Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gracze - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
Lipiec 2010
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Gracze - ebook

Krajowa pisarka i jej pasjonujący thriller kryminalny! Cezary i Michał to nastolatkowie z dwustutysięcznego miasta. Namiętnie grają w gry komputerowe. Michał wychowywany jest przez matkę prostytutkę i ich relacje są bardzo trudne; Cezary pochodzi z typowej mieszczańskiej rodziny, w której rodzice starają się przekazać dzieciom najważniejsze wartości, tłumaczą, czym jest dobro i zło. Pewnego dnia w głowach Cezarego i Michała rodzi się szalona myśl, by wcielić w życie motywy z ulubionej gry - Misji. Chłopcy zamierzają dokonać brutalnego morderstwa - wierzą, że jeśli rozprawią się z „ludzkimi śmieciami", świat zmieni swe oblicze. Ich zamiary przypadkiem odkrywa lokalna dziennikarka Sabina Krop. Sabina, samotna i nieszczęśliwa, jest uzależniona od przesiadywania wieczorami na czatach intenetowych, co stanowi dla niej sposób na odreagowanie stresującej pracy. Czy zdoła zapobiec tragedii, która może rozegrać się tuż obok? Sabina próbuje przeszkodzić „graczom", a jej walka doprowadzi do zaskakującego odkrycia.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-080-0
Rozmiar pliku: 1 011 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Cytat

Zło mnie podnieca. I nigdy nie zrozumiesz, dlaczego tak mi odbiło.

OBIAD JESZCZE SIĘ NIE ZACZĄŁ, GDY ZADZWONILI

Gdy Ewa w łazience staje w rozkroku, wie już, że musi tego ranka usiąść na misce z ziołami. Wie, że napar z kory brzozy pomoże na to dokuczliwe pieczenie, przypadłość każdej, która wiedzie życie za blisko zbyt wielu mężczyzn.

Żółta miska już ląduje na podłodze, elektryczny czajnik zaraz wyłączy się sam, wrzątek westchnie do ziół, a one utoną pod jego ciężarem i nabiorą mocy. Ewa ściąga czerwony szlafrok i kładzie go na pralce. Zioła parują, rozprzestrzeniając się w łazience niczym wściekły ból w Ewy kroczu. Ewa kuca, owijając biodra ręcznikiem frotte. Przyjemne ciepło otula jej pochwę, która wreszcie oddycha parą z żółtej miski.

Wpuść mnie do łazienki! – słyszy, ale nie rzuca się od razu, aby łapać za klamkę, gdy Michał wali pięścią w drzwi. Siedemnastoletni synowie są bardzo niecierpliwi. Michał nie różni się od nich wiele. Może tylko o tyle, że ma matkę żyjącą dzięki hojności pożądliwych żywicieli, ale tego jeszcze nie wie. Właściwie nigdy ma się nie dowiedzieć, bo Ewa robi wszystko, aby się nie dowiedział, i będzie robiła co w jej mocy do ostatnich dni procesu wychowawczego syna. Podejrzewa też, że zabierze tę tajemnicę do grobu, bo w gruncie rzeczy nie ma się czym chwalić.

Mówi spokojnym głosem, że ZARAZ wyjdzie i postanawia, że nie uniesie głosu, nawet gdyby Michał kopnął w drzwi, co zdarza mu się dość często w zniecierpliwieniu. Ewa z ulgą zamyka oczy. Kanał, kiedyś rodny, chłonie ukojenie z kory brzozy. Brązowe włosy, które na co dzień spływają jej falami na plecy, są dziś w nieładzie, a ich fale nie obejmują jak zazwyczaj łagodności smukłych ramion, w soboty bowiem ta piękna klasyczną urodą swych atrybutów kobieta nigdzie nie wychodzi i uważa, że nie musi troszczyć się o wygląd.

Otwieraj! – słyszy znów łomot do drzwi. Nie spostrzegła, że zarazminęło i już jest kilka minut po, co Michał przypomina z wyrzutem, dodając wściekle, że zaraz walnie z buta. Matka unosi biodra energicznie, bo tak jeszcze potrafi w wieku trzydziestu ośmiu lat. Para zamienia się w krople spływające po jej smukłych udach. Ewa nic nie mówi, tylko syczy wściekle do Michała, który daje jej minutę na wyjście z łazienki. Matka nienawidzi obowiązków wobec syna, między innymi opuszczania łazienki, gdy ten wstaje rano i chce ją zawłaszczyć, podobnie jak niemal każdego wieczoru ciało Ewy jest zawłaszczane przez mężczyzn starszych od Michała.

Wreszcie wyszłaś, syn potrąca matkę łokciem, wpychając się do łazienki. Wymieniają wściekłe spojrzenia. Ewa wie, że nie wolno odzywać się do Michała rankiem, bo to grozi awanturą. Chłopak pozbawiony jest werbalnej subtelności, która mogłaby pomóc matce w znoszeniu go na co dzień. Dlatego Ewa znosi go jedynie od święta, czyli wtedy, gdy nie przyjmuje przyjaciół finansujących jej dom, bo z pracy ekspedientki nie może go utrzymać, więc tylko od święta pozwala umęczonemu ciału wypocząć, a sercu otworzyć się na potrzeby dziecka.

Tak dzieje się jedynie w soboty. Niestety, w soboty, podobnie jak w każdy dzień tygodnia, Michał planuje sobie czas przed komputerem lub w towarzystwie kolegów, co oznacza, że drogi matki i syna rozmijają się w przedpokoju.

Dziś jednak ma być inaczej i stanie się tak, gdy Michał wróci ze szkolnego meczu koszykówki. Musi na niego pójść, aby zdobyć punkty z fakultetów, co przyniesie mu pozytywną ocenę z wuefu.

Syn bierze prysznic zużywając hektolitry wody. Tak przynajmniej myśli matka, która z wściekłością przyrządza mu kanapki. Chleb tostowy, plask na blat kuchenny, szynka, plask na chleb tostowy. Cofnij. Najpierw masło, teraz szynka, plask na masło. Koniec. Sałaty zabrakło. Chciałaby, aby zabrał kanapki do szkoły i zjadł po meczu, bo wtedy będzie rósł i pozwoli swym mięśniom powoli zapomnieć o bólu po treningu, Ewa zawija kanapki w folię aluminiową. Wtedy też będzie odczuwał mniejszą złość, którą mógłby zamienić w uszkodzenie czyjegoś ciała, na które dmucha i chucha inna matka, szykująca co rano kanapki. Szum wody w łazience rani Ewy uszy, które mają połączenie z licznikiem w jej głowie. Na liczniku wyskakują comiesięczne dopłaty za zużywaną przez nastolatka wodę. Nadmiar cyfr jest kompatybilny z nadmiarem potu chłopca i nadmiarem testosteronu, który łatwo doprowadzić do wrzenia, a to grozi poparzeniem matki.

Tylko nie rób mi kanapek z chleba tostowego, bo go nie cierpię, i z ohydną szynką, krzyczy syn z łazienki. Z Ewy głowy wylatują wszystkie cyfry świata – za wodę, za szynkę ohydną, za chleb tostowy, za ostatni numerek z Wielką Łapą, Owłosionymi Plecami, Fizykiem, Matematykiem, Alkoholikiem, Abstynentem, Schizofrenikiem, Idealnym Mężem. Nie będzie więc żadnych kanapek i nadmiar złości z powodu głodu nabuzowanego nastolatka może dziś znaleźć ujście w uszkodzeniu czyjegoś ciała nakarmionego kanapkami przez matkę, która wyszła rankiem do sklepu po bułki. To nie żryj, ucina krótko Ewa. Syn jej jednak nie słyszy, bo zawył właśnie, dlatego że uszy ma całe w pianie, a w oczy szczypie go żel na pryszcze, który roztarł niezgrabnie, nie zachował należnej ostrożności przy myciu twarzy, bo nie przeczytał ulotki, gdyż czytać nie lubi, nawet ulotek, bo to trwa za długo, chyba że ktoś by mu przeczytał, tak jak podczas gry komputerowej. Ale trudno do wanny wziąć komputer, bo wtedy syn straciłby jedyną rzecz, którą kocha, gdyż ludzi nie kocha i kochać nie chce, bo ludzie krzywdzą i są krzywdzeni, a to oznacza, że nie są doskonali jak komputer, który oznacza tylko przyjemność najwyższą, najwznioślejszą, najbardziej oczywistą, najbardziej pożądaną, najbardziej spełniającą w tak młodym, delikatnym wieku. I wyjście z wanny dla Michała jest najbardziej bolesną czynnością, jaką wykonuje młody człowiek, który doskonale wie, z czym wiąże się takie wychodzenie z wanny – z wchodzeniem w życie, którego nienawidzi z wzajemnością.

Dlaczego mi nie powiedziałaś, że ten żel szczypie w oczy? Michał szczypie słowem matkę, a ona milczy, bo ma dość głupich pytań nieczytającego chłopaka, który mógłby czytać, bo matka też czyta, ale nie potrafi go namówić, ponieważ wszystko, co robi, napotyka mur nienawiści syna, który matkę uważa za głupią, nawet jeśli matka czyta każdego wieczoru po pracy w sklepie odzieżowym.

Szczypie znów matkę, bo nie ruszyła starego tyłka, jak syn go określa, po bułki, tylko zajmowała bez sensu łazienkę, a przecież nigdzie dzisiaj nie idzie, podczas gdy on zadał jej sensowne pytanie, na które ona nawet nie potrafi odpowiedzieć, jak zwykle, tylko patrzy na niego bez sensu, bo i tak nigdy nie zobaczy w nim grzecznego chłopca, kujona, jedynie człowieka, który poświęca się rankiem, aby iść na mecz i dostać zaliczenie. Jego zachowanie jest więc zasadne, a jej beznadziejne, bo potrafi tylko się gapić, zamiast znaleźć mu w tym czasie czystą koszulę i skarpetki, i dres jakiś albo spodenki, wszystko jedno, i tak mu ten mecz wisi, ale musi iść, więc nago nie pójdzie, jak łajza ostatnia, jak dzieciak bez matki, jak jakiś niedorozwój, pan Andrzej jakiś albo inny Zoofil, recytuje matce w twarz, wymyślonymi na poczekaniu słowami żonglując jak uczuciami tej, której przydarzyło się go urodzić, bo coś jej się kiedyś pomyliło z kalendarzykiem i obserwacją śluzu.

Ewa przeczuwa jednak, że dziś będzie inaczej, bo kiedy Michał wróci, ona będzie czekała na niego z obiadem, zapomni, co jej nawrzucał z rana, usprawiedliwi, że to dlatego, że jest sobota, a on musiał iść na jakiś mecz, biedny chłopak, zupełnie zmielony przez system szkolny, bo kto to wymyśla wuef w sobotę, gdy rodzina może być razem, wyspać się, po ciężkiej nocy zarwanej przed komputerem, która mu się przydarzyła, jak wielu w jego wieku, no po co tak dziecko męczyć i rodzica jego jedynego, też zmęczonego po nocach nad lekturą. I to mu mówi, gdy on zawiązuje buty w przedpokoju, mówi, że go rozumie, bo długo dziś w nocy czytała, noc jej się wydłużyła, kiedy składała litery w słowa, a słowa w zdania, a te znowu w myśli, które jej się pojawiały podczas zaczytania, odskoczni od codzienności, zapomnienia od tego, co jej dolega.

Podbiegłaby do niego, pomogła zawiązać, gdy widzi, jak się męczy sam ze sobą, ale w końcu zawiązał sznurówki drżącymi ze zdenerwowania dłońmi, nadwerężonymi od klikania myszą komputerową, ulżyłaby mu w tym cierpieniu, gdy kurtkę zakłada na mięśnie zmęczone, omdlałe od niewyspania, ale jakże aktywne jeszcze o trzeciej nad ranem, gdy napięte niczym członki jej spragnionych kochanków, przeżywały każdą rundę, każdą walkę, każde sieczenie mieczem, pokonywały wroga, intruza, każdego, kto śmiał przeszkodzić w przeżywaniu jak najdłużej, jak najintensywniej, wielkiej przyjemności. Biedne dziecko dostaje trzy złote na drożdżówkę i jeszcze dwa pięćdziesiąt na wodę, bo po meczu pić się chce, zamyka za sobą drzwi, pogrążając matkę w wyrzutach sumienia, które prowadzą ją wprost do kuchni i natrętnie podpowiadają – zapal gaz, otruj się.

Ale ona wyciąga garnek z podwójnym dnem i wkłada tam mięso jego ulubione, karkówkę, którą przyrządzi tak, jak on lubi i nakarmi go, aby miał siłę z nią walczyć i z życiem w ogóle, które mu dostarcza tak wielu przykrości, nawet jeśli ona robi wszystko, by niczego mu nie zabrakło, chociaż jest sama i jest jej ciężko, a gaz syczy tak przyjemnie, że chętnie by zdmuchnęła ogień i zostawiła tylko to syczenie, i tak usnęła, a on by wrócił i zastanowił się, jak bardzo musiała cierpieć, jeśli ten gaz ją uwiódł, a syn rodzony nie przekonał, że warto dla niego było zostawić ogień, karkówkę podać z niego zdjętą, a nie zamienić się w trupa, z którym on nie będzie wiedział, co zrobić, bo nie czytał nigdy, co się robi ze zmarłymi, w grach komputerowych można mieć życie za życiem, a jeśli nawet bohater umiera, gracz nie troszczy się, co zrobić ze zwłokami. Idzie dalej, do następnej rundy.

Lecz myśli natrętne opuszczają ją, gdy dzwoni telefon, a karkówka własnym sosem przyobleczona zapowiada rodzinne, z synem u stołu, popołudnie.

Gdy biegnie do telefonu przez przedpokój pełen zapachu ulubionego mięsa syna, myśli, że to on z przeprosinami, bo przecież tak zawsze robi, dzwoni do matki, żeby zapomniała, co mówił w złości, która mu mija, gdy wychodzi i trochę się przewietrzy.

To jednak nie jego głos słyszy w słuchawce, tylko starszy, bardziej doświadczony, bardziej uprzejmy i opanowany głos, który wie, co trzeba w danej chwili powiedzieć, aby zdobyć kobietę, aby się zgodziła na to, co chce jej zaproponować.

Głos proponuje jej randkę, po której lodówka zostanie solidnie zapełniona, i nieważne, że jest sobota, podczas której ona powinna odpocząć, i którą traktuje jak świętość, jedyną w swym grzesznym życiu. Głos dziś właśnie, koniecznie zaraz, chce zamienić się w ruch ciała, w szybki odtwarzacz dźwięków o wysokiej częstotliwości westchnień, które pozwolą mu błyskawicznie osiągnąć pożądany stan ejakulacji. Głos wszystko to mówi Ewie, która waha się między karkówką a karkiem dojrzałego mężczyzny, więc odpowiada mu, że dziś świętuje z synem, który jest na meczu, ale wróci niebawem na wspólny posiłek, na wspólne popołudnie w murach wreszcie innych niż szkoły, pełnych rodzinnego ciepła stworzonego na tę okoliczność, długo wytęsknioną, namaszczoną sosem pieczeni z garnka z podwójnym dnem, bo innej Ewa nie potrafi przyrządzać.

Głos jednak nie waha się tak jak Ewa, bo jest pewny siebie, gdyż jego pewność jest wprost proporcjonalna do pieniędzy zarabianych w innej niż Ewa pracuje korporacji. Głos pracuje dla koncernu, Ewa dla drobnego handlowca, koncern wzmacnia głos, który staje się z każdym rokiem pracy potężniejszym barytonem, głównie za względu na ilość papierosów wypalanych z powodu stresujących sytuacji w pracy, Ewa wzbogaca handlowca, który z każdym dniem pracy przegrywa z koncernem.

Głos miętosi każde słowo, przeżuwa dokładnie i wypluwa tak, jak i jego wypluwa korporacja, która na co dzień nie pozwala mu pluć na siebie, dlatego też głos nabiera jeszcze większej pewności, bo dziś jedynie jest wolny od wpływów korporacji żywicielki, w której spędza wszystkie wieczory w tygodniu. Dziś chce zadowolić się najlepszą dziwką, jaką zna, zapomnieć w tym dniu o niechętnej, bo zmęczonej żonie, dzieciach, które planują sobotę bez ojca i innych członkach rodziny, którym słowo członek nie kojarzy się z niczym dobrym, bo w pewnym momencie wspólnego życia rodzina staje się mechanizmem rozczłonkowanym na swoje sprawy, odbywające się w osobnych pokojach i łazienkach, aby każdy mógł cieszyć się swoją intymnością.

Ewa nawet po tych słowach, które sprawiają, że żal jej głosu, tak jak żal jej nieobecnego syna, który poszedł na szkolny mecz bez kanapek z ohydną szynką, nie chce ulec namowom. Czułość do głosu podpowiada jej, że należy jak najszybciej skończyć tę rozmowę, nawet za cenę braków w pełnej zwykle lodówce, bo głos bez wątpienia się zniechęci i przestanie odczuwać chęć na spotkanie z kobietą, która mimo że jest prostytutką codzienności, gdyż zapełnia lodówkę produktami od niego, mówi o świętej sobocie przeznaczonej dla syna chętniej niż o sobocie przeznaczonej na pozakorporacyjne umizgi głosu.

Ewa domyśla się już, że nie powinna odmawiać głosom o podobnym tembrze, bo staje się coraz starszą Ewą, której ciało topnieje we wzrastającej temperaturze lat, kurczy się w wyniku bezlitosnej biologii i chemii, które po dwudziestce przestały być tylko lekcjami szkolnymi, ale stały się lekcjami życia, które Ewa każdego ranka zaczyna o siódmej rano.

Ewa ściska więc nerwowo słuchawkę telefonu bezprzewodowego i tłumaczy głosowi, że dziś nie jest tym dziś, którego głos oczekuje, bo oczekiwanie Ewy jest tego dnia uszyte na miarę syna, przemyślane i jednoznaczne tak jak zajęcie, które przyszło jej uprawiać jako matce pozbawionej wyboru innej jakości życia niż jakość zużywania ciała do łatwego zdobywania pożywienia w procesie wychowywania syna, który jest procesem trudnym. Nie można bowiem robić naraz dwóch trudnych rzeczy w obliczu świata stawiającego wymagania bycia perfekcyjną, taki świat rozlicza każdego dnia z efektów, zarówno pracy zarobkowej, jak i zajęć wychowawczych, i nie różni się od świata korporacyjnego, bo jest równie intensywnie wsysającą gąbką wysiłku, który trzeba wykonać, aby znieść konsekwencje wyboru. I Ewa je znosi, odkąd skończyła dwadzieścia trzy lata, odkąd pierwszy głos powiedział do niej kurwo.

Ten dzień pamięta Ewa bardzo dobrze, bo był to pierwszy dzień, gdy czuła głód uwierający ją w całym ciele, który nie dawał odpoczynku myślom i tkankom przywykłym całą powierzchnią do czucia niemowlęcia. Głód zaczął rozprzestrzeniać się po pustych blatach kuchennych, wszedł do pojemnika na chleb i westchnął pustką, zajrzał do lodówki i ziewnął nudnym niczym, w którym było tylko minus dziesięć stopni, obił się o kuchenkę, na której wypełniony powietrzem garnek patrzył w sufit oblepiony grzybem nie do zjedzenia. Wtedy matka zdała sobie sprawę, że poszukiwanie przez trzy miesiące lepszej niż ekspedientki pracy, musi prowadzić nieuchronnie do decyzji o puszczaniu się prowadzącej dom, w którym jest niemowlę płci męskiej, jedyny mężczyzna, wobec którego matka odczuwa silny instynkt opiekuńczy nadzorujący jej zdrowy rozsądek, i garnek, który trzeba koniecznie zapełnić pełnowartościowym produktem, zapewniającym przetrwanie wartości macierzyńskich, bo inne wartości w tych okolicznościach przestały mieć znaczenie.

Warto ść matki w ciągu miesiąca wzrosła za to z kwoty zero, bo tyle zostawało jej po opłatach czynszu i prądu, do ośmiuset złotych miesięcznie zarobionych w sklepie, z czego trzy czwarte Ewa lokuje na koncie, aby zapewnić synowi bez teraźniejszości w szczęśliwej rodzinie, przyszłość w jego rodzinie, którą na pewno zbuduje, bo będzie miał dobry start dzięki zarobionym przez matkę pieniądzom, ulokowanym na koncie w trzech czwartych, bo resztę pochłania czynsz, a jedzenie dostarczają jej mężczyźni, z którymi Ewa chodzi do łóżka, stosując wymianę towarową.

Ewa wie, że wychowanie dziecka jest rzeczą trudną, więc przykrywa wyrzuty sumienia makijażem powinności, tak jak przykrywa oblicze pudrem przed kolejnym zbliżeniem za jedzenie. W ten sposób oddala od siebie refleksję, że pracować tak będzie mogła, dopóki jej ciało nie przyoblecze się żałobą po młodości.

Kiedy Ewa rozmawia z głosem, a karkówka już prawie gotowa woła ją do kuchni zapachem przywierania do podwójnego dna, jest przekonana, że właśnie dziś jest czas podjęcia decyzji w sprawie życia zawodowego. Ewa liczy drugą połową uwagi, bo pierwsza jest wciąż uczepiona tembru głosu w słuchawce, że ma na koncie wystarczająco dużo pieniędzy, aby założyć własną firmę nieopartą na opieraniu się na męskim pożądaniu. Gdy myśl ta zdominowuje drugą połowę uwagi, Ewa żegna głos w słuchawce grzecznym żegnam na zawsze i nie obchodzi mnie, co pan zrobi ze swoją sobotą, bo moja należy do karkówki, podwójnego dna w garnku i syna, który za godzinę wróci z meczu.

Głos stanowczo mówi, że jest nędzną dziwką, która nie wie, komu odmawia i będzie tego żałowała, bo głos ma taką moc sprawczą, że szepnie zdecydowanie komu trzeba, aby kto trzeba z Ewą nigdy więcej się już nie zadawał, a to oznaczać będzie dla Ewy koniec karkówki, na którą nie będzie jej stać, i koniec wobec syna, który przyzwyczajony, że niczego mu nie brakowało, teraz dopiero jej pokaże, jak gorzko smakuje męska złość w pełnym braków domu z powodu nierozsądku matki.

I skąd tyle jedzenia weźmiesz Ewo? – mówi w wołaczu głos, co da ci większą satysfakcję finansową niż rozkrok między światem przyzwoitości a światem rozpusty, który był twoim poczuciem bezpieczeństwa w niebezpiecznym boksowaniu się z rzeczywistością, z opinią społeczną, z opinią o sobie samej, która i tak jest zła, ale w chwili zapłaty za orgazm lepsza, z opinią syna, który nic nie wie, a który wreszcie zapyta, jak będziemy teraz żyć. Kto ci pomoże, Ewo, skoro w życiu, które przyszło ci wieść, nie ma przyjaciół, tylko klienci żywieniowi, o których chcesz jak najszybciej zapomnieć. Kto ci pokaże inną drogę, skoro wszystkie twoje drogi prowadziły dotychczas do łatwego zarobku, a każdy inny jest mozolny, wymagający poświęcenia więcej czasu i uwagi, które zawsze miałaś podzielone na syna i na łóżko w hotelu lub w domu podczas nieobecności syna, które trzeba opuścić, zanim wróci ze szkoły lub zanim wstanie do niej rankiem. Jak znajdziesz łóżko dobrej posady, które nie będzie łóżkiem w tobie tylko znanym rozumieniu, bezrozumna kobieto, bezimienna, niewykształcona, nieprzywykła do życia, w którym trzeba pokonywać szczeble kariery, szczeble układów, stosunków, w innym rozumieniu kontaktów międzyludzkich, niż ty znasz i doświadczyłaś.

Mimo to Ewa odkłada słuchawkę telefonu bezprzewodowego, wcześniej nacisnąwszy czerwony przycisk, co pozwala nie słyszeć odgłosu podcinania jej świeżo wyrośniętych skrzydeł przez głos z korporacji.

Ewa gładzi nowe skrzydła w drodze do kuchni, gdzie już czeka nakrycie dla dwóch osób – syna i matki, która właśnie postanawia zmienić swoje życie, o czym za czterdzieści minut poinformuje syna, głodnego po powrocie z meczu, bo oparł się jej kanapkom z ohydną szynką.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: