Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Guy Martin. Motobiografia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Guy Martin. Motobiografia - ebook

Od zawsze był uzależniony od prędkości i uwielbiał życie na krawędzi. Fascynowała go też mechanika. Nim skończył dziesięć lat, umiał już rozbierać i składać silniki. W szopie swojego ojca spędzał więcej czasu niż on sam. Takie były początki przygody z motoryzacją, która stała się sposobem na życie.

W tej książce Guy Martin, gwiazda wyścigów motocyklowych, mechanik ciężarówek i prezenter telewizyjny, opowiada o swoim dzieciństwie i młodości, poszukiwaniu nowych wyzwań i spoglądaniu śmierci w oczy. Wyjaśnia, dlaczego kocha ścigać się na motocyklach, wspomina swoje największe szaleństwa, a także zdradza, co czuł, gdy na wyspie Man zaliczał uślizg przy prędkości ponad 270 km/h….

Motobiografia – pierwsza w Polsce autobiografia motocyklisty. Prawdziwa i fascynująca historia człowieka, który nie wie, co to strach. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich amatorów jazdy bez trzymanki!

***

Klimat wyścigów motocyklowych na wyspie Man niewątpliwie jest mistyczny, to coś jak religia. Miałem okazję go doświadczyć, będąc tam kilka lat temu jako kibic. Czytając tę książkę, poczułem, że jestem po drugiej stronie, że jestem jednym z tych bogów, którzy pędzą po krętych drogach 300 km/h z głową kilka centymetrów od betonowych ogrodzeń i budynków. Z autobiografii Guya Martina dowiadujemy się, jak ze zwykłego, choć szalonego chłopaka można takim bogiem się stać.
Adam Badziak, mistrz polski w wyścigach motocyklowych, komentator i ekspert MotoGP

Guy Martin nie jest kolejną sterowaną przez PR-owców gwiazdą sportów motorowych. Od splendoru woli kanał, w którym nadal w wolnych chwilach godzinami naprawia ciężarówki, ale choć sam przyznaje, że jest trochę dziwakiem, ma też charakter, którego rywale mogą mu pozazdrościć. A poza tym ma chyba najlepszą, choć i chyba najbardziej niebezpieczną robotę na świecie. Na życie, życiem tym ryzykując, zarabia, ścigając się w motocyklowych wyścigach ulicznych, ze słynnym TT na wyspie Man na czele. Co za gość! Oto jego historia…
Michał Fiałkowski, komentator i dziennikarz MotoGP

Przyznanie się do oszukiwania na zawodach, zdradzania dziewczyny czy przekonania, że bawełna bierze się ze strzyżenia owiec, wymaga odwagi. Książka Guya Martina jest wielką opowieścią o odwadze potrzebnej do ścigania się między murami domów z prędkością 300km/h i odwadze, by być sobą zawsze i wszędzie. To nie tylko fascynująca opowieść o zawodniku motocyklowym – życiorys Martina dowodzi, że można zostać gwiazdą, naprawiając ciężarówki i buntując się przeciwko konsumpcyjnej rzeczywistości dzisiejszego świata.
Piotr „Pejser” Surowiec, red. naczelny „MotoRmanii”

BIOGRAM

Guy Martin
(ur. 4 listopada 1981)
Brytyjski motocyklista, mechanik i prezenter telewizyjny. W ulicznych wyścigach motocyklowych debiutował w 1998 roku, sześć lat później po raz pierwszy wystartował w najbardziej prestiżowym Isle of Man TT. Ma na swoim koncie kilka rekordów Guinnessa – na przykład w marcu 2016 roku pobił rekord prędkości na ścianie śmierci, gdzie przeciążenia sięgały 6G. Jego kariera telewizyjna rozpoczęła się w 2011 roku po występie w dokumencie Closer to the Edge traktującym o kulisach TT. Później w Channel 4 prowadził program Speed with Guy Martin. Na co dzień pracuje jako mechanik samochodów ciężarowych.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7924-479-9
Rozmiar pliku: 11 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog Koniec Gry

Właśnie wyjechałem z alei serwisowej po pit stopie. Z głową za owiewką, siłując się z 210-konną hondą fireblade na przedmieściach Douglas, stolicy wyspy Man, rozpocząłem kolejne 61-kilometrowe okrążenie na wyspie. Jeden z moich mechaników, Cammy, powiedział mi, że prowadzę, ale mam tylko sekundę przewagi. Jego głos brzmiał inaczej. Zazwyczaj jest tak spokojny, jakby odczytywał listę zakupów, ale nie tym razem. Wiedział, że możemy wygrać.

Właśnie zaczynałem trzecie okrążenie wyścigu Senior TT na wyspie Man w 2010 roku, ostatnich zawodów w trwających dwa tygodnie zmaganiach. Wyścigu, który za wszelką cenę chciałem wygrać od sześciu lat. To była moja ostatnia w tym roku szansa sięgnięcia po zwycięstwo w TT. Dawałem z siebie wszystko.

W tamtym tygodniu przegrałem już wyścig o trzy sekundy. Trzy sekundy na dystansie 241 kilometrów, w wyścigu, który trwa godzinę i 12 minut, czyli 4300 sekund. O zwycięstwie zadecydowało 0,21 procent czasu. To oczywiste, że we współczesnych wyścigach ulicznych liczy się każda sekunda.

Przejechałem przez Bray Hill z pełnym zbiornikiem paliwa i nową tylną oponą. 24 litry benzyny bezołowiowej sprawiają, że zatankowany pod korek motocykl prowadzi się inaczej niż podczas jazdy na oparach, ale wiem, jak sobie z tym poradzić. Pięć kilometrów od alei serwisowej dojeżdżam do Ballagarey. To jeden z tych zakrętów, które sprawiają, że ścigam się po drogach. Łuk dla prawdziwych facetów. Skręcasz w prawo, jadąc ponad 270 km/h, zwieszasz się z motocykla i patrzysz najdalej przed siebie jak to możliwe, czyli w tym przypadku niedaleko. Jak wiele łuków na wyspie Man i na innych torach, w których się specjalizuję, to tak zwany ślepy zakręt. Kiedy w niego wjeżdżasz, nie widzisz, co znajduje się na wyjściu.

Przejeżdżałem przez Ballagarey setki razy na pełnym gazie, ale tym razem coś się wydarzyło. Przednia opona straciła przyczepność i wpadła w uślizg. To początek wypadku. Nic nietypowego. Kiedy walczę o zwycięstwa, regularnie ratuję się z takich uślizgów. W najszybszych zakrętach motocykl zawsze znajduje się na krawędzi przyczepności i upadku, trzymając się drogi wystarczająco, by jechać w odpowiednim kierunku. Nieco przyspieszysz i przednia opona krzyczy: „Dość!”. Nieco zwolnisz i już nie liczysz się w walce o zwycięstwo.

Podczas gdy przednia opona ślizgała się po asfalcie, ja starałem się uratować sytuację. Myślałem: „Mam to, mam to, mam to, mam to, mam to…”. Czasami udaje mi się poradzić sobie z uślizgami przedniej opony, kiedy motocykl jest w tak dużym złożeniu, że opona traci przyczepność. Możesz ratować się kolanem lub dodać trochę gazu, aby ponownie złapać przyczepność. Jedno jest pewne. Nie możesz wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, jak mocne wciśnięcie hamulca, ani panikować, bo właśnie wtedy spadasz z motocykla.

Myślałem o tym wszystkim, kiedy maszyna ślizgała się w stronę kamiennej ściany, która otaczała zewnętrzną tego łuku, a ja coraz bardziej traciłem nad nią kontrolę. Wtedy w mojej głowie pojawiła się myśl: „To już koniec”. Przy takich prędkościach, w takich zakrętach, nie zeskakujesz z motocykla, tylko po prostu go puszczasz. Zwieszałem się z hondy CBR1000RR, jak to tylko było możliwe, a nawet bardziej. Puściłem kierownicę i sunąłem wzdłuż drogi. Nie myślałem: „To będzie bolało”, tylko: „Co będzie, to będzie”.ROZDZIAŁ I BEZ DRUGIEGO IMIENIA

Pojawi się miarka do spaghetti i rozpocznie się pogoń.

Zawsze mówiłem, że urodziłem się i wychowałem w Kirmington, bo do niedawna uważałem prawdziwe miasto mojego urodzenia za dziurę. Prawda jest taka, że pojawiłem się na tym świecie w Grimsby w 1981 roku. Urodziłem się w szpitalu w Nunsthorpe, najgorszej dzielnicy miasta. Byłem i nadal jestem Guyem Martinem. Nie mam drugiego imienia.

Ojciec nie asystował przy moim porodzie. Był w szpitalu podczas narodzin mojej starszej siostry, Sally, ale musiał czekać na zewnątrz. W tamtych czasach ojców nie wpuszczano na salę, kiedy dziecko przyjęło w łonie pozycję pośladkową i sytuacja się komplikowała. Kiedy nadeszła pora moich narodzin, ojciec był razem z mamą, ale o ósmej wieczorem położna powiedziała im, że do północy nic się nie wydarzy. Pojechał więc do Scanlink po potrzebne mu do pracy części do ciężarówek, i przegapił poród, który nastąpił o dziewiątej wieczorem. Był jednak obecny przy narodzinach Stuarta i Kate. Moja młodsza siostra tak spieszyła się na ten świat, że w drodze do Grimsby Maternity Hospital zapaskudziła mu tapicerkę forda granady.

Moja mama, Rita, jest o dziewięć lat młodsza od ojca. Gdy się poznali, miała zaledwie 16 lat. Różnica wieku prowadziła chyba do pewnych nieporozumień pomiędzy ojcem i jego ówczesnymi kumplami. Kiedy jednak oglądam stare zdjęcia moich rodziców, mimo blisko dziesięcioletniej różnicy wieku nie wyglądają razem źle. Zawsze sprawiali wrażenie zakochanych w sobie na zabój.

Ian Martin i Rita Kidals pobrali się sześć lat później, kiedy moja mama skończyła 22 lata, a ich pierwsze dziecko, Sally, pojawiło się na świecie dwa lata po ślubie. Sally miała tylko cztery miesiące, kiedy zostałem poczęty. Mama mówi, że doszło do tego po powrocie z jej pierwszego wieczornego wyjścia po narodzinach Sally.

4 listopada 1981 roku rodzina Martinów, z 13-miesięczną córką i jednodniowym synem, opuściła szpital, wskoczyła do samochodu i pokonała 19 kilometrów w drodze do mojego pierwszego domu, mieszkania w Caistor. Znajdowało się na drugim piętrze, obok budynku był ładny, duży ogród i piaskownica. Wejście znajdowało się na tyłach sklepu przy Bank Lane.

Nie pamiętam tego miejsca zbyt dobrze, bo kiedy miałem zaledwie trzy lata, przeprowadziliśmy się do domu przy Gravel Pit Lane w Kirmington, gdzie moi rodzice mieszkają do dziś. Teraz dom otoczony jest iglakami, ale w tamtych czasach był to zwykły płot z drutem kolczastym.

Mój ojciec od czasu do czasu ścigał się na motocyklach. Startował na własną rękę, więc sam płacił za swoje występy. Czasami zdobywał nagrody finansowe. Co prawda ścigał się dla przyjemności i nigdy nie planował kariery w tej dyscyplinie, ale ścigając się w serii Shell Oils, rywalizował z największymi zawodnikami tamtych czasów. Był to odpowiednik dzisiejszych mistrzostw Wielkiej Brytanii w klasie Superbike. Startował w wyścigach TT na wyspie Man 15 razy i był jednym z czołowych zawodników występujących na własną rękę. Zaczął się ścigać dopiero, gdy miał około 25 lat.

Ramy okien na Gravel Pit Lane zaczęły gnić. Aby je naprawić, ojciec musiał sprzedać swoje suzuki 1000 z ramą P&M, na którym zajął 12. miejsce w wyścigu TT na wyspie Man w 1983 roku. Był wtedy najwyżej sklasyfikowanym zawodnikiem startującym na własną rękę. Miał solidnie przerobiony motocykl i do dzisiaj czasami go wspomina, ale podwójne szyby w oknach były wtedy ważniejsze. Te ramy musiały być w naprawdę złym stanie.

Nie mieliśmy telefonu do czasu, kiedy mój dziadek trafił do szpitala, gdy miałem dziesięć lat, czyli do 1991 roku. Do tego momentu korzystaliśmy całą rodziną z tradycyjnej czerwonej budki telefonicznej stojącej po drugiej stronie ulicy. Pamiętam, że kiedy mój ojciec się ścigał, zawsze dzwonił o określonych porach, aby dać znać, że wszystko z nim w porządku. Mama szła do budki i czekała na telefon.

Ojciec pracował przez siedem dni w tygodniu. Szczególnie kiedy oszczędzał na motocykl. Naprawiał ciężarówki przez sześć dni, a tak naprawdę pięć i pół. Czasami w niedzielę jeździł ciężarówkami w innej firmie. Razem z Sally wskakiwaliśmy z nim do kabiny, siadając na leżance z tyłu. Pieniądze zarobione w niedzielę szły na wyścigi lub projekty motocyklowe.

Ojciec pracował na własny rachunek od 1995 roku. Kiedy się urodziłem, był zatrudniony w firmie przewozowej RK Hirst, na tym samym placu, na którym pracuje obecnie. Po tym, jak poznał moją mamę, ale przed ślubem, pracował w Nigerii jako monter w firmie budującej drogi. Mama była w owym czasie zatrudniona w hotelu w Niemczech. Rozstali się na jakiś czas, ale to właśnie wtedy, oddaleni od siebie o tysiące kilometrów, zdali sobie sprawę, jak bardzo za sobą tęsknią, i postanowili się pobrać. Pewnego dnia trafiliśmy razem z Sally w garażu na listy miłosne, które ojciec przesyłał z Nigerii. Zaplanowali z mamą powrót do Anglii i zostali małżeństwem trzy tygodnie później. To było 35 lat temu, a oni do dziś są razem.

Nawet teraz, choć ojciec jest już po sześćdziesiątce i nadal pracuje, wygląda tak samo jak na zdjęciach sprzed 20 lat, kiedy byłem dzieckiem. Miało to duży wpływ na moje poglądy na pracę i życie. Ciężka praca nigdy mu nie zaszkodziła. Wręcz przeciwnie. Mój ojciec zajmował się ciężarówkami przez ponad cztery dekady i nadal jest silny jak lew. Pracuje w kanale warsztatowym pod takimi pojazdami, jak scania 4210. Sześciometrowe drzwi warsztatu są otwarte na oścież niezależnie od pogody, przed którą nie chroni go nic poza niebieskim kombinezonem, gorącą herbatą i olejem z wątroby dorsza. Jest w lepszej formie niż wielu facetów o połowę od niego młodszych.

Jeśli spotkałeś Iana Martina 30 lat temu, z pewnością dzisiaj byś go rozpoznał. Zawsze nosił brodę, kozią bródkę lub wąsik widywany u gwiazd porno. Zmieniał styl co trzy lata, a ja nigdy nie rozgryzłem dlaczego. Od kiedy tylko pamiętam, nosił okulary, zawsze w takim samym stylu: duże, prostokątne i grube jak dno butelki od piwa.

Te okulary stały się legendarne w targowym mieście Caistor. Jeśli Ian Martin ściągał okulary, było jasne, że będzie draka, bo lubił bójki. W Grimsby, Market Rasen i Caistor ojciec miał opinię walecznego, choć nie odziedziczyłem po nim tej cechy. Jeśli zdejmował okulary, lepiej było się odsunąć. Słyszałem wiele opowieści, ale na szczęście nigdy nie widziałem go podczas rozróby. Dla niego tak chyba wyglądał po prostu udany wieczór: wyjść z domu, upić się i z kimś pobić.

Słynna piosenka Eltona Johna z 1973 roku, Saturday Night’s Alright (For Fighting) (Sobotnia noc jest odpowiednia na bójkę) to opowieść o rywalizacji Caistor i Market Rasen, ponieważ współautor piosenek Eltona, Bernie Taupin, pochodzi z leżącego 24 kilometry od Caistor Normanby-by-Spital. W tamtym okresie chłopaki nie przepadali za sobą, a miasta dzieliło zaledwie 13 kilometrów. To były czasy modsów i rockersów, więc niewiele potrzebowali do bitki. Pewnej nocy nieznany jeszcze wtedy autor piosenki był w Aston Arms w Market Rasen, a kilku cwaniaczków z Caistor przyjechało do miasta, aby szukać kłopotów. Mój ojciec jest pewien, że on sam należał do grupy osób, które Taupin opisał w swoim tekście.

Bycie synem Iana Martina pomagało, bo dzięki temu rzadko ktoś mnie zaczepiał. Wiele po nim odziedziczyłem. Pewnie więcej niż bym chciał, ale nigdy nie biłem się dobrze. Zdarzało mi się przyłożyć komuś w samoobronie, kiedy musiałem, ale nigdy nie szukałem guza. Ci, którzy to lubili, zazwyczaj dobrze się jednak zastanowili, zanim mnie zaczepili. Jest jeszcze coś, co pozwoliło mi uniknąć kłopotów, w jakie często się wpada w piątkowe i sobotnie wieczory w miasteczkach i miastach w całej Wielkiej Brytanii: nigdy nie przepadałem za alkoholem i rzadko wychodziłem do pubów. Mimo wszystko zdarzało mi się oberwać. Kiedy byłem nastolatkiem, straciłem węch po tym, jak dostałem w lampę na ulicy w Lincoln.

Choć ojciec był zakochany po uszy w mamie i kupował jej kartki na walentynki i tego typu okazje, to kiedy dorastałem, nie przesadzał z czułością. Jeśli wszystko szło dobrze, poklepał nas po ramieniu. Nie był zbyt rozmowny i cały czas pracował. Zanim zacząłem pomagać mu w pracy, widywaliśmy się praktycznie tylko wieczorami, w sobotnie popołudnia i czasami w niedziele.

Moja mama, Rita, to świetna, ale dziwna babka. Nie w sensie towarzyskim. Po prostu jest zdecydowana i uparta. Pewnie mam to po niej. Kiedy byłem młody, uważałem Ritę Martin za najgorszą matkę pod słońcem, ale jestem pewien, że wiele osób myśli tak o swoich rodzicach i dopiero później rozumieją, jak bardzo się mylili! Duża Rita nie dawała sobie w kaszę dmuchać, dlatego myślałem, że jest dla mnie za ostra; ale patrząc wstecz, uważam, że miała słuszne podejście. Nauczyliśmy się odróżniać dobro od zła. Nie byliśmy krnąbrni i aroganccy, a w naszym domu nie było miejsca na nieposłuszeństwo. Jeśli zachowywaliśmy się nieodpowiednio, obrywaliśmy. Dostawaliśmy miarką do spaghetti, 15-centymetrowym płaskim kawałkiem drewna o zaokrąglonych krawędziach. To narzędzie kuchenne z dziurkami o różnych średnicach, które pomaga ocenić, jak dużo makaronu wrzucić do garnka. Mama przerzuciła się na miarkę do spaghetti jako narzędzie do utrzymania dyscypliny wśród dzieci, kiedy zdała sobie sprawę, że drewniane łyżki po prostu się nie sprawdzają. Zresztą nieźle sobie z tym radziła. Miarka była wystarczająco gruba, aby nie pęknąć, ale jednocześnie na tyle cienka, że uderzenie nią solidnie bolało.

Lanie po czterech literach zawsze zaczynało się tak samo: najpierw byliśmy niegrzeczni albo nie słuchaliśmy mamy, kiedy zwracała nam uwagę. Kładła więc dłoń na uchwyt szuflady z przyborami kuchennymi i spoglądała na nas. Na tym polegało pierwsze ostrzeżenie. Jeśli nic sobie z niego nie robiliśmy, zamykała okno, aby nie słyszeli nas sąsiedzi. Wtedy wiedzieliśmy już, co nas czeka. Pojawiała się miarka do spaghetti i rozpoczynała się pogoń. Zanim moje zachowanie się poprawiło, mama lała mnie po tyłku przynajmniej raz w tygodniu. Zazwyczaj dostawałem klapsa w biegu. Szybki ruch nadgarstkiem wystarczył, aby zabolało.

Mimo wszystko nie miałem źle. Moja starsza siostra Sally była w dużo gorszej sytuacji, a najgorzej z nas dostawał Stu. Był nieznośnym małym łobuzem. Zawieszano go także w szkole – za wystawianie pośladków przez okno autobusu, rzucanie śnieżek w klasie, wybijanie szyb… Kate jest najmłodsza i z tego, co pamiętam, nigdy nie dostała lania. Kiedy była bardzo mała, prawie umarła na krztusiec. Cała zsiniała i zdaniem taty naprawdę niewiele brakowało. Trafiła do szpitala w Grimsby i wyszła z tego. Trochę to wykorzystywała, jeszcze do 11. lub 12. roku życia. Mama nigdy nie odmierzyła jej spaghetti.

Często słyszeliśmy groźbę: „Poczekajcie, aż ojciec wróci do domu”, ale nigdy nic nam nie zrobił. Na Gravel Pit Lane to Duża Rita wykonywała wyroki. Oczywiście nie byliśmy maltretowani. Miałem fantastyczne dzieciństwo. Była świetną matką. Nadal jest.

Sama Rita miała jednak dość trudne dzieciństwo.

Gdy była mała, pewnego razu koledzy w szkole rozmawiali o Świętym Mikołaju. Pobiegła do domu podekscytowana i opowiedziała o wszystkim swojej mamie, Wielkiej Lil, która zapytała, kto zawracał jej głowę takimi głupotami! Mama nie przeniosła tego jednak na swoje dzieci. Sally miała 12 lat, gdy zaczęła wątpić w istnienie Świętego Mikołaja, a święta zawsze były w naszym domu wspaniałym okresem. W Wigilię ojciec zawsze wypijał kilka drinków i pozwalał nam przynieść do domu króliki. To był jedyny dzień w ciągu roku, kiedy mogliśmy to robić, ale działo się tak w każde święta. W południe ojciec zawsze był już zalany w trupa. Tylko wtedy widziałem go pijanego. Zachowywał się jak kompletny wariat, pełzając po podłodze razem z naszymi królikami.

Rita miała pewne dziwne zasady. Nie pozwalała nam oglądać Grange Hill, aby nie sprowadziło nas to przypadkiem na złą drogę. Kiedy bawiliśmy się na podwórku z dzieciakami, które jej zdaniem miały na nas zły wpływ, krzyczała: „Macie gotową herbatę”, choć wypiliśmy ją już wcześniej. Chciała, żebyśmy wrócili do domu, ale nie mówiła tego wprost. Być może nie chciała, aby myślano, że patrzy na kogoś z wioski z góry, choć tak właśnie było.

Gdy Sally i ja byliśmy mali, mama miała trójkołowiec na pedały, który kupiła od policjanta z Riby. Jeździliśmy razem na Humber Bridge, siedząc za nią w koszu i patrząc na wyprzedzające nas samochody. W obie strony do pokonania było ponad 30 kilometrów, a nasza dwójka siedziała z tyłu. Wokół kolan mieliśmy owinięty stary, zardzewiały łańcuch – i to tyle, jeśli chodzi o bezpieczeństwo! Kaski? Żartujecie, prawda?

Rita była konkretną babką. Pewnego razu spadłem z drabinki na placu zabaw i uderzyłem się w rękę. Powiedziałem mamie, że jest złamana, ale ona tylko się jej przyjrzała i stwierdziła, że wszystko z nią w porządku. Gdy ojciec wrócił z pracy, pokazałem mu rękę. Podzielał moje zdanie, więc zabrał mnie do szpitala. Ręka rzeczywiście okazała się złamana. Dziwnym zbiegiem okoliczności tamtego dnia dwóch innych z 18 uczniów mojej szkoły, Kirmington Church of England Primary School, także złamało ręce. To było nietypowe. 17 procent uczniów złamało ręce w odstępie 12 godzin. Lokalna gazeta przysłała nawet fotografa.

Kiedy byłem mały, jeździliśmy na wakacje do Butlin w Skegness. Gdy miałem 13 lub 14 lat, polecieliśmy wszyscy na Teneryfę na nasze pierwsze zagraniczne wczasy. A po tym, jak Sally skończyła 16 lat i weszła w etap, kiedy nie chciała już jeździć na rodzinne wakacje, całą szóstką polecieliśmy na nasze ostatnie wspólne wczasy, na Florydę. Wszyscy wspominamy je jako nasz najlepszy wyjazd. Na tym etapie firma ojca dobrze prosperowała, a on dzięki ciężkiej pracy nieźle zarabiał.

Rita pochodzi z Hull, ale jej ojciec był Łotyszem. Po inwazji nazistów w 1941 roku Voldemars Kidals został zmuszony do udziału w wojnie po stronie niemieckiej. Był jednym z 200 tysięcy Łotyszów, którzy mogli wybierać: walczyć lub zostać rozstrzelanym. Voldemars idealnie wpasowywał się w hitlerowski ideał. Był wysokim blondynem, ale nie był Niemcem, więc razem ze swoimi rodakami pełnił funkcję mięsa armatniego. Podobno połowa z tych Łotyszów zginęła na polu walki. Voldemars został wysłany na front wschodni, gdzie musiał zmagać się z przerażającymi zimami, które zdziesiątkowały szeregi słabo przygotowanych i pozbawionych motywacji żołnierzy. Walter i jego kolega obsługiwali karabin maszynowy. Zdali sobie sprawę, że radziecka armia nie będzie miała dla nich litości, więc zdezerterowali, chowając się pod wagonem pociągu jadącego do Niemiec przez Polskę. Następnie złapali ich Amerykanie, którzy umieścili ich w obozie dla jeńców wojennych w Belgii. Później mój dziadek mógł wybierać pomiędzy wyjazdem do Anglii lub Kanady i wybrał Anglię. Po zakończeniu wojny wielu Łotyszów wciąż mieszkało w obozie niedaleko Leicester. Kidalsowie przenieśli się później do innego obozu, w Brandesburton, na północ od Hull. Dziadek nauczył się mówić trochę po angielsku, ale nawet lata później, gdy już się urodziłem, jego znajomość tego języka była niewielka. Wszyscy mówili na niego Walter.

Tuż po wojnie Walter pracował na tamtejszych farmach i żyło mu się bardzo dobrze. Lil mieszkała w tej samej wiosce. Poznali się podczas Hull Fair. Po ślubie przenieśli się na Marmaduke Street w Hull. Następnie, pod koniec lat 40., zobaczyli na szybie biura pośrednika nieruchomości ogłoszenie o sprzedaży małego domku w wiosce Nettleton. Aby obejrzeć dom, Walter przejechał rowerem 30 kilometrów z New Holland, gdzie popłynął promem z Hull. Razem z Lil przeprowadzili się do wioski w okolicy Caistor, a Walter zaczął pracę w kopalni żelaza w Nettleton. Powiedziano mi, że wydobywano tam żelazo o jakości rzadko spotykanej na całym świecie. Trafiało ono prosto do huty w Scunthorpe specjalnie wybudowaną linią kolejową. Walter przez lata pracował pod ziemią; były to czasy, kiedy kamienie na powierzchnię transportowano, używając do tego mułów. Później został budowniczym.

Podobnie jak moi rodzice pracował bardzo ciężko. Był w stanie zrobić wszystko. Walter sam wymieniał sobie podeszwy w butach i robił miotły. Wykonał z żelaza mapę Łotwy, którą podzielił na regiony. Miała rozmiary stolika do kawy i była ozdobą jego ogrodu. Wychował się w miejscu i w czasach, w których ludzie zazwyczaj nie chodzili do sklepów po potrzebne im rzeczy, jeśli mogli je zrobić sami. Kiedy moja mama mieszkała jeszcze z rodzicami, do jej obowiązków należało darcie gazety na paski i nawijanie ich na sznurek, aby wykorzystywać je później jako papier toaletowy. To była jej wieczorna rozrywka.

Minęło sporo czasu, zanim Kidalsowie kupili telewizor, ale rodzina mojego ojca była pod tym względem pierwsza w Caistor; była dumna, że na telewizję przychodził do nich syn burmistrza.

Jako dzieci uwielbialiśmy odwiedzać dziadków Kidalsów, ponieważ Walter miał małą zagrodę, gdzie trzymał zwierzęta, głównie owce (pamiętam jedną o imieniu Nancy) i króliki. Nie było ich dużo. Walter nie mówił za wiele, ale wszystko nam pokazywał. Kiedy moja mama była małym dzieckiem, od czasu do czasu znikał królik, do którego akurat się przywiązała. Rita pamięta, jak wieczorem przy kolacji pytała: „Gdzie jest mój królik?”, na co jej matka, Lil, odpowiadała: „Właśnie go jesz”.

Walter miał wiele powiedzonek, ale w pamięć zapadło mi jedno, wypowiadane z mocnym łotewskim akcentem: „Kiedy jesteś martwy, jesteś martwy”. Być może to wojenne wspomnienia sprawiały, że mówił takie rzeczy swoim małym wnukom. Było jasne, że nie wierzył w niebo i piekło. Gdyby się nad tym zastanowić, to podejście przeszło chyba na mnie.

Moja mama była jednym z pięciorga dzieci Kidalsów. Rita ma czterech braci. Podejście do życia odziedziczyła właśnie po Voldemarsie i Lil. Każdego wieczora jedliśmy wspólnie kolację i pudding. Niektóre posiłki najlepiej opisuje jednak słowo „mikstura”. Niewiele się marnowało. W poniedziałek wieczorem spożywaliśmy podsmażane resztki warzyw z niedzielnego obiadu. Ja wcinałem wszystko, ale Sally była bardziej wybredna i nienawidziła poniedziałkowych wieczorów. Wielu moich kolegów z podwórka czy szkoły kręciłoby głowami, patrząc na nasze dania, jak purée z brukwi i fasoli w sosie i tego typu atrakcje, ale tak właśnie wychowano moją mamę – aby po prostu przetrwać. Nie było w tym nic złego i nie zrobiło jej to żadnej krzywdy. Jej mamie, Wielkiej Lil, także. Dziś ma 90 lat i wciąż dobrze się trzyma.

Dlaczego Wielka Lil? W młodości była sporą dziewczyną. Gdy Rita miała 18 lat, Lil dostała udaru, a ona opiekowała się swoją przykutą do łóżka matką. Nikt nie powiedziałby jednak, że przeszła udar. Lil przeżyła moją drugą babcię i obu dziadków. Jest bardzo twarda. W okolicy wyścigu North West 200, w połowie maja 2013 roku, moja mama powiedziała mi, że Lil trafiła do szpitala z powodu raka. Gdy wróciłem z zawodów w Irlandii Północnej, spędziłem z babcią sporo czasu, zanim pojechałem na wyścigi TT. Nie wiedziałem, co ją czeka, a przy tak napiętym harmonogramie nie miałem możliwości odwiedzać ją wystarczająco często.

Lil poszła do lekarza, bo miała problemy z wypróżnianiem. Trafiła do szpitala, gdzie poinformowano ją, że ma zaawansowanego raka. Miała 89 lat i wciąż była w formie. Kiedy odwiedziłem ją w szpitalu, powiedziała mi, że jest przekonana, iż lekarze się pomylili, bo czuje się dobrze. Nie wiedziałem wówczas, czy chce przekonać mnie, czy siebie samą, ale brzmiała dość pewnie i wyglądała tak jak zawsze. Kilka dni później odwiedził ją lekarz, który przyznał, że faktycznie doszło do pomyłki. To nie był rak, tylko coś innego, więc ją wypuścili. Cały czas miała rację. Wiedziała, że wszystko jest w porządku. Nie zadziera się z Wielką Lil.

Druga wojna światowa miała też na mnie inny wpływ. Mój ojciec urodził się w czasie wyżu demograficznego, do którego doszło, gdy żołnierze wrócili do kraju i ponownie osiedli w domowych pieleszach. Dostałem imię po Guyu Gibsonie, dowódcy 617 Dywizjonu Bombowego RAF, Dambustersów, których baza znajdowała się w Lincolnshire, w RAF Scampton niedaleko Kirmington. Kiedy powiedziano mi o tym po raz pierwszy, niewiele sobie z tego robiłem, ale teraz jestem świadomy, że to była nie lada postać. Decyzję podjęła nie mama, lecz ojciec, który bardzo interesuje się historią drugiej wojny światowej. Jego ojciec służył w piechocie morskiej, a teść, Voldemars, niechętnie walczył z aliantami. Do jedynej rozmowy na ten temat doszło, gdy moi dziadkowie z obu stron zostali zaproszeni do Kirmington. Po kilku drinkach Walter rzucił do mojego drugiego dziadka, Jacka, swoją łamaną angielszczyzną: „Ty i ja po dwóch różnych stronach”. Gdy to powiedział, wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Ojciec często opowiadał o wojnie, bitwie o Anglię i Dunkierce. Gdy byłem mały, zapytałem pewnego razu mamę: „Kiedy skończy się wojna?”. Rita opisała to w pocztówce i wysłała ją na konkurs organizowany przez jeden z tygodników plotkarskich, który czytała. I wygrała!

Ojciec mojego taty, Jack, brał udział w lądowaniu w Normandii, kilka dni po D-Day. Zjechał z rampy sześciokołową ciężarówką GMC i ciągnął przyczepę z najbardziej wówczas zaawansowanym pod względem technicznym radarem na świecie. Jednym z dwóch istniejących. Opowiedział nam o tym właśnie ojciec.

Po zakończeniu wojny Jack wrócił do Anglii i poślubił May, moją babcię, ale wkrótce został wysłany do południowej Afryki, gdzie trwały przygotowania do inwazji na Japonię. Ataki lądowe i powietrzne nigdy nie doszły jednak do skutku po zrzuceniu dwóch bomb atomowych na Nagasaki i Hiroszimę, co na dobre zakończyło wojnę.

Jack dorastał w South Kelsey, kilometr od miejsca, gdzie kupiłem swój pierwszy dom. Jak widać, w przypadku Martinów jabłko nigdy nie pada daleko od jabłoni.

Po odejściu z piechoty Jack pracował jako menedżer ds. transportu w TH Brown’s, firmie przewozowej z siedzibą znajdującą się rzut beretem od warsztatu dla ciężarówek Moody International, gdzie teraz pracuję. Firma ta była pierwszym dilerem ciężarówek marki Scania w kraju. To właśnie tam naukę zaczynał mój ojciec, który pracował wtedy dla swojego taty, podobnie jak później ja. Dziadek Jack pracował w branży transportowej. Mój ojciec pracuje w branży transportowej i ja również. Co ciekawe, ojciec Jacka, mój pradziadek, był brygadzistą drogowym w radzie okręgowej hrabstwa Lincolnshire i brał udział w budowie obwodnicy Caistor. Jego 14-letni syn Jack także był w to zaangażowany, obsługując zwrotnicę na trasie, którą transportowano kamień do Nettleton, by zbudować podjazd o nachyleniu 20 procent do Caistor Top. Jack robił to, aż pewnego razu zapomniał przestawić zwrotnicę i pełen kamieni pociąg się wykoleił, wjeżdżając do warsztatu.

Cztery pokolenia. Mamy to we krwi. Mój dziadek Martin był taki sam jak mój ojciec. Pamiętam, że liczyły się dla niego tylko praca i ciężarówki. Był też uparty. Podobno niezliczoną ilość razy prawie pobił się z ojcem.

Na babcię May Martin zawsze mówiliśmy Nanny, z kolei Lil zawsze była po prostu Babcią. Nanny paliła jednego papierosa za drugim. To właśnie ona zaraziła mnie miłością do herbaty. Zawsze parzyła ją bardzo mocną. Zawsze w kubku ze spodkiem. Pamiętam, jak podnosiła tył spódnicy, aby ogrzać sobie pośladki przy kominku.

Nanny odeszła jako pierwsza z moich dziadków, ale byłem już wtedy pełnoletni. Miałem szczęście, że dorastałem, mając dziadków przy sobie.

Kiedy byłem dzieckiem, cała moja rodzina mieszkała blisko siebie. Walter i Lil w Nettleton, Jack i May w Caistor, a my w Kirmington. Spędzaliśmy wakacje w Skegness, więc rzadko opuszczaliśmy hrabstwo Lincolnshire, w którym spędziłem całe życie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: