste­fa, Ró­zia.

Ste­fa po odej­ściu h?-abie­go stoi przez chwi­lę w za­my­śle­niu na środ­ku po­ko­ju, na­stęp­nie, jak­by so­bie coś przy­po­mnia­ła, po­glą­da szyb­ko na ze­ga­rek i dzwo­ni na słu­żą­cą.

Ró­zia wcho­dzi.

Ste­fa.

Po­daj mi szla­fro­czek, ten z ko­ron­ka­mi… Prze­bio­rę się.

Ró­zia zni­ka we drzwiach na lewo, i wra­ca po chwi­li, trzy­ma­jąc na ręku ubra­nie.

Ste­fa od­pi­na pa­sek od suk­ni i rzu­ca nie­dba­łym ru­chem na oto­ma­nę, zdej­mu­je ze­ga­rek na dłu­gim zło­tym łań­cu­chu, po­rzu­ca­jąc go zno­wu na krze­sło, od­wią­zu­je kra­wat i roz­pi­na koł­nie­rzyk od sta­ni­ka, a wresz­cie mówi, sia­da­jąc na oto­ma­nie: Po­daj mi pan­to­fel­ki…

Ró­zia któ­ra cały czas sto­la, trzy­ma­jąc szla­fro­czek na ręku, kła­dzie go te­raz ostroż­nie na po­rę­czy krze­sła i przy­no­si z za pa­ra­wa­nu, za­sła­nia­ją­ce­go łóż­ko, czer­wo­ne, zło­tem szy­te pan­to­fel­ki. Na­stęp­nie klę­ka na dy­wa­nie przed Ste­fą, zzu­wa jej bu­ci­ki i wkła­da pan­to­fle.

Ste­fa wsta­jąc:

Tak… a te­raz daj szla­frok…

Wcho­dzi wraz z Ró­zią za pa­ra­wan i tam się prze­bie­ra, nu­cąc so­bie pół­gło­sem ja­kąś aryj­kę z ope­ret­ki.

Ró­zia za pa­ra­wa­nem: Czy pa­nią prze­cze­sać?

Ste­fa.

Tak… po­praw mi wło­sy, bo może kto…

Wy­cho­dzi z za pa­ra­wa­nu w szla­frocz­ku i sia­da przed tu­ale­tą.

Ró­zia roz­cze­su­je jej wło­sy.

Ste­fa po chwi­li:

Do­brze dzi­siaj wy­glą­dam?

Ró­zia.

Pani za­wsze ślicz­nie wy­glą­da… Ste­fa.

Mó­wisz, jak­byś była jed­nym z tych… Ury­wa – po chwi­li mówi obo­jęt­nie: Wiesz, wy­cho­dzę za mąż…

Ró­zia.

A to chwa­ła Bogu…

Ste­fa od­wra­ca się żywo. Dla­cze­go? chwa­ła Bogu?

Ró­zia zmie­sza­na:

Tak so­bie po­wie­dzia­łam… Za­wsze to mieć męża…

Ste­fa pa­trzy na nią ba­daw­czo, krót­ki, urwa­ny śmiech, po­tem od­wra­ca­jąc się, mówi roz­ka­zu­ją­co: Czesz. Po chwi­li ze sztucz­ną obo­jęt­no­ścią: Ró­ziu…

Ró­zia.

Słu­cham pani… Ste­fa.

Czyś ty kie­dy… ko­cha­ła…?

Ró­zia za­trzy­mu­je się na chwi­lę, po­tem wsty­dli­wy śmiech.

Hi, hi, hi… Pani się pyta, czy mia­łam ka­wa­le­ra?

Ste­fa.

Nie… Ob­ser­wu­je ją w lu­strze. Je­steś do­syć ład­na, a więc mia­łaś ich z pew­no­ścią wie­lu… Ja ci się py­tam, czyś kie­dy ko­cha­ła kogo? na­praw­dę…

Ró­zia cze­sząc zno­wu, mówi nie­chęt­nie: Na co to pani wie­dzieć…

Ste­fa.

A więc tak, ko­cha­łaś… To za­baw­ne… Jak­że to było? Mia­łaś wte­dy za­pew­ne pięt­na­ście czy szes­na­ście lat? co? Szes­na­ście lat? A on kto był, ten szczę­śli­wy? Syn go­spo­dar­ski? Pa­ro­bek? Nie, nie – to pew­no był pa­nicz ze dwo­ra… 1 bar­dzo go ko­cha­łaś?

Ró­zia za­kło­po­ta­na, nie­chęt­nie: Pro­szę pani…

Ste­fa.

Aha! o tem się nie mówi! Ka­wa­le­rów swo­ich go-to­wa­byś wy­li­czyć – ale o tem się nie mówi! No i jak­że to było? Maj, wio­sna, nie­świa­do­me, czy­ste po­ry­wy, sło­wi­ki, co? A po­tem on cię po­rzu­cił? Sie­lan­ka! Wy­bu­cha zło­śli­wym śmie­chem.

Ró­zia na­dą­sa­na:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: